- Opowiadanie: Storm - Królowa szczurów

Królowa szczurów

Eks­pe­ry­men­tal­ny re­tel­ling le­gen­dy o fle­ci­ście z Ha­meln. Tro­chę na we­so­ło, tro­chę na po­waż­nie. 

Za­wie­ra wul­ga­ry­zmy. W sumie jeden, chyba, że ktoś za­li­cza „cho­le­ra” i „pie­przyć” do słów nie­cen­zu­ral­nych. 

Mi­łe­go czy­ta­nia! 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy II, Finkla

Oceny

Królowa szczurów

Mia­sto Ha­meln miało pro­blem ze szczu­ra­mi. Wielu wła­śnie w taki spo­sób okre­śla­ło to, co spo­tka­ło sak­soń­ską mie­ści­nę, choć słowo pro­blem w tym przy­pad­ku było nieco nie na miej­scu, gdyż Ha­meln na­wie­dzi­ła istna in­wa­zja gry­zo­ni. Pa­skud­ne, na­tar­czy­we, brud­ne stwo­ry o nie­po­ha­mo­wa­nym ape­ty­cie czuły się jak u sie­bie w domu. Po­że­ra­ły do­słow­nie wszyst­ko, co nada­wa­ło się do je­dze­nia, ata­ko­wa­ły nie­szczę­snych miesz­kań­ców i pa­no­szy­ły się wszę­dzie. Pu­łap­ki, wszel­kie do­mo­we i pro­fe­sjo­nal­ne spo­so­by prze­pę­dza­nia gry­zo­ni czy też ma­so­wo spro­wa­dza­ni do mia­sta szczu­ro­ła­pi z całej Eu­ro­py, wszyst­ko zda­wa­ło się na nic. Bur­mistrz Hoch­ste­iner ostat­nią na­dzie­ję upa­try­wał w graj­ku z nie­zwy­kłym fle­tem, który przed pię­cio­ma laty bły­ska­wicz­nie po­zbył się iden­tycz­ne­go pro­ble­mu, ten jed­nak prze­padł bez śladu, po tym, gdy sam Hoch­ste­iner oszu­kał go, nie dając na­le­żą­ce­go się wy­na­gro­dze­nia. Zroz­pa­czo­ny bur­mistrz roz­wa­żał uciecz­kę z mia­sta, we­zwa­nie na pomoc knech­tów lub cza­row­ni­ków, a nawet sa­mo­bój­stwo, gdy nagle ni­czym pro­mień słoń­ca po okrut­nej burzy, po­ja­wi­ła się wieść o za­wi­ta­niu do Sak­so­nii słyn­ne­go łowcy – Jo­na­sa von Hel­zun­ga. Wia­do­mość o przy­by­ciu naj­więk­sze­go my­śli­we­go w całym Świę­tym Ce­sar­stwie Rzym­skim, prze­ka­zał Hoch­ste­ine­ro­wi Got­fried, do­rad­ca bur­mi­strza i jedna z nie­wie­lu osób zna­ją­ca von Hel­zun­ga oso­bi­ście. Wło­darz nie­szczę­sne­go Ha­meln, czym prę­dzej na­pi­sał list do wiel­kie­go łow­cze­go z proś­bą o pomoc w walce ze szczu­rzą plagą.

Ad­re­sat rów­nie pręd­ko od­po­wie­dział na roz­pacz­li­we bła­ga­nia za­war­te w li­ście i w ciągu za­le­d­wie dwóch dni zja­wił się w za­szczu­rzo­nym mie­ście. To, co tam uj­rzał nawet jego, wiel­kie­go łowcę, prze­peł­nia­ło grozą, a był to czło­wiek, który wy­le­czył bur­gra­bie­go Schwe­ine­ar­scha z trądu, za­tłukł go­ły­mi rę­ko­ma wam­pi­ra z Bur­gund, oskó­ro­wał żyw­cem wa­ta­hę wil­ków z Grüne­wald, po­ko­nał sied­miu braci Ble­istift za po­mo­cą za­ostrzo­ne­go pa­ty­ka i będąc cięż­ko ran­nym, bez­piecz­nie wy­niósł wszyst­kie re­li­kwie z pło­ną­ce­go ko­ścio­ła w Kop­fsch­merz. Po raz pierw­szy w swo­jej nie­sa­mo­wi­tej ka­rie­rze łow­cze­go nad łow­czy­mi, Jonas von Hel­zung bał się i za­sta­na­wiał, jak tym razem uda mu się wy­ko­nać zle­ce­nie. Silne emo­cje stłu­mi­ło po­ja­wie­nie się bur­mi­strza Hoch­ste­ine­ra i Got­frie­da, któ­rzy po przy­wi­ta­niu go­ścia, za­pro­wa­dzi­li go do ra­tu­sza miej­skie­go. Prze­klę­te gry­zo­nie były nawet tam. Ska­ka­ły po zwisającym z su­fi­tu żyrandolu, ob­gry­za­ły stół z dę­bo­we­go drew­na, chłep­ta­ły wi­śniów­kę ze stłu­czo­nej bu­tel­ki i bie­ga­ły jak osza­la­łe po Hoch­ste­ine­ro­wej sie­dzi­bie. Bur­mistrz miał już dość, za­miast chwy­cić swoją starą ha­la­bar­dę i wy­ma­chi­wać nią, ni­czym grec­ki ho­pli­ta włócz­nią, w na­dziei na prze­gna­nie szczu­rów, jak to do tej pory miał w zwy­cza­ju, usiadł je­dy­nie na ob­gry­zio­nym krze­śle i za­czął pła­kać jak dziec­ko. Szlo­cha­jąc i po­cią­ga­jąc nosem, po­now­nie bła­gał von Hel­zun­ga o pomoc. Łowca wciąż tar­ga­ny wąt­pli­wo­ścia­mi, co do spo­so­bu za­ra­dze­nia szczu­rze­mu pro­ble­mo­wi obie­cał, że zrobi co w jego mocy. Hoch­ste­iner ura­do­wa­ny, choć wciąż kwi­lą­cy jak nie­mow­lę, wstał i mocno uści­snął mu dłoń. Hel­zung na­to­miast po­sta­no­wił wy­brać się do karcz­my wraz z Got­frie­dem, by omó­wić plan dzia­ła­nia.

