Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

Staruch

Nie od razu „Lód” napisano

{
„O ile mi wiadomo, panie redaktorze, to w Stanach Zjednoczonych fantazja naukowa, czyli scientific fiction, już się znudziła publiczności” (1958)

Kim jesteś, drogi czytelniku? Skoro tu trafiłeś, to wiem już, że lubisz czytać. Lubisz czytać fantastykę. Ale – dlaczego właściwie lubisz? Bo obejrzałeś film, który cię zainteresował, bo śledzisz nieziemski serial, bo przeczytałeś opowiadanie czy powieść, które wciągnęły cię w świat wyobraźni, w świat literatury fantastycznej.

Ale czy wiesz, komu zawdzięczasz obfitość i popularność tytułów, którymi fascynujesz się obecnie? Jeśli lubisz film, to znasz pewnie Chaplina czy Felliniego, z literatury obiły ci się o u uszy nazwiska Wellsa, Verne’a czy Poego. A coś z krajowego podwórka? Lem… – hm, trochę mało. Jeśli rzeczywiście interesujesz się korzeniami polskiej fantastyki, chcesz na własne oczy prześledzić ewolucję gatunku – sięgnij po „Drugi próg życia”.

Dla współczesnego czytelnika, jakim bez wątpienia jesteś, mam jednak niezwykle istotną uwagę. Opowiadania zawarte w antologii powstawały w latach 1956-78. Bardzo ważny dla ich odbioru jest kontekst historyczny – od lat powojennych, zachłyśniętych nowinkami technicznymi, przez lata budowy socjalizmu (i jego nachalnej propagandy), aż po oznaki krachu systemu. I to tło  niech cały czas ci gdzieś pod czaszką siedzi. Ponadto – kryteria wyboru opowiadań do „Drugiego progu życia” są wyjątkowo jednoznaczne i obecnie wydają się dość archaiczne. Opowiadania zamieszczone w antologii drukowane były wcześniej w „Młodym Techniku”, czasopiśmie dla młodzieży z czasów PRL. O kryteriach doboru utworów tam zamieszczanych tak mówił Zbigniew Przyrowski, redaktor naczelny „Młodego Technika” i redaktor „Drugiego progu życia”: „Utwory fantastyczno-naukowe redakcja postanowiła wprowadzić na jego łamy w połowie lat pięćdziesiątych. Decyzja ta wynikła z przekonania, że czytelnicy „Młodego Technika” a więc młodzi ludzie zainteresowani nauką i techniką, przyszli kontynuatorzy postępu cywilizacyjnego, powinni odznaczać się nie tylko wiedzą i umiejętnościami naukowo-technicznymi, lecz także śmiałą a równocześnie wyostrzoną wyobraźnią, pozwalającą dostrzegać różne strony wybiegających w przyszłość pomysłów i koncepcji”. Trochę bełkot, trochę nowomowa, prawda? W każdym razie – o nowinki naukowe i techniczne szło, ich popularyzację, a później i ekstrapolację ich znaczenia dla człowieka. Podkreślę – początkowo „Młody Technik” był jedynym pismem, w którym zamieszczano opowiadania SF. Jedno opowiadanie na miesiąc. Były jeszcze antologie opowiadań zagranicznych, ale i te wydawano nader rzadko. Jestem przekonany, że w dobie internetu i „globalnej wioski”, jeśli tylko nie żyłeś w owych czasach, to nie jesteś sobie tego w stanie wyobrazić. Rola więc „Młodego Technika” w dorastaniu polskiej SF jest nie do przecenienia, mimo jego pewnej jednostronności.

