- Opowiadanie: CountPrimagen - Poletko mlekiem i śmieciem płynące

Poletko mlekiem i śmieciem płynące

Właściwie początek wyszedł 18+, później już względnie spokojnie ;)

 

EDIT: Dobra, usuwam tego “anonima”. Nie pisałem jakiś rok, nie wiem, jakie to-to prezentuje poziom, byłbym więc wdzięczny za szczere opinie :)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Poletko mlekiem i śmieciem płynące

ŚMIECI

 

Ilekroć się spuszczałem, mój wzrok, jakby kierowany czyjąś przewrotną wolą, skupiał się na twarzy staruszka z działki naprzeciwko. Wykrzywione, przypominające stary kapeć oblicze przecinała siatka zmarszczek, powieki głęboko osadzonych oczu trzepotały, odganiając nadgorliwe muchy.

Nasienie tryskało, wzdychałem z ulgą. Usta starca poruszały się, wypowiadając nieznane mi słowa. Każdorazowo, przez chwilę, zastanawiałem się nad ich treścią, jakby ten swoisty komentarz był ważniejszy niż drżąca w moich ramionach Milenka.

Wiosenny wiatr potrząsał koronami drzew, nozdrza wypełniała woń kwiecia podszyta kwaśnym odorem nieodległej latryny. Kondom lądował w trawie, a ja namiętnie całowałem dziewczynę.

Opuszczając ogródek działkowy muskałem palcami kwiaty żonkili, wdychałem słodką woń niezapominajek i kontemplowałem wiosnę. Było pięknie – młodość i miłość wzbierały we mnie, eksplodowały kolorami.

Odkąd nastały ciepłe dni właściwie nie opuszczałem działki. Przychodziłem tu przedpołudniami, by pielęgnować rośliny, a wieczorami by spędzać czas ze znajomymi – z kolegami przy grillu, piwku i trawce, z Milenką na bardziej intymnych aktywnościach.

Niezmiennym elementem krajobrazu był tylko staruszek. Czy raczej starzec, bo dobroduszne zdrobnienie nijak nie pasowało do tego powykręcanego jak górskie drzewo, pozbawionego życia człowieka. Całe dnie przesiadywał przed swoją rozpadającą się budą, wlepiając wzrok w świeżo skopaną ziemię. I choć jego oczy zdawały się utkwione w kopczykach, nie opuszczało mnie przeczucie, że w istocie przyglądały się głównie mnie.

– Zbieracz śmieci – skwitowała pewnego razu Milenka, podążając za moim spojrzeniem. – Widziałam go kilka razy, jak przechadzał się alejami i wrzucał do wora każdy odpadek, jaki mu się nawinął. Brr, okropny ma ten chód. Twoją działkę też sprząta, nie?

Wzdrygnąłem się, mruknąłem twierdząco. Nigdy nie przyłapałem starucha na gorącym uczynku, ale zagadka znikających z działki śmieci zdawała się mieć jedno rozwiązanie – starzec włamywał się na moją posesję i zabierał to, co pozostawiłem po zabawie z Milenką lub kumplami. Tylko czy powinienem się temu sprzeciwić?

 

Gromkie beknięcie poprzedziło wybuch ordynarnego śmiechu, który wytrącił mnie z transu. Odwróciłem wzrok od starucha, zwróciłem uwagę na kolegów przeglądających zdjęcia dziewczyn. Albert rechotał donośnie, nieustannie oblizując mięsiste wargi – przypominał mi muchę. Karol chełpliwym głosem opowiadał o swoich ostatnich podbojach, a Witek przysłuchiwał się z powagą, popijając piwo. Nagle przeciągnął się, rozejrzał i nim zdążyłem zareagować, zgniótł puszkę. Rzucił nią w starca.

– Patrzcie na to! – wykrzyknął z entuzjazmem, jednak pocisk chybił celu.

Albert dalej rechotał w tej samej tonacji, Karol parsknął i duszkiem dopił własny napój.

– Ucz się, młody. – Jego puszka wylądowała bliżej starca, lecz z tego co widziałem, nawet się o niego nie otarła.

