- Opowiadanie: GreasySmooth - Johnny z gwiazd

Johnny z gwiazd

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Johnny z gwiazd

Gdy Mech pa­trzył w dia­men­ty osa­dzo­ne w pu­stych oczo­do­łach, miał wra­że­nie, że jest prze­świe­tla­ny na wylot. Dla uspo­ko­je­nia za­czął cicho re­cy­to­wać mo­dli­twę. Był już pra­wie przy końcu, gdy sie­dzą­cy na­prze­ciw niego szkielet ode­zwał się gro­bo­wym gło­sem:

– Jeśli mogę ci coś po­ra­dzić, Mchu, to za­cho­waj tę swoją opo­wieść na potem. – Stwór pod­czas mó­wie­nia ani przez chwi­lę nie po­ru­szał szczę­ką.

Mech nie dał po sobie ni­cze­go po­znać i nic nie od­po­wie­dział.

– To jest na swój spo­sób ładna opo­wieść – cią­gnął ko­ściej. – Ra­to­wa­nie dzie­wi­czej pla­ne­ty-dżun­gli przed chci­wą kor­po­ra­cją pa­li­wo­wą z są­sied­nie­go ukła­du. Ale to nie dla Sco­ne­sa. On jest bez­i­de­owym opor­tu­ni­stą, tak jak ja. Może kie­dyś był szla­chet­ny, ale dawno z tego wy­rósł. Czego tobie też życzę, bo widzę w tobie duży po­ten­cjał. 

Mech po­ki­wał de­li­kat­nie głową, ale znów nic nie od­po­wie­dział.

– Zro­bisz, jak chcesz. Ale naj­le­piej zdo­bądź za­ufa­nie Sco­ne­sa. Po­cze­kaj, aż bę­dzie trium­fo­wał. On po­ka­że świa­tu swój wy­na­la­zek. Ja po­ko­nam czło­wie­ka, któ­re­go nie­słusz­nie uważa się za naj­więk­sze­go choj­ra­ka w ko­smo­sie… – Przy tych sło­wach jego zęby za­zgrzy­ta­ły. – A ty wtedy wspo­mnisz o tej swo­jej pe­ry­fe­ryj­nej pla­net­ce. Dla Sco­ne­sa kupić pla­ne­tę to jak splu­nąć.

Mech po­czuł ukłu­cie na­dziei. Czyż­by świę­ta pla­ne­ta, która uro­dzi­ła go i dała mu moc, mogła jesz­cze zo­stać ura­to­wa­na? Jeśli to było moż­li­we, to byłby skłon­ny znieść całe lata z tymi ty­pa­mi spod czar­nej gwiaz­dy… Jego roz­my­śla­nia prze­rwał me­ta­licz­ny głos, do­by­wa­ją­cy się z sze­ścia­nu, le­żą­ce­go obok ko­ście­ja:

– Nie­zu­peł­nie jak splu­nąć. Uści­ślam, że splu­nię­cie jest re­la­tyw­nie więk­szym wy­dat­kiem pły­nów or­ga­nicz­nych, niż zakup pla­ne­ty przez kogoś z ma­jąt­kiem Sco­ne­sa.

Lą­dow­nik ostro zni­żył tor lotu. Przez okno widać było kil­ku­pię­tro­wy jacht z po­sta­wio­nym ża­glem, na któ­rym wid­nia­ło logo Uni­ver­sal Me­ga­corp.

 

Alina zrzu­ci­ła z sie­bie je­dwab­ny szla­frok i po­ło­ży­ła się na boku. Miło było znów być w domu. Pod­szy­wa­nie się pod parę kró­lew­ską sek­to­ra Man­ti­ko­ry po dwóch la­tach za­czę­ło ją nużyć.

– Ko­cha­nie… – do­bie­gło ją zza drzwi. – …mam pe­wien pro­blem.

Pod­czas przy­gód z nim wi­dzia­ła takie rze­czy, że nawet nie pró­bo­wa­ła zga­dy­wać, co teraz za­mie­rza. Pa­trzy­ła z utę­sk­nie­niem w kie­run­ku drzwi. Uzna­ła, że i tak zaraz powie, albo po pro­stu po­ka­że.

– Jest mnie nieco mniej – po­wie­dział fi­lu­ter­nie.

– Wejdź śmia­ło, ko­cha­nie, jakoś sobie po­ra­dzi­my – si­li­ła się na zmy­sło­wy ton, ale roz­mo­wa za­czy­na­ła ją iry­to­wać. Niech się wresz­cie bie­rze do rze­czy…

– Oczy­wi­ście, że za­mie­rzam wejść, ko­cha­nie. Nawet chyba cały się zmiesz­czę – po­wie­dział, prze­cho­dząc przez próg. Jego ma­lut­ka głowa nie się­ga­ła nawet do po­ło­wy wy­so­ko­ści klam­ki. John­ny, syn szczę­ścia, dziec­ko gwiazd, po­pa­trzył na swoje zmi­nia­tu­ry­zo­wa­ne bi­cep­sy, a potem je po­ca­ło­wał.

– I uwie­rzyć, że to ciało wy­gra­ło Czar­ne Igrzy­ska na Pla­ne­cie Mordu – po­wie­dział z uzna­niem dla sie­bie. 

Alina wy­wró­ci­ła ocza­mi.

– Szko­da, że kom­pre­sja ma­te­rii nie dzia­ła wy­biór­czo – dodał, wdra­pu­jąc się na łóżko. Usiadł na koł­drze i wska­zał drob­ną rącz­ką bran­so­let­kę, le­żą­cą na ko­mo­dzie. Za­sko­czy­ło to Alinę, bo dotąd za­wsze nosił bran­so­le­tę na prze­gu­bie, nawet w naj­bar­dziej in­tym­nych mo­men­tach. 

– Załóż ją, pro­szę – po­wie­dział jej ko­cha­nek, dziw­nie po­waż­nie.

– To pre­zent? – spy­ta­ła ze zwąt­pie­niem. Nigdy nie dawał się po­znać jako ro­man­tyk.

– I tak, i nie. Mu­si­my ją na­ła­do­wać. Zaraz na krót­ko Twoją świa­do­mość przej­mie Alina z rów­no­le­głe­go Wszech­świa­ta…

Dużo pytań przy­szło jej do głowy, ale nie zdą­ży­ła wy­do­być z sie­bie ani słowa, bo zaraz po­czu­ła, jak świat wi­ru­je.

 

Stat­kiem de­li­kat­nie bu­ja­ło. Okno ga­bi­ne­tu wy­cho­dzi­ło na ską­pa­ny w bla­sku po­po­łu­dnio­we­go słoń­ca ocean. Innej pory dnia zresz­tą na pry­wat­nej pla­ne­cie Sir Johna Sco­ne­sa nie było, bo jej słoń­ce było za po­mo­cą astro­in­ży­nie­rii trzy­ma­ne nie­ru­cho­mo. Za­wsze była go­dzi­na po po­łu­dniu, a ocean za­wsze de­li­kat­nie fa­lo­wał.

Zza uchy­lo­nych drzwi wy­ło­ni­ła się głowa prak­ty­kan­ta. Sir Sco­ne­so­wi takie pion­ki za­wsze się my­li­ły – ten na­zy­wał się Artur, albo może An­drew?

– Już są, panie pre­ze­sie – po­wie­dział chło­pak peł­nym lęku gło­sem.

Sir John Sco­nes za­ma­chał wład­czo ręką. Drzwi otwo­rzy­ły się sze­rzej i do po­ko­ju wkro­czył naj­pierw szkie­let z dia­men­ta­mi osa­dzo­ny­mi w oczo­do­łach, a za nim wy­so­ki i szczu­pły męż­czy­zna w oliw­ko­wym uni­for­mie, z szyją po­kry­tą gę­stym mchem.

Za tą dwój­ką do po­ko­ju wszedł inny prak­ty­kant. Sco­nes nie mógł sobie przy­po­mnieć jego imie­nia, chyba Ed­mund albo jakiś inny Edward. Prak­ty­kant trzy­ma­ł w drżą­cych rę­kach tacę, na któ­rej leżał gład­ki sze­ścian.

– Miło panią znowu wi­dzieć – za­ga­ił pre­zes.

– Żad­nej “pani”, ro­zu­mie­my się? – od­parł groź­nie szkie­let. Sco­nes po­ki­wał głową, nic nie mó­wiąc. Szkie­let wska­zał pal­cem męż­czy­znę w zie­le­ni.

– To Mech. Mchu, pokaż, co po­tra­fisz.

Mech wy­cią­gnął przed sie­bie lewą dłoń. Zaraz wystrzelił z niej pęd bluszczu i oplótł szyję Sconesa, du­sząc go. Gdy po­ten­tat czer­wie­nił się i wal­czył o od­dech, Mech wy­cią­gnął drugą rękę. Na­tych­miast roz­la­ła się z niej zie­lo­na połać mchu, po­kry­wa­jąc pod­ło­gę, biur­ko i wresz­cie ob­ła­żąc pre­ze­sa.

– Dość – za­ko­men­de­ro­wał szkie­let.

Mech po­ło­żył ręce na ko­la­nach, a blusz­cze i zie­lo­ny dywan znik­ły. Bo­gacz i fi­lan­trop, przed któ­rym drża­ła cała ga­lak­ty­ka, przez chwi­lę dy­szał cięż­ko, pró­bu­jąc dojść do sie­bie.

– Jak… jak?

– Gwał­tow­nie po­mna­ża ko­mór­ki li­pi­do­we, zmie­niając przy tym ich kod ge­ne­tycz­ny – po­wie­dział szkie­let.

– Pięk­nie, Greto, pięk­nie. A dalej?

– Jesz­cze raz tak mnie na­zwiesz…

– Dobra, dobra. – Sco­nes za­ma­chał nie­cier­pli­wie ręką. Szkie­let cią­gnął dalej:

– To Mi­chel, sztucz­na sieć neu­ro­no­wa. Zbu­do­wa­li ją na Ziemi. Chcia­ła prze­jąć wła­dzę nad całą pla­ne­tą…

– Chcę tylko wa­sze­go dobra! – za­skrze­cza­ł sześcian.

– …ale John­ny ją po­wstrzy­mał – do­koń­czył szkie­let. – Potem odłą­czył jej pe­ry­fe­ria i tak zo­sta­wił. Le­ża­ła tam w mu­zeum, prze­oczo­no ją pod­czas Wiel­kiej Ra­ba­cji An­ty-SI. Teraz jej naj­moc­niej­szą jed­nost­ką ob­li­cze­nio­wą w ko­smo­sie.

– Zie­mia… John­ny był na tej za­py­zia­łej pla­ne­cie? – spy­tał ze zdzi­wie­niem Sco­nes, marsz­cząc brwi. Po chwi­li jego ob­li­cze roz­ja­śni­ło się. – A, tak, prze­cież jego ko­chan­ka jest z Ziemi.

Po czym kwa­dry­liar­der utkwił wzrok w dro­go­cen­nych ka­mie­niach osa­dzo­nych w oczo­do­łach.

– Wielu męż­czyzn za­bi­ło­by za te oczy dia­men­to­we. Skąd je wzię­łaś?

– Po­tra­fią roz­sz­cze­pić świa­tło aż do naj­mniej­sze­go fo­to­nu. Od razu się wyda, jak John­ny za­cznie uży­wać me­cha­ni­ki kwan­to­wej do mie­sza­nia wszech­świa­tów rów­no­le­głych – po­wie­dział ko­ściej z dumą.

– Robi wra­że­nie – po­wie­dział z uzna­niem pre­zes, wsta­jąc z miej­sca. – A teraz za­pra­szam na górny po­kład. Tam zo­ba­czy­cie moje nowe dzie­ło, świe­żo ukoń­czo­ne, które jutro za­dzi­wi cały ko­smos. A potem za­pra­szam na drin­ki.

