Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

Ceterari

Najwspanialszy Kraj Na Świecie

{
"W przedszkolu, do którego chodziłam, na środku stał duży, opalany drewnem piec.

 Na ścianach namalowano kolorowe scenki przedstawiające dzieci w czasie ćwiczeń gimnastycznych, dzieci w mundurkach oraz żołnierza północnokoreańskiego, który nadział na bagnet swojego karabinu żołnierza armii Stanów Zjednoczonych, żołnierza z Japonii i z Korei Południowej. Jednocześnie".

 

Fantastyka? Nie, życie. Tak zaczyna się jeden z rozdziałów książki „Dziewczyna o siedmiu imionach”.

 

 

Hyeonseo Lee, dzisiaj aktywistka działająca na rzecz praw człowieka, przy współautorstwie Davida Johna, napisała książkę autobiograficzną, o swojej młodości w Korei Północnej i wyprawie życia, gdy dosłownie i metaforycznie przekroczyła wszelkie możliwe granice i okazało się, że nie ma dla niej powrotu. „Dziewczynę o siedmiu imionach” można podzielić na trzy najważniejsze części. Pierwsza, to część dziejąca się w Korei Północnej. Druga, to okres, jaki Lee spędziła w Chinach. Trzecia, to czasy Korei Południowej. Tutaj skupię się na opisywanym przez Hyeonseo Lee życiu w Korei Północnej.

 

„W książkach do matematyki pojawiały się zadania, których treść miała budzić określone emocje. „W czasie jednej bitwy wielkiej wyzwoleńczej wojny domowej trzech dzielnych wujków walczących w Koreańskiej Armii Ludowej powaliło trzydziestu amerykańskich bydlaków. Jaki był stosunek rozkładu sił na polu walki?”.”

 

To jeden z fragmentów życia widziany oczami dziecka; dziecka od najmłodszych lat karmionego propagandą i wierzącego, że żyje w Najwspanialszym Kraju Na Świecie. Nie zmieniał tego mniemania ani terror, ani stała inwigilacja. Korea Północna była rajem na ziemi mimo publicznych egzekucji, tortur i obozów pracy, do których trafiali nie tylko przestępcy czy ludzie próbujący uciec z kraju, ale przede wszystkim tacy, którzy mieli za duży przydział ryżu w domu, niewłaściwą fryzurę, nosili nieodpowiednie spodnie, nie dodali słów „Umiłowany Przywódca” przed imieniem Kim Dzong Una albo nie odkurzyli wystarczająco dokładnie obrazów przywódców, które muszą wisieć w każdym koreańskim domu. Agenci władzy chętnie zajmują się ludźmi, na których padnie choć cień jakiegokolwiek podejrzenia, nawet rzucony przez nadgorliwego, złośliwego czy może zwyczajnie zastraszonego sąsiada.

 

„Właśnie w szkole w Hamhung moim udziałem po raz pierwszy stał się „czas oczyszczania życia”, czyli sesje samokrytyki. Od kiedy Kim Jong-il wprowadził je w 1974 roku, stały się one jednym z ważniejszych elementów życia w Korei Północnej. Nie ma chyba człowieka, który nie drżałby z obawy na myśl o nich. Sesje samokrytyki rozpoczynają się w szkole podstawowej i ciągną do końca życia. U nas odbywały się w soboty i brała w nich udział cała klasa – czterdzieści osób. Przewodniczyła im nauczycielka. Wstawaliśmy kolejno i każde z nas oskarżało kogoś o coś i do czegoś się przyznawało. Nie można było wymawiać się wstydem. Nikt nie mógł też pozostać bez winy.”

 

Autorka książki i jej główna bohaterka, Hyeonseo Lee  pochodziła z dobrze usytuowanej rodziny. Mieli blisko do chińskiej granicy – co okaże się wybawieniem i klątwą zarazem – i posiadali wrodzoną smykałkę do przemytu i dawania łapówek odpowiednim ludziom. Lee nie stała się więc ofiarą wielkiego głodu, który zabił ponad milion ludzi w Korei Północnej w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Nie zamierzała też uciekać z kompletnie odizolowanego od reszty świata kraju. Chciała iść na studia – urodzenie i status rodziny pozwalały jej na taką fanaberię – wyjść za mąż i tak jak matka zająć się nielegalnym handlem przez chińską granicę. Ale, jak to typowa nastolatka, chciała też zaznać nieco wrażeń i przed osiągnięciem pełnoletniości zobaczyć, jak wygląda inny świat – kuszący setkami świateł rozpraszających ciemność nocy chiński brzeg. Przejście przez rzekę zajęło jej kilka minut. Gdy władze odkryły, że zniknęła, powrót okazał się niemożliwy. W jednej chwili Hyeonseo Lee straciła dom, rodzinę i kraj, który kochała. Stała się rozbitkiem bez pieniędzy i przede wszystkim jakiejkolwiek przynależności, bo gdyby ktokolwiek w Chinach odkrył, że Lee jest uchodźcą z Korei Północnej, zostałaby natychmiast oddana w ręce północnokoreańskich służb specjalnych, trafiłaby do obozu lub na stryczek, a cała jej rodzina do kilku pokoleń naprzód zostałaby uznana za wrogów narodu.

 

To książka, w którą trudno jest uwierzyć. Skala nieprawdopodobieństwa, które wylewa się ze stron „Dziewczyny o siedmiu imionach” przekracza granice ludzkiej wyobraźni i to powinno przekonać czytelnika, że nie jest to fikcja literacka, a literatura faktu. To też książka, która pokazuje jak od wewnątrz działa kompletnie utopijny kraj, który wyłonił się znikąd siedemdziesiąt lat temu i w jakiś zadziwiający sposób trwa nadal, więżąc w swojej okrutnej grotesce ponad dwadzieścia milionów ludzi. Ci, którzy poddają się jego prawom mają szanse, niewielkie ale zawsze, by przeżyć i wychować kolejne pokolenia. Ci, którzy za wysoko podnoszą głowy, zostają wyrównani do reszty; albo przemocą i strachem, albo przy pomocy kary śmierci – w końcu nic tak dobrze nie ucisza jak sześć stóp przysłowiowej ziemi. A jednak dla wielu jest to wciąż Najwspanialszy Kraj Na Świecie.

 

Komentarze

obserwuj

Bardzo ciekawa, dobrze napisana recenzja. Niestety nadal na świecie mamy takie kraje jak Chiny czy Korea Północna. Gdzie absurdalne sytuacje i propaganda są na porządku dziennym, u nas nie do uwierzenia. Szkoda że chociaż w krótkim akapicie nie wspomniałaś co działo się z bohaterką po opuszczeniu kraju. Ale skoro wydała autobiografię udało jej się dostać do Stanów bądź Europy więc nie skończyła tak źle. Gorzej z jej rodziną...

Korea Północna nie “wyłoniła się znikąd”. To kolejny etap “wszechświatowej rewolucji“ zapoczątkowanej przez Związek Radziecki. Gdyby Stalinowi udało się zająć całą Europę, to mógłby być także nasz los.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu, pozwoliłam sobie na odrobinę metafory literackiej, żeby nie robić z tego rozprawki naukowej. Oczywiście, że nie znikąd, ale też i analiza ruchów geopolitycznych w XX wieku nie była moim zamierzeniem ;)

 

Belhaj, dzięki. Nie wspomniałam, żeby jednak nie psuć niespodzianki, gdyby ktoś zdecydował się na lekturę. Powiem tylko, że łatwo jej nie było, żeby wspomnieć chociaż o cudownym wywinięciu się z pracy w burdelu do wizyty na policji, gdzie musiała udowodnić, że jest Chinką...

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Recenzja mnie zainteresowała. Już dodałam “Dziewczynę" do mojej listy zakupów. Dzięki, Ceterari!

Hmm... Dlaczego?

Ja już taki czepialski z natury jestem blush

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Recenzja bardzo dobra, a mimo to (a może właśnie dlatego), nie jestem pewien, czy chciałbym przeczytać książkę pani Lee.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Recenzja zaiste robi wrażenie – prawdopodobnie takie, jakie Cet chciała robić ; )

 

Ja to generalnie nie przepadam za naszą rzeczywistością. I dlatego lubię uciekać w inne rzeczywistości. Wybierając lekturę wolę zatem skupić się na czymś, co pozwoli mi naszego smutnego często świata nie widzieć. I pewnie nie świadczy to o mnie za dobrze, ale dlatego właśnie wolę książki zupełnie innego rodzaju... Tej czytać raczej nie mam ochoty : (

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Zaciekawiło mnie, dosłownie. Raczej potraktuję to jako ciekawostkę. To co się dzieje w KRLD jest straszne, można współczuć, ale z informacją terrorze, w odległym o tysiące kilometrów kraju, jest jak z informacją o wypadku na drugim końcu Polski. Nie obchodzi nas dopóki nie spotkamy ofiary. Niestety książki w tej materii niewiele zmieniają, bo ludzie lubią zapominać. 

Jednak ze względów informacyjnych (to jest ogromny walor takich książek – informacje o mechanizmach, zachowaniach itd.) chętnie przeczytam.

F.S

Ja właśnie dlatego lubię od czasu do czasu zjeść jakiś reportaż – dla poszerzenia horyzontów. Jose to nazywa zbieraniem pisarskich doświadczeń. Choć drugi raz bym po tę książkę nie sięgnęła.

 

Dzięki za taki liczne odwiedziny, normalnie impreza pełna gości, idę szykować grzańca z pomarańczą i goździkami.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Ja to lubię rosół, ale reportaż też może być. :D

F.S

Trudniej o dobry rosół niż dobry reportaż...

 

...To by tłumaczyło dlaczego jestem chuda jak, nie przymierzając, kartka papieru.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Też lubię literaturę faktu. Duże wrażenie zrobiła na mnie książka:

Snajper na froncie wschodnim

Napisane bez historycznego zacięcia wspomnienia niemieckiego żołnierza. To co jedna strona robiła drugiej to prawdziwy dramat.

Nowa Fantastyka