Godziny upływały, powietrze przecinały opróżnione puszki i butelki, głosy chłopaków wznosiły się pełne złości i zdumienia. Zakład pozostał nierozstrzygnięty – żaden z nich nie trafił w cel. Ja sam nie rzucałem, z zadumą wpatrzony w beznamiętne, pomarszczone oblicze sąsiada. Choć śmieci świstały wokół niego, nawet nie drgnął. Niczym powykrzywiany strach na wróble wpatrywał się tylko we własne poletko, a otulające go łachmany łopotały na wietrze.

 

Nazajutrz obudził mnie blask wschodzącego na bezchmurne niebo słońca i tępy ból głowy. Wypełzłem z barłogu, w jaki zamieniło się moje łóżko, odegnałem kaca zimnym prysznicem i gorącą kawą. Czułem się jakoś niemrawo, niespokojnie. Nie chciałem wychodzić wczoraj na tchórza, ale zachowanie kolegów zmroziło mi krew w żyłach. Rozsądek podpowiadał, że starzec jest niegroźny, zwykły „zbieracz śmieci”, jak mówiła Milenka, lecz jakaś pierwotna część mnie sprzeciwiała się tej logice. Głęboko osadzone oczy dziada przypominały studnie, na dnie których czaiło się coś obcego. Złego.

– Weź się w garść, tchórzu – rzuciłem odbiciu w lustrze, myjąc zęby.

Godzinę później byłem już na działce. Klucz zachrzęścił w zardzewiałej kłódce, zawiasy zaskrzypiały złowieszczo. Żonkile i niezapominajki lśniły wśród źdźbeł skrzącej się od rosy trawy. Wszystko było tak dziewicze, czyste i esencjonalne, że nieświadomie się uśmiechnąłem.

Po wczorajszym spotkaniu nie pozostał ślad – klasycznie. Ani jeden niedopałek papierosa czy opakowanie po chipsach nie burzyły piękna przyrody. Z niejakim niepokojem spojrzałem na sąsiednią działkę. Starzec zniknął.

Serce mi zamarło, by w następnej chwili rozpocząć straceńczą galopadę. Mocniejszy podmuch wiatru sprawił, że zadrżałem. Po raz pierwszy przypatrzyłem się odrapanemu, krzywemu taboretowi, zadziwiająco podobnemu do swojego właściciela. Chwiejąca się obok rudera wyglądała na opuszczoną, jej wnętrze krył głęboki cień okien. Największy niepokój budziło natomiast obsadzone bardzo nietypowymi „roślinami” poletko starca.

Odchrząknąłem, zbliżyłem się do ogrodzenia nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Trawa szeleściła pod stopami, gdzieś nieopodal śpiewał słowik, słońce dawało refleksy na szyjkach czterech przysypanych świeżą ziemią butelek. W środku przelewała się jakaś nieprzejrzysta zawartość.

Przeklinając własną głupotę wyszedłem na alejkę, rozejrzałem się i zacisnąłem palce na klamce rozchwierutanych drewnianych drzwiczek prowadzących do ogródka sąsiada. Były otwarte.

– Dureń… Idiota… – burczałem pod nosem, wchodząc na teren, którego określenie innym mianem niż „nieużytek” wymagałoby wiele dobrej woli. I znacznej wady wzroku.

Działkę starca porastało kilka dzikich jabłoni – może dwie wyglądały na zdolne wydać owoce. Większość wyciągała ku górze nagie, kościste gałązki, skąpo porośnięte poskręcanymi liśćmi. Jeden z rogów działki w całości wypełniały niskie rośliny o rozłożystych, przeżartych przez ślimaki liściach – przypominały rabarbar. W kolejnym stała wspomniana rozpadająca się szopa i wykrzywiony zydel.

