Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

PsychoFish

Rzecz o górach, kobietach oraz pewnym marzeniu

{
Facet u Radka Raka jest jak dziki zdobywca, złamany odrobinę przez współczesność, tęskniący za kimś, kto go ujarzmi.

Recenzja, podobnie jak zemsta, najlepiej smakuje na zimno. Zresztą, jak się zdaje, bywa i tak, że dużej różnicy między jednym a drugim nie ma. Recenzent, nawet taki skończony amator jak ja, jest w tej wygodnej sytuacji, że może szarpać, dźgać, ba, może efektownie wypruwać  flaki – i to całkiem bezkarnie! Cóż za moc, cóż za siła, jakaż okazja do czynienia radosnego rozpirzaju…!

 

Jeśli właśnie przyszykowaliście sobie kubełek popcornu w nadziei na krwawe widowisko, spieszę was rozczarować. Jatki dziś nie będzie. Listy dziękczynne proszę słać na Wiejską, w Polsce ubój rytualny jest podobno zakazany. ;-)

 

Rzecz tkwi w ochłonięciu, uleżeniu wrażeń po lekturze. Chłodnym okiem otaksować, zmierzyć, opisać i podsumować. Sumujmy więc, dość czekania.

 

(Don’t) judge the book by the...

 

Jak wiadomo, książkę należy oceniać po okładce. Rzeczona obywatelka posiada przyzwoitą ilustrację w stonowanych barwach: intymny pocałunek. Nie spodobała mi się za bardzo, aż pojąłem, że to dwie kobiety tam są --– o, wtedy u męskiego nabywcy ocena rośnie o plus sto do zajebistości. Okładka jest sztywna, co zapewnia  pozycji drugie życie w charakterze podpórki pod szafę, podkładki pod kawę lub improwizowanej broni ręcznej, jeżeli akurat pod ręką cegłówek zabraknie (utylitaryzm ponad wszystko!). Słowem, solidne wydanie, w sam raz dla neandertalczyka normalnego faceta.

 

O czym w trawie świerszcze grają

 

Zachęcony dobrymi właściwościami zaczepno-obronnymi opakowania, niczym Kasia z reklamy pewnych skrzydełek, sięgam z taką pewną nieśmiałością po tekst. Ręka trochę drży, bo a nuż przyłapie mnie, mężczyznę, ktokolwiek na czytaniu książki z wielkim „Kocham cię” na samiuśkim wierzchu? I wtedy wstyd, jakby z opuszczonymi gaciami mnie złapali, na dzielni będą się śmiali, że romansidło w rękę biorę… Nic to, pod latarnią najciemniej. Jak na prawdziwego samca przystało, czytać rozpocząłem w warsztacie samochodowym, czekając, aż przedłużenie penisa pojazd mi naprawią. Doskonały łącznik, główny bohater swoją podróż z nami również rozpoczyna w samochodzie. Udaje się, wystawcie sobie, do górskiego kurortu, do wód, zdrowie podreperować. Taki, rozumiecie, samotny wilk, co to go dopadła cywilizacyjna choroba – astma. Wygwizdajewo, na które trafia, trudno znaleźć, ale wnosząc z poetyckich opisów, to pięknie tam, że aż strach. Tak, Radek Rak już na pierwszych stronach odsłania swoją sympatię do gór i pozwala jej towarzyszyć nam aż do końca powieści, prezentując przy tym szeroki wachlarz swoich możliwości językowych. Paw jeden, powiadam wam, paw, a ma się czym pochwalić.

 

Cóż, basior ów w powieści, wilczur z nieco przytępionymi kłami, na imię ma Robert. Już krótko po przyjeździe trafia na intrygującą malarkę – Iwonę. Zew Północy w sercu mu kwili, nosem łapie ślad z górnym wiatrem, łowów się zachciewa, ale go własna nieśmiałość i ten cywilizacyjny garnitur krępują, do spółki z ostrym języczkiem interlokutorki. Po niedługim czasie wpada w, akhem, ręce atrakcyjnej Małgorzaty. Lekarki, znaczy się. Tam również dochodzi do niejakich problemów z koncentracją, przy których niebagatelną rolę odgrywa ponętny dekolt – Robert, jak każdy normalny facet w wieku produkcyjnym, okazuje się myśleć, średnio co kilkadziesiąt sekund, o seksie. Kobietach. Fantazjuje. No, sami wiecie… Już moja babcia mawiała, że do sanatoriów wcale nie na leczenie się jeździ, a dziadek, uśmiechając się tajemniczo, przytakiwał.

 

Na domiar złego, gdy podejście zwierzyny naszemu drapieżnikowi nie wychodzi (bo stracił już dawną sprawność, bo refleks nie ten), sięga po książkę. A w tej książce Jesipowicz, kobieciarz z prawdziwego zdarzenia, który ni z tego, ni z owego, rozpoczyna dialog z naszym bohaterem. Książka w książce, pudełkowa konstrukcja, niezepsuta wykonaniem tego wątku – można tylko podziwiać.

 

Od tej pory Robert dzieli swój czas między łowy to na Iwonę, to na Małgorzatę, czasem tylko odpoczywając w innych okolicznościach przyrody. Co gorsza, okazuje się, że Iwona to kobieta-widmo – nikt jej nie widział, nikt jej nie zna… Sprawa robi się coraz bardziej tajemnicza, a już szczególnie, gdy w pewnej górskiej cerkwi, na ikonie, nasz wilczy bohater rozpoznaje twarz – i kształty, o matko, kształty kobiece są w tej opowieści niezwykle ważne – malarki… Podczas swojego pobytu w sanatorium Robert to na przemian szuka Iwony, to flirtuje z Małgorzatą, to odkrywa coraz to dziwniejsze historie o tytułowej Lilith, opowiadane przez napotkanych na swej drodze mężczyzn: lokalnego smakosza tanich win, mnichów w odwiedzonej cerkwi... Wędrujemy razem z nim przez ten czas, wypełniony jego własnymi rozterkami, nasycony erotyką i ciągłym poszukiwaniem tego nieuchwytnego czegoś. Zaglądamy, przez to okienko na krańcu świata, w zupełnie inną, przepełnioną seksem, religią i męskimi tęsknotami rzeczywistość. I czekamy aż do końca na odpowiedź: która, a jeśli ta – to dlaczego?

 

Nie będę zdradzał więcej szczegółów fabuły, by nie zepsuć przyjemności z lektury tym, którzy zechcą „Kocham Cię, Lilith” przeczytać samodzielnie. Dodam tylko, że książka jest podzielona na trzy części, które z grubsza można podzielić jako zawiązanie i rozwinięcie tejże dziwacznej sytuacji, na poły oniryczną wizję lub mistyczną opowieść i nieuchronne zakończenie pobytu Roberta w sanatorium.

 

Byłem, piłem, oceniłem

 

Zaczyna się dość lekko, momentami zabawnie. Panowie pouśmiechają się, rozpoznając w części wewnętrznych przemyśleń Roberta dobrze sobie znane motywy, kobiety dostaną unikalny wgląd w rozterki współczesnego mężczyzny, który wciąż posiada resztki przyzwoitości. Część pierwszą większość czytelników, jak sądzę, przeczyta z przyjemnością – nie tylko ze względu na nieco rozedrganą treść, ale i piękny, kwiecisty język oraz sporą dawką swojskiego folkloru, okraszonego ciekawymi epizodami. Przyznam się szczerze, że historię zakochanego menela, któremu z zazdrości ćma spadła na serce, do teraz, na zimno, wspominam najmilej.

 

W części drugiej, niestety, najwytrwalszy nawet fan twórczości Radka Raka, będzie musiał pokazać sędziemu „Czas!” i naradzić się z trenerem, jak dalej to rozegrać, pokręcić się przy linii bocznej, łyknąć wody. Słowem – odpocząć. Natężenie erotyki, konsekwentnie prowadzonej z męskiego punktu widzenia, wrażliwości i odczuć, w połączeniu z poetyckim językiem, staje się po prostu nie do zniesienia. Niektóre sceny (a w szczególności masturbacja nad ikoną) zwyczajnie mnie znużyły, powodując rozczarowanie i lekkie zażenowanie. Tak, ja to piszę, ordynarny wulgarus, któremu najpaskudniejszy nawet dowcip na tematy seksualne, fekalne, rasowe i inwalidzkie niestraszny. No więc mnie, chama, notorycznego świntucha, po prostu w pewnym momencie zatkało. Za dużo tego dobrego, zbyt podobne to historie, poplecione jeszcze mistycyzmem, religią – chwatit’. Musiałem na parę dni książkę odłożyć. Kiedy do niej wróciłem, przyznam się szczerze, szukałem łapczywie fragmentów, które nie kończyły się penisem w ręku pod kocem, w krzakach, na gołej ziemi. Wiem i rozumiem, że onanizm jest tu pewną alegorią upokarzającego niespełnienia, jak każdy facet przyznam, że dowolna forma seksu z kobietą (nawet wzajemne pieszczoty stref erogennych zamiast klasycznych rozwiązań tej sytuacji) to zupełnie inna bajka, ale na Swaroga, Odyna i R2D2 – dlaczego tego tak dużo, w takim ciężkim, wizyjnym stylu? Brnąłem, byle do końca, byle część się skończyła.

 

Na szczęście końcówka wraca do stylu i charakteru początku powieści. Jest już wprawdzie pokaleczona przebytymi przez Roberta wizjami, więcej tu fantazji przenika się z rzeczywistością, ale jest jak głęboki oddech po wyjściu z naprawdę smrodliwej piwniczki. Bardzo mi tez przypadł do gustu finał z udziałem Małgorzaty, który osobiście UWAGA SPOILER! odczytałem jako jedną z tych obietnic, z którymi każdy nosiciel krawatów wiąże po cichu największe nadzieje, a które nigdy nie zostaną spełnione. KONIEC SPOILERA

 

Całe życie utwierdzano mnie w przeświadczeniu, że facet to dość nieskomplikowana maszynka. Ot, taki Hemingway. Podobno, gdy mu redaktor pewien w recenzji zarzucił, że tekst musiał pisać sfrustrowany, niespełniony wymoczek bez włosów na klacie, złożył mu wizytę, rozpiął koszulę i targał kłaki na piersi przed nosem impertynenta. Proste? Akcja – reakcja. I, wbrew pozorom, u Radka Raka ta nieskomplikowana maszynka, facet, jest. Wprawdzie pod warstwą złożonych rozterek, niepewności, wątpliwości – ale jest. Dziki zdobywca, złamany odrobinę przez współczesność, tęskniący za kimś, kto go ujarzmi. Bardzo proste, nieprawdaż? Tylko dlaczego musi powstać cała książka, by to wyjaśnić… :-)

 

„Kocham Cię, Lilith” odczytałem jako rzecz o wielkim, niespełnionym marzeniu każdego mężczyzny: miłości zdobytej nie bez trudu, ale przemożnej, takiej dla której warto się poświęcić i która z wzajemnością pozwoli w sobie utonąć, już do końca, do śmierci. Niestety, jak to w życiu, nie można mieć wszystkiego.

 

Kończ waść, wstydu oszczędź!

 

Podsumowując to przydługie wynurzenie, książką napisana jest kunsztownie. Autor pełnymi garściami czerpie z Biblii, mitów i różnorakich wierzeń, tworząc nową, alternatywną historię Boga, Adama, Ewy, Lilith i Szatana – a także nas, mężczyzn, oparszywiałych z pożądania i tęsknoty, w szczególności. W oryginalny sposób miesza fantazje z rzeczywistością, ale przyjemność z lektury tego ciekawego erotyku mocno łamie przesada w samiusieńkim środku historii. Całość ratuje warsztat autora i te przepiękne, anegdotyczne perełki (wódka dająca ogień życia – miodzio). Polecę ją jako dobrą, niesztampową lekturę. Robię to z czystym sumieniem, ale i z ostrzeżeniem – dawkujcie sobie, czytajcie na raty, by się zbyt prędko naszym masturbacyjnym męskim punktem widzenia nie zmęczyć.

 

 

 

P.S. Radku Raku, jeżeli masz ochotę zdzielić mnie po gębie i rozerwać koszulę, prezentując las napierśny – zapraszam. Daj tylko znać wcześniej, wódkę schłodzę :-)

Komentarze

obserwuj

Sru! Ajwenhoł, for ju.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ja wciąż nie mogę przeczytać “Zagubionych dziewczyn” Alana Moora, więc nie wiem, czy bym recenzowanej książce podołał???  Recenzja spoko, prawdziwie męsko-rybna (rybia?), ale wcale nie śliska, tylko uczciwa w sądach. Ja to ciekaw jestem, co by wyszło, gdyby ktoś napisał powieść p.t. “Kocham cię, Cthulhu”. 

O dziękuję ci Janie Janku, za dobrego robaka, tfu, dobre słowo ;-) Trzeba tu jeszcze Ajwenhoł do kompletu. Musze przyznać, że realizm magiczny to nie moja bajka, ale nowa wersja mitów i apokryfów, po odcięciu rzeczonych narządów płciowych, jest całkiem ciekawa. Mam zboczenie na ludowe podania, matka etnograf... ;-)

Książce można spokojnie podołać – Radkowi Rakowi warsztatu tylko pozazdrościć. I jest męska do bólu, ale takiego w sobie, w Czesiu. :-)

A te “Zagubione dziewczęta” wyglądają ciekawie, choć rzeczywiście – to może być wyzwanie :-)

 

Co do Cthulhu... Cthulhu ma macki. A mackami... A, co będę się rozwijał ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ostatnio wszędzie na Lovecrafta się natykam, czytam jakieś opko w NF  – Lovecrafty, Shoggothy, czytam Wydanie specjalne – Lovecrafty u Strossa, Alan Moore w Lovecrafcie zakochany też.  Ale żeby nie było, że offtop – wchodzę na stronę – Radek Rak, jestem na dyskusji na Avangardzie – Radek Rak, Wydanie Specjalne poprzednie – Radek Rak :-) No, tylko pozazdrościć :-)

Podpisuję się Rybko pod Twoją recenzja. Dokładnie takie same wrażenia miałam, co gdzieś pod anonsem książki umieściłam. Część pierwsza suuuper, część trzecia w porządku, część druga, środkowa, zmęczyła mnie na bardzo długo. Odłożyłam i nie mogłam zdecydować się na kolejne podejście.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A widzisz, Basiu, ja się zaparłem i nie żałuję. Wprawdzie trzeba było przetrwać jeszcze trochę tych kleistych, nieprzyjemnie rozgrzanych epizodów, ale potem wszystko składa się ładnie w całość.

 

Dzięki za podpis ;-) Jesteś pierwszym krokiem na drodze tej recenzji do stania się vox populi ;-)

 

eDIT:

Janku, tak. Lovecraft cieszy się neisłabnącą popularnością, jako źródło inspiracji. Pamiętasz opowiadanie Gaimana, Sherlock Holmes i bodajże wariacja na temat “Studium w...”?

 

A Radkowi tylko gratulować i trzymać kciuki – jest na fali, niech trzyma się jak najdłużej. Umie pisać! :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dla mne i środek był zajebiaszczy, ale już o tym pisałem. Książka nie jest na tyle długa, bym zdążył się “znudzić” czy przejeść, ale zgadzam się, że ta część mistyczna odbiega od dwóch pozostałych.

Poza tym ta powieść przeżyła “próbę czasu”. Minęło już kilka miesięcy od jej przeczytania, a ja wciąż pamiętam, o co w niej kaman :)

Rybko – bardzo, ale to bardzo (ciut po gonzowatemu) napisana recenzja. Elokwencja i poczucie humoru z najwyższej półki.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Dzięki koiku.  Co to znaczy – po gonzowatemu? Ominęło mnie coś czy chodzi o Gonzo z The Muppet Show? ;-)

 

Wczoraj widziałem recenzję, w której właśnie środek powieści był wymieniony jako najciekawsza część, a część pierwsza i trzecia – jako słabsze. Każdy mierzy wedle własnego gustu :-)

 

Ale to prawda – z rozmysłem nie pisałem recenzji na początku czerwca, zaraz po przeczytaniu, bo chciałem, by się uleżało, bym sam zobaczył, czy ta historia “zostaje” w głowie. Zostaje :-)

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

A ja sobie ocenię recenzję, a nie książkę, bo książki nie czytałam.

No więc co do recenzji... to więcej kawałów niż recenzji, a poza tym spoko :P Ale nie zachęciłeś mnie coś do lektury. Sama nie jestem pewna czemu. Może to te masturbacje?

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

PsychoFish, to cho na gołe klaty. A potem na wódkę. Najlepiej na Polconie :-)

 

Dzięki za recenzję.

Tenszo – więcej kawałów niż recenzji??? Rozwiniesz myśl? ;-)

 

Ajwenhoł – mam nadzieję, że przykrości ci nie sprawiłem, a książkę uważam za dobrą, choć przez pewien nadmiar seksualności nie bardzo dobrą (kwestia gustu). Zimną wódkę przez pół Polski do tej zakichanej stolicy – no jak dowieźć? Lodówkę turystyczną chyba, albo na miejscu kupić... Przyjdzie tylko dać sobie po mordzie ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Co do recenzji... nie zachęciłeś mnie coś do lektury. Sama nie jestem pewna czemu. Może to te masturbacje?

Droga Tenszo, być może, parafrazując,  po przeczytaniu tego kawałku, zniechęciłabyś się do Gandalfa

 

W części drugiej, niestety, najwytrwalszy nawet fan twórczości Tolkiena, będzie musiał pokazać sędziemu „Czas!” i naradzić się z trenerem, jak dalej to rozegrać, pokręcić się przy linii bocznej, łyknąć wody. Słowem – odpocząć. Megalomania, konsekwentnie prowadzona z punktu widzenia przeświadczenia o wielkości, wrażliwości i niepowtarzalności mocy, w połączeniu z poetyckim językiem, staje się po prostu nie do zniesienia. 

 

No, cóż, ale racja, nie czytałem i nie powinienem się wypowiadać. 

Pan Wysokiego Domu

Czapki z głów, Panie ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Przepraszam, Panie Rybo. Juści zdejmuję czapulę. 

Przed:

najwytrwalszy nawet fan twórczości Radka Raka, będzie musiał pokazać sędziemu „Czas!”

oraz

Ajwenhoł – mam nadzieję, że przykrości ci nie sprawiłem

 

Majstersztyk, jak zwykle. Najgorsze, że , być może, masz stuprocentową rację. 

I chyba tak jest najlpiej.

A ja? W trybie empaty, niestety, nie tak nie potrafię.

Ale na szczęście, mam inne tryby ;) 

 

 

 

 

Pan Wysokiego Domu

No i nie wiem czy kpisz, naigrywasz się czy co... ;-) Ty czapkę załóż, bo “uszka się przeziębią / kark zlodowacieje”. Ja zdejmowałem, w uznaniu dla celności riposty ;-)

 

Mówiąc wprost: od kiedy usiłowałem, z ciekawości, przeczytać “Alchemika” Coelho (odpadłem bardzo szybko), bardzo starannie dobieram lektury z gatunku realizm magiczny, sprawdzam po tysiąc razy recenzje, pytam znajomych i jestem cięty jak sam... Mniejsza z tym. A Rakowy debiut książkowy zdołał mnie zmusić do doczytania do końca – i to mimo prezentowanych zastrzeżeń. Staram się uczciwie przekazać swoją opinię o książce, z punktu widzenia nieufnego do tej szufladki gatunkowej czytelnika.

