- Opowiadanie: Bardjaskier - Martwe serca

Martwe serca

Hej 

Dziękuję za betę Cezary_Cezary. 

Miłej lektury :) 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Martwe serca

Daan Van Dijk od najmłodszych lat był osobą nieśmiałą i skrytą. W dorosłym życiu przełożyło się to na relacje z kobietami. Onieśmielały go do tego stopnia, że czuł się w ich towarzystwie niezręcznie. Oczywiście to nie oznacza, że kobiety nie interesowały Daana. Przeciwnie, fascynowały go tak, jak naukowców rzadkie wirusy. Obserwował kobiety, podziwiał ich piękno, grację i blask, jaki wokół siebie roztaczały. Ale przy bezpośrednim kontakcie, Van Dijka zatykało. Nie potrafił wykrztusić słowa, zaczynał się pocić i denerwować, a na koniec uciekał, gdy nie znajdował lepszego sposobu na wyrwanie się z niekomfortowej sytuacji.

Znacznie gorzej wypadał, gdy którejś się spodobał. A mógł się podobać. Jako wysoki, szczupły blondyn o dużych błękitnych oczach, naturalnie przyciągał do siebie niektóre kobiety. Wtedy Daan, wpadał w panikę. Jąkał się, ruchy miał nieskoordynowane, a z ust wychodził potok dziwnych wywodów. To robiło z niego, jak nie wariata, to przynajmniej dziwaka i wystarczyło, by odstraszyć nawet najwytrwalsze adoratorki.

Daan, chcąc uniknąć podobnych sytuacji, postanowił odseparować się od społeczeństwa. Nie stanowiło to żadnego problemu. Był pisarzem i potrzebował ciszy oraz samotności. Nie przeszkadzały mu też całe tygodnie spędzone w domu oraz brak higieny, która wpłynęła na wygląd Daana. Włosy stały się łamliwe, cera blada i lekko pożółkła, a zęby pokryły się brązowym nalotem. Ubrania miał brudne i przepocone. W ten sposób pozbył się wszystkich potencjalnych adoratorek.

Wtedy też zaczęły się problemy Daana. Van Dijk pisał opowiadania i krótkie powieści, wszystkie poświęcone jego fascynacji i fobii – kobietom. Gdy skończył ostatnią powieść i wyszedł do świata, by znów, poprzez obserwację, zaczerpnąć inspiracji, coś się zmieniło. Twarze kobiet, gdy tylko go dostrzegały, wykrzywiał grymas obrzydzenia. Spojrzenia stawały się ostre, pełne pogardy. Daan odkrył, że wcześniejsze relacje, choć dla niego tak trudne, dawały mu możliwość podglądania. Przystojny blondyn, obserwujący, ba, śledzący wzrokiem każdy kobiecy ruch, powodował zalotne spojrzenia czy skryte uśmiechy. To wszystko było inspiracją dla pisarza, motorem napędowym dla wyobraźni. A teraz zniknęło.

Van Dijk wciąż pracował, ale redakcja coraz częściej dawała znać, że teksty pisarza nie wypadają już tak dobrze, co przełożyło się na ilość publikacji. Daan nie potrzebował wiele, ale wkrótce i tego zaczęło brakować. Nie mając innego wyjścia, musiał znaleźć dodatkowe zajęcie. I to takie, które umożliwiłoby mu pisanie. Rozwiązanie problemu okazało się prostsze niż przypuszczał. Przeglądając ogłoszenia, natrafił na ofertę posady nocnego stróża w jednym z budynków kompleksu medycznego, podlegającego pod szpital miejski.

Rozmowa kwalifikacyjna poszła lepiej, niż przypuszczał. Raz, że przeprowadzał ją mężczyzna, patolog – Stiven, a dwa, że wygląd, jak i skrytość Daana, nie zrobił na mężczyźnie najmniejszego wrażenia. Na koniec lekarz uścisnął dłoń pisarza i zapytał z nadzieją w głosie, czy może zacząć już najbliższej nocy. Van Dijk pokiwał głową na znak, że jest gotów podjąć pracę. I tak jego kłopoty finansowe miały się skończyć. Jak również te dotyczące niemocy twórczej, o czym wówczas jeszcze nie wiedział.

 

*

Szpital św. Barbary był kompleksem dwudziestu budynków mieszczących się w centrum miasta. Całość otaczał mur z wjazdem dla karetek i drugim dla pacjentów. Powojenne budynki, w których mieściły się oddziały, zostały zaadaptowane po kopalni. Były to ceglane budowle, o misternie rzeźbionych gzymsach i dużych oknach, często ozdobionych witrażami, na których widnieli mężczyźni wydobywający węgiel, kilofy, wagoniki i inne atrybuty górniczego fachu. Na terenie szpitala utrzymywano trawnik, rosnący między brukowanymi alejkami, prowadzącymi do budynków. Tu i ówdzie posadzono kasztanowce. W odnajdywaniu drogi do właściwych poradni pomagały rozstawione to tu, to tam plany kompleksu.

Daan, sprawdzając jeden z nich, od razu dostrzegł samotny budynek, numer siedem – opisany jako prosektorium. Była to informacja dla odwiedzających. Pracownicy wiedzieli, że w obiekcie siódmym mieściły się również laboratoria, narządy do przeszczepów i sale wykładowe dla studentów medycyny. Trzypiętrowy budynek posiadał dwa poziomy podziemne. Umieszczono go tuż przy murze, z niewielkim wejściem dla pracowników pobliskiego zakładu pogrzebowego. Budynek numer siedem od szpitalnego kompleksu oddzielał zagajnik, przez który wprost do wejścia prowadziła jedna z alejek. Na frontowej ścianie znajdowały się rzędy okien z niebiesko-czarno-czerwonymi witrażami, tworzącymi w połowie budynku dwa skrzyżowane młoty. Pozostałe okna zasłaniały czarne rolety, nadając budowli osobliwej tajemniczości.

Daan pierwszej nocy spotkał się ze Stivem. Patolog był niskim łysiejącym mężczyzną, nosił brodę oraz okulary na kartoflowatym nosie.

– Cieszę się, że pan jest – przywitał Daana w obszernym holu o posadzce wyłożonej szarym marmurem. – Oprowadzę pana i zapoznam z obowiązkami.

Podali sobie ręce, i Van Dijk ruszył za lekarzem.

– Tu znajduje się recepcja. Dyżurna pracuje do osiemnastej. Spotka się pan z nią rano.

Przeszli przez szklane drzwi do pomieszczenia.

– Tu wisi plan budynku, a tu są klucze do pomieszczeń – tłumaczył lekarz. – Pana interesują cztery z nich. Ten jest od głównego wejścia, można też je zamknąć na zasuwę. Ten z czerwonym kółkiem jest uniwersalny i otwiera większość pomieszczeń na piętrach. Ten z niebieskim otwiera wszystkie pomieszczenia na niższych poziomach. I ostatni, z różowym, jest do prosektorium.

Daan uważnie obserwował narzędzia pracy i słuchał patologa z niekrytym zainteresowaniem.

– Raczej się panu nie przydadzą, jednak warto wiedzieć, który jest który. Po dwudziestej, kiedy zaczyna pan zmianę, większość personelu opuszcza budynek. Mogą się zdarzyć jacyś studenci, może wykładowca. Ale około godziny dwudziestej drugiej wszyscy powinni opuścić budynek. No i oczywiście jestem ja. Ale raczej staram się kończyć pracę do godziny dziewiętnastej. Tak więc przez resztę nocy jest pan w budynku sam. Na każdym z trzech pięter znajdują się alarmy. Każdy z nich powinien zostać zrestartowany o północy. Inaczej ochrona otrzyma powiadomienie, że coś jest nie tak. To jest pana zadanie, pilnowanie budynku i przed północą, najlepiej piętnaście minut wcześniej, zrestartowanie alarmów. A i byłbym zapomniał, na podziemnych poziomach są dwa dodatkowe alarmy, jakieś kretyn zaprojektował je tak, że trzeba je restartować godzinę później. Proszę o tym pamiętać.

– Oczywiście – powiedział Daan.

– O ósmej przychodzi recepcjonistka. Wtedy też kończy się pana zmiana. Czy wszystko jest jasne?

 Daan pokiwał głową na znak, że rozumie.

– Zatem to wszystko. Życzę panu spokojnej nocy.

– Dziękuję – powiedział Daan, wzrokiem odprowadzając lekarza do wyjścia.

 

*

Van Dijk lubił samotność. Gdy wychodził z domu, robił to przeważnie po zmroku i wybierał trasy spacerowe w miejscach, w których nie spotykało się ludzi. Były to zapuszczone parki w pobliżu nieużytków po hucie, czy opuszczone osiedle domków jednorodzinnych, gdzie zaplanowano budowę trasy średnicowej. Więc budynek numer siedem nie tylko nie odstraszał Daana, ale wręcz przeciwnie – fascynował.

Cisza panująca na korytarzach. Światło księżyca przenikające witraż, gdy wspinał się po schodach na piętro. Odgłos butów niosący się wzdłuż pustych sal. To wszystko podobało się Daanowi. Był sam ze swoimi myślami. I byłoby naprawdę dobrze, gdyby nie pustka w głowie. Laptop spoczywał w recepcji, a w pliku tekstowym próżno było szukać choćby jednego słowa. Pisarz, dla zabicia czasu i by uciszyć dręczące go myśli, całymi nocami wędrował po obiekcie. Zaglądał do sal wykładowych z rzutnikami. Oglądał schematy anatomiczne, zakurzone szkielety oraz wymyślne narzędzia chirurgiczne z czasów, gdy medycyna jeszcze raczkowała. Gdy już znudził się pierwszym, drugim i trzecim piętrem, a nawet strychem, na który nie omieszkał zajrzeć, czwartej nocy postanowił zwiedzić dokładniej podziemia.

Jak zwykle nie skorzystał z windy i zszedł schodami. Już pierwsze pomieszczenie zrobiło na Daanie spore wrażenie. Zainstalowano tu niebieskie lampy, które oświetlały słoje z formaliną, a w nich najróżniejsze organy ludzkiego ciała. W innych pomieszczeniach odnalazł spreparowane kończyny, salę chirurgiczną i bibliotekę zapełnioną książkami z dziedziny ludzkiej anatomii. Na poziomie minus dwa znajdował się długi korytarz i zaledwie troje drzwi. Pierwsze prowadziły do prosektorium, za drugimi znajdowało się biuro patologa, a za trzecimi chłodnia. Tu Daan po raz pierwszy się zawahał. Nie przerażał go widok ludzkich zwłok. Raczej chodziło o intymność. Zaglądanie do chłodni wydało mu się nieeleganckie, jak wejście do damskiej toalety. Mimo to otworzył drzwi i zapalił światło. Chłodnia okazała się sporych rozmiarów pomieszczeniem, pozbawionym jakichkolwiek mebli, nie licząc szpitalnych stołów, ustawionych pod przeciwległymi ścianami. Na stołach leżały zwłoki przykryte białymi prześcieradłami, spod których wystawały stopy z plakietkami zawieszonymi na dużych palcach.

Daan wahał się chwilę, zerkając przez ramię, jak dziecko otwierające szafkę ze słodyczami pod nieobecność rodziców. W końcu wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Z na wpół otwartych ust zaczął wydobywać się biały obłoczek pary. Daan przespacerował się między rzędami stołów, spoglądając na plakietki. „Kurt Kirst, lat 69”, „Magdalena Nowicki, lat 89”, „Ted Springer, lat 74” i tak dalej. Gdy doszedł do ściany, jego uwagę przykuła nie tyle plakietka, co sama stopa. Zgrabna, o długich palcach i pomalowanych na czerwono paznokciach. Podszedł i spojrzał na plakietkę – „Sophie Smith, lat 23”. Zwilżył wargi i ponownie spojrzał w stronę drzwi. Były zamknięte. Wcześniej obszedł cały budynek. Był sam. Coś w głowie Daana wyszeptało: „No co się może stać? Nie robisz nic złego. Jesteś tylko ciekawy. Ona na pewno nie będzie miała nic przeciwko”.

Daan znał kobiece ciało głównie z filmów pornograficznych. Ale to było zupełnie coś innego. Odsunął delikatnie sąsiedni stolik, by zrobić sobie nieco więcej miejsca. Podszedł. Pod prześcieradłem wyraźnie rysował się kształt głowy – usta, nos, dalej piersi, brzuch i nogi Sophie. Ściągnął ostrożnie prześcieradło z twarzy. Leżała na rozpuszczonych rudych włosach. Miała wąskie usta i lekko zadarty nos, wyraźnie zarysowane kości policzkowe. Była ładna. Daan przełknął ślinę. Chwycił za prześcieradło i zsunął je z trupa.

 

*

Daan już nie wędrował nocami po budynku numer siedem. Gdy tylko upewniał się, że jest sam, kierował się do chłodni. Do Sophie o małych piersiach i sterczących sutkach, szerokich biodrach i umięśnionych udach. W domu odnalazł jej profil na Facebooku; była lekkoatletką. Odwiedzał ją przez cztery noce z rzędu, zanim ją zabrali. Ale to wystarczyło, by znów mógł pisać. Studiowanie ciała Sophie rozbudziło wyobraźnię pisarza, i pomysły zaczęły spływać nieprzerwanym potokiem. Już po pierwszej nocy w jej towarzystwie, ruszył do domu i pisał do późnego popołudnia. A gdy skończył, nie umiał zasnąć, myślami wciąż wracając do rudowłosej dziewczyny. Gdy zniknęła, poczuł ukłucie zawodu. Niczym opuszczony kochanek.

Postanowił poszukać innego obiektu zainteresowań. Szybkie oględziny chłodni doprowadziły go do Anny. Była nieco przy kości, dość niska, szeroka w biodrach, z niewielkimi fałdkami w talii, miała długi, lekko spiczasty nos, pełne usta i krótkie czarne włosy oraz duże, krągłe piersi. Zmarła w wieku czterdziestu pięciu lat. Nie był to do końca typ Daana, ale postanowił spróbować. I tak, jak w przypadku Sophie, położył się obok Anny. Gładził ciało, dotykiem studiując każdą część. Poznawał ją, obserwował rysy twarzy. I wtedy zrozumiał, że czegoś mu brakuje w tej relacji. Tego samego, co dręczyło go już przy Sophie. Przesunął dłonią po brzuchu, pomiędzy piersiami, do szyi. Kciukiem dotknął warg. Zawahał się, ale tylko na chwilę, i otworzył powieki Anny. Przekrzywił jej głowę tak, by patrzyła wprost na niego. Po chwili namysłu rozszerzył delikatnie usta. To nadawało Annie nieco życia. Obejmował jej ciało, patrząc w czarne, jak dwa węgielki, źrenice. Poczuł się spełniony. Cały lęk, który tak skutecznie odpychał go od relacji z kobietami, zniknął. Był tylko jeden warunek: wszystko musiało rozgrywać się na warunkach Daana.

 

*

Redakcja była zachwycona, a po przesłaniu pomysłu na kolejne opowiadanie zaproponowano Daanowi napisanie powieści. "Zwariowałeś, Van Dijk? To jest materiał na powieść, i to nie byle jaką. To będzie hit. Musisz tylko rozbudować fabułę, ale wierzę, że stać cię na to". Daan odczytał wiadomość w swojej skrzynce mailowej. Tak, czuł, że stać go na to. W szczególności od czasu, kiedy była z nim Suzan. Blondynka o zielonych oczach. Siódma muza. Była idealna. Długie nogi, piersi lekko sterczące, nie za duże, szczupła o idealnie zaokrąglonych biodrach. Jej delikatne rysy twarzy były niemal poetyckie. Usta wąskie, nie za duże. Gdy tylko pojawiła się w chłodni, Daan zakochał się od pierwszej chwili. Oczywiście, jego relacje z Suzan były czysto platoniczne, tak jak z pozostałymi muzami. Ograniczały się do dotyku i obserwacji. Ale tym razem z trudem był w stanie się opanować. Ostatniej nocy był bliski pocałowania bladych, lekko różowych warg.

Van Dijk wstał nagle od biurka i ruszył do kalendarza, kierowany okropną myślą. "Sobota, przywieźli ją w sobotę. To samobójczyni, więc sekcja będzie w poniedziałek. Więc, najdalej w czwartek…" – Urwał, gdyż ostatnia myśl przeraziła go.

Zauroczony pięknem Suzan zupełnie zapomniał, że jego muzy przychodzą i odchodzą, czy tego chciał, czy nie. A tym razem był pewien, że nic nie zastąpi mu Suzan.

 

*

Noc ze środy na czwartek miała być ostatnią spędzoną z Suzan. Pisarz przyszedł do pracy ubrany w garnitur, który częściowo zakrył kurtką. Zaczekał, aż patolog opuści budynek numer siedem i z torbą pod pachą ruszył na poziom minus dwa. Upewniwszy się, że wszystkie pomieszczenia są puste, wszedł do chłodni. Nie zapalał światła. Znał drogę do ukochanej na pamięć. A ta noc miała być wyjątkowa. Daan ściągnął sąsiednie zwłoki. Ustawił na stole świece i wino. Wyciągnął plastikowe kubki. Sięgnął po czerwoną suknię i białe szpilki po matce. Znał rozmiary Suzan. Był pewien, że wszystko będzie pasować idealnie. Na koniec włożył sztuczną różę między palce Suzan.

 

*

– Cholera, Tom! Jesteś pewien?! – Jeff opluł słuchawkę z podniecenia.

– To stało się dosłownie przed chwilą, mam ją przed oczami. Chodzi po stole! – odezwał się w słuchawce głos Toma, nieco mniej rozentuzjazmowany.

– Jesteś w budynku numer siedem?! – Jeff wciąż krzyczał do słuchawki, szczęśliwy jak dziecko.

– Tak – potwierdził Tom, ściszając głos, wyraźnie zaniepokojony. – Chyba już wszyscy wyszli, oprócz stróża.

– Pieprzyć go, będę za piętnaście minut! – Jeff opanował się i zapytał już spokojniejszym tonem. – Co pomogło? Adrenalina. Pomyliliśmy się w proporcjach?

– Tak – potwierdził Tom, uśmiechając się do słuchawki.

– Wiedziałem! – wybuchnął śmiechem Jeff. – Cholera, wiedziałem!

– Miałeś rację.

– Ile masz dawek?!

– Dwie. Starczą na co najmniej trzy tuziny myszy.

– Nie waż się używać specyfiku na kolejnym obiekcie! Słyszysz! Rób notatki, obserwuj, a ja właśnie wkładam buty!

Jeff zaparkował forda pod zagajnikiem i ruszył alejką między drzewami. Był krępy, ale niezwykle żwawy. Ubrany w brązowe sztruksy i zieloną marynarkę, włożoną na koszulę flanelową, niemal wbiegł do budynku numer siedem. Nie czekając na windę, ruszył schodami na drugie piętro. Dopadł drzwi laboratorium i wszedł do środka. Tom w białym kitlu obrócił się i złapał za serce.

– Ale mnie wystraszyłeś – powiedział.

Jeff podbiegł do przyjaciela, objął go w pasie. I choć Tom był wyższy o głowę, Jeff uniósł go wykrzykując:

– Udało się! Udało!

– Ciszej! – warknął Tom, uwalniając się z uścisku i poprawiając wygniecioną koszulę. – Nie jesteśmy sami!

– Spokojnie – powiedział Jeff, poprawiając okulary. – Ochroniarza nie ma w recepcji, a w całym budynku tylko tu pali się światło. A zresztą, wejdzie tu, i co nam zrobi? Co najwyżej upomni, że powinniśmy opuścić budynek.

– Masz rację. Jestem przewrażliwiony – przyznał Tom, marszcząc ciemne brwi. Uśmiechnął się pod czarnym wąsem. – Chcesz zobaczyć?

– Jasne, że chcę – powiedział Jeff już spokojniej, by nie denerwować przyjaciela.

Tom objął go za ramię i poprowadził do stołu laboratoryjnego. Wśród naczyń i probówek, tuż obok mikroskopu, stało akwarium, a w nim biała mysz biegała w kołowrotku.

– Kiedy podałeś lek?

– Nie wiem, czy lek to dobre określenie? – zauważył Tom.

– A jak byś to nazwał? – zdziwił się Jeff.

– Pół godziny temu – powiedział Tom, ignorując pytanie Jeffa. – Wygląda, że jest w dobrej formie. Nie zauważyłem żadnych skutków ubocznych, poza chwilowym oszołomieniem, tuż po zaaplikowaniu… – Tom się za wąchał.

– Leku – dokończył za niego Jeff.

– No, nie wiem.

Jeff złapał Toma za ramiona i zadzierając głowę, spojrzał przyjacielowi w oczy.

– Ta mysz była martwa jeszcze trzydzieści minut temu. Teraz biega, jak gdyby nigdy nic. Jak inaczej byś to nazwał, jeśli nie leczeniem?

– Leczy się, aby zapobiec śmierci – zauważył Tom.

– A my poszliśmy o krok dalej, wyleczyliśmy śmierć.

 

*

Daan pił wino z plastikowego kubka i wpatrywał się w zielone oczy Suzan. Wyglądała pięknie w sukni przy blasku świec. Szpilki idealnie komponowały się z białą różą w jej dłoniach.

– Co ja bez ciebie zrobię? – wyszeptał. – Najchętniej zabrałbym cię z tej chłodni. Uratowałbym przed pogrzebaniem. Ale co to da? Zyskalibyśmy dzień, może dwa.

Dopił wino, odsunął stół i podszedł do ukochanej. Delikatnie ją przesunął i położył się obok. Czubki ich nosów stykały się, czuł przyjemny chłód jej ciała.

– To nasza ostatnia noc, najdroższa – powiedział, głaszcząc jasne włosy.

Zbliżył ostrożnie usta do jej ust. Były lodowate. Nigdy nie był tak szczęśliwy i zrozpaczony zarazem.

– Kocham cię – wyszeptał, ocierając łzy.

Wtedy usłyszał dźwięk z windy. Daan zerwał się na równe nogi. W korytarzu zapaliło się światło. Pisarz podniósł prześcieradło i zakrył Suzan. Zgarnął kubki i wino do torby, zdmuchnął świeczki. Pobiegł do przeciwległej ściany, ukrywając się za stołami.

 

*

Jarzeniówki zamigotały w chłodni, zalewając pomieszczenie bladym światłem. Drzwi otwarły się, a Jeff wmaszerował raźnym krokiem do pomieszczenia. Tom szedł za nim, mówiąc podniesionym głosem:

– Zabraniam ci! Słyszysz!? Przez ciebie wylecimy z uczelni! Jeff, pomyśl rozsądnie! Musimy zrobić badania, nie możemy tak po prostu…

– Oczywiście że możemy! – Jeff obrócił się na pięcie, a oczy lśniły mu z podniecenia na pucułowatej twarzy. – Jeśli to wypali, nie będziemy potrzebowali żadnych badań. Tylko biletów do Sztokholmu, bo dostaniemy pieprzonego Nobla. A jeśli nic się nie stanie, to wrócimy do myszy.

– Ale ja się właśnie boję, że coś się stanie! – wrzasnął Tom prosto w twarz Jeffa, zionąc papierosami i kawą.

Jeff tylko wzruszył ramionami i zaczął sprawdzać zawieszki na zwłokach.

– Jak chcesz, to wracaj do laboratorium albo do domu – powiedział. – Ja nie zamierzam się teraz zatrzymywać.

– Posłuchaj – Tom podbiegł, wyciągając papierosa i zapalając go roztrzęsionymi dłońmi. – To nie jest mysz laboratoryjna. Jeśli któraś z tych osób ożyje, nie wsadzisz jej do akwarium, żebyś mógł przyglądać się, jak reaguje.

– Co się może stać? Co? – Jeff nawet na moment się nie zatrzymał, co rusz podnosząc nową plakietkę. – Cholera, żadnych młodych zwłok.

– Nie wiem, i to mnie przeraża najbardziej.

Obaj lekarze podeszli do pustego stolika. Daan kucając za "Justinem Frostem lat 78" obserwował ich z żabiej perspektywy.

– Pusty, dziwne – powiedział Jeff i odkrył stopy Suzan.

– Proszę cię, zastanów się – nalegał Tom. – Zróbmy więcej badań, ludzkich obiektów nie zabraknie. Możemy w każdej chwili tu wrócić.

– Jest ubrana – zauważył Jeff i ściągnął prześcieradło.

– Czasem zostawiają ich w ubraniu do pojawienia się patologa – wyjaśnił Tom.

– Idealnie, to znaczy, że dopiero co ją przywieźli. Jak myślisz? Ile może ważyć?

– Nie wiem… – Tom potarł oczy. – Może pięćdziesiąt kilogramów.

Jeff wyciągnął dwie strzykawki z przezroczystym "lekiem". Jedna była pełna, druga do połowy pusta.

– Na myszy wystarcza jeden milimetr sześcienny – powiedział Jeff i przyjrzał się tej do połowy pełnej. – Tyle powinno wystarczyć.

– Nie chcę na to patrzeć – powiedział Tom i podszedł do pustego stolika.

Jeff był tak podniecony, że nawet nie zwrócił uwagi na różę między palcami Suzan.

Daan obserwował, jak lekarz podchodzi do ukochanej i bezceremonialnie przewraca ją na bok, niczym worek mięsa. Poczuł, jak wzbiera w nim gniew.

Jeff wymacał kręgi szyjne, tuż przy podstawie czaszki, i sprawnym ruchem wbił długą igłę.

– Gotowy, Tom? Na Nobla? – zapytał.

– Znasz moje zdanie – powiedział Tom, opierając się o stół.

Poczuł coś dziwnego na dłoniach. Do skóry przylepił się wosk. Spojrzał na blat i dwie świece. W tym czasie Jeff wcisnął tłok strzykawki. Tom zauważył przykryte zwłoki na podłodze pod sąsiednim stolikiem.

– Gotowe – powiedział Jeff, wyciągając igłę z kręgu szyjnego.

– Jeff… – zaczął Tom, ale wzniosłość chwili udzieliła mu się, wbił wzrok w kobietę w czerwonej sukni.

– No dalej – warknął Jeff.

Suzan jednak leżała bez ruchu.

– Może za mała dawka – zauważył Tom i dodał zdenerwowany. – Mówiłem ci, że to nie zabawa! Należy dokładnie zważyć i zmierzyć obiekt! Dokonujemy historycznego odkrycia, a ty podajesz specyfik na oko, jak dzieciak podniecony nową zabawką…

Zorientował się, że kobieta ma otwarte oczy.

– Co się tu wyprawia… – Tom urwał bo powieki kobiety zatrzepotały.

– Właśnie tworzymy historię – odpowiedział mu Jeff.

Suzan wstrząsnęły drgawki. Po chwili ciałem zaczęły miotać konwulsje. Stół pod "pacjentką" zaczął trzeszczeć i zgrzytać.

– To normalne? – zapytał Jeff, wyraźnie zaniepokojony.

– Nie wiem…

– Jak, nie wiesz?! A jak zachowywały się myszy?!

– Nie wiem! – Tom też krzyczał. – Inaczej!

I wtedy wszystko zagłuszył ryk kobiety w czerwonej sukni. Donośny i przeciągły. Tak przejmujący i dziki, że lekarze cofnęli się odruchowo, a Daan oszołomiony podniósł się. Przerażony przywarł do ściany. Ryk przeszedł w wycie, które zaczęło pomału cichnąć. Kobieta wzięła głęboki wdech i oszołomiona, zaczęła wodzić wzrokiem po chłodni.

Jeff podszedł ostrożnie i wyciągnął rękę w jej stronę. Kobieta zdawała się go nie widzieć.

– Już dobrze – powiedział lekarz.

Wtedy jej wzrok zatrzymał się na nim.

– Nie!!! – wrzasnęła i pchnęła Jeffa z taką siłą, że ten zwalił się na podłogę.

Suzan zeskoczyła ze stołu i biegiem ruszyła do drzwi chłodni.

– Łap ją! – krzyknął Jeff.

Ale Tom patrzył na Daana, stojącego pod ścianą w garniturze i z butelką wina w ręce.

Było już za późno, kobieta oburącz pchnęła drzwi chłodni i wybiegła na korytarz.

 

*

Suzan biegła po schodach, stukając obcasami. Czuła się jak wyrwana z głębokiego snu lub narkozy. Nie wiedziała, gdzie jest i co się z nią dzieje. Czuła straszną pustkę. To było niczym zjazd po heroinie, który zaczynał łapać za serce, jeszcze przed nadejściem głodu. Było to stan tak straszny, że Suzan postanowiła już nigdy go nie doświadczać. W jej głowie rozbłysła myśl. "Przecież wstrzyknęłam sobie taką dawkę, że nic nie mogło mnie uratować". Złoty strzał miał ją uwolnić od wszelkiego cierpienia. A jednak żyła. Stukot obcasów rozległ się w holu. Suzan minęła recepcję, biegła schodami na piętro. Coś było nie w porządku. Nie mogła przeżyć ostatniej dawki. Światło księżyca wpadające przez witraż rzucało kolorową poświatę na schody. Suzan zatrzymała się nagle. Wyciągnęła ręce, obserwując czarwono-niebieską mozaikę na białej skórze. Spojrzała na dwa skrzyżowane czarne młoty pośrodku witraża. "Kocham cię", "Jesteś miłością mojego życia", "Nie mogę bez ciebie żyć". Te słowa. Pamiętała je. Czuły delikatny głos. Szeptał. A ona czuła spokój. Szczęście w otaczającej jej nicości. Nagle zapragnęła znów usłyszeć ten głos. I dotyk. 

– Co się ze mną dzieje? – wyszeptała w stronę witraża.

 

*

– No pięknie! – powiedział Jeff, dźwigając się z podłogi. – Dałeś jej uciec.

– To ochroniarz. – Tom wskazał Daana. – W garniturze.

– Tak, widzę, że to ochroniarz! – Jeff zwrócił się do Daana. – A ty co? Lubisz sztywne dziewczyny, amancie?

Daan wodził wzrokiem od jednego lekarza do drugiego, nie mogąc uciec od jednej myśli – że Suzan żyła.

– Do ciebie mówię, zboczeńcu! – wrzasnął Jeff. – Rozumiesz, co do ciebie mówię?! Kochasiu! Pójdziesz siedzieć!

Z ust Jeffa wylatywały białe bałwany śliny. Daan patrzył na nie, a słowa lekarza trafiały do niego jak przez zaciągniętą kotarę.

– Uspokój się, Jeff. On jest w szoku, podobnie jak my – powiedział nienaturalnie spokojnie Tom.

– Uspokoić się?! Tom, ona uciekła!

– Dlatego trzeba najpierw zrobić badania, następnie testy – wyjaśnił mechanicznie Tom. – Teraz zrobimy to po mojemu.

Jeff otworzył usta, ale nic nie powiedział. Wiedział, że to wszystko była jego wina. Spuścił głowę i wymamrotał:

– Dobrze, Tom, zrobimy to po twojemu. – Przeniósł wzrok na Daana i zapytał. – A co z nim?

– Pomoże nam – wyjaśnił Tom.

– Co!? – Jeff znów prychnął śliną, a jego pucułowate policzki lśniły czerwienią w ostrym świetle jarzeniówek. – Ten zboczeniec… Wiesz, co on tu robił…?

– Nie. I nie obchodzi mnie to – powiedział chłodno Tom, jego skóra zdawała się być bladożółta. – Ale on wie, co zrobiliśmy. Prawda? Daan zorientował się, że lekarz mówi do niego.

– Tak – wydukał. – Wiem, co zrobiliście.

– Ty bezczelny sukinsynu – warknął Jeff i ruszył na Daana z pięściami. Tom złapał przyjaciela za ramię.

– My zapomnimy o tym, że cię tu widzieliśmy, a ty zapomnisz o nas – zaproponował.

– Zgoda – wymamrotał Daan.

– Ale by tak się mogło stać, najpierw musimy znaleźć dziewczynę, a ty nam w tym pomożesz.

Daan, patrząc w ciemne oczy Toma, wyczytał, że to nie jest prośba. Więc kiwnął tylko głową na znak, że się zgadza. Jeff podszedł do niego i wyrwał mu butelkę z ręki. Wypił długi łyk, wpatrując się w pisarza zielonymi oczami. Daan widział w nich obrzydzenie mieszające się z ledwo powstrzymywaną furią. Gruby lekarz cmoknął i poklepał Daana po policzku.

– Chodźmy zatem poszukać twojej cizi – wycedził.

 

*

Myśli kłębiły się w głowie Suzan. Wyrywkowe wspomnienia na przemian z szeptami nieznanego kochanka pojawiały się niczym migawki. Weszła do jakiegoś pomieszczenia i zatrzasnęła drzwi. Usiadła pod ścianą obok metalowego biurka. Coś było nie w porządku. Podświadomie wiedziała co, ale wypierała tę myśl. Jej dłoń sięgnęła do tętnicy na przegubie ramienia. Nic. Suzan wzięła głęboki wdech.

– Przecież żyję do cholery, oddycham – powiedziała i sięgnęła do tętnicy szyjnej.

Chwilę macała, by upewnić się, że dobrze przystawia palce. Nie wyczuła tętna. Rozpaczliwy wrzask przeszył budynek numer siedem.

 

*

Wjechali windą do holu.

– Daan, zobacz, czy nie wyszła na zewnątrz – poprosił Tom.

Pisarz posłusznie ruszył do drzwi. Otworzył je. Twarz owiało mu chłodne, nocne powietrze, a serce łomotało w piersi jak nigdy dotąd. Suzan żyła. Wtedy dopadł go niepokój. Co jeśli nie będzie potrafił z nią rozmawiać? Co jeśli będzie się jąkać, denerwować, jak przy innych kobietach?

– Może lepiej żebyś była martwa? – wyszeptał.

Odrzucił tę myśl. To było już coś innego. Znał ją, nie wstydził się jej. I wiedział, że ona też go zna. Że wie o nim wszystko. Że zna uczucie, jakim Daan ją obdarzył. Musi je znać.

Daan zamknął drzwi i zasunął rygiel. Podszedł do dyskutujących lekarzy. Gdy Daan się zbliżył, Jeff i Tom nagle urwali rozmowę.

– I co? – zapytał Jeff.

– Nic nie widziałem, ale drzwi były otwarte.

– To jeszcze nic nie znaczy, były otwarte, jak tu przyszedłem – zauważył Jeff.

– Budynek jest duży, jak ją znajdziemy? – zapytał Tom.

W tej samej chwili usłyszeli rozpaczliwy krzyk Suzan.

– No proszę – uśmiechnął się Jeff. – Więc jest w budynku…

Przerwał mu ryk syreny alarmowej.

– Co się dzieje? – wrzasnął Tom.

– Przed północą powinienem zrestartować alarm! – wyjaśnił Daan, przekrzykując wycie. – Są na każdym piętrze, a za godzinę trzeba wyłączyć te na poziomach podziemnych!

– Jedźcie z Jeffem na trzecie i drugie piętro. I zajmijcie się tym cholernstwem. Ja schodami pójdę do alarmu na pierwszym piętrze – zaproponował Tom.

 

*

Ostre, wdzierające się pod czaszkę wycie syreny zabijało wszystkie myśli, poza jedną. "Kocham cię". Ten szept, rozbrzmiewał w głowie Suzan. Wciąż czuła dotyk, czyjeś dłonie delikatnie muskające jej skórę. Było to dziwne uczucie. Straszne i miłe zarazem. Dotknęła warg, które ktoś całował. Tak, jak nikt inny przedtem. 

– Gdzie jesteś? – wyszeptała.

 

*

Daan wyłączył alarm na trzecim piętrze, a Jeff zbiegł po schodach zrobić to samo na drugim.

– Przeszukaj pomieszczenia. – Usłyszał polecenie lekarza, gdy syrena ucichła.

Daan podszedł do schodów i odpowiedział:

– Dobrze, a co, jak ją znajdę?

– Przeleć ją! – odpowiedział Jeff. Daana zamurowało do chwili, gdy lekarz dodał: – Zawołaj nas, idioto!

Daan wrócił do korytarza i zaczął sprawdzać drzwi.

 

*

Pisarz wpadł na Toma, gdy wychodził z biblioteki.

– Znalazłeś ją? – zapytał lekarz.

– Nie. Na trzecim piętrze wszystkie pomieszczenia są zamknięte.

– Na pierwszym była otwarta tylko pracownia biologiczna, ale nie znalazłem jej tam.

Obaj podeszli do uchylonych drzwi laboratorium na drugim piętrze. Weszli do środka. Jeff właśnie naciągał strzykawkę.

– Jeff…? – zapytał Tom.

– Sprawdziłem wszystkie drzwi na prawo od laboratorium, ale są zamknięte, i przyszedłem tu po… – urwał i spojrzał na Daana.

– Rozumiem – powiedział Tom. – Zostały cztery pomieszczenia, musi być w którymś z nich.

Z holu doszło ich walenie do drzwi wejściowych.

– Kto to może być? – zapytał Jeff.

– Ochrona, ma obowiązek zjawić się, gdy włączy się alarm – wyjaśnił Daan.

– Cholera jasna! – warknął Jeff.

– Spokojnie, ja z nimi pogadam – zaproponował Tom. – A wy znajdziecie tę kobietę.

 

*

Jeff schował ampułkę do kieszeni marynarki, wyszedł ze strzykawką w dłoni. Daan ruszył za nim, nie spuszczając oczu z igły, na której wciąż trzymała się przeźroczysta kropla. Lekarz otworzył pierwsze drzwi po lewej stronie laboratorium i rozejrzał się po pomieszczeniu. Daan czekał na korytarzu, słuchając, jak Tom otwiera drzwi wejściowe, a następnie jak rozmawia z ochroniarzem. Jeff wyszedł i otworzył drzwi naprzeciwko. Daan miał okropne przeczucie, które za każdym razem kierowało spojrzenie pisarza na strzykawkę, od której nie mógł oderwać wzroku. Lekarz wyszedł z pomieszczenia i otworzył kolejne drzwi.

– Co w tym jest? – zapytał Daan, łapiąc Jeffa za ramię.

Lekarz spojrzał z obrzydzeniem na dłoń ochroniarza i strzepnął ją z odrazą.

– Ciszej – syknął Jeff.

Daan jednak nie zamierzał ustąpić i wszedł za Jeffem do pracowni.

– Co w tym jest? – powtórzył.

– Coś, co znów uspokoi twoją cizię – odpowiedział Jeff, uśmiechając się nieprzyjemnie.

– Cizię? – wyszeptała Suzan.

Usłyszeli jej głos przy ścianie obok metalowego biurka. Jeff podszedł ostrożnie i przykucnął. Daan stanął za nim i spojrzał na Suzan. Jej jasne włosy opadały na odsłonięte ramiona, oczy miała przerażone, szukające pomocy.

– Już dobrze – wyszeptał Jeff głosem śliskim, niczym skóra ropuchy. – Zaraz się uspokoisz. Obróć się tylko i odsłoń kark. Proszę.

Suzan spojrzała na Danna. Jej zielone oczy zdawały się błagać o pomoc.

Jeff stanowczo odchylił głowę Suzan. Odsłonił kark, przesuwając włosy na lewe ramię.

– Zaraz będzie po wszystkim – powiedział, przystawiając igłę do białej skóry.

Daan złapał maszynę do pisania stojącą na biurku i wyrżnął nią w skroń Jeffa. Lekarz poleciał na ścianę, patrzył na Daana z niedowierzaniem. Pisarz uniósł maszynę nad głowę i z impetem cisnął w ciemię Jeffa. Chrupnęło. Krew trysnęła, obryzgując ścianę i Suzan. Dziewczyna wrzasnęła. Daan usiadł obok niej.

– To ja – wyszeptał.

Suzan patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. To był TEN głos.

– To ja, kochanie – powtórzył. 

– To ty – powiedziała.

Objął ją i przytulił. To był ten dotyk. Znalazła usta Daana. I te same usta. 

 

*

Rozmowa z ochroniarzem, ewidentnie zmęczonym nocną zmianą, szła nie najgorzej.

– Proszę wybaczyć, zostaliśmy z kolegą dłużej w budynku. Ochroniarz przyszedł nas pouczyć, że do dwudziestej drugiej wszyscy powinni opuścić prosektorium. Wdaliśmy się w niepotrzebną dyskusję, a poczciwy Daan zapomniał o restarcie systemu alarmowego – tłumaczył Tom.

Rozmowa zmierzała w dobrym kierunku do chwili, gdy w holu dało się słyszeć wyraźny krzyk kobiety. Ochroniarz spoważniał i bezceremonialnie odsunął Toma. Wszedł do holu i wyciągnął latarkę, oświetlając schody prowadzące na piętro.

– Chwileczkę, to nie to, co pan myśli. – Lekarz złapał ochroniarza za ramię.

Ostry strumień latarki oślepił Toma.

– Proszę mnie puścić. – W głosie ochroniarza zabrzmiała ostrzegawcza nuta.

Tom zasłonił dłońmi twarz. Gdy strumień światła znów padł na schody, lekarz spostrzegł Daana.

– Wybacz, Johnny – zaczął pisarz schodząc do holu – dwóch studentów zrobiło sobie popijawę, a na dodatek sprowadzili panienkę do laboratorium.

Ochroniarz znów oświetlił twarz Toma.

– Kazałem im, grzecznie, by się zabierali, ale ten na górze zaczął dyskutować. Nim się uspokoili, dryblas już zszedł do ciebie.

– No pięknie – skwitował Johnny. – I co mamy z nimi teraz zrobić?

– Już powiedziałem, że zgłoszę cały incydent patologowi – powiedział Daan, ściskając dłoń ochroniarza. – Spójrz na tego doktorka, jest tak zestresowany, że zaraz zrobi w portki.

– Faktycznie – potwierdził ochroniarz, nawet się uśmiechnął.

– To są studenci piątego roku, boją się, że ich wyrzucą. Myślę, że dotarło do nich, w jakie gówno wdepnęli – ciągnął dalej Daan.

– Dasz sobie z nimi radę? – upewnił się ochroniarz.

– Jasne, ci na górze już się zbierają.

Jak na zawołanie z piętra doszedł ich odgłos krzątaniny.

– Dobra, nie zapomnij o alarmach na poziomach podziemnych, chciałbym złapać trochę snu przed poranną zmianą – powiedział Johny.

– Pracujesz dwie doby z rzędu? – Daan pokiwał głową z niedowierzaniem, odprowadzając ochroniarza do drzwi. – Nie możesz się tak przepracowywać.

– A co mam zrobić? Płacą psie pieniądze, to muszę brać dodatkowe zmiany – poskarżył się Johnny.

Daan pożegnał go w drzwiach.

– Dobrze rozegrane – pochwalił go Tom.

Daan zaryglował drzwi.

– Gdzie Jeff?

– Na górze z kobietą – powiedział Daan.

 

*

Ruszyli schodami na piętro. Tom wszedł pierwszy do pracowni. Kobieta stała przy biurku.

– Gdzie Jeff? – dopytywał Tom.

Nim jeszcze spostrzegł krew na podłodze i twarzy Suzan, poczuł ukłucie na szyi. Daan wcisnął tłok strzykawki. Tom jedną ręką złapał się za gardło, a drugą sięgnął do kieszeni fartucha. W jego dłoni błysnęło ostrze skalpela. Zamachnął się, stracił równowagę i runął na podłogę. Mieszanka Jeffa szybko rozchodziła się w krwiobiegu Toma. Oczy lekarza zaszły mgłą, zarzęził jeszcze nim znieruchomiał.

Suzan zdławiła krzyk dłońmi, widząc, jak Daan chwieje się na nogach. Lewą dłoń przystawił do gardła. Spomiędzy palców wpływała jasna krew, zalewając białą koszulę i krawat. Daan oparł się o framugę i osunął na bok.

 

*

Stiven był patologiem w szpitalu św. Barbary od piętnastu lat i widział niejedno. Ale to, co wydarzyło się w nocy z piątku na sobotę niespełna trzy dni temu, było najdziwniejszą historią, z jaką kiedykolwiek się spotkał. Siedział w biurze, sporządzając notatki z sekcji Jeffa i Toma. Tego wieczora miał zbadać jeszcze Daana i ponownie Suzan, by wykazać, czy nie doszło do zbezczeszczenia zwłok, na co wskazywała suknia, w którą ktoś ubrał denatkę. Patolog długo myślał o sprawie, próbując dojść do jakiegoś logicznego wytłumaczenia tego dziwnego zajścia. Ale wciąż brakowało mu jakiegoś elementu do rozwiązania łamigłówki. Odgiął się na krześle, przeciągnął i szybko obrócił. Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi windy. Stiven spojrzał na zegarek. Była dwudziesta druga trzydzieści. O tej godzinie nikogo już nie powinno być w budynku, a nie zatrudnił jeszcze nowego stróża. Wstał, podszedł do drzwi i wyjrzał na korytarz. Winda waśnie ruszyła do holu. Stiven pobiegł do schodów. Jego tusza i kiepska kondycja dały się odczuć. Stał zdyszany, spoglądając na ostatnie stopnie, które zostały mu do pokonania. Gdy uspokoił oddech, wszedł do holu. Był pusty. Stiven zauważył, że główne drzwi do budynku są uchylone. Podszedł i wyjrzał na zewnątrz. Przez krótką chwilę zdawało mu się, że widzi parę ubraną niczym na bal, która wchodzi alejką między drzewa w zagajniku. Patolog pamiętał, że osobiście ryglował drzwi, po odprowadzeniu do wyjścia ostatniego studenta. Tym razem dwukrotnie się upewnił, że metalowy skobel jest na właściwym miejscu, i podszedł do windy.

Gdy zjechał na poziomie minus drugi, od razu spostrzegł, że chłodnia jest otwarta. Niepokój wrócił. Stiven szybko podszedł do gabinetu i ściągnął ze ściany poskramiacz. Był to stary kij bejsbolowy, który stał się pewnego rodzaju tradycją wśród kolejno urzędujących lekarzy patologów. Nowy lekarz dziedziczył go po odchodzącym na emeryturę patologu, ze słowami – "Poskramiacz wisi tu na wszelki wypadek, obyś nigdy nie musiał go użyć". Tym razem Stiven był wdzięczny, że nie wywalił starego kija, choć nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek będzie musiał go ściągać ze ściany. Stiven wyszedł z gabinetu. Z uniesioną pałką ruszył do chłodni. Gdy dotarł do drzwi, serce waliło mu jak oszalałe. Pomyślał, że jeśli dostanie zawału, to już po nim. Do rana nikt go tu nie znajdzie. Wziął dwa głębokie wdechy i wszedł. Zapalił światło. Jarzeniówki mrugały, z sykiem i trzeszczeniem zapalały się jedna po drugiej. Stiven opuścił kij. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Już miał wyjść, gdy coś zwróciło uwagę patologa. Podszedł do stolików, gdzie spoczywali obok siebie Daan i Suzan. Prześcieradła leżały na miejscu, jednak obu ciał brakowało.

Koniec

Komentarze

Cześć, Bardzie!

 

Wracam z komentarzem pobetowym, więc będzie krótko i na temat. Fajne, intrygujące opowiadanie, które porusza wątki dotychczas mało eksploatowane na forum (przynajmniej za mojej “kadencji” jako czytelnika). Stanowi dowód, że każdy może odnaleźć swoją miłość, chociaż czasem w dość nieoczywistym miejscu :) A Virgil Daan Van Dijk zasługiwał na odrobinę szczęścia, chociaż był “lekkim” dziwakiem :)

 

Tyle ode mnie, biegnę klikać :)

 

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Hej 

cezary_cezary

 

Dziękuję jeszcze raz za betę, klika i pozdrawiam :) 

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Hej!

 

Przeczytałem twój tekst. Muszę powiedzieć, że zrobił dużo większe wrażenie na mnie niż chyba dwa twoje, które już czytałem. Naprawdę mnie zainteresowało. Fajnie to wszystko obmyśliłeś. Nie brakowało tu nawet humoru. To co ja zawsze uważam za ważne, to przejrzystość. Niektórzy pisali jakieś zawiłości trudno było się w tym odnaleźć. A tu wszystko jest jasne i zrozumiałe. Dobrze się czytało. Rozbudziło moją wyobraźnię. Nie za bardzo nawet mogę coś opowiadaniu zarzucić bo to musiało by być czepiastwo. Niech lepsi ode mnie wskażą ci błędy. Mi się podobało.

 

Pozdr.

Jestem niepełnosprawny...

Faktycznie opowiadanie niebanalne. Było. Do momentu, gdy przerodziło się w sensacyjną historyjkę z dość (od pewnego momentu) przewidywalnym zakończeniem. Szkoda, bo początek byl bardzo obiecujący.

P.S. Przeczytaj to jeszcze raz i popraw kilka wyraźnych potknięć w budowie zdań.

Hej dawidiq150 i SPW. Dziękuję wam za odwiedziny i komentarze. Cieszę się, że lektura się podobała, a przynajmniej okazała się częściowo niebanalna :). dawidiq150 – miło mi, że opowiadanie cię zainteresowało, to jest najważniejsze dla autora :). SPW – dziękuję za zwrócenie uwagi na budowę zdań. Tu jednak muszę poczekać z poprawą. Bo czytam tekst mechanicznie – zbyt dobrze go znam, i jest mi trudno wyłapać pojedyńcze zdania. Za dzień, dwa spróbuję zmierzyć się z tekstem ponownie:). Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzie, na razie tyle łapanki, niebawem dodam resztę.

 

oraz brak hi­gie­ny, który wpły­nę­ły na wy­gląd pi­sa­rza. → Literówka. Pisarza masz w poprzednim zdaniu.

Proponuję: …oraz brak hi­gie­ny, które wpły­nę­ły na jego wy­gląd.

 

Ko­biet, gdy tylko go do­strze­ga­ły, ich twa­rze wy­krzy­wiał gry­mas obrzy­dze­nia. → Brzmi to nie najlepiej.

Proponuję: Twarze ko­biet, gdy tylko go do­strze­ga­ły, wy­krzy­wiał gry­mas obrzy­dze­nia.

 

Van Dijk wciąż pisał, ale re­dak­cja coraz czę­ściej da­wa­ła mu znać, że tek­sty pi­sa­rza nie wy­pa­da­ją już tak do­brze… → Zbyt często nadmieniasz, że Van Dijk jest pisarzem. Czy zaimek jest konieczny?

Proponuję: Van Dijk wciąż pisał, ale re­dak­cja coraz czę­ściej da­wa­ła znać, że nowe tek­sty nie wy­pa­da­ją już tak do­brze

 

Pro­blem oka­zał się prost­szy do roz­wią­za­nia, niż przy­pusz­czał. → A może: Rozwiązanie problemu okazało się prostsze niż przypuszczał.

 

Prze­glą­da­jąc ofer­ty pracy, na­tra­fił na po­sa­dę noc­ne­go stró­ża… → Prze­glą­da­jąc propozycje pracy, na­tra­fił na ofertę po­sa­dy noc­ne­go stró­ża

 

za­py­tał z na­dzie­ją w gło­sie, czy może za­cząć już ko­lej­nej nocy. → Chyba miało być: za­py­tał z na­dzie­ją w gło­sie, czy może za­cząć już najbliższej nocy.

 

Mię­dzy od­dzia­ła­mi po­sa­dzo­no traw­nik, po­prze­ci­na­ny bru­ko­wa­ny­mi alej­ka­mi, pro­wa­dzą­cy­mi do szpi­tal­nych bu­dyn­ków.  → Trawnika nie można posadzić, bo trawę się wysiewa, nie sadzi. Zbędne dookreślenie – wiemy, że chodzi o szpital.

Proponuję: Tereny między oddziałami obsiano trawą, a alejki pro­wa­dzą­ce do poszczególnych bu­dyn­ków, wybrukowano.

 

W od­naj­dy­wa­niu drogi do po­szcze­gól­nych po­rad­ni po­ma­ga­ły plany kom­plek­su, roz­sta­wio­ne to tu, to tam, gdzie każdy bu­dy­nek zo­stał po­nu­me­ro­wa­ny i opi­sa­ny. → A może: W od­naj­dy­wa­niu drogi do właściwych po­rad­ni po­ma­ga­ły roz­sta­wio­ne to tu, to tam plany kom­plek­su, na których każdy bu­dy­nek miał numer i był opi­sa­ny.

 

od razu do­strzegł jeden sa­mot­ny bu­dy­nek… → Zbędne dookreślenie – skoro budynek był samotny, to zrozumiałe, że w pobliżu innych nie było.

Wystarczy: …od razu do­strzegł sa­mot­ny bu­dy­nek

 

Bu­dy­nek po­sia­dał trzy pię­tra oraz dwa po­zio­my piw­nicz­ne. → Budynek nie może niczego posiadać.

Proponuję: Trzypiętrowy budynek miał też dwa poziomy podziemne.

 

rzędy okien z nie­bie­sko-czar­no-czer­wo­nym wi­tra­żem… → …rzędy okien z nie­bie­sko-czar­no-czer­wo­nymi wi­tra­żami

By okna tworzyły rzędy, musi być ich wiele, więc nie może ich zdobić jeden witraż.

 

Pa­to­log był ni­skim męż­czy­zną o ły­sie­ją­cej gło­wie, na któ­rej nosił oku­la­ry na kar­to­flo­wa­tym nosie oraz sporą brą­zo­wą brodę. → Zbędne dookreślenie – czy Daan miał szansę dostrzec łysinę patologa w innym miejscu?

Proponuję: Pa­to­log był łysiejącym męż­czy­zną ze sporą brązową brodą i w oku­la­rach na kar­to­flo­wa­tym nosie.

 

w ob­szer­nym holu o po­sadz­ce wy­sa­dza­nej sza­rym mar­mu­rem. → Obawiam się, że posadzka nie była niczym wysadzana.

Proponuję: …w ob­szer­nym holu o po­sadz­ce wyłożonej sza­rym mar­mu­rem. Lub: …w ob­szer­nym holu o po­sadz­ce z szarego marmuru.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Aż tyle, muszę zareklamować u betujacego ;), postaram się poprawić jeszcze dzisiaj :)

 

 

Edit; 

 

Dziękuję za łapankę poprawione :) 

 

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Aż tyle, muszę zareklamować u betujacego ;)

Po odejściu od kasy reklamacji nie uwzględniamy:)

 

A na marginesie, Regulatorzy potrafi dostrzec babole, których nie wyłapie nawet Tarnina, więc tym bardziej taki marny żuczek, jak ja ;)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Spokojnie ce­za­ry­_ce­za­ry, zrobiłeś dobrą robotę:). A regulatorzy i Tarnina to nie ludzie, a pewnie jakieś kosmiczne twory złożone z słowników ;) Ale dobrze, że trafiły na portal :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cóż, Bardzie, miałeś niezły pomysł, ale wielka szkoda, że sprawy skręciły w stronę osobliwego eksperymentu i ożywiania trupów, a wszystko skończyło się krwawą jatką. Mam wrażenie, że w początku opowiadania tkwił pewien potencjał i żałuję, że nie został w pełni wykorzystany, że przytłoczyły go późniejsze wydarzenia, które, moim zdaniem, należy traktować z przymrużeniem oka.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

edycja

Bardzie, wyjustuj tekst – teraz wygląda nieporządnie.

 

po­wie­dział Daan, od­pro­wa­dza­jąc le­ka­rza wzro­kiem do wyj­ścia. → A może: …po­wie­dział Daan, wzrokiem od­pro­wa­dza­jąc le­ka­rza do wyj­ścia.

 

Świa­tło księ­ży­ca od­bi­ja­ją­ce się w wi­tra­żu… → Witraż jest zrobiony z kawałków kolorowego szkła, więc światło przezeń przenika, nie odbija. Ponadto, jeśli dobrze zrozumiałam, tam było wiele okien z witrażami.

Proponuję: Świa­tło księ­ży­ca przenikające wi­tra­że

 

długi ko­ry­tarz i za­le­d­wie trzy pary drzwi. → Trzy pary sugerują, że drzwi było sześcioro.

Proponuję: …długi ko­ry­tarz i za­le­d­wie troje drzwi. Lub: …długi ko­ry­tarz z za­le­d­wie trojgiem drzwi.

 

wy­sta­wa­ły stopy z za­wie­szo­ny­mi pla­kiet­ka­mi na du­żych pal­cach. → …wy­sta­wa­ły stopy z plakietkami za­wie­szo­ny­mi na du­żych pal­cach.

 

Miała cien­kie usta i lekko za­dar­ty nos… → Miała wąskie usta i lekko za­dar­ty nos

 

Chwy­cił za na­rzu­tę i zsu­nął ją ze sto­li­ka.Chwy­cił prześcieradło i zsu­nął je ze zmarłej/ z trupa.

Mam wrażenie, że to nie stolik był przykryty, a zwłoki, przy czym zwłoki przykrywa się prześcieradłem; narzuta to nakrycie łóżka czy kanapy.

 

Była nieco przy sobie… → Wiem, co to znaczy mieć coś przy sobie, ale co to znaczy, że była przy sobie?

A może chodzi o to, że była tęgawa, wtedy powinno być: Była nieco przy kości

 

Gła­dził ciało, do­ty­kiem stu­diu­jąc każdą część. Po­zna­wał ją, stu­diu­jąc rysy twa­rzy. → Czy to celowe powtórzenie?

 

Prze­krzy­wił jej głowę tak, by pa­trzy­ła wprost na Daana.Prze­krzy­wił jej głowę tak, by pa­trzy­ła wprost na niego.

 

Usta cien­kie, nie za duże.Usta wąskie, nie za duże.

 

Noc z środy na czwar­tek… → Noc ze środy na czwar­tek

 

Jeff za­par­ko­wał Forda pod za­gaj­ni­kiem… → Jeff za­par­ko­wał forda pod za­gaj­ni­kiem

Nazwy pojazdów piszemy małą literą. https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/marki-samochodow;715

 

Był niski i krępy, ale nie­zwy­kle żwawy. → Zbędne dookreślenie – ktoś krępy jest niewysoki z definicji.

Wystarczy: Był krępy, ale nie­zwy­kle żwawy.

 

Ubra­ny w brą­zo­we sztruk­sy i zie­lo­ną ma­ry­nar­kę, za­rzu­co­ną na ko­szu­lę… → Ubra­ny w brą­zo­we sztruk­sy i zie­lo­ną ma­ry­nar­kę, włożoną na ko­szu­lę…

Zarzucić to nałożyć ubranie, nie wkładając rąk w rękawy. Czy Jeff na pewno szedł w tylko zarzuconej marynarce?  

 

Daan pił wino z pla­sti­ko­we­go kubka i wpa­try­wał się w nie­bie­skie oczy Suzan. → Wcześniej napisałeś: …od czasu, kiedy była z nim Suzan. Blon­dyn­ka o zie­lo­nych oczach. ->Kiedy i w jaki sposób oczy Suzan zmieniły kolor???

 

Zgar­nął kubki, wino do torby i zdmuch­nął świecz­ki.Zgar­nął kubki i wino do torby, zdmuch­nął świecz­ki.

 

Za­ci­snął palce na szyj­ce bu­tel­ki. → Zdaje mi się, że butelkę z winem schował do torby – czy teraz trzymał ręce w torbie?

 

jego skóra zda­wa­ła się być blado żółta. → …jego skóra zda­wa­ła się być bladożółta.

 

Wziął długi łyk… → Wypił długi łyk

Łyków się nie bierze.

 

obrzy­dze­nie mie­sza­ją­ce się z ledwo po­wstrzy­my­wa­ną furą. → A fura aż się trwała, żeby jechać… Innymi słowy: Literówka.

 

się­gnę­ła do tęt­ni­cy na szyj­nej. → …się­gnę­ła do tęt­ni­cy szyj­nej.

 

Twarz owia­ło mu chłod­ne, nocne po­wie­trze. Serce ło­mo­ta­ło w pier­si Daana jak nigdy dotąd. → Wiadomo komu łomotało serce i wiadomo, że nie mogło łomotać poza piersią.

Proponuję: Twarz owia­ło mu chłod­ne, nocne po­wie­trze, a serce ło­mo­ta­ło jak nigdy dotąd.

 

Daana za­mu­ro­wa­ło do chwi­li, gdy le­karz nie dodał:Daana za­mu­ro­wa­ło do chwi­li, gdy le­karz dodał:

 

– A wy znaj­dzie­cie tę ko­bie­tę . → Zbędna spacja przed kropką.

 

 …wy­szedł strzy­kaw­ką w dłoni. → …wy­szedł ze strzy­kaw­ką w dłoni.

 

Jej nie­bie­skie oczy zda­wa­ły się bła­gać o pomoc. → Na pewno miała niebieskie oczy?

 

Wy­da­li­śmy się w nie­po­trzeb­ną dys­ku­sję… → Wdaliśmy się w niepotrzebną dyskusję

 

– Chwi­lecz­kę, to nie to, co pan myśli. – le­karz zła­pał ochro­nia­rza za ramię. → Didaskalia wielką literą.

 

Gdy zje­chał na po­zio­mie minus dru­gim… → Gdy zje­chał na po­zio­m minus dru­gi

 

Gdy do­tarł do drzwi, serce wa­li­ło mu w pier­siach. → Dookreślenie jest zbędne – wszak wiadomo, gdzie może walić serce.

Proponuję: Gdy dotarł do drzwi, serce mocno mu waliło.

 

Ja­rze­niów­ki mru­ga­ły, z syn­kiem i trzesz­cze­niem za­pa­la­ły się jedna po dru­giej. → Z czyim synkiem zapalały się jarzeniówki? Innymi słowy: Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To już oficjalnie :) 

Hej 

regulatorzy

 

Dziękuję za lekturę, wyłapanie błędów i oczywiście za komentarz :) Wszystko poprawione, jeszcze muszę wyjustować tekst, ale to już jutro :). 

 

Muszę przyznać, że to bardzo gorzki komentarz. Bo nie ma nic gorszego niż stracony potencjał. No nic, taki był zamysł. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że bez lekarzy i jatki nie byłoby szczęśliwego zakończenia :). 

 

Pozdrawiam i mam nadzieje, że kolejne teksty będą bardziej satysfakcjonujące :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzie, to że Martwe serca, wbrew Twoim intencjom, nie spełniły moich oczekiwać, jeszcze nie znaczy, że nie spodobają się innym czytelnikom.

Podzielam Twoje nadzieje, że kolejne opowiadania będą szalenie satysfakcjonujące. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć Bardzie, przeczytałem i generalnie mi się spodobało, choć pewnej rzeczy nie rozumiem: Susan została wskrzeszona przez wprowadzenia specyfiku. W jaki sposób został wskrzeszony Daan? Więcej środka chyba nie było, ani ona o nim nie wiedziała. Czy to był Tom, który przeżył zastrzyk?

Hej Ni­kol­zol­lern. Dziękuję za odwiedziny i komentarz :). Miło mi, że tekst się podobał. A jeśli chodzi o sprawę wskrzeszenia , to był dłuższy fragment, który bardziej podpowiadał czytelnikowi co się mogło stać. Ale stwierdziłem z betujacym, że jest zbędny. W tekście jednak jest podpowiedź, to ten fragment "Jeff wyciągnął dwie strzykawki z przezroczystym "lekiem". Jedna była pełna, druga do połowy pusta. – Na myszy wystarcza jeden mililitr – powiedział Jeff i przyjrzał się tej do połowy pełnej. – Tyle powinno wystarczyć." Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Wirusy boskie!;)

 

 

Nie przeszkadzały mu też całe tygodnie spędzone w domu oraz brak higieny, która wpłynęły na wygląd Daana.

 

Ten Daan na końcu powoduje, że wydaje się, że chodzi o jakąś osobę trzecią.

 

Masz słabość do opisów budynków;) ale szpital się udał.

 

 

Kiedy bohater zaczął się interesować zmarłymi obawiałam się, że popłyniesz w jakąś makabrę, ale wyszła smutna, ale i piękna opowieść miłosna. Podobało mi się, że do martwych dziewczyn podchodził jak do ludzi a nie miecha. Wielu facetów ma kłopot z tym w odniesieniu do żywych;)

Lożanka bezprenumeratowa

Hej 

Ambush

 

Dziękuję za przeczytanie, klika i komentarz :) 

 

Bardzo dobrze oczytałaś moje intencje. Chciałem stworzyć horror połączony z romansem, a dokładnie z prawdziwą miłością do martwej osoby. A nie zwyczajnej żądzy, czy perwersji związanej z oziębłymi ;) kobietami :).

 

Wskazany fragment poprawiony :)

 

Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Fajne, wciągające opowiadanie. Może niezbyt straszne, ale mimo to podobało mi się.

Jak już miałbym się czepiać to opis szpitala był nieco przydługawy i nadto szczegółowy, ale być może to przez mój styl pisania, w którym dominują opisy raczej krótkie i zwięzłe. No, chyba że to otoczenie stanowi focus tekstu wtedy też się rozpisuję :)

Pozdrawiam i klikam! 

Hej Storm. Dziękuję za odwiedziny, komentarz i klika :). Super, że się podobało. Mam faktycznie czasem ciągoty do opisów budowli, jak zauważyła Ambush :). Ale pracuję nad tym by to budowało klimat, a nie nudziło ;). Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Interesujący pomysł na fabułę. Część z… hmmm, czerpaniem natchnienia nastrojowa. Warunki wydawały mi się naciągane, w sensie, że chyba nikt nie używa takich głupich alarmów, nie wiem, czy jest sens zatrudniać całodobową ochronę w takim zakładzie i reakcje dwóch naukowców są niewiarygodne. Widać, że potrzebowałeś tego wszystkiego, żeby popchnąć akcję do przodu.

– Na myszy wystarcza jeden mililitr

Jeden mililitr to centymetr sześcienny. Tyle wody to kilka procent wagi myszy. Analogiczna ilość dla człowieka to chyba ponad trzy litry. Czyli raczej wiaderko niż strzykawka.

Babska logika rządzi!

Hej Finkla, zastanawiałem się, czy ktoś jeszcze wpadnie do opowiadania, nim te wpadnie w odmęty drugiej strony :). Więc bardzo mi miło, że jesteś. Co do mililitrów, nie tylko mogłem się pomylić, ale to, że popełnię błąd było prawie pewne ;). Jeśli możesz mi podpowiedzieć, jaka ilość będzie wiarygodna dla myszy, to będę wdzięczny :). Dobra, co do alarmów – to jest sposób, by sprawdzać rzetelność ochrony. Chodzi o to, by ochroniarz patrolował budynek. Wiem to z relacji ludzi… A zresztą, tak jest i już :P ;). A jeśli chodzi o reakcje lekarzy, to musisz rozwinąć, bo nie wiem o co chodzi :). Czy potrzebowałem, takich zabiegów, chyba nie, bo nie myślałem jakoś szczególnie o tym:), samo jakoś tak się poskładało. Była jeszcze wersja, gdzie lekarze giną z ręki Daana, a potem Daan ginie z ręki Suzan. I wersja gdzie Suzan i Daan giną z ręki ochroniarza ;). Właściwie w każdej z tych wersji można by usunąć alarm i tekst by nie stracił nic z fabuły :). Dziękuję za odwiedziny i komentarz :) Pozdrawiam :).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Aaa i za klika :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Jeśli możesz mi podpowiedzieć, jaka ilość będzie wiarygodna dla myszy, to będę wdzięczny :).

Kurczę, nie mam pojęcia, jakie ilości lekarstwa trzeba podawać myszce, żeby zadziałało. Chyba nigdy nie trzymałam żywej myszy w ręce. Ale tak na oko, to ona ma około centymetra sześciennego krwi. I jak w nią wciśniesz tyle płynu, to zapewne może pęknąć.

Pewnie kilka milimetrów sześciennych będzie wyglądać bardziej wiarygodnie.

I nie pytaj, jakim narzędziem to się podaje, bo nie mam pojęcia.

 

No dobra, niech będzie, że taki alarm ma jakiś sens – raz, żeby ochrona nie spała na obiekcie, dwa, że jak coś im się stanie, to grupa w miarę szybko się o tym dowie. Ale czy budynek z tekstu potrzebuje aż takiej ochrony?

Lekarze. Dokonali naprawdę przełomowego odkrycia. IMO powinni bardzo dokładnie obserwować ożywioną mysz, zrobić jej badania medyczne – tętno, ciśnienie, oddech… No, wszystkie parametry, które da się myszce zmierzyć. Sprawdzić, jak długo aktywność potrwa – na zawsze, czy do zmetabolizowania specyfiku, czy do zużycia organizmu myszy… Podać preparat innym myszkom, bo jednoelementowa próba to żadna próba. Przetestować różne dawki, sprawdzić, jaki efekt wywołuje transfuzja krwi między “zaszczepioną” myszką a normalną. Czy ożywiona mysz może się rozmnażać, a jeśli tak, to czy cecha jest przekazywana potomstwu… Czy odchody zawierają preparat, czy ślina zawiera… No, milion eksperymentów do przeprowadzenia, artykuły do napisania. Już za ożywienie myszy nobla mają jak w banku. Potem doświadczenia na innych zwierzętach, testowanie dawek – czy dozowanie zależy od masy czy czegoś innego… Setki artykułów i konferencji w międzyczasie. A oni od razu rzucają się na ludzkie trupy jak pijany student na darmowe kanapki. Same konsekwencje prawne ożywienia człowieka są niesamowite – czy postępowanie spadkowe zostaje wstrzymane? Czy po ożywieniu można zmienić testament? Czy niedoszli spadkobiercy mogą oskarżyć ożywiających, że nic nie dostali? Powinni chociaż przez moment się nad tym zastanowić.

Babska logika rządzi!

Czy budynek z tekstu potrzebuje, aż takiej ochrony? Chyba może potrzebować. Sprzęt medyczn, organy, dane pacjentów – to chyba jest coś warte :). No już nie wspominając o całej elektronice – monitory, komputery itp. Ale jeśli chodzi o lekarzy to masz rację :). Właściwie nie ma powodu dla którego, jeden z nich tak ochoczo rzucił się do prosektorium :). Tak jak napisałaś sama mysz już jest wystarczającym przełomem w medycynie :). Właśnie dlatego, tylko jeden z lekarzy zachowuje się jak student na juwenaliach ;), a drugi stara się go przekonać by się ogarnął :). Ale czy jest to takie znowu niemożliwe? Chyba nie. Już pomijając fakt, że potrzebuję by lekarze ożywili Suzan, to jestem wstanie zrozumieć nadgorliwość Jeffa :). Mililitr zmieni się na milimetry, albo zmienię zwierzę, na większe:). Może na królika? :).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

No, OK, niech Ci będzie z tym narwanym lekarzem.

Zostaw myszkę, to bardzo prawdopodobne zwierzę do doświadczeń. Królik droższy i potrzebowałby więcej miejsca, żeby sobie pokicać.

Babska logika rządzi!

Cześć Bar­dzie.

 

Za­czą­łem czy­tać od po­cząt­ku (dziw­ne, nie?) i mia­łem nie­po­ko­ją­ce od­czu­cie, że skądś znam tę hi­sto­rię. A to prze­cież myśl, która nie­jed­nej oso­bie może zro­dzić się w gło­wie “co by było, gdy­bym stał się inną osobą”. Na­kre­ślasz cie­ka­wy por­tret psy­cho­lo­gicz­ny, któ­re­go nie trze­ba oce­niać w kon­tek­ście ory­gi­nal­no­ści, po­nie­waż praw­da nie musi być ory­gi­nal­na. Wy­star­czy, żeby była praw­dzi­wa. Praw­dzi­wa praw­da wy­da­je się “ma­słem ma­śla­nym”, ale w cza­sach praw­dy ekra­nu i in­nych prawd, cza­sem nie­po­praw­ność ję­zy­ko­wa zdaje się do­brze wy­ra­żać stan fak­tycz­ny.

 

Te we­wnętrz­ne prze­my­śle­nia po­wo­li nas pro­wa­dzą w stro­nę ta­kiej opo­wie­ści go­tyc­kiej, na­su­wa­ją się sko­ja­rze­nia z Fran­ken­ste­inem, Por­tre­tem Do­ria­na Graya, choć to­wa­rzy­stwo le­kar­skie sko­ja­rzy­ło mi się też tro­chę z in­ny­mi dzie­ła­mi. W każ­dym razie gotyk jest tu oczy­wi­sty, ciem­ny ro­man­tyzm jest nie­za­prze­czal­ny, a ca­łość jest na tyle spraw­nie na­pi­sa­na, że budzi za­ufa­nie do au­to­ra.

 

Za­pew­ne są ja­kieś wady, które można by na­pra­wić, ale po­ziom i zło­żo­ność de­ta­li świa­ta przed­sta­wio­ne­go daje mi taką re­flek­sję, że opo­wia­da­nie mo­gło­by śmia­ło za­wal­czyć o piór­ko. I myślę, że dorzucę do tego swoje trzy gro­sze, za­czy­na­jąc od bi­blio­te­ki.

 

Mamy tutaj na­wią­za­nie do tra­dy­cji li­te­rac­kiej, wia­ry­god­ne prze­my­śle­nia z lek­kim skrzy­wie­niem sa­mot­ni­ka, opis świa­ta bez ogól­ni­ków, a ra­czej z przed­sta­wie­niem szcze­gó­łów. Jest oczy­wi­ście akcja i cie­ka­wy kon­cept z za­pa­mię­ta­niem przez mar­twe słów oraz do­ty­ku, jed­no­cze­śnie uni­ka­jąc ry­zy­kow­nej ma­ka­bry, która na­su­wa się sama z sie­bie. Więc dzia­ła­my :)

 

Za­uwa­ży­łem dwie rze­czy, tak na mar­gi­ne­sie:

Daan, spraw­dza­jąc plan

 

Rym nie­po­trzeb­ny.

 

Czuła strasz­ną pust­kę, jakby coś w niej umar­ło.

No cie­ka­we, co to mogło być :)

 

Hej 

Mililitry zmienione na milimetry, rymy już się nie rymują, a oczywistości zostały zlikwidowane :) Myszy zostaje, więc królik ma szczęście ;)

 

 Vacter

 

Cóż mogę napisać – dziękuję bardzo :) I bardzo mi miło, że przeczytałeś opowiadanie, a jeszcze bardziej, że ci się podobało :) Jestem wdzięczny za klika i nominację …:) 

 

…Trochę sztywny wyszedł mi ten komentarz ;) Ale jestem trochę chory, więc mam nadzieję, że mi to wybaczysz :) 

 

Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Ej, ale milimetr to jednostka długości, a nie objętości. Weź, dołóż tam sześcienne…

Babska logika rządzi!

Dobra. Tylko muszę dotrzeć do komputera ;)

 

Edit – dotarłem :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Hej,

Ciekawy pomysł, a opowiadanie dobrze napisane.

Chwycił za prześcieradło i zsunął z trupa. – je

Wydaje się mi, że było coś jeszcze, ale może mi się wydaje lub nie potrafię teraz znaleźć.

Pozdrawiam.

Hej 

 

Milis

 

Dziękuję za odwiedziny, komentarz i wyłapanie babola :) 

 

Super, że się podobało :) 

 

Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

JardBaskier!

Znacznie gorzej wypadał, gdy spodobał się którejś

 

Imo “gdy którejś się spodobał” brzmiałoby lepiej

Wtedy Daan(-), wpadał w panikę

 

– Idealnie, to znaczy, że dopiero co ja przywieźli.

 

Mam podobne wrażenia, co niektórzy z przedpiśców. Początek, w sumie opowiadanie tak do połowy, obiecywało coś więcej, niż późniejsze wydarzenia. Przeszło w, imo, zbyt duży chaos, jatkę i nielogiczne zachowania bohaterów. Nie rozumiem też czemu Daan został wskrzeszony. W którymś z poprzednich komentarzy wrzuciłeś fragment o dwóch strzykawkach, ale to i tak zbytnio nie tłumaczy, dlaczego Daan ożył. Wstrzyknął sobie to, nie wiedząc czym to jest? Ukradł to, nie wiedząc, czym to jest? Zabrakło tu lepszej sugestii.

Ale widzę progress językowy i w dialogach, tak trzymać :3

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej Bar­ba­rian­Ca­ta­ph­ract Dziękuję, za odwiedziny i komentarz :). Szkoda, że fabularnie nie siadło i super, że dostrzegasz postępy w warsztacie :) Pozdrawiam :)

 

Edit: poprawiona 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć, Bardzie!

 

Podobało mi się, wciągnąłem się w tekst. Pierwsza część lepsza, od momentu pojawienia się naukowców troszkę skręciłeś z klimatem i wyszło trochę chaotycznie.

Kilka decyzji bohaterów dość hm… kontrowersyjnych, chyba najbardziej mnie zdziwiło, że rozmawiać z ochroniarzem nie idzie Daan, którego mogli się tam spodziewać, tylko jeden z naukowców.

Natomiast bardzo fajnie potrafiłeś zróżnicować bohaterów – czuć różnicę między Tomem, a Jeffem.

Polecam popracować nad językiem – teraz piszesz w sposób, który da się czytać, ale wciąż pozostawia średnie wrażenie. Pierwszy z brzegu niech będzie początek – bardzo sprawozdawczo, bez ładnych konstrukcji, ot masz, czytelniku, informację. To nic dyskwalifikującego, ale gdybym miał się tekstem zachwycić, to ta warstwa musiałaby pójść poziom wyżej.

No i skąd wziąłeś w kompleksie medycznym maszynę do pisania? To się nie dzieje współcześnie?

Zatem wychodzę usatysfakcjonowany lekturą, ale z kilkoma zgrzytami. 

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej Krokus, dziękuję za odwiedziny i komentarz:). "teraz piszesz w sposób, który da się czytać" – Phi :P. Może dodam na swoją obronę, że nigdy nie lubiłem opisywać czegoś co tego nie wymaga ;). Jak mamy trawę, to jest trawa i tyle – a nie uginające się pod ciężarem rosy źdźbła :). Może dlatego Tolkien mnie niezachwyca ;). Jeśli chodzi o decyzję, kto ma iść gadać z ochroniarzem, to tu sprawa jest dość oczywista – wszystko dzieje się szybko i decyzja zapada spontanicznie. Dla mnie, bardziej nienaturalne byłoby gdyby nagle zaczęli zastanawiać się, kto ma iść. Tym bardziej, że lekarz w prosektorium to nic nadzwyczajnego:). Zostaje jeszcze maszyna do pisania – tu ja jestem zaskoczony, bo to nie jest znowu jakiś tam relikt przeszłości, da się je jeszcze zauważyć gdzieniegdzie :). Dziękuję za wszystkie uwagi i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć, Bardzie!

 

Wciąż wiszę Ci tekst i tym razem nie wypełnię swojego zadania – bo o ile rzeczywiście opowiadanie przeczytałem i zaraz skomentuję, to zwabiła mnie tu nominacja pana Vactera; sądzę więc, że mogę liczyć co najwyżej na umorzenie odsetek;)

Na wstępie uprzedzę więc, że choć nie dobiję nominacji, to tekst mi się podobał. Szczególnie pod kątem językowym – bo choć nie jest to ten typ narracji, który robi ogromne wrażenie, to czytało mi się naprawdę płynnie i szybko, co uważam za solidnie wykonane zadanie;) Szczególnie przy dość powolnym wprowadzeniu do historii.

Sama fabuła jest taka o. Nie jest zła, acz prosta – a głód literacki jak wiadomo rośnie w trakcie czytania. Istotnie widać drobne paralele do klasycznych dzieł. Frankenstein też mi przyszedł do głowy (tu piję do komentarza Vactera), portret może delikatnie, w końcówce widać też echa Romea i Julii. Horrorowo za bardzo nie jest, raczej dość lajtowo.

To jednak na co zwróciłbym uwagę, to nowa kategoria miłości, jaka pojawia się w tym tekście. Ciężko nazwać ją romantyczną, choć nosi pewne jej cechy (w tym poświęcenie Daana i ostateczny tragizm tejże miłości, zburzony tylko przez zakończenie). Nie da się jednak zauważyć, że to nie heroiczny czyn prowadzi Daana do połączenia ze swoją ukochaną, a raczej czynami dość odrażającymi, a na końcu nawet przestępczymi. Doceniam tą przewrotność we wprowadzaniu tej miłości incelskiej;)

Z detali wymieniłbym jeszcze alarm. Wprowadzając go położyłeś nacisk na ten w piwnicy, takie miałem wrażenie, ale ostatecznie tylko te górne (z wyższych pięter) alarmy miały znaczenie dla historii.

Generalnie powiem tak: nie tym razem, ale przy czymś ambitniejszym (zarówno jeśli chodzi o temat, jak i samą konstrukcję historii) widzę potencjał.

Слава Україні!

Hej Go­lodh, dziękuję za odwiedziny oraz komentarz – i możemy przyjąć, że jesteśmy kwita ;). Bardzo się cieszę, że tylu lożan odwiedziło tekst, to już jest bardzo satysfakcjonujące:). No szkoda, że tekst nie jest wystarczająco dobry by go nominować, ale hej, nie zawsze jest niedziela – jak mawiają Eskimosi:). Za to bardzo się cieszę, że się podobał i wyciągnąłeś z niego to co chciałem przekazać:) Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzie,

Może dodam na swoją obronę, że nigdy nie lubiłem opisywać czegoś co tego nie wymaga ;). Jak mamy trawę, to jest trawa i tyle – a nie uginające się pod ciężarem rosy źdźbła :)

doprecyzuję i sam się nieco wytłumaczę, bo objętościowo wyszło to jako mój główny zarzut. Pojawia się dlatego, że tekst został nominowany, a nie ukrywam, że lubię ładnie napisane teksty. Nie chodzi mi też o uginające się pod ciężarem rosy źdźbła. Zerknij na teksty np. Michała Pe, Zygfryda, Dogsdumpling, adma_c4, Edwarda Pitowskiego, Światowidera, a z mojej osobistej topki – Ajwenhoła – to tak rzucając forumowe przykłady, gdzie język jest czymś, co potrafi przykuć uwagę i sprawić, że odlatuję razem z tekstem. A w odbiorze, jeśli jest coś, co zachwyca, to automatycznie maskuje inne wady.

A warto podkreślić, że czytanie Twojego opowiadania było płynne i nie sprawiało problemów, więc to raczej sugestia, gdzie widzę największy potencjał na rozwój

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokus – nie jestem znawcą literatury, a jedynie miłośnikiem. Ale wydaje mi się, że to o czym piszesz to styl. I oczywiście styl pisania jest ważny i warto nad nim pracować, jednak jest też bardzo subiektywnym. Jeśli chodzi o czytanie opowiadań, to w rok z hakiem przeczytałem ponad 500 opowiadań w ty po kilka od Zygfryda, Dogsdumpling, adma_c4, Edwarda Pitowskiego, Światowidera, a Michał Pe chyba też się trafił, Ajwenhoła jeszcze chyba nie czytałem. Miałem też okazję przeczytać wielu innych piórkowiczy i nie tylko, i powiem szczerze, że mam mieszane uczucia jeśli chodzi o styl, dlatego zawsze bardziej interesuje mnie fabuła. Ale radę biorę sobie do serca i mam nadzieję, że dalsze, czytanie i pisanie przyniesienie zadowalające efekty :).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Nowa Fantastyka