Większość posesji zajmowało skąpo porośnięte perzem poletko. Schyliłem się, roztarłem w palcach suchą jak pieprz ziemię – przypominała popiół. Skrzywiony wytarłem rękę w spodnie i zbliżyłem się do przysypanych butelek. Wypełniająca je zawiesista treść poruszała się miarowo, jakbym stał na pokładzie jachtu pod pełnymi żaglami, a nie stabilnym gruncie. Pomimo coraz silniejszych zawrotów głowy nie mogłem odwrócić wzroku. Nozdrza wypełnił mi nieznany zapach. Słodki i wilgotny, przywodził na myśl ociekające miodem plastry i świeżo ścięte kwiaty. Kojarzył się z mchem, lśniącą od żywicy korą, wiosennym deszczem uderzającym w liście paproci.

Podszedłem jeszcze bliżej, przyjrzałem się uważniej. Słowik umilkł.

 

MLEKO

 

– Hej, to ja! – krzyknęła pogodnie Milenka, wchodząc do mieszkania. Z westchnieniem ulgi położyła na kuchennym stole pełne zakupów siatki, zmarszczyła nos. – Co tu tak śmierdzi?

Nie słysząc odpowiedzi Adama, pospiesznie zdjęła buty i udała się do salonu.

– Ale nie ćpałeś beze mnie, co? – mruknęła. – Nie…

Momentalnie zapomniała, co chciała powiedzieć. Adam siedział na łóżku, otaczał go stos śmieci tak duży, że chłopak prawie pod nim znikał. Pościel upaprana była ziemią, na dywan po kropelce kapało skisłe mleko. Wszędzie walały się papierki po słodyczach, wokół pustych butelek po winie krążyło kilka sennych much. Adam tymczasem przebierał w tych śmieciach, wybierał skorupki od jajek i chrupał je w skupieniu. Otaczała go niewidoczna chmura siarkowodoru, przez którą Milenka pomimo najszczerszych chęci nie mogła się przebić.

– Co za obrzydliwość – mruknęła. W jej głosie pobrzmiewał raczej lęk niż odraza.

– Nie, wcale nie – odparł Adam zaskakująco przytomnym tonem. – W istocie to bardzo dobre. Bardzo, bardzo smakowite, maleńka. Co ci zresztą będę mówił, sama spróbuj.

– Chyba cię popierdoliło – odparła dziewczyna. Jej uśmiechu przestraszyłby się sam diabeł.

Po długich namowach, groźbach i rękoczynach Milence udało się osiągnąć sukces – Adam wyszedł spod sterty śmieci, posprzątał salon, po czym wlazł do wanny pełnej wrzątku, z której dziewczyna wypuściła go dopiero po godzinie. Wyglądał jak czerwona, namoczona gąbka. Uśmiechał się dobrodusznie, jednak z oczu wyzierała pustka. Gdzieś na ich dnie krył się dziwny, nieposkromiony głód.

– Smakowite, naprawdę smakowite… – mruczał pod nosem, zakładając świeżą bieliznę.

Wieczór spędzili już normalnie, po swojemu. Zamówili pizzę, wypili parę piwek, a później pozwolili sobie jeszcze na popcorn. W mieszkaniu pachniało już zdecydowanie lepiej.

 

Wiatr potrząsał koronami drzew z taką siłą, jakby chciał wyrwać je z ziemi i cisnąć w okna mieszkania. Szyby trzeszczały we framugach, antena z trudem opierała się żywiołowi. Milenka drżała równie mocno, kuląc się pod kocem i zaciskając z całych sił powieki. Pełzła po prześcieradle w kierunku Adama – ślepa, zagubiona. Czuła się jak kret, który dopiero uczy się drążyć tunele. Jęknęła bezgłośnie, wydęła usta. Szukała. Było głośno, ciepło i mokro – to pot, czy…?

Nagle nozdrza wypełniła jej znajoma woń. Zapach zakodowany gdzieś w podświadomości przywołał wspomnienia bezpieczeństwa. Milenka nie mogła i nie chciała mu się opierać.

Tu nikt mnie nie skrzywdzi – pomyślała i zaczęła ssać twardy sutek. Mleko spłynęło do gardła gorącą strugą. Smakowite. Tak smakowite.

Przypatrując się tej scenie, starzec rozciągnął wargi w karykaturalnie wykrzywionym uśmiechu. Szeroko rozpostarte, szkieletowe ramiona sięgały w każdy kąt pokoju. Zbierały resztki wieczoru. Długie, wykręcone reumatyzmem palce niczym pająki przemykały po podłodze, stole i półkach. Nie umknął im żaden śmieć.

Milenka i Adam spali, wtuleni w siebie kurczowo. Wiatr ucichł, a starzec zniknął, pozostawiając ich spokojowi nocy. Dziewczyna uśmiechała się delikatnie, nieświadoma, że jej partner właśnie się przebudził. Rozedrganą ręką przesunął po swojej klatce piersiowej. Jego woskowobladą, nieruchomą twarz przebiegł spazm. W przepełnionych głodem oczach zalśniło coś na kształt wstydu.

 

Kolejne dni upływały niczym minuty – w szczęściu, przy którym nawet narkotykowy haj wydawał się ledwie imitacją uniesienia. Milenka siedziała pośród śmieci i podsuwała Adamowi co bardziej apetyczne kąski. Mieszanka woni działała euforyzująco, dziewczyna nie rozumiała, jak kiedyś mogła mieć jakieś obiekcje.

– To może dzisiaj? Zabierzesz mnie tam? – spytała po raz wtóry.

Chłopak skrzywił się lekko. Opuścił głowę, tocząc wewnętrzny pojedynek.

– Tak… Wystarczająco już zwlekałem.

Milenka pisnęła ze szczęścia i pocałowała Adama w policzek. Jego skóra przypominała plastik – tak w dotyku, jak i wizualnie. Szklane kulki oczu zwróciły się ku dziewczynie, usta wykrzywiły w grubo ciosanym, nieszczerym uśmiechu.

Takie smakowite.

 

Nad działkami zapadł zmrok. Kwiaty zrzekły się barw na rzecz nocy, upodabniając jeden do drugiego. Drzewa rzucały poskręcane cienie w blasku księżyca, pośród traw cykały świerszcze. Zapanował bezruch, który burzyły tylko dwie zbłąkane sylwetki. Jedna z postaci poruszała się zwinnie, wybiegała naprzód, drobiła, robiła kółeczka – wyraźnie nie mogła się doczekać. Chód drugiej był jakby mechaniczny, niezgrabny. Przemieszczała się z chrobotem nienaoliwionych stawów maszyny. Z trudem utrzymywała równowagę, zaburzoną przez wyrastające z torsu butelkokształtne narośle.

Furtka posesji starca stała przed nimi otworem. Adam wszedł pierwszy, Milenka deptała mu po piętach. W blasku księżyca lśniły szyjki sześciu przysypanych ziemią butelek. Cztery były już opróżnione, wyrastały z nich smukłe, bezlistne pędy. W pozostałych kołysała się opalizująca ciecz.

– Ty pierwszy? – spytała Milenka z wahaniem, choć nerwowość w głosie wskazywała, że najchętniej przystąpiłaby już do picia.

– Mnie wystarczy, kochanie – odparł Adam tonem wypranym z człowieczeństwa. – Ja… jestem już pełny.

Nim zdanie w pełni wybrzmiało, dziewczyna padła na kolana. Nim powieki Adama przymknęły się w imitacji mrugnięcia, przystawiała usta do szyjki, a ciecz wbrew grawitacji wspięła się ku jej spragnionemu gardłu. Milenka piła długo, próbując ugasić pragnienie, które niezwykły płyn czynił tylko jeszcze bardziej nieznośnym.

Cienie stopniowo wydłużały swe macki oczekując zachodu księżyca. Przyroda zamilkła, nabierając powietrza przed świtem, przypatrując się umorusanej ziemią dziewczynie. Rozcapierzone palce drapały glebę, w zadbane niegdyś paznokcie wgryzły się pasma brudu.

– Proszę, nie… Chcę jeszcze… – załkała Milenka. Butelka była pusta, a pozostałe, jak mówił Adam, przeznaczono dla kogoś innego. Dziewczyna poszukała ukochanego rozbieganym wzrokiem, ten jednak zniknął.

