- Opowiadanie: Szlachcic - Słudzy grzybów

Słudzy grzybów

Witam wszystkich, skleiłem dość długie, przyznam, opowiadanie w klimacie dzikiej puszczy i walki pomiędzy rdzennymi mieszkańcami, a obcym wrogiem z zewnątrz. Mój poprzedni tekst na razie wylądował w kopiach roboczych, bo postanowiłem się z nim rozprawić na spokojnie, bez spojrzeń w poczekalni, a jeśli osiągnę pożądany efekt, to powróci. 

Muszę uprzedzić, że w opowiadaniu występuje pewna forma brutalności (bardziej psychiczna niż fizyczna), a także podjęte są (choć tylko liźnięte) tematy samobójstwa, seksu oraz substancji psychoaktywnych.

Tak czy siak, mam nadzieję, że długość nie przeraża,

Zapraszam do czytania i życzę wszystkim miłej lektury!!

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Krokus

Oceny

Słudzy grzybów

Ejla odgarnęła dłonią kupkę uschniętych liści, które zdążyły zakryć ślady. Kształt racicy, odbity w błocie, wciąż wydawał się świeży. Wzięła nieco ziemi na palec i powąchała. Do jej nozdrzy od razu uderzył charakterystyczny zapach zwierzyny – mieszanina potu, brudu i krwi. 

– Jest niedaleko – powiedziała do Tovva, podnosząc wzrok i uważnie przeczesując okolicę.

Słyszała jak Tovv podchodzi bliżej i staje nad nią. Czuła jego spojrzenie na karku, ale nie zamierzała się oglądać. I tak wiedziała, co myślał. I była niemal pewna, co zaraz powie.

– Ejla… – zaczął cicho. – Daj spokój. Wchodzimy na teren wroga.

– Nie mogę – warknęła trochę agresywniej, niż tego chciała. Mimowolnie uniosła głowę i popatrzyła na wysokiego, czarnowłosego chłopaka, górującego nad nią, niczym Fungorus ponad drzewami. – Nie zamierzam wracać z niczym, rozumiesz?

– Rozumiem – odparł Tovv. – Też wolałbym coś upolować. Ale jesteśmy już za blisko…

Wtedy pomiędzy krzakami rozległ się odgłos łamania gałęzi. 

Ejla i Tovv odruchowo sięgnęli po łuki i napięli cięciwy, celując w miejsce, z którego doszedł odgłos. Czekali w czujnej pozycji przez chwilę, aż dźwięk powtórzył się kilkakrotnie i teraz byli niemal pewni, że cokolwiek porusza się w zaroślach, posiada cztery kończyny.

To dobry znak.

To cholernie dobry znak.

– Widzisz? – Popatrzyła na przyjaciela triumfalnie, ale także z lekkim wyrzutem. – Gdybyśmy teraz zawrócili, nigdy byśmy go nie upolowali.

– Jeszcze go nie upolowaliśmy – zauważył chłopak. 

Ejla wstała, poprawiła przepaskę, zakrywającą jej piersi i cicho zaczęła zbliżać się do zwierzyny. Tovv zrobił to samo, ale w porównaniu do niej, jego kroki rozbrzmiewały jak tętent tuzina kopyt. Miała czasami ochotę powiedzieć mu, żeby został z tyłu i nie przeszkadzał, ale zbyt mocno ceniła jego świetną umiejętność posługiwania się bronią. Oko i zręczność Tovva przysporzyły im już wiele dobrych łowów, nawet jeżeli nie potrafił, choć w połowie, tak bezszelestnie poruszać się po lesie, jak ona.

Teraz jednak Ejla nie miała dobrego nastroju i irytowała się bardzo szybko. Nie jadła niczego od rana, a z wioski wyruszyli już trzy dni temu. Na pierwszy trop jelenia wpadli wczorajszego popołudnia i od tamtej pory ścigali go, aż pod granicę terytorium plemienia.

Nie mogli pozwolić sobie na żadne potknięcie.

Zauważyła, że wysokie źdźbła trawy, pomiędzy którymi ukrywało się zwierzę, poruszyły się. Zamknęła prawe oko, ponownie naciągnęła cięciwę i wycelowała. 

,,Wiem, gdzie jesteś…” – powiadomiła w myślach jelonka. ,,Mniej więcej”.

Zacisnęła mocniej palce na sprężystym włóknie, czując jak wbija się jej w skórę, lecz przy tym zmienia napięcie przy najmniejszym drgnieniu dłoni, a to pozwalało na większą dokładność.

Trawa znów się poruszyła.

Dziewczyna lekko pochyliła się do przodu, gotowa do oddania strzału…

I wtedy usłyszała, jak obok jej ucha śmignęło coś z zawrotną prędkością, a sekundę później zwierzę ukryte w zaroślach wydało z siebie głośny jęk bólu i runęło donośnie na ziemię. 

Odwróciła się i popatrzyła oskarżycielsko na rozbawionego Tovva, który wieszał swój łuk z powrotem na ramieniu.

– Zabiłabym go! – krzyknęła Ejla. 

– Kiedy? – roześmiał się Tovv. – Za sto lat? – Ruszył w stronę łupu, po drodze klepiąc towarzyszkę po ramieniu. – Zabierzmy go, zanim zjawią się srebrniaki. 

Przez moment patrzyła na chłopaka, marszcząc brwi, ale wiedziała, że ma rację. Każda sekunda się liczyła. To cud, że nie spotkali na razie nic niepokojącego. 

Zawiesiła łuk na ramieniu i podeszła do ustrzelonego jelenia.

Leżał w wysokiej trawie, ze strzałą wbitą prosto w szyję. Oczy miał otwarte, a nozdrza rozchylały się jeszcze przy ostatnich oddechach. Popatrzył się wielkimi, niewinnymi ślepiami na dwójkę swoich oprawców.

,,Piękny” – pomyślała Ejla.

– Całkiem spory – powiedziała na głos.

– Wystarczy na posiłek dla ośmiu ludzi – odparł Tovv i wyciągnął zza pasa długi, myśliwski nóż. – Chcesz skończyć jego cierpienia? – zapytał, podsuwając ostrze Ejli. 

Pokiwała głową, że nie chce.

Tovv wzruszył ramionami.

– Dobrze. – Przykucnął nad jeleniem i przyłożył mu nóż do gardła. – Twoje poświęcenie nie pójdzie na marne. – Po tych słowach, szybkim ruchem odebrał mu życie. – Nie dam rady przenieść go w jednym kawałku – dodał, wstając. – Musimy go poćwiartować, albo ciągnąć przez las za racice. 

– Mamy co najmniej dzień drogi do wioski – odpowiedziała Ejla. 

Chłopak uśmiechnął się nieznacznie. Wiedziała, co to oznacza. Zaraz powie coś, żeby ją wkurzyć.

– Mówiłem, żeby wracać. – Wyszczerzył zęby.

Już otworzyła usta, żeby mu odpowiedzieć, ale w tym samym momencie ich uszy przeszył znajomy, skrzeczący dźwięk silników, wprawiający w stan natychmiastowej gotowości.

– Szybko! – Tovv pchnął Ejlę w trawę, samemu rzucając się nieopodal. 

Ich sylwetki mogły zostać niezauważone, ale wielkie truchło jelenia już nie. Srebrniaki bez trudu były w stanie zorientować się, że coś martwego leży na ziemi, a gdyby się tym choć trochę zainteresowały, od razu zauważyłyby także strzałę, której myśliwi nie zdążyli wyciągnąć.

Korony drzew ugięły się pod siłą podmuchu, generowanego przez powietrzny pojazd Rohena. Ejla odważyła się otworzyć jedno oko i dostrzegła biały, połyskujący kadłub statku, powoli i leniwie sunący na północ.

Około dwie minuty później, odleciał. 

Usłyszała, jak Tovv wypuszcza z ulgą powietrze. 

– Było blisko – mruknął i podniósł się na łokciach. 

– Tak – odparła Ejla. – Było blisko.

 

Ostatecznie, zdecydowali się na transport jelenia poprzez ciągnięcie go za tylne racice. Teraz droga powrotna wydawała się dużo bardziej męcząca, ale oboje byli w doskonałych nastrojach, myśląc o uczcie, która ich czekała.

Już od dwóch tygodni nie udało im się upolować niczego większego, niż króliki. Co więcej – żadnemu z plemiennych łowców nie udało się upolować niczego większego, niż króliki. Złoty strzał, który dostali, był chyba prezentem od Fungorusa. Być może jednym z ostatnich.

Myśl o tym dopadła Ejlę niespodziewanie, kiedy taszczyli zwierzynę pod wzgórzę, trzy godziny drogi od wioski. Wiedziała, że jeżeli z kimś może podzielić się swoimi przemyśleniami, to właśnie z Tovvem.

– Jak myślisz, co ten cały Rohen chce zrobić z Fungorusem? – odezwała się.

Tovv, jak zwykle, pozostawał pogodny, nawet podczas rozmowy na tak drażliwy temat.

– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Może ściąć? Albo zjeść? Grzyby da się jeść.

Ejla nigdy nawet nie rozważała zjedzenia grzyba. Takie rzeczy robili tylko szamani.

– Czemu miałby go jeść? – zapytała. – W końcu to przez niego cała zwierzyna i roślinność umiera. To te jego… Eksperymenty, jak je nazywa szaman Tahim. I wszystkie płyny, które rozlewa po lesie… – Wzdrygnęła się, czując obrzydzenie na samą myśl. 

Kiedyś spotkała się ze ściekami, wylewanymi z siedziby doktora Rohena, które spłynęły w dół rzeki. Była to zielona, lepka substancja, przypominająca nieco flegmę, ale cuchnąca nieporównywalnie gorzej. Tamtego tygodnia, gdy to coś dostało się do wody południowego strumienia, ponad połowa lokalnych zwierząt umarła. Taki sam los mógł spotkać i ją, ale Tovv zadbał o to, żeby szybko się stamtąd ulotnili.

– Nie rozumiem co może nim kierować – powiedział chłopak, nieco poważniej. – Święty grzyb stoi tu od zawsze. Dopóki nie przybył Rohen ze swoimi maszynami, wszystko było w porządku. Zwierzyny było dużo, orzechy rosły, kwiaty kwitły. Może po prostu chce nas wszystkich zamordować? – Popatrzył na Ejlę, sprawiając wrażenie bezradnego. Dziewczyna nie zadawała już pytań starszemu towarzyszowi.

Więcej nie rozmawiali, aż do momentu dotarcia do wioski. 

 

Gdy plemię zobaczyło, że udało im się upolować jelenia, wszyscy zaczęli im gratulować i wiwatować na ich cześć. Nie chodziło bynajmniej o to, że ta zdobycz polepszała życie w wiosce. Mięsa ze zdobyczy mogło wystarczyć na jeden dzień i to tylko dla kilku osób, w tym dla samej dwójki łowców.

Chodziło o coś innego.

Przerwanie dwutygodniowej posuchy, pozwoliło tubylcom wierzyć. Niektórzy z nich jakiś czas temu zaczęli już wątpić, czy jakiekolwiek zwierzęta biegają jeszcze po lasach, prócz królików, wiewiórek i małego stada bażantów. 

Być może niedługo i tak wszyscy członkowie plemienia pomrą z głodu. Ale na razie mają pewność – jest jeszcze na co polować.

 

***

 

Ejla i Tovv nie wyruszyli na następne polowanie, aż do Święta Głowy. Inni myśliwi zdecydowali się ulżyć im w obowiązkach po tak wyczerpującym pościgu, więc zastąpiła ich inna para – Esham i Borggi mieli po trzynaście lat, ale obaj poruszali się po dziczy z łatwością i nadszedł moment, aby dać im się wykazać.

W czasie przygotowań do Święta Głowy, Ejla przebywała w towarzystwie Tovva prawie nieustannie. Jej matka była zbyt zajęta szyciem nowego zestawu szat dla szamanów, a ojciec odszedł dawno temu, pożarty przez niedźwiedzia, gdy te jeszcze występowały w tych okolicach.

Tovv był dla niej najbliższy. I pomimo, że często się na niego denerwowała, bo całkiem beztrosko podchodził do życia, ignorując wszystko co złe, kochała go całym sercem.

Sama nie wiedziała, czy był bratem, czy partnerem. 

Raczej bliżej tego pierwszego. Tylko raz, rok temu, po wspólnym ustrzeleniu potężnego łosia, oddali się rui. Od tamtej pory Tovv przez jakiś czas był dla niej czuły, ale kiedy zrozumiał, że Ejla nie jest kobietą do pieszczot, powrócili do swojej zwykłej relacji – bliższej niż rodzeństwo, ale bez bliskości cielesnej. 

Teraz, kiedy nie miała nic do roboty, przesiadywała u ojca Tovva – Verghana, wytwórcy łuków. Pomagała mu naciągać cięciwy, a potem testowała je razem z przyjacielem na skraju wioski. Jeśli to im się znudziło, szli razem nad strumień i tam próbowali upolować jakieś ryby. Tylko raz udało się zgarnąć niezbyt okazałego łososia. 

W końcu jednak nadeszło Święto Głowy. 

Tym, co najbardziej kojarzyło się Ejli z tym dniem, był zapach halucynogennych grzybów. Dziwny, kwaśny, ale jakże kuszący…

Gdy tylko słońce zaszło za horyzontem, kilku mężczyzn wznieciło gigantyczne ognisko, którego żar wydawał się sięgać czubków drzew. Wokół ustawiono kłody, oraz rozłożono koce, a przy ogniu wyznaczono krąg dla szamanów, w którego obrębie mieli wykonywać rytualne tańce.

Przygotowano także mnóstwo pysznego jedzenia i Ejla zastanawiała się, skąd wzięto tyle zapasów. Jako łowczyni, osobiście nigdy nie wchodziła do spichlerza. Zawsze zostawiała zwierzynę u rzeźnika. Miała wrażenie, że przez ostatni rok myśliwi nie upolowali prawie niczego, co mogłoby wywołać jakąkolwiek nadwyżkę.

A jednak przed nią piętrzyły się stosy jadalnych ścięgien i chrząstek, zwierzęce mięśnie i tłuszcz, półmiski pełne owoców, oraz orzechów, a także dzbany mleka, miodu i świńskiej krwi. Dawno nie czuła takiego apetytu. 

Po zapadnięciu całkowitego zmierzchu, wszyscy zajęli swoje miejsca wokół ogniska i wkrótce później rozbrzmiał potężny ryk, zwiastujący nadejście szamanów.

Na scenę wpadł ich tuzin, ubranych w kolorowe szaty i wisiorki, z połyskującą biżuterią zwisającą z szyi, a także srebrnymi kolczykami wbitymi w różne części ciała. 

,,Spisałaś się, mamo” – pomyślała Ejla.

Szamani zaczęli tańczyć, naśladując swoim ciałem kształty, które przybierają grzyby.

Jeden z nich – największy w barach i z białą czupryną, o imieniu Jon, stanął na niewielkim podeście i wykrzyknął:

– Święto Głowy!

Reszta plemienia odpowiedziała:

– Ku chwale Fungorusa!

Jon zamknął na chwilę oczy i wziął głęboki wdech, po czym zaczął przemawiać:

– Dziś szamani dostąpią corocznego zaszczytu… Połkną święte grzyby i połączą się na jedną noc z Fungorusem… 

– Zaczyna się… – szepnął Tovv w ucho Ejli, a ta spojrzała na niego i uśmiechnęła się.

– Największy grzyb w centrum świata – mówił dalej Jon. – To dzięki jego mocy jesteśmy silni i zdrowi. Fung-energia przepływa przez każdego z nas, bracia i siostry! Jest też we wszystkich grzybach… Jednak tylko szamani, po zażyciu niektórych z nich, mogą dojrzeć energię na własne oczy i porozmawiać z Fungorusem. Może to wydawać się niemożliwe, bracia i siostry, ale ten wielki, majestatyczny posąg natury, naprawdę potrafi mówić. I mówi do nas! W każde Święto Głowy… – Szaman westchnął, jego oblicze stało się nagle poważne, może nawet zrezygnowane. Wlepił wzrok w ziemię, a nagły błysk ognia uwydatnił mu liczne zmarszczki na twarzy. – Teraz to szczególnie ważne… Kiedy Fungorus… Znajduje się pod kontrolą wroga. 

– Śmierć mu! – wykrzyknął ktoś z tłumu.

– Śmierć Rohenowi! – dodał ktoś inny.

Po chwili wszyscy zaczęli przekrzykiwać się, wypluwając nowe obelgi i groźby. Ejla też krzyknęła kilka słów. Teraz, gdy wszyscy bez ogródek dzielili się swoim obrzydzeniem do Rohena, miała ochotę wstać, udać się do jego siedziby i poderżnąć mu gardło.

Jon uniósł dłonie, na znak, że chce spokoju, ale doczekał się go dopiero po chwili. W końcu nastała cisza.

– Wiem – powiedział, kiwając głową. – Doktor Rohen przybył ze swoimi maszynami i zabrał naszą ziemię. Zabrał naszą zwierzynę. Zabrał naszą świętość. Ale fung-energia sobie poradzi. Przetrwaliśmy gorsze zagrożenia… Mamy po swojej stronie Fungorusa.

Nie na taką odpowiedź czekała Ejla. Chciała, żeby kapłan powiedział coś w stylu ,,ruszajmy i rozprawmy się z tym potworem”, albo ,,jutro zaczniemy planować atak”!

Jednak na resztę wioski wydawało się to podziałać. Umilkli. 

Ejla popatrzyła na Tovva. Ten posłał jej spojrzenie, mówiące mniej więcej: ,,jest jak jest”. Znowu zmarszczyła brwi i utkwiła wzrok w ogniu.

– Zaczynajmy rytuał! – krzyknął Jon.

Wtedy szamani wyjęli spod swoich szat niebieskie, świecące grzybki, każdy wielkości naparstka. 

Ejla już wiele razy widziała jak działają na ludzi. Choć czasem miała wrażenie, że chciałaby któregoś spróbować, to wtedy przypominała sobie dziwne transy, w które wpadali kapłani właśnie podczas Święta Głowy.

Każdy z nich wziął do ust kilka sztuk i połknął, a potem przybrał wygodną pozycję. Większość usiadła, trzech stało, jeden położył się na ziemi. 

Członkowie plemienia obserwowali, jak rośliny powoli zmieniają świadomość duchownych. Minęło kilka minut, zanim jeden z nich wydał z siebie pierwszy jęk. Trudno stwierdzić, czy był to jęk bólu, wysiłku, a może rozkoszy. Wiadome było jedno – w jego umyśle coś się dzieje.

Potem inni zaczęli stękać, sapać, krzyczeć, mamrotać, wierzgać, płakać, wyć, śmiać, albo po prostu niekontrolowanie wymachiwać kończynami. 

Odpłynęli.

Odpłynęli daleko, w inne warstwy świadomości, w których, jak twierdzili, mogli porozumiewać się ze świętym grzybem. 

Ejla uważnie przyglądała się Jonowi, który zwinął się w kulkę i cicho skomlał, co jakiś czas wymachując tylko głową w różnych kierunkach. Wyraźnie można było zobaczyć białka jego oczu.

I wtedy coś ukłuło ją w tył głowy.

Odwróciła się szybko, ale spostrzegła, że nikt za nią nie siedzi. Przez krótki moment miała wrażenie, że mógł to być kawał Tovva, albo zabłąkana strzała jakiegoś dziecka, ale właśnie wtedy dopadły ją nagłe mdłości. Zgięła się wpół, łapiąc za przegub.

– Ejla? – Dotarł do niej głos Tovva. – Ejla, dobrze się czujesz?

Nie, nie czuła się dobrze.

Wydała z siebie jakiś dźwięk, ale nie dosłyszała go, bo wszystko wokół stało się nagle przytłumione. Zakręciło się jej w głowie. Uniosła wzrok na wielki ogień, wypluwający wokół swoje piekielne języki. Nagle potwornie zaczęła się go bać.

Być może wrzasnęła.

Potem upadła na plecy, a obraz całkowicie się rozmazał. Ostatnim, co mogła zobaczyć wyraźnie, była przerażona twarz Tovva i podskakujący z uciechy szaman.

Nagle przeniosła się gdzieś indziej. Świat był niebieski. Wszystko było niebieskie, ale nie były to kolory nieba, a bardziej granatowych grzybów, lub tafli jeziora w nocy. 

Była gdzieś w lesie, czuła moc. Fung-energia. Nigdy wcześniej jej nie doświadczyła, ale teraz była pewna, że to właśnie ona. Czuła ją na języku – miała słodki smak. Słodki, ale nie przypominający smaku dojrzałej gruszki – bardziej zgnilizny. Następnie, dotarł do niej zapach, bardzo ostry, piekący w nozdrza. 

Wtedy jej oczom ukazał się Fungorus. Dotychczas widziała go dwa razy – oba wydarzyły się, gdy była dzieckiem. Teraz jednak święty grzyb wyglądał inaczej. Choć wciąż był gigantyczny i przerastał wszystkie okoliczne drzewa kilkakrotnie, a także pozostawał wściekle niebieski i pulsujący, to teraz jego ścianki lekko pożółkły, a kapelusz pokrywała zgnilizna. Żył, była tego pewna, ale bardzo cierpiał. 

Usłyszała jego ciche wołanie. Nie mówił po ludzku, ale potrafiła go zrozumieć.

,,Boli…” – wydawał się skarżyć.

– Wiemy, panie – odpowiedział silny, ludzki głos.

I właśnie wtedy, gdy uświadomiła sobie, że jakimś cudem wkroczyła do mistycznej, dziwnej przestrzeni zarezerwowanej dla Fungorusa i szamanów, ujrzała błysk.

Znalazła się w tym samym miejscu co przed chwilą, ale jakiś czas później. Była w przyszłości i wiedziała to, ze względu na położenie księżyca. Popatrzyła na świętego grzyba.

Zamarła.

Fungorus płonął. Żar pochłaniał go zewsząd, pożerając każdy odłamek organizmu, niszcząc doszczętnie. Ogień pozostawał bezlitosny. Z góry nadleciały statki doktora Rohena i roboty bojowe spadły na ziemię z dziwnymi urządzeniami, które wypluwały płomienie. Podpalały świętość. 

Ejli zachciało się płakać. Ale nie mogła uronić ani jednej łzy. Czuła tylko dojmujące, paskudne uczucie, chwytające za serce. Miała wrażenie, że świat się skończył. Nadzieja umarła.

Popatrzyła na księżyc.

,,Za pięć dni” – pomyślała. ,,To się wydarzy za pięć dni”.

Nagle poczuła jak coś wciąga ją w otchłań. Spadała w pustce przez zaledwie ułamek chwili, a potem obudziła się z wrzaskiem, zlana potem i oddychając z trudem. Nad nią stało kilkoro ludzi, członkowie plemienia – Tovv, mama, stara Zeze.

– Kochanie… – wykrztusiła matka. – Nic ci nie jest?

Ejla próbowała uspokoić oddech.

,,Nie mogę im powiedzieć” – rzekła w myślach. ,,Wizje to złamanie tabu. Wizje należą do szamanów. Zwykłych ludzi wieszają za to na drzewach”.

Stara Zeze patrzyła na nią podejrzliwie. Ejla unikała jej wzroku.

– Nawdychała się oparów – stwierdziła w końcu staruszka. – Też raz tak miałam.

Tovv przysunął się bliżej. Poczuła ciepło jego ciała i od razu zrobiło się jej trochę lepiej.

Wpatrywał się w nią pytająco. Wiedziała, że czeka na wyjaśnienia. 

– Wszystko dobrze – mruknęła cicho. – Chyba powinnam się położyć. – Wstała, licząc, że Tovv ruszy za nią.

On nie zawodził.

– Odprowadzę cię. – Poderwał się z siedzenia i otoczył ją ramieniem. 

– Może ja… – zaczęła mama.

– Nie trzeba – odparła Ejla, zanim matka zdążyła dokończyć. – Poradzę sobie. Zostań i oglądaj rytuał. – Spojrzała na Jona, wijącego się na glebie niczym wąż. 

 

Tovv odprowadził ją aż do samego domu. 

,,Ciekawe czy coś podejrzewa, czy naprawdę po prostu się martwi” – pomyślała, spoglądając z ukosa na poważną twarz przyjaciela.

– Możemy porozmawiać? – zapytała.

Mina chłopaka pozostała nieprzenikniona.

– Tak – odparł. 

Otworzył drzwi domu i Ejla weszła do środka bez pomocy. Usiadła na jednym z dywanów i poczekała, aż Tovv zasłoni okna, żeby nikt nie mógł ich podglądać. Potem spoczął obok, bardzo skupiony na tym, co dziewczyna ma do powiedzenia.

Zrelacjonowała mu całą wizję. W trakcie opowieści, Tovv milczał, z grobową miną. Raz na jakiś czas zadawał pytanie na temat szczegółów, ale to właśnie wtedy Ejla pierwszy raz naprawdę zdała sobie sprawę – ten chłopak jest pogodny i wesoły kiedy trzeba, ale nadal pozostaje mężczyzną. Nie myślała o tym nigdy wcześniej; może tylko w stosunku do niej zachowywał się w ten kochany, chłopięcy sposób?

– Potem się obudziłam – zakończyła. 

Nie dłużej niż pięć sekund później, do domu weszła jej matka. 

– Jak się czujesz? – zapytała od razu.

– Muszę iść – mruknął Tovv i ruszył w stronę drzwi. – Dobranoc, zdrowiej – rzucił jeszcze do Ejli. 

– Jak się czujesz? – powtórzyła matka.

– Żyję – odparła dziewczyna. – Muszę… Muszę się przespać.

– Potrzebujesz czegoś?

– Spokoju. 

 

***

 

Jednak tej nocy Ejla nie zmrużyła oka. Potwornie się obawiała, że jej najlepszy przyjaciel uznał ją za szaloną, lub – co gorsza – opętaną. Przez chwilę dopuściła nawet do siebie myśl, że mógł już donieść na nią do szamanów, a wtedy, skoro świt czekał ją ból, upokorzenie i śmierć. Szybko oddaliła te rozważania.

,,On by nigdy tego nie zrobił” – pomyślała.

I faktycznie, Tovv okazał się lojalny. Ale jednocześnie wstrzemięźliwy.

Następnego dnia nie rozmawiali o tej wizji, aż do wieczora, gdy Ejla nie mogła już dłużej wytrzymać.

– Myślę nad tym – powiedział wtedy chłopak, próbując urwać temat.

– Nie mamy wiele czasu. – Przyciągnęła jego twarz do siebie i popatrzyła mu w oczy. – Śniło mi się, że to wydarzy się za cztery dni. Droga na miejsce trwa dwa. Myśl szybciej.

– To niebezpieczne, Ejlo. Jeśli wierzysz, że…

– Nie powiedziałam ci, że w to wierzę – przerwała mu. – Ale nie zasnę, jeśli nie będę tamtej nocy przy Fungorusie. Chcę po prostu sprawdzić jak się miewa… Przypilnować, aby nic mu się nie stało… Od bardzo dawna nikt z naszych ludzi nie wybierał się tak daleko na teren Rohena. Nikt go nie widział.

– Zgadnij dlaczego. – Tovv wyrwał się z jej dotyku. – To grozi śmiercią.

– Umarłabym dla ciebie, wiesz o tym. A ty dla mnie?

Chłopak spuścił wzrok na ziemię. Pociągnął nosem.

,,No tak” – skarciła się w duchu Ejla. ,,Nie możesz go odrzucać, a potem liczyć, że będzie cię wielbił”.

Potem Tovv popatrzył na nią ze śmiertelną powagą.

– Bez wahania – powiedział.

 

***

 

Kolejny dzień upłynął im jeszcze na nieustannych sprzeczkach i słownych przepychankach, ale ostatecznie, gdy zmierzch zdążył już zapaść, Tovv zgodził się wyruszyć z Ejlą na wyprawę następnego dnia.

Tamtej nocy spała godzinę, może dwie. Kiedy tylko ujrzała pierwsze promienie porannego słońca, zerwała się z posłania i poszła po wyposażenie.

– Gdzie idziesz? – odezwała się sennie matka, wygrzebując spod pościeli.

– Polować. – Dziewczyna pocałowała ją w czoło.

– Mhm… – Mama zaakceptowała te wytłumaczenie i wróciła do snu.

Ejla nie czuła się specjalnie przejęta faktem, że może już nie zobaczyć matki. Bardziej brakowałoby jej adrenaliny podczas polowań, łowienia łososi z Tovvem i słodkiego śpiewu siostrzenicy Mejshy. Oczywiście, za matką również by tęskniła, ale znacznie mniej. Jeśli tylko wyobrażała sobie świat bez Tovva, zaczynał on przybierać barwy szarości i smutku. Wtedy naprawdę straciłaby wszystko.

Nie może na to pozwolić.

,,Będę go pilnować” – obiecała sobie w duchu. ,,Jeśli ktoś umrze, to będę to ja”. 

Wymknęła się z domu. Tam czekał już jej kompan, oparty o ścianę chatki. Dał znak skinieniem głowy, że jest gotowy.

– Wszystko dobrze? – zapytała niepewnie.

– Jasne – odparł. – Chodźmy na to grzybobranie. – Uśmiechnął się.

Ejla też się uśmiechnęła. Jej beztroski Tovv wrócił. Rozpromieniła się cała na tę myśl i jeszcze raz przyrzekła sobie, że nie pozwoli za nic w świecie, aby stała się mu krzywda.

 

Poruszali się po lesie bardzo żwawo, żeby zdążyć do Fungorusa nazajutrz, jeszcze zanim się ściemni. Choć towarzysz Ejli był głośny, to biegał i wspinał się doskonale, więc przez większość drogi przodował.

Słońce tego dnia grzało naprawdę mocno i zrobił się skwar, więc oboje zrzucili z siebie skórzane ubrania, zawiązali je sobie w pasie i dalszą część trasy pokonywali w samych przepaskach, zasłaniających ich miejsca intymne.

Po kilku godzinach udało im się znaleźć zasłoniętą grotę, wyrzeźbioną w jednej ze skał, w której było znacznie chłodniej, a promienie słoneczne nie biły po oczach.

Zjedli owoce. Niedługo później znowu dopisało im szczęście, bo Tovv wypatrzył w trawie zająca. Ubili go i ugotowali, a że okaz był całkiem spory, to napchali brzuchy do syta.

Ejla czuła się lekka i szczęśliwa. Jeszcze przez co najmniej pół dnia wędrówki będą bezpieczni, na terytorium plemienia, a w dodatku już dawno nie wybrała się z przyjacielem na tak mało zobowiązującą przygodę, w trakcie której nie denerwuje się wcale na to, że nie mogą niczego upolować. Potrzebowała tego. Może nawet wyjdzie na dobre, że doświadczyła wizji?

Wykąpali się w strumieniu. Widziała Tovva nago pierwszy raz, odkąd się ze sobą zbliżyli. Przez ten rok znacznie wydoroślał i sprawiał już wrażenie mężczyzny, a nie chłopca. W końcu miał już na karku osiemnaście lat. 

On zachował się wobec niej dużo grzeczniej i ani przez moment się nie gapił.

No może poza tą jedną chwilą, gdy zanurkował pod powierzchnię wody i wyskoczył na nią od dołu, wypychając ją w powietrze i sprawiając, że przeleciała dwa metry. Huknęła o taflę jak kłoda i wrzasnęła z bólu i złości.

Śmiali się z tego jeszcze długo po tym, jak skończyli kąpiel. 

Wieczorem wpadli na trop czegoś większego niż zając. Okazało się, że wytropili lisa. W ich plemieniu jedzenie lisów nie było akceptowane, ale skóra z tego zwierzęcia cieszyła się uznaniem.

Dlatego Ejla podkradła się do zwierzaka, gdy w końcu go znaleźli. Napięła już cięciwę łuku, ale usłyszała za sobą krótki, głośny gwizd. Lis spłoszył się i zwiał, a ona przestrzeliła. Odwróciła się do Tovva i warknęła:

– Jesteś skończonym debilem!

Chłopak zachichotał.

– Miałam go już na muszce! – wrzasnęła ponownie. – Drugi raz z rzędu nie mogę przez ciebie niczego upolować!

Wzruszył ramionami.

– Widzisz, teraz to ja mam lepsze wyniki. – Wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu. – Jeleń i zając w tym tygodniu. A ty dwa pudła… Kto tu jest lepszym myśliwym?

Ejla walnęła go w ramię.

– Auć! Wredna baba.

– Wredny chłop.

Szli dalej. Noc spędzili przywiązani sznurami do wysokich gałęzi drzew. Nad ranem znaleźli niebieskie grzyby, więc złożyli broń i odmówili krótką modlitwę. Poprosili Fungorusa o pomyślność, a potem przytulili się, czując oboje, że to dobry moment na bliski kontakt z drugim człowiekiem. 

Jednak wszystko co piękne, kiedyś się kończy.

Dotarli do granicy terytorium plemiennego. Ostatni, zabudowany posterunek był już kilka kilometrów za nimi. Podobnie jak poprzednio, Ejla zaczęła być nerwowa. 

Tovv starał się ją pocieszać, sypiąc głupimi żarcikami, ale też stał się znacznie uważniejszy. Być może nawet bardziej od niej. Nie spuszczał palców z cięciwy łuku ani na chwilę. 

– Mamy godzinę drogi do świętego grzyba – obwieścił w końcu. 

– Skąd wiesz? – zapytała Ejla. Wiedziała, że nie dotrze do Fungorusa w pojedynkę, bo ostatni raz szła tam mając osiem lat. Właśnie dlatego obecność chłopaka była niezbędna, nie licząc oczywiście przejmującej samotności.

– Pamiętasz ostatnią ekspedycję w tamto miejsce? – odparł. 

– Trzy lata temu?

– Właśnie. Byłem w niej. – Odwrócił się do Ejli i lekko uśmiechnął. – Stąd wiem. 

Z rozmowy wyrwał ich nagle odgłos łamania gałęzi. 

Szybko opuścili głowy i położyli się na leśnej ściółce. Wokół nie było trawy, więc pozostawali widoczni z kilkudziesięciu metrów, o ile wróg miał dobry wzrok.

,,Oby miał” – pomyślała. ,,Wolę, żeby to było zwierzę”.

Niestety, to nie było zwierzę. Usłyszała blaszany dźwięk i stal zalśniła między krzakami. Maszyna Rohena. 

To coś stąpało na dwóch nogach, przypominając na pierwszy rzut oka człowieka. Miało jednak kwadratowe, niesubtelne kształty, zbudowane zostało ze stali, a na klatce piersiowej mieściły się różne, kolorowe kropki. Zamiast uszu, posiadało anteny, ale najważniejsze było jedno – w rękach zawsze spoczywała broń. Nie był to łuk, włócznia, czy nóż. Plemię nazywało to wypluwaczem. Wypluwało bowiem z siebie wiązki czegoś, co potrafiło bardzo zranić, a często nawet zabić na miejscu.

Żeby ubić srebrniaka trzeba było celować w rurki, które przebiegały mu w okolicach szyi i głowy. Choć zostały dobrze schowane przez konstruktora, to celny strzał potrafił przeciąć je wszystkie.

Nie chciała jednak teraz tego testować.

Wstrzymała oddech, przyciskając skroń do ziemi. Popatrzyła na Tovva.

Milczał, ale jego wargi bezdźwięcznie ułożyły się w słowa:

– Będzie dobrze.

Ejla pokiwała delikatnie głową.

Blaszak wydawał się kompletnie nieświadomy zagrożenia. Stawiał głośne, równomierne kroki, poruszając się po lesie, jakby był niezniszczalny.

Pomyślała z pewnym rozbawieniem, że przypomina to Tovva. Ta myśl stała się promykiem światła we wszechogarniającym jej umysł mroku – mieszance strachu, poczucia winy, że ściągnęła tu przyjaciela i realizacji, że spotkają tych potworów znacznie więcej.

Minęły dwie, przeraźliwie długie minuty, aż w końcu srebrniak skręcił w innym kierunku i przestali go słyszeć.

Podnieśli się ostrożnie.

– To już naprawdę ich teren – powiedział cicho Tovv. – Skoro mają tu piesze warty, to znaczy, że czują się jak u siebie. Musimy być bardzo, bardzo…

– Ostrożni – dokończyła za niego Ejla. – Myślałam, że to ja jestem tą zrzędliwą.

Uśmiechnął się.

Znowu wiedziała co myśli.

Zapewne, tak jak ona, cieszył się tą chwilą normalności, w strachu przed tym, że niedługo może ją utracić.

Ponownie uderzyło poczucie winy.

– Możemy zawrócić – wypaliła nagle Ejla.

Tovv nawet minimalnie nie zmienił wyrazu twarzy. Najwidoczniej spodziewał się tych słów. Odgarnął jej kosmyk włosów z czoła.

– Wiem – odparł. 

To kończyło dyskusję. 

 

Zaczęli przesuwać się jeszcze ostrożniej i – w miarę możliwości – ciszej. W trakcie drogi do świętego grzyba nie spotkali żadnego przeciwnika i Ejla zastanawiała się, jak wiele szczęścia mają jeszcze w zanadrzu.

Podczas wspinania się na wysokie wzgórze, czuła jak oczy pieką ją ze zmęczenia, a po karku spływa pot. Chciała zaproponować, żeby się zatrzymali, ale właśnie wtedy Tovv chwycił ją za dłoń i wyszeptał:

– Jesteśmy.

Wyjrzała zza wzgórza.

Widok zaparł jej dech w piersiach, tak jak wtedy, gdy miała osiem lat.

Wielki, ciemnoniebieski grzyb, wyższy od drzew cztero–, a może nawet pięciokrotnie, wciąż pulsujący, wydawał się żywym organizmem. To znaczy… Był żywym organizmem. 

Jednak z pewnością nie całkiem zdrowym.

Tak jak w wizji – prawa strona kapelusza kompletnie zgniła i szarozielona masa sięgała swoimi paskudnymi mackami już naprawdę głęboko. Ścianki trzonu wyraźnie pożółkły, a z niektórych miejsc ciekła czarna ciecz. Białe żyłki wciąż powiększały się i kurczyły, jak gdyby miały zaraz pęknąć. 

Ejla nie wiedziała czy Fungorus pulsuje, bo tak ma z natury, czy to efekt choroby. 

– Oh… – westchnął Tovv.

Przyjrzała się uważniej.

,,To nie choroba” – zdała sobie sprawę. ,,To przez nich”.

Nieopodal świętego grzyba zgromadziło się bowiem kilka statków Rohena. Były w porównaniu do niego tak małe, że na początku nawet ich nie zauważyła. Maszyny doktora kręciły się wokół Fungorusa, robiąc z nim coś, co z pewnością mu szkodziło. Niektóre wierciły, inne coś wstrzykiwały. Kilka blaszaków wisiało nawet na liniach, u szczytu kapelusza! 

– To skurwiele! – wykrztusiła Ejla.

– Ciszej – pouczył ją Tovv, spokojnym tonem.

– Przepraszam.

Przypatrywali się temu obrzydliwemu zajściu przez chwilę, aż w końcu ponownie przemówiła:

– Powinniśmy znaleźć miejsce do nocowania.

Tovv pokiwał głową.

– Dobra. Ale to ty będziesz tam nocować. Ja będę pilnował. 

– Podzielimy się po równo – odparła, czując jak wzbiera się w niej irytacja. 

– Nie spałaś przez dwie noce przed wyprawą. Dam sobie radę, musisz odpocząć, bo jutro nie wytrzymasz.

– Czuję się pobudzona. Nie ma mowy, że padnę!

,,Czy on zawsze musi robić mi na przekór?” – zdenerwowała się w myślach.

Chłopak tylko znów się uśmiechnął.

– Najpierw znajdziemy miejsce, potem pogadamy. Może być tak, że nigdzie nie będzie na tyle bezpiecznie, żeby się zdrzemnąć.

– Nie, nie, wiem jak to się skończy – syknęła Ejla. – I tak postawisz na swoim…!

– Może. – Wzruszył ramionami i jeszcze szerzej wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Mam przez to płakać?

Miała ochotę solidnie mu wygarnąć. 

Jednak nie mogła. 

Usłyszeli obok siebie dźwięk kroków. Naprawdę blisko.

Obejrzeli się gwałtownie za plecy, każde w inną stronę, szybkim ruchem wyciągając łuki. 

,,To przez tę kłótnię” – pomyślała. ,,Daliśmy się rozproszyć, przez to nas podeszli. Słyszałabym z kilometra te potwory”!

Przez moment zapadła całkowita cisza, w trakcie której Ejla słyszała tylko bicie swojego serca. Miała nadzieję, że maszyna Rohena oddaliła się, a oni pozostali niezauważeni. Jednakże niepokój, ściskający jej gardło, brzuch i klatkę piersiową, pozostał. Nie widziała skąd nadchodzi wróg. Zatem nie mogła też widzieć, czy się oddala.

Wtedy kątem oka uchwyciła ruch i usłyszała stęk stali. 

Robot był w zaroślach, całkiem niedaleko, a co najgorsze, zauważył ich. 

Naciągnęła błyskawicznie cięciwę łuku i posłała strzałę w kierunku wroga, ale wtedy rozległ się szczęk również z drugiej strony. 

Nawet nie spojrzała, czy strzała dotarła do celu, bo już obróciła się i strzeliła do następnego srebrniaka. 

Wypuścił wiązkę z wypluwacza, i o mały włos nie trafił w stopę Ejli. Potem jeszcze jeden pocisk, tym razem od drugiego robota, wylądował nieco za wysoko.

Naciągnęła strzałę, posłała ją do wroga, potem znowu. Usłyszała jak cięciwa Tovva również dygocze za jej plecami. 

Śmignęła nad nią następna wiązka.

Uchyliła się w ostatniej chwili. Nad ich głowami zaczął krążyć statek. Jego silniki zagłuszyły wszystko wokół.

Kolejny atak ze strony robotów sprawił, że musiała odskoczyć na bok w ułamku sekundy.

Dziewczyna przeturlała się do najbliższego drzewa i sięgnęła do kołczanu po dwie strzały. Wyjrzała zza pnia i od razu je wypuściła. 

Pach! Roboty dalej strzelały, ale tym razem wiązka musiała być gdzieś daleko, bo Ejla nie poczuła nawet ciepła. 

Tymczasem dwie kolejne strzały były już gotowe do ataku i pofrunęły przed siebie.

Kątem oka spostrzegła, że blaszak z którym walczyła najzacieklej, stracił równowagę i upadł. Kilka iskier wyleciało mu z przewodów. Upuścił broń. Był bezbronny i martwy. Trafiła. 

Wtedy statek oddalił się kilkadziesiąt metrów dalej, prawdopodobnie aby dokonać zrzutu żołnierzy na bardziej dogodną pozycję. Gdy tylko zrobiło się cicho, dosłyszała brzdęk drugiego robota, który upadł na ziemię z głuchym łoskotem. Tovv miał niezłe oko.

– Musimy uciekać – powiedziała, zbierając z ziemi strzałę. Obróciła się teraz do Tovva.

Spojrzała na niego.

– Nie – szepnęła.

Podbiegła do swojego przyjaciela, odrzucając na bok łuk i strzały. Uklękła przy nim.

Chłopak leżał na ziemi. W lewej ręce wciąż trzymał broń, ale prawą tamował wielką ranę, która ciągnęła się mu od miednicy, aż po żebra. Uszkodzenie wyglądało okropnie, całe w bordowej krwi, sączącej się z wnętrza w zawrotnym tempie. 

Mimo to, Tovv, jak zwykle, lekko się uśmiechał.

– Nie – powtórzyła Ejla, przyciskając obie dłonie do rany. – Nie, nie, nie możesz! – Miała wrażenie, że traci zmysły. Popatrzyła w oczy Tovva, całkowicie spanikowana, przerażona. – Nie odchodź, ja to wyleczę… Wyleczę to… Błagam!

Chwycił ją za rękę.

– Spokojnie – wyszeptał. Jego głos rzeczywiście emanował spokojem. Był kojący. 

Tak bardzo chciała, żeby koił ją całą wieczność. Jak to możliwe, że dotąd się nim nie delektowała? Jaka była szczęśliwa, gdy mogła go słuchać… Codziennie. A teraz… A teraz… 

– Spokojnie – powtórzył. 

– Tovv, proszę cię, nie możesz mnie zostawić…

– Ejla. – Drugą dłoń położył jej na policzku. – Nigdy cię nie zostawię. Obiecuję.

Nagle ponownie rozbrzmiał ryk silnika, ale tym razem nieco dalej. Zaczynali zrzut robotów. 

– Jesteś dla mnie wszystkim… Nie możesz odejść!

– Pamiętaj, żeby przeżyć – mówił powoli, w pełni opanowany, ale głos miał coraz słabszy – Musisz uciekać. Wróć do wioski i opowiedz co się dzieje z Fungorusem. Zaopiekuj się matką. I przekaż mojemu ojcu, że wychował mnie należycie. Czasem w to nie wierzy. – Zachichotał i wypluł z ust nieco krwi. Ejla popatrzyła na juchę, przerażona. – Nie pakuj się w kłopoty – dodał Tovv. – Nie podchodź już pod granicę. To zbyt niebezpieczne. Pamiętaj, że nieważne kogo ci dadzą do polowania… Nie będzie tak dobry jak ja. – Uśmiechnął się szeroko.

Ejla słyszała zbliżające się maszyny. Pewnie były już pięćdziesiąt metrów stąd. Nie obchodziło jej to.

– Nie chcę nikogo innego! – krzyknęła. – Chcę ciebie! – Wtuliła się mu w szyję. 

Pogłaskał jej włosy.

– To nie koniec – szepnął. – Dla ciebie to nie koniec. Uciekaj stąd, szybko. Nie pakuj się w kłopoty. Będę patrzył. – Pocałował ją w policzek zimnymi wargami. – Kocham cię.

– Ja ciebie też kocham – wyjąkała z trudem, krztusząc się łzami.

I, choć oboje nie wiedzieli jaki to rodzaj miłości, to jedno było pewne – kochali się.

Jego głowa opadła bezwładnie na liście.

Wtuliła się w niego jeszcze mocniej, gotowa na śmierć. 

Krzyczała bardzo głośno, jakby postradała zmysły. Wrzeszczała, unosząc głowę w różnych kierunkach, a burza czarnych włosów wirowała na wietrze. Blaszaki się zbliżały, a ona wciąż darła się na całe gardło, nie będąc gotowa, aby puścić zwłoki Tovva. Chciała za nie umrzeć. Umrzeć po to, aby ta skorupa, w której kiedyś mieszkał jej przyjaciel, nigdy nie dostała się w ręce maszyn.

Były już naprawdę blisko, kiedy straciła przytomność.

 

***

 

Przez pierwsze chwile po przebudzeniu, Ejla ciągle nie pamiętała tego, co wydarzyło się w okolicy Fungorusa. W głowie kłębiły się zwykłe myśli o kolejnym dniu, który będzie mogła spędzić z Tovvem.

Potem sobie przypomniała.

Poczuła, jak nagle ściska się jej żołądek, a łzy cisną do oczu. Była bardzo blisko tego, żeby zwymiotować. 

,,Tovv nie żyje. On naprawdę nie żyje.”

Wiedziała, że musi wrócić do wioski i wszystkim o tym opowiedzieć, aby wyprawili mu dobry pogrzeb. Musiała zabrać jego ciało…

Wbiła wzrok w górę. 

Uświadomiła sobie coś przerażającego, co początkowo zignorowała, zatracając się w myślach o żałobie.

Niebo nie było błękitne, lecz białe.

Niebo nie było bowiem niebem, ale sufitem. Znalazła się w jakimś budynku.

Spróbowała poruszyć rękoma, ale poczuła, że są związane, podobnie jak całe ciało, od kostek, aż po klatkę piersiową. 

,,To sen” – powiedziała sobie w duchu.

Z trudem skierowała oczy na inny punkt niż sufit i zobaczyła, że znajduje się w pustym, całkowicie białym pomieszczeniu bez okien, ani drzwi. 

Właśnie w tamtym momencie wzebrał w niej prawdziwy strach. Wierzgnęła na łóżku z wściekłością i desperacją, ale te ani drgnęło. Ryknęła na całe gardło, a potem znów podjęła próbę uwolnienia się z więzów. Nic z tego. 

– Gdzie ja jestem?! – krzyknęła. 

Wtedy jedna ze ścian podniosła się nagle, ukazując ciemną przestrzeń.

Serce Ejli biło jak oszalałe.

Zobaczyła jakąś sylwetkę. Ludzką sylwetkę.

Wejście otworzyło się do końca i wtedy tajemniczy człowiek zrobił kilka, powolnych kroków do przodu, ukazując swoją pełną aparycję. 

Był to około czterdziestoletni mężczyzna, o jasnobrązowych włosach, ułożonych schludnie do tyłu, ubrany w biały fartuch. Na nosie miał okulary. Szedł z rękami założonymi za siebie, ale Ejla dostrzegła, że ma na sobie rękawiczki, gdy zatrzymał się na chwilę i pomachał jej z przyjaznym uśmieszkiem na twarzy.

– Nie zbliżaj się! – warknęła, choć pozostawała całkowicie bezbronna.

Zignorował to i podszedł do niej. Usiadł na krawędzi łóżka. 

– Witaj – powiedział cicho, przypatrując się dziewczynie z fascynacją. 

– Kim jesteś? – syknęła. – Co tu robię?

– Nazywam się Arnold Rohen. Doktor Arnold Rohen.

Momentalnie poczuła jak opanowuje ją nieokiełznana nienawiść, gniew i żądza mordu. Poderwała się na tyle, na ile mogła, wrzeszcząc prosto w twarz mężczyzny. Chciała dosięgnąć jego czaszki swoją głową i zadać mu cios, ale siedział zbyt daleko. W związku z tym zdobyła się na jedyny sposób okazania pogardy, jakiego mogła dokonać – nagromadziła w ustach dużo śliny i splunęła w twarz doktora.

Rohen przetarł usta.

– A ty, jak masz na imię? – zapytał.

– Gówno cię to obchodzi! – Znów szarpnęła za więzy, chcąc zadać mu krzywdę, ale w rzeczywistości nie miała szans na jakikolwiek swobodny ruch. 

Jeszcze bardziej zdenerwował ją fakt, że Rohen całkowicie zignorował oplucie. Zacisnęła pięści i wydarła się: 

– Zabiłeś go! Zabiłeś Tovva!

Mężczyzna pokiwał głową na boki. 

– Nie – odparł spokojnie. – O kimkolwiek mówisz, z pewnością go nie zabiłem. Cały czas siedzę tutaj. – Rozłożył ręce i omiotał wzrokiem ciasne pomieszczenie, w którym się znajdowali. – Na pewno nie chodzi ci o roboty?

Twoje roboty! 

Ejla miała ochotę wyszarpać mu serce. W myślach, niemal samoistnie, ujrzała scenę, w której sprawia mu niewyobrażalny ból. 

Pragnęła zemsty, tak samo bardzo jak wody, czy powietrza.

On jednak tylko się uśmiechał.

– To bardzo dobre maszyny – rzekł. – Są kierowane przez sztuczną inteligencję. Nieskromnie przyznam, że to moje dzieło. No ale dobrze, nie ściągnąłem cię tutaj po to, żeby się przechwalać. Jesteś mi potrzebna.

Ejla pozostała cicho.

– Twoje ciało – kontynuował doktor – jest niezbędne do osiągnięcia celu, do którego dążę od… Oh, niespełna dwudziestu lat! – Pokiwał głową z niedowierzaniem. – Przybyłem tutaj, wraz z moimi pięknymi maszynami, słysząc o niezwykłej więzi waszego plemienia z grzybami, a także wielkim grzybie, którego otaczacie czcią. Fungorus, czyż nie?

– Nie waż się wymawiać tej nazwy…

– Wybacz. Nie sądziłem, że to tabu.

– Tylko dla ciebie.

– Rozumiem. – Rohen złapał dziewczynę za dłoń, jak wtedy, gdy czuwa się przy umierającym bliskim. Ejla próbowała się wyrwać, ale trzymał zbyt mocno. – Widzisz, bezimienna przyjaciółko, jestem wprost zafascynowany grzybami. Ich struktura. Ah, coś wprost niesamowitego… – W jego oczach pojawił się błysk fanatyzmu. – To, jak rosną, jak się rozwijają i jak mogą oddziaływać na człowieka. Cudowne, doprawdy. I tutaj wkracza moje marzenie, górnolotne, a jakże. Chciałbym… – Przybliżył twarz do uszu Ejli. – Stworzyć istotę doskonałą. Połączenie człowieka i grzyba. – Odsunął się gwałtownie. – Z inteligencją ludzi i zdolnościami adaptacyjnymi grzybów, osobnicy naszej nowej rasy, byliby prawdziwymi zdobywcami! Tak, młoda przyjaciółko. A wy, te wasze śmieszne, prymitywne plemię… Wy jesteście połączeni z grzybami od pokoleń i dlatego będziecie idealnymi królikami doświadczalnymi. Badałem Fungorusa bardzo długo, naprawdę. Ma wiele wspaniałych właściwości. Wykorzystamy jego próbki do przeprowadzenia mutacji. Nie będziesz pierwszą pacjentką. – Wzruszył ramionami. – Twoi poprzednicy zwyczajnie umierali. Ale ty jesteś kobietą. Z natury jesteście wytrzymalsze! – Zarechotał głośno, a potem klasnął w dłonie. – No, to z grubsza tyle. Widzimy się jutro. 

Kiedy skończył, Ejla trzęsła się ze strachu. Rohen uśmiechnął się raz jeszcze i sprężystym krokiem wyszedł z pokoju, a ściana osunęła się do pierwotnej pozycji. 

Ejla czuła jak wymioty zbierają się jej w przełyku, ale przed nimi, światło dzienne ujrzała cała lawina łez.

 

***

 

Choć straciła poczucie czasu, to wiedziała, że w samotności spędziła co najmniej kilkadziesiąt godzin. Upłynęły jej pod znakiem mieszanki potwornej żałoby z wszechogarniającym strachem.

Nie wiedziała co ją czeka. Jednak jeszcze bardziej bolało ją to, co już się wydarzyło. Tovv odszedł na zawsze. Zginął i to przez nią. Jeśli nawet, jakimś cudem, uda się jej stąd wyrwać, to nie będzie miała po co żyć. 

A do śmierci z pewnością jeszcze długa droga. Nim pozwoli, żeby odeszła, Rohen dostarczy jej pewnie jeszcze wiele bólu. 

Poza tym, czuła się winna śmierci Tovva. Po pierwsze, to ona namówiła go na tę wyprawę, po drugie, to przez głupią kłótnię dali się podejść blaszakom. A po trzecie – najważniejsze – przecież złożyła obietnicę, że to ona umrze, nie on! Jeśli naprawdę obserwował ją teraz z zaświatów, to przez następne dni, a może nawet tygodnie, ujrzy tylko tortury i cierpienia swojej towarzyszki. 

W przeciwieństwie do chwili, gdy czuwała przy zwłokach – teraz nie była gotowa na śmierć, ale jeszcze bardziej nie była gotowa na nieustanne męki. Gdyby tylko miała możliwość, żeby popełnić samobójstwo, nawet by się nie zawahała.

Próbowała wstrzymać powietrze, aż robiła się czerwona i mdlała, ale niedługo później budziła się zdrowa. Chciała rozdrapać paznokciem swoje udo, żeby dostać się do tętnicy i ewentualnie wykrwawić, ale okazało się to niemożliwe. 

Musiała zwyczajnie czekać na swojego oprawcę.

W końcu, po Fungorus wie jakim czasie, ściana znów ustąpiła miejsca czarnej pustce. 

Ejla osiągnęła apogeum swojego strachu. Wiedziała, że nadszedł ten moment. Zaczęła histerycznie płakać, błagać o litość, wyrywać się z więzów. Poczuła, jak po udzie płynie jej mocz. 

– Błagam, błagam! – wrzeszczała. – Błagam, nie! Zabij mnie!

Jednak na spotkanie nie wyszedł Rohen, a robot. 

Miał w ręku mały zbiorniczek, zakończony ostrą rurką. Wbił ją w ramię Ejli i przez chwilę myślała, że to początek tortur, ale zanim zdążyła głębiej się nad tym zastanowić, zasnęła.

 

***

 

Obudziła się wciąż przywiązana, ale już nie na łóżku, a krześle, w ciemnym pomieszczeniu. Rozejrzała się wokół. Nie było tam nic, prócz słabego światła, padającego prosto na nią.

Nagle rozległ się przytłumiony głos doktora:

– Witaj. Oto nasz pierwszy eksperyment. 

Z prawej strony nadjechał metalowy wózek, prowadzony przez srebrniaka. Blaszak wyjął ze środka watę, małą buteleczkę z zielonym płynem, a także takie same urządzenie, które przed chwilą zdołało ją uspać.

,,Może będę nieprzytomna w trakcie” – pomyślała z nadzieją.

– Zapewne twój prymitywny umysł tego nie pojmie – odezwał się zewsząd Rohen. – Ale wszystkie organizmy składają się z komórek. Komórka ludzka i grzybowa znacznie się od siebie różnią… Dla przykładu: ich rozmiar jest różny, mają inną ilość jąder komórkowych, odżywiają się w inny sposób… – Robot nałożył nieco zielonego płynu do zbiornika z rurką. – Opracowałem serum, które zmusza komórki ludzkie do przekształcania się w komórki grzybowe. Jednak na razie okazało się nieefektywne na innych pacjentach. Ich struktura komórkowa zmieniała się niewiele, lub wcale, po czym umierali. Będziesz szósta. Miejmy nadzieję, że to szczęśliwa liczba. – Srebrniak wcisnął rurkę w ramię Ejli. Wstrzyknął do środka zieloną zawartość.

Ejla zacisnęła powieki, spodziewając się bólu, lecz ten nie nadszedł.

– Teraz czekamy – obwieścił doktor. 

 

Rzeczywiście, czekali. Dziewczyna przesiedziała na krześle całą wieczność, karmiona raz na jakiś czas suchym jedzeniem i wodą. Czuła dziwne pieczenie w miejscu nakłucia, a później przerodziło się ono w prawdziwy ból. 

Po jakimś czasie, robot wrócił, tym razem bez niczego, prócz waty. Przetarł nią odpowiednie miejsce i Ejla zobaczyła, że na wacie został brązowy osad. 

Pięć posiłków później, zaczęła czuć paskudny, słodki zapach wydobywający się z jej ręki. Na myśl przywodził stęchliznę, albo zepsute mięso. 

Wkrótce roboty założyły opatrunek i wymieniały go przy każdym posiłku. Początkowo był brązowy, następnie żółty, aż w końcu brudziła go czerwień. Pomyślała, że to dobry omen, bo krew wciąż krąży w tamtej okolicy. Gdy zaczynała już czuć, że z rany sączy się ropa, wreszcie przemówił Rohen:

– Eksperyment nieudany. – Jego głos był ponury i cichy. – Marny procent twoich komórek zmutował. Będziemy próbować dalej. 

 

Ejla obudziła się potem w całkowicie nieoświetlonym pomieszczeniu, oddychając z trudem. Powietrze było wilgotne i ciepłe, a na dodatek przeszywał je zapach pleśni. Od razu zrobiło się jej niedobrze.

– Wstrzyknęliśmy ci serum po raz drugi – poinformował tajemniczy głos doktora. – Tym razem będzie mogło pracować w warunkach idealnych do rozwoju grzybów, a także… Przy wsparciu sojuszników.

W tym samym momencie, Ejla usłyszała pod stopami cichy plusk, a także poczuła jak nogi, do wysokości kostek, oplata coś śliskiego i wilgotnego. Grzyby.

Bała się usiąść, albo położyć, bo nie wiedziała co znajduje się na ziemi. W związku z tym, nie poszła spać przez naprawdę długo, do momentu, aż organizm zapadł w sen mimowolnie. 

Od tej pory otrzymywała również dużo bardziej skąpe posiłki, ale nawet na nie nie miała ochoty. Wypijała całą wodę, którą dostarczały roboty, tylko suchy prowiant jadła bardzo rzadko, raz na kilka dostaw. Zdarzało się, że senny głos doktora Rohena musiał wydać jej jasne polecenie, żeby zjadła. Wtedy z niechęcią sięgała po twardy chleb, położony na wózku i wpychała go sobie na siłę do ust.

Niedostrzegając światła, śpiąc i jedząc bardzo mało, a także nie rozmawiając z nikim od dawna, czuła, że popada w stopniowe szaleństwo. Doznawała zwidów. Dziwne istoty tańczyły jej przed oczami, choć wciąż było ciemno, a nieznajome głosy szeptały coś po cichu. Śmierć Tovva zdawała się mieć miejsce tysiąc lat temu, o ile w ogóle się wydarzyła.

Czasem jednak odzyskiwała zdrową świadomość i podczas tych krótkich chwil, robiła sobie rachunek sumienia:

,,Muszę wrócić do wioski” – myślała gorączkowo. ,,Uwolnić się stąd i wrócić do wioski, obwieścić, że Tovv nie żyje. Wyprawić mu pogrzeb”. 

Lecz te momenty nie trwały zbyt długo i po pewnym czasie znów wracała do stanu, na pograniczu snu, a jawy. 

W końcu, pewnie po wielu dniach; gdy nie czuła już całkowicie stóp, zapomniała prawie jak wygląda świat zewnętrzny, a żołądek skurczył się jej do wielkości pięści, Rohen przemówił ponownie:

– Nie widzę zmian w twojej strukturze komórkowej. Jedynie twoje nogi zostały zarażone przez grzybicę. Ale to dobry początek, będziemy pracować dalej.

 

,,Dalsza praca”, w mniemaniu doktora, polegała na kolejnych torturach. W przeciągu następnych tygodni, Ejla była podtapiana i duszona, bo Rohen liczył, że wysoki poziom adrenaliny i stresu (tak to nazywał) zwiększy prawdopodobieństwo mutacji; była także nieświadomie karmiona próbkami Fungorusa, przetrzymywana w wilgotnej komorze, hipnotyzowana, a czasem zwyczajnie bita. 

Nie wiedziała już zbyt dobrze co się z nią dzieje. Ból znosiła po pewnym czasie całkiem nieźle, a jedynym co utrzymywało ją ciągle w świadomości tego, kim jest, było zamglone wspomnienie Tovva. 

Choć myśl o przyjacielu wciąż przysparzała ogromnego, psychicznego bólu i świat stawał się miejscem jeszcze bardziej nie do zniesienia, niż wtedy, gdy zapominała, to przynajmniej dzięki temu, wiedziała, że żyje. Wiedziała, że nazywa się Ejla i jest z leśnego plemienia, a chłopak, którego musiała zostawić przy świętym grzybie, kochał ją całym sercem.

Mały promyk nadziei pokładała w tym, że jeśli przeżyje, wyprawi mu pogrzeb.

 

***

 

Ejla tego nie wiedziała, ale w rzeczywistości eksperymenty na niej trwały już dwa miesiące. W tym czasie przeraźliwie schudła – zawsze zdrowa i krzepka, o jędrnych udach, twardym brzuchu i dużych piersiach, teraz zmieniła się w ludzki szkielet, mogący bez trudu policzyć swoje żebra, a także dokładnie wymacać kości policzkowe. Oliwkowa, błyszcząca cera zbladła, oczy podkrążyły się, a połowa włosów wypadła. 

Dziewczyna z trudem się już poruszała. Ciągnęła za sobą nogi, wodząc martwo wzrokiem po najróżniejszych pokojach tortur, do których ją ciągnęli. Chciała umrzeć i popełniła co najmniej tuzin prób samobójczych, ale żadna z nich nie zakończyła się sukcesem. 

Tamtego dnia przyprowadzono ją do niewielkiego, ale stosunkowo przyjemnego, jak na standardy innych pomieszczeń, pokoju. Usiadła przy długim, metalowym stole. Leżał na nim zakryty półmisek.

Spojrzała się na niego nieprzytomnie.

– Nasz trzydziesty drugi eksperyment – powiedział Rohen. – Bijemy dziś rekord! Nikt inny tyle nie przeżył. Przeszliśmy razem przez tak wiele. Jest duża szansa, że staniesz się pierwszą, nową istotą! A wtedy wynagrodzę ci wszystko, czego tu doświadczasz.

Ejla popatrzyła na ścianę, mając ochotę wrzasnąć z całej siły. Tyle, że, no właśnie, tej siły nie było już zbyt wiele. 

– Odkryj półmisek – polecił doktor.

Odkryła go.

To, co zobaczyła w środku, w ułamku chwili sprawiło, że cofnęła się myślami dwa miesiące do tyłu, doznając nagle olśnienia i przebudzenia świadomości. 

Miała przed sobą kilkadziesiąt halucynogennych grzybów – tych, które jadali szamani podczas Święta Głowy.

Wytrzeszczyła oczy.

– Zjedz je – powiedział Rohen. – Mają interesujący wpływ na człowieka.

– Nie mogę – wykrztusiła z siebie słabo.

– Dlaczego nie? – W jego głosie pojawiła się nuta złości. Poprzednio, gdy go zdenerwowała, skończyła na dwa dni w lodowatej wodzie. 

– Jedzą je tylko szamani – wytłumaczyła cicho. – Ja nie mogę.

– Możesz – warknął. 

– Nie.

– Wykonuj polecenia, głupia dziewucho.

– Nie mogę.

Wtedy doktor ryknął, a drzwi otworzyły się. Wpadł przez nie robot i od razu podszedł do Ejli. Szybko chwycił ją za włosy i uderzył twarzą dziewczyny o stół. Usłyszała chrzęst i poczuła jak piekielny ból przeszywa jej nos. Na blacie pozostała strużka krwi. Sekundę później, blaszak zrobił to ponownie. Tym razem bolało bardziej.

– Dobrze! – wrzasnęła. – Dobrze, zjem je!

Zimna dłoń puściła jej włosy, ale maszyna nie opuściła pokoju.

Z wielkim trudem, Ejla wzięła do rąk jeden z grzybków. Na samą myśl o zjedzeniu go, dostawała mdłości, ale i tak nie miała już za bardzo czym wymiotować. 

Zamknęła oczy i położyła grzyba na języku, a potem natychmiast połknęła. 

 

***

 

– Ejla! 

Otworzyła oczy. 

– Ejlo, jestem tu.

Tovv. To musiał być Tovv. 

Wstała szybko, rozglądając się na boki. Była w lesie, tyle, że wszystko, nawet powietrze, miało kolor niebieski. 

– Ejlo, jestem tu! – powtórzył głos.

– Tovv! – krzyknęła. Nagle poczuła się silna. Tak samo silna jak wtedy, gdy ostatni raz go widziała. – Tovv, gdzie jesteś?!

– To nie Tovv, Ejlo.

Głośno przełknęła ślinę.

– Więc kto? – zapytała nieśmiało.

– To ja. Fungorus. 

Zaparło jej dech w piersiach. Upadła na kolana, uniosła dłonie ku górze i zacisnęła powieki.

– O, wielki!

– Nie mamy na to czasu, Ejlo! – odparł Fungorus. – Ja umieram. I ty też. 

– Chcę już umrzeć. – Dziewczyna podniosła się z ziemi i znów zaczęła płakać. – Nie mogę już dłużej wytrzymać… Te tortury… Fungorusie, podaruj mi sposób na śmierć!

– Nie. Dziś nadszedł mój dzień, nie twój. Chciałem ci podziękować. 

– Co? Za co?

– Dzięki tobie, przeżyłem nieco dłużej, niż było mi pisane. Posłuchaj, córko… Wiesz co to fung-energia?

– Tak. 

– W takim razie wykorzystam ją, aby się unicestwić. Rozsadzi mnie od środka. Lecz nie zginę tylko ja. Wszystkie systemy, które podtrzymują przy życiu bazę Rohena, odejdą ze mną. Roboty się wyłączą, światła zgasną. Będziesz miała krótką chwilę, żeby uciec, zanim ten szaleniec cię dopadnie. Jesteś szybka i zwinna, dasz sobie radę. Jesteś łowczynią.

Ejla nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie do końca rozumiała, co się dzieje i bała się, że to tylko wytwór wyobraźni.

– A co z tobą? – zapytała.

– Jak mówiłem – umieram. Nie da się nic zrobić, zabił mnie. Teraz ja zabiję jego. 

Przez moment panowała cisza. Ejla nie widziała Fungorusa, ani nie była pewna, skąd dochodzi jego głos. Miała jednak przekonanie, że to naprawdę on. 

– Mogę zadać ci pytanie? – mruknęła w końcu.

– Oczywiście.

– Czy Tovv odnalazł spokój?

Fungorus nie odpowiedział. Domyśliła się, że te informacje nie są przeznaczone dla ludzi.

– W takim razie zapytam o coś innego – powiedziała. – Czy fung-energia nadal będzie istnieć?

– Tak – odparł święty grzyb. – Po wieczność. 

– Jesteś pewny, że chcesz za mnie umrzeć?

Po wypowiedzeniu tych słów przeszedł ją dreszcz na karku. Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. 

– Bądź odważna – rzekł tylko Fungorus.

To było pożegnanie.

 

***

 

Gdy się obudziła, w bazie Rohena panowała ciemność. Słychać było zgrzytanie silników i opętańcze wrzaski doktora. 

Ejla wstała szybko i, kierując się po omacku jedynie intuicją, dopadła do drzwi. Robot, który przed momentem ją bił, zostawił je otwarte, a teraz leżał bezbronnie na ziemi. 

W korytarzu zapaliły się światła awaryjne. 

– Nie!!! – ryczał gdzieś w oddali Rohen. – Moje dzieło!!!

Ejla popędziła przed siebie, nie mając żadnej pewności, że znajdzie wyjście z tego miejsca. Ciągnęła za klamki wszystkich drzwi po kolej, ale żadne z nich nie prowadziły na zewnątrz. Kilka razy znalazła pokoje, w których jeszcze niedawno była torturowana. 

Teraz, choć jej nogi zostały ogarnięte grzybicą, zaniknęły im mięśnie, były niedożywione i pokaleczone, a ponadto każdy krok bolał przeraźliwie, biegła szybko – niemal tak szybko jak kiedyś. 

Po drodze mijała niedziałające ciała srebrniaków. Niektóre korytarze były nimi wprost zawalone. Odkryła wiele narzędzi tortur, których działania jeszcze nie zdążyła doświadczyć. Choć nie wiedziała jak działają, to wyglądały potwornie, uzbrojone w zębatki, nożyce, ostrza i zaostrzone rurki, które, jak się dowiedziała, nazywały się igłami. 

Jednak nigdzie nie było wyjścia na zewnątrz.

– Gdzie jesteś?! – wrzeszczał doktor, a jego głos się załamywał. Sprawiał wrażenie całkowicie nieobliczalnego. Ejla wiedziała, że jest blisko, ale wciąż miała nad nim kilka minut przewagi. – Złapię cię, dziewucho! Uduszę gołymi rękami! 

W końcu, po tym, jak nadzieja niemal z niej wyparowała, pociągnęła odpowiednią klamkę.

Poczuła powiew świeżego powietrza. 

,,Matko moja” – pomyślała. ,,Matko moja”…

Była tu. Na zewnątrz. Bez robotów. Bez statków. Bez bólu.

Las. Jej ukochany… Tak, wreszcie wróciła do domu.

Zdawało się jej, jakby obudziła się ze snu. Bardzo długiego koszmaru, podczas którego zarobiła wiele siniaków, oparzeń, złamanych kości; podczas którego doświadczyła wielkiego głodu i smutku. W trakcie owego koszmaru pozostawała tak bardzo oderwana od rzeczywistości, że niemal zapomniała o żałobie. Teraz mogła ją przeżyć prawdziwie, po ludzku.

Zrobiła krok do przodu i poczuła pod gołą stopą leśną ściółkę. 

Wtedy zrobiło się jej ciemno przed oczami. Coś mocno uderzyło ją w tył głowy. Upadła na ziemię, a moment później poczuła ręce, zaciskające się na szyi.

Rohen nad nią górował. Z jego twarzy można było wyczytać – pochłonęło go szaleństwo.

– Zamorduję cię i wszystkich z tego przeklętego plemienia! – warknął. – Jesteś moja! Zabiję! Zabiję, do cholery!

Ułożył palce na krtani Ejli, a potem całe powietrze wyparowało z jej płuc. 

Otworzyła bezwiednie usta, próbując złapać oddech, ale na nic. Bardzo szybko zrobiła się sina, a Rohen śmiał się na cały głos. 

W ostatnim geście walki, przyłożyła wargi do jego nadgarstka i wgryzła się najgłębiej, jak mogła.

Doktor zawył z bólu i puścił.

Wykorzystała moment. Błyskawicznie podniosła się z ziemi i popędziła, ile sił w nogach, przed siebie.

– Wracaj! Wracaj tu, suko!

Obejrzała się i spostrzegła, że Rohen dalej ją goni. Lecz tym razem wiedziała, że będzie znacznie szybsza.

 

***

 

Uciekała tak długo, na ile pozwoliły jej marne zapasy energii. W przeciwieństwie do swojego oprawcy, potrafiła biegać po lesie. Z tego powodu zgubiła go po jakimś czasie, zmieniła kierunek kilkakrotnie, aż w końcu o jego bliskiej obecności świadczyły tylko kroki, głośne jak u rozpędzonego odyńca.

Wiedziała, że musi się ukryć. Spróbować go zmylić. Nie mogła biec w nieskończoność. I tak dawała radę dłużej, niż początkowo się spodziewała. Niestety, bezpośrednia walka również nie wchodziła w grę. Doktor Arnold Rohen na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy jadł tyle, ile potrzebował; miał chyba także kontakt ze światłem słonecznym i jakimkolwiek ruchem fizycznym. Nawet umiejętności i doświadczenie łowieckie nie mogły pozwolić jej na zwycięstwo w takim starciu. Prędzej złamałaby jakąś kość, zamiast zadać mu krzywdę.

Jednak wtedy pojawiła się nadzieja.

Spostrzegła na ziemi ciemnoniebieską, lepką breję. Nie chcąc zwalniać tempa, ominęła ją, ale następną spotkała niewiele dalej. 

Zdała sobie również sprawę, że gdzieś widziała już ten typ terenu.

Ryzykując doścignięcie przez Rohena, wdrapała się na niewielki pagórek.

– Na Fungorusa! – krzyknęła.

Zaiste. Była bardzo blisko miejsca, w którym niedawno stał Fungorus.

Polana, kiedyś zdominowana przez gigantycznego grzyba, teraz stała się pusta, nie licząc resztek świętości, a także granatowych glutów, rozsianych po okolicy.

,,Po drugiej stronie tej polany jest ciało Tovva” – pomyślała i momentalnie poczuła, że ma siłę na jeszcze wiele godzin biegu.

Prędko zbiegła ze wzgórza i pognała naprzód, mijając pozostałości po świętym grzybie. Gdy wspinała się już pod górkę po drugiej stronie, obejrzała się za siebie i zobaczyła, że doktor wkracza na polanę. Miała niewiele czasu – dwie, może trzy minuty, zanim ją dogoni i znajdzie.

Wspięła się na szczyt.

Wtedy go zobaczyła.

A raczej jego resztkę.

Roboty ich nie zabrały. Zwłoki Tovva przypominały kawałek mięsa. Jego klatka piersiowa otworzyła się tak, że było widać zapadnięte żebra. Z twarzy pozostała tylko czaszka, kości były wszystkim co zostało z nóg i dłoni. Okolica lewego łokcia miała na sobie jeszcze nieco skóry, ale liczne robactwo, zgromadzone na ciele, już się z nią rozprawiało.

Ejli znów zebrało się na wymioty. 

Jednak było też coś jeszcze. Nienawiść. Ta sama, głęboka nienawiść, która dopadła ją przy pierwszym spotkaniu z doktorem. 

Zacisnęła pięści. 

I, zdziwiona, rozszerzyła źrenice.

– Mój łuk – wyszeptała. 

Podeszła bliżej porzuconego oręża. Leżał między liśćmi, niemal nietknięty. Nie myślała nad tym zbyt długo. Wzięła go do ręki i zauważyła, że w okolicy leży kilka strzał, które wypadły z jej kołczanu. Pozbierała je. 

– Mam cię!!! – wrzasnął przeraźliwie Rohen za pagórkiem. Kroki doktora zbliżały się, niewątpliwie za kilka sekund miał ukazać się oczom Ejli. Tylko że, tym razem była bardziej niż gotowa.

Wreszcie poczuła, że znów gra na swoich zasadach.

Napięła cięciwę. Tej chwili towarzyszyła niemal mistyczna atmosfera. Ostatnim razem, gdy to robiła, Tovv wciąż żył i był przy niej. 

Wycelowała w miejsce, skąd miał nadejść jej oprawca. 

– Zatłukę!!! – ryknął, wybiegając zza wzgórza.

Gdy zobaczył, że Ejla klęczy na jednym kolanie, przymierzając się do oddania śmiercionośnego strzału w jego stronę, stanął nagle. 

Rozłożył ręce.

– Chyba mnie nie zabijesz – powiedział. 

– Niby czemu? – zapytała, uśmiechając się lekko. 

Pokiwał głową.

– Nie możesz mieć do mnie urazy – odparł. – Ja tylko chciałem stworzyć hybrydę… Chciałem uczynić cię niezniszczalną!

– Ścigałeś mnie przez dwie godziny, żeby odebrać mi życie. 

Rohen podszedł nieco bliżej, wciąż w pozycji, mówiącej, że nie ma złych zamiarów. 

– Musisz mnie zrozumieć – rzekł bardzo cicho i spokojnie. – Zniszczyłaś dzieło mojego życia.

– Nie zniszczyłam go.

– Jak śmiesz!!! – krzyknął. Oddychał ciężko. – Przepraszam. – Odgarnął włosy. – Tak, zniszczyłaś. Gadałaś do siebie po spożyciu tego grzyba. Do pewnego momentu sądziłem, że to mój życiowy sukces. A potem… Oh, nie zdążyłem wpaść do tego pokoju i cię… – Zagryzł zęby. – Po prostu… Przepraszam. Dogadajmy się. Wciąż nie wiem. Jak masz na imię?

– Ostatnie słowa?

– Nie rób tego.

– No dalej. Ostatnie słowa?

– Ty głupia dziewucho!!! – Rzucił się na nią w furii, ale w czasie lotu, brązowa strzała tkwiła już głęboko w jego klatce piersiowej. Opadł bezwładnie na glebę, próbując złapać oddech. 

Ejla pokiwała głową.

– Pamiętasz jak oskarżałam cię o morderstwo? – Kucnęła przy nim. Popatrzył na nią wzrokiem przerażonej zwierzyny. – To on. – Wskazała palcem na zwłoki Tovva. – Nazywał się Tovv. Umrzesz w tym samym miejscu, co on. Nawet nie wiesz, jaka to dla mnie wspaniała wiadomość. Dopięcie klamry, o jakiej nawet nie śniłam, marząc w tym twoim przeklętym budynku o odebraniu ci życia. Umrzesz tutaj, sam. Może zjedzą cię grzyby?

Uśmiechnęła się do niego, a potem wstała, wyjęła następną strzałę i bezceremonialne przebiła mu szyję. Życie uleciało z doktora Rohena bardzo szybko.

Ejla odwróciła się do Tovva. Nie zamierzała transportować do plemienia całego, przegniłego ciała. Chwyciła za kość, która łączyła ramię z dłonią. Ścięgna wokół były poważnie nadgryzione, zatem bez trudu ją wyrwała.

– Mój zręczny Tovvie… – powiedziała. – Wezmę ją ze sobą, bo dokonywałeś nią najwspanialszych czynów. Ale dla mnie… Dla mnie zawsze najważniejszy był uśmiech.

Po czym wyrwała mu jeden z zębów i mocno ścisnęła go w dłoni. 

Rohen został pokonany. Las wróci do życia. Trzeba będzie uporać się z żałobą po śmierci przyjaciela i Fungorusa. Jeszcze nie myślała nad tym, jak do tego doszło, że tak potężna istota się z nią skontaktowała. Nie wiedziała, co czeka ją, ani jej plemię. Jednak najistotniejsze było jedno – zawsze będzie miała przy sobie uśmiech Tovva. 

Popatrzyła w niebo i wzruszyła ramionami.

– Wiem, że miałam nie pakować się w kłopoty. – Zaśmiała się. – Pogadamy o tym później.

I powolnym krokiem ruszyła w drogę powrotną do domu.

 

Koniec

Komentarze

Szanowny Szlachcicu, sam wspominasz, że to opowiadanie jest dość długie, a zatem chciałabym wiedzieć, czy jest szansa, że tym razem go nie usuniesz zanim zamieszczę komentarz, jak to miało miejsce z Twoim poprzednim, z końca lipca. Przesłałam Ci uwagi i cały obszerny komentarz wraz z sugestiami co do spraw językowych oraz z chęcią nominowania do biblioteki na pw od razu, zaskoczona zniknięciem opka bodajże dwa dni po jego publikacji, kiedy kilku innych Czytelników już komentarze pod nim zamieściło. O ile dobrze widzę, wiadomości tej jeszcze nie odczytałeś. 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Bruce, Nie wiedziałem, że na NF istnieje coś takiego jak pw, a teksty, które wylądowały na kopiach roboczych są już niewidoczne dla wszystkich. Myślałem, że po prostu nie mogą do nich dotrzeć nowe osoby, z poczekalni, ale po wejściu na mój profil albo w swoje ostatnie komentarze wciąż można go zobaczyć. Przepraszam za gafę :(( Pozdrawiam

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Dziękuję, i ja powoli uczyłam się tego Portalu; jak Ci odpisałam teraz na pw, na tradycyjnej poczcie mail zawsze masz powiadomienie o nowej wiadomości. :)

Usuwanie jest tu często praktykowane, lecz dobrze nieco poczekać, choćby z uwagi na skrupulatnie podliczane ilości komentarzy dyżurnych. :) 

Opka szkoda, bo moim zdaniem zasługiwało na bibliotekę. :)

Pozdrawiam serdecznie, na pewno tu jeszcze zajrzę. :)

Pecunia non olet

Witam serdecznie i dziękuję za zaznaczenie wulgaryzmów. :)

Co do spraw językowych, mam następujące, przykładowe sugestie oraz wątpliwości (do przemyślenia):

Do jej nozdrzy od razu uderzył charakterystyczny zapach zwierzyny – mieszanina potu, brudu i krwi. – nieco mi zgrzyta styl

Oko i zręczność Tovva przysporzyły im już wiele dobrych łowów, nawet jeżeli nie potrafił, choć w połowie, tak bezszelestnie poruszać się po lesie, jak ona. – w tym fragmencie także

 

Ejla i Tovv odruchowo sięgnęli po łuki i napięli cięciwy, celując w miejsce, z którego doszedł odgłos. Czekali w czujnej pozycji przez chwilę, aż dźwięk powtórzył się kilkakrotnie i teraz byli niemal pewni, że cokolwiek porusza się w zaroślach, posiada cztery kończyny.

To dobry znak.

To cholernie dobry znak.

– Widzisz? – Popatrzyła na przyjaciela triumfalnie, ale także z lekkim wyrzutem. – Gdybyśmy teraz zawrócili, nigdy byśmy go nie upolowali.

– Jeszcze go nie upolowaliśmy – zauważył chłopak. 

Ejla wstała… – ten fragment wydaje mi się dziwny – czy ona napinała gotowy do strzału łuk w pozycji innej niż stojąca?; dziwnym wydaje mi się także to, że ona krzyczy do chłopaka, choć są niedaleko wroga

 

Około dwie minuty później, odleciał. – zbędny przecinek?

Ostatecznie, zdecydowali się na transport jelenia poprzez ciągnięcie go za tylne racice. – i ten?

W trakcie opowieści, Tovv milczał, z grobową miną. – i te oba?

Co więcej – żadnemu z plemiennych łowców nie udało się upolować niczego większego, niż króliki. – czemu tu część zdania jest kursywą?

To coś stąpało na dwóch nogach, przypominając na pierwszy rzut oka człowieka. – to podobnie?

Ale to ty będziesz tam nocować. Ja będę pilnował. – i tu?

 

Gdy plemię zobaczyło, że udało im się upolować jelenia, wszyscy zaczęli im gratulować i wiwatować na ich cześć. – za dużo różnych form zaimka „oni” w jednym zdaniu

Tym, co najbardziej kojarzyło się Ejli z tym dniem, był zapach halucynogennych grzybów. – powtórzenie

Niedługo później znowu dopisało im szczęście, bo Tovv wypatrzył w trawie zająca. Ubili go i ugotowali, a że okaz był całkiem spory, to napchali brzuchy do syta. – gotowanie podczas szybkiej wędrówki wydaje się dość dziwne i niepraktyczne

 

– Podzielimy się po równo – odparła, czując jak wzbiera się w niej irytacja. – zbędne „się”?

Kątem oka spostrzegła, że blaszak (przecinek?) z którym walczyła najzacieklej, stracił równowagę i upadł.

Chłopak leżał na ziemi. W lewej ręce wciąż trzymał broń, ale prawą tamował wielką ranę, która ciągnęła się mu od miednicy, aż po żebra. Uszkodzenie wyglądało okropnie, całe w bordowej krwi, sączącej się z wnętrza w zawrotnym tempie. – źle to brzmi

– Pamiętaj, żeby przeżyć – mówił powoli, w pełni opanowany, ale głos miał coraz słabszy – Musisz uciekać. – błędny zapis dialogu – brak kropki

Wierzgnęła na łóżku z wściekłością i desperacją, ale te ani drgnęło. – gramatyczny – czemu „te łóżko”?

A wy, te wasze śmieszne, prymitywne plemię… – powtórzony błąd – „te plemię”?

Blaszak wyjął ze środka watę, małą buteleczkę z zielonym płynem, a także takie same urządzenie, które przed chwilą zdołało ją uspać. – znowu gramatyczny – „takie same urządzenie?; jest też kolejny nieistniejący wyraz

Rozłożył ręce i omiotał wzrokiem ciasne pomieszczenie, w którym się znajdowali. – nie ma takiego wyrazu – gramatyczny

Oh, niespełna dwudziestu lat! – niepoprawna składnia – brak części zdania

Ejla wstała szybko i, kierując się po omacku jedynie intuicją, dopadła do drzwi. – jak to możliwe, skoro wcześniej pisałeś: „… teraz zmieniła się w ludzki szkielet, mogący bez trudu policzyć swoje żebra, a także dokładnie wymacać kości policzkowe. Oliwkowa, błyszcząca cera zbladła, oczy podkrążyły się, a połowa włosów wypadła. Dziewczyna z trudem się już poruszała. Ciągnęła za sobą nogi, wodząc martwo wzrokiem po najróżniejszych pokojach tortur, do których ją ciągnęli”? Piszesz dalej: Ejla popędziła przed siebie, nie mając żadnej pewności, że znajdzie wyjście z tego miejsca. (…) Teraz, choć jej nogi zostały ogarnięte grzybicą, zaniknęły im mięśnie, były niedożywione i pokaleczone, a ponadto każdy krok bolał przeraźliwie, biegła szybko – niemal tak szybko jak kiedyś. (…) Błyskawicznie podniosła się z ziemi i popędziła, ile sił w nogach, przed siebie. (…) Obejrzała się i spostrzegła, że Rohen dalej ją goni. Lecz tym razem wiedziała, że będzie znacznie szybsza. (…) ,Po drugiej stronie tej polany jest ciało Tovva” – pomyślała i momentalnie poczuła, że ma siłę na jeszcze wiele godzin biegu. Prędko zbiegła ze wzgórza i pognała naprzód, mijając pozostałości po świętym grzybie. Gdy wspinała się już pod górkę po drugiej stronie, obejrzała się za siebie” – czy taki bieg nieumięśnionych nóg i mocno podduszonej, torturowanej tyle dni dziewczyny jest realny?

 

Cała opowieść niezwykle dramatyczna, pełna strasznych, wręcz makabrycznych przeżyć głównej bohaterki.

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Cześć, Szlachcicu!

Przeczytałem całość i mogę powiedzieć, że pomimo błędów, nie czytało mi się twojego opowiadania najgorzej oraz że pewien pomysł za tym stoi. Ale…

Nie uważam Elji za ciekawą postać do obsadzenia w roli głównej, jest rozchwiana emocjonalnie, wyraża emocje w sposób skrajny, traci głowę w trudnych warunkach i raz chce czegoś, po chwili zmienia zdanie.

Ejla osiągnęła apogeum swojego strachu. Wiedziała, że nadszedł ten moment. Zaczęła histerycznie płakać, błagać o litość, wyrywać się z więzów. Poczuła, jak po udzie płynie jej mocz.

Ten fragment to oddaje, Ejla jeszcze nie wie, co się będzie działo, już zdążyła zareagować i to w sposób skrajny.

Druga postać, Tovv, według moich odczuć służy tylko temu, aby umrzeć i potem Ejla mogła po nim płakać i wyrzucać sobie, że zginął, że to ona go zabiła.

Świat przedstawiony też jest bardzo ubogi. Jest grzyb, o którym właściwie nic nie wiadomo. Jest doktor, o którym też nie wiadomo, skąd przybył, skąd ma roboty… O mieszkańcach tego świata też niewiele wiadomo. Według mnie byłbyś w stanie to rozbudować i uczynić cały świat ciekawszym.

Roboty się wyłączą, światła zgasną

Tutaj na przykład, zacząłem się zastanawiać, dlaczego roboty miałyby się wyłączyć. Czy były zasilane energią z grzyba? Dlaczego? Czy doktor nie przywiózł ich ze sobą? Czy nie miał innego sposoby, by je zasilić?

Dla mnie problematyczna jest też kwestia języka, w sensie języka, którym mówią bohaterowie. Jeśli jest to plemię łowców i zbieraczy, skąd mają znać naukowe pojęcia? Wychodzi to między innymi w tych fragmentach:

Stworzyć istotę doskonałą. Połączenie człowieka i grzyba. – Odsunął się gwałtownie. – Z inteligencją ludzi i zdolnościami adaptacyjnymi grzybów, osobnicy naszej nowej rasy, byliby prawdziwymi zdobywcami

Ten monolog zdaje się wypowiadany do czytelnika, niż do Elji, która pewnie nie ma w swoim języku słów, aby określić takie rzeczy.

wszystkie organizmy składają się z komórek. Komórka ludzka i grzybowa znacznie się od siebie różnią

Także tutaj, skąd Elja ma niby pojąć, co to organizm lub komórka, skoro w swoim języku nie ma takich pojęć, to raz. A dwa sam doktor nie tłumaczy nawet, co to komórka.

Może dobrym pomysłem byłoby całe opowiadanie tak dostosować stylistycznie, aby nie używać takich współczesnych pojęć, a przyjąć perspektywę tubylca. Tak jak zrobiłeś to używając słowa "srebrnik" na określenie robota. Co uważam za dobry pomysł.

To tyle ode mnie.

 

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

bruce Atreju, przepraszam za ciszę z mojej strony, ale ostatnio nie mam zbyt wiele czasu. Dziękuję bardzo za komentarze i wytknięcia błędów.

 

Odrobinę bałem się, że Tovv zostanie odebrany jako postać “to kill-to cry”, no i niestety tak się skończyło :(, a szkoda, bo robiłem, co mogłem, żeby tak to nie wyglądało. A co do języka, używanego w opowiadaniu, również miałem co do tego kilka wątpliwości i starałem się wykreślać pewne sformułowania, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że opisywanie procesu myślowego prymitywnej łowczyni w przypadku skomplikowanych procesów to naprawdę twardy orzech do zgryzienia..

 

Rohen mówił o swoich eksperymentach w taki sposób, bo intelekt Elji miał, delikatnie mówiąc… gdzieś ;)

 

Dziękuję raz jeszcze, w oparciu o wasze opinie oczywiście będę się rozwijał i poprawiał, jak zawsze:

 

Pozdrowienia!! laugh

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Cóż, podczas lektury miałam mnóstwo wątpliwości zarówno co do pomysłu opowiadania, jak i przedstawienia postaci obojga młodych bohaterów, że o nienormalnym Rohenie nie wspomnę, ale ponieważ okazało się, że podzielam wrażenia Atreju, to chyba bez sensu jest powtarzanie tego, co zawarł w swoim komentarzu, albowiem zgadzam się z nim w całej rozciągłości.

Wykonanie, niestety, pozostawia bardzo wiele do życzenia – zdarzają się zdania często dość udziwnione, bywa, że używasz słów niezgodnie z ich znaczeniem, że o innych usterkach nie wspomnę. Mimo wszystko nie tracę nadziei, że z czasem będziesz pisać coraz lepiej.

 

Do jej noz­drzy od razu ude­rzył cha­rak­te­ry­stycz­ny za­pach zwie­rzy­ny… → Zbędny zaimek – wiadomo, czyje nozdrza wąchały ziemię. Wiadomo też, czym wąchała.

Proponuję: Od razu poczuła cha­rak­te­ry­stycz­ny za­pach zwie­rzy­ny

 

po­wie­dzia­ła do Tovva, pod­no­sząc wzrok i uważ­nie prze­cze­su­jąc oko­li­cę. → Nie przeczesze się okolicy podniesionym wzrokiem.

Proponuję: …po­wie­dzia­ła do Tovva, pod­no­sząc wzrok i uważ­nie przepatrując oko­li­cę.

Za SJP PWN: przeczesywać 3. «przeszukać jakiś teren bardzo dokładnie, zwykle w poszukiwaniu kogoś lub czegoś»

 

Oko i zręcz­ność Tovva przy­spo­rzy­ły im już wiele do­brych łowów, nawet je­że­li nie po­tra­fił, choć w po­ło­wie, tak bez­sze­lest­nie po­ru­szać się po lesie, jak ona. → A może: Oko i zręcz­ność Tovva wielokrotnie sprawiały, że ich łowy były bardzo udane, nawet je­że­li nie po­tra­fił po­ru­szać się po lesie choć w części tak bezszelestnie jak ona.

 

który wie­szał swój łuk z po­wro­tem na ra­mie­niu. → Zbędny zaimek.

 

Po­pa­trzył się wiel­ki­mi, nie­win­ny­mi śle­pia­mi… → Po­pa­trzył wiel­ki­mi, nie­win­ny­mi śle­pia­mi

 

Po­ki­wa­ła głową, że nie chce.Pokręciła głową, że nie chce.

 

Około dwie mi­nu­ty póź­niej, od­le­ciał.Około dwóch mi­nu­t póź­niej od­le­ciał. Lub: Jakieś dwie mi­nu­ty póź­niej od­le­ciał.

 

Co wię­cej – żad­ne­mu z ple­mien­nych łow­ców nie udało się upo­lo­wać… → Dlaczego kursywa?

 

kiedy tasz­czy­li zwie­rzy­nę pod wzgó­rzę… → Literówka.

 

w tym dla samej dwój­ki łow­ców. → A może: …w tym dla dwojga łow­ców.

 

za­ję­ta szy­ciem no­we­go ze­sta­wu szat dla sza­ma­nów… → A może wystarczy: …za­ję­ta szy­ciem no­wych szat dla sza­ma­nów

 

a oj­ciec od­szedł dawno temu, po­żar­ty przez niedź­wie­dzia… → Odszedł nie jest tu najlepszym określeniem – w pierwszej chwili zrozumiałam, że ojciec je zostawił.

Proponuję: …ojciec nie żył – zginął dawno temu, po­żar­ty przez niedź­wie­dzia

 

Tovv był dla niej naj­bliż­szy.Tovv był jej naj­bliż­szy.

 

po wspól­nym ustrze­le­niu po­tęż­nego­ łosia, od­da­li się rui. → Obawiam się, że wśród ludzi ruja nie występuje.

Proponuję: …po wspólnym ustrzeleniu łosia poczuli wzajemne pożądanie i ulegli miłosnemu uniesieniu.

Za SJP PWN: ruja «okres wzmożonego popędu płciowego u samic niektórych ssaków»

 

ubra­nych w ko­lo­ro­we szaty i wi­sior­ki, z po­ły­sku­ją­cą bi­żu­te­rią zwi­sa­ją­cą z szyi… → Nie brzmi to najlepiej. Wisiorki to także biżuteria.

Proponuję: …ubra­nych w ko­lo­ro­we, zdobione szaty, z połyskującymi wisiorkami zwisającymi z szyi

 

Sza­ma­ni za­czę­li tań­czyć, na­śla­du­jąc swoim cia­łem kształ­ty, które przy­bie­ra­ją grzy­by… → A może: Sza­ma­ni za­czę­li tań­czyć, wykonując figury przypominające kształty grzybów.

 

Jeden z nich – naj­więk­szy w ba­rach… → Jeden z nich – najszerszy w ba­rach

 

Wtedy sza­ma­ni wy­ję­li spod swo­ich szat… → Zbędny zaimek.

 

Zgię­ła się wpół, ła­piąc za prze­gub. → Jaki przegub można chwytać, zginając się wpół? Zginając się wpół, złapałabym się chyba za brzuch.

 

wy­plu­wa­ją­cy wokół swoje pie­kiel­ne ję­zy­ki. → Zbędny zaimek.

 

Świat był nie­bie­ski. Wszyst­ko było nie­bie­skie, ale nie były to ko­lo­ry nieba, a bar­dziej gra­na­to­wych grzy­bów, lub tafli je­zio­ra w nocy. 

Była gdzieś w lesie, czuła moc. Fung-ener­gia. Nigdy wcze­śniej jej nie do­świad­czy­ła, ale teraz była pewna… → Lekka byłoza.

 

Usiadła na jednym z dywanów i poczekała… → Skąd dywany w wioskowej leśnej chacie?

 

Tovv wy­rwał się z jej do­ty­ku. → Można wyrwać się z czyichś objęć, czyjegoś uścisku, ale nie wydaje mi się, aby można wyrwać się z dotyku.

Proponuję: Tovv odsunął dotykającą go dłoń.

 

Gdzie idziesz? – ode­zwa­ła się sen­nie matka, wy­grze­bu­jąc spod po­ście­li. → Co matka wygrzebywała spod pościeli?

Proponuję: Gdzie idziesz? – spytała sen­nie matka, wy­grze­bu­jąc się spod po­ście­li.

 

Mama za­ak­cep­to­wa­ła te wy­tłu­ma­cze­nie… → Mama za­ak­cep­to­wa­ła to wy­tłu­ma­cze­nie

 

w sa­mych prze­pa­skach, za­sła­nia­ją­cych ich miej­sca in­tym­ne. → Zbędny zaimek.

 

Tovv wy­pa­trzył w tra­wie za­ją­ca. Ubili go i ugo­to­wa­li… → Czy oni na pewno wędrowali z garnkiem/ kociołkiem i zapasem wody do ugotowania mięsa?

Proponuję: Tovv wy­pa­trzył w tra­wie za­ją­ca. Ubili go i upiekli

 

nie de­ner­wu­je się wcale na to, że nie mogą ni­cze­go upo­lo­wać. → …nie de­ner­wu­je się wcale tym, że nie mogą ni­cze­go upo­lo­wać.

 

Za­czę­li prze­su­wać się jesz­cze ostroż­niej… → Czy oni nie szli, tylko się przesuwali?

Proponuję: Za­czę­li poruszać się/ iść jesz­cze ostroż­niej

 

wyż­szy od drzew czte­ro–, a może nawet pię­cio­krot­nie… → …wyż­szy od drzew czte­ro- a może nawet pię­cio­krot­nie

W tego typu konstrukcji używamy dywizu, nie półpauzy.

 

Tak jak w wizji – prawa stro­na ka­pe­lu­sza kom­plet­nie zgni­ła… → Jak można ocenić, która strona okrągłego, jak mniemam, kapelusza grzyba jest prawa, a która lewa?

Proponuję: Tak jak w wizji – jedna stro­na ka­pe­lu­sza kom­plet­nie zgni­ła

Zastanawiam się też czy, skoro grzyb był pięciokrotnie wyższy od drzew, można było tak dobrze dostrzec, co się dzieje z jego kapeluszem, znajdującym się chyba grubo powyżej stu metrów nad ziemią.

 

Były w po­rów­na­niu do niego tak małe… →  Były w po­rów­na­niu z nim tak małe

 

Usły­sze­li obok sie­bie dźwięk kro­ków. → Zbędny zaimek.

 

Obej­rze­li się gwał­tow­nie za plecy, każde w inną stro­nę… → Spojrzeli gwał­tow­nie za siebie, każde w inną stro­nę

 

,,Da­li­śmy się roz­pro­szyć, przez to nas po­de­szli.„Da­li­śmy się zdekoncentrować, przez to nas po­de­szli.

 

Przez mo­ment za­pa­dła cał­ko­wi­ta cisza… → Na mo­ment za­pa­dła cał­ko­wi­ta cisza… Lub: Przez mo­ment trwała cał­ko­wi­ta cisza

 

Wtedy kątem oka uchwy­ci­ła ruch i usły­sza­ła stęk stali. → Stal nie stęka.

Pewnie miało być: Wtedy kątem oka dostrzegła ruch i usły­sza­ła szczęk stali

 

Na­cią­gnę­ła strza­łę, po­sła­ła ją do wroga… → O ile mi wiadomo, naciąga się cięciwę łuku, nie strzałę.

 

Wtedy sta­tek od­da­lił się kil­ka­dzie­siąt me­trów dalej… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Wtedy sta­tek od­da­lił się kil­ka­dzie­siąt me­trów…

 

do­sły­sza­ła brzdęk dru­gie­go ro­bo­ta, który upadł na zie­mię z głu­chym ło­sko­tem. → To usłyszała brzdęk czy głuchy łoskot?

 

Pod­bie­gła do swo­je­go przy­ja­cie­la… → Zbędny zaimek.

 

ta­mo­wał wiel­ką ranę, która cią­gnę­ła się mu od mied­ni­cy, aż po żebra. → Rany się nie tamuje. Zbędny zaimek.

Proponuję: …usiłował tamować krew płynącą z wiel­kiej rany, cią­gnęącej się od mied­ni­cy, aż po żebra.

 

Uszko­dze­nie wy­glą­da­ło okrop­nie… → Skoro rana była wielka, nie nazwałabym jej uszkodzeniem.

Proponuję: Obrażenie wy­glą­da­ło okrop­nie

 

całe w bor­do­wej krwi, są­czą­cej się z wnę­trza w za­wrot­nym tem­pie. → Krew jest raczej szkarłatna, nie bordowa. Sprzeczność – skoro krew sączyła się, to nie mogła tego robić w zawrotnym tempie.

Proponuję: …całe w szkarłatnej krwi, wypływającej z wnę­trza w za­wrot­nym tem­pie.

 

– Pa­mię­taj, żeby prze­żyć – mówił po­wo­li, w pełni opa­no­wa­ny, ale głos miał coraz słab­szy – Mu­sisz ucie­kać. → Brak kropki po didaskaliach.

 

aby wy­pra­wi­li mu dobry po­grzeb. → A może: …aby wy­pra­wi­li mu godny po­grzeb.

 

Wła­śnie w tam­tym mo­men­cie wze­brał w niej praw­dzi­wy strach.Wła­śnie w tam­tym mo­men­cie wezbrał w niej praw­dzi­wy strach.

 

Wierz­gnę­ła na łóżku z wście­kło­ścią i de­spe­ra­cją, ale te ani drgnę­ło.Wierz­gnę­ła na łóżku z wście­kło­ścią i de­spe­ra­cją, ale to ani drgnę­ło.

 

wtedy ta­jem­ni­czy czło­wiek zro­bił kilka, po­wol­nych kro­ków do przo­du, uka­zu­jąc swoją pełną apa­ry­cję. → Dość koślawe zdanie ze zbędnym dookreśleniem – raczej zrozumiałe, że nie szedł wspak.

Proponuję: …wtedy ta­jem­ni­czy czło­wiek zro­bił kilka po­wol­nych kro­ków i uka­zał się w pełni

 

Znów szarp­nę­ła za więzy→ Znów szarp­nę­ła więzy

 

Roz­ło­żył ręce i omio­tał wzro­kiem cia­sne po­miesz­cze­nie… → Roz­ło­żył ręce i omió­tł wzro­kiem cia­sne po­miesz­cze­nie

 

Ah, coś wprost nie­sa­mo­wi­te­go… → Ach, coś wprost nie­sa­mo­wi­te­go

Ah to symbol amperogodziny.

 

Ejla osią­gnę­ła apo­geum swo­je­go stra­chu. → A może: Strach Ejli osiągnął apogeum.

 

a także takie same urzą­dze­nie, które przed chwi­lą zdo­ła­ło ją uspać. → …a także takie samo urzą­dze­nie jak to, które przed chwi­lą zdo­ła­ło ją uśpić.

 

– Robot na­ło­żył nieco zie­lo­ne­go płynu do zbior­ni­ka z rurką. → Skoro mamy do czynienia ze strzykawką, to raczej: – Robot nabrał nieco zie­lo­ne­go płynu do zbior­ni­ka z rurką.

 

Ejla obu­dzi­ła się potem w cał­ko­wi­cie nie­oświe­tlo­nym po­miesz­cze­niu… → A może: Ejla obu­dzi­ła się potem w ciemnym po­miesz­cze­niu

 

Nie­do­strze­ga­jąc świa­tła… → Nie ­do­strze­ga­jąc świa­tła

 

czuła, że po­pa­da w stop­nio­we sza­leń­stwo. → …czuła, że stopniowo po­pa­da w sza­leń­stwo.

 

a nie­zna­jo­me głosy szep­ta­ły coś po cichu. → Zbędne dookreślenie – szept jest cichy z definicji.

 

Cza­sem jed­nak od­zy­ski­wa­ła zdro­wą świa­do­mość… → Czy świadomość bywa zdrowa lub chora?

Proponuję: Cza­sem jed­nak od­zy­ski­wa­ła pełną świa­do­mość

 

a teraz leżał bez­bron­nie na ziemi. → …a teraz leżał bez­bron­ny na ziemi.

 

Po dro­dze mi­ja­ła nie­dzia­ła­ją­ce ciała srebr­nia­ków. → One nie miały ciał.

Proponuję: Po dro­dze mi­ja­ła nie­dzia­ła­ją­ce/ unieruchomione srebr­nia­ki.

 

któ­rych dzia­ła­nia jesz­cze nie zdą­ży­ła do­świad­czyć. Choć nie wie­dzia­ła jak dzia­ła­ją… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …któ­rych funkcji jesz­cze nie zdą­ży­ła do­świad­czyć. Choć nie wie­dzia­ła jak dzia­ła­ją

 

W ostat­nim ge­ście walki, przy­ło­ży­ła wargi do jego nad­garst­ka i wgry­zła się… → Gesty wykonuje się rękami; gryzienie nie jest gestem, nawet jeśli gryzie się rękę.

Proponuję: W ostat­niej chwili desperacko przy­ło­ży­ła wargi do jego nad­garst­ka i wgry­zła się

 

Prę­dzej zła­ma­ła­by jakąś kość, za­miast zadać mu krzyw­dę.Prę­dzej zła­ma­ła­by jakąś kość, za­miast zrobić mu krzyw­dę.

 

obej­rza­ła się za sie­bie i zo­ba­czy­ła… → Czy mogła obejrzeć się przed siebie?

Proponuję: …spojrzała za sie­bie i zo­ba­czy­ła… Lub: …obej­rza­ła się i zo­ba­czy­ła

 

Miała nie­wie­le czasu – dwie, może trzy mi­nu­ty, zanim ją do­go­ni i znaj­dzie. → Myślę, że aby dogonić, musiałby ją najpierw znaleźć.

 

I, zdzi­wio­na, roz­sze­rzy­ła źre­ni­ce. → Z tego co wiem, nie mogła rozszerzyć źrenic, albowiem źrenice rozszerzają się niezależnie od naszej woli.

 

Za­gryzł zęby.Zacisnął zęby.

Zębów nie można zagryźć.

 

Wska­za­ła pal­cem na zwło­ki Tovva. → Wska­za­ła pal­cem zwło­ki Tovva.

Palcem wskazujemy coś, nie na coś.

 

Chwy­ci­ła za kość, która łą­czy­ła ramię z dło­nią.Chwy­ci­ła kość, która łą­czy­ła ramię z dło­nią.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I ja dziękuję oraz pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Regulatorzy, dziękuje za łapankę i odwiedziny. Oczywiście będę się starał pisał coraz lepiej.

 

Pozdrawiam laugh

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Bardzo proszę, Szlachcicu. I życzę powodzenia. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Szlachcicu!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

– Miałam go już na muszce!

muszka jest na pistolecie/karabinie – oni znają takie sprzęty, że używają takiego sformułowania?

które przed chwilą zdołało ją uspać.

uśpić

– Niby czemu? – zapytała, uśmiechając się lekko. 

DLACZEGO NIE STRZELA?!

Tzn. rozumiem, że dlatego, żebyś miał miejsce na wyjaśnienie tego i owego, ale… no nie lubię tego. 

 

Całkiem ładnie napisany wątek Tovv – Elja. Tzn. całkiem fajnie nakreśliłeś ich relację. Cóż, później zabiłeś Tovva, niech Ci będzie. Przy tym trochę uwagi poświęciłeś kapłanowi Jonowi, więc myślałem, że się między nich wepchnie, ale okazał się bardzo epizodyczny.

Fungorus mówi, jak każdy inny bohater. To ogólna uwaga, bo w rzeczy samej bohaterowie mówią tym samym językiem. Ale przy Fungorusie to się rzuca w oczy najbardziej, bo to w końcu bardzo stary byt, potężny itd., więc i mógłby używać innego słownictwa, a może nawet, przykładowo, składni (moc niech z tobą będzie!).

W światotwórstwie zabrakło trochę bardziej przemyślanych rzeczy. Ten Grzyb eksplodował, czy coś, więc chyba zostałby po nim jakiś krater? A nie tylko gluty itp. a jeśli nie eksplodował, to jak wykończył maszyny?

Podobnie, jak Reg, podpisuję się pod komentarzem Atreju.

Nie mniej jednak lektura mnie nie znużyła, było to nawet ciekawe. Może czegoś innego spodziewałem się po finale (choć w sumie nie wiem czego XD), ale i tak całkiem spoko opowiadanie :)

Z technicznych rzeczy – warto przejrzeć i popoprawiać – tu jeszcze sporo pracy przed Tobą. Kiwa się głową z góry na dół, ale ruszanie na boki (przeczenie) to kręcenie głową. Chyba w dwóch miejscach miałem wrażanie, że pomyliłeś te pojęcia.

 

Pozdrowienia i powodzenia w dalszej pracy twórczej!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokusie, dziękuję za komentarz i kilka miłych słów, a także za klika :) Będę się starał, żeby moje przyszłe opowiadania miały więcej światotwórczego rozmachu. 

 

PS. Faktycznie, miałem zagwozdkę jak opisać kręcenie głową, hehe.

 

Pozdrawiam!!

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Nowa Fantastyka