- Opowiadanie: adam_c4 - Skóra

Skóra

Tekst, który posłałem na ubiegłoroczną edycję Empik Go SHORT.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Skóra

W każdą sobotę ojciec zrywał się z łóżka skoro świt. Choćby za oknem lało i waliło gradem, wychodził z domu i wracał zawsze koło południa z reklamówką pełną rozmaitych składników. Skazany na improwizację, przyrządzał mniej lub bardziej udane zupy, a my nigdy nie wybrzydzaliśmy, nawet kiedy zdarzyło mu się coś szczególnie źle przyprawić, albo gdy mięso na wywar nie pachniało zachęcająco.

Podczas jednego ze wspólnych obiadów ojciec podzielił się z nami nowiną.

– A wiecie, że chcą mnie kupić?

Starał się wypowiedzieć te słowa obojętnym tonem, ale zrobił to tak nieudolnie, że – choć powiedział, co powiedział – mało nie parsknęłam śmiechem. Był typem człowieka, który nie lubi owijać w bawełnę i nigdy tego nie robił. Brakowało mu wprawy.

Zapadło milczenie. Zerknęłam na Leona. Jeszcze nie wyglądał na wkurzonego, ale przestał jeść. Mia zastygła w bezruchu, z łyżką przystawioną do warg. Marszczyła brwi, jej ośmioletni rozum wskoczył na wysokie obroty.

To ja musiałam zadać niezbędne pytanie.

– Wystawiłeś się?

– Ano. Tak jakoś wyszło.

Leon pokręcił głową.

– Tak jakoś to można, nie wiem, zesrać się w gacie. Albo zajść w ciążę. Ale nie wrzucić się na rynek.

Mój brat zapraszał ojca do kłótni, ale ten zupełnie zignorował prowokację. Unikał naszych spojrzeń, grzebiąc łyżką w zupie.

– Założyliśmy się z chłopakami. Tak na jaja, czy ktoś nas zechce – wyjaśnił. Nie mogłam uwierzyć, że tłumaczy się jak urwis przyłapany na psocie.

– Czyli decyzja już podjęta, tak? – dopytywał Leon. Ich awantury nigdy nie prowadziły do rękoczynów, ale czasami niewiele brakowało.

Ojciec nie odpowiedział. Zamiast tego wrócił do swojej zupy, co akurat wcale mnie nie zdziwiło. Osiągnął swój cel – powiedział, co miał powiedzieć, a żeby podkreślić wyjątkowość sytuacji, nie próbował ukryć zakłopotania i nie zrugał pyskującego syna.

Po chwili podniósł się zza stołu, otarł usta wierzchem dłoni i ruszył ku drzwiom. Ale nim wyszedł, stanął w pół kroku i nie odwracając się, rzucił przez ramię słowa, które sprawiły, że ciarki przebiegły mi po plecach:

– Wszystko się ułoży.

 

***

 

Ojciec nas okłamał.

Jego oferta wciąż wisiała na portalu z ogłoszeniami. Trafiła tam przeszło rok temu i była jedynym anonsem pochodzącym z naszej okolicy. Nie wyglądała na stworzoną „dla jaj", wprost przeciwnie; ktoś musiał wziąć spore pieniądze za jej napisanie. Zawierała szczegółowy życiorys, wzorowe wyniki badań, komplet zdjęć.

Leon miotał kursorem w tę i we w tę, klikając w kolejne załączniki. Co kilka sekund rzucał pod adresem ojca jakąś obelgę, a robił to na tyle głośno, że tylko czekałam, aż ktoś zwróci nam uwagę. Na szczęście czytelnia świeciła pustkami.

W przeciwieństwie do mojego brata, nie czułam potrzeby brnięcia przez dokumentację fotograficzną. Dziesiątki zdjęć miały na celu wyeksponowanie każdej cechy sylwetki. Miałam pewność, że Leon, prócz gniewu, czuje również satysfakcję. Oto jego największy krytyk, wyrocznia mająca odpowiedź na każde pytanie, wdzięczyła się przed potencjalnymi klientami zredukowana do roli towaru.

Nie zdążyłam zaprotestować, kiedy pomiędzy dwoma zdjęciami pojawił się komunikat ostrzegający przed treściami przeznaczonymi dla pełnoletnich. Szybko zamknęłam oczy.

– Nie do wiary…

Leon nie myślał odwracać wzroku, wprost przeciwnie. Przesuwał zdjęcia dalej.

– Śmiało, popatrz sobie. W końcu stamtąd się wzięliśmy.

– Przestań.

– ,,Członek sprawny, standardowy, bez znaczących krzywizn. Wymiar…"

– Przestań!

Ktoś syknął przez zęby, uciszając mnie. Wzięłam głęboki wdech. Wobec tego, co wkrótce miało nastąpić, nie mogliśmy sobie pozwolić na kłótnie. Ja nie mogłam na nie pozwolić; o ile przez te wszystkie lata matkowałam siostrze i bratu (choć Leon był ode mnie młodszy raptem o dwa lata), to teraz miałam zostać pełnoprawną głową rodziny. Zrozumiałam, że ojciec czekał, aż osiągnę pełnoletniość, abym mogła przejąć formalną pieczę nad rodzeństwem.

– Chodźmy stąd. Po co to robimy? Marnujemy czas i kasę.

Moje słowa trafiły do Leona. Skinął głową, zamknął ramkę ze zdjęciami i po raz ostatni omiótł spojrzeniem ofertę.

– Niby kto chciałby go kupić?

 

***

 

Kiedy przekroczyliśmy próg domu, ojciec zawołał nas do kuchni:

– Leonie, Saro, pozwólcie tutaj! – Oficjalny ton wskazywał na to, że nie jest sam.

Za stołem siedziała jakaś kobieta. Okulary w prostokątnych oprawkach, pierścionki na grubych palcach i czarna, idealnie skrojona garsonka. Mieliśmy do czynienia z kimś zamożnym.

– To pani Johansson. Chciałbym, żebyście z nią porozmawiali. 

Nie lubiłam sposobu, w jaki ojciec zachowywał się przy obcych. Tego, jak bardzo starał się brzmieć miło, trzymać na wargach niewprawny uśmiech i okazywać entuzjazm, którego brakowało mu na co dzień.

Posłusznie usiedliśmy za stołem. Leon wyciągnął z kieszeni tubkę i przystąpił do jej wysysania, siorbiąc. Kobieta położyła na stole plik dokumentów i zaczęła mówić. Jej głos, niewątpliwie powtarzający te same słowa po raz enty, był przyjemny dla ucha, choć nie współgrał z suchą, formalną treścią. Co chwila słyszeliśmy zapewnienie, że wszystkie dane znajdziemy w przygotowanych dla nas papierach.

Ojciec stał w kącie, nie odzywając się słowem. Jak długo to sobie układał? Firma, której reprezentantkę mieliśmy przed sobą, najpewniej sama dopięła wszelkich formalności, ale mogła to zrobić tylko opierając się na szczegółowych instrukcjach.

– A może ja nie chcę kończyć kursu? – Leon wszedł kobiecie w słowo, na co ta natychmiast umilkła. – Może wolałbym, żeby pieniądze poszły na co innego?

– Pójdą właśnie na to – wtrącił się ojciec.

– Jest jakieś obejście? Chciałbym wiedzieć teraz, bo mogę zrezygnować.

– Nie ma obejścia. Jeśli zrezygnujesz, to wszystko przepada.

Ojciec pozostawał niewzruszony. Zrozumiałam, że bez względu na to, czego byśmy teraz nie zrobili czy nie powiedzieli, nie zdołamy wytrącić go z równowagi. Przyziemny świat emocji i jałowych sporów już go nie dotyczył.

Leon też musiał to dostrzec, bo skapitulował. Dobrze wiedział, że ukończy ten cały kurs, a w zasadzie kilka osobnych, bardzo drogich kursów, i dostanie patent technika. Od lat gadał o tym, że chciałby pracować na platformie wiertniczej. Marzył o ciężkiej robocie za grubą kasę.

Moje marzenie też miało się spełnić. Studia nauczycielskie na Uniwersytecie Północnym, całe sześć semestrów. Rzecz jasna nie teraz, kiedy Mia podrośnie i pójdzie do szkoły z internatem. Ale wciąż będę młoda, bez trudu znajdę pracę w zawodzie.

Potem pani Johansson szczegółowo opowiedziała o systemie comiesięcznych świadczeń. Przez najbliższe piętnaście lat miałam otrzymywać na moje konto ładną sumę: środki na żywność, podstawową przemysłówkę i usługi pierwszego rzędu.

Wykład trwał jakąś godzinę. Kiedy kobieta się z nami żegnała, ojciec błyskawicznie narzucił kurtkę i oświadczył, że wyjdzie razem z nią, bo ma jeszcze coś do załatwienia. Oczywiście nie mówił prawdy, po prostu nie wyobrażał sobie, byśmy mieli teraz zostać w domu i porozmawiać. Myślałam, że zamienię parę słów z Leonem, ale szybko zmył się do pokoju, twierdząc, że ma dużo nauki.

Poszłam się położyć. Wiedziałam, że jeśli mocno wcisnę twarz w poduszkę, to przez zamknięte drzwi nie wyślizgnie się żaden dźwięk.

Wyłam długo. Materiał szybko stał się mokry od łez i śpików, ciepło własnego oddechu przeszkadzało mi, parzyło oczy. Szybko zasnęłam, jakieś pół godziny później obudziła mnie Mia. Chyba nic nie zauważyła, bo jakby nigdy nic zaczęła opowiadać mi o swoim dniu.

Nigdy więcej takiej histerii.

Przynajmniej nie teraz. Jeszcze nie.

 

***

 

Krzyk wyrwał mnie ze snu. Zerknęłam na zegarek, dochodziła piąta. 

Leon wrzeszczał na ojca, a ten odpowiadał mu podniesionym głosem. Wymiana zdań okazała się do bólu przewidywalna; gdybym miała ją napisać, burzliwy dialog brzmiałby niemal identycznie. Scenę zakończyło trzaśnięcie drzwiami. Kurtyna mogła opaść.

Opaść po raz ostatni?

– Sara?

Mia przysunęła się do mnie. Miała na sobie przyciasną piżamę, której nie pozwalała wyrzucić.

– Ta piżama była kiedyś zielona? – zapytałam, ziewając. – Tylko na nią popatrz. Kiedy to było?

– Czemu Leon nazwał tatę egoistą?

Dobre pytanie.

– Wiesz, kto to egoista?

– Nie.

– Podobno egoista to ktoś, kto robi wszystko, co zechce. Uważasz, że tata jest egoistą?

Mała zmarszczyła brwi. Jeśli wierzyć testom, była najlotniejsza z nas wszystkich. Nigdy nie potrafiłam wykrzesać z siebie obowiązkowej nadziei, by wierzyć w to, że jej potencjał nie zostanie zmarnowany. A jednak.

– Nie jest. Nikt tak naprawdę nie robi tego, co chce. Nie zawsze.

– Prawda. Ale uważaj: niektórzy twierdzą, że egoista to tak naprawdę ktoś, kto chce, by inni robili wszystko, czego sobie zażyczy.

– To pasuje do taty.

– Też tak uważam. Ale to jeszcze nie znaczy, że jest zły. Albo, że chce… że postępuje źle.

– Czy tata umrze?

Bardzo dobre pytanie.

– To skomplikowane.

– Powiedz.

– Nie zrozumiałabyś.

– Nieprawda!

– Idź spać, jest jeszcze wcześnie.

– Spadaj!

Mia odwróciła się do mnie plecami. Ciężko oddychała, z trudem powstrzymując łzy. 

Właściwie czemu ją zbyłam? Czemu skłamałam? Oczywiście, że zrozumiałaby naturę transakcji, niewykluczone, że już ją znała, a we mnie szukała tylko potwierdzenia. Liczyła na to, że ją pocieszę? Pewnie tak.

Nie potrafiłabym tego zrobić.

 

***

 

– Pan Marcus chciałby się z nami zobaczyć. Wszystkimi.

– Znaczy, pan świrus?

– Tak. Świrus, zbok, czubek, nazywaj go jak chcesz.

Ojciec zrezygnował z pracy i przez ostatnie dni przesiadywał w domu. Przypuszczałam, że jego ciągła obecność będzie męcząca, ale okazało się inaczej – sporo czasu spędzaliśmy razem, w kuchni. Nie rozmawialiśmy dużo. My koncentrowaliśmy się na lekcjach, on na krzyżówkach i kolejnych kubkach herbaty. Nie widziałam, aby jadł, musiał ograniczyć przyjmowanie pokarmu do minimum. Najwidoczniej dostał zalecenie, aby odzwyczajać organizm od tubek.

– A czemu pan zbok chce nas oglądać?

Choć Leon nigdy nie przyznałby tego wprost, wyglądało na to, że pogodził się z decyzją ojca. Jego prowokacje stały się mało wyszukane, łatwe do zbycia.

– Tak sobie wymyślił, i już. Taki z niego czubek.

– Śmiało, nie krępujcie się, mała pozna jeszcze kilka nowych słów. – Skinęłam na Mię, która wypełniała ćwiczeniówkę. Wyglądała na całkowicie oddaną temu zajęciu, ale dobrze wiedziałam, że słucha, o czym mówimy.

Ojciec i syn przyłożyli dłonie do ust, udając, że tłumią napad śmiechu. Wykonali ten gest równocześnie i w identyczny sposób. Powinnam się cieszyć, że nie marnują czasu na awantury, a jednak postawa brata okazała się dla mnie… rozczarowująca?

– Mieszka na Arkadach, pojedziemy jutro.

Mój brat gwizdnął cicho.

– Tam nas chyba jeszcze nie było, co?

– Ja byłem. Nie raz.

Ojciec rzadko mówił nam o swojej pracy. Często wyjeżdżał za miasto, niekiedy daleko, zdarzało się, że nie było go w domu przez tydzień. Z takich wyjazdów wracał potwornie zmęczony. Bez słowa wchodził do łóżka i spał dobrych kilkanaście godzin, a ja i moje rodzeństwo, przyglądając się wychudzonemu, obleczonemu kołdrą ciału, snuliśmy domysły. Kiedyś poprosiłam ojca, aby wziął ze sobą aparat i zrobił zdjęcie ukończonej realizacji. Nie raczył nawet skomentować tej propozycji słowami, zbył mnie śmiechem.

– No, to musimy się wystroić, co?

Te słowa nie spodobały się ojcu. Z hukiem odstawił kubek i zgromił syna spojrzeniem.

– Nie. Nie ma mowy o żadnym strojeniu.

Chyba bał się, że któreś z nas wpadnie w oko panu zbokowi. Ale niesłusznie, to tak nie działało. Parę lat temu Maria z mojej klasy opowiadała o swojej starej ciotce, którą kupił jakiś facet. Urody jej ponoć nie zbywało, ale wygląd i wiek nie miały znaczenia, stan zdrowia też nie. Maria twierdziła, że panowała wówczas moda na wiekowe kobiety, ponoć kilkudziesięciu bogaczy sprawiło sobie takie. Czy teraz schodzili faceci po czterdziestce? Może.

– Pójdziemy tam na pół godziny, tyle.

Spotkanie musiało być jednym z punktów umowy. Ten cały Marcus zastrzegł sobie, że chce nas poznać.

– Kiedy? – zapytałam.

– Jutro.

Ojciec dopił herbatę i poszedł spać.

 

***

 

– Dobra, jest. Idziemy – rzucił ojciec, zasuwając firankę.

Tej soboty nie ugotował nam zupy. Limuzyna miała zjawić się w samo południe, a już od jedenastej przynajmniej jedno z nas tkwiło w oknie, wypatrując jej.

Ubrani w zwykłe ciuchy, zeszliśmy przed blok. Wóz prezentował się tu niczym wysłannik z innego świata, biel karoserii gryzła się z szarzyzną budynków i czernią błota zalegającego na drodze po ostatniej ulewie.

Ze środka wyszedł facet w kaszkiecie i skórzanym płaszczu. Ukłoniwszy się nisko, otworzył drzwi.

Wnętrze pachniało pomarańczami, siedzenia były ciemnobeżowe i bardzo wygodne. Usiadłam obok siostry, brat i ojciec zajęli miejsca naprzeciwko.

– No, no, prawdziwa limuzyna, patrzcie tylko! – Leon próbował ironizować, ale samochód naprawdę zrobił na nim wrażenie.

Sunęliśmy pustymi ulicami, oglądając je z obcej nam perspektywy. Ojciec nie rozglądał się. Rozparty na siedzeniu, wodził spojrzeniem po suficie.

Kilkanaście minut później stanęliśmy przed bramą z kutego żelaza. Z ulicy widać było niewielki dom, ale okazało się że głębiej, na końcu wysypanego żwirem podjazdu, stał drugi, większy budynek. Nie imponował kształtem ani rozmiarem, z pewnością nie przypominał domów milionerów, których zdjęcia niekiedy zamieszczano w prasie. Zwykły dom, nie licząc zakratowanych okien i szerokich drzwi wejściowych.

Samochód stanął, szofer pomógł nam wysiąść. Natychmiast pojawiła się przy nas kobieta w fartuchu. Ruszyliśmy za nią, kamienie chrzęściły nam pod nogami. Tak bardzo nie wiedziałam, czego się spodziewać, że nie rozegrałam w głowie ani jednego scenariusza zdarzeń. Czułam się przez to bezbronna.

Za drzwiami wejściowymi zaczynał się korytarz. Musieliśmy iść gęsiego, bo zawalono go rozmaitymi gratami – rzeźbami, skrzyniami, stolikami pełnymi bibelotów. Pilnowałam się, żeby czegoś nie potrącić, co nie było łatwe ze względu na panujący półmrok i ciemnobrązowe deski, którymi wybito podłogę i ściany.

Ciasny korytarz wiódł do pokoju, który dla odmiany okazał się przestronny i jasny. Na ścianach wisiały obrazy. Malowidła osadzone w złotych ramach przedstawiały ludzi w dramatycznych okolicznościach: postacie z różnych epok płakały, walczyły, mordowały się.

Polecono nam usiąść przy stole. Talerze ustawiono po jednej stronie, mieliśmy zająć miejsca obok siebie. Ciszę wypełniało stukanie zegara. Skupiłam uwagę na tym niepraktycznym, zwalistym sprzęcie mieszczącym w sobie dziesiątki zębatek napędzających mechanizm, o którego działaniu nie miałam bladego pojęcia.

Nagle trzasnęły drzwi. Odwróciliśmy się. Do pokoju wszedł niewysoki mężczyzna wystrojony w garnitur.

Pierwszym, co zwracało uwagę, była jego twarz – czerwona i opuchnięta, jakby zbyt długo przebywał na słońcu. Jedno oko miał przymknięte, za to drugie szeroko otwarte. Mocno kulał, przemieszczał się z trudem.

– Moi drodzy. Jak to dobrze, że już jesteście.

Mówienie też sprawiało mu trudność, słowa potykały się i wpadały na siebie. Usiadł obok ojca i wziął głęboki wdech.

– Niech ja na was spojrzę.

Mimowolnie zmarszczyłam nos. Ten człowiek, nie o tyle stojący nad grobem, co już obficie przysypany ziemią, śmierdział. Mia chwyciła mnie za ramię. Bała się.

– Dziewczynki i chłopak.

Próbował się do nas uśmiechnąć, ale coś poszło nie tak. Usta rozwarły się lekko, spomiędzy warg wypłynęła strużka śliny.

– Przepraszam – westchnął. – Zaraz będzie mi lepiej.

Nie otwierając ust, kilkakrotnie poruszał szczęką. Góra-dół, góra-dół, góra-dół.

– Już lepiej – oświadczył. Rzeczywiście, wypowiedział te słowa wyraźnie.

Nieoczekiwanie poderwał się z krzesła i wyrzucił z siebie:

– Jak tam podróż? Wszystko pięknie?

– Tak – odparł ojciec. – W porządku. Dziękujemy.

Nasz gospodarz ryknął śmiechem, wyrzucając ręce przed siebie. Zatoczył się, ale nie upadł.

– Tylko się posłuchaj! Jak ty gadasz! Ale spokojnie, popracuję nad tym!

Zaczął drżeć. Z początku lekko, ale już po kilku sekundach trząsł się tak, że szczękał zębami, mówiąc dalej:

– Ale to wszystko poszło do przodu! Dawniej takie rzeczy były tylko w bajkach, nie? Myślałem nawet, żeby sprawić sobie teraz babkę. Ale to by był skok na głęboką wodę. Nie mam do tego jaj…

Na zniszczonej twarzy znów pojawiła się karykatura uśmiechu. Facet rechotał długo, krztusząc się i kaszląc, a czerwona gęba jakimś cudem poczerwieniała jeszcze bardziej. Kiedy już się uspokoił, wymamrotał:

– Ale mi to wyszło, co?! Nie będę babką, bo brak mi jaj! Dobre, dobre…

Przez jakiś czas dyszał, nie otwierając jadaczki. Kiedy doszedł do siebie, krzyknął:

– Obiad!

Pojawili się kelnerzy. Ubrani w identyczne czerwono-białe uniformy wparowali do pomieszczenia natychmiast, jeden po drugim, jakby stali pod drzwiami i tylko czekali na sygnał. Nie wchodząc sobie w drogę, błyskawicznie zapełnili stół półmiskami z jedzeniem. Pośrodku stanęła olbrzymia waza.

– Dziękujemy, ale dzieci się nie poczęstują – wyrecytował ojciec. – Są na diecie tubkowej.

Gospodarz machnął dłonią.

– Ale jest zupa. To im chyba nie zaszkodzi?

Tak, odrobina zupy nie mogła zaszkodzić, zwłaszcza że organizm, przyzwyczajony do sobotnich obiadów, domagał się dzisiaj ode mnie prawdziwego posiłku.

Ojciec sięgnął po srebrną chochlę i zaczął rozlewać zupę do talerzy. Miała nieprzyjemny, ciemnobrązowy kolor, ale pachniała wspaniale.

– Ach, te dłonie! Spójrzcie na te dłonie!

Spontaniczny komplement nie spotkał się z żadną reakcją. Widziałam zakłopotanie ojca; przygryzał wargi, co chwila przełykał ślinę.

– Oto ręce cieśli! Pamiętacie te słowa? Tak Piłat powiedział do Jezusa, kiedy prowadzili go na krzyż. No i tutaj mamy dekarza, a nie cieślę, bez sensu.

Po chwilowej euforii gospodarz znów opadł z sił. Rozparł się na krześle i przymknął oczy.

– Jedzcie – nakazał. – Zwłaszcza ty. – Klepnął ojca w ramię.

Skosztowałam zupy. Łyżka wyślizgnęła mi się z palców, ledwie ją złapałam. W tych upiornych okolicznościach, pośród obrzydliwych obrazów, w zamku, a raczej niezbyt imponującym domu wampira, przyszło mi zjeść najlepszy posiłek w życiu i bez wahania skróciłabym je o dziesięć lat w zamian za dostęp do takich rarytasów.

– Chodzicie do szkoły? – Wampir jednak nie zasnął, choć wydawało mi się, że drzemie na siedząco.

Ojciec już otwierał usta, żeby za nas odpowiedzieć, ale pytający mu przerwał:

– Nieważne, przecież gówno mnie to obchodzi. Darujcie, ale bardzo źle się czuję. Musimy się spieszyć.

Usłyszeliśmy kolejną przygotowaną zawczasu formułkę:

– Proszę pozwolić mi porozmawiać z dziećmi. To nie potrwa długo.

– Pewnie, pewnie – sapnął gospodarz, zakrywając oczy dłonią.

Ojciec nakazał nam gestem, byśmy wstali. Nie oglądając się, ruszył korytarzem w kierunku, z którego przyszliśmy. Szybko pojawiła się przy nas kobieta w fartuchu.

– Pięć minut. Chcę pogadać z dziećmi.

Skinęła głową i otworzyła nam jedno z wielu pomieszczeń.

Pokój był niemal pusty, nie licząc kanapy i olbrzymiego telewizora wiszącego na ścianie. Ojciec zamknął za nami drzwi i wziął głęboki wdech.

– Ja tu już zostaję.

– Co ty nie powiesz – prychnął Leon.

– Tato, nie powinieneś tego robić.

Aż się skrzywiłam. Czemu nie mogłam zdobyć się na słowa, które nie brzmiałyby tak idiotycznie i obło?

Ojciec uśmiechnął się półgębkiem, jak zawsze wtedy, kiedy mówiłam coś, co uznawał za mało mądre. Przez to poczułam się jeszcze gorzej.

– Co innego miałbym zrobić? Nie dorabiajcie do tego jakiejś filozofii. To najbardziej naturalna rzecz na świecie, czysta biologia. Moim zadaniem jest zapewnienie potomstwu warunków do przetrwania. To właśnie robię.

Mia zaczęła płakać. Ojciec kucnął i ją przytulił A potem, ku zdziwieniu nas wszystkich, poderwał się z kolan i przygarnął do siebie również mnie i Leona.

– Dacie radę – powiedział, kiedy już od siebie odstąpiliśmy. – Dzisiaj odezwie się do was ta Johansson. Wszystko klepnięte, pieniądze zabezpieczone. Gdyby tamten zrezygnował w tej chwili, to i tak przepada mu sześćdziesiąt procent.

Żadne z nas tego nie skomentowało. Dobrą chwilę trwaliśmy w milczeniu.

– A jak byście czasem zebrali kasę, to… Nie wpakujcie mnie w jakiegoś pigmeja, co?

– Spokojnie, obudzisz się za pół wieku jako cycata blondynka – rzucił Leon.

– Uchowaj Boże! – Ojciec zaprotestował z udawanym zapałem. Spojrzał na mnie w nadziei, że pociągnę ten żart, ale nie zrobiłam tego. Gdybym miała być z nim szczera, powiedziałabym, że ani teraz, ani za pięć, dziesięć czy pięćdziesiąt lat, nie będę gotowa na to, by włożyć jego świadomość w obce ciało. Nawet gdyby jakimś cudem było mnie na nie stać.

– Co z twoim zapisem? – Leon przybrał rzeczowy ton. – Jak uzyskamy dostęp?

– Johansson. Da wam wszystkie hasła i tak dalej.

– Gdzie cię ściągną? Tutaj? – dociekał Leon.

– Tak. Tutaj, za chwilę. Cały sprzęt już czeka. Wiem, że nie chcecie… No, nie będzie was przy tym całym cyrku. Potem od razu ściągają zboka, pewnie po raz setny, i od razu pakują w moją skórę. Widzieliście, w jakim jest stanie.

– Ponoć wystarczy jedna burza słoneczna. Jeden incydent, żeby całą elektronikę, wszystkie nośniki danych na Ziemi, szlag trafił.

Ojciec wybuchnął śmiechem.

– Ty to umiesz pocieszyć, synu!

Podał Leonowi dłoń, a ten automatycznie ją uścisnął. Przysunął się do mnie i pocałował w czoło, ostatni raz przytulił Mię, która cały czas wciskała twarz w mój sweter.

– Lecę. Tamta pani odprowadzi was do auta. Pamiętajcie, żeby odezwać się do Johansson, gdyby dzisiaj nie zadzwoniła. Ale spokojnie, zadzwoni.

Chwilę potem znów szliśmy wysypaną żwirem ścieżką. Mia chlipała, Leon ze wszystkich sił starał się nie rozpłakać. Wsiedliśmy do samochodu.

Szofer odpalił silnik, ale nie rozpoczął jazdy. Kiedy już zaczęłam podejrzewać jakiś podstęp, mężczyzna odwrócił się do nas.

– Ojciec?

Przytaknęłam.

– Pociesz się tym, że nie uświni go za bardzo – szepnął. – Zmienia skóry co rok.

Samochód ruszył i właśnie wtedy poczułam, że wypełnia mnie spokój. Wiedziałam, że to tylko widmo, które zaraz pierzchnie i prędko nie wróci, ale cieszyłam się jego chwilową obecnością. Nie miałam pojęcia, skąd się wzięło, póki słowa ojca nie rozbrzmiały w moich myślach:

To najbardziej naturalna rzecz na świecie.

Dobrze.

Niech będzie.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Tytuł kojarzył mi się z wieloma znanymi filmami (choćby horrorami: “Przeklęty/Chudszy” czy “Miasto widmo”) oraz utworami muzycznymi sprzed lat (słynny przebój Aya RL czy zagraniczny “Uważaj na gruboskórnych”), a tu takie (jeszcze bardziej pozytywne) zaskoczenie… :)

Świetny tekst, ma mnóstwo fantastyki, jest do końca nieprzewidywalny oraz szokujący dzięki oryginalnemu pomysłowi. Makabryczne, co czeka tę rodzinę… Świat, wykreowany w Twoim opowiadaniu, niby zwyczajny i szary znaną nam wszystkim codziennością, kryje mroczne tajemnice, jakby “drugie oblicze”. Opisałeś wszystko niezwykle realistycznie – po lekturze czuję nade wszystko współczucie, przerażenie, wstrząs makabrycznymi dialogami oraz opisami dziewczyny-narratorki, niedowierzanie w potworność sytuacji i decyzji samotnego rodzica, próbującego zapewnić byt trójce dzieci.

Pozdrawiam serdecznie, podwójny klik, powodzenia. :)

 

Pecunia non olet

Cześć. 

 

Bardzo przyjemnie czytało mi się ten tekst. Jest tu technika i jest pomysł. Bardzo podoba mi się, że w tak, mimo wszystko, krótkiej opowieści, znalazłeś sposób żeby wprowadzić nas w świat i psychikę bohaterów. Jest dystopijnie, jest ciężko. Opowiadanie płynie od początku do końca nie zniechęcając, co nie zawsze jest oczywiste. 

 

Mimo tego, jest też kilka rzeczy, które odrobinę zaburzają odbiór. Po pierwsze sam tyruł. Musze przyznać, że przeczytawszy kilkanaście pierwszych zdań, mając owy tytuł z tyłu głowy, wiedziałem jak ta historia się skończy i niestety nie pomyliłem się. Doceniam próbę wywodu czytelnika w pole, poprzez niedoprecyzowanie samego kontekstu ‘sprzedawania się’ od samego początku. Pierwsza myśl to oczywiście stara dobra prostytucja w jakiejś formie. Aczkolwiek tytuł ‘Skóra’ bardzo mocno sugeruje co się wydarzy. 

Druga rzecz to dialogi. Są bardzo suche. NIe chcę powiedzieć, że są złe. Są poprawne. Ale czytając, wielokrotnie odnosiłem wrażenie, że to nie jest prawdziwe, że ludzie po prostu w taki sposób nie rozmawiają. Jest to literackie, spełniają one swoją rolę, popychają historię do przodu, ale najzwyczajniej wydają się sztuczne, wymuszone. 

No i wreszcie zabrakło odrobinę szerszego kontekstu. Ojciec oddaje się na sprzedaż. Robi to poniekąd w ramach zakładu, ale tak naprawdę dla swoich bliskich. Jednak brakuje czegoś po środku. Mógł to być zakład, który w głowie ojca przerodził się w poważny plan. Brakuje tego jedank w tekście. Jakiejś takiej rozeterki. Impulsu. 

 

Koniec końców, dobry tekst. Nie musisz się ze mną zgadzać, ani tym bardziej inni czytelnicy. Ja sam jestem świeżo po skończeniu Altered Carbon Richarda K. Morgana i po odświeżeniu sobie serialu o tym samym tytule, w których to motyw z Twojego opowiadania jest jedną z głównych osi fabularnych, więc może dlatego nie dałem się zaskoczyć. 

NIemniej, życzę powodzenia i czekam na kolejne teksty.

Cześć, Adamie!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Zdobyłeś moją uwagę od początku. Myślę, że to nie jest dla Ciebie zaskoczenie, bo skutecznie zastosowałeś prosty trik – nie wyjaśniłeś wszystkiego na początku, dałeś pole do domysłów, a jednocześnie nie przegiąłeś w stronę irytacji. Bardzo na plus, a znając choć trochę Twoją twórczość, sądzę, że zrobiłeś to bardzo świadomie.

Światotwórczo jest dość skąpo i tu też mam największy zgrzyt, który wprawił mnie w niemałą konfuzję. Idzie to wszystko gładko, kurtyna odsłania coraz to więcej i nagle pada słowo “wampir”. Najpierw mam tak że “aaa, czyli to wampiry”, by na końcu tekstu pomyśleć “czekaj, co? A co z wampirem?” – sprawdziłem – słowo “wampir” występuje tylko w dwóch miejscach, na przestrzeni 3 linijek. Ostatecznie, z tego co zrozumiałem miało raczej dodać klimatu (sceneria i starzec mogli faktycznie przywołać takie skojarzenia), bo przecież ogólnie chodzi o przenoszenie świadomości.

Mocno tknąłeś tu moją rodzicielską część serduszka szypułki. Tu jest główna oś konfliktu, dość wyrachowana (bo przecież czekał, aż bohaterka osiągnie pewien wiek), rozegrana bardzo sprawnie. Z drugiej strony pozostawiłeś pewne luki, bo nie widzę tej konieczności sięgania po tak zdecydowane kroki. No jakaś bieda zarysowana jest, ale czy aby na pewno jest to bieda, która może podyktować tak radykalne rozwiązania? No i gdzieś musiała być matka tych dzieci – to jest niedopowiedziane backstory, którego mi tu trochę brakuje.

Mimo zarzutów, uważam że tekst jest naprawdę dobry. Dla formalności warto wspomnieć o dobrym warsztacie, ale nie jestem tu niczym zaskoczony – czytałem już kilka Twoich opowiadań.

 

Pozdrawiam!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć,

 

mi się bardzo podobało, proza na wysokim poziomie a ostrożnie dawkowane elementy świata przedstawionego zostawiają wręcz niedosty – chiałoby się przeczytać o wiele dłuższy tekst osadzony w świecie diety tubkowej.

 

Na minus nieco wtórny pomysł – motyw bogoli “pobierających” życie od biedoty w mniej lub bardziej bezpośredni sposób pojawiał się w SF już wielokrotnie, więc właściwie od pierwszego akapitu miałem dobre pojęcie, o czym będzie reszta opowiadania. Ale w tak krótkim tekście nie rujnuje to przyjemności z czytania, więc można przymknąć oko.

 

Pozdrawiam ciepło :)

Mocny tekst.

Masz dwa motywy, jeden bardzo ograny, drugi tylko trochę. Poświęcanie się rodzica dla dzieci i przenoszenie się do ciała. Tak, mnie też skojarzyło się z “Modyfikowanym węglem”. Połączenie tych dwóch motywów daje coś nowego i ciekawego.

Można się czepiać, że jeśli technologia pozwala na przeniesienie świadomości do innej skóry, to powinna również pozwolić na wyhodowanie klona. To już teraz jest technicznie możliwe. Więc czemu iść w konieczność sprzedawania siebie? Ale OK, tak to sobie wymyśliłeś, niech Ci będzie.

Jeśli wampir zmienia powłokę co rok, to czemu obecne ciało jest tak zużyte? Czy ta słabo działająca szczęka to efekt połączenia dwóch obcych elementów? Szwy się rozeszły?

Można również marudzić, że próbujesz na siłę grać na emocjach odbiorcy – biedne dzieci, szlachetny ojciec. Jestem w stanie Ci to darować.

Babska logika rządzi!

Cześć, dobry tekst, wciągający i jednocześnie wywołujący pewien dyskomfort. 

Bardzo podobał mi się opis pana Marcusa, niemal czuć było wyziewający z monitora odór i ociężałość tego człowieka. Jednak wszystkie postacie wydały mi się nieźle napisane, choć najmniej mogę powiedzieć o głównej bohaterce. 

Pod względem technicznym też bardzo sprawnie, przelatuje się po tekście szybko i przyjemnie.

Podobało mi się.

 

Pozdrawiam!! laugh

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Witajcie, witajcie!

 

Bruce,

Tytuł kojarzył mi się z wieloma znanymi filmami

Do ostatniej chwili zastanawiałem się nad tytułem. W końcu postawiłem na słowo, które może się różnorako kojarzyć.

 

Bardzo cieszy mnie Twoja entuzjastyczna opinia. Fajnie, że kupiłaś moją wizję dystopii.

Wielkie dzięki za podwójnego klika :)

 

Souixie,

Opowiadanie płynie od początku do końca nie zniechęcając, co nie zawsze jest oczywiste. 

To najważniejsze :)

Aczkolwiek tytuł ‘Skóra’ bardzo mocno sugeruje co się wydarzy. 

Hmm, nadając tekstowi taki tytuł (a w zasadzie go zmieniając, bo pierwotnie nazywał się inaczej) nie przypuszczałem, że w prosty sposób może nakierować czytelnika na prawdziwą naturę transakcji, zwłaszcza że starałem się podrzucać mylne tropy, o których wspomniałeś.

Druga rzecz to dialogi. Są bardzo suche.

Przyznam, że zależało mi na takim brzmieniu. Nie twierdzę absolutnie, że dialogi nie mogłyby być napisane lepiej, bo z pewnością tak, ale chciałem w tych rozmowach ukazać to, że członkowie rodziny, zwłaszcza dzieci z ojcem, nie umieją ze sobą szczerze i naturalnie rozmawiać. 

No i wreszcie zabrakło odrobinę szerszego kontekstu. Ojciec oddaje się na sprzedaż. Robi to poniekąd w ramach zakładu, ale tak naprawdę dla swoich bliskich. Jednak brakuje czegoś po środku. Mógł to być zakład, który w głowie ojca przerodził się w poważny plan. Brakuje tego jedank w tekście. Jakiejś takiej rozeterki. Impulsu.

Jasne, rozumiem ten zarzut, tekst opowiedziany z perspektywy ojca, albo przynajmniej przybliżający tę perspektywę, może były ciekawszy i bardziej „sycący", ale mnie zależało na pokazaniu niewielkiego wycinka nie tylko dystopijnej rzeczywistości i prawideł jej świata, ale też motywacji i zachowań ludzi, którym przyszło w niej żyć.

Ja sam jestem świeżo po skończeniu Altered Carbon Richarda K. Morgana i po odświeżeniu sobie serialu o tym samym tytule, w których to motyw z Twojego opowiadania jest jedną z głównych osi fabularnych, więc może dlatego nie dałem się zaskoczyć.

Tytuł kojarzę, ale tylko z nazwy i ze świetnych opinii :) Ale pewnie, podchodząc do temat transhumanizmu od tej strony z pewnością nie odkryłem Ameryki.

Cieszę się, że mimo wszystko uznajesz tekst za dobry. Dzięki za wizytę!

 

Krokusie,

Myślę, że to nie jest dla Ciebie zaskoczenie, bo skutecznie zastosowałeś prosty trik – nie wyjaśniłeś wszystkiego na początku, dałeś pole do domysłów, a jednocześnie nie przegiąłeś w stronę irytacji. Bardzo na plus, a znając choć trochę Twoją twórczość, sądzę, że zrobiłeś to bardzo świadomie.

Super, że ten zabieg mi wyszedł :) Łatwo przegiąć w jedną albo drugą stronę.

i nagle pada słowo “wampir”.

Jakoś pasowało mi to słowo do kontekstu, a tak poza tym nie zdziwiłbym się, gdyby hedonistyczni bogacze byli w tamtej rzeczywistości tak pogardliwie nazywani.

Tu jest główna oś konfliktu, dość wyrachowana (bo przecież czekał, aż bohaterka osiągnie pewien wiek), rozegrana bardzo sprawnie. Z drugiej strony pozostawiłeś pewne luki, bo nie widzę tej konieczności sięgania po tak zdecydowane kroki. No jakaś bieda zarysowana jest, ale czy aby na pewno jest to bieda, która może podyktować tak radykalne rozwiązania? 

Tak, podejście ojca jest z jednej strony mocno wyrachowane, wręcz psychopatyczne, ale w gruncie rzeczy robi to dla dzieci.

Wymyśliłem sobie tekst w ten sposób, że nie zdradzę wprost zbyt wielu szczegółów dotyczących dystopijnej rzeczywistości, ale powciskam – mam nadzieję, że nienachalnie – tyle detali, aby pokazać, jak bardzo wrogi jest to świat.

Fajnie, że zwróciłeś uwagę na to, że zachowanie ojca jest tutaj odrobinę na wyrost. Jeśli spojrzeć na to z pewnej perspektywy. Bo jego dzieciom najpewniej nie stałaby się krzywda, bez solidnego wykształcenia, które zarezerwowano dla bogaczy, jakoś by to było. Z drugiej strony ojciec zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli postanowi się sprzedać, to potencjały jego dzieci – jak sugeruję, dość wysokie – będą miały szansę się rozwinąć. Ale czy jest to warte ceny, którą zapłacił? A może chciał ją zapłacić, bo był już zmęczony życiem i odpowiedzialnością? A może nieźle kalkulował – będąc świadomym inteligencji i zaciekłości swojej progenitury, mógł wyjść z założenia, że za tych kilkadziesiąt lat sprawią mu nową „skórę". Więc na jednej szali miał nijakie, wyczerpujące życie dla siebie i swoich dzieci. Na drugiej – zapewnienie im i sobie naprawdę dobrej przyszłości.

Super, że uważasz tekst za dobry i solidnie napisany. Dziękuję Ci za wizytę i za klika!

 

GalicyjskiZakapiorze,

Na minus nieco wtórny pomysł – motyw bogoli “pobierających” życie od biedoty w mniej lub bardziej bezpośredni sposób pojawiał się w SF już wielokrotnie

Fakt :) Cieszy mnie to, że oczywisty pomysł nie zepsuł Ci przyjemności płynącej z lektury. Dziękuję za miłe słowa i za wizytę!

 

Finklo,

Można się czepiać, że jeśli technologia pozwala na przeniesienie świadomości do innej skóry, to powinna również pozwolić na wyhodowanie klona.

A widzisz, nie przyszło mi to do głowy. Ale, skoro to dystopia na całego, można zakładać, że sklonowanie organizmu jest droższe niż przeniesienie świadomości do nowego ciała. Może taka inwestycja zwróciłaby się po paru „skórach", ale wówczas o taki produkt to wypadałoby dbać, a tak można sobie pofolgować. No i właśnie: 

Jeśli wampir zmienia powłokę co rok, to czemu obecne ciało jest tak zużyte? Czy ta słabo działająca szczęka to efekt połączenia dwóch obcych elementów? Szwy się rozeszły?

Można założyć dwie rzeczy: albo wampir sprawił sobie „zużytego" człowieka, bo akurat taką miał fantazję, albo na skutek roku hulanek, takich naprawdę dzikich hulanek, mocno się wyeksploatował. Starałem się zasugerować – nie wiem, na ile udanie – że wampir w swoim obecnym wcieleniu przeszedł wylew, stąd opadająca szczęka.

Dziękuję za lekturę!

 

Szlachcicu,

 

Bardzo podobał mi się opis pana Marcusa, niemal czuć było wyziewający z monitora odór i ociężałość tego człowieka.

Ciszę się, chciałem, żeby czytelnik to poczuł.

Miło, że lektura była dla Ciebie przyjemna. Bardzo dziękuję za opinię!

 

 

Pozdrawiam! 

Adamie, to ja dziękuję; trzymam kciuki za piórko. :)

Pecunia non olet

Cześć!

Mroczna i ciekawa wizja przyszłości oraz dylematy odwołujące się do uczuć rodzicielskich są mocnymi haczykami w tym tekście. Podoba mi się to, że nie tłumaczysz światotwórstwa krok po kroku, rozrzucając umiejętnie okruszki dystopii. Językowo jest sprawnie, mimo potknięć czyta się płynnie, chętnie podąża za rytmem narracji. Tekst ma dwa istotne minusy: kończy się w momencie, kiedy akcja mogłaby ruszyć z kopyta i wprowadzić nas w szczegóły świata przedstawionego oraz postaci dzieci nie różnią się od siebie na tyle, by zapadało to w pamięć. Bo na przykład różnią się wiekiem, ale mała siostrzyczka mówi i ma maniery zachowań do starszego rodzeństwa. O ile to drugie można tłumaczyć jakimś rodzajem dysfunkcji w rodzinie, pierwsze pozostawia znaczący niedosyt. Nie jest to jednak zwykła łzawa historia, grająca wyłącznie na emocjach, co bardzo mi się podoba.

Dziękuję za wizję dystopii w skali mikro.

Pozdrawiam

Bruce :)

 

Cześć, oidrin!

Podoba mi się to, że nie tłumaczysz światotwórstwa krok po kroku, rozrzucając umiejętnie okruszki dystopii.

Starałem się :)

kończy się w momencie, kiedy akcja mogłaby ruszyć z kopyta i wprowadzić nas w szczegóły świata przedstawionego oraz postaci dzieci nie różnią się od siebie na tyle, by zapadało to w pamięć.

Ciekawy pomysł, choć nie przyszło mi do głowy, aby ciągnąć tę historię dalej, wolałem uciąć ją w tym miejscu, zostawić czytelnika z niedopowiedzeniami i domysłami. Niewątpliwą zaletą takiego rozwiązania byłoby właśnie przybliżenie postaci rodzeństwa.

Ciszę się, że czytało się płynnie. Dziękuję za lekturę i za klika!

 

Pozdrawiam!

Cześć!

Gdyby przeanalizować ten tekst pod kątem oryginalności światotwórczej i językowej, to wypadłoby dość słabo. Wziąłeś na tapetę motyw nienowy, wyeksplorowany w innych dziełach (najmocniejsze skojarzenia miałam z przywoływanym już wcześniej Altered Carbon), a w dodatku zdecydowałeś się na dość ryzykowny zabieg nieinformowania czytelnika o niczym wprost. Jakoś jednak udało Ci się podtrzymać moje zainteresowanie aż do końca, chociaż właściwie już od pierwszej sceny wiadomo, jak się ta historia potoczy.

Największym plusem jest według mnie właśnie ta kameralność Twojej opowieści. Lubię historie, które – chociaż wiele dzieje się w tle, gdzieś tam poza czterema ścianami zachodzą zmiany mające wpływ na cały świat – skupiają się przede wszystkim na dramacie jednostki. I przez pryzmat zwykłego człowieka przedstawiają problemy całego społeczeństwa. Nie podajesz czytelnikowi w zasadzie żadnych tropów, nie dowiadujemy się o przyczynach takiego stanu świata, pokazujesz niewielki wycinek rzeczywistości. Skupiasz się na dramacie jednej rodziny, mierzącej się z nieuniknionym. To mi się bardzo podobało.

Teksty tego typu bardzo trudno zbalansować i często wychodzą z nich albo ckliwe wyciskacze łez, albo zastanawiająco wręcz obojętne, suche sprawozdania. W Twoim przypadku szala przechyla się raczej ku opcji drugiej, przy czym w sporej mierze ratuje Cię narracja pierwszoosobowa, z natury rzeczy “bliższa” i bardziej osobista niż trzecioosobowa. Wciąż jednak wydawało mi się, że momentami balansowała na granicy sztywności.

Masz ode mnie klika, bo to porządny, wciągający tekst, który zapewne dałoby się nieco podkręcić i podrasować – ale już teraz jest nieźle ;)

Pozdrawiam!

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Cześć. Bardzo dobrze się czyta. Historia naprawdę wciąga – to jest taka fantastyka, którą lubię, bo po przeczytaniu przychodzi mi do głowy – zaraz, czy takie rzeczy już się po cichu gdzieś nie dzieją? 

Zauważyłem zdanie do poprawki /domów nie zamieszcza się w prasie/:

Nie imponował kształtem ani rozmiarem, z pewnością nie przypominał domów milionerów, które czasami zamieszczano w prasie.

Ogólnie duży plus.

Pozdrawiam.

Witaj.

Opowiadanie bardzo dobre, przebrnąłem przez nie mimo że lubię opowieści lekkie, optymistyczne i z happy endem. Świat przedstawiony w tekście jest smuty, ponury i przygnębiający. To, że ojciec się sprzedał, było dla mnie niejasne, miałem różne pomysły. Nie odebrałem dosłownie tego faktu. Początkowo myślałem że głowa rodziny znalazła pracę, udała się po pomoc do opieki społecznej lub zapisała się do grupy anonimowych alkoholików albo zrobiła coś innego, co można nazwać metaforycznie sprzedaniem się. Później zacząłem mieć podejrzenia, że ojciec chce przehandlować swoją nerkę albo inny organ. Wreszcie pojawiło się słowo wampir. To dało dużo do myślenia i zacząłem uważać, że jest to opowieść o wampirach i świecie rządzonym przez nie, w którym ludzie mają jednak jakieś prawa. Myślałem tak do końca. Dopiero po komentarzach dotarło do mnie, że ojciec sprzedał swoje ciało jakiemuś podstarzałemu człowiekowi, który przeniesie do tego organizmu swoją świadomość, natomiast świadomość taty dzieci zostanie zapisana w komputerze, co jest o tyle niebezpieczne, że może zostać zniszczona przez wybuch na słońcu lub jakiś impuls elektromagnetyczny. Jednym zdaniem, byłem zwodzony do końca i po przeczytaniu nie odkryłem, co chciałeś przekazać w opowiadaniu. Z dystopią mam do czynienia chyba po raz pierwszy, to i nic w tym dziwnego. Pozostałych bohaterów dostrzegam opisanych w stylu ,, świat dziecka widziany przez dno pustej butelki’’, chociaż może jest to butelka po oranżadzie, a dzieci są sierotami lub pochodzą z rozbitej rodziny. Moim zdaniem dla pieniędzy nie można robić wszystkiego i lepiej być może żyć w biedzie, ale razem ze swoją rodziną. Jednak dobry tata z opowiadania uważa inaczej.

Gratuluję zdobycia trzech punktów.

Pozdrawiam, Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Witajcie! Dziękuję Wam za komentarze, odniosę się do nich obszerniej za jakiś tydzień.

Pozdrawiam!

Adamie, pokazałeś nieciekawą sytuację pewnej rodziny żyjącej w szczególnych okolicznościach, widzianą oczami najstarszej córki. Choć dla twoich bohaterów opisane wypadki są poniekąd normalne, to nie mogę powiedzieć, że rozumiem ich podejście do sprawy, że o decyzji ojca nie wspomnę, ale niezależnie od tych wrażeń muszę powiedzieć, że przeczytałam opowiadanie z przyjemnością i teraz udaję się do klikarni. :)

 

prze­jąć for­mal­ną pie­czę nad ro­dzeń­stem. → Literówka.

 

Scenę za­koń­czy­ło trza­śnię­cię drzwia­mi. → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Od pierwszego akapitu mnie zainteresowałeś i zainteresowania nie straciłeś do samego końca. Wystąpiło małe zawirowanie przy wampirach, bo poczułam rozczarowanie, ale na szczęście to była tylko podpucha. Podobał mi się ten tekst, pomysł, wykonanie, opisy… Zdarza mi się rzadko chłonąć tekst tak po prostu… słowo za słowem. Dziękuję.

 

*Wymagane kliki już masz.

Cześć!

Plastycznie przedstawiłeś postacie i ich relacje między sobą, a dobry warsztat sprawia, że znajduje się wielką przyjemność w czytaniu, mimo że świat, który opisujesz jest paskudny. Z całości bije pesymizm i fatalizm i zastanawiam się, czy opowiadanie miało mieć takie przesłanie, czy tylko przestraszyć czytelnika.

Tytuł psuje zabawę, bo zbyt dużo podpowiada.

Pozdrawiam!

Jedno z lepszych językowo opowiadań, jakie dotąd tu czytałem. Czuć, że praktycznie w pełni nad tym tworzywem językowym panujesz i to naprawdę wiele dobrego mi, jako czytelnikowi, robi. Fabularnie też wciągało – choć właściwie wszystko taki koniec sygnalizuje i może rzeczywiście nie jest to najbardziej odkrywczy motyw, to jednak do końca była we mnie jakaś nutka niepewności, o co dokładnie z tymi ciałami chodzi. Nie zrozumiałem jedynie zabiegu z “wampirem”, wprowadził mi tylko zamęt – zastanawiałem się, czy tylnymi drzwiami nie jest tu wprowadzona jakaś istota fantastyczna, kiedy opowiadanie dużo lepiej broni się, jeśli Marcusem jest “zwykły” człowiek. Gdybym mógł, to nominowałbym do biblioteki :-)

Witajcie wszyscy!

 

Gravel,

Największym plusem jest według mnie właśnie ta kameralność Twojej opowieści.

Chciałem postawić właśnie na coś takiego. Wiadomo, że gdzieś tam w tle mamy do czynienia z okropną, złożoną i niebezpieczną rzeczywistością, a ja, przez pryzmat konkretnej rodziny, pokazuję tylko jej wycinek.

Teksty tego typu bardzo trudno zbalansować i często wychodzą z nich albo ckliwe wyciskacze łez, albo zastanawiająco wręcz obojętne, suche sprawozdania.

Wciąż jednak wydawało mi się, że momentami balansowała na granicy sztywności.

Próbowałem przedstawić narratorkę jako osobę maksymalnie dystansującą się, ale jednak pozwalającą sobie na chwilowe dopuszczenie do głosu emocji. Ale tak, Sara zdecydowanie odcina się od uczuć i ma w tym sporą wprawę, co z pewnością rzucało się w oczy.

Bardzo dziękuję za recenzję i za klika :)

 

Oblatywaczu,

Historia naprawdę wciąga – to jest taka fantastyka, którą lubię, bo po przeczytaniu przychodzi mi do głowy – zaraz, czy takie rzeczy już się po cichu gdzieś nie dzieją?

Myślę, że nie – choć jest to wdzięczny temat do snucia interesujących teorii spiskowych – ale aż strach pomyśleć, co przyniesie przyszłość.

Dzięki za zwrócenie uwagi na babola, poprawione.

Dziękuję za wizytę!

 

Feniksie103,

To, że ojciec się sprzedał, było dla mnie niejasne, miałem różne pomysły.

W sumie to na tym mi zależało :) 

Moim zdaniem dla pieniędzy nie można robić wszystkiego i lepiej być może żyć w biedzie, ale razem ze swoją rodziną. Jednak dobry tata z opowiadania uważa inaczej.

Zgadzam się z Tobą, zwłaszcza że w przedstawionym przeze mnie świecie nikomu (a przynajmniej naszym bohaterom) nie grozi raczej śmierć głodowa. Z drugiej strony – może stać ich na skromną egzystencję tylko dlatego, że ojciec jest fachowcem i ciężko pracuje? Sprzedanie ciała z pewnością zagwarantowało jego dzieciom przepustkę do lepszego życia, ale właśnie – czy warto się dla tego poświęcać? Chyba że, czego nie można wykluczyć, półsamobójstwo było dla ojca sposobem na ucieczkę od ciążącej na nim odpowiedzialności.

Wielkie dzięki za wizytę!

 

Reg,

Choć dla twoich bohaterów opisane wypadki są poniekąd normalne, to nie mogę powiedzieć, że rozumiem ich podejście do sprawy, że o decyzji ojca nie wspomnę, ale niezależnie od tych wrażeń muszę powiedzieć, że przeczytałam opowiadanie z przyjemnością i teraz udaję się do klikarni. :)

Jeśli spojrzeć na to z pewnej perspektywy, to działanie ojca można spróbować zrozumieć, czy nawet usprawiedliwić. Kiedy sprowadza on swoją decyzję do czystej biologii i wysiłku mającego podtrzymać ciągłość gatunku, rzecz jasna spłyca sprawę, ale rozumiem, że dobro dzieci może być dla niego bardziej istotne niż własne życie. Ale właśnie – on nie poświęca swojego życia wprost, podejmuje tylko bardzo ryzykowny zakład, w końcu ma trójkę zdolnych dzieci, które zdobędą wykształcenie i dobrze płatne posady. Najpewniej łudzi się, że za jakiś czas zdołają one go „ocalić”. Inna sprawa, że warunkiem ocalenia będzie pozbawienie ciała kogoś innego, na co – przynajmniej na tę porę – nie godzi się narratorka. Czy zadziorny brat, być może przyszły milioner, również przejawia i będzie przejawiać podobne skrupuły? Jakie byłoby stanowisko drugiej córki? Może kiedyś wezmę ten pomysł na warsztat :) 

Cieszę się, że mimo wszystko opowiadanie dobrze Ci się czytało, dziękuję za wizytę, łapankę (już poprawiam) i zgłoszenie!

 

M.G.Zanadra,

Podobał mi się ten tekst, pomysł, wykonanie, opisy… Zdarza mi się rzadko chłonąć tekst tak po prostu… słowo za słowem. Dziękuję.

Również dziękuję, bardzo się cieszę, że tekst aż tak wpasował się w Twój gust! 

 

chalbarczyk,

znajduje się wielką przyjemność w czytaniu, mimo że świat, który opisujesz jest paskudny.

Świetnie! Jakkolwiek to brzmi :)

Z całości bije pesymizm i fatalizm i zastanawiam się, czy opowiadanie miało mieć takie przesłanie, czy tylko przestraszyć czytelnika.

W sumie tak, ten świat to paskudne miejsce, nie sposób powiedzieć o nim wiele dobrego. Nie wierzę też, że narratorka znajdzie ukojenie w pragmatycznym podejściu do sprawy – biologia biologią, ale utraty bliskiej osoby nie sposób całkowicie zracjonalizować.

Tytuł psuje zabawę, bo zbyt dużo podpowiada.

Ech, a miałem w zanadrzu inny :)

Dziękuję!

 

gimlosie,

Jedno z lepszych językowo opowiadań, jakie dotąd tu czytałem.

Bardzo mi miło!

Nie zrozumiałem jedynie zabiegu z “wampirem”, wprowadził mi tylko zamęt – zastanawiałem się, czy tylnymi drzwiami nie jest tu wprowadzona jakaś istota fantastyczna, kiedy opowiadanie dużo lepiej broni się, jeśli Marcusem jest “zwykły” człowiek.

Właściwie nie wyjaśniam tego w tekście, ale dla narratorki „wampir” to potoczne określenie bogacza, który zmienia „skóry”. Sięgnąłem po to określenie, mając gdzieś z tyłu głowy wampira (czy wampirzycę) rodem z czarnej legendy o Elżbiecie Batory.

Bardzo dziękuję za wizytę i wszystkie miłe słowa.

 

Pozdrawiam! 

Adamie, dziękuję za uzasadnienie Twojego punktu widzenia sprawy. Nieco inaczej jawi mi się teraz decyzja ojca. Nie miałabym też nic przeciw temu, abyś, jak piszesz, może kiedyś wziął ten temat na warsztat. :) 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć,

 

Pomysł nie jest unikatowy, ale opowiadanie fajne, sprawnie napisane, do końca utrzymujące tajemniczą otoczkę (charakter transakcji, wampir itp.) Dialogi, konstrukcja, dobrze oddają emocje targające bohaterami. Podobało się.

 

Pozdrawiam.

Interesujące opowiadanie.

Ojciec poświęca się dla dzieci – ale nie dlatego, żeby w ogóle przeżyły, ale żeby po prostu żyło im się lepiej. A z drugiej strony wyobrażam sobie presję, którą te dzieci będą czuły, kiedy coś im nie wyjdzie.

Świetnie się czytało.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Witajcie!

 

Reg :)

 

JPolsky,

cieszę się, że widzisz w tekście tak wiele zalet, super, że się podobało. Dziękuję!

 

Anet,

A z drugiej strony wyobrażam sobie presję, którą te dzieci będą czuły, kiedy coś im nie wyjdzie.

Tak, a nawet jeśli odniosą sukces i staną się bogate, to czy pokuszą się o przywrócenie ojca do żywych?

Bardzo dziękuję za komentarz, przyniosłaś dużo radości :)

 

Pozdrawiam!

Przybyłem zachęcony nominacją bruce.

 

Oficjalny ton wskazywał na to, że nie jest sam.

Za stołem siedziała jakaś kobieta. Okulary w prostokątnych oprawkach, pierścionki na grubych palcach i czarna, idealnie skrojona garsonka wskazywały na to

Powtórzonko.

 

Wymiana zdań okazała się do bólu przewidywalna; gdybym miała ją napisać, burzliwy dialog brzmiałby niemal identycznie.

Trochę nie chwytam. Brzmiałby identycznie do czego?

 

wygląd i wiek nie miały znaczenia, stan zdrowia też nie

Wygląd – sprawa subiektywna, ale wiek i stan zdrowia powinny już raczej mieć znaczenie.

Z punktu widzenia bogacza nie ma chyba sensu pakować się w ciało, które zaraz może umrzeć. A jeśli umrze nagle, powalony zawałem? O technologii mówisz niewiele, ale widzimy, że schorowany Marcus się śpieszy, więc transfer zapewne musi być dokonany przed śmiercią jednostki. Wypadałoby więc wybierać zdrowe ciała, by zminimalizować ryzyko.

Tym bardziej mi nie pasuje zdanie

przyglądając się wychudzonemu, obleczonemu kołdrą ciału

które sugeruje, że z ojca rodziny też nie jest tak do końca okaz zdrowia.

 

Przykład zaimkozy:

Ale to wszystko poszło do przodu! Dawniej takie rzeczy były tylko w bajkach, nie? Myślałem nawet, żeby sprawić sobie teraz babkę. Ale to by był skok na głęboką wodę. Nie mam do tego jaj…

Ogólnie zaimkoza jest tutaj dość silna, padawanie. Postaraj się ją zwalczać! :D

 

Odnośnie całokształtu – bardzo udane opowiadanie pod kątem psychologicznym, ale już nieco mniej mi się podobało pod kątem fabularnym. Dzieje się w zasadzie niewiele. To oczywiście też kwestia subiektywna…

Pomysł fajny, wydaje się jakby znajomy, aczkolwiek nie mogę sobie przypomnieć w tej chwili, czy widziałem już kiedyś coś takiego. Może trochę podobne do Wyścigu z czasem, chociaż jednak świat działa tam na innej zasadzie.

 

Pozdróweczka.

 

Precz z sygnaturkami.

Szanowny Autorze, 

Motyw transferu umysłu do czyjegoś ciała wydaje mi się dość ograny, jednak opowiadanie jest na tyle sprawnie napisane, że czyta się je z przyjemnością. Nie skupiłeś się na sprawach technicznych, tylko aspekcie społecznym, dzięki czemu tekst można odbierać jak całkiem realistyczny. Element fantastyczny nie zmienia uniwersalnej układanki treści opowiadania – “sprzedać się” można na wiele sposobów, a pewnie i w naszym, współczesnym świecie zdarzają się nierzadko przypadki, gdy jest to motywowane dobrem rodziny. 

Tekst jest jak dla mnie czymś pomiędzy fantastyką a reportażem i to mi się podoba :)

Pozdrawiam

 

 

 

Witaj, Niebieski_kosmito!

 

Wymiana zdań okazała się do bólu przewidywalna; gdybym miała ją napisać, burzliwy dialog brzmiałby niemal identycznie.

Trochę nie chwytam. Brzmiałby identycznie do czego?

Miałem na myśli to, że gdyby Sara miała napisać tę rozmowę ojca i brata, to w jej wersji brzmiałaby niemal identycznie jak ta, którą usłyszała.

Wygląd – sprawa subiektywna, ale wiek i stan zdrowia powinny już raczej mieć znaczenie.

Z punktu widzenia bogacza nie ma chyba sensu pakować się w ciało, które zaraz może umrzeć.

No właśnie, zwróciłeś uwagę na pewną kwestię, którą zawarłem w opowiadaniu. A mianowicie podejście bogaczy do kwestii nieśmiertelności.

Można zakładać, że „wampiry” uploadują swoją świadomość co jakiś czas, na przykład raz w tygodniu, i w przypadku nagłego zgonu co najwyżej tracą odrobinę wspomnień. (A więc mogą brać ciała mizerne i chore, w tekście sugeruję nawet, że istnieją różne trendy, niekoniecznie podążające za zdrową fizycznością).

Ale taka ewentualność mi się nie podoba. Sam uważam, że wampiry świadomie jadą po bandzie, żyjąc na granicy życia i śmierci. Ale jak to – mając zagwarantowaną praktyczną nieśmiertelność, ryzykują jej utratę? Przyznaję, że to śmiałe założenie, ale jestem przekonany, że tak właśnie by to wyglądało – w przypadku, w którym ludzkość sięgnęłaby takiej technologii, z pewnością znaleźliby się zblazowani milionerzy, drażniący się ze śmiercią. I pewnie wielu zginęłoby w idiotycznych okolicznościach.

Zresztą niewykluczone, że wampir z tekstu ma za sobą setki wcieleń i jest znużony życiem, ale że nigdy nie zdecydowałby się świadomie go sobie odebrać, igra z losem, nieświadomie wypatrując końca swojej egzystencji. Tak to widzę.

Ale to wszystko poszło do przodu! Dawniej takie rzeczy były tylko w bajkach, nie? Myślałem nawet, żeby sprawić sobie teraz babkę. Ale to by był skok na głęboką wodę. Nie mam do tego jaj…

Tutaj akurat zależało mi na takim brzmieniu, ale przejrzę tekst pod kątem nadmiarowych zaimków.

Dzieje się w zasadzie niewiele.

Pełna zgoda, w zasadzie akcji tutaj mało.

Pomysł fajny, wydaje się jakby znajomy, aczkolwiek nie mogę sobie przypomnieć w tej chwili, czy widziałem już kiedyś coś takiego.

A tak, przedpiścy o tym wspominali, pomysł z zapisywaniem świadomości nie jest szczególnie świeży :)

Wielkie dzięki za podzielenie się opinią i wszystkie sugestie. Pozdrawiam!

 

Helmucie,

Nie skupiłeś się na sprawach technicznych, tylko aspekcie społecznym, dzięki czemu tekst można odbierać jak całkiem realistyczny.

Tak, chciałem przyjąć perspektywę dziecka, dla którego technikalia procesu nie są w tym wypadku ważne.

Tekst jest jak dla mnie czymś pomiędzy fantastyką a reportażem i to mi się podoba :)

Super :)

Dziękuję za wizytę, pozdrawiam!

Tekst mi się podobał do samego zakończenia, którego nie zrozumiałem blush

 

Podejrzewam, że kluczem jest:

– Pociesz się tym, że nie uświni go za bardzo – szepnął. – Zmienia skóry co rok.

Samochód ruszył i właśnie wtedy poczułam, że wypełnia mnie spokój.

Natomiast nie potrafię (po przeczytaniu tekstu) tego zinterpretować :-(

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Świetne, uwielbiam Twoje opowiadania. To przywodzi mi na myśl „Nie opuszczaj mnie” Ishiguro oraz postać Palmerstona z serii Hoddera – są to absolutnie pozytywne skojarzenia. Tekst z pewnością zapadający w pamięć, ale też zamieniłabym tytuł.

Witaj, Radku!

 Podejrzewam, że kluczem jest:

Myślę, że lepiej sprawę tłumaczy rozmowa ojca z dziećmi na samym końcu:

– Co z twoim zapisem? – Leon przybrał rzeczowy ton.

 

– Gdzie cię ściągną? Tutaj? – dociekał Leon.

– Tak. Tutaj, za chwilę. Cały sprzęt już czeka. Wiem, że nie chcecie… No, nie będzie was przy tym całym cyrku. Potem od razu ściągają zboka, pewnie po raz setny, i od razu pakują w moją skórę.

Przedstawiłem dystopijną rzeczywistość, w której możliwe jest przenoszenie świadomości między ciałami, więc bogacze co jakiś czas zmieniają sobie „skóry”. Ojciec zdecydował się na taką transakcję i ofiarowuje się jednemu z „wampirów”. Oczywiście nie za darmo, a za sporą kwotę niezbędną do zapewnienia dzieciom solidnego wykształcenia.

Dziękuję Ci za wizytę i komentarz! Pozdrawiam!

 

Witaj, AHTKasprzyk,

To przywodzi mi na myśl „Nie opuszczaj mnie” Ishiguro oraz postać Palmerstona z serii Hoddera

Powieść Ishiguro znam i bardzo cenię, niezmiernie cieszy mnie to, że przywołałem takie skojarzenia i że tekst aż tak Ci się spodobał. Co do tytuł – wiadomo ;)

Dziękuję za wizytę! Pozdrawiam!

nie ma snesu po raz kolejny wpominać tytułu i niejasnego zakończenia. Fajne, że opowiadanie jest takie oszczędne, nie przesadzasz z okrutnymi opisami rzeczywistości ale niefajne, że wszystko sprowadza się do pieniędzy, że one okazały się najwyższą wartością w tym opowiadaniu. 

Cześć, Nova!

(…) niefajne, że wszystko sprowadza się do pieniędzy, że one okazały się najwyższą wartością w tym opowiadaniu

Niestety – ojciec postawił, co postanowił, ale ja próbuję zrozumieć jego racje. Starałem się zaznaczyć, że oprócz tego, że bohaterowie klepali biedę, to trudno powiedzieć, że „przynajmniej mieli siebie” – głowa rodziny jest wiecznie nieobecna, relacje z dziećmi są w zasadzie szczątkowe i niezdrowe. Postawienie na pieniądze to jedno, ale równie ważna jest tutaj ucieczka od odpowiedzialności, którą trudno jednoznacznie potępić, zważywszy na to, że ojciec poświęca swoje życie.

Dziękuję za lekturę i komentarz, pozdrawiam!

Podoba mi się groza, której kanwą jest zwyczajny, wiarygodny świat ludzkich spraw i ludzkich emocji. Emocji, których bohaterom, jak prawdziwym ludziom, trudno jest wyrazić bez banału albo ckliwości. Nad rodziną wisi ciężar ofiary ojca, ale i tak otacza ich codzienność i wzajemne splątanie emocjonalne.

 

Bardzo udana wydaje mi się kreacja rozpadającego i szalejącego, miotającego się między pozorami a brutalną szczerością złego. W zasadzie dość zręcznie uciekłeś tutaj od sztampy. 

 

Mam wrażenie, że minimalizm językowy i minimalizm w kreacji świata jednak można było czasem odpuścić.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cześć, GreasySmooth!

W zasadzie dość zręcznie uciekłeś tutaj od sztampy. 

Uff, cieszę się, że tak to widzisz.

Mam wrażenie, że minimalizm językowy i minimalizm w kreacji świata jednak można było czasem odpuścić.

Jasne, przyjmuję tę uwagę.

 

Dziękuję za wizytę, pozdrawiam!

Cześć!

 

Dziś tylko na szybko, bo życie dopadło. Taki niby Altered Carbon, ale bez tego całego okrucieństwa, seksu i z perspektywy dziecka. I może właśnie przez to straszniejsze (to skojarzenie jakoś siedzi w głowie po rozmowie z szoferem)? Umiejętnie pokazujesz niepełną rodzinę w kryzysie: starsza córka matkuje, jej młodszy brat wciąż kłóci się z ojcem i chce uciec o całego tego… Kupuję. Jak to często u Ciebie powoli odsłaniasz karty, głodząc czytelnika, przez co świat wciąga. Choć nie są to do końca moje klimaty, czytałem ze szczerym zaciekawieniem. Wszystko super do sceny w domu, kiedy to robi się do bólu klasycznie, do kwestii “ja już tu zostanę”, potem znowu robi się ciekawiej.

Dobry tekst, wciągający i nacechowany emocjonalnie, biorący na warsztat niełatwe pytanie.

Piórkowo jestem na TAK.

Jutro wpadnę z dłuższym komentarzem.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Krarze, popraw tego ortografa…

Babska logika rządzi!

Przychodzę z komentarzem Lożowym, choć nie wiem, czy będę w stanie napisać coś mądrego. Ogólnie podobało mi się opowiadanie, zarówno w warstwie językowej, jak i samym pomyśle i kreacji świata. Tak jak pisali przedpiśćcy ładnie odsłaniasz kolejne karty (choć chyba już przy przeglądaniu zdjęć zacząłem się domyślać, co się dzieje:P), momentami może trochę zbyt wolno, ale to trochę pasuje właśnie do takiej kameralnej, wolnej narracji.

Piórkowo byłem na NIE, bo jednak czegoś mi w tym brakuje. Być może wynika to z faktu, że emocjonalnie Twoje opowiadania są jakieś takie obojętne (tak samo było z “Nieobecnym”, choć jeśli dobrze pamiętam, to generalnie ludzi dość poruszał). Być może brakuje mi jednak czegoś mocniejszego na końcu, bo tu kończy się tak trochę rozczarowująco. Albo czegoś w środku, bo ostatecznie to dość prosta historia, powoli i konsekwentnie zmierzająca do końca. A może trochę brakuje mi perspektywy ojca, żeby dobrze go odczytać i wyciągnąć coś więcej:/ Tak czy inaczej – choć uważam tekst za porządny i dobrze wykonany, to jednak brakuje mi w nim czegoś, jakiejś takiej myśli, zaskoczenia, czegoś, co na dłużej bym zapamiętał albo skłoniło do refleksji.

Слава Україні!

Krarze, popraw tego ortografa…

Done, szefowo ;-) Ile ja bym dał za taki poziom uważności…

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Zwyczajne bycie wzrokowcem i kilka tysięcy przeczytanych książek…

Babska logika rządzi!

Piórkowo będę na TAK, bez wahania.

Opowiadanie jest inteligentne i pomysłowe i robi coś, co lubię – ogrywa znany temat (transfer świadomości) w ciekawy i niebanalny sposób. Jego dużymi plusami były dla mnie po pierwsze umieszczenie całego procesu bardzo mocno w kontekście transakcji, rynku, idei, że jak już nie masz innego, musisz sprzedać siebie. To niby też nienowe, ale wiarygodnie i sprawnie poprowadzone. Część tej wiarygodności wynika z kolei z faktu, że tekst nie jest w ogóle czułostkowy, nie gra na emocjach czytających, uczucia (miłość ojca, który dokonuje ryzykownego i ostatecznego aktu poświęcenia, bo kocha dzieci) są w tle, pokazane w gestach postaci, w ich reakcjach, bez wyciskających łzy z oczu przemów. To z kolei autor osiąga, umiejętnie prowadząc narrację pierwszoosobową. Dodatkowo, na planie samego prowadzenia fabuły, tekst jest wciągający i intrygujący, po czytelnik – a przynajmniej konkretna czytelniczka, ja – zastanawia się przez dłuższą chwilę, co takiego oznacza, że ojciec narratorki się wystawił.

Bez wahania piórkowy TAK.

ninedin.home.blog

Podoba mi się pomysł na to opowiadanie, ale nie to co jest jego bazą, bo to motyw wielokrotnie już ogrywany, taki, który w podobnej formie widywałem/czytywałem już tu i ówdzie. Skojarzył mi się tutaj pewien motyw z “Króla bólu i pasikonika” Dukaja, skojarzył “Holocaust F” Zbierzchowskiego, gdzieś tam zamajczył film “Repo man”, a nawet czytany gdzieś kiedyś tekst o dobrowolnym handlowaniu ciałem w celach konsumpcyjnych, osadzony w piekle (Listy z Hadesu? Ale ręki sobie za to uciąć nie dam). Co więc mi się tutaj podoba? Ano bohater, jego rodzina, jego chęć przygotowania dzieciom lepszej przyszłości, troska o to, co naprawdę jest dla niego ważne.

Dobrze, że skupiłeś się na tym rodzinnym dramacie, ponieważ dzięki temu tekst lepiej wybrzmiewa, jest bardziej emocjonalny, choć mam zastrzeżenia co do sposobu, w jaki momentami mi tę emocjonalność podawałeś. To nie jest opowiadanie, w trakcie lektury którego szarpią mną emocje, to nie jest tekst grający w trakcie lektury na mojej empatii, ale na pewno jest to tekst, który po przeczytaniu pozostawił mnie z wrażeniem niepokoju. Skąd on się wziął, ten niepokój? Myślę, że to przez próbę strawienia tego co mi podałeś, zastanowienia się nad wyborem ojca, przez próbe postawienia się w jego sytuacji i wpasowania siebie w jego buty. Podsumowując: w trakcie lektury odbieram fabułę, ale po lekturze – kiedy już nie ma co odbierać – segreguję emocje, przystawiam je do zdarzeń, zgadzam się z postawą bohatera albo się nie zgadzam, staram się zrozumieć i… nie udaje mi się w pełni. To dobrze, bo nie jestem bohaterem Twojego opowiadania, jestem inny, ale wierzę w tego bohatera, w jego wybory, w jego prawdziwość w kontekście świata, w którym przyszło mu żyć.

Dobre opowiadanie, Adamie. TAK w głosowaniu, Nuff said.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Witajcie!

Krarze,

Umiejętnie pokazujesz niepełną rodzinę w kryzysie: starsza córka matkuje, jej młodszy brat wciąż kłóci się z ojcem i chce uciec o całego tego… Kupuję.

Super, bo wydaje mi się, że od tego, czy kupi się ten niełatwy układ rodzinny, zależał pozytywny lub nie odbiór tekstu.

Jutro wpadnę z dłuższym komentarzem.

Jakby co, to jesteś z nim tu bardzo mile widziany :)

Dzięki za miłe słowa i TAKa!

 

Golodhu,

 

Być może wynika to z faktu, że emocjonalnie Twoje opowiadania są jakieś takie obojętne (tak samo było z “Nieobecnym”, choć jeśli dobrze pamiętam, to generalnie ludzi dość poruszał).

O ile mnie samemu tekst napisany w tym stylu zagrałby na emocjach (co chyba dość oczywiste :D) to rozumiem, że można mieć tutaj inną perspektywę, bo – mam nadzieję, w to celowałem – bohaterowie tych opowiadań wydają się raczej beznamiętni i pragmatyczni (choć czasami przełamują tę postawę). Wychodzi na to, że ta oschłość i oszczędność w okazywaniu uczuć, choć pozorna, może być na różne sposoby odebrana przez czytelnika.

Cieszę się, że mimo NIE tekst generalnie Ci się podobał i że uważasz go za porządnie wykonany. Dzięki!

 

Ninedin,

 

dużo radość sprawiła mi Twoja opinia, cieszę się, że dostrzegłaś w opowiadaniu tak wiele pozytywów. 

 

…uczucia (miłość ojca, który dokonuje ryzykownego i ostatecznego aktu poświęcenia, bo kocha dzieci) są w tle, pokazane w gestach postaci, w ich reakcjach, bez wyciskających łzy z oczu przemów. To z kolei autor osiąga, umiejętnie prowadząc narrację pierwszoosobową.

Zwłaszcza to bardzo cieszy :) Dziękuję za TAKa i za podzielenie się opinią!

 

Outta,

 

segreguję emocje, przystawiam je do zdarzeń, zgadzam się z postawą bohatera albo się nie zgadzam, staram się zrozumieć i… nie udaje mi się w pełni. To dobrze, bo nie jestem bohaterem Twojego opowiadania, jestem inny, ale wierzę w tego bohatera, w jego wybory, w jego prawdziwość w kontekście świata, w którym przyszło mu żyć.

Mnie również decyzja ojca, choć sam myślę, że nie podjąłbym podobnej, wydaje się możliwa. Zwłaszcza, jeśli wezmę pod uwagę to, że oprócz chęci zapewnienia dzieciom lepszego bytu, decyzja o sprzedaniu się stanowiła też dla niego formę ucieczki.

Dziękuję Ci za opinię i za TAKa!

 

Pozdrawiam!

Super, bo wydaje mi się, że od tego, czy kupi się ten niełatwy układ rodzinny, zależał pozytywny lub nie odbiór tekstu.

Zdecydowanie tak, bo wątek “obyczajowy” jest tu niemniej ważny od aspektu fantastycznego, przy czym oba nieźle współgrają. Mamy bowiem dramat, który – póki co – jeszcze nie występuje z braku możliwości technicznych. Strach pomyśleć, jak zmieniłoby się społeczeństwo, gdyby ludzie zyskali zdolność zmieniania ciał… Wybrzmiewa, rodzi pytania, jest dobrze. Nie pokazałeś okropności, jedynie o nich wspomniałeś, skupiając się na perspektywie rodziny.

Udany tekst zdecydowanie.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, Adamie.

W mojej opinii twoje opowiadanie czyta się lekko i sprawnie. Wykonanie to jego największa zaleta. Humor co prawda w ogóle do mnie nie przemawiał, ale powiedzmy, że jest to kwestia indywidualna.

Niestety trudno mi było nawiązać jakąś więź z bohaterami. Ich dramat życiowy w ogóle mnie nie poruszył, a to przede wszystkim z dwóch powodów.

Nie potrafię na podstawie tekstu powiedzieć ani kiedy, ani gdzie toczy się akcja opowiadania. O twoim świecie zaś po przeczytaniu tekstu wiem tyle, co nic. W moim odczuciu jest on dramatycznie nijaki i ogólnikowy (Uniwersytet Północny, serio?), jakbyś kompletnie nie miał pomysłu. Sama historia przez to sprawiła na mnie wrażenie dziejącej się w próżni. Być może chciałeś w ten sposób wyeksponować historię, postawić bohaterów na pierwszym miejscu, ale według mnie nie wyszło. Bohaterowie znaleźli się w pustce.

Tekst nie jest krótki, a w mojej opinii nic się w nim nie wydarzyło. Jak na początku ojciec mówi, że chcą go kupić i dzieci w związku z tym zajmują określone postawy, tak na koniec sprzedaje się i tyle. Gdyby nie to, że sztucznie kryjesz przed czytelnikiem (bohaterowie wiedzą, o co chodzi, więc dla nich to nie tajemnica), co to dokładnie znaczy, to historia mogłaby się zakończyć w momencie rozpoczęcia. Dlatego całość jest według mnie nudna. Gdyby zawęzić historię do obiadu z wampirem. Napisać fajne dialogi. Myślę, że historia wiele by zyskała.

 

– Śmiało, popatrz sobie. W końcu stamtąd się wzięliśmy.

– Przestań.

– ,,Członek sprawny, standardowy, bez znaczących krzywizn. Wymiar…"

– Przestań!

Nie wiem, czy to miało być śmieszne, dramatyczne, czy jakie, ale jest fuj! I to fuj, fuj! Nie zamierzam ograniczać twórcy, ale lepiej nie brać się za kontrowersyjne rzeczy, jak się nie ma na ich przedstawienie dobrego pomysłu.

 

Podsumowując, mamy tu rozciągnięty pomysł zawieszony w próżni. Na szczęście całość napisana jest na tyle sprawnie, że spokojnie można dotrwać do końca.

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Przeczytałem kilka dni temu.

 

Opowiadanie zostaje w pamięci, dobrze pokazuje obraz ojca, który uważa się za przegranego i próbuje w tym swoim spostrzeżeniu zrobić dla swoich dzieci jak najlepiej, popełniając przy okazji błąd.

W życiu wielu stawia siebie dość nisko i w nieefektywnych sytuacjach próbują ciągnąć wszystko niczym udręczony koń nad morskim okiem. Cierpienie w takich sytuacjach dodaje nastroju, a nawet poczucia spełniania misji na ziemi. Jednak większe cierpienie, nie zwiększa poziomu życia. Ani cierpiącego, ani znajdującym się pod jego opieką. Czy jest to egoizm czy poświęcenie? Czy jest to chwała czy może zemsta na okrutnym świecie? Droga życia czy samobójstwo?

 

Bohater dąży do finalnego oddania się, przechodzi trochę taką drogę krzyżową pracownika poniżonego i wykorzystanego.

 

 

Taka idea tam się przebija, ale miłość wydaje się nie do końca skierowana w stronę dzieci. Po lekturze opowiadania widzę w bohaterze raczej egoistyczne zaślepienie, fascynację własnym cierpieniem, niż miłość do dzieci, która wydaje się przykrywką ekscytacji śmiercią. A może to ekscytacja autora, która się wylała na bohatera?

 

 

Co w tekście nie pasowało. Całość ciągnie czytelnika głównie metodą podsycania tajemnicy. Po drodze czytelnik nie dostaje zbyt wiele literackiej uczty, za to jest systematycznie dogładzany, niczym główny bohater. Czytałem, bo chciałem poznać zakończenie losów. Chciałbym czytać również dlatego, by poznać to co po drodze, a nie tylko marzyć o poznaniu finału. Oczywiście, wszystko zostało w miarę schludnie napisane, napędza emocje, podtrzymuje klimat rezygnacji i pogodzenia się z trudną sytuacją. Ale jest przede wszystkim tym co przeżywa bohater główny, oczekiwaniem. Są bohaterowie obok, którzy przejmują się sytuacją, ale są bezsilni. Moim zdaniem dają za mało pretekstu, by bohater jednak zrezygnował z poświęcenia się. Są bardzo delikatnym tarciem w całej sytuacji.

 

Motywy przejścia są ostatnio też dość popularne na forum (kilka opowiadań podejmuje temat), w popkulturze czy grach komputerowych. Tutaj jest jednak pewien twist, który się wysuwa na prowadzenie. Są ci, którzy potrzebują nowych ciał, żyli masę czasu (są mądrzejsi prawdopodobnie od reszty) i dobrze wiedzą co jest ważne. Golą frajerów co opuszczają swoje ciała jak wynajmowane mieszkania. Bez śladów, bez historii. Tekst przede wszystkim wyjawia emocje omawianej sytuacji, sprawia wrażenie bycia epitafium. Moim zdaniem po drodze do zakończenia mogłoby się wydarzyć trochę więcej. Wydaje mi się, że chodzi o konkrety i detale. Te mogłyby ożywić ogólne emocje.

 

Przykład zdania:

 

Ciasny korytarz wiódł do pokoju, który dla odmiany okazał się przestronny i jasny. Na ścianach wisiały obrazy. Malowidła osadzone w złotych ramach przedstawiały ludzi w dramatycznych okolicznościach: postacie z różnych epok płakały, walczyły, mordowały się.

 

Wydaje mi się, że właśnie okoliczności życia i otoczenie upadłego ojca zostały w ten sposób potraktowane. Jego rozkład i nędza figury wyryły mi się w pamięci, ale podejrzewam, że brak doszlifowania innych detali pozostawił tylko wspomnienie takiego melancholijnego odchodzenia, umierania. Jeżeli czytelnik oczekuje na koniec, bo tekst nie zdradza praktycznie do końca wszystkich faktów, to moim zdaniem warto coś dodać innego po drodze. Nich bohater ułoży kostkę rubika? Niech dostanie najlepszy prezent urodzinowy na świecie? Niech wreszcie odkryje sens istnienia?

 

Podsumowując. Tekst czytało się dobrze, miałem wrażenie, że narratorka i inne postacie są bo są, ale nie przeszkodziło mi to jakoś szczególnie. Nie uwierzyłem po prostu w ich emocje do ojca. Może nie było tych emocji? Może realnie mieli już go dość. Tekst zostawia jakieś wspomnienie, zapada w pamięć, ale też sprawia wrażenie po prostu kolejnej realizacji podobnego pomysłu w formie, która nie wydaje się bardzo mocno wyróżniać. Trochę z tego odbioru wybiła faktyczna wartość ciała bohatera, co ratuje całość zza krat nieoryginalności. Tekst sprawia wrażenie bycia czymś więcej niż wynika z pierwszego przeczytania, czy tak jest? To już niech każdy oceni sam.

Witaj, Atreju!

Być może chciałeś w ten sposób wyeksponować historię, postawić bohaterów na pierwszym miejscu, ale według mnie nie wyszło.

Tak, celowo postawiłem na taki sposób kreacji świata. Mógłbym niby wcisnąć tu i ówdzie zdanie nakierowujące na miejsce, w którym mają miejsce wydarzenia, ale uznałem to za zbędne w kontekście tego, co chciałem opowiedzieć. Oczywiście rozumiem, że taki zabieg, albo sposób jego realizacji, może się nie podobać.

Nie wiem, czy to miało być śmieszne, dramatyczne, czy jakie, ale jest fuj! I to fuj, fuj! Nie zamierzam ograniczać twórcy, ale lepiej nie brać się za kontrowersyjne rzeczy, jak się nie ma na ich przedstawienie dobrego pomysłu.

Tak przewiduję, że jeśli pewnego dnia technologia pozwoli na transfer świadomości, to wspomniany atrybut z pewnością będzie brany pod uwagę. W założeniu ta scena nie miała być śmieszna, bardziej dramatyczne właśnie - Leon kryje się za kpiną, Sara nawet to kupuje, sugerując, że brat, wobec upokorzenia ojca, czuje względem niego przewagę, ale myślę, że przeglądanie oferty ze wszystkimi jej szczegółami było ponad wszystko strasznie bolesne.

Mimo wszystko cieszę się, że tekst dobrze się czytał. Dziękuję za lekturę i wszystkie uwagi, pozdrawiam!  

 

Witaj, Vacterze!

Taka idea tam się przebija, ale miłość wydaje się nie do końca skierowana w stronę dzieci. Po lekturze opowiadania widzę w bohaterze raczej egoistyczne zaślepienie, fascynację własnym cierpieniem, niż miłość do dzieci, która wydaje się przykrywką ekscytacji śmiercią. 

Jak dla mnie główna motywacja ojca jest zbieżna z tym, co sam przyznaje – zależy mu na zapewnieniu dzieciom lepszego bytu. Zgoda, zapracowywanie się może świadczyć o tym, że miał w sobie coś z masochisty, choć – kolejna rzecz warta zastanowienia – jako fachowiec zarabia pewnie niezłe pieniądze, więc, wokół wszechobecnej nędzy, czuje się zobowiązany, by pracować jak najwięcej. 

A może to ekscytacja autora, która się wylała na bohatera?

Myślę, że ani ja, ani bohater nie podzielamy tej fascynacji :)

Moim zdaniem dają za mało pretekstu, by bohater jednak zrezygnował z poświęcenia się. Są bardzo delikatnym tarciem w całej sytuacji.

Tutaj nie sposób się nie zgodzić. Słowa, które ojciec rzuca przy obiedzie niby mimochodem (że chcą go kupić), mają tak naprawdę moc wyroku, co dzieci – należy pamiętać, że już niemal dorosłe i zgorzkniałe – z miejsca przyjmują. Być może w tamtej rzeczywistości tak już jest, że jeśli osiągnie się pewien wiek i ma na utrzymaniu rodzinę, to ofert, jeśli się pojawią, po prostu się nie odrzuca. A może dzieci wiedzą, że ojciec, jeśli coś postanowi, to zwyczajnie tego dopnie i już. Albo – kto wie – Leon i Sara, mimo oczywistego strachu i żalu z powodu decyzji ojca, w głębi serca dobrze wiedzą, że transakcja będzie korzystna dla wszystkich. Brzmi to upiornie, ale uważa, że taki wynik nieświadomej kalkulacji byłby możliwy.

Jeżeli czytelnik oczekuje na koniec, bo tekst nie zdradza praktycznie do końca wszystkich faktów, to moim zdaniem warto coś dodać innego po drodze.

Rozumiem, przyjmuję tę uwagę.

Może nie było tych emocji? Może realnie mieli już go dość.

Myślę, że uczuć i ledwie dopuszczalnych albo tłumionych emocji była cała masa.

 

Dziękuję za lekturę i rozbudowany komentarz, pozdrawiam!

Cześć, Adamie! Wybacz, że z taką obsuwą przychodzę z opinią. Jak wiesz, w głosowaniu piórkowym byłam na NIE, ale mimo to serdecznie gratuluję wyróżnienia, bo tekst jest jak najbardziej dobry i warty lektury.

Mnie osobiście najbardziej do gustu przypadł świat, w którym można sprzedać własne ciało do użytku komuś innemu, aby zapewnić dobrobyt rodzinie. To czego mi w nim zabrakło, to poczucie naturalności. Rozumiem, że z założenia sytuacja miała być skrajnie odmienna od naszej rzeczywistości i być może tak – było nie było – spokojna reakcja dzieci na ojca, który sprzedaje sam siebie jest tam czymś wyuczonym.

Mimo to dla mnie, jako czytelnika, było to dość sztuczne, przez co miałam problem, żeby zanurkować w tę kreowaną rzeczywistość, dobrze się w nią wczuć i poczuć większe emocje. Nie do końca są dla mnie jasne zachowania bohaterów, szczególnie narratorki na końcu opowiadania, to jaki spokój znalazła w nazwaniu całego procesu naturalnym. I może przez to ostatecznie tekst nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia. Nie jestem zdania, że każde opowiadanie potrzebuje wielkich fajerwerków, ale nie powinno pozostawiać czytelnika obojętnym. I to tego elementu mi tu brakuje.

Dodam jeszcze, że językowo za to opowiadanie jest bardzo przyjemne i wyjątkowo dobrze przychodzą Ci przejścia pomiędzy scenami, dobrze służą dynamice całości. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Cześć, Verus!

Wybacz, że z taką obsuwą przychodzę z opinią.

Nie szkodzi, cieszę się, że zajrzałaś :)

To czego mi w nim zabrakło, to poczucie naturalności. Rozumiem, że z założenia sytuacja miała być skrajnie odmienna od naszej rzeczywistości i być może tak – było nie było – spokojna reakcja dzieci na ojca, który sprzedaje sam siebie jest tam czymś wyuczonym.

Mimo to dla mnie, jako czytelnika, było to dość sztuczne, przez co miałam problem, żeby zanurkować w tę kreowaną rzeczywistość

Tak, coś może być na rzeczy, bo nie tylko Ty zwracasz na to uwagę. Jak teraz o tym myślę, to wydaje mi się, że nie brałem poprawki tylko na to, że układ głównego bohatera z jego dziećmi był „szczególny”. Myślę, że założyłem sobie coś więcej – że realia, w których umieściłem akcję opowiadania, normalizują takie, z naszego punktu widzenia, absolutnie nienormalne sytuacje. A więc tak – kto nie należy do grupy uprzywilejowanych, a przy tym znajdzie sobie nabywcę i nie stchórzy, sprzedaje swoje ciało. I nie jest to nic nagannego ani społecznie nieakceptowanego.

Dodam jeszcze, że językowo za to opowiadanie jest bardzo przyjemne i wyjątkowo dobrze przychodzą Ci przejścia pomiędzy scenami, dobrze służą dynamice całości. :D

Super :)

 

Dzięki! Pozdrawiam.

Jak teraz o tym myślę, to wydaje mi się, że nie brałem poprawki tylko na to, że układ głównego bohatera z jego dziećmi był „szczególny”.

Ano, myślę, że tu zgrzytnęło. :D Mam nadzieję, że uwagi się przydadzą na przyszłość.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Cześć!

Ja tak krótko.

Nie podoba mi się gra na siłę na emocjach: biedne dzieci, szlachetny rodzic; podoba się cała reszta: strona techniczna, tempo prowadzenia narracji, pomysł, a nawet tytuł. 

Pozdrawiam,

Maciej:)

 

Cześć, Macieju!

Dziękuję za wizytę i konkretną opinię ;)

Pozdrawiam!

Jestem na tak, Adamie.

Dużym atutem jest szybkie wprowadzenie w sedno. Rach, ciach i mamy:

– A wiecie, że chcą mnie kupić?

I od razu czytelnik wie, że coś się będzie działo. Coś kontrowersyjnego, sprzedaż/kupno człowieka. Dokładasz naturalnie brzmiący dialog dla przecież niezupełnie normalnej sytuacji. To zdecydowanie dwa duże plusy opowiadania.

I w zasadzie mógłbym na tym poprzestać, bo udaje Ci się utrzymać uwagę czytelnika do końca.

Gdybym miał wskazać słabsze punkty to jasno określeni bohaterowie. Nie zostawiasz miejsca na dywagacje, wiadomo kto jest dobry, a kto zły. A drugi punkt to sama zamiana. Bo w ostatecznie jakoś ją uzasadniasz (niepełnosprawność kupującego), a może warto było pójść krok dalej. Dlaczego nie kupić skóry tak po prostu, bo kogoś na to stać. Jako kaprys, a nie konieczność/potrzeba? Miałbyś większy dylemat moralny.

Pozdrawiam.

Witaj, Darconie

Cieszę się, że zajrzałeś do mojego tekstu, a to, że jesteś na tak, cieszy podwójnie :) 

Dużym atutem jest szybkie wprowadzenie w sedno.

Tak, zależało mi na solidnym haczyku na początku.

A drugi punkt to sama zamiana. Bo w ostatecznie jakoś ją uzasadniasz (niepełnosprawność kupującego), a może warto było pójść krok dalej. Dlaczego nie kupić skóry tak po prostu, bo kogoś na to stać. Jako kaprys, a nie konieczność/potrzeba?

Przyznam, że próbowałem zasugerować, że ci, którzy decydują się na zamianę ciała, robią to raczej z kaprysu, a nie z konieczności. Marcus jest w kiepskim stanie, ale (może niedostatecznie mocno) chciałem zaznaczyć, że sam się do tego stanu doprowadził, eksploatując któreś ze swoich kolejnych ciał do granic wytrzymałości.

Dziękuję za lekturę, pozdrawiam!

chciałem zaznaczyć, że sam się do tego stanu doprowadził, eksploatując któreś ze swoich kolejnych ciał do granic wytrzymałości.

A, to zmienia postać rzeczy. Nie zauważyłem tego, ale to nie znaczy, że nie wskazałeś. Dobry pomysł.

Nowa Fantastyka