- Opowiadanie: Vovin_6 - Labirynt Śniącego Króla - Rozdział 1

Labirynt Śniącego Króla - Rozdział 1

Na wstę­pie po­wi­nie­nem pod­kre­ślić, że to pierw­szy roz­dział po­wie­ści nad którą pra­cu­ję. Jeśli ktoś nie jest za­in­te­re­so­wa­ny dłuż­szym tek­stem, to niech le­piej omi­nie.

Re­pu­bli­ka Tha­li­sey toczy wojnę z Im­pe­rium Zun­da­shar. Mimo za­cię­te­go oporu, Tha­li­sej­czy­cy prze­gry­wa­ją walki, a gra­ni­ca po­wo­li prze­su­wa się na wschód. My­rion, mia­sto nie­gdyś bę­dą­ce perłą re­pu­bli­ki i przy­kła­dem wspa­nia­ło­ści kul­tu­ry Tha­li­sey, pu­sto­sze­je, po­wo­li prze­obra­ża­jąc się w jeden, wiel­ki gar­ni­zon. Jak na do­miar złego, w oko­li­cach mia­sta, w ta­jem­ni­czych oko­licz­no­ściach otwie­ra się za­pa­dli­sko, od­sła­nia­ją­ce sta­ro­żyt­ne ruiny nie­zna­ne­go po­cho­dze­nia. Od tam­te­go dnia, miesz­kań­cy nę­ka­ni są dziw­ny­mi snami.

Oceny

Labirynt Śniącego Króla - Rozdział 1

Prolog

 

Zaczęło się od kaszlu. Potem była gorączka. Na końcu przestali się budzić. Minęły trzy dni, od kiedy matka zasnęła i już nie otworzyła oczu. Czwartego dnia dołączył do niej ojciec, pozostawiając Kadriana i Lorię samych sobie. Rodzice nadal żyli, jednak nie mogli przestać śnić. Nie budził ich hałas, szturchanie, ani upływ czasu. Kadrian, w akcie desperacji rozciął ojcu dłoń, aby tylko wyrwać go z transu. Nie zadziałało.

Przez długie miesiące, cała rodzina żyła w błogiej niewiedzy o problemach świata poza ich gospodarstwem. Byli tak daleko od wojny, mimo bliskości granic. Kadrianowi nigdy nie przypuszczał nawet, że ów stan rzeczy mógłby się zmienić. W końcu jakby mogło być inaczej? 

Jednak rzeczywistość zgotowała im inny los. 

Podczas gdy siostra zajmowała się domem, jej brat wyruszył na poszukiwania pomocy. Lekarstwa. Chociażby odpowiedzi. Czegokolwiek. Dwa dni spędził na wypytywaniu i błaganiu wszystkich znachorów i kobiet wiedzących, jakich mógł znaleźć. Jednak nikt nie raczył podać mu pomocnej dłoni.

W akcie desperacji Kadrian wyruszył do Myrionu: miasta, które znał tylko z opowieści matki. Stolica kultury, Miasto Barw. Perła Thalisey. Gdy do niego zawitał, wyglądało jak miasto duchów. Owe duchy, przypominające ludzi, powitały Kadriana jeszcze chłodniej niż pobliscy wiedzący. Miejscowi mówili tylko o wybuchu, do którego miało dojść kilka dni przed przybyciem Kadriana do miasta. Nikt nie miał czasu ani chęci na pomoc zdesperowanemu rolnikowi, dosiadającego osła. Wszyscy mówili tylko o eksplozji. Wojna. Atak Zundashar. Nie to było ważne dla Kadriana. Nie obchodził go świat zewnętrzny, ale jego mała farma, a na niej ojciec, matka i Loria.

Zrezygnowany Kadrian wrócił do domu. Podróż w obie strony trwała aż pięć dni i nocy, na co młody rolnik nie był odpowiednio przygotowany. Nigdy nie zdarzyło mu się podróżować tak daleko, a co dopiero obozować. W samotności. Prowiantu nie starczyło na całą drogę, przez co wrócił do gospodarstwa po pełnej dobie głodówki. Przeklinał to. Loria mówiła, żeby brat spakował więcej jedzenia na drogę, ale on odmówił. Nie wiedział, czy zdołają się sami utrzymać, więc nagle każdy kęs zaczął być na wagę złota, którego i tak mieli niewiele. Z tego powodu oddał siostrze większą część jedzenia i nawet nie kupował niczego w Myrionie. Zresztą, ceny i tak wzrosły diametralnie. 

Przesiadując w ciemnym lesie, żałował obu decyzji.

Różnokolorowe drzewa Barwionych Lasów zawsze dawały mu poczucie wyciszenia i nastawiały marzycielsko. Teraz, w ciemnościach, wydawały się niemal kompletnie czarne. Złowrogie. Nawet one, niegdyś tak piękne i wspaniałe, teraz wyglądały na wypaczone. Tak jak cały jego świat. Kadrian był sam. Zmarznięty. Głodny.

Wrócił w nocy, zastając Lorię, śpiącą. Na szczęście obudziło ją skrzypienie desek. Była zdrowa. Powitała brata z uśmiechem, lecz ta radość była krótkotrwała. Uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy tylko usłyszała, że Kadrian nie znalazł nic. Ostatnia nadzieja umarła.

– Co teraz? – spytała.

Kadrian nie mógł znaleźć pokrzepiające odpowiedzi. Zarówno on jak i Loria dobrze zdawali sobie sprawę z tego co powinni robić, jednak żadne z nich nie odważyło się powiedzieć tego na głos. Musieli iść naprzód, uznać i że rodzice zmarli. W końcu, już niedługo miało do tego dojść. Nie jedli i nie pili. Niefortunne, ale nie pozostało nic innego.

Jednak jedna myśl nie pozwalała Kadrianowi ponownie zmrużyć oka. Matka zasnęła jako pierwsza, a zaraz po niej ojciec. Co jeśli on, lub Loria byliby następni? 

