- Opowiadanie: krar85 - Zesłani

Zesłani

Absurd wymieszany z komizmem, nauką, pseudonauką i fundamentem kanonu lektur szkolnych. Zapnijcie pasy. Uwaga, są krowy ;-) 

Wielkie dzięki dla moich wspaniałych betujących, bez nich tekst byłby zdecydowanie gorszy technicznie oraz mniej zakręcony.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Zesłani

– Prrr! – Antek ściągnął lejce. – Prrr! Wolniej, kobito!

Zaprzężona do fury centaurka zaczęła szybciej przebierać nogami.

– Czego się tak drzesz, synek? – Drzemiący z tyłu Maciej wygramolił się spod azbestowej derki. – Dojechaliśmy?

– Dolecieliśmy, mój miły. – Centaurka odwróciła się do siedzących na wozie mężczyzn, nie zwalniając biegu. – Za trzy pacierze wchodzimy na orbitę. Trzymajcie się i podnieście osłony!

Kibić miała wysmukłą, pierś powabną, a złote loki tak długie i natapirowane, że z daleka mogła uchodzić za rażonego gromem jeżozwierza. Od pasa w dół przypominała zaś rozgrzany, dobrze naoliwiony parowóz z gąszczem mosiężnych tłoków napędzających cztery rącze nogi.

– Nie będzie mi baba mówić, co mam robić. Dość już się przez ciebie… – Maciej sięgnął po bat, ale długi, wężowaty ogon centaurki był szybszy. Uformowana na podobieństwo kobrzej głowy końcówka zatrzymała się o łokieć od Maciejowej twarzy. – To znaczy chciałem powiedzieć, że czuję się niezręcznie, kiedy moja luba…

– Ociec. – Antek czule ujął spracowane ojcowskie dłonie. – W rodzinie Borynów muszą panować szacunek i harmonia. Co było, minęło. Podnieśmy osłony…

Jarzące się czerwonym blaskiem wężowe ślepia zgasły dopiero, kiedy mężczyźni już ustawiali kolejne arkusze karton-gipsu.

– To ta orbita? – Antek wskazał zawieszoną w przestrzeni przerywaną żółtą kreskę, do której się zbliżali.

– Nie. – Centaurka pokręciła głową. – Nasza jest tamta, czerwona kropkowana. Ta tutaj to…

– Pochwalony! – zawołała pędząca żółtą orbitą kometa.

– Na wieki wieków. – Mężczyźni pokłonili się grzecznie, uchylając tradycyjnych krakowskich czapek.

– Teraz! – Centaurka wryła kopyta w próżnię, aż iskry poleciały.

Antek odruchowo szarpnął lejce, następnie zarzucił wiadro na głowę. Osie i deski zatrzeszczały złowieszczo.

– Ratunku! – Uderzony siłą inercji Maciej poleciał w bok. – Nie! – Czapkę Macieja przewrotna bezwładność posłała w ten drugi bok. – Nieee!

Nakrycie głowy z gracją przeniknęło przez ochronny arkusz karton-gipsu, nie czyniąc mu najmniejszej szkody, i pomknęło w czarną otchłań poprzecinaną kolorowymi orbitami.

– Matko Boska Jeleniogórska. – Uczepiony burty Maciej przeżegnał się kilka razy. – Czarna dziura…

– Zielonogórska! – parsknął Antek. Przeciążenie wciskało w ławkę młodszego Borynę tak niemiłosiernie, że aż mu szwy w spodniach puściły. – Długo jeszcze?

– Zjawisko tunelowe, a nie czarna dziura – wyjęczała zgięta w pół Centaurka. – Jeszcze tylko pięć siedemnastych zdrowaśki… Już! Potwierdzam wejście na orbitę. – Centaurka odgięła się z gracją. – Teraz musimy wybrać miejsce lądowania.

 

* * *

 

– Dziwny ten Mars. – Maciej przesunął fajkę na drugą stronę ust. – Niby jak dom. Ale inny, i ta czerwień…

– To może tam? – Antek wskazał jaśniejszy obszar tuż pod jednym z rogów. – Równina, to ziemia będzie dobra. I zawsze choć trochę mniej czerwonych.

– Komisarz przestrzegał przed osiedlaniem się blisko rogów. – Maciej zaciągnął się ponownie. – Niby jak dom, ale…

– Cholera z wami! I od kiedy to ociec czerwonym wierzysz? – Antek splunął w otchłań. – W środku nie, bo czerwono, w górach nie, bo nierówno, przy rzece nie, bo powodzie, koło rogu nie, bo komisarz… Zaproponujcie coś, proszę! Planeta jaka jest, każdy widzi.

Przed nimi Mars prezentował się w całej okazałości. Złowrogi, czerwony od zamieszkującej go zarazy, kwadratowy (w zasadzie sześcienny, ale by się nikomu z sześcianem nie pomyliło, niech będzie, że kwadratowy), otoczony masą kolorowych orbit. Każdy z boków wyglądał podobnie do pozostałych, pokryty mozaiką niebosiężnych gór, wąwozów i budzących nadzieję równin.

– A gdzie ci tak śpieszno, Antoś, do komunistów? – Maciej powoli wypuścił dym. – A może znowu ci się igraszek zachciało? Spokojnie, skąd mam wiedzieć, jaka tam ziemia? Co, jak wylądujemy na ugorze?

– Poradzimy sobie, choć wyniki analiz są nader niepokojące, komuniści najwyraźniej udają tlenki żelaza. – Jagna odłożyła pługoteleskop i sięgnęła po liczydło.

– Musimy działać razem. Szacunek i harmonia, pamiętacie? Lądujmy, zamiast orbitować bez sensu, wio! – Antek strzelił z bata.

Nim Jagna opanowała instynkt swej mechanicznej części, było już za późno. Pomknęła galopem przed siebie, ściągając wóz z orbity tuż przed rogiem.

– Lecimy na Marsa! – wrzeszczał Antek.

– Ma być czarnoziem, w najgorszym razie obszary zalewowe – wydyszał Maciej. – Dlaczego wszystko się tak kręci?

– Hipersześcian.

– Co?

– Wpadliśmy w korkociąg spinowy. – Jagna wciąż nie odzyskała kontroli nad pędzącymi galopem nogami. – Osobliwość korpuskularna, czasem się zdarza przy hipersześ… kwadratowych planetach. Szpilka grawitacyjna ściąga nas do rogu! – Paciorki liczydeł przeskakiwały coraz szybciej.

– Nie! – Maciej chwycił synowską dłoń.

– Tak! – Antek wciąż okładał mosiężny zad batem. – Wio, Jagienka, będzie jazda jak kiedyś! A ty, ociec, pilnuj lepiej ładunku.

– Ziemia… – Maciej dopiero teraz spostrzegł, że niektóre z trzymających plandekę lin są zbyt luźne. Pognał na tył, własną piersią zasłaniając cenny ładunek przed coraz głośniej świszczącą w uszach próżnią. – Moja ziemia. – Sięgnął pod plandekę i wydobył garść czarnoziemu.

Nagła eksplozja wstrząsnęła wozem. Rozerwana wybuchem plandeka odleciała.

– Atakują? – Maciej już przykrywał kopczyk azbestową derką. – Moskale?

– Moskale? – Antek dobył ukrytej pod wozem kosy. – Gdzie?

– Nie, to tylko bariera dźwięku – zameldowała Jagna. – Odzyskałam kontrolę. Posadzę nas tam! – Wskazała kotlinę tuż obok naroża i pognała przed siebie.

Wylądowali błyskawicznie, dokładnie w samym środku niewielkiego krateru. Wóz roztrzaskał się w drzazgi.

– Moja ziemia… – Poobijany Maciej klęczał na skraju krateru, usiłując oddzielić czarne ziarna od czerwonych. – Moje trzydzieści sześć morg… – Łzy powoli napływały do oczu. – Moje…

– Wystarczy rozgarnąć, zabronować i można siać. – Jagna wylądowała tuż obok męża na spadochronie stylizowanym na kurpiowskie wycinanki. – Drewno dodatkowo użyźni glebę.

– Glebę? – Maciej podniósł głowę. – Przecież to jest skała, kobieto! Rozejrzyj się. Ugory takie, że nawet moskali nie ma!

Zewsząd otaczało ich suche, skaliste pustkowie.

– Gdzie oni są? – Z góry dobiegł ich wyzywający krzyk. – Ja im pokażę, zarżnę i posiekam, tylko niech ktoś mnie stąd zdejmie.

Antek, w pełnym stroju krakowskim, wisiał na suchej gałęzi tuż nad ich głowami.

– Kacapy najwidoczniej skamieniały. Jeden problem z głowy. – Jagna kopnęła z pogardą kawałek skały. – Rzuć kosę i złaź, czas siać, nadchodzi zima.

– Nie rzucę kosy, skąd nasz ród. To znaczy, kiedy wróg… Hej!

Jagna chwyciła dawnego kochanka wężowatym ogonem i ściągnęła na dół.

– Dziękuję! – Antek dwornie uchylił czapki.

– No, no, no. – Maciej pogroził synowi palcem. – Co to miało być? Czyją ona jest żoną?

– Twoją – westchnął Antek, wpatrując się w powabną pierś centaurki.

– Czyją? – Maciej przystawił dłoń do ucha.

– Twoją! – Jagna roztrzepała natapirowane włosy. – Tylko co ze mnie za żona, jak mam parowóz zamiast tyłka.

– W naszym obecnym położeniu, doskonała. No, ale o tym porozmawiamy później. – Maciej wyszarpnął synowi kosę. – Aby żąć, wpierw trzeba siać! Zrobimy tak: ja z młodym przygotujemy chałupę i pola, a Jagna w tym czasie zorganizuje krowy.

– Słucham? – Centaurka położyła dłonie na metalowych biodrach.

– Krowy – powtórzył Maciej. – Nie przetrwamy tu długo bez krów.

– Ale przecież kot mówił, że mamy tylko udawać zesłańców – zaczęła, rozglądając się za kocią klatką. – Że nie zabawimy tu długo. HerrDoktor wyciągnie nas, jak tylko zdobędziemy…

– Kot mówił… Co ci te zagraniczne studia zrobiły z głową, kobieto?

– Szczęść-boże! – Rozległo się z przeciwnej strony leja. – Nie przeszkadzamy?

– Nie jesteśmy sami! – Jagna zrobiła krok w tył.

– Pochwalony! – Maciej tradycyjnie uchylił czapki i sięgnął po kosę.

Po drugiej stronie krateru stały dwie człekokształtne istoty o gadzich głowach. Ich skóra połyskiwała zieloną łuską, a długie ogony kołysały się majestatycznie.

– Rufus, Reptilianin. Do usług. – Pierwszy z miejscowych przedstawił się dwornie. – To mój kamrat, Roman. Nic wam się nie stało?

– Reptilianie… – Jagna zrobiła krok w tył.

– Jaszczury… – Antek rozdziawił gębę.

– Jesteśmy cali, dziękujemy za troskę. Maciej. – Starszy Boryna wyciągnął dłoń w stronę przybysza (schowawszy uprzednio kosę do kieszeni). – Wybaczcie żonie, to jej pierwsze lądowanie.

– Skąd jesteście i co tu robicie?

– Zesłano nas. – Jagna wciągnęła brzuch i nabrała powietrza.

– Zesłano? – Rufus przeżegnał się. – Z woli Jelenie… znaczy Zielonogórskiej Pani?

– Niestety nie. – Maciej pokręcił głową. – To sprawka czerwonej zarazy. – Podał reptilianinowi list. – Przeczytajcie sami.

Rufus pogrążył się w lekturze.

– Z rozkazu towarzysza Stalina, za udział w Powstaniu Styczniowym, skazuje się małżeństwo Macieja, Antka i Jagny Borynów z planety Polska, a także ich kota, na zesłanie na czerwoną planetę… – Rufus ponownie zlustrował wzrokiem przybyszów. – A mawiają, że Polska tak mało postępowa – odchrząknął. – Wybaczcie, ale…

– Dualizm korpuskularno falowy i dylatacja czasu – wyjaśniła Jagna, okręcając pasmo włosów wokół palca. – Dekret wydano, nim Powstanie upadło, choć samego Stalina jeszcze nie było na świecie. Skutek nadmiernego falowania proporców w Zielonej Górze. Może się to wydawać trochę naciągane, ale ciągi przyczynowo-skutkowe na płaskich planetach wyglądają inaczej niż na kwadratowych.

– Hipersześcian. – Rufus pokiwał gadzim pyskiem. – Przepowiednia. Teraz to wszystko zaczyna nabierać sensu. – Reptilianin wskazał gałąź.

Sucha, odarta z kory, wisiała samotnie dobre trzynaście łokci nad powierzchnią planety.

– Czy to aby nie pąki? Zakwitnie? – Krępującą ciszę przerwał drugi z reptilian.

– Nie, to strzępy moich portek. – Antek cofnął się taktownie, nie chcąc świecić gołym tyłkiem. – Ta gałąź uratowała mi życie.

– To znak! – Rufus aż podskoczył. – Musimy iść i ogłosić to pozostałym. Bywajcie, wrócimy niebawem. Prędko, Romek!

Jaszczury oddaliły się pospiesznie.

– Czy to była prowokacja? – Maciej odprowadzał kosmitów wzrokiem.

– Nie sądzę. – Jagna pokręciła głową. – Byli stanowczo za bystrzy i za seksowni na kacapów. Znaczy, jak na takie paskudne gady – dodała pod ostrym spojrzeniem męża.

– Marsz po krowy! I ani chcę więcej słyszeć – rozkazał Maciej. – A ty, młody, zmień portki i do roboty!

– Biorę kota ze sobą – fuknęła, niby urażona, na odchodne.

 

* * *

 

– Płasko i przepaści zarazem, w każdą stronę, aż w głowie się kręci. – Jagna ostrożnie stanęła na samym rogu planety. – Zastanawia mnie, co nam to mówi o naturze grawitacji…

– Hipersześcian, frau Jagna – miauknął siedzący na grzbiecie centaurki pręgowany kot. – Zbadamy to, kiedyś, ale najpierw zadanie.

– Racja, herr Kot. – Jagna spuściła głowę. – Masz pojęcie, gdzie może być?

– Nie. – Kot zaczął spacerować po jej rozgrzanym grzbiecie. – Ale instynkt łowcy i doświadczenie podpowiadają, że krowy znajdziemy przy wodopoju, a tam będzie też studnia.

– Ale jak znajdziemy wodopój? I czy tu w ogóle są krowy i wodopój? Przecież to jest inny świat.

– HerrDoktor mawia, że jak nie wiadomo, co robić, to trzeba szybko przebierać nogami, a rozwiązanie samo się znajdzie.

Jagna ile sił w tłokach skoczyła w przepaść przed sobą, by po chwili wylądować na stromiźnie, która niespodziewanie stała się równiną.

– Dlaczego dla niego pracujesz? – zapytała, galopując przez pustkowie.

– Dostałem propozycję nie do odrzucenia.

– Ja też. – Przyspieszyła. – Jeśli nie wykonam zadania, nie zrobię magisterki i w dodatku przez resztę życia będę mieć parowóz zamiast tyłka.

– HerrDoktor to chytry lis. Mnie podstępem rozszczepił na siatce dyfrakcyjnej. Moje drugie ja, to z brakującymi pręgami, zginie w oparach trującego gazu, jeżeli zawiodę.

Zatrzymali się na wzniesieniu. Po lewej, w dolince, lśnił niewielki staw, dookoła którego rosła kapusta i beztrosko pasło się bydło.

– Że co? – zdziwiła się Jagna. – Krowy tu, na innej planecie?

– Widać krowy są we wszechświecie równie powszechne jak wodór. Prędko, frau, nim ktoś nas zobaczy.

– Miejscowi chyba nie stanowią zagrożenia. – Ruszyła w dół. – Wyglądają całkiem do rzeczy. – Odruchowo poprawiła włosy.

– Nie możemy lekceważyć nikogo, kto służy Zielonogórskiej! – Kot zeskoczył z jej grzbietu i wmieszał się między krowy. – Trójca zrobi wszystko, by zniweczyć plany HerrDoktora!

– Tam! – Jagna zauważyła studnię.

Kot kilka razy obszedł cembrowinę, gapiąc się w czarną otchłań, w której z pewnością czaił się owiany złą sławą potencjał.

– Nie wygląda to dobrze. – Jagna przygryzła wargę.

– A słońce chyli się już ku zachodowi.

Raptem krowy zaczęły muczeć. Zza horyzontu wyłoniło się jasne światło, które szybko rosło, pędząc po niebie.

– Wóz? – Jagna zaczęła machać w stronę obiektu. – Wielki wóz. Ale skąd?

– Z Ziemi. Wynaleziony, opatentowany i wysłany przez HerrDoktora, dzięki wiedzy, którą zdobyliśmy, a w zasadzie dopiero zdobędziemy w samym centrum planety. Czyli misja się udała, pokonałem barierę, jestem skwantowany, choć nieobca mi jest natura falowa…

– Hej, ale tam przy kraterze – Jagna wolno przeniosła wzrok na kota – to ja tak tylko gadałam od rzeczy.

– Hipersześcian – uciął sierściuch. – Zabierz krowy i wracaj, teraz moja kolej! – Skoczył w mrok.

– Herr kot Winkelriedem narodów. – Uroniła łzę, gdy zniknął w ciemności.

Statek rósł w oczach. Kiedy przelatywał nad zaganiającą krowy Jagną, centaurka dostrzegła, że to nie wóz, a lśniąca polerowanym złotem piramida.

– Góra. Jasna Góra! – Centaurka puściła się pędem w stronę miejsca lądowania. Złota orbita piramidy wskazywała jej drogę.

 

* * *

 

Kiedy dotarła na miejsce, walka rozgorzała na dobre. Wokół krateru, niczym głodne smoki, krążyły trzy wielkie piramidy: jasna, zielona i rogata. Każda miotała w dwie pozostałe czym popadnie, rzadka marsjańska atmosfera była teraz gęsta od obelg, kremówek i donosów do skarbówki. Jagna prędko wypatrzyła Borynów. Maciej z Antkiem wznieśli barykadę nieopodal gałęzi i w pełnych strojach krakowskich, z kosami w ręku, wygrażali piramidom.

– Gdzie HerrDoktor? – wydyszała.

– Znowu ci amory w głowie, żmijo, kiedy wróg naciera? I to jeszcze z Niemcem? – Maciej postąpił kroku i uderzył się otwartą dłonią w pierś.

– Nikt nie chce z nami walczyć! – Antek skrył twarz w dłoniach. – Wszyscy nas olewają, nawet te jaszczury!

Dopiero teraz Jagna dostrzegła, że reptilianie, choć przyszło ich wielu, obserwują całą sytuację z bezpiecznej odległości. Ogrodzili jedynie teren biało-czerwoną taśmą.

– Spokojnie, przecież wykonaliśmy zadanie. – Jagna rozglądała się zdezorientowana. – Herr kot powiedział…

– Prędko, frau Jagna! – Na sterczącej z nicości gałęzi pojawił się kocur pokryty brakującymi pręgami. – Gałąź pseudonauki sprowadzi was na Ziemię!

– Herr kot! – westchnęła Jagna. – Znaczy, ten drugi.

– Bić Niemca! – Maciej z Antkiem unieśli kosy, ale żmijowy ogon centaurki oplótł ich i cisnął w stronę gałęzi. – Moja ziemia! – zaprotestował jeszcze Maciej, nim zniknął.

– Po co uratowałaś tych pacanów? – fuknął sierściuch.

– Bo to poczciwe chłopy są, tylko trochę niedzisiejsze. Co zrobimy z jaszczurami?

Reptilianie, nie bacząc na walczące piramidy, biegli na złamanie karku w stronę gałęzi, sycząc o gniewie Trójcy i bramie do lepszego świata.

– Bez obaw – miauknął kot. – HerrDoktor ma od tego ludzi.

W miejscu, gdzie przed chwilą zniknęli chłopi, pojawił się mąż w sile wieku. Strój jego połyskiwał fioletowymi cekinami, a żel na niegęstych już włosach lśnił srebrzyście.

– Zastawcie jaszczury mnie. – Mężczyzna pospiesznie ukrył słomę w nogawkach i zeskoczył z gałęzi. Szacunek, harmonia, a także akordeon kroczyły za nim. Wyciągnął z kieszeni gitarę i, kiedy gady były dosłownie na wyciągnięcie ręki, głosem nierównym, lecz zdradzającym wielkie przejęcie, zaintonował: – Przez twój ogon zielony, zielony, oszalałem!

Jaszczury wyhamowały, chwilę wpatrywały się w przybysza, chłonąc każde słowo, po czym zaczęły skakać i tańczyć, sycząc jak w amoku.

– Uciekaj, białogłowo, zadanie wykonane. – Mężczyzna na mgnienie odwrócił się do centaurki. – Teraz ja będę Winkelriedem narodów!

Koniec

Komentarze

Cześć Krarze

 

Komentarz pobetowy (chociaż, nad czym ubolewam, mój udział nie był jakiś szczególnie wielki), więc będzie krótko i zwięźle.

 

Bardzo podobała mi się kosmiczna wariacja na temat Chłopów, podana w sielsko-absurdalnym klimacie. Kiedyś się zastanawiałem, jak mogłaby przebiegać w praktyce terraformacja marsa, teraz mam już pewien obraz :P Sama końcówka jest mocno zwariowana, nawet jak na moje standardy :P 

 

Lektura była przyjemna, więc biegnę klikać. A poza tym życzę powodzenia w konkursie :)

 

 

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Obłędne, ale uśmiechające. Powodzenia w konkursie. :)

Ja tam się dobrze bawiłem. Pomysł jest oryginalny i ciekawy, lecę kliknąć. 

Kto wie? >;

cezary_cezary

 

Jeszcze raz dzięki za poświęcony czas. Tekst opublikowany, to można poczytać (a nawet trzeba, bo złamałem 15k, choć i tak wypada przeczytać przynajmniej większość, by zagłosować).

Chłopi tarraformujący czerwoną planetę. Temat na vol. 2 ;-)

Dzięki za klika.

 

 

Koala75

 

Obłędne, ale uśmiechające. Powodzenia w konkursie. :)

Takie maiło być. Dzięki za lekturę!

 

 

skryty

 

Radość z czytania to główne zadanie tej klasy absurdów, więc miło czytać, że spełniło swoje zadanie.

Wielkie dzięki za pomoc na becie i klika!

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Krarze, masa antynaukowości zawarta w opowiadaniu sprawia, że pęka ono w szwach, a czytelnik ze śmiechu. Dawno nie czytałam historii opartej na tak szalonymm pomyśle, ale mam wrażenie, że w przypadku tego konkursu „Zesłanym” wyszło to na dobre! ;D

 

Ma­ciej po­stą­pił kroku… → Rozumiem, że postąpił w jakimś kierunku, więc: Ma­ciej po­stą­pił krok

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czyste szaleństwo!:D Się bardzo podobało, zwłaszcza reptiliodisco w finale. Klikam.

Już tylko spokój może nas uratować

reg

 

Bardzo mnie cieszy, że opko spełniło swój cel. Dla mnie antynaukowoś – w pewnym sensie – wręcz woła o absurd, więc starałem się, jak mogłem, by było absurdalnie. Postąpienie zaraz poprawię…

 

 

Rybak3

 

Miło zobaczyć weterana pod swoim tekstem.

Konkurs taki, że szaleństwo to chyba jedyna metoda (chociaż może jakby napisać coś naprawdę poważnego, to byłoby śmieszniej?). Wielkie dzięki za lekturę i klika.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Krarze, wołanie antynaukowości było wystarczająco donośne, a i Twoje starania nadzwyczaj skuteczne, bo zaprezentowałeś absurd bardzo dobrej jakości. ;D

Mam nadzieję, że Zesłani lada chwila trafią do Biblioteki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Z przyjemnością dobijam do biblioteki. Krowy mnie nie zszokowały, ale Chłopi w kosmosie, szukający miejsca gdzie Boryna sobie posieje to jest coś. Trzeba mieć na prawdę dobrze przewietrzony mózg, żeby coś takiego wymyślić;)

I jeszcze Jagna. Dorodna piękność, kokietka całkiem jak w powieści… prawie całkiem.

Reptilianie też uroczy.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej Ambush!

 

Dzięki za doklikanie jak i za betę tego nieco szalonego tekstu.

Kiedyś czytałem, że każda historia powinna mieć swój kosmiczny epizod, więc dlaczego nie Chłopi?

Trzeba mieć na prawdę dobrze przewietrzony mózg, żeby coś takiego wymyślić;)

Forma odreagowania starań o kredyt hipoteczny. Aż się boje, co wymyślę po Wielkanocy z teściami (pewnie kolejne bizarro) ;-)

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Szanuję to, że udało ci się upakować tutaj Reptilian, hipersześciany i dylatację czasu, ale przy tym zachować swojski charakter tekstu.

Dualizm korpuskularno falowy

To nie z myślnikiem?

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

A w sumie chyba tak blush

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Mnie też się podobała. Odważne zestawienie: Boryna i Mars. Steampunkowa Jagna też robi wrażenie.

A jeszcze doceniam nawiązania literackie w fantastyce. No, całkiem fajnie całość wyszła.

Babska logika rządzi!

Cześć!

 

Aaaaa, zaglądnąłem a nie odpisałem, przepraszam.

Szanuję to, że udało ci się upakować tutaj Reptilian, hipersześciany i dylatację czasu

Upchnąłem tu sporo, z Reptilian i chłopów jestem najbardziej zadowolony. Zdecydowanie brakowało w tych czterech tomach wątku kosmicznego.

Odważne zestawienie: Boryna i Mars. Steampunkowa Jagna też robi wrażenie.

Hej Finkla. Nawet mi się pomysł urodził, by zrobić konkurs na fantastyczne odświeżenie lektur szkolnych, ale z czasem kruch. A może już było coś takiego. Chłopi czy inne Nad Niemnem zyskaliby w takiej formie wiele w oczach młodszych czytelników ;-)

 

Pozdrawiam i wielkie dzięki za lekturę!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Witam.

Z taką wizją kolonizacji Marsa się jeszcze nie spotkałem:). Oryginalny pomysł na podróże międzyplanetarne. Absurd aż bije po oczach:). Kolorytu opowiadaniu dodają trzy walczące ze sobą piramidy i reptilianie. Na koniec bohaterowie opuszczają planetę, którą z takim trudem skolonizowali.

Generalnie super opowiadanie, powodzenia w konkursie.

Pozdrawiam.

Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Cześć!

 

Żarcie to podstawa, a wiadomo, bez rolnictwa nie ma żarcia, a rolnictwa nie ma bez… Chłopów.

Na antynaukowość mam zazwyczaj alergię, więc postawiłem na absurd i to taki ostrzejszy, a że podpora kanonu lektur polskich wyglądała zachęcająco…

Wielkie dzięki za lekturę i komentarz.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Hej Anet! Dzięki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Matko jedyna, ile tu się dzieje xD

 

Powodzenia w konkursie ;)

Hej, a dzieje się sporo, bo Chłopi do spokojnych duchów nie należą ;-)

 

Dzięki i pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

O rany, teraz to muszę ochłonąć. Zrobiłeś mi tym tekstem w głowie dylatacje przestrzenno poznawcze grożące załamaniem cognityvnym. Także więc eee… Powodzenia w konkursie!

cognityvnym

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

ośmiornica, właśnie tak miało być ;-)

dzięki za lekturę i polecam się na przyszłość ;-)

 

Tarnina, nie zabijaj wzrokiem (proszę) ;-)

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

nie zabijaj wzrokiem (proszę) ;-)

Mogę zabić wałkiem :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć! Wow… co tu się stało… wielkie gratulację za połączenie tylu wątków i to tak, że wyszło smacznie. Ale serio, Boryny na Marsie to się nie spodziewałam :D Powodzenia!

"Naucz ich żeby się nie bali. Strach przydaje się w niewielkich dawkach, ale kiedy towarzyszy ci stale, przytłacza, zaczyna podważać to kim jesteś i nie pozwala stwierdzić co jest służne a co nie."

Nowa Fantastyka