 

W ta­wer­nie, po­dob­nie jak w ra­tu­szu przy­wi­tał ich chaos. Szczu­ry pa­no­szą­ce się wszę­dzie, wrza­ski, piski, jęki bied­nych klien­tów oraz karcz­marz uzbro­jo­ny w po­grze­bacz, ści­ga­ją­cy naj­tłust­sze­go z gry­zo­ni.

– He­in­rich, może skoń­czysz się bawić i po­dasz nam piwo – rzu­cił na przy­wi­ta­nie Got­fried.

– Prze­pra­szam, ob­służ­cie się sami, za wszel­ką cenę muszę do­rwać tego gru­be­go skur­wie­la. Drań wy­żło­pał całą becz­kę mo­je­go naj­lep­sze­go la­ge­ra. Jak tylko go do­pad­nę, ro­ze­rwę na strzę­py! – od­parł karcz­marz zwany He­in­ri­chem.

– W życiu go nie zła­piesz, jest za szyb­ki! – krzy­czał Got­fried, ale obe­rży­sta w ogóle go nie słu­chał i dalej gonił za szczu­rem, wy­ma­chu­jąc po­grze­ba­czem na wszyst­kie stro­ny.

– Nalej nam psze­nicz­ne­go, Got­fried i przejdź­my do rze­czy – ode­zwał się Jonas von Hel­zung.

To­wa­rzysz łow­cze­go na­peł­nił kufle zło­ci­stym trun­kiem i obaj la­wi­ru­jąc po­mię­dzy bie­ga­ją­cy­mi i ska­czą­cy­mi szczu­ra­mi, za­sie­dli do ob­gry­zio­ne­go, ledwo sto­ją­ce­go stołu.

– Wy­cho­dzi na to, że je­stem w ciem­nej rzyci – za­czął von Hel­zung.

– Po czę­ści masz rację, tym razem za­gro­że­nie jest praw­dzi­we. Cho­ler­na plaga szczu­rów – od­po­wie­dział Got­fried.

– Po­my­śla­łem, że ten gra­jek, o któ­rym mi mó­wi­łeś, ten, który pięć lat temu po­zbył się szczu­rów, mógł­by nam pomóc – rzekł Jonas.

– Nie ma ta­kiej moż­li­wo­ści. Prze­pra­szam, że nic nie mó­wi­łem, ale on nie żyje – od­parł to­wa­rzysz Hel­zun­ga.

– Co? Jak to nie żyje? – spy­tał za­sko­czo­ny łowca.

– Po tym, gdy nasz uko­cha­ny du­si­grosz Hoch­ste­iner oszu­kał tego fle­ci­stę, chłop się za­ła­mał. Za kilka wła­snych za­skór­nia­ków po­sta­no­wił schlać się w ja­kiejś obe­rży i po pi­ja­ku wpadł do dołu klo­acz­ne­go. Mó­wiąc w pro­stych, żoł­nier­skich sło­wach: uto­pił się w gów­nie. Potem splą­dro­wa­no jego grób i skra­dzio­no ten nie­zwy­kły flet. Pró­bo­wa­łem go szu­kać, ale na próż­no – po­wie­dział do­rad­ca bur­mi­strza.

– Czyli ostat­nia na­dzie­ja prze­pa­dła – wes­tchnął zre­zy­gno­wa­ny von Hel­zung.

– Też tak my­śla­łem, póki nie wpa­dłem na świet­ny po­mysł. W prze­ci­wień­stwie do bur­mi­strza sta­ram się coś robić, a nie ry­czeć cały dzień jak baba i uża­lać nad sobą oraz mia­stem. Za­się­gną­łem ję­zy­ka u wiedź­my. Po­da­ła mi roz­wią­za­nie na tacy, oczy­wi­ście nie za darmo – za­czął opo­wia­dać Got­fried.

– Wiedź­ma? Magia i czary? Czyś ty na głowę upadł?! – prze­rwał obu­rzo­ny Jonas.

– Cicho bądź! I nie prze­ry­waj, pro­szę – od­parł kom­pan Hel­zun­ga. Wypił łyk piwa i kon­ty­nu­ował:

– Szczu­rza plaga ma swoje źró­dło w ka­na­łach miej­skich. Gry­zo­niom prze­wo­dzi coś, co cza­row­ni­ca na­zwa­ła kró­lo­wą szczu­rów. We­dług za­gma­twa­nych opi­sów, jakie przed­sta­wi­ła, to jakiś po­twór zdol­ny do po­li­mor­frii… po­li­mo­fi… no, do zmia­ny kształ­tów. Zmie­nić się może prak­tycz­nie w co­kol­wiek. Teraz uwa­żaj, żeby po­zbyć się tego ca­łe­go ba­ła­ga­nu, trze­ba zabić tę kró­lo­wą. Bułka z ma­słem, co nie? Wej­dziesz do ście­ku, usie­czesz be­stię, zgar­niesz na­gro­dę i wy­ba­wisz mia­sto z kło­po­tu. Oto mój po­mysł! Pro­sty, ale ge­nial­ny! – skoń­czył opo­wia­dać Got­fried.

– Jest to ja­kieś roz­wią­za­nie, ale mamy jeden pro­blem: jak mam ubić praw­dzi­we­go stwo­ra, skoro nigdy w życiu nie wal­czy­łem!? Chyba muszę ci przy­po­mnieć naszą do­tych­cza­so­wą stra­te­gię dzia­ła­nia, bo cie­pła po­sad­ka u Hoch­ste­ine­ra spo­wo­do­wa­ła u cie­bie za­ni­ki pa­mię­ci. Na­bie­ra­nie dur­nych wie­śnia­ków i two­rze­nie le­gen­dy wiel­kie­go łowcy oraz wo­jow­ni­ka. To mój oręż. 