Sen. Chodzi o sen, więc wystarczy nie spać. To właśnie wmawiał sobie młody rolnik, jednak szybko zdał sobie sprawę jak beznadziejne jest to podejście. Wszystko musiało w końcu odpocząć…

Kadrian obudził się następnego ranka, nie mogąc ocenić czy cieszy się z tego faktu. Oznaczało to, że był zdrowy, jednak w najmniejszym stopniu nie palił się do dalszego życia na jawie. Z westchnieniem zwlókł się z łóżka i, po skromnym śniadaniu razem z siostrą, wrócił do pracy. 

Szło im niemrawo. Ojciec nauczył swoje dzieci tyle, ile musieli wiedzieć, jednak zawsze miał jakąś nową mądrość do przekazania. Przecież zawsze można było coś zrobić lepiej. Mimo całej wiedzy mu przekazanej, nie mógł zebrać się do pracy. Czuł się zbyt słaby. Odmawiał również pomocy ze strony Lorii, ponieważ nie chciał aby widziała jak jej starszy brat płacze.

Kadrian myślał, że mógłby oddać wszystko, aby sprowadzić rodziców z powrotem, albo żeby chociaż usłyszeć porady ojca. Szybko zdał sobie sprawę, że sam niewiele ma do oddania. Nawet gdyby odważył się na pertraktowanie z bogami, mógłby dać im tylko garstkę trzody i własne życie.

***

Był środek nocy. Kadrian usiłował zasnąć już od dłuższego czasu. Poddał się zmęczeniu i czekał na sen, mając cichą nadzieję, że to będzie ten sam, który zabrał jego rodziców. Rozumiał, że to tchórzowskie myślenie, jednak czuł się zbyt słaby. Zbyt bezradny. Zdawszy sobie sprawę, że to o co prosi, to śmierć, wstał z łóżka pełen wstydu. Po chwili refleksji wyszedł z sypialni, którą od dzieciństwa dzielił z Lorią. Wtedy spostrzegł, że był sam. Siostry nie było w łóżku. Zdziwiony, wyszedł na korytarz. Tam usłyszał dźwięki szamotania w salonie. Kroki. Przekładanie naczyń. Szuranie po podłodze.

– Loria? – zawołał.

Cisza.

– Loria, dlaczego… – Zanim Kadrian dokończył, zauważył że drzwi do sypialni rodziców są uchylone. Czując rosnący niepokój zajrzał do środka. Tam ujrzał dwustronne łóżko swoich rodziców, a w nim leżał jego ojciec. Tylko on. Kadrian zamarł. Wbiegł do pokoju i rozejrzał się kurczowo. Ojciec spał jak przez ostatnie osiem dni, natomiast nigdzie nie było śladu, ani matki ani siostry.

– Lor… – Kadrian poczuł ucisk w gardle. Prędko wybiegł z powrotem na korytarz, czując jak uginają się pod nim nogi. Omal nie spadł przez to ze schodów. Potknął się, ale w ostatniej chwili złapał się poręczy i odzyskał balans. – Loria?! Jesteś tu?! Gdzie mama?! – zawołał Kadrian.

Wtedy, u podstawy schodów, ujrzał czerwoną plamę powoli rosnącą na posadzce salonu. Następnie usłyszał skrzypienie desek podłogowych. Coś wbiegło po schodach.

Rozdział 1

 

Toris od rana przesiadywał w barze. Jednym z niewielu, które nie został jeszcze zamknięte. Siedział na długiej ławie ustawionej wzdłuż ściany budynku i nieśpiesznie popijał wino z mosiężnego kielicha. Najemnik wyjrzał za okno, przyglądając się ulicom miasta.

Zaludnienie Myrionu porównywalne było z przeciętnym mieściną, jakich wiele. Ale Myrion nie był byle miasteczkiem, a metropolią. W porównaniu do tego jaki był zaledwie kilka lat temu, obecnie wyglądał jak miasto duchów. Ale to było zanim granica została przesunięta dalej na wschód. Z dnia na dzień miasto wydawało się bardziej martwe. Stopniowo ubywało mieszczan, rodzin z dziećmi, nawet zwierząt, ale przybywało za to żołnierzy. Mimo to, jeszcze kilka dni temu nie było tragicznie. Miasto nadal było cieniem własnej chwały, jednak pozostało miastem. Natomiast po wybuchu, i tak już nieproporcjonalnie mały zgiełk, ucichł jeszcze bardziej, a ulice zaczęły świecić pustkami. Kolorowe, rzeźbione kamienice, grawerowane kolumny, wielobarwne mozaiki na ścianach sklepów, no i oczywiście wspaniałe łaźnie. To wszystko zawsze błyszczało okazałością i prawdziwym, Thalisejskim splendorem. “Stolica kultury i bogactwa”, jak zwykli zwać Miasto Barw.

Toris westchnął ciężko i wrócił do bardziej pokrzepiającego zajęcia, jakim było picie. Mimo wszystko, można było znaleźć w tej upiornej pustce jakieś pozytywy. Jednym z nich był spokój i cisza, której Toris był szczególnym fanem. Z uśmiechem i z zamkniętymi oczami skupił się na smaku wina. Na szczęście nie straciło ono na jakości, mimo ciężkich czasów. 

– Humor dopisuje? – zadźwięczał szorstki, syczący głos.

Toris otworzył oczy i ujrzał xarnackiego barmana przyglądającego mu się zza lady. Patrzył na niego swoimi żółtymi, gadzimi ślepiami, które ukazywały zimną inteligencję, typową dla tej rasy.

– Można tak powiedzieć – odpowiedział Toris. – Coś w tym dziwnego?

– Ta. Jesteś chyba pierwszą osobą u której widziałem dzisiaj uśmiech. 

– A dlaczego miałbym się smucić czymś, na co nie mam wpływu? – mężczyzna wzruszył ramionami i wziął kolejny łyk.

