- Opowiadanie: lbastro - Okienko transferowe

Okienko transferowe

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Okienko transferowe

Okienko transferowe

 

 

 

– Czy wiedzieliście o tym, że ten noblista, Oleg Kazuki z MIT ma od nowego sezonu pracować w Instytucie Astrofizyki Maxa Plancka w Bonn? – Powiedziałem, gdy wszyscy już zajęli swoje miejsca przy owalnym stole w sali konferencyjnej.

 

– Ten od fal grawitacyjnych? – zapytała Jolka, miła i całkiem ładna doktorantka.

 

– Dokładnie on – potwierdziłem. – Chociaż to tylko plotka.

 

– Będą musieli nieźle za niego zapłacić -odezwal sięJan, technik z laboratorium. – Na oko jest wart ze trzydzieści milionów euro.

 

– Pewnie więcej – rzekła Jolka. – No i niezłą sumkę musieli też zaproponować Kazukiemu.

 

– Ale wiecie, on publikuje kilkanaście mocnych papierów rocznie i w samym Nature ma przeszło dziesięć artykułów – w moim głosie wyczuwalna była chyba nutka zazdrości.

 

– A słyszeliście o tym transferze między Oxfordem, a Cambridge? – pytanie rzucił Karol, asystent starający się zebrać materiał do doktoratu.

 

– No jasne, David Melkhan zmienił uczelnię za kwotę czterdziestu pięiu milionów funtów. Ale ponoć opuścił się i teraz wszyscy mówią, że Cambridge przepłaciło, bo przez trzy lata publikował dla Oxfordu po minimum osiem papierów i brał udział w kilkunastu konferencjach, zaś teraz mamy końcówkę trzeciego kwartału, a on ledwie cztery artykuły napisał – powiedziała doktor Alicja Bugajska.

 

– A dziwisz się – dodała Jolka. – Jest teraz z tą artystką, no wiesz… Tą z zespołu Papryczkowe Kociaki.

 

– Jessica Monola – cicho rzekłem w przestrzeń przed sobą.

 

– Oo – zdziwiły się jednocześnie, jak za pociągnięciem sznurka, Jolka i Alicja.

 

– No, nie wiedziałam, że się pan doktor interesuje plotkami – z przekąsem powiedziała Alicja. Zignorowałem ją i rzuciłem kolejną, luźną uwagę:

 

– A tak nawiasem mówiąc, to bardzo ciekawy jestem, jak takie gwiazdy nauki, typu Mekhana czy jemu podobnych, zdają testy transferowe. Byłem na jednym jego wykładzie i walnął się podczas całkowania, a potem jeszcze kilka dosyć elementarnych pomyłek zaliczył.

 

– No właśnie chodzi o to, że to jest gwiazda. Taka wizytówka najbogatszych uniwersytetów – odezwał się Karol. – Takich traktuje się inaczej. Oni maja zespoły badawcze i przyciągają masę kasy na badania, dlatego czasami na takiego gwiazdora i jego slabości pewnie przymyka się oczy. Liczy sie PR i medialny szum.

 

No fakt, pomyślałem. Mój przyjaciel z ujotu, bardzo zdolny doktor astrofizyki ze średnią trzech mocnych papierów rocznie, miał za całkiem wysoka sumę przejść do Stanford. Pisali nawet o tym na portalu scitransfer.net, ale poległ na testach. IQ oczywiście zaliczył, ale padł na analizie matematycznej i na nic zdało się tłumaczenie, że korzysta z metod numerycznych. Nie potrafił scałkować pewnego typu funkcji eliptycznych ze zwyrodniałym jądrem. Ostatecznie przeszedł do trochę gorszego University of Melbourne i chyba był nawet zadowolony. Przynajmniej dwa lata temu, gdy ostatni raz go widziałem.

 

– Dokładnie tak samo jak ten walnięty geniusz na wózku, Henry Stowking – Jan pochylil sie nad stołem. – Jechał pijany przez środekalei spacerowejw Londynie. Potrącił kilka osób. Ktoś wylądował nawet ze złamaniem i wstrząsem mózgu w klinice. I co? Dostał tylko mandat, który i tak uczelnia pokryła.

 

– Ponoć to plotka – powiedziałem. – Nie był pijany i wszystko wynikało z awarii sterowania wózkiem.

 

– A niby co maja w oficjalnym komunikacie podać?

 

Rozmowa rozkręcała się, kiedy wszedł nasz szef, kierownik Katedry Fizyki Relatywistycznej. Uśmiechał się tajemniczo i zacierał swe pulchne dłonie wchodząc do sali konferencyjnej . Wreszcie oparła się o stół i zajął ze stęknięciem honorowe miejsce, skąd widział zgromadzonych pracowników. Oczywiście, jak zwykle brakowało, zbyt zajętych dorabianiem w innych uczelniach, trzech profesorów.

 

– Poprosiłem państwa dziś na spotkanie, po prostu – zaczął swym śpiewnym głosem. – Trzeba bowiem omówić kwestie zmian kadrowych. Zbliża się, jak wiecie, po prostu okienko transferowe.

 

Szmer szeptów przeszedł wokół stołu jak supersoniczna fala, ale szybko ucichł przy dalszych słowach kierownika.

 

– Musimy coś zmienić, bo od dwóch lat nie wykonywaliśmy żadnych ruchów, a wyniki niestety, ale są po prostu słabe. Grozi nam spadek w kategorii. No co ja mam więcej powiedzieć – rozłożył ręce. – Za mało publikujemy, co skutkuje niewielkimi wpływami z ministerstwa, a to z kolei skutkuje mniejsza liczbą wyjazdów i ograniczeniami w zakupach. Dlatego dziekani podjęli decyzję, zaakceptowaną już przez rektora. Po pierwsze, wchodzimy do tegorocznego małego draftu, w którym mamy siódmy numer.

 

– O kurcze, aż tak słabo stoimy? – zapytałem.

 

– Niestety – odparł profesor. – Dobrze, że nie z pierwszym numerem.

 

Draft był sposobem na wyrównanie szans dla najsłabszych uniwersytetów. Świeżo promowani doktorzy zyskiwali kategorie w poszczególnych dyscyplinach, zaś instytucje naukowe były oceniane za wyniki. Najsłabsi mogli wybierać doktorów w pierwszej kolejności, o ile mieli odpowiednie pieniądze.

 

– Po drugie – ciągnął dalej profesor – jakiś znaczący transfer trzeba zrobić po prostu. Mamy na to obiecane dla naszego wydziału od kanclerza aż pół miliona euro, z tego sto tysięcy na mały draft.

 

Zaczął się szum. Małym draftem nazywano listę młodych doktorów , którzy raczej nie liczą się w drafcie światowym. Za sto tysięcy euro można było sięgnąć nawet po numer jeden.

 

– To zostaje czterysta tysięcy na ówtransfer– zauważył Jan.

 

– Dobrze pan liczy – szef był złośliwy wobec niego, bo jako technik, Jan nie musiał publikować i nie był oceniany. Za to we wszystkim miał swoje zdanie i wszędzie wtykał przysłowiowe pięć groszy. – Już rozmawiałem z pewną panią profesor, która aktualnie jest zatrudniona w berlińskim Uniwersytecie Humboldtów. Hanna Szpak-Müller rozważa możliwość przejścia do nas. Tym bardziej, że urodziła się w naszym regionie.

 

– Nie słyszałam o niej – powiedziała Alicja.

 

– Ma całkiem pokaźny dorobek w pismach z listy filadelfijskiej, ale nie w tych zadwadzieścia czterypunkty. Raczej w tych dziesięciopunktowych.

 

– A w czym ona robi? – Zapytałem, chociaż średnio mnie to akurat interesowało. Myślałem już o obiedzie i obliczeniach, które wykonywały się na komputerze w moim gabinecie.

 

– Nawet nie wiem dokładnie, ale po prostu coś z metrykami czasoprzestrzeni kręci. To akurat dobrze się składa, bo wystarczy jej komputer. Nie mamy na razie funduszy na żadną aparaturę. Może się później po prostu polepszy.

 

– Kiedy miałaby przyjść? – Jolka była w przeciwieństwie do mnie, chyba zainteresowana. Sama zajmowała się kwestiami geometrii.

 

– Na razie, od stycznia byłaby na wypożyczeniu u nas, a od następnego roku akademickiego dostałaby kontrakt po prostu.

 

Zapadło milczenie. Ktoś wyświetlił na swoim ipadzie informacje na temat pani profesor Szpak i podał mi urządzenie pod stołem. Wyglądała na niezłą jędzę.

 

– Panie doktorze – szef zwrócił się znienacka wprost do mnie. – Pan w zeszłym sezonie miał jedną publikację i kilka artykulików popularnych. – To było raczej stwierdzenie faktu, a nie pytanie.

 

– Dokładnie, panie profesorze.

 

– Chodzi o to, że skoro przyjdą do nas dwie nowe osoby i odchodzi doktor Rene Gerard , bo mu się kończy kontrakt, a ma propozycje transferu do Nancay, to trzeba po prostu jeszcze jeden krok wykonać.

 

Troszkę zmartwiłem się. Czyżby chciał mnie odsprzedać? No tak, po cóż innego tak zaczynać kwestię. A ja byłem przekonany, że po kilku zmianach miejsca pracy, kilku kolejnych transferach, pozostanę do końca kariery w tym uniwersytecie. Spokojne życie, bez emocji i ciągłych zmian. Nawet poczyniłem pewne starania i kupiłem działkę pod budowę domu w niezbyt odległej wsi. Ale gdzie mógłbym się przenieść? Zapytałem drżącym głosem:

 

– Jaki krok ma pan na myśli, profesorze?

 

– No właśnie myślałem o panu. Jest pan jeszcze przed czterdziestką, dobre rokowania, coś tam pan publikuje. – To „coś tam" mnie ukłuło, bo zajmowałem się bardzo niebanalnymi kwestiami astrofizycznymi.

 

– Możemy dostać dobrą cenę i wynegocjować dla pana niewiele gorsze warunki – ciągnął szef. – Ba, może nawet lepsze od tych, które ma pan u nas.

 

– Ale mam przecież ważny kontrakt! Jeszcze dwa lata pracy tutaj gwarantuje mi umowa – zaprotestowałem, dosyć niepewnie jednak.

 

– Dogadamy się, zresztą już rozmawiałem o tym z dziekanem i po prostu trzeba kogoś oddać, a pan jest najlepszym, że się tak wyrażę, towarem.

 

– A dlaczego nie profesor Wilcheten?

 

– Panie doktorze – kierownik zaśmiał się. -On od pięciu lat nic nie opublikował. Nawet gdybym chciał go oddać, to pewnie i zamiejscowy oddział Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Ełku go nie weźmie. Musi doczekać po prostu do emerytury. Zresztą zostało mu niewiele czasu do przejścia w stan spoczynku.

 

– Cóż, ja osobiście nie miałem żadnych propozycji. Nikt nie zgłosił się ani do mnie, ani do mojego agenta.

 

– Ale ja coś znalazłem dla pana.

 

– Słucham? – byłem szczerze zdziwiony. – Za moimi plecami prowadzone są rozmowy?

 

– No wie pan, po prostu musze dbać o wydział, naszą katedrę i o jej stan osobowy.

 

– No to proszę powiedzieć, z kim pan negocjuje, profesorze.

 

– Profesor Grodzki z Uniwersytetu w Kielcach chciałby mieć pana u siebie. Proponuje aż czterdzieści pięć tysięcy euro. To po prostu dla pana okazja, bo za zerwanie umowy dostanie pan odszkodowanie od nas i całkiem dobre pobory w Kielcach. Będzie mógł się pan wygodnie tam urządzić.

 

Nie było we mnie entuzjazmu wobec tak postawionej sprawy, ale co miałem począć. Życie naukowca nie jest usiane rożami, a ta propozycja nie była generalnie aż taka zła. Najgorsze jest jednak to, że znowu, po trzech latach trzeba z całą rodziną zmieniać miejsce pobytu. Żona znajdzie prace bez problemu, ale dzieci znowu będą się musiały zaaklimatyzować. Na szczęście przy transferach doktorów mieszkanie jest standardem umowy. Niepokój jednak trawił wnętrze i powodował mrowienie brzucha.

 

Przypomniałem teraz sobie, co powiedział pewien mój kolega, gdy był mniej więcej w moim wieku, a ja wtedy zajmowałem się swoim doktoratem. „Niby wszystko jest dobrze, ale jak rano patrzę w lustro, to widzę studencika – wiecznego tułacza. I wtedy na moment mam dosyć życia w tym cyrku naukowców."

 

Nieco zrezygnowany wróciłem do domu, kupując po drodze kilka piw. Siadłem przed komputerem, otworzywszy wprzód jednego z nabytych Warmiaków. Przywitało mnie kilka listów, a wśród nich jeden od Ryśka, mojego agenta. Oczywiście zacząłem od tego listu i oniemiałem. Oto, co przeczytałem:

 

„Załatwiłem Ci transfer do Manchester University w czasie najbliższego okienka. Dają za Ciebie 90 tysięcy euro! Twoja gaża czterokrotnie wyższa niż obecna plus mieszkanie służbowe i pełen pakiet socjalny dla familii. Dla nie oczywiście zwyczajowe 15%. Czekam na decyzję."

 

To był bardzo dobry powód, by wypić znacznie więcej niż tylko jedno piwo.

 

 

 

KONIEC

 

 

Koniec

Komentarze

Jako że jestem fanem piłki nożnej to tekst spodobał mi się bardzo. Za każdym razem śledzę okienko tansferowe z zapartym tchem. Muszę przyznać niezły pomysł, fajnie przerobiłeś obecną sytuacje do swojego opowiadania. Kilka razy się uśmiechnąłem. Daję 5.

fajne opowiadanie. tak przyjemnie sie czyta. co do fantastyki to sama sytuacja jest nie do wyobrażenia więc nie ma po co sie czepiać ;DD

Kryzysik twórczy?

Nie wiem, AdamKB, czy kryzysik, może raczej sobotnio-niedzielna nuda.

Fajne,środowiska naukowe są ponoć tak robaczywe jak religijne. Czy ty jesteś pracownikiem naukowym tj,astrofizykiem  z zawodu? Kiedyś to było moje marzenie. :)

Fanem piłki nożnej niestety nie jestem, za to fanem takich opowiadań - jak najbardziej. Dwa standardowe i na pozór zwyczajne elementy potrafisz połączyć w zaskakujący sposób, tworząc ciekawą hybrydę. Gratuluję kreatywności.

sprytne :D podobało się :) i w dodatku ładnie, zgrabnie napisane. 5 :)

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Nowa Fantastyka