Bur­gra­bia Schwe­ine­arsch – zwy­kłe wrzo­dy. Głup­cy ły­ka­ją ba­jecz­kę o wy­le­cze­niu trądu.

Wam­pir z Bur­gund – prze­bra­łeś wio­sko­we­go głup­ka za upio­ra, stra­szą­ce­go bied­nych pro­stacz­ków, po czym ten, przez przy­pa­dek sta­cza się z ka­mie­ni­ste­go zbo­cza po­środ­ku pusz­czy. Miesz­kań­cy za­wie­rza­ją wy­ssa­nej z palca hi­sto­rii o za­tłu­cze­niu stwo­ra go­ły­mi pię­ścia­mi.

Wilki z Grüne­wald – naj­zwy­klej­sze na świe­cie, dzi­kie, wy­głod­nia­łe kun­dle. Wy­star­czy­ło pod­pa­lić pole upraw­ne, by je prze­pę­dzić. Chło­pi na­bie­ra­ją się na hi­sto­ryj­kę o oskó­ro­wa­niu wa­ta­hy, wi­dząc ku­pio­ne przez cie­bie u han­dla­rza wil­cze skóry. Mam wy­mie­niać dalej? – zde­ner­wo­wał się Jonas von Hel­zung.

– Wszyst­ko pa­mię­tam, nie mu­sisz się wście­kać! Skąd wiesz, że nie bę­dzie to jakaś bujda? Nikt żad­ne­go mon­strum nie wi­dział, to tylko za­sra­ne szczu­ry. Pew­nie w ka­na­łach jest szczu­rze gniaz­do, roz­pie­przysz je, a ja wy­my­ślę ckli­wą opo­wieść o po­grom­cy kró­lo­wej szczu­rów, jak za sta­rych, do­brych cza­sów. Cza­row­ni­ce nie za­wsze mają rację, sta­ru­cha czę­sto mówi od rze­czy. W końcu nie bez po­wo­du miesz­ka sama w lesie – uspo­ka­jał przy­ja­cie­la Got­fried.

Ich roz­mo­wę prze­rwał je­go­mość za­ku­ty w zbro­ję ry­cer­ską, który pod­szedł do zaj­mo­wa­ne­go przez obu kom­pa­nów stołu. Chrząk­nął i za­czął mówić:

– Szla­chet­ni pa­no­wie, pro­szę o wy­ba­cze­nie, ale pod­słu­chaw­szy waszą kon­wer­sa­cję, do­sze­dłem do wnio­sku, iż mogę wam pomóc.

– Mości ry­ce­rzu, chyba nie sły­sza­łeś wszyst­kie­go? – spy­tał Hel­zung, oba­wia­jąc się od­kry­cia swych oszustw.

– Nie, je­dy­nie frag­ment o za­bi­ciu be­stii. Na­zy­wam się Erich de Dum­m­schwanz i zło­ży­łem śluby ry­cer­skie, mó­wią­ce o tym, iż nie zdej­mę hełmu, nie będę ko­rzy­stać z przy­jem­no­ści życia i nie spo­cznę, póki nie ubiję ja­kiejś okrop­nej masz­ka­ry. Czci­god­ni pa­no­wie, po­zwól­cie mi do was do­łą­czyć, razem za­bi­je­my po­two­ra. Ja speł­nię swoje śluby, a wam z pew­no­ścią bę­dzie ła­twiej w tej cięż­kiej ba­ta­lii. Jak mówi stare po­wie­dze­nie: w kupie, siła! – od­parł ry­cerz.

– Wi­dzisz Jonas, już nie mu­sisz trząść rzy­cią. Idzie z nami, zła­zi­my do ka­na­łów, osła­nia­my tego ma­toł­ka, ubi­ja­my be­stię, jeśli ja­ka­kol­wiek tam jest i za­ła­twio­ne – po­wie­dział do­rad­ca bur­mi­strza Hoch­ste­ine­ra.

– Cóż przez to ro­zu­miesz panie, mó­wiąc: jeśli ja­ka­kol­wiek tam jest? – spy­tał de Dum­m­schwanz.

– Nic, nic, mój drogi. To tylko żart, po­two­rzy­sko jak naj­bar­dziej ist­nie­je. Po­mo­żesz nam je za­tłuc i bę­dziesz znów sobą, bo swoją drogą, teraz po­zba­wio­ny ży­cio­wych przy­jem­no­ści, mó­wisz i za­cho­wu­jesz się, jak­byś po­łknął kij od mio­tły – od­parł roz­en­tu­zja­zmo­wa­ny Got­fried.

Hel­zung i jego przy­ja­ciel wy­pi­li za­war­tość kufli i po­ło­ży­li się spać w za­szczu­rzo­nych izbach ta­wer­ny. Ry­cerz de Dum­m­schwanz po uzgod­nie­niu z nimi szcze­gó­łów wy­pra­wy do leża be­stii, rów­nież udał się na spo­czy­nek. Jutro wszy­scy trzej mieli wy­ba­wić Ha­meln od in­wa­zji uciąż­li­wych gry­zo­ni.

 

W ka­na­łach miej­skich śmier­dzia­ło okrut­nie. Okrop­ny, wszech­obec­ny fetor, wil­goć i obrzy­dli­wa breja sta­no­wią­ca pod­ło­że, z pew­no­ścią nie uła­twia­ły za­da­nia. Nie­ko­rzyst­ne wa­run­ki nie zro­bi­ły wra­że­nia je­dy­nie na ry­ce­rzu Eri­chu. Odzia­ny w zbro­ję, uzbro­jo­ny w miecz i tar­czę, mil­czą­co kro­czył na­przód. Za nim szli Got­fried za­kry­wa­ją­cy usta i nos szma­tą oraz Jonas von Hel­zung trzy­ma­ją­cy w drżą­cych dło­niach cięż­ką kuszę. Wokół nich co rusz prze­pły­wa­ły zwy­kłe szczu­ry, lecz po żad­nej wiel­kiej masz­ka­rze-przywódczyni, nie było śladu. Po pół­to­rej go­dzinie za­czę­li krę­cić się w kółko po ście­ko­wych tu­ne­lach. Po­twór się nie zja­wił. Po ko­lej­nych czter­dzie­stu mi­nu­tach pod­da­li się. Hel­zung i Got­fried przy­cup­nę­li na bre­jo­wa­tej pod­ło­dze i ode­tchnę­li z ulgą.