Xarnat zarechotał sycząco.

– Wszyscy Thalisejczycy to filozofowie? Wytrzymać się z wami nie da… 

– W tym stwierdzeniu były dwa błędy, przyjacielu. Zgadnij gdzie konkretnie. – Toris uśmiechnął się pobłażliwie.

W odpowiedzi barman zmierzył go chłodnym wzrokiem. Przez moment wyglądał jak żmija szykująca się do ukąszenia ofiary. Toris zachichotał i oparł się o swoje siedzisko.

– A czy wszyscy w Xarnacie jesteście tacy ponurzy? Naprawdę, nie ma nic złego w nutce zdrowego optymizmu. 

Zanim barman zdążył odpowiedzieć, do budynku wszedł mężczyzna, natychmiast przykuwając uwagę wszystkich, oprócz Torisa. Podszedł do najemnika, który w najmniejszym stopniu nie zaprzątał sobie głowy obecnością nieznajomego. Jednak Toris, czując jego obecność, westchnął poirytowany i obejrzał się za siebię.

Toris zobaczył Myriońskiego strażnika w pełnym, imponującym uzbrojeniu wojskowym. W przeciwieństwie do normalnego żołnierza, strażnik dzierżył halabardę, zamiast tarczy i włóczni.

– Toris z Ganei? – spytał stanowczo.

– A z kim mam do czynienia?

– Nie mam czasu na żarty. Jeśli jesteś Torisem z Ganei, pójdziesz ze mną. Władze miasta życzą sobie ciebie widzieć. – Jego ton był szorstki, wyraźnie kipiący poczuciem wyższości.

– To on… – wtrącił xarnacki barman, który właśnie zajął się myciem blatu.

Zdradzony Toris rzucił mu zmęczone spojrzenie na które xarnat odpowiedział tylko szyderczym syknięciem. Najemnik westchnął i wziął łyk wina, raz jeszcze ignorując obecność strażnika.

– Patrz na mnie gdy do ciebie mówię, kmiocie… – warknął i chwycił Torisa za ramię.

Zanim zdążył zrobić cokolwiek więcej, Toris zamachnął się i uderzył palcami w niewielką szczelinę pomiędzy hełmem a napierśnikiem, trafiając prosto w krtań. Strażnik charknął boleśnie i cofnął się o kilka kroków, uderzając w ścianę i wpadając na pobliski stół.

– Hej! – zawołał barman. – Czyś ty rozum stracił, człowieku?!

– Och, nie trzeba było mi wbijać noża w plecy, przyjacielu… 

Klienci natychmiast zwrócili się w stronę widowiska. Część z nich wyglądała jakby rozważała ucieczkę, ale niestety potyczka toczyła się tuż przy jedynym wyjściu z baru. Strażnik szybko opanował się i zamachnął halabardą w Torisa. Ten odskoczył w bok, z łatwością unikając cięcia, i rzucił kielichem w swojego przeciwnika. Tylko odbił się od hełmu.

– Jeśli oddasz się w ręce prawa… – Zanim zdążył dokończyć, kolejny przedmiot pofrunął w jego kierunku i tym razem był to taboret. 

Strażnik odskoczył w bok i natychmiast został oblany zawartością jednego z kielichów, które Toris pochwycił z blatu. Nie tracąc czasu najemnik naskoczył na strażnika, ledwie unikając kolejnego ciosu halabardą. Toris pochwycił drzewiec, utrudniając przeciwnikowi ataki po czym kopnął go w nogę. Strażnik upadł na jedno kolano i natychmiast oberwał tacą, którą Toris zabrał z pobliskiego stołu. Pochwycił pióropusz strażnika i szarpnął za niego. Hełm zleciał mu z głowy i spadł na posadzkę. Toris zamachnął się tacą raz jeszcze, tym razem trafiając w niechronioną niczym głowę. Strażnik w końcu padł na deski i wypuścił z rąk broń, jednak po chwili zerwał się na równe nogi i, używając pędu własnego ciała wymierzył kolejny cios w twarz przeciwnika.

Toris, przez ułamek sekundy, ujrzał w jego oczach nieokiełznany gniew. W kącikach oczach ujrzał łzy. Strażnik był młody. Bardzo młody. Pomimo rosłej postury nie wyglądał na więcej niż osiemnaście lat. Toris, zszokowany tym faktem, zawahał się przed dalszą walką i ten krótki moment wystarczył aby przeciwnik uderzył go prosto w nos, po raz pierwszy od rozpoczęcia walki trafiając Torisa.

Najemnik cofnął się i syknął z bólu. Zwątpienie opuściło jego ciało i raz jeszcze spojrzał na strażnika jak na wroga. Z łatwością uniknął kolejnych ciosów. Napastnik wymierzył prawy sierpowy, po czym Toris pochwycił go za nadgarstek, pociągnął do tyłu, schylił się, uderzając go przy tym własnym torsem i drugą ręką łapiąc za udo. 

Toris natychmiast przerzucił przeciwnika przez własne barki, ciskając go w stronę okna. Szyba strzaskała się a młody strażnik wypadł na ulicę. Najemnik westchnął ciężko i w uśmiechem zwrócił się ku barmanowi.

– Nie prosiłem o takie widowisko… – oznajmił xarnat.

– Cóż, sam to na siebie sprowadziłeś, przyjacielu… Nalej mi wina, to zapomnę o dawnych krzywdach.

Barman zmrużył oczy, wpatrując się w Torisa uważnie, po czym napełnił jego kielich.

– Dziękuję – powiedział z uśmiechem Toris i zasiadł z powrotem na swoim miejscu.

– Wiesz, tak czy inaczej zaraz zjawi się ich tutaj więcej. Wątpię żeby…

Wtedy do baru weszła kolejna osoba. Toris podejrzewał kto to mógł być, więc nawet nie myślał o odwracaniu się. Spokojnie napił się wina, czekając aż zostanie aresztowany i przesłuchany.