 

Podkreślam: to jest moja subiektywna opinia, recenzja, interpretacja. Czy zgadza się z intencją autora? Nie wiem. Naprawdę nie chcę mu robić przykrości jako człowiekowi, strzał klatą przyjmę (bo facet jest facetem, są takie chwile w życiu żółwia, że musi komuś przyp...), ale mam nadzieję, że cieszą go zarówno recenzje pozytywne jak i takie krytyczne – bo się wokół książki dzieje. Oscar Wilde kiedyś coś na ten temat powiedział ;-)

 

koiku, a może ty byś swoją recenzję sprzedał jako osobny artykuł? Drugi punkt widzenia?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ja pewnie sprzedam (recenzję, nie ksiażkę), tylko przebrnę. ;-)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Tenszo – więcej kawałów niż recenzji??? Rozwiniesz myśl? ;-)

Przybywam rozwijać. Na wstępie zaznaczę, że na moje odczucia mógł mieć lekki wpływ fakt, iż przeczytałam fragment ze strony głównej dwa razy. Raz na stronie głównej, a raz w tekście.

Ale przechodząc do meritum – po przeczytaniu twojej recenzji, Rybko, nie do końca wiem o czym jest ta książka. Wręcz odniosłam wrażenie, że jest o niczym. Powtórzona po pińset razy informacja, że mężczyzna to maszyna prosta, a książka ocieka erotyzmem to dla mnie za mało. Ładne opisy? No chociaż tyle, ale nadal za mało. Co jest w tej książce takiego, że warto ją przeczytać? Poza zaciekawieniem, bo autor tutejszy? Aspekty psychologiczne? Bo jeśli owe sprowadzają się do “mężczyzna to maszyna prosta, więc wali sobie konia 1/3 książki” to ja podziękuję. W erotykach z wypiekami na twarzy się nie zaczytuję, taka ze mnie dziwna istota, że sam seks jako podłoże fabularne mi nie wystarcza, a fenomenu wszystkich erotyków (z 50 odcieniami farby ściennej na czele) po prostu nie rozumiem. 

To może ta książka lekka i rozrywkowa jest? No, chyba nie bardzo, wnioskując z twojej recenzji, ale z drugiej strony nie jestem pewna “jaka jest”. I tutaj przychodzi ten natłok kawałów, które czyta się naprawdę fajnie, bawią, ALE... No własnie ale. Fajnie, że okładka porządna, że napis dla panów wstydliwy, ale o treści mi to mówi tyle, co nic. Tak naprawdę, najwięcej dał mi ten fragment:

Autor pełnymi garściami czerpie z Biblii, mitów i różnorakich wierzeń, tworząc nową, alternatywną historię Boga, Adama, Ewy, Lilith i Szatana

Tutaj nagle zaczęło mi się rozjaśniać, czego mogę się spodziewać po książce. Ale jako osoba, która nie ma o niej zielonego pojęcia, kończę jako osoba, która coś tam wie, ale nie do końca wie co :P

 

EDIT: Jeszcze chciałam zaznaczyć – bo nawet jeśli jest to książka o miłości (jak to odebrał recenzent) to o owej można pisać na milion sposób. Trochę mi umyka, jaki sposób zastosował ten autor. Poza tym, że warsztatowo ciekawy :)

 

EDIT2: Bo mnie wyrzuty męczą, w końcu to całkiem przyzwoita recenzja. Jak ją teraz przejrzałam po raz kolejny, coś więcej z niej wyciągnęłam. Ale po lekturze w głowie te kawały bardziej mi utkwiły, niż treść właściwa – przycimiewają swoim geniuszem resztę :P

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Czy recenzja ma mówić, o czym jest książka? Czy jeśli powie, który z miliona sposobów ukazania miłości wybrał autor, to jest jeszcze sens czytać samą książkę?

O czym jest książka, mówi opis na podstronie książki.

 

Choć to oczywiście temat na zupełnie inną dyskusję. Jerzy ma podobno napisany cały artykuł o tym, jak recenzje powinny wyglądać, więc pozostaje poczekać, aż go zamieści.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Heh, Tenszo, to jest odwieczny problem przy recenzji – ile opowiedziec o treści, by nie “spalić” recenzowanego utworu. W przypadku tej książki napisanie czegoś więcej niż napisałem może spowodować, że niewiele ci zostanie w samym utworze do samodzielnego poznania.

 

To spoil or not to spoil, that is a question...

 

Ale dziękuję za wyjaśnienie – wezmę sobie do serca i stłamszę własny geniusz następnym razem ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Tenszo – dorzuciłem cztery zdanka dotyczące treści książki, w nadziei, że nie ujawniłem zbyt wiele :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Jeszcze nie czytałam ksiązki, ale recenzyjnie brzmi przerażająco jak “50 twarzy Greya” (których również nie czytałam...). Jeśli facet i to tak rozbrykani i frywolny jak Fiszu narzeka na nadmiar seksu, to ja, jako klasycznie kobieca kobieta odpadam :/

 

sama recenzja mi się podoba, dowiedziałam się trochę o fabule, ale nie zdradziłeś za dużo. Właściwie raz zachęcasz, raz zniechęcasz... aż sie chce samemu sprawdzić i wyrobić sobie zdanie.

 

 

https://www.martakrajewska.eu

Marto, dziękuję. “Kocham Cię, Lilith” mimo wszystko polecę. Wielotwarzowca wprawdzie nie czytałem, zniechęcony negatywnymi recenzjami, a przy recenzowanej książce narzekam tylko na jeden z wielu motywów, który mnie trochę zmęczył. Być może moje krytyczne podejście do szuflady “realizm magiczny” jest temu winne (no bo kto dorówna Gaimanowi?), ale w środku jest także kilka innych wątków, które czyta się z przyjemnością. :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

(no bo kto dorówna Gaimanowi?)

 

Np. Marquez ;) w moim mniemaniu to Gaiman może mu co najwyżej buty czyścić, ale to nie miejsce na rozmowy o gustach. Ja akurat jestem wielkim fanem realizmu magicznego, czytałem też Powołanie Iwana Mrowli i bardzo mi się podobało, dlatego też na pewno sięgnę po książkę. Tak więc reasumując, mnie recenzja zachęciła. I była bardzo ładnie napisana. Uśmiechnąłem się nie raz :)

"I needed to believe in something"

No, Marquez to jeden z tych autorów, których gdzieś trzymam do przeczytania na półce “nie wypada nie znać, choćby po to, by sobie wyrobić zdanie”. Gaimana wspominałem rzeczywiście, w kontekście lietratury klasyfikowanej jako fantastyczna ;-)

 

Cieszę się, że recenzja pomaga – takie jej zadanie! Dzięki za dobre słowo.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

O, muszę poprzeć juniora, też miałem Ci tego Gaimana Marquezem wytknąć. Chociaż kiedyś największe wrażenie z książek Marqueza zrobił na mnie nie realistyczno-magiczny “Raport z pewnego porwania”. No, ale “Sto lat samotności” to podstawa. 

No i wyszedłem na nieuczonego buca... Czas przeprosić się z realizmem magicznym i w koncu doczytać Marqueza... W końcu Noblista, a Sienkiewicza i Szymborską czytałem, więc jak to tak... ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Aż tak brzydko nie musisz na siebie mówić :-) Każdy z nas przecież czegoś tam nie przeczytał :-) Ja przykładowo nie czytałem jeszcze “Kocham cię Lilith”. I “Czarodziejskiej góry”. I “Biesów”. I “Wojny i pokoju”. Ale “Idiotę” czytałem, ha! Młodzieńcem jeszcze będąc :-)

Nowa Fantastyka