– Wi­dzisz, a nie mó­wi­łem, nie ma żad­ne­go po­two­ra – po­wie­dział Hel­zun­go­wy to­wa­rzysz.

– Ale nie ma też gniaz­da. Co zatem jest przy­czy­ną in­wa­zji szczu­rów? – za­py­tał Jonas.

– To na razie jest mniej­szy pro­blem. Ma­to­łek wraca – wy­szep­tał Got­fried, wska­zu­jąc na ry­ce­rza Eri­cha, idą­ce­go w ich stro­nę ze spusz­czo­ną głową. – Mu­si­my się go jakoś po­zbyć, jesz­cze bę­dzie chciał nas zabić za to, że go oszu­ka­li­śmy. Z tymi wo­ja­ka­mi to róż­nie bywa. Mam tu coś na wszel­ki wy­pa­dek – dodał, wska­zu­jąc na trzy­ma­ny w ręku pu­gi­nał.

– Jeśli bę­dzie trze­ba, od­wró­cę jego uwagę, a ty zro­bisz uży­tek z tego szty­le­tu – od­parł von Hel­zung.

– Gdzież zatem, moi dro­dzy to­wa­rzy­sze jest ta strasz­na po­czwa­ra? Prze­trzą­snę­li­śmy kil­ku­krot­nie te wstręt­ne tu­ne­le, a tu nic. Chyba mnie nie okła­ma­li­ście? Bo jeśli tak, będę zmu­szo­ny prze­mo­cą za­pro­wa­dzić was do sądu, a karą za kłam­stwo jest, jak do­brze wie­cie, wy­rwa­nie ję­zy­ka – po­wie­dział Erich de Dum­m­schwanz.

– Skąd­że znowu, mości ry­ce­rzu, jakże to, my oszu­ki­wać kogoś ta­kie­go jak ty? Co też strze­li­ło ci do głowy? Po­twór po pro­stu się nie po­ja­wił, jutro po­no­wi­my wy­pra­wę i na pewno go za­bi­je­my – oznaj­mił „łow­czy”, kła­dąc ry­ce­rzo­wi rękę na ra­mie­niu. Z ca­łych sił sta­rał się sku­pić na sobie jego uwagę, pod­czas gdy Got­fried za­cho­dził wo­jow­ni­ka od tyłu ze szty­le­tem w ręku.

Już miał za­nu­rzyć ostrze w szyi Eri­cha, gdy nagle cała trój­ka usły­sza­ła śpiew. Ko­bie­cy, de­li­kat­ny śpiew. To była bal­la­da znana w całym Świę­tym Ce­sar­stwie. Nie­biań­ski głos do­cho­dził z tu­ne­lu po lewej. Zdzi­wie­ni obec­no­ścią ko­bie­ty w tak okrop­nym miej­scu, nie­zwłocz­nie po­dą­ży­li za pięk­ną pie­śnią. Gdy do­tar­li na miej­sce, uj­rze­li nagą, młodą nie­wia­stę, sie­dzą­cą na ster­cie śmie­ci. Po jej ciele cho­dzi­ło pięć tłu­stych, brud­nych szczu­rów.

– Na­dob­na damo, czy nie ze­chcia­ła­byś za­kryć swego ciała? Do­praw­dy czuję się zgor­szo­ny, pa­trząc na cie­bie – po­wie­dział de Dum­m­schwanz, od­wra­cjąc wzrok i po­da­jąc ko­bie­cie płaszcz.

– Do­pie­ro się spo­tka­li­śmy i już chcesz za­sło­nić te wspa­nia­łe kształ­ty, mości ry­ce­rzu? Ostrze­gam, moja praw­dzi­wa forma nie bę­dzie przy­jem­na dla twego oka – od­par­ła nie­zna­jo­ma.

– Kim ty, do cho­le­ry je­steś, dziew­czy­no i co tu ro­bisz? – spy­tał Got­fried.

– Jak to, kim je­stem? Tą, któ­rej szu­ka­cie. Przy­czy­ną nie­do­li tego par­szy­we­go mia­sta na górze. Kró­lo­wą szczu­rów – od­po­wie­dzia­ła.

– A niech mnie! Więc to jest ta be­stia? – zdzi­wił się von Hel­zung.

– Nie­moż­li­we! To jakaś prze­klę­ta wiedź­ma! Giń, czar­cia ko­cha­ni­co! – krzyk­nął de Dum­m­schwanz i ru­szył do ataku.

– Skoro wo­lisz zgi­nąć niż po­roz­ma­wiać, pro­szę bar­dzo – po­wie­dzia­ła kró­lo­wa, wska­zu­jąc pal­cem szar­żu­ją­ce­go ry­ce­rza.

Wi­dząc gest swo­jej pani, szczu­ry na­tych­miast rzu­ci­ły się na Dum­m­schwan­za, w kilka chwil do­bie­ra­jąc mu się do szyi i wbi­ja­jąc w nią ostre zęby. Wart­ki stru­mień krwi spły­nął po na­pier­śni­ku Eri­cha, ten chark­nął kilka razy i padł mar­twy na ohyd­nie ma­zio­wa­te pod­ło­że. Grube szczu­rzy­ska wró­ci­ły do swo­jej kró­lo­wej, a ona za­śmia­ła się cicho i po­gła­dzi­ła każ­de­go po brud­nym fu­ter­ku.

– I cóż ja mam zro­bić z wami dwoma? Pu­ścić wolno na pewno nie mogę, bo za­cznie­cie pa­plać. Zabić, czy ra­czej coś in­ne­go? – mó­wi­ła dalej kró­lo­wa.