 

Leżał po­grą­żo­ny w ciem­no­ści, aż obu­dzi­ło go mia­ro­we dud­nie­nie.

– Obudź się – wy­szep­tał ko­bie­cy głos, który zda­wał się do­cho­dzić z każ­dej stro­ny naraz. Alina… W gło­wie miał mgłę. Za­czął szpe­rać w pa­mię­ci…

– Przy­go­tuj się, zaraz się za­cznie – po­wie­dzia­ła z tro­ską. Po­czuł, jak włos jeży mu się na gło­wie.

Nagle zalał go ocean wra­żeń i in­for­ma­cji, od któ­re­go zu­peł­nie stra­cił ra­chu­bę. Świa­tło, cie­pło, licz­by, kwan­ty… Po­trze­bo­wał dłuż­szej chwi­li, by zro­zu­mieć, gdzie się znaj­du­je. 

– Wszyst­ko do­brze? – do­szedł go głos.

– Tak, tylko cia­sno – jęk­nął.

 

Przed wej­ściem na górny po­kład stała kel­ner­ka, która za­ofe­ro­wa­ła im drin­ki. Szkie­let zbył ją, przy­spie­sza­jąc kroku. Usły­szał zza ple­ców, jak kel­ner­ka dro­czy się z sze­ścia­nem, a potem do­szedł go brzęk szkła i prze­pro­si­ny. Nie zwró­cił na to spe­cjal­nie uwagi, bo za­ję­ła go pa­no­ra­ma.

W od­da­li, przed dzio­bem łodzi, widać było pły­wa­ją­cą wyspę. Na nie­bie błysz­cza­ły li­te­ry, ukła­da­ją­ce się w napis: “3425 Ko­smicz­ne Expo im. Sir Johna Sco­ne­sa”. Jacht hal­so­wał nie­spiesz­nie w kie­run­ku wyspy.

Na środ­ku po­kła­du stał sto­lik, na któ­rym spod bre­zen­tu wy­sta­wa­ła nie­du­ża pi­ra­mi­da. Obok stali dwaj ochro­nia­rze Sco­ne­sa, stwo­ry ze ska­mien­iałymi łu­ska­mi na skó­rze. Sam pre­zes po­pro­wa­dził dwój­kę śmiał­ków i prak­ty­kan­ta z tacą do sto­li­ka i ścią­gnął ma­te­riał, uka­zu­jąc czar­ny kształt.

Szkie­let pod­szedł pierw­szy i przy­jrzał się ba­daw­czo pi­ra­mi­dzie. Dia­men­ty w oczo­do­łach krę­ci­ły się de­li­kat­nie to w jedną, to w drugą stro­nę, skrząc się w po­po­łu­dnio­wym słoń­cu.

– Jak to moż­li­we, że nie do­strze­gam ani fotonu? – spy­tał szkie­let.

– To czerń do­sko­na­ła. Po­chła­nia całe świa­tło, które ude­rza w pi­ra­mi­dę. 

– Dla­te­go jest taki cenny?

Sco­nes za­śmiał się.

– Nie, to nie jakaś tam bły­skot­ka. W środ­ku za­cho­dzi zimna fuzja ter­mo­ją­dro­wa. To źró­dło nie­wy­czer­pa­nej mocy, którą w do­dat­ku można bez stra­ty prze­sy­łać na do­wol­ny dy­stans.

Mech ob­ró­cił się ku ma­gna­towi z wy­raź­nym za­in­te­re­so­wa­niem.

– Ener­gia dla każ­de­go? – spy­tał z po­wąt­pie­wa­niem szkie­let.

– Dla każ­de­go, kogo stać – za­re­cho­tał kwa­dry­liar­der.

Mech łyp­nął gniew­nie na Sco­ne­sa, a potem znowu utkwił wzrok na linii ho­ry­zon­tu. Jego usta za­drża­ły lekko. Po­my­ślał, że gdyby każdy miał tyle ener­gii, ile po­trze­bo­wał, to jego świę­ta pla­ne­ta na za­wsze by­ła­by wolna od zakusów chci­wych ludzi… Nie słu­chał roz­mo­wy przy pi­ra­mi­dzie, za­gu­bio­ny w my­ślach.

– I tak bę­dzie­my tkwić, w na­dziei, że John­ny się po­ja­wi? – jęk­nął szkie­let. Coraz bar­dziej tę­sk­nił do walki, i do pa­stwie­nia się nad po­ko­na­nym prze­ciw­ni­kiem. Nie był stwo­rzo­ny do wcza­sów pod palmą.

– Szy­ko­wa­łem to od lat – od­parł Sco­nes – roz­pusz­cza­łem plot­ki, zo­sta­wia­łem tropy. John­ny nie od­mó­wi sobie ze­psu­cia ta­kiej im­pre­zy i prze­ję­cia ta­kiej bły­skot­ki. Szcze­gól­nie, jeśli przez chwi­lę jest na jach­cie, ze, wy­bacz­cie żart, szkie­le­to­wą za­ło­gą. – Śmiał się dłuż­szą chwi­lę z tego dow­ci­pu.

Nagle szkie­let wzdry­gnął się gwał­tow­nie.

– Wi­dzia­łem roz­błysk kwan­to­wy! – krzyk­nął.

– Nie za­re­je­stro­wa­łem przy­ro­stu masy łodzi – za­mel­do­wał Mi­chel.

– John­ny tu jest? – spy­tał prze­ra­żo­ny bo­gacz.

– Już wcze­śniej tu był – od­parł szkie­let, roz­glą­da­jąc się czuj­nie.

 

Alina wy­szła z ka­ju­ty, ubra­na w strój z lo­giem Uni­ver­sal Me­ga­corp. Dostanie się na jacht kosztowało ją sporo zachodu – prze­ku­pie­nie ochro­ny portu na Rah­lis, za­dba­nie o to, by praw­dzi­wa kel­ner­ka nie do­tar­ła, wkrad­nię­cie się do lą­dow­ni­ka – a prze­cież za­ba­wa się do­pie­ro za­czy­na­ła.

