Pierwszy dwunóg, z którym uciąłem sobie pogawędkę w czasie wieczerzy, upierał się, że nie istnieję. Powtarzał do znudzenia, że jest XXI wiek. Wiek Google'a, Facebooka i TikToka. Krzyczał do samego końca: „Kto nie ma konta, tego nie ma!”. Przyznaję, że tamtej nocy nie zmrużyłem oka. Myślałem – pierwszy raz, jeśli pamięć mnie nie zawodzi – czy naprawdę jestem? Nie mam przecież konta.
Drugi dwunóg także próbował mi wmówić, że mnie nie ma, albo sobie. Bełkotał coś o mózgu, różowym jednorożcu, Potworze Spaghetti… Słowo daję, daleko mu było do tamtych dwunogów, z którymi potykałem się w młodości; one to po wiekach zmagań odesłały mnie do baśni i legend. A ten nędznik zafajdał spodnie, nim skończyłem obiad. Fuj!
Ha, lecz to właśnie dzięki temu inteligentowi przypomniałem sobie, że kiedyś byłem, a potem było mnie jakby mniej… Jednak znów jestem. Jestem, bo… bo byłem? Hmm, a może ten szaleniec mówił prawdę?
Trzeci dwunóg nie podważał mojego istnienia. Uciekał przede mną niby spłoszona łania, rozpaczliwie wzywał ratunku. Zanim odgryzłem mu głowę, spytałem, kto miałby mu pomóc? Nie wiedział. Ha, ha, ha! Nie wiedział.
Niemniej to właśnie dzięki niemu odkryłem, że naprawdę jestem, bo jego już nie było. Znaczy się, był w moim żołądku, przypieczony i zmiażdżony. Musiała stać za tym jakaś przyczyna. To byłem ja!
Mimo swego odkrycia nie zaznałem spokoju. Zaszyłem się w jaskini na długie miesiące i dumałem, czy moje istnienie spowoduje, że prędzej lub później zjawi się któryś z tych dwunogów, którego trzeba wydłubywać z metalu, co błyszczy fałszywie niby srebro. Ale może w tym XXI wieku to oni odeszli do baśni i legend? Gdyby wciąż istnieli, któryś już by się zjawił, albo tamte dwunogi wspomniałyby choćby o jednym.
To była piękna myśl. Wyfrunąłem po długim poście z jaskini, marząc o owcach, złocie i klejnotach. Czułem się bezkarny. Czułem ogień palący w gardzieli. Grr!