– Spró­buj tego! – krzyk­nął Got­fried, rzu­ca­jąc swym szty­le­tem w stro­nę po­twor­nej ko­bie­ty. Ta jed­nak chwy­ci­ła pu­gi­nał w locie i od­rzu­ci­ła w jego stro­nę. Broń wbiła się pro­sto w czoło nie­szczę­śni­ka, za­bi­ja­jąc go na miej­scu. Jonas von Hel­zung zo­stał sam. Padł bez­sil­ny na ko­la­na i cze­kał na śmierć.

– A więc, zo­stał tylko jeden. I to nawet przy­stoj­ny. Wstań, Jo­na­sie – rze­kła przy­wód­czy­ni szczu­rów.

– Skąd wiesz, jak się na­zy­wam? – spy­tał „łowca”, po­wsta­jąc.

– Sporo o tobie sły­sze­li­śmy, ja i moi pod­da­ni. Wiel­ka le­gen­da zbu­do­wa­na na oszu­stwie. Je­steś wy­jąt­ko­wą po­sta­cią. Po­cią­gasz mnie. Je­stem bar­dzo sa­mot­na, bra­ku­je mi kogoś bli­skie­go. Kogoś z kim mo­gła­bym po­pro­wa­dzić dalej moje szczu­ry. Brak mi króla. Czy ze­chcesz nim zo­stać? – mó­wi­ła szczu­rza mo­nar­chi­ni.

– A mam jakiś inny wybór? – za­py­tał von Hel­zung.

– Nie. Albo śmierć, albo kró­lew­ski tron. Wy­bie­raj – od­par­ła kró­lo­wa.

– Wy­bie­ram tron, ale jest jeden wa­ru­nek. Zo­sta­nę twoim kró­lem, jeśli ty i twoje gry­zo­nie wy­nie­sie­cie się z Ha­meln i już nigdy tu nie wró­ci­cie – po­wie­dział Hel­zung.

– A to cie­ka­we. Oszust i hochsz­ta­pler, wiel­ka ka­rie­ra stwo­rzo­na z ludz­kiej na­iw­no­ści, zwy­kły, per­fid­ny szal­bierz, któ­re­go ob­cho­dzi los ja­kie­goś głu­pie­go mia­sta? Nie po­zna­ję cię, „łowco” – od­po­wie­dzia­ła kró­lo­wa szczu­rów.

– Zga­dzasz się czy nie? – do­py­tał Jonas.

– Niech bę­dzie. A teraz chodź do mnie – wy­szep­ta­ła wład­czy­ni gry­zo­ni.

Hel­zung pod­szedł do niej a ta, kła­dąc mu ręce na ra­mio­nach, mia­no­wa­ła go kró­lem, po czym zło­ży­ła na jego ustach na­mięt­ny po­ca­łu­nek. Krót­ko po tym, Jonas za­czął prze­mie­niać się w gro­te­sko­we mon­strum. Jego ręce zmie­ni­ły się w trój­pal­cza­ste łapy, za­koń­czo­ne ostry­mi pa­zu­ra­mi. Ciało w na­brzmia­łą, szarą masę oszpe­co­ną ro­pie­ją­cy­mi czy­ra­ka­mi, a głowa w przy­po­mi­na­ją­cy zwie­rzę­cy łeb, o ostrych zę­bi­skach, wy­łu­pia­stych oczach i śli­nią­cej się mor­dzie. Każdy szcze­gół ohyd­nej prze­mia­ny Jonas ob­ser­wo­wał w brud­nej, ma­zio­wa­tej wo­dzie, sta­no­wią­cej pod­ło­że. Szczu­rza kró­lo­wa rów­nież nie była już pięk­ną nie­wia­stą o ob­fi­tych kształ­tach, a tak samo obrzy­dli­wym mon­strum, jak jej król. Po­two­rzy­ca chwy­ci­ła go za łapę i razem wy­szli z ka­na­łów na ulice Ha­meln. Na­stęp­nie ryk­nę­ła, dając znak swym szczu­rom. Wszyst­kie gry­zo­nie po­dą­ży­ły za nimi. Miesz­kań­cy mia­sta wi­dząc obrzy­dli­wy po­chód, mdle­li i krzy­cze­li wnie­bo­gło­sy. Uspo­ko­ili się, do­pie­ro gdy gry­zo­nie i prze­wo­dzą­ce im po­czwa­ry prze­kro­czy­ły miej­skie mury, kie­ru­jąc się w stro­nę rzeki We­ze­ry.

 

W lesie nie­da­le­ko we­zer­skie­go stru­mie­nia wy­ko­pa­li wiel­ką norę i schro­ni­li się w niej.

– Po­wiedz mi, jak to wła­ści­wie było z tym fle­ci­stą? Jakim cudem zdo­łał się was po­zbyć te pięć lat temu? Czy na­praw­dę jego flet był ma­gicz­ny? – za­py­tał król swoją mał­żon­kę.

– Gdzie tam. Jaka magia? Po pro­stu wy­gry­wa­na przez niego me­lo­dia nam się po­do­ba­ła. Wiesz, jak nudne jest życie bez mu­zy­ki? Wie­dział, że uwiel­bia­my pły­wać, więc tań­cząc i śpie­wa­jąc, po­szli­śmy nad We­ze­rę. Po­wie­dział, iż mamy zo­stać nad rzeką a on pój­dzie ode­brać na­gro­dę i wróci dla nas grać. Lecz, gdy wró­cił, oka­za­ło się, że nie do­stał nic. Miesz­kań­cy Ha­meln go oszu­ka­li. Za­pro­po­no­wa­łam, iż mo­że­my uka­rać oszu­stów, lecz on ka­te­go­rycz­nie nam za­bro­nił. Rzu­cił na od­chod­ne, byśmy nigdy nie wra­ca­li do mia­sta i od­szedł zre­zy­gno­wa­ny. Usłu­cha­li­śmy. Gdy do­wie­dzie­li­śmy się, że umarł, coś w nas pękło. Po­sta­no­wi­li­śmy się ze­mścić i wró­ci­li­śmy do mia­sta zgo­to­wać praw­dzi­wy chaos. A potem zja­wi­łeś się ty – skoń­czy­ła opo­wia­dać kró­lo­wa.

– Więc zro­bi­li­ście to wszyst­ko z ze­msty? – do­py­ty­wał za­sko­czo­ny wład­ca.

– Po czę­ści tak. Był dla nas dobry. On lubił i sza­no­wał nas a my jego, a to rzad­ki przy­pa­dek na tym okrut­nym świe­cie. Hoch­ste­iner i jego mia­sto sami byli sobie winni – od­par­ła kró­lew­ska wy­bran­ka. – Chyba pora skon­su­mo­wać nasz zwią­zek, nie są­dzisz? – do­da­ła po chwi­li.

– Tak, masz rację, ko­cha­nie – po­wie­dział król.

 

Szczu­ry nie po­ja­wi­ły się w Ha­meln już nigdy. Nawet pod­czas epi­de­mii Czar­nej Śmier­ci. Mia­sto było wolne, lecz nikt nie wie­dział, czyja była to za­słu­ga. Na pewno nie trzech śmiał­ków, któ­rzy ze­szli pew­ne­go dnia do ka­na­łów, gdyż dwóch zna­le­zio­no mar­twych, a trze­ci za­gi­nął.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Kilka razy zatrzymałam się na usterkach językowych, jak np. te:

… trzeba zabić królową – gramatyczny – błędna odmiana wyrazu

–(brak spacji) Cóż przez to rozumiesz panie, mówiąc: jeśli jakakolwiek tam jest? – spytał de Dummschwanz.

– Nadobna damo, czy nie zechciałabyś zakryć swego ciała. – czy to nie jest zdanie pytające?

Ciało w nabrzmiałą, szarą masę, oszpeconą ropiejącymi czyrakami (przecinek?) a twarz w przypominający zwierzęcy, (ten przecinek o wyraz dalej) łeb o ostrych zębiskach, wyłupiastych oczach i śliniącej się mordzie.

 

Bardzo fajna opowieść, z morałem i humorem. Klikam za te walory. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

Edit, pozwolę sobie wkleić, bo skojarzyłam opisywaną tu “autentyczną królową” z władczynią-trollem z “Przygód Merlina” laugh:

 

Pecunia non olet

Witaj bruce!

Cieszę się bardzo, że tekst się podobał. Usterki w większości poprawione.

trzeba zabić  królową – gramatyczny – błędna odmiana wyrazu

Tutaj byłem święcie przekonany, że tą będzie poprawne, ą na końcu wyrazu królową mnie zmyliło. Niezła wtopa. 

Koncepcja do królowej trolli z Merlina faktycznie podobna. Przypomniałaś mi, że nigdy nie obejrzałem wszystkich sezonów tego serialu :) Trzeba nadrobić, bo to kawał fajnego fantasy.

Pozdrawiam również!

I ja dziękuję. Tekst nadaje się na podstawę scenariusza doskonałego filmu fantasy. :)

Polonistka mozolnie wtłaczała nam przed laty owo wyrażenie “tę”, zatem wyryło mi się mocno w pamięci, bo zawsze miałam z nim problem. :)

Wspomniany serial bardzo lubię, oglądałam każdy sezon, rozmaicie je oceniam. :) Jednakże podczas czytania od pewnego czasu miałam wciąż przed oczami Caterinę w jej naturalnej odsłonie. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Hej 

Storm

 

Ciekawe opowiadanie, zaszczurzone miasto fajnie opisane jaki i bohaterowie. Klimat opowiadania i tajemnica związana z królową gryzoni trzymają przy lekturze i pobudzają ciekawość :). 

 

Trochę mam wrażenie, że przyśpieszyłeś w chwili gdy trójka bohaterów schodzi do kanałów. Zabrakło mi tu tak barwnego opisu jak w siedzibie burmistrza. 

 

Wdaje mi się, że opowiadanie zasługuje na to by je trochę wydłużyć i wprowadzić więcej wydarzeń w kanałach. Ale to i tak nadal dobre opowiadanie :) 

Pozdrawiam i klikam :)

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć Bardziejaskrze!

Dziękuję za klika i komentarz.

Co do kanałów to przyznam, że trochę nie miałem pomysłu jak uczynić je interesującymi i po prostu szybko przeszedłem do głównej atrakcji, czyli spotkania z królową szczurów, stąd pewnie uczucie przyspieszenia. 

Cieszę się, że ogólnie nie zepsuło to pozytywnych wrażeń odczuwanych z czytania. 

Pozdrawiam również :)

 

Witam Storm !!

 

Fajna, wciągająca historia! Od samego początku byłem zaciekawiony co będzie dalej. Dużo humoru. Taki określiłbym satyryczny utwór na poziomie. Bardzo fajne!!!

 

Pozdrawiam.

Jestem niepełnosprawny...

Stormie, niezła jest Twoja historia zaszczurzonego miasta i opis sposobu pozbycia się jakże dokuczliwych gryzoni. Podoba mi się wplecenie do opowieści postaci słynnego flecisty z Ha­meln (szkoda, że tak smutno skończył). Zastanawiam się, czy – jak to w bajce bywa – królewska para żyła długo i szczęśliwie. ;)

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia. :(

 

ostat­nią na­dzie­ję upa­try­wał w graj­ku o nie­zwy­kłym fle­cie… → …ostat­nią na­dzie­ję upa­try­wał w graj­ku z nie­zwy­kłym fle­tem

 

oszu­kał go, nie dając na­le­żą­ce­go mu się wy­na­gro­dze­nia. → Drugi zaimek jest zbędny.

 

Jonas von Hel­zung bał się i za­sta­na­wiał, jak tym razem uda mu się wy­ko­nać zle­ce­nie. → A może: …Jonas von Hel­zung bał się i za­sta­na­wiał, jak tym razem zdoła wy­ko­nać zle­ce­nie.

 

Ska­ka­ły po wi­szą­cym na su­fi­cie kan­de­la­brze… → Obawiam się, że szczury nie mogły skakać po kandelabrze wiszącym u sufitu, albowiem kandelabr to duży, wieloramienny świecznik stojący.

Pewnie miało być: Ska­ka­ły po zwisającym z sufitu żyrandolu

 

za­miast chwy­cić swoją starą ha­la­bar­dę i wy­ma­chi­wać nią, ni­czym grec­ki ho­pli­ta… → Z tego co wiem, na uzbrojenie hoplitów składały się: włócznia, miecz, tarcza, hełm, pancerz, nagolenice, więc nie wydaje mi się, aby hoplici mogli wymachiwać halabardami?

 

becz­kę mo­je­go naj­lep­sze­go lagra. → …becz­kę mo­je­go naj­lep­sze­go lagera.

Tu znajdziesz odmianę słowa lager.

 

– Nie ma ta­kiej opcji. → Obawiam się, że to wyrażenie jest zbyt współczesne.

Proponuję: – Nie ma ta­kiej możliwości. Lub: – To niemożliwe.

 

Wziął łyk piwa i kon­ty­nu­ował: -> Wypił łyk piwa i kon­ty­nu­ował:

Łyków się nie bierze.

 

 …po­twór zdol­ny do po­li­mor­frii…po­li­mo­fi…no, do zmia­ny kształ­tów. → Brak spacji po wielokropkach.

 

Ich roz­mo­wę prze­rwał je­go­mość oku­ta­ny w zbro­ję ry­cer­ską… → Obawiam się, że nie można być okutanym w zbroję.

Pewnie miało być: Ich roz­mo­wę prze­rwał je­go­mość zakuty w zbro­ję ry­cer­ską

 

Hel­zung i jego przy­ja­ciel wy­pi­li za­war­tość swych kufli… → Zbędny zaimek – czy piliby zawartość cudzych kufli?

 

po­ło­ży­li się spać do za­szczu­rzo­nych pokoi ta­wer­ny. → Pokoje były w zamożnych domach i we dworach. Do pokoju można wejść, ale nie można położyć się do pokoju.

Pewnie miało być: …po­ło­ży­li się spać w za­szczu­rzo­nych izbach ta­wer­ny.

 

po żad­nej wiel­kiej masz­ka­rze–li­der­ce, nie było śladu. → …po żad­nej wiel­kiej masz­ka­rze-przywódczyni nie było śladu.

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

Liderka jest tu zbyt współczesnym określeniem.

 

Po pół­to­rej go­dzi­ny za­czę­li… → Po pół­to­rej go­dzi­nie za­czę­li

 

Po czter­dzie­stu mi­nu­tach pod­da­li się. → Nie bardzo rozumiem – kręcili się w kanałach półtorej godziny, a poddali się po czterdziestu minutach? Co, poddawszy się, robili przez pozostałe pięćdziesiąt minut?

 

– A niech mnie! Więc to jest ta be­stia?– zdzi­wił się von Hel­zung. → Brak spacji po pytajniku.

 

po­wie­dzia­ła kró­lo­wa, wska­zu­jąc pal­cem na szar­żu­ją­ce­go ry­ce­rza. → …po­wie­dzia­ła kró­lo­wa, wska­zu­jąc pal­cem szar­żu­ją­ce­go ry­ce­rza.

Palcem wskazujemy coś, nie na coś.

 

i wbi­ja­jąc w nią swe ostre zęby. → Zbędny zaimek – czy mogły wbijać cudze zęby?

 

wy­szep­ta­ła li­der­ka gry­zo­ni. → …wy­szep­ta­ła królowa/ przywódczyni gry­zo­ni.

 

twarzprzy­po­mi­na­ją­cy zwie­rzę­cy łeb, o ostrych zę­bi­skach, wy­łu­pia­stych oczach i śli­nią­cej się mor­dzie. → Czy zmieniła się tylko twarz, czy raczej: …głowa w zwie­rzę­cy łeb, o ostrych zę­bi­skach, wy­łu­pia­stych oczach i śli­nią­cej się mor­dzie.

 

A potem zja­wi­łeś się ty – skoń­czy­ła opo­wia­dać kró­lo­wa. → Skoro skończyła, to przestała mówić, więc didaskalia wielką literą: A potem zja­wi­łeś się ty.Królowa skoń­czy­ła opo­wia­dać.

 

Nawet pod­czas epi­de­mii Czar­nej Śmier­ci. → Dlaczego wielkie litery?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć dawidiq150!

Dzięki, że wpadłeś i zostawiłeś komentarz. 

Fajnie, że czytało się przyjemnie i że ten specyficzny humor do Ciebie trafił. Czasem zdarza mi się z nim przedobrzyć, cieszę się, że tym razem tak się nie stało. 

Pozdrawiam również!

 regulatorzy miło mi bardzo, że uznałaś lekturę za przyjemną. Zakończenie jest otwarte, więc spekulacje co do losów królewskiej pary pozostawiam czytelnikowi ;)

Aż się pisać odechciewa, patrząc ile baboli się wkradło. Dzięki za łapankę, większość niedoróbek załatana. 

Obawiam się, że szczury nie mogły skakać po kandelabrze wiszącym u sufitu, albowiem kandelabr to duży, wieloramienny świecznik stojący.

Trochę mi to zgrzyta, bo widziałem też kandelabry wiszące u sufitu i myślę, że to zdanie jest właściwe.

Z tego co wiem, na uzbrojenie hoplitów składały się: włócznia, miecz, tarcza, hełm, pancerz, nagolenice, więc nie wydaje mi się, aby hoplici mogli wymachiwać halabardami?

Tu zdarzył się skrót myślowy. Chodziło mi o to, że machał halabardą niczym hoplita włócznią. Już to poprawiłem. Oczywistym jest, że hopilici nie naparzali się halabardami :)

Po czterdziestu minutach poddali się. → Nie bardzo rozumiem – kręcili się w kanałach półtorej godziny, a poddali się po czterdziestu minutach? Co, poddawszy się, robili przez pozostałe pięćdziesiąt minut?

Tu znów poszedłem na skróty. Po kolejnych czterdziestu minutach błądzenia po kanałach się poddali. Już poprawione. 

Aż się pisać ode­chcie­wa, pa­trząc ile ba­bo­li się wkra­dło. Dzię­ki za ła­pan­kę, więk­szość nie­do­ró­bek za­ła­ta­na. 

Stormie, miło mi, że mogłam się przydać. A skoro przeraża Cię mnogość usterek, spróbuj może skorzystać z betowania – http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

Tro­chę mi to zgrzy­ta, bo wi­dzia­łem też kan­de­la­bry wi­szą­ce u su­fi­tu i myślę, że to zda­nie jest wła­ści­we.

Jestem przekonana, że się mylisz – nie mogłeś widzieć kandelabrów wiszących u sufitu, bo, jak już wspomniałam, są to świeczniki stojące; z sufitu mogą zwisać żyrandole. Bywają jeszcze kinkiety, ale te są zawsze mocowane do ścian. https://pl.wikipedia.org/wiki/Kandelabr

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyznam Wam szczerze, RegulatorzyStormie, że jest to ciekawa kwestia, bo nawet teraz pojawiają się w internecie (jak rozumiem – wprowadzające w błąd) opisy i fotografie wiszących “kandelabrów– żyrandoli”. surprise

Pecunia non olet

bruce ma rację, też poszperałem w internetach i faktycznie prawda, sporo żyrandoli stylizowanych na kandelabry i to je pewnie widziałem a nie normalne kandelabry.

reg Zmieniam zatem na „szczury skaczące po żyrandolu” :)

Dokładnie, o tych właśnie piszę. 

Pecunia non olet

OK, Stormie, żyrandol zwisający z sufitu jest jak najbardziej na miejscu. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Aż się pisać odechciewa, patrząc ile baboli się wkradło. Dzięki za łapankę, większość niedoróbek załatana. 

 

Storm nie przejmuj się ja uważam, że regulatorzy to geniusz :)))

Jestem niepełnosprawny...

dawidiq150 Tak, reg robi mega robotę, tylko ja topię fajne pomysły w masie byków. Następny tekst powyżej 10k znaków pójdzie do bety. Zobaczymy co z tego wyjdzie :)

Przyjemnie napisane. Coś w rodzaju ekologizowanych braci Grimm. Lubie niemieckie klimaty, choć ekologów niekoniecznie. Szczury szlachetniejsze od ludzi. W dzisiejszych czasach brzmi to nawet banalnie. Wyszło bajkowo i jak na wybrany temat za łagodnie. Idea uszczurzenia bohatera jest interesująca. Tu można byłoby rozbudowa wątek procesu wewnętrznego bohatera. Wraz z wygladem powinno zmienić się również jego postrzeganie otoczenia. Nie powinien postrzegać już swojej królowej jako potwora, tylko jako piękność, tak jak Shrek postrzegał fionę.

Pozdrawiam. 

Nikolzollern Dzięki za komentarz i przeczytanie. 

Rozbudowanie wewnętrzne bohatera byłoby fajne, ale osobiście uważam je w tym przypadku za trochę zbędne. Opowiadanie miało być proste i w bajkowym duchu legendy o szczurołapie i myślę, że emocjonalna burza w umyśle von Helzunga nie była jakoś bardzo potrzebna. 

Pozdrawiam również! 

Prostota w historii udała się tylko raz – w piramidach. Ewolucja bohatera przydałaby sens całości, bo tak trochę go brakuje.

 

 

 

 

Cześć,

 

Udane, ciekawe, dobrze poprowadzone opowiadanie. Czytało mi się bardzo przyjemnie. A przede wszystkim nieźle przy tym się ubawiłem:) Masz talent do tworzenia tekstów opierających się na znanych/klasycznych schematach, ale pisanych z mocnym przymrużeniem oka. 

Co najważniejsze, przynajmniej dla mnie, fajnie to wygląda pod względem językowym. Mam tu na myśli użycie odpowiednich słów, archaizmów czy wymyślanie nazw, imion itp.

Wydaje mi się jedynie, że niektóre zdania są trochę za długie i można je rozbić, co będzie z korzyścią dla tekstu, jedno z tego typu pojawia się np. w pierwszym akapicie. Zaznaczam, że nie jestem tu ekspertem, ale pisarskim amatorem, więc może lepiej skorzystać z porad ekspertów i regulatorów;)

Jedyną fabularną rzeczą, która mi zgrzytała jest to, że główny bohater jakoś tak za szybko zaakceptował i pogodził się ze swoją przemianą w końcówce. Trochę wygląda to tak, jakbyś w pewnym momencie przyspieszył i zbyt wcześnie zakończył.

 

Mimo wszystko fajne opowiadanko… Pozdrawiam

Witaj JPolsky

Dzięki za przeczytanie i komentarz.

Miło mi bardzo, że czytało ci się przyjemnie i że pomysł chwycił.

Może faktycznie dodanie bohaterowi garstki przemyśleń ulepszyłoby to zakończenie. Muszę w końcu przestać się spieszyć w moich tekstach ;)

Pozdrawiam również! 

Zabawna opowiastka z morałem, a nawet kilkoma, ale raczej nie dla dzieci. Misię czytało z zaciekawieniem.

Hej Koalo!

Miło mi, że wpadłeś i czytało Ci się z przyjemnością. 

Pozdrawiam.

Przemiana protagonisty jak się patrzy. I cosik mi się widzi, że zmienił się na lepsze. Przykre.

Nieładnie jest oszukiwać, a tu dwóch oszustów trafiło na siebie. Zabrakło mi jeszcze kary dla burmistrza.

Babska logika rządzi!

Finkla Myślę, że karą dla burmistrza była sama inwazja szczurów na jego miasto. Na pewno po tym wszystkim nauczy się już nie oszukiwać ludzi :)

Dzięki za przeczytanie i klika! 

Ale kara właśnie się skończyła… A z dwojga złego więcej sympatii mam dla faceta, który udaje, że zabija potwora, niż dla kogoś, kto ordynarnie nie dotrzymuje umowy i nie płaci.

Chociaż… Sama nie wiem, on też po chamsku oszukiwał.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka