Nie jest łatwo zlikwidować człowieka.
Rewolwer nie może być za daleko od jego potylicy, bo to przy każdym mimowolnym ruchu ręki grozi rykoszetem i zmarnowaniem kuli, a strzał trzeba będzie powtórzyć. Wstyd! Kula do nagana to pewnie kilkanaście kopiejek. A nasza ojczyzna, mimo że zasobna w bogactwa naturalne, ciągle jest pod naciskiem wrażych sił, próbujących zdławić komunizm. I każdego zmarnowanego pocisku szkoda. Nie może być też za blisko, bo pocisk może przejść przez kości i wylecieć przodem którymś z oczodołów czy przez gardło. Nieprofesjonalnie! Zabrudzić posadzkę piwnicy można. Nie tak nas uczyli na kursach NKWD, nie tak służyłem ojczyźnie w Ostaszkowie.
Nie jest łatwo porządnie zlikwidować człowieka.
***
Wydaje mi się, że początek całej tej paskudnej sprawy miał miejsce w środę 12 kwietnia 1961 roku. Herman Titow jako pierwszy człowiek poleciał w kosmos naszą, radziecką rakietą Wostok. Pierwszy w świecie! Duma!
I jako pierwszy z ludzi zginął w kosmosie. Cały kraj płakał, kiedy zobaczył w „Prawdzie” zdjęcie Gagarina, który wyniósł Titowa na rękach z kapsuły Wostoka.
Gagarin miał polecieć jako drugi, ale jakoś nie poleciał.
Podobno promieniowanie kosmiczne ponad atmosferą było zbyt silne. Nie można było wcześniej tego ustalić, bo Łajka była w kosmosie za krótko, zresztą psy są podobno specjalnie odporne na to promieniowanie.
Narodowa tragedia, ale nie z takich niepowodzeń Związek Radziecki się otrząsał i budował na nich swe wielkie, świetlane osiągnięcia. Najważniejsze, że Amerykanom też się nie udało, bo i Alan Shepard zginął w kosmosie.
I pewnie powoli zapomniałbym o tym wydarzeniu, tym bardziej że w 1961 roku nie sprowadziliśmy zza granicy ani tony zboża, prawie wyparliśmy imperialistów z Berlina, a XXII Zjazd KPZR jasno wskazał, gdzie idziemy i że za dwadzieścia lat zbudujemy pierwsze społeczeństwo komunistyczne, ale…
Do naszego Sanatorium w listopadzie 1961 roku trafiła jakaś wielka szycha. Co to Sanatorium, spytacie? To taki pomniejszy łagier dla wybitnych naukowców. Kogóż w nim nie gościliśmy? Tupolewa, Pietlakowa, Korolowa i wielu innych, bez których nasza ojczyzna nie opędziłaby się przed zakusami faszystów i burżujów.
Jaka to szycha świadczył fakt, że naszego gościa przetransportowano do celi w taki sposób, aby nikt z postronnych (strażników i łagierników) go nie zobaczył. Dostaliśmy zakaz wychodzenia z pomieszczeń od tej do tej godziny i szlus! My, wszyscy strażnicy, zamknęliśmy się w naszej izbie.
I może tak to by się dla mnie szczęśliwie skończyło, gdyby nie rutynowa zmiana obsady strażniczej. W KGB normalna sprawa – ci, którzy pilnują czegoś o znaczeniu państwowym, są często wymieniani. I trafiają potem nad Bajkał czy Ussuri, żeby niczego nie wygadali. Rozumiecie przecież? Ktoś czasem tylko bąknie, że może trafiają w szeregi tych, którzy już jeść ani pić nie muszą, bo przeszkadza im dziura w potylicy. Złośliwe plotki. Ideowych komunistów zabijać? Po co?
Ale wracając… Zostałem więc strażnikiem naszego tajemniczego gościa. I pewnej środy (pamiętam, że to była środa, bo nie lubię tego dnia), dostałem rozkaz odeskortowania więźnia na przesłuchanie. Na korytarzach pusto, wszyscy pozamykani, a ja wchodzę do celi i widzę… Titowa. Trochę poturbowany, jak to po naszych przesłuchaniach, ale przecież, choć zginął, stoi przede mną jak żywy. Rozkaz był nie gadać, więc tylko trąciłem go kolbą i zaprowadziłem do pokoju przesłuchań. I gdybym miał jeszcze jakieś wątpliwości, to rozwiały je słowa, które usłyszałem, zamykając za sobą drzwi.
Oficer prowadzący przesłuchanie zadawał pierwsze pytanie więźniowi:
– I co, towarzyszu Titow, zmieniliście w końcu zdanie?
Już wtedy zacząłem się bać. Wiedza to sucz!
Wiedziałem o tym już od czasów szkolnych, od przypadku Jewgienija Andriejewicza. Uczył nas, elewów szkoły saratowskiej NKWD, musztry. Cóż tu można nabroić, podpaść przy takiej funkcji?
Na nieszczęście sąsiad Jewgienija Andriejewicza pędził samogon, a że syn sąsiada uczęszczał do naszej szkoły, to często gęsto zdarzało się spotykać naszego nauczyciela w stanie „pięćsetgramowego matrosa”, czyli po spożyciu co najmniej pół litra wódeczki. Na jego nieszczęście robił się wówczas bardzo gadatliwy i raz wypaplał w knajpie, że nasz as Pokryszkin większość ze swoich zestrzeleń osiągnął na amerykańskim samolocie, Airacobrze. Durak! I po co gadać, co wszyscy wiedzą? Ja podczas wojny konwojowałem Bursztynową Komnatę na kwaterę towarzysza Żukowa, i co? Chwalę się tym?
A na efekty gadulstwa nie trzeba było długo czekać.
Ćwiczyliśmy właśnie kolejnej środy krok defiladowy, kiedy pod naszą szkołę podjechała służbowa Wołga. Znaczy, kłopoty. I takie zaraz się objawiły pod postacią dwóch podoficerów, którzy dziarskim krokiem zmierzali po Jewgienija Andriejewicza.
Ten tylko zwiesił głowę i wymamrotał do nas:
– Pamiętajcie, rebiata – wiedza to sucz!
Nie muszę chyba dodawać, że o naszym nauczycielu nikt już nigdy nie słyszał?
I kiedy tak eskortowałem codziennie naszego więźnia na przesłuchania, obijało mi się cały czas w głowie nazwisko Titow i krzywda, jaką mi może wyrządzić. Bo ilu ludzi w naszej ojczyźnie wiedziało, że Titow jeszcze żyje?
Wiedza to sucz!
Titowowi na pewno żadna wiedza nie pomagała, bo coraz mizerniej wyglądał. A to paznokcie zgubił, a to zębów się pozbył, a to pięty odbił i chodził na palcach. Nasi potrafią być bardzo przekonujący. Ale Titow, zwykle milczący i zamknięty w sobie, pewnej środy (tfu, znowu!) zdecydował się na desperacki krok i gorączkowo zaszeptał mi do ucha:
– Towarzyszu strażniku, w was cała nadzieja! Musicie przekazać wyżej, najlepiej do Komitetu Centralnego, prawdę o tym, co widziałem…
– Cicho, wrogu klasy robotniczej! – warknąłem.
Nie pomogło, bo bełkotał dalej:
– Kiedy się wzbiłem ponad Ziemię… To było cudowne, ale i straszne! Bo Ziemia nie jest kulą, jak nam wmawiają. Tam są… Słonie! Chyba cztery! I wielki, wielgachny żółw…
Walnąłem kolbą w tę parchatą gębę:
– Morda w kubeł, imperialistyczne zgniłe nasienie!
Za późno. Oficer wystawił głowę z izby przesłuchań i bacznie się nam przyglądał.
– Co on tam mamrocze, towarzyszu kapralu?
– Melduję że nic, towarzyszu pułkowniku! Bzdury! Wszak już towarzysz Lenin powiedział, że Ziemia jest kulą…
Pułkownik nagle się wzdrygnął, a mnie zimny dreszcz przebiegł po kręgosłupie. „Ty durniu faszystowski, kułaku obesrany…” wymyślałem sobie w duchu.
Następnego dnia Titowa przeniesiono, a cała nasza zmiana trafiła do cel.
Wiedza to sucz!
A teraz klęczę nad świeżo wykopanym dołem. Nie jest łatwo zlikwidować człowieka, dlatego w duchu życzę czystego strzału temu, który stoi teraz za moimi plecami z rewolwerem w ręku.