Zer­k­nę­ła na bran­so­le­tę – pasek mocy wska­zy­wał pra­wie pełne na­ła­do­wa­nie. Uby­tek był więc nie­wiel­ki, a mu­sia­ła się prze­cież upew­nić, że w razie czego może li­czyć na pomoc bar­dziej bo­jo­wej wer­sji samej sie­bie z Wszech­świa­ta rów­no­le­głe­go.

Nie zo­sta­wi­ła śla­dów prze­sko­ku kwan­to­we­go. Znisz­czo­ny worek tre­nin­go­wy upcha­ła pod łóżko, a za­pach potu Ali­ny-bar­ba­rzyń­skiej księż­nicz­ki z Axe­lo­es VI szyb­ko przy­kry­ły per­fu­my. Nikt nie za­uwa­ży, po­wie­dzia­ła do sie­bie w my­ślach. Była dla nich zwy­kłą kel­ner­ką.

Ko­mu­ni­ka­tor fo­to­no­wy przy­pię­ty do jej pasa za­pi­kał. Zer­k­nę­ła na ekran i po­czu­ła naj­pierw ra­dość, a potem strach. Na ekra­ni­ku wid­nia­ły słowa: Do­tar­łem. Znajdź szyb­ko broń. Staje mi, gdy o Tobie myślę. J. Po­czu­ła ukłu­cie stra­chu.

Rzu­ci­ła się bie­giem do kuch­ni, gdzie na pal­ni­kach stały rzędy garn­ków. Gdzie, na czar­ną dziu­rę, był ku­charz? Nagle usły­sza­ła mia­ro­we stę­ka­nie z ka­ju­ty obok. Uchy­li­ła po­wo­li drzwi, co nie prze­rwa­ło dźwię­ków mi­ło­snych. Przy wej­ściu le­ża­ły obok sie­bie czar­ne spodnie, takie, jakie nosił ochro­niarz, i far­tuch ku­cha­rza. Po­czu­ła nie­mal pod­nie­ce­nie, wi­dząc obok spodni ka­bu­rę z mio­ta­czem.

Chwy­ci­ła wi­szą­cy na ścia­nie szpi­ku­lec do przy­rzą­dza­nia ryb dhoi i za jego po­mo­cą prze­su­nę­ła ka­bu­rę przez próg, cały czas na­słu­chu­jąc. Zdała sobie spra­wę, że cięż­ko dyszy. Uspo­ko­iła od­dech, choć wciąż czuła strach. Na szczę­ście nic nie wska­zy­wa­ło na to, że ją usły­sze­li. Mia­ro­we stę­ka­nie sły­chać było nadal. Z ra­do­ścią do­strze­gła też, że prze­zor­ny ochro­niarz wy­łą­czył na pa­ne­lu obwód alar­mo­wy.

 

Mech po­ło­żył się plac­kiem na ziemi i za­mknął oczy. Za chwi­lę z jego ciała wy­strze­li­ły blusz­cze, opla­ta­jąc się cia­snym okrę­giem wokół Sco­ne­sa, Mi­che­la i pi­ra­mi­dy.

Szkie­let na­chy­lił się nad za­my­ka­ją­cą się ko­pu­łą z zie­le­ni.

– I nie wpusz­czać tam ni­ko­go. Ja pójdę prze­py­tać za­ło­gę.

Gdy się od­da­lił, Sco­nes szep­nął do Mcha:

– Nie wpusz­czać ni­ko­go, poza ko­bie­tą z drin­ka­mi.

– Czy to mądre? – spy­tał Mi­chel.

– Nie, ale chce mi się pić.

– Czy to mądre? – spy­tał znowu Mi­chel, z moc­niej­szym ak­cen­tem na “mądre”.

Sco­nes po­pa­trzył w niebo i wes­tchnął.

– Wy­tłu­ma­czę ci to pro­sto, ma­szyn­ko li­czą­ca. Jeśli naj­bo­gat­sze­mu czło­wie­ko­wi we Wszech­świe­cie chce się pić, to jak, jakby ca­łe­mu Wszech­świa­to­wi chcia­ło się pić.

– Mchu, zrób otwór – po­le­ci­ła z re­zy­gna­cją ma­szy­na.

W blusz­czu zaraz po­ja­wi­ła się mała dziu­ra.

– Kel­ner­ka! – wy­darł się na cały głos Sco­nes. – Pić!

Nikt nie od­po­wie­dział. Po­ten­tat wes­tchnął cięż­ko. Pod ko­pu­łą z blusz­czu było przy­naj­mniej przy­jem­nie chłod­no.

 

Alina chwy­ci­ła pistolet i z ulgą za­mknę­ła drzwi. Broń przy­jem­nie cią­żyła w dłoni. Miała szpi­ku­lec i mio­tacz. To na dobry po­czą­tek. Za­sta­na­wia­ła się, gdzie skie­ro­wać kroki…

– No pro­szę, ktoś tu chce robić roz­ró­bę beze mnie? – roz­le­gło się.

Ob­ró­ci­ła się, prze­ra­żo­na. Szkie­let stał na końcu ko­ry­ta­rza. Dwie pary dia­men­to­wych oczy świ­dro­wa­ły ją na wylot. Ob­le­ciał ją strach. Jakim cudem John­ny był za­wsze taki opa­no­wa­ny pod­czas akcji?

Opa­no­wa­ła drże­nie rąk, wy­ce­lo­wa­ła i strze­li­ła, ale wiąz­ka pla­zmy roz­bry­zgnę­ła się po że­brach, nie zo­sta­wia­jąc nawet śladu.

– Ul­tra­gę­sty stop kom­po­zy­to­wy – po­wie­dział szkie­let z dumą. – Atomy upa­ko­wa­ne bez przerw jeden obok dru­gie­go. Nie do znisz­cze­nia stan­dar­do­wą bro­nią.

Strze­li­ła drugi raz, z takim samym skut­kiem. Stę­ka­nie z ka­ju­ty usta­ło, roz­le­gły się prze­kleń­stwa.  

– Pro­szę się pod­dać, pani Alino – za­ko­men­de­ro­wał trium­fu­ją­co ko­ściej.

– Nie macie John­ny’ego, praw­da? – krzyk­nę­ła de­spe­rac­ko. – On mnie i tak ura­tu­je.

– Wąt­pię. Jego też mam w po­trza­sku – po­wie­dział trium­fu­ją­cym gło­sem szkie­let. – Choć jesz­cze o tym nie wie.

 

Sco­nes i Mi­chel trwa­li w mil­cze­niu. Nagle Mech za­czął mam­ro­tać pod nosem.

– Co z nim? – spy­tał z nutą po­gar­dy Sco­nes.

– We­dług moich sen­so­rów jest w głę­bo­kim tran­sie. Nic nie sły­szy.

Sco­nes prych­nął po­gar­dli­wie. Po chwi­li wstał i przy­ło­żył usta do dziu­ry w blusz­czu:

– Kel­ner­ka!

Nikt nie od­po­wie­dział.

– Ech, chyba nici z drin­ków – jęk­nął kwa­dry­liar­der. – A tak bym się napił ga­klo­riań­skie­go zło­to­ryj­ca… Nie­na­wi­dzę się nu­dzić.

– Za to mo­że­my po­ga­dać szcze­rze.

Męż­czy­zna spoj­rzał po­dejrz­li­wie i nie­pew­nie na sze­ścian.

– To zna­czy?

– Do­my­ślam się pana praw­dzi­we­go planu.

Sco­nes za­gryzł zęby. Przez chwi­lę mil­czał, ze wzro­kiem utkwio­nym w pod­ło­dze.

– Mów – wy­ce­dził w końcu. – Mów, czego się do­my­ślasz.

– Za­mie­rza pan usta­wić pi­ra­mi­dę na pełną moc i wcią­gnąć przez nią całą ener­gię ciepl­ną we Wszech­świe­cie.

– Uch, ty cwane li­czy­deł­ko. Tak, coś ta­kie­go…

Oczy Sco­ne­sa za­ja­śnia­ły. Za­czął rzu­cać słowa:

– Oso­bli­wość. Użyję całej ener­gii Wszech­świa­ta, by wy­wró­cić cza­so­prze­strzeń na drugą stro­nę. I stwo­rzę nowy Wszech­świat, w któ­rym będę Bo­giem…

Za­ci­snął pięść, pa­trząc w górę.

– Po­my­ślał pan o tym, co się z sta­nie z in­ny­mi isto­ta­mi?

Twarz po­ten­ta­ta wy­krzy­wił zło­wro­gi uśmiech.

– Nic mnie to nie ob­cho­dzi. One nie są mną.

– Bę­dzie to strasz­ny los. Nie śmierć, ale uni­ce­stwie­nie kwan­tów świa­do­mo­ści w wirze oso­bli­wo­ści. Zanim czu­ją­ce isto­ty zga­sną, prze­ży­ją ka­tu­sze ty­sią­ca pie­kieł.

Sco­nes wzru­szył tylko ra­mio­na­mi.

– Tak bę­dzie. I ty nic nie mo­żesz zro­bić. Co za strasz­na bez­sil­ność, praw­da, kost­ko li­czą­ca? John­ny zo­sta­wił ci umysł nad umy­sły, a za­brał moż­li­wość wpły­wa­nia na co­kol­wiek.

– Nie do końca – od­parł Mi­chel. – Słowa też robią swoje.

Sco­nes za­śmiał się po­gar­dli­wie, ale po chwi­li uśmiech znikł z jego twa­rzy, gdy za­czę­ły go dusić splo­ty blusz­czu. Ko­pu­ła za­czę­ła zni­kać, za­le­wa­jąc sza­mo­czą­ce­go się Sco­ne­sa pro­mie­nia­mi po­po­łu­dnio­we­go słoń­ca. Roz­legł się alarm.

– Słowa też mają wiel­ką moc – po­wie­dział Mi­chel. – Szcze­gól­nie, jak się kła­mie. On wcale nie był w tran­sie.

Mech zbli­żył czer­wo­ną od gnie­wu twarz do Sco­ne­sa, aku­rat, gdy spod po­kła­du wy­biegł ochro­niarz.

 

Alina po­pa­trzy­ła w dia­men­to­we oczy.

– Na za­chę­tę – po­wie­dział szkie­let. Z jego le­we­go oczo­do­łu wy­strze­li­ła wiąz­ka la­se­ro­wa, wy­pa­la­jąc Ali­nie dziu­rę na wylot w dłoni. Ko­bie­ta za­wy­ła z bólu. Unio­sła ręce, wsta­jąc po­wo­li.

– Mą­drze, mą­drze – po­wie­dział, pod­cho­dząc do niej.

Szyb­kim ru­chem zła­pa­ła gar­nek na pal­ni­ku i chlu­snę­ła mu w oczy czer­wo­nym pły­nem. Szkie­let zawył i padł na zie­mię. Dzię­ko­wa­ła gwiaz­dom, że sos “Su­per­no­wa” był tak ostry, że po­tra­fił nadpa­lić nawet dia­ment.

– Ty po­czwa­ro! – wrzesz­czał szkie­let, ta­rza­jąc się po pod­ło­dze. – Nic nie widzę! One były warte…

Wrza­snął znowu. A za ple­ca­mi Aliny roz­legł się dźwięk otwie­ra­nych drzwi. Ob­ró­ci­ła się i zo­ba­czy­ła, jak ochro­niarz rzuca się w jej kie­run­ku. Od razu po­ję­ła, że ska­mie­nia­ła skóra bez pro­ble­mu wy­trzy­ma strzał z mio­ta­cza.

Na­ci­snę­ła bran­so­le­tę. Przed jej ocza­mi sta­nęły jak frak­ta­le nie­skoń­czo­ne wer­sje samej sie­bie. Sku­pi­ła się na tych, które wal­czy­ły. Ry­cer­ki z mie­cza­mi. Żoł­nier­ki z mio­ta­cza­mi. Pi­lot­ki za ste­ra­mi gwiezd­nych my­śliw­ców. Nie, nic z tego. Wtedy na­tra­fi­ła na wspo­mnie­nie skrom­nej, ży­la­stej ko­bie­ty, ubra­nej w skóry zwie­rzę­ce. Po­dą­ża­ła za zwie­rzy­ną, dzier­żąc w dłoni włócz­nię z ostrzem z ob­łu­pa­ne­go ka­mie­nia. Była głod­na i osła­bio­na, ale per­spek­ty­wa cie­płe­go po­sił­ku pcha­ła ją na­przód.

Bran­so­let­ka za­fur­ko­ta­ła. Alina chwy­ci­ła szpi­ku­lec i rzu­ci­ła, pro­sto w oko ochro­nia­rza. Stwór zawył, gdy szpi­ku­lec prze­szył jego czasz­kę na wylot. O dziwo zaraz dźwi­gnął się na rę­kach, ję­cząc z bólu, i po chwi­li wstał. A ku­charz zła­pał tasak i skie­ro­wał się ku Ali­nie.

Za ple­ca­mi usły­sza­ła, jak Szkie­let po­wo­li kro­czy w jej kie­run­ku.

– Cią­gle mam czuj­ni­ki pod­czer­wie­ni – po­wie­dział.

 

Ochro­niarz strze­lał raz po raz, wy­pa­la­jąc dziu­ry w zie­lo­nej tar­czy, którą roz­po­starł przed sobą Mech. W końcu wiąz­ka pla­zmy prze­szy­ła tar­czę, ra­niąc męż­czy­znę w goleń. Mech zawył z bólu, ale jego blusz­cze wciąż du­si­ły Sco­ne­sa.

– Moc­niej! – po­pę­dzał Mi­chel.

– My­śle­li­ście… – wy­dy­szał po­ten­tat – …że nie je­stem za to przy­go­to­wa­ny? Mam grdy­kę wzmoc­nio­ną włók­na­mi pla­zmo­wy­mi…

Jęk­nął, czer­wo­ny na twa­rzy. Ko­lej­ny strzał prze­bił tar­czę, tra­fia­jąc Mcha w kor­pus. Najemnik przy­klęk­nął, a uścisk blusz­czu wy­raź­nie ze­lżał.

Nagle sze­ścian roz­padł się jakby od środ­ka. A po­śród odłam­ków two­rzy­wa za­mi­go­ta­ła syl­wet­ka John­ny’ego, nie więk­sze­go, niż przed­ra­mię do­ro­słe­go męż­czy­zny. Był zu­peł­nie nagi.

– Ty…. – wy­char­czał Sco­nes.

– Na­praw­dę my­śla­łeś, że nie zro­bi­łem sobie kopii tej ma­szy­ny? – rzu­cił za­wa­diac­ko John­ny i wsko­czył na blat. Za­czął pchać pi­ra­mi­dę z mo­zo­łem po bla­cie, w kie­run­ku Sco­ne­sa.

– Yyych – jęk­nął mi­nia­tu­ro­wy czło­wiek.

– Ghyyy – char­czał du­szo­ny Sco­nes.

Zaraz ko­lej­ny roz­bryzg pla­zmy do­się­gnął Mcha. Ten padł na zie­mię, a blusz­cze pu­ści­ły Sir Johna. Po­ten­tat zła­pał się za grdy­kę, cięż­ko dy­sząc.

– Od­skocz! – krzyk­nął John­ny do Mcha. Ten rzu­cił się ostat­kiem sił przez po­kład, gdy John­ny na­parł całym swoim nie­wiel­kim cia­łem na pi­ra­mi­dę. Spa­dła ze stołu na Sco­ne­sa aku­rat, gdy roz­legł się strzał mio­ta­cza. 

Joh­h­ny le­d­wie usko­czył sal­tem za plecy bo­ga­cza, gdy pla­zma tra­fi­ła pro­sto w czerń pi­ra­mi­dy. Roz­legł się gło­śny wy­buch.

 

Alina zro­bi­ła szyb­ki krok w głąb ko­ry­ta­rza, jed­no­cze­śnie wy­ma­chu­jąc szpi­kul­cem za ple­ca­mi. Za wolno. Ko­ści­sta dłoń zła­pa­ła ją za nad­gar­stek i szarp­nę­ła aku­rat, gdy ka­mien­ny stwór ude­rzył ją bar­kiem, po­wa­la­jąc bo­le­śnie na zie­mię.

– Pro­po­nu­ję skoń­czyć z nią ku­li­nar­nie, że tak po­wiem. – Szkie­let wy­szcze­rzył zęby, ki­wa­jąc na ku­cha­rza. Ten za­re­cho­tał pa­skud­nie i chwy­cił dwa wiel­kie noże. Zro­bił krok w kie­run­ku Aliny, lu­stru­jąc od stóp do głów.

– Z karcz­ku zro­bię gu­lasz.

Za­ma­chał no­ża­mi.

– Schab zro­bię z owo­ca­mi…

– Aż tęsknię za żo­łąd­kiem, tak soczyście pan opowiada – pochwalił go szkie­let.

Wtedy do­szedł ich głos znad po­kła­du. Głos, który Alina znała z bar­dzo róż­nych oko­licz­no­ści.

– Pa­no­wie, spie­szę po­in­for­mo­wać, że wasze umowy o pracę zo­sta­ły roz­wią­za­ne przez wzgląd na śmierć jed­nej ze stron. Na razie tylko jed­nej, dodam uprzej­mie.

Ku­charz od­chrząk­nął i za­czął krzą­tać się przy ga­rach. Szkie­let zer­k­nął na wierzch dłoni i bąk­nął coś nie­wy­raź­nie o nowym zle­ce­niu. Ochro­niarz za­czął wyj­mo­wać szpi­ku­lec z oczo­do­łu, wy­cie­ra­jąc krew rę­ka­wem.

Alina za­czę­ła się śmiać. Po­czu­ła, jak do oczu na­pły­wa­ją łzy ra­do­ści. Wy­bie­gła na po­kład, wtu­li­ła się w John­ny’ego, który od­zy­skał w mię­dzy­cza­sie wła­ści­wy roz­miar, i go po­ca­ło­wa­ła.

Po czym, trzy­ma­jąc się za ręce, po­de­szli do sto­li­ka, przy któ­rym leżał osma­lo­ny Sco­nes. Czło­wiek, który jesz­cze nie­daw­no trząsł całą ga­lak­ty­ką, leżał z roz­szar­pa­ną klat­ką pier­sio­wą. Żebra, z któ­rych zwi­sa­ły strzę­py zwę­glo­nej skóry, szcze­rzy­ły się jak zęby. 

– Dziw­ny czło­wiek – po­wie­dzia­ła Alina. – Gonił za wła­dzą, a mógł sie­dzieć na tej swo­jej pla­ne­cie…

– …i ciup­ciać – do­koń­czył John­ny – idzie­my na dół?

– Na­mó­wi­łeś – od­par­ła Alina, bio­rąc go pod ramię i pro­wa­dząc pod po­kład.

Koniec

Komentarze

Cześć Gre­asy­Smo­oth!

 

Muszę przyznać, że dzieje się w Twoim opowiadaniu, oj dzieje… Akcja rozgrywa się w zawrotnym tempie i miałem momenty, że musiałem się zatrzymać z lekturą żeby przetrawić to, co przeczytałem przed chwilą. 

 

Wprowadziłaś też zatrzęsienie postaci, ale największą robotę robi Szkielet. Wielokrotnie się uśmiechnąłem wobec jego tekstów i reakcji na wydarzenia :) Złodupiec-bogacz Scones trochę stereotypowy, ale dobrze nakreślony.

 

Od strony językowej czytalo mi się bardzo dobrze, nie mam się do czego przyczepić :)

 

Antynauka dostrzegalna gołym okiem, fajne głupotki wymyśliłeś:) szczególnie zły plan Sconesa (o którym oczywiście musiał opowiedzieć, bo czemu nie? :D) zakładający stworzenie nowego wszechświata i zostanie Bogiem to majstersztyk xD

 

Reasumujac: pomimo chwilowego zagubienia podobało mi się, wiec spieszę klikać

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie:)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Dzięki cezary za przeczytanie i miłą opinię. Miał być tani thriller, stąd warta akcja. Gdzie dokładnie się zgubiłeś?

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Na pewno napisałeś antynaukowo, mnie to dość przekonuje;)

Powinieneś przetłumaczyć opowieść, bo myślę, że amerykańscy twórcy komiksów chętnie nawiązali by z Tobą współpracę. Bardzo smakowita opowieść, zabawna i sensualna. Podobają mi się ogromnie nowinki technologiczne, oraz plastyczne opisy.

Osobiście czuję lekki niepokój, bo wyraźnie moim ulubieńcem jest facet porośnięty mchem;)

Powodzenia w konkursie.

Lożanka bezprenumeratowa

jego święta planeta na zawsze byłaby wolna od zakusów chciwych ludzi…

Przeczytałem. Powodzenia. :)

Tyle się dzieje, że antynaukowy zawrót głowy.

GS

 

Gdzie dokładnie się zgubiłeś?

Dwa razy:

Leżał pogrążony w ciemności, aż obudziło go miarowe dudnienie.

W tym akapicie. A potem jeszcze trochę w momencie jak z mchu wystrzeliły bluszcze i oplotły Sconesa :)

 

Ale to może też być kwestia tego, że jestem akurat chory, więc mogę nie do końca ogarniać:)

 

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Językowo super.

 

Mam małe pytanko: da się to jakoś poprawić?

Czego tobie też życzę, bo widzę w tobie duży potencjał. 

 

Wrócę z dłuższym komentarzem. Pozdrawiam! MZ :)

A za co przepraszasz?

Na tle Szkieletu i Aliny Johny wypadł nieco blado, ale przynajmniej nie pcha się przed szereg ;) Działo się dużo, ale nadążałam. Rozbawiłeś mnie rozmachem wizji, niezwykłymi postaciami i sporą dawką absurdu. Mi się :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Fajne, dużo się działo, zwroty akcji, porywające intrygi, wielu bohaterów i sceny 18+. Lecę klikać do biblioteki. 

Betowałem, więc wiele mądrego nie powiem. Anyway, postać ostateczna opowiadania jest bardzo dobra, i jakoś po powtórnym przeczytaniu bardziej mi się spodobała. Powodzenia!

W komentarzach robię literówki.

Hej. Ja też wracam po becie. Dynamiczna opowieść z ciekawymi bohaterami i antynaukową fabułą w klimacie 007 :) . Bardzo dobre opowiadanie, kliknę jak będę przy komputerze, chyba że się kliki na zbierają wcześniej same ;). Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć!

 

Oj, szalone to to jest. Kino akcji pełną gębą: trochę Bond, ja zauważył Bardjaskier powyżej, trochę strażnicy galaktyki czy inny avatar (oraz coś, czego nie znam, bo mam wrażenie, że części gagów nie złapałem). Oraz Johnny z gwiazd… te lata dziewięćdziesiąte.

Zdecydowanie dynamicznie i humorystycznie, na swój sposób absurdalnie w kosmicznych klimatach, przyprawione elementami dla dorosłych. Klimat piosenki bardzo dobrze oddany. Ta antynaukowość trochę tu ginie, bo choć nie brakuje jej, to inne aspekty zdecydowanie wychodzą na pierwszy plan, przez co nie wybrzmiewa tak mocno jak inne elementy.

Czytał się nieźle, jeśli coś męczyło to czasami szybkie przeskoki z miejsca na miejsce, ale to pozwalało też nadać rytmu całości.

 

3P dla Ciebie: Pozdrawiam, Powodzenia w konkursie i Polecam do biblioteki.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Maciej – dzięki!

 

Irka – cieszę się, że się podobało :)

 

Ośmiornico – dzięki za klika, fajnie, że się podobało.

 

Beciarze NaN i Bard – jeszcze raz dzięki, tekst dużo zyskał dzięki Wam.

 

krar – dzięki za miłe słowa. Pewnie nieświadomie sporo cytuję, ale poza generyczną Marvelowską walką i Bondem raczej nie nawiązuje świadomie.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Jej, jej, GrasySmooth, ale nawymyślałeś! Zwariowane to mocno i jakiś sens gęsto miesza się z bezsensem, postaci prezentują się świetnie, akcja żwawo pomyka, a lektura tego wszystkiego dostarcza wiele radości. ;D

I tylko wykonanie mogłoby być lepsze.

 

szkie­let ode­zwał się swoim gro­bo­wym gło­sem: → Czy zaimek jest konieczny?

 

wska­zał drob­ną rącz­ką na na bran­so­let­kę… → Dwa grzybki w barszczyku, oba zbędne. Wystarczy: …wska­zał drob­ną rącz­ką bran­so­let­kę

Wskazujemy kogoś/ coś, nie na kogoś/ na coś.

 

Prak­ty­kant trzy­ma­ł na drżą­cych rę­kach tacę… → Czy tu aby nie miało być: Prak­ty­kant trzy­ma­ł w drżą­cych rę­kach tacę

 

Szkie­let wska­zał pal­cem na męż­czy­znę w zie­le­ni.Szkie­let wska­zał pal­cem męż­czy­znę w zie­le­ni.

 

Mech wy­cią­gnął przed sie­bie lewą dłoń. Zaraz wy­strze­li­ło z niego pną­cze blusz­czu, które oplo­tło szyję Sco­ne­sa… → Piszesz o dłoni, która jest rodzaju żeńskiego. Masło maślane – bluszcz jest pnączem.

Proponuję drugie zdanie: Zaraz wy­strze­li­łniej pęd blusz­czu i oplótł szyję Sco­ne­sa

 

jego świę­ta pla­ne­ta na za­wsze by­ła­by wolna od zakus chci­wych ludzi… → …jego świę­ta pla­ne­ta na za­wsze by­ła­by wolna od zakusów chci­wych ludzi

 

Umiesz­cze­nie jej na jach­cie kosz­to­wa­ło sporo za­cho­du… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Dostanie się na jacht kosz­to­wa­ło ją sporo za­cho­du

 

pasek mocy wska­zy­wał na pra­wie pełne na­ła­do­wa­nie. → …pasek mocy wska­zy­wał pra­wie pełne na­ła­do­wa­nie.

 

gdzie na pal­ni­ku stały rzędy garn­ków. → Wiele garnków na jednym palniku?

 

Chwy­ci­ła za wi­szą­cy na ścia­nie szpi­ku­lec… → Chwy­ci­ła wi­szą­cy na ścia­nie szpi­ku­lec

Chwytamy coś, nie za coś.

 

Alina chwy­ci­ła za rę­ko­jeść i z ulgą za­mknę­ła drzwi. → Co chwyciła za rękojeść?

 

– A tak bym się napił Ga­klo­riań­skie­go Zło­to­ryj­ca→ – A tak bym się napił ga­klo­riań­skie­go zło­to­ryj­ca

Nazwy trunków piszemy małymi literami.

 

Unio­sła ręce do góry, wsta­jąc po­wo­li. → Masło maślane – czy mogła unieść ręce do dołu?

 

Szyb­kim ru­chem zła­pa­ła za gar­nek… → Szyb­kim ru­chem zła­pa­ła gar­nek…

 

Alina chwy­ci­ła za szpi­ku­lec… → Alina chwy­ci­ła szpi­ku­lec

 

A ku­charz zła­pał za tasak… → A ku­charz zła­pał tasak

 

Ko­lej­ny strzał prze­bił tar­czę, tra­fia­jąc Mcha w kor­pus. Ten przy­klęk­nął… → Czy dobrze rozumiem, że korpus przyklęknął?

 

chwy­cił za dwa wiel­kie noże. → …chwy­cił dwa wiel­kie noże.

 

– …I ciup­ciać – do­koń­czył John­ny… → – …i ciup­ciać – do­koń­czył John­ny…

Skoro dokończył, to po wielokropku mała litera.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Naniesione – pięknie dziękuję, reg.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Bardzo proszę, GreasySmooth. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witam.

Dość powszechny motyw z szaleńcem, który chce zniszczyć wszechświat, ale Tobie wyszło nawet dobrze. Opowiadanie kojarzy się z Jamesem Bondem w kosmosie. Johny jest niezwyciężony, niezniszczalny, ma powodzenie u kobiet, pokonuje nawet najgroźniejszych przeciwników i zwycięża mimo wszelkich przeciwności. Podobał mi się zwrot akcji, już wydawało się, że Scones wygrał, a tu figa:).

Opowiadanie generalnie przypadło mi do gustu, powodzenia w konkursie.

Pozdrawiam.

Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Dobrze napisana i zwariowana historia ;)

 

Drobnostka:

 

 gdy zaczęły go dusić sploty bluszczu. Kopuła zaczęła znikać

Witaj, ciekawe opowiadanie. Dużo się dzieję i przyznam że trochę pogubiłam się w tym kto, co, kiedy i gdzie. Ale antynauka wyszła pięknie :)

"Naucz ich żeby się nie bali. Strach przydaje się w niewielkich dawkach, ale kiedy towarzyszy ci stale, przytłacza, zaczyna podważać to kim jesteś i nie pozwala stwierdzić co jest służne a co nie."

Nowa Fantastyka