Do tego jednak nie doszło. Przybysz nadal stał nad Torisem, który w końcu westchnął z irytacją i zwrócił się ku nieznajomemu.

– Na bogów, kim…? – nie dokończył. Gdy zdał sobie sprawę kto do niego podszedł, jego humor pogorszył się jeszcze bardziej. – Och…

– Musimy porozmawiać. – Flawius przemówił i bez pytania zasiadł na miejscu obok Torisa. Miał ponury wyraz twarzy. 

Nosił białą, aksamitną togę z klasycznym, Thalisejskim haftem w kolorach złota i błękitu. Na jego przedramionach lśniły liczne, mosiężne obręcze, zgodnie z panującą w Republice modą.

– Zajęte… – Toris burknął, spoglądając na barmana, który przyglądał mu się szyderczo.

– Wiem, że nie. Sprawa jest ważna i niecierpiąca zwłoki. Mam dla ciebie robotę.

Flawius splótł dłonie na stole i spojrzał wprost na Torisa. Ten natomiast zerknął na swój rynsztunek spoczywający na siedzeniu obok. Przeszło mu przez myśl, żeby szybko wziać za miecz i zdzielić pretora jelcem w głowę. Należało mu się, za wszystkie poprzednie roboty, które mu sprzedał. Każda przyniosła szereg nowych blizn do kolekcji oraz nowe doświadczenia, przez które ciężko było mu spać. 

Jednak kolejna bójka nie wchodziła w grę. Tym bardziej z udziałem urzędnika państwowego. Flawius na pewno nie przyszedł sam. Z pewnością miał ze sobą obstawę, która stała tuż obok, nie mówiąc już o tym, że w Myrionie było więcej żołnierzy niż gołębi.

Pretor obejrzał się za siebie i skinął głową na xarnata, uważnie przyglądającego się dwójce mężczyzn. Barman syknął cicho i odpełznął w głąb baru, zajmując się innymi klientami. Toris i Flawius pozostali sami.

– Aktualnie nie szukam pracy, Flawiusie… – Najemnik westchnął i dopił wino z kielicha. – Odstraszyłeś mi barmana, a chciałem dolewkę.

– Na wstępie chciałbym też wiedzieć, dlaczego pobiłeś mojego żołnierza.

– Twojego? – Toris uniósł brwi i popił wina. – Nie wiedziałem że teraz operujesz w Myrionie. Uciec od ciebie nie można… Po śmieci zamiast Mglistej Bramy ujrzę twoją łysinę.

– Jeśli będziesz odstawiał takie wybryki niestety będę zmuszony męczyć cię również zza grobu, Torisie…

– Och… Rozumiem, że chłopak próbował mnie do ciebie zaprowadzić, lecz był potwornie nieuprzejmy… Jakoś tak wyszło.

Flawius skrzywił się wyraźnie i przez moment próbował ocenić stan upojenia Torisa.

– Dopiero zacząłem… – oznajmił, poprawnie czytając myśli Flawiusa.

– I to mnie martwi… Gdybyś był pijany to miałbym jak cię usprawiedliwić…

– No to tego nie rób. – Toris zaśmiał się. – I pozwól, że powtórzę, że nie szukam w tym momencie pracy.

– Ta cię zainteresuje – odrzekł stanowczo.

– Tak? – Toris uniósł brew i przechylił kielich, spijając ostatnie krople wina. – Różni się w czymś od poprzednich robót?

– Nie tutaj…

– Czemu nie? Jesteśmy sami.

– Nie jesteśmy.

– Na litość boską, Flawiusie, co jest z tobą? – Toris syknął z lekką irytacją. – Przejdź do rzeczy. 

– Do rzeczy? Dobrze. Pięćdziesiąt tysięcy koron. – Flawius powiedział, ściszając głos.

Nastała chwila ciszy, a najemnik zamarł w bezruchu, zastanawiając się przez moment czy się nie przesłyszał. Wyprostował się i zmierzył wzrokiem swojego pracodawcę. Wydawało mu się, że na wzmiankę o pieniądzach, kilkoro ludzi obejrzało się w ich stronę, ale nie był tego pewny.

– Pięćdziesiąt? Mam ci przynieść głowę imperatora…? – Toris zaśmiał się i zrozumiał, że żartowanie z zaistniałej sytuacji może okazać się trudne. Flawius nie wyglądał na skorego do żartów. Jeszcze bardziej niż zwykle. – To nie byle co, hm? Co to? Serce hydry?

Flawius westchnął ciężko i przetarł czoło.

– Nie, nie. Wtedy byś powiedział wprost… Czekaj, niech zgadnę… Chcesz żebym pojechał za linię frontu i zabił jakiegoś generała Imperium? Zgadłem?

– Nie. Ale zależy mi na czasie, więc oczekuję jasnej odpowiedzi, Torisie.

– Trudno byłoby odmówić takiej propozycji. Wchodzę w to, chociaż nie ukrywam, że chciałbym znać szczegóły – powiedział po czym wstał od stołu i podszedł do lady. – Dolej proszę tego co wcześniej.

Flawius ruszył z irytacją za najemnikiem. Natychmiast przykrył kielich dłonią, zatrzymując barmana przed ponownym napełnieniem go.

– Szczegóły poznasz w rezydencji lorda Simara. Jeśli pozwolisz, bardzo nam się śpieszy.

Toris westchnął ciężko z wyczuwalną rezygnacją. Położył na ladzie kilka monet i przesunął w stronę xarnata. Ten, rzucił mu wymowne spojrzenie, przez które Toris zmuszony był wydać połowę swojej sakwy, przypominając sobie o wybitym oknie i wgnieconej tacy. 

– Mam zejść w czeluść, prawda? – spytał nagle.

Zarówno Flawius jak i barman spiorunowali go zszokowanym spojrzeniem. Urzędnik syknął z irytacją i załamał ręce.

– Ha! – zawołał Toris i szturchnął Flawiusa w ramię. – Wiedziałem, że zgadnę!

– Szczegóły omówimy na osobności…

– Owszem. Chodźmy zatem. – Toris wrócił po swój rynsztunek i wyszedł z baru.

Flawius ruszył za nim, jednak przed wyjściem obejrzał się za siebie i zmierzył wzrokiem barmana. 

– Powiedz, co mawiają na temat czeluści?

– To i owo, panie. Niewiele. – Xarnat wzruszył ramionami. – Na mieście przecież nie ma komu plotkować. A jak ktoś już gada, to tylko gdyba o tym, co na dole.

Po krótkiej chwili milczenia Flawius westchnął i wyszedł z baru w towarzystwie najemnika oraz pięciu strażników. Jeden z nich, oblany winem i z potłuczoną twarzą wpatrywał się gniewnie w Torisa, jednak jego zadanie było już wykonane i nie było powodu do kolejnych sprzeczek. Wszyscy wsiedli na konie i pojechali w stronę centrum miasta. Toris nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Flawius raz jeszcze próbuje go wrobić. Nawet jeśli tak było, to i tak nie miał lepszych zajęć, niż picie po barach.

***

Septus zasiadł przy stole w swoim namiocie. Było to jego prywatne i bardzo pośpiesznie przygotowane, stanowisko. Do obozu przybył nad ranem, omijając spotkanie zarówno z Flawiusem jak i z lordem Paraxesem.

Co za żart – pomyślał przecierając oczy ze zmęczeniem. Nie powinno go tu być. Na zachodzie toczy się wojna. On sam był jednym z dowódców czwartego legionu Thalisey, służącym pod samym legatem Sevantisem. Dowodził setką wiernych i oddanych mężów. Był szanowany. Teraz pilnował dziury w ziemi.

W namiocie był sam. Z zewnątrz słyszał żołnierzy, którzy posłusznie wykonywali powierzone im zadania. Byli cisi. Wszyscy. Nikt nie raczył przekazać mu niczego, ponad absolutne minimum. Pilnować dziury i dać pracować pozostałym. Przecież to on miał tutaj dowodzić… Jednak najbardziej frustrującym czynnikiem był satyr w białej szacie. Żaden z żołnierzy nie chciał wyjawić kim była ta postać. Twierdzili jedynie, że to tajne sprawy pretora Flawiusa. Sam biały mężczyzna wychodził ze swojego namiotu tak sporadycznie, że Septus nie miał nawet okazji go o to zapytać. Oczywiście, do owego namiotu, również nie miał wstępu. Pilnował go jeden jedyny żołnierz, który wykonywał w ten sposób bardzo konkretny rozkaz Paraxesa.

Centurion westchnął ciężko i oparł się na krześle, czując jak znów dostaje bólu głowy. Sięgnął do torby i wyciągnął bukłak na wodę, który w rzeczywistości był pełny mocnego wina.

W tym momencie do namiotu wszedł jeden z żołnierzy i zasalutował. Ignorująć go, centurion wziął kilka łyków i dopiero wtedy zwrócił nań uwagę.

– Urzędas stawi się dzisiaj? – spytał.

– Umm… Kto?

– Ten, który zarządza całym tym bajzlem… 

– Pretor Flawius? Według planu, owszem. Powinien zjawić się tutaj po południu razem ze swoimi najemnikami, panie.

– Idealnie. Muszę zamienić z nim kilka słów.

– Pretor Flawius jest niezwykle zajęty od czasu zaginięcia lorda Paraxesa, panie. – Młody żołnierz wyprostował się. – Obawiam się, że może nie mieć czasu na rozmowy z…

Septus zmierzył go gniewnym wzrokiem. Żołnierz cofnął się o krok, wyraźnie zmieszany nastrojem przełożonego.

– Z kim…?

Chłopak wpatrywał się w przełożonego przez moment, kompletnie nie wiedząc jak powinien zareagować. Septus wziął kilka kolejnych łyków z bukłaka.

– Panie, czy to alkohol? – spytał niepewnie.

– Odmeldować… 

Po chwili wahania żołnierz zasalutował i wyszedł z namiotu.

***

Do pałacu jechali konno. Przez większość drogi wszyscy pozostawali w milczeniu. Toris raz jeszcze przyjrzał się pustawym ulicom miasta. Nadal było bardziej zaludnione, niż mogłoby się wydawać. Ludzi po prostu nie wychodzili już na ulice, jeśli nie było wyraźnej potrzeby. Jedną z tych potrzeb była ucieczka, na co porywało się coraz więcej mieszkańców. W pewnym momencie jeźdźców minęła karoca. Toris ujrzał, kątem oka przez otwarte okna, dwoje młodych ludzi oraz gromadkę dzieci.

– Od rana widziałem już takich pięć. – Flawius wtrącił ponuro, przerywając w końcu drażniącą ciszę.

– Młodzi są, to niech uciekają… – odpowiedział Toris równie ponurym tonem. – Ważne tylko, żeby byli razem.

Urzędnik spojrzał na niego ze zdziwieniem. Jego odpowiedź wydała mu się dziwnie bezpośrednia, lecz nie mógł się z nią nie zgodzić. Pokiwał głową ponuro, przypominając sobie ciała, które znaleźli żołnierze nieopodal namiotu. Resztę drogi spędzili w milczeniu.

Alabastrowy Pałac, bo tak nazywała się siedziba lorda Nikolasa Simara, znajdował się w centrum miasta i jego najbogatszej dzielnicy. Otoczony był innymi, znacznie mniej okazałymi gmachami pomniejszych lordów, zamożniejszych kupców oraz senatorów. Szlachta. Pozostałość po dawno obalonej monarchii. Ci, którzy udają, że są tacy jak ich poddani. Szlachciców pozostało w mieście dość sporo, czego nie można było powiedzieć o przeciętnych mieszkańcach. Torisowi w szczególności rzuciły się w oczy jedna rezydencja, której mógł przyjrzeć się lepiej, gdy razem z Flawiusem wjechali na wzgórze. A otwartym dziedzińcu jednej z nich, najemnik mógł dostrzec bankiet na kilkanaście osób. Uczestnicy popijali wino, zajadali się egzotycznymi smakołykami i gawędzili o sprawach, najpewniej mało ważnych. Każdy z nich jednak, wydawał się być kompletnie nieporuszonym ponurą sytuacją w mieście.

– To są ci wielcy władcy państwa, o których tyle słyszałem?

– Ich nie znajdziesz teraz w pałacach, Torisie.

– Oni również uciekli?

– Część wyjechała do stolicy, reszta na front.

Toris pokiwał głową ponuro.

– A twój lord, Flawiusie? Do której części należy?

– Lord Paraxes jest z nami. – Pretor odpowiedział po chwili milczenia. – Tak jak zawsze.

W odpowiedzi Toris tylko parsknął cicho i zwrócił się w stronę Alabastrowego Pałacu. Jeźdźcy spędzili resztę drogi w milczeniu. Konie zostawili przy prywatnej stajni lorda miasta.

Wnętrze rezydencji Simara odzwierciedlało Myrion jako całość. Było jego kwintesencją, tak samo ociekającą bogactwem, kolorami i zapachami. Ściany ozdobione licznymi, zawiłymi gobelinami, przedstawiającymi egzotyczne bestie. Sklepienia każdego pomieszczenia ozdobione były złotym kandelabrem. Pod ścianami stały rzeźby, popiersia oraz naczynia, każde z nich było dziełem sztuki samym w sobie. Do przepychu dodawał fakt, że zaskakująco, Alabastrowy Pałac nie był przesadnie większy od reszty budowli w centrum Myrionu. Był tylko lepiej udekorowany.

Wszystko to, za czym Toris nie przepadał. Nie przywykł do takich widoków i czuł się nieswojo w tym otoczeniu. Za bardzo kontrastowały z jego rodzinną wioską, w której wszystko było proste. Surowe, ale jednocześnie dużo bardziej gościnne niż wszystkie lordowskie dywany poduszki.

Strażnicy Flawiusa nie rozstali się z nim nawet wewnątrz pałacu i towarzyszyli mu i Torisowi przez resztę drogi do gabinetu. Opuścili dwóch mężczyzn dopiero gdy otworzyły się przed nimi drzwi do pomieszczenia, którego pretor tymczasowo używał jako bazy działań. Toris wszedł pierwszy, wpychając się przed urzędnika, który tylko cmoknął z dezaprobatą. 

Wewnątrz w, porównaniu do reszty pałacu, dość skromnym pomieszczeniu, czekała już garstka osób. Torisowi najpierw rzuciły się w oczy dwie, masywne sylwetki. Minotaury. Jeden z nich stał oparty o ścianę i wyglądał za okno. Był siwy i wysoki, nawet jak na minotaura, ponieważ sięgał głową aż pod sufit. Druga postać, wyraźnie będąca samicą tego gatunku, siedziała wygodnie w fotelu i przyglądała się nowo przybyłemu. Miała śnieżnobiałe futro oraz przeszywający wzrok. Minotaurzyca trzymała w ręku, długi kij, prawdopodobnie pełniący rolę kostura. Toris, zaabsorbowany imponującymi byczymi postaciami, dopiero po chwili zauważył, że w pokoju znajdowały się jeszcze dwie osoby. Na fotelu obok minotaurzycy siedział młody człowiek o śniadej cerze i kędzierzawych, czarnych włosach. On również przyglądał się gościom, jednak, w przeciwieństwie do srogo wyglądającej rogatej kobiety obok, na twarzy chłopca widniał delikatny, poczciwy uśmiech. 

W samym kącie gabinetu stała jeszcze jedna postać, w przylegającej, czarnej tunice i długim niebieskim płaszczu z kapturem. Twarz postaci skrywała mosiężna maska o dziwnym, abstrakcyjnym kształcie, w którym jedynym, wyraźnym elementem były oczy. Do tego spód maski zdobiły dwa, pokryte runami szpikulce, przypominające kły. Po kształcie bioder oraz naciągniętej tkaninie na klatce piersiowej Toris wywnioskował że miał do czynienia z kobietą. Ona również trzymała kostur.

Najemnik zmrużył oczy, próbując ocenić zbieraninę. Flawius minął go i ze słabo ukrywanym zmęczeniem zasiadł za swoim biurkiem. 

– Najmocniej was przepraszam za opóźnienie – oznajmił. – Jednak niektóre sprawy najlepiej załatwić osobiście. Inaczej mogą one zakończyć się w niepożądany sposób… – urzędnik rzucił Torisowi wymowne spojrzenie, na które ten odpowiedział tylko przewrotem oczu.

– Nic się nie stało, panie – powiedział młody chłopak. – Mieliśmy dość czasu żeby się trochę poznać.

– To jest Toris. – Flawius wskazał na najemnika. – Pracujemy razem od paru ładnych lat, wiem na co go stać i uważam, że można powierzyć mu to zadanie.

– Dorian. – Młody chłopak wyciągnął rękę do Torisa w powitalnym geście. Najemnik uścisnął ją, jednak zaczął przyglądać się zgromadzonym ludziom z rosnącymi podejrzeniami. – Studiuję archeologię w akademii Acantrejskiej.

– Może na takiego nie wygląda, jednak Toris jest doświadczonym wojownikiem i świetnym dodatkiem do drużyny. Wasza piątka…

– Drużyny? – Toris wyprostował się nadal stojąc przy drzwiach. Właśnie takiego obrotu spraw się obawiał.

– Owszem. Właśnie do tego zmierzałem, Torisie. Tym razem nie będziesz pracował w pojedynkę.

– Czemu, jeśli mógłbym wiedzieć…? – Toris spytał nieco poważniejszym tonem, na co minotaur stojąc przy oknie zachichotał. Najemnik zignorował go i nieprzerwanie wpatrywał się w swojego pracodawcę.

– J-Ja również chciałbym się o to zapytać… – wtrącił kędzierzawy chłopak. – Skoro to ma być zwykła eksploracja ruin, mniejsza drużyna byłaby wystarczająca, ale…

Flawius syknął z irytacją i uderzył otwartą dłonią w blat biurka. Chłopak podskoczył na swoim siedzisku, natomiast Toris przewrócił oczami drugi raz, widząc rosnącą frustrację na twarzy Flawius.

– Jak mówiłem, zadaniem waszej piątki jest zejście do czeluści wyrwy na południe od miasta, zbadanie ich… – Flawius zamilkł na chwilę. – Co do nagrody pięćdziesięciu tysięcy koron… Zapłata jest do podzielenia między was… – dodał z ledwo wyczuwalnym wstydem.

– No. Trzeba mi było słuchać mojej intuicji… – Toris zmrużył oczy i z oburzeniem wlepił wprost w pretora. Najemnik westchnął, z dezaprobatą kręcąc głową. – Tylko dziesięć tysięcy na głowę…

– Tylko. – odezwał się minotaur stojący przy oknie. Jego niski głos emanował potęgą, natomiasts spojrzenie doświadczeniem. – Nie wiedziałem, że takim jak ty się tak dobrze wiedzie… 

Toris prychnął i odwrócił wzrok.

– Ja tylko pragnę zauważyć, że nie tak wyglądała nasza umowa.

– Owszem. – Flawius pokiwał głową. – Jednak wcześniej byś się nie zgodził i nie dał własnego słowa. 

Toris skrzywił się gniewnie, jednak po chwili zdał sobie z czegoś sprawę. Tak czy inaczej, Flawius nadal płacił pięćdziesiąt tysięcy koron za jedną wyprawę. Co mogłoby być tak ważne, aby płacić aż tyle?

– Waszym głównym zadaniem natomiast… – Flawius kontynuował, widząc, że jego rozmówcy nie chcą już się kłócić. – …jest odnalezienie lorda Paraxesa…

Nastała głęboka cisza. Przez moment jedynym dźwiękiem jaki słyszał Toris, było strzelanie kłykci minoaturzycy, która zaciskała pięści. Uśmiech na twarzy Doriana zniknął. Stary minotaur w końcu odwrócił wzrok od miejskiego pejzażu i zainteresował się sprawą. Najwyraźniej był to szok dla każdego oprócz minotaurzycy. Tylko ona siedziała niewzruszona i ze skupieniem słuchała Flawiusa. Ocenienie emocji kobiety w masce było trudne. Przez cały czas stała nieruchomo, jak posąg.

– Lord Paraxes… zszedł do tej dziury…? – Minotaur spytał ostrożnie.

– Owszem – odpowiedział Flawius, nie patrząc na niego.

– Czemu? – Kobieta w masce przemówiła w końcu.

– To już nie jest częścią waszej umowy, moi drodzy… – Flawius złożył ręce na biurku. – Macie tam zejść, odnaleźć naszego władcę, ustalić co się stało na dole oraz… 

– Odzyskać ciało. – wtrącił Toris. Minotaurzyca odwróciła się do niego i spojrzała gniewnym wzrokiem. – Och, przepraszam. Jak dawno temu wyprawił krucjatę przeciwko dziurze w ziemi?

– Dwa dni temu. – Flawius odpowiedział, ignorując sarkazm najemnika.

Toris przestał się uśmiechać i przyjrzał się urzędnikowi uważnie. Dorian rozejrzał się po pomieszczeniu, wyraźnie jeszcze bardziej zmieszany niż wcześniej. Minotaurzyca spóściła w końcu wzrok z Torisa i westchnęła ciężko.

– Strasznie krótko… – Toris zmarszczył czoło. – Przecież może jeszcze wrócić.

– W sumie, to tak. – Zgodził się Dorian. – Ruiny pewnie są bardzo rozległe, więc eksploracja zajęłaby z pewnością kilka dni. To nie brzmi jak sprawa nagłego wypadku…

– W rzeczy samej. Szczególnie na coś wartego pięćdziesiąt tysięcy koron Flawiusie…

– Dajcie mu mówić, głupcy… – Minotaurzyca przemówiła szorstkim głosem. zaczęła niecierpliwie uderzać palcami o oparcie fotela.

– Dziękuję, Skadio. Poniekąd macie rację, jednak sytuacja jest nadzwyczajna. Lord Paraxes jest… Jego obecność jest kluczowa do kolejnych posunięć wojskowych Thalisey.

– Za przeproszeniem, panie – Dorian wtrącił nieśmiało. – W takim razie, czemu lord zszedł do czeluści, jeśli…

– Nie odpowie ci… – Skadia przerwała mu.

– Mogę jedynie rzec, że miał do tego dobry powód. To tyle. I tak jak powiedział Toris, faktycznie musimy przygotować się na najgorsze, czyli na to, że lord mógłby nie przeżyć wyprawy. W takim wypadku, płacimy wam za odzyskanie ciała oraz wyjaśnienie tego, co dokładnie zaszło w podziemiach.

– A co jeśli lord Paraxes nadal żyje… – powiedziała kobieta w masce i podeszła bliżej do Flawiusa. – …i spotkamy go w trakcie wykonywanego przez niego zadania?

– To już zależy od lorda Paraxesa – odpowiedział. – Najprawdopodobniej będzie chciał abyście pomogli mu w tym zadaniu. Oto drugie dno waszej pracy. Pomoc lordowi.

– Czyli cel wyprawy lorda jest sekretem, chyba, że sam nam o nim powie.

Urzędnik kiwnął głową.

– Flawiusie, wyrzucasz pieniądze w błoto – powiedział Toris z wyraźną dezaprobatą.

– Do prawdy, Torisie? Jestem tylko wiernym sługą mojego pana i robię to, co do mnie należy. Pod jego nieobecność, przejmuje część jego obowiązków, a jedną z moich pierwszych decyzji na stanowisku, było wysłanie wsparcia lordowi Paraxesowi. Być może okaże się to być zbyteczne, jednak wolę dmuchać na zimne.

– Kto zszedł na dół z lordem? – zapytał stary minotaur. – Na pewno kogoś ze sobą miał.

– Miał. Zabrał ze sobą oddział czterech, osobiście dobranych gwardzistów pretoriańskich.

– Och! Pretorianie nie podołali, a my mamy dać radę? – Toris zaśmiał się nagłos.

– Od kiedy to wątpisz w swoje umiejętności, Torisie?

– Od nigdy, drogi przyjacielu. Po prostu jestem realistą i wiem, że smoka nie zabijesz nożem do masła. 

– Spójrz na to z tej strony – stary minotaur zwrócił się do Torisa z lekkim uśmiechem. – Wystarczy, że zejdziemy na dół i ustalimy co się stało. Być może to nawet nie było jakieś wielkie niebezpieczeństwo, raczej coś tak trywialnego jak zapadnięta ziemia.

– Szczerze w to wątpię… – westchnął Flawius. – A nawet jeśli, to w takim wypadku do waszej pracy dochodzi jeszcze ekskawacja…

– Na to akurat jestem przygotowany… – Dorian uśmiechnął się nieśmiale. 

– Doskonale. Czy ktoś jeszcze ma jakieś pytania lub obiekcje? Zentosie? – Flawius zwrócił się do siwego minotaura, ale ten pokręcił tylko głową.

– Moją odpowiedź już znasz… – Skadia orzekła.

– Moją też. Nie ma szans, żebym przepuścił taką okazję – Dorian powiedział z zaskakującym entuzjazmem. – Ile mamy czasu?

– Ach tak… – Flawius uśmiechnął się, jakby rozbawiło go jego własne roztargnienie, przez które zapomniał przedstawić tak oczywisty fakt na wstępie. – Macie pięć dni. Jeśli zajmie wam to dłużej… Cóż, wyrwa nie może być otwarta zbyt długo.

Chłopak pobladł nieco. Najemnicy spojrzeli po sobie, ale nikt nie zgłosił sprzeciwu wobec planu Flawiusa.

– Słuchaj… – Wzrok Flawiusa powędrował w stronę Torisa, który tracił już nastrój na żarty. – Dobrze rozumiem twoje stanowisko. Twoje… niezadowolenie z zapłaty. Wiem również, że jesteś raczej samotnikiem niż graczem zespołowym, Torisie. Ale zważ też na inne benefity płynące z mojej oferty. Wyobraź sobie sławę jaką byś zyskał po takim zadaniu. Póki co, cała operacja jest utajniona, lecz po zakończeniu…

– Ale ja się zgadzam. – Toris wzruszył ramionami i nonszalancko podszedł do okna przy którym stał minotaur imieniem Zentos. Alabastrowy Pałac znajdował się na wzniesieniu, więc lord Simar miał wspaniały widok na całe miasto. Flawius nachylił się bliżej Torisa, tak jakby nie dosłyszał jego ostatniej wypowiedzi. Kobieta w masce zaśmiała się niespodziewanie, pokazując po raz pierwszy jakiekolwiek emocje.

– Całkiem zgrana z was para – oznajmiła.

– Zaiste. Flawiusie, kiedy wyruszamy?

– Jak najszybciej. – Skadia podniosła się z fotela. – Nie chcę tracić więcej czasu na zbędne pogaduchy.

Urzędnik wymienił się spojrzeniami ze zgromadzonymi po czym z westchnieniem również wstał i sięgnął po plik kartek leżący w kącie blatu.

– Najpierw musicie jeszcze podpisać kilka dokumentów. W razie niepowodzenia operacji muszę być pewien, że nie piśniecie o tym ani słowa. Oficjalnie wyjeżdżacie z Myrionu z tego samego powodu co reszta mieszkańców i zmierzacie do Hoxeptu. Będę wam towarzyszyć w podróży do wyrwy.

– Co bardziej spostrzegawczy, mogliby zauważyć, że to ten sam kierunek prowadzący do zapadliska – zauważył Zentos.

– Owszem – Flawius skinął głową. – Aczkolwiek Myrion jest obecnie miastem duchów, a duchy, w przeciwieństwie do śmiertelników trzymają język za zębami – raz jeszcze spojrzał po kolei na każdego z najemników. – Mam rozumieć, że wszyscy podejmujecie się zadania pomimo ryzyka?

W odpowiedzi wszyscy potwierdzili, kiwając głowami lub cicho potakując. Następnie Flawius wręczył każdemu kolejno dokumenty do podpisania. Toris otrzymał pióro i kałamarz jako ostatni. Spojrzał na kawałek pergaminu i pobieżnie przeczytał, niemal kaligraficznie, nakreślone słowa cyrografu. Po części czuł się jakby podpisywał go z diabłem za cenę własnej duszy. Poczciwy Flawius nie mógł być demonem. Raczej marionetką w jego rękach, która posłusznie wykonywała powierzone rozkazy, w nadziei, że służy dobru.

Komu zaprzedaję swoją duszę…? – pomyślał Toris – Flawisowi? Paraxesowi? czy jeszcze komuś innemu?

Widząc wahanie Torisa, Zentos szturchnął go delikatnie w ramię. Najemnik wybudził się z oszołomienia i podpisał dokument: “Toris z Ganei.”

 

Koniec

Komentarze

Niestety dalej są błędy w zapisie dialogu.

Powtórzę po becie, że druga, awanturnicza część podoba mi się znacznie bardziej, niż łzawe rodzinne perypetie z pierwszej. W tej drugiej jest krew i ogień, to naprawdę ciekawy materiał.

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka