- Opowiadanie: RobertZ - Senfiliada Rozdział VII W tłumie

Senfiliada Rozdział VII W tłumie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Senfiliada Rozdział VII W tłumie

Coś błysnęło w powietrzu. Chrzęst metalu trącego o kość. Charkot umierającego człowieka, chlupot wzburzonej krwi. Radosny ryk tłumu, który przeszedł w śmiech, manifest rozbawienia. Głowa, która na ułamek sekundy zawisła w powietrzu upadła na ziemię. Sturlała się z podestu znacząc swoją drogę szkarłatną smugą wilgoci. Jeden z widzów chwycił ją i zaczął nią podrzucać. Śmiech wstrząsnął fasadami budynków otaczających North Square. Tłum wył ucieszony pustką i bezmyślnością swojej rozrywki. Głowa ponownie upadła na podest twarzą do góry. Wytrzeszczone oczy, usta otwarte jakby do krzyku, twarz blada poznaczona smugami czerwieni, rude włosy. Nikt jakoś nie lubił tu rudowłosych. Komiczność tej sytuacji wywołała kolejną eksplozję rozbawienia.

Słynny North Square. Tu biło serce miasta. Najdroższe dziwki, dzieweczki, laleczki. Nie wspomnę o dziadkach dziwkach, synach, ojcach itd. Ponadto trochę mniej drodzy od nich niewolnicy. Targ niewolników różowych, pomarańczowych, białych, rasistów, nie-rasistów, faszystów, maszynistów, baptystów, organistów, ludzi, nieludzi, trójnogich, dwunogich, głupich, mądrych, rozumnych i podobno nierozumnych, diabli wie kto rozumny, papistów, rojalistów, anarchistów, komunistów, liberałów gołych jak święci tureccy i na drogach porwanych. Najtańszy był pies pudel rasy karłowatej. No cóż, popyt kształtuje podaż, a gdzie tu mu wsadzić?

Wśród tłumu kupujących przepychały się dwie niepozorne, kocie sylwetki. Filona i Senfil szli ku swojemu przeznaczeniu. Uparcie jak przyszło na pobożnych chrześcijan, rozsądnie jak każe rynek kapitalistycznych niechrześcijan. Każdy z nas w swoim życiu szuka jakiegoś celu, a nim bliższy on głupoty tym szybciej go znajduję.

– W tym tłumie przecież go nie odnajdziemy – powiedziała prawie szeptem Filona. Była oszołomiona bogactwem i potęgą miasta, które widziała pierwszy raz w życiu. Zresztą nigdy jeszcze nie była w żadnym innym mieście.

– Znajdziemy go. Złodziej ma pieniądze, a dobry złodziej i morderca ma dużo pieniędzy. Najpierw poszukamy go tam – wskazał łapą Senfil.

Był to jeden z największych budynków stojących przy placu. Ze środka dochodziła wrzawa podniesionych głosów. Do środka budynku prowadziła gigantyczna, teraz otwarta, brama. Nad nią wisiał kap-realistyczny napis: „Wygrywając stajesz się bogatym kapitalistą”, a pod nim trochę mniejszy: „Ty także tutaj możesz pozostawić swojego niewolnika!!!” Obok bramy stała budka również ozdobiona napisami. Z tym że tutaj inicjatywę wykazali obywatele, którzy nagryzmolili: „AMK+PKA =PDA”, „Parch pierdolony”., „Kurwa, gdzie ta kurwa? Chce mi się rypać”. Najbardziej wyróżniał się jednak napis, a może raczej ogłoszenie: „Kupony dla bezrobotnych i biednych! Bezpłatnie dorobisz się własnej fortuny!!! Losy tylko pod zastaw!!! Wygrane kupony upoważniają do odbioru zastawu!” Pod tym ktoś podpisał: „Mi to wisi! Nieznany bezrobotny”.

– Czego! – burknął facet siedzący w budce.

– Dzień dobry – przywitał się Senfil. – Szukamy Sali dla Uprzywilejowanych.

– Sąd kosztuje, a was na to nie stać, koty.

– Nie będziemy się sądzić. Po prostu kogoś szukamy.

– Kogo można szukać w burdelu dla bogaczy?

– Jedynego kota, którego tam wpuszczają – wyjaśnił Senfil.

– Taaak. Jesteście nowymi wysłannikami rajców?

Senfil, nie wiedząc co ma powiedzieć, potwierdził kiwnięciem głowy.

– No cóż – westchnął strażnik – ciężki los biedaku. Poprzednim razem książę wpadł na pomysł, aby kłaść ciężary na kurierze. Co prawda Czarny stawił się na audiencji co do minuty, ale wysłannik wyzionął ducha. Dobrym pomysłem byłoby wejść od strony kuchni, ale musisz pamiętać, żeby nie wspominać nikomu, że jesteś posłańcem. Najlepiej przesłać przez kogoś informację, że chcesz się zapoznać z Czarnym Rabusiem bliżej, a gdy się kapną to w nogi. Następnym razem błagaj księcia o litość, może poprawisz mu humor opowiadając o tym oryginalnym pomyśle, a zresztą to nic nowego. Moja ciotka mówiła, że najważniejszy jest spryt. To, co ukradniesz jest zawsze twoje, a jak masz kasę to i panienkę możesz wziąć do niewoli – rozmarzył się.

– Jak tam możemy trafić? – spytała Filona.

Myślę, że… – strażnik nagle zastygł w bezruchu. Przypominał jedną z socrealistycznych rzeźb, które tworzono w dawnych czasach. Szczególnie jego ręka wskazująca w niebyt w tak szczególny sposób.

Senfil z bólem w sercu wysupłał resztę swoich pieniędzy. Biorący skrzywił się widząc tak niewielką sumę. W końcu to mógł być co najwyżej miesięczny dochód przeciętnego żebraka z ulicy, ale mimo to się uśmiechnął.

– To niewiele, ale nie będziecie musieli szukać nieistniejącej kuchni. Osobiście zaprowadzę was na salony.

Zawołał swojego zastępcę. Nic mu nie wyjaśniając przekazał obowiązki.

– Przywilej dowódcy i wolnego człowieka – wyjaśnił.

Salony, blask bogactwa, urody i ohydy. Miejsce spotkań śmietanki miejskiej, która właśnie tutaj parzyła się żywiołowo uszczęśliwiając niespodziewanie wyniesione do progów klasy wyższej panienki lekkich obyczajów. Burdel, czyż to niepiękne słowo? Są lepsze. Wielu tu było pławiących się w rozkoszach kupców, handlarzy, szlachciców. Żywiąc się ludzkim potem i własnymi kłamstwami doszli aż tutaj, aby rządzić całym miejskim światkiem. Na środku, przerażającej swoim ogromem, kap-realistycznym gigantyzmem sali znajdował się ring. Na oczach Senfila i Filona jeden z zapaśników ukręcił drugiemu głowę. Ten, charcząc, upadł na ziemię. Drgawki umierającego człowieka. Okrzyki zwycięstwa wydawane przez jego konkurenta. Poza ringiem rozpoczęło się podliczanie wygranych pieniędzy. Pokonany, o którym zresztą już zapomniano jeszcze żył. Musieli zanieść go do szatni, aby tam, w ciszy zbyt grubych murów dobić mokrą, brudną szmatą. Tak było estetyczniej. Nikt przecież nie lubił przykrych widoków. Płakał nad nim tylko jego właściciel. Przegrał zakłady i stracił niewolnika.

Gdy weszli do środka nikt na nich nawet nie spojrzał, ale ich przewodnik błyskawicznie naprawił to niedopatrzenie miejskiej publiczności.

– Proszę państwa!!! – wrzasnął, gdy już byli w środku. – Te łachudry chcą rozmawiać z Czarnym Rabusiem! Czy ktoś go widział?!

Niektóre tyłki przerwały na chwilę swoją pracę. Niektóre twarze, zajęte przeliczaniem wygranych, odwróciły się w ich stronę. Przez salę przeszedł szmer śmiechu. Tak, w porównaniu ze strojami, które nosiły tutejsze panie i panowie ich ubrania wyglądały jak zwykłe szmaty. Po chwili zainteresowanie opadło. Twarze i tyłki wróciły do poprzednich zajęć. Ktoś jednak szedł w ich kierunku. Mężczyzna przypominający z wyglądu wielką, włochatą małpę. Otoczony był przez całą gromadę pięknie odzianych tłuściochów. Wyglądał na kogoś naprawdę ważnym.

– Spływaj stąd! – warknął jeden z wazeliniarzy zwracając się do ich przewodnika. Ten, z malującym się na twarzy przerażeniem po prostu uciekł.

„To rzeczywiście ktoś ważny” – pomyślał Senfil.

– Książę Łodzi – przedstawił go zwięźle stojący najbliżej księcia niewolnik. Książę oblizał się ukazując jednocześnie gigantyczny garnitur zębów. Wydawało się, że zaraz zacznie bębnić we włochatą pierś oznajmiając o swoim szybkim przybyciu. Jednak nie zrobił tego. Przyglądał im się z wyraźnym zaciekawieniem dłubiąc swymi tłustymi paluchami w zębach.

– Kto wy? Czego chcecie od Czarnego Rabusia?

– Panie. To może nasłani mordercy – wtrącił któryś z otaczających go sług. – Mogą chcieć zabić twojego największego przyjaciela.

Książę tylko zarechotał.

– Dobrze wiesz, że gdyby nie twoje pochodzenie i moja litość już dawno wywaliłbym cię za gadanie takich głupot.

– Książę…

– Nie przepraszaj – zaczął się drapać po swojej owłosionej piersi. – Z rzadka widuję w tej sali cudzoziemców i do tego takich oberwańców. Jeszcze rzadziej widuję koty, które dopytują się o mojego przyjaciela. Gadaj cudzoziemcze. Czego chcesz?

– Nie chciałbym urazić waszej wysokości, ale wspomniany tutaj Czarny Rabuś ukradł mojej pani cenną rzecz, święty pierścień, który ma dla niej wielką wartość – wyjaśnił Senfil.

Na książęcym czole pojawiły się głębokie zmarszczki. Książę myślał.

– Jak zwą twoją panią, niewolniku? – spytał jeden ze sług księcia.

– Nie jesteśmy niewolnikami – zauważyła oburzona Filona.

– Albo masz panią i jesteś niewolnikiem, albo nie masz pani i jesteś włóczęgą, a za włóczęgostwo grozi kara więzienia. Nie wolno także włóczęgom tutaj wchodzić. Za pobyt w tym miejscu możesz zostać powieszony – zasyczał oburzony sługa księcia.

– Zamknij się Olifracy! – wrzasnął książę. – Niepotrzebne mi twoje sędziowskie rady.

– Książę…

– Nie przeszkadzaj do cholery!

Olifracy pokłonił się księciu i wycofał za jego plecy.

– Czarny Rabuś ma prawo kraść co tylko zechce – wyjaśnił książę. – A twoja pani może sama przyjść do mnie po swoją zgubę. Wyjaśnimy sobie wtedy pewne sprawy.

– Kto mu dał takie prawo? – spytał oburzony Senfil.

– Ja, włóczęgo. I nie rozmawiaj ze mną jak równy z równym.

– Tak, panie – Senfil pokornie opuścił głowę. – Czy jest jakaś możliwość odzyskania skradzionej relikwii?

Tak, włóczęgo – Senfil zauważył, że książę nie patrzy na niego, ale jakby w bok, na Filonę. Słowa księcia potwierdziły jego domysły.

– Ładna kotka, kiciunia, kociątko. Chodź tutaj do księcia.

– O co mu chodzi? – spytała zdezorientowana Filona.

– Rób co karze – szepnął przerażony Senfil.

– Piękny okaz kotki – książę się uśmiechnął.

– Nie przeszkadzam, książę? – przed nimi stanął Czarny Rabuś. Ubrany w przepiękne szaty, cudownie zdeformowany przez człowieka i naturę. Nikt z obecnych nie zwracał jednak uwagi na te deformacje. Więcej, oni je podziwiali.

„Te pazury, jak ktoś może mieć takie wielkie nogi! On mnie zabije” – w ułamku sekundy te chaotyczne myśli przemknęły przez głowę Senfila.

– Widzę, że chce dołączyć do nas nasz drogi Rabuś. Czego chcesz Czarnusiu? – morderca wzdrygnął się słysząc zdrobnienie swojego pseudonimu w ustach księcia.

– Oni mi zarzucili kradzież, książę. Znasz prawo, panie, mogę ich wyzwać na pojedynek.

– Nie ukradłeś tego, o czym mówią? – książę badał włochatymi łapami krągłości Filomeny. Ta syczała wściekle, ale nie miała gdzieś się cofnąć. Za nią stała książęca ochrona. – No, no. Masz dużo tego, co trzeba – szepnął do niej się śliniąc.

– Książę – Czarny Rabuś wskazał na Senfila. – Chcę go wyzwać na pojedynek. Otrzyma on rzekomo ukradziony przedmiot, jeżeli zwycięży.

– Jeżeli – mruknął książę. – Dodam od siebie, że gdy przegrasz i zgodnie z prawem będę zobowiązany zwrócić artefakt to skrócę cię o głowę.

Czarny Rabuś parsknął wściekły.

– I nie unoś się tak. Jesteś tylko maskotką, a ja tu rządzę. Czasem o tym zapominasz. Możesz z tym włóczęgą walczyć. Kotkę wezmę ze sobą – kiwnął na Filonę. – Chodź słodziutka, usiądziemy w książęcej loży.

iara może zmienić człowieka i wszelkie rozumne zwierzę w coś dobrego, że boży ideał jest wzorem dla każdego. Teraz zrozumiał, że sam siebie oszukiwał. Nie chciał widzieć zła, które go otaczało i także jego kształtowało wymuszając na nim pewne wzory zachowań. Kiedyś, kiedy był trochę młodszy oszołomiła go wizja wojny i stała się ona wskazówką dla całego jego życia. Pamiętał dobrze to szaleństwo, zabijania, które go ogarniało w czasie każdej bitwy, kolejnej wojennej wyprawy. Kiedy po raz pierwszy zaciągnął się do najemnej służby myślał o rycerskiej szlachetności, walce dobra ze złem i ostatecznym zwycięstwie sprawiedliwości. Już wtedy uświadomił sobie czym jest wojna, ale nie zrezygnował. Możliwość dobrego i łatwego zarobku była dla niego zbyt kusząca. W zamknięciu miał wiele czasu, który można było poświęcić na te rozmyślania. Mógł się psychicznie biczować ciągle wyliczając przed sobą kolejne grzechy, które popełnił w tak krótkim życiu. Czuł jednak, że to mu nie pomoże. Więzienie rządziło się własnymi prawami, u których podstaw stało upodlenie i szaleństwo. Książę co prawda nie był pamiętliwy, ale równie łatwo wpadał w gniew, jak i zapominał o gościach zamkowych piwnic. To mogło oznaczać, że w tym ponurym miejscu mogą spędzi resztę swojego niedługiego życia. Senfil miał nadzieję, że jeszcze coś się zmieni, ale z każdym dniem była ona coraz mniejsza i mniejsza. W końcu nadeszła wiosna, kiedy to budzi się życie pełne kwiatów i zielska zarastającego drogi. Wypełnia ją wrzawa nowego życia, które się rodzi po to, aby umrzeć. Wraz z nadejściem cieplejszych dni obudziło się także miasto, pełne gwaru i smrodu łajna, ale była to inna pobudka niż każdej poprzedniej wiosny. Coraz częściej na ulice wychodziły tłumy ludzi, nad którymi powiewał czerwony sztandar z młotem i sierpem. Ktoś musiał go wyciągnąć ze strychu i odkurzyć z pyłu historii. Człowiek nie jest istotą pamiętliwą, a wiara jest dla niego jak opium. Zawsze ona oszałamia niezależnie czy to. jest wiara w Boga, czy też w Marksa. Ludzie mają krótką pamięć i z niezwykłym uporem potrafią po raz kolejny z rzędu wdepnąć w to samo gówno, a historia lubi się swoją parodią powtarzać ofiarując nam kolejnych Aleksandrów, Mustafów, Napoleonów, czy też Adolfów. Coraz częściej na ulicach miasta władza ścierała się ze zbuntowanymi masami. Trupy chowano poza miastem jakby wstydząc się ich obecności. Nagie, bezkształtne, czerwone od krwi ciała były bierną stroną tego bezsensownego konfliktu. Ludzie, którzy bili się i ginęli na ulicy po raz kolejny z rzędu zapomnieli, że zawsze będą komuś służyć niezależnie od tego czy to będzie właściciel ziemski, książę, czy towarzysz. Człowiek został już tak stworzony, że potrafi budować swoją cywilizację jedynie na podstawie poddaństwo i upodlenie drugiego człowieka. Lubi oni rządzić, ale nie potrafi zaakceptować rządów kogoś innego dlatego też zawsze będą wybuchały rewolucje; jedna głupsza od drugiej.

Pewnego dnia pożar buntu ogarnął całą Łódź. Ludzie obudzili się tego dnia pełni strachu, wściekłości i nienawiści. Może byłby to norma.

Koniec

Komentarze

O co chodzi w tekście od słowa "iara"? (to zaraz za "loży")
Jakby czegoś pomiędzy brakowało.

Hmm... to fragment IX rozdziału. Ki diabeł mi to wrzucił? Gremliny przebrzydłe. (:

Przecinki, literówki i zbłąkane rozdziały. Proponuję przejrzenie następnych przed wrzuceniem.

Świata wywróconego na stronę szaleństwa ciąg dalszy. Naturalizm miękko wpada w groteskę. Co najciemniejsze z XIX wieku, totalitaryzmów, demoludów miesza się z tym, co współczesne i co uniwersalnie w człowieku brudne (bo fikcji naukowej mało - o fantasyowanie już nie podejrzewam, zmylilły mnie co poniektóre dekoracje). Powieść się rozkręca, zachowując konsekwentnie ponurą, ciężką tonację - słychać minorowe akordy, dysonanse gnijącego dobrobytu, natury ludzkiej w duchu Schopenhauerowskim i apokalipsy. Muzyka to nieprzyjemna i niepokojąca.

Co mi się nie podoba - w sensie bardziej ogólnym - to przerysowywanie realiów zbyt grubą kreską, malowanie świata z zupełnym pominięciem pastelowych odcieni, ba!, nawet szarości nie ma znowu tak wiele; pochwaliłem pod jednym z fragmentów stonowanie, subtelność, ale, patrzę, był on wyjątkowy pod tym względem.

Czekam na ciąg dalszy.

 

Przeglądam. Nie przejrzałem "po" wrzuceniu.

Nowa Fantastyka