Skoro już uczuliłem cię na realia historyczne, w jakich opowiadania zamieszczone w „Drugim progu życia” powstawały, napiszę nieco o ich treści. I tu też realia determinują treść utworów. Opowiadania z lat pięćdziesiątych („Elmis” Tadeusza Unkiewicza, „Chi-hua-hua” Tadeusza Suchorzewskiego, „Kłopoty z fantazją” Wacława Gołembowicza) to właściwie utwory popularnonaukowe, ze szczyptą zaledwie fantastyki według naszego współczesnego rozumienia. Na przykładzie „Chi-hua-huy” najlepiej widać przepaść, jaka dzieli nas od tamtych lat. Osią utworu jest miniaturowy odbiornik („cudo techniki”, słuchawka wielkości zegarka na rękę), dzięki której udaje się wygrać turniej w rodzaju „Milionerów”. Jakże rzeczywistość dalece wyprzedziła ówczesną fantazję…

Utwory z lat sześćdziesiątych to: „Nie dałem się uśpić” Andrzeja Kossakowskiego, „Fantom” Krzysztofa Borunia, „Zwrotnica czasu” Stefana Weinfelda, „Raport” Ryszarda Sawwy, „Wieczorne niebo” Andrzeja Czechowskiego.  Są tu już klasyczne wątki SF: podróż w czasie, inwazja Obcych, virtual reality (czy też, według Lemowej nomenklatury, fantomatyka). Do tego nurtu zaliczam też „Test” tegoż Lema z roku 1958. Jak mocno ukształtował on polską fantastykę, zobaczymy w opowiadaniach z lat siedemdziesiątych – kosmiczny sztafaż,  kalkulatory, kosmonauci, cybernetyka… I choć dla Lema było to tło do rozważań o naturze człowieka, on jednak także zachłysnął się początkowo „śrubkologią” – te wszechobecne taśmy perforowane, lampy, kalkulatory itp. Wyróżnia się opowiadanie „Wróble Galaktyki” Konrada Fiałkowskiego, niebanalnie ogrywające motyw spotkania z Obcymi (nawiasem mówiąc, „Piknik na skraju drogi” braci Strugackich, w którym można dostrzec pewne duchowe podobieństwo do utworu Fiałkowskiego, ukazał się dopiero ponad dziesięć lat później!).

Lata siedemdziesiąte są (jakżeby inaczej) reprezentowane najobficiej – aż przez czternaście opowiadań.  Tu rozpiętość tematyczna jest już znacznie większa. Od dosyć banalnych rozważań na tematy robotyki i cybernetyki („Uczniowie Paracelsusa” Krzysztofa Malinowskiego, „Precedens” Henryka Gajewskiego, „Kłopoty wynalazcy” Adama Jaromina, „Drugi próg życia” Mirosława Kwiatka), przez obowiązkowy w tamtych latach manifest antywojenny („Patent” Jacka Sawaszkiewicza), po wątki kosmiczne („Świerszcz” Andrzeja Urbańczyka, „Dom” Andrzeja Stoffa i „Marzenie” Wiktora Żwikiewicza). Już jednak w tych „kosmicznych” opowiadaniach widać, że autorzy pragną wyrwać się z „huratechnicznej” narracji – Żwikiewicz sięgając do Bradbury’ego (dosłownie), Urbańczyk i Stoff – kładąc większy nacisk na psychologię postaci. Trochę z innej bajki są „Nazbyt szczęśliwi” Dariusza Filara – o wszechobecnej inwigilacji. Tu widać niepokój, który za lat dziesięć wybuchnie Solidarnością. Są opowiadania, które niekoniecznie wybrałbym do antologii – jak „Przejście przez lustro” Janusza Zajdla, będące w istocie rozbudowanym żartem (a tyle Zajdel lepszych opowiadań napisał, szkoda), czy „Model supernowej” Zbigniewa Dworaka, będący w istocie  impresją z pracy naukowca-astronoma (którym Dworak w rzeczywistości był) z malutkim wątkiem fantastycznym. Pozytywnie wyróżnia się „O człowieku, którego bolała sprężarka” (zawsze mi się ten tytuł podobał!) Witolda Zegalskiego – dowcipny, acz trochę przeładowany „śrubkologią”, żart i z pisarzy, i z postępu technicznego. Wyróżniają się, bo wskazują kierunek, w jakim SF pójdzie w latach następnych, „Przydział” Janusza Siwka i „Megalomania” Julii Nideckiej. Z silnymi wątkami „ekologicznymi”, o mocnym przesłaniu, acz nie bez wad. „Przydział” jest niestety przegadany, ze zbyt wielkim naciskiem położonym na tło. W „Megalomanii” (którą uważam za najlepszy tekst antologii), oprócz wątków ekologicznych autorka dość zgrabnie wplotła w akcję motywy kontaktu i przyszłości człowieka.

Co łączy wszystkie wyżej wymienione opowiadania? Styl – suchy, czasem wręcz telegraficzny (za wyjątkiem Żwikiewicza, który nieśmiało próbuje bawić czytelnika stylem właśnie i klimatem). Ale też na 376 stronach zmieściły się aż 24 opowiadania. Bo w tych opowiadaniach liczy się pomysł, puenta, a nie sposób narracji. Prawie wszystkie są śmiertelnie poważne, humoru nawet z lupą nie znajdziemy (tu pozytywnie wyróżnia się Zegalski, a utwory Gołembowicza i Zajdla to same w sobie rozbudowane żarty). Ale przecież – autorzy musieli pokazać, że fantastyka to literatura poważna, a nie żadne śmichy-chichy. Ech, ten kompleks głównego nurtu… Jak widać, w antologii znaleźli się autorzy bardziej (Lem, Zajdel) i mniej (Nidecka, Dworak) znani, jak i całkiem już zapomniani (Malinowski, Sawwa). Wydaje się, że dobrze oddają przekrój naszej ówczesnej „śmietanki” pisarzy SF (a nie było ich wielu). Nie wypada nie wspomnieć, że każde opowiadanie poprzedzone jest grafiką. Prostą, dwubarwną (z uwagi na niedomogi ówczesnej techniki drukarskiej), acz świetnie łączącą się z treścią utworu. Brawa dla grafika, Tomasza Borowskiego!

Nasuwają mi się dwie dygresje. Jedna oczywista – nie ma tu żadnego, tak dziś na topie, opowiadania fantasy. Po pierwsze, nie był to czas pisania takiej literatury. Po drugie – gdyby wtedy ktoś jakimś cudem stworzył dzieło na miarę „Władcy Pierścieni”, „Ziemiomorza” czy „Wiedźmina” – zostałoby ono odrzucone w procesie redagowania „Młodego Technika” (patrz wypowiedź Przyrowskiego). Czas na polskie, nieśmiało raczkujące, fantasy przyjdzie dopiero w latach osiemdziesiątych. Dygresja druga – w opowiadaniach prawie nie ma kobiet. A jeśli już się pojawiają, to albo jako tło, albo potraktowane tak kuriozalnie – „Gave był onieśmielony(…). Może dlatego, że był samicą”. Nie zżymaj się, czytelniczko-fantastko. Takie były czasy (patrz tło historyczne). „Targetem” (mówiąc nieładnie) opowieści o zdobyczach nauki i techniki była płeć brzydka. I, świadomie czy też nie, wszyscy autorzy (łącznie z Nidecką, jedyną kobietą wśród autorów), takie milczące założenie przy pisaniu przyjmowali.

Czas na podsumowanie – kto dziś może z przyjemnością przeczytać „Drugi próg życia”? Miłośników fantasy i feministki już wykluczyłem, zwolennicy psychologizującej czy socjologizującej SF też niewiele tu do czytania znajdą. Widzę tylko dwa typy potencjalnego współczesnego czytelnika: pierwszy – miłośnika staroci, któremu dech zapiera widok Syrenki czy Żiguli, któremu na wspomnienie magnetofonu kasetowego trzęsą się kolana, który zaczytuje się w pulpowych opowiadaniach z lat dawno minionych. Oraz drugi – starego ramola, takiego jak ja, któremu ręce się pociły, gdy niósł do domu świeżo zdobyty egzemplarz antologii, by zapoznać się z najnowszymi dziełami polskiej SF.

Tym niemniej, zachęcam. Jak to stwierdził Newton – stoimy na barkach gigantów. Warto zapoznać się z naszymi rodzimymi, na ciut mniejszą skalę, olbrzymami. Bez nich… no cóż, na pewno czytałbyś, drogi czytelniku, coś całkiem odmiennego! 

Nowa Fantastyka