Chcąc nie chcąc, podniosła się z kolan i powlokła w kierunku mieszkania. Szła nieco naokoło, nie mogąc powstrzymać się od spenetrowania jak największej liczby śmietników.

 

Zabłąkana. Już nie jestem „Milenka” – pomyślała dziewczyna. – Jestem Zabłąkana. A może Obłąkana?

Kartki z kalendarza mieszały się ze sobą, nierozróżnialne. Smakowały każda tak samo, z pewnością gorzej niż zużyta prezerwatywa, czy przeterminowane resztki z lodówki. Ale podobnie jak one, papiery na chwilę gasiły apetyty, nadal były smakowite. Milenka snuła się po szarym mieście, tęskniąc za czasami, gdy mogła pić nocami jego mleko. Upłynęły tak raptownie.

Łzy wcale nie były smakowite.

Przemierzając brudne ulice, kątem oka widziała przypominającego strach na wróble starca. Czasem zbierał śmieci, zwykle tylko się przypatrywał. Niekiedy pozwalał sobie na dyskretny gest, który nieodmiennie kierował ją w bardziej zaśmiecony, smakowity rewir. Była mu wdzięczna.

Stawy powoli odmawiały posłuszeństwa, myśli ubożały tak w treści, jak i ilości. Milenka po prostu się błąkała, próbując ugasić apetyt. Jadła i jadła, a z każdym kęsem dyskomfort narastał.

– To już? – spytała wiatru. Przycisnęła ręce do piersi, brudne palce nie były jeszcze w stanie objąć szyjek butelek. Adam tamtego dnia sprawiał wrażenie znacznie bardziej „dojrzałego” – Czy to naprawdę już?

 

Poletko zostało prawie w całości obsadzone rzędami butelek – dwie z nich były jej znajome. W części naczyń kołysało się mleko, z kilku innych wyrastały blade, cieliste pędy. Największe sięgały bioder Milenki, a boczne odnogi nadawały im kształty zbliżone do dziecięcych sylwetek.

Ból w piersiach zadręczał ją, pragnienie sprawiało, że chciała już tylko umrzeć. Ostatnim wysiłkiem woli zastanowiła się nad postępowaniem Adama. Dlaczego tak zwlekał z przyprowadzeniem jej tu po raz pierwszy? Głód w oczach wskazywał, że i jego nie ominęło cierpienie, a jednak uparcie odraczał swój odpoczynek.

W imię czego, Adaś? – spytała wypełniających ją śmieci. Nie doczekała się odpowiedzi.

Milenka rozejrzała się po działce, z ulgą dostrzegając płytki dołek. Siedzący na zydlu starzec przypatrywał się jej dobrodusznie.

Dziewczyna położył się na wznak, znieruchomiała. Już nie myślała, nie czuła. Uszu dobiegł trzask pękającej na piersiach koszulki. Zrobiła ostatni wdech, wciągając do płuc grudy ziemi. Chwilę później kolejne wylądowały na jej oczach, przysypały uszy. Zapanowały ciemność i cisza.

Starzec cicho sapał, nabierając na łopatkę kolejne porcje gleby. Bez wahania rzucał je na pozbawione człowieczeństwa oblicze lalki. Pracował wytrwale, póki całe ciało dziewczyny nie skryło się pod ziemią. Następnie chwycił stojącą nieopodal konewkę i cuchnącą strugą polał okolicę klatki piersiowej dziewczyny. Przez cały ten czas szeroki uśmiech nie znikał z jego twarzy – praca na działce bywała ciężka, jednak obfity plon już wkrótce to zrekompensuje.

Chwilę później wzeszło słońce, żonkile i niezapominajki odzyskały swoje barwy. Słowik cicho śpiewał na gałęzi.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Sugestie co do spraw językowych (do przemyślenia):

… ale zagadka znikających z działki śmieci niejednokrotnie doprowadzał mnie do podobnych wniosków – starzec włamywał się na moją posesję i zabierał to,… – literówka?

Millenka po prostu się błąkała, próbując ugasić apetyt – i tu?

 

Całkiem niezły horror, Anonimie, nieco przypomina mi „Ogrodnika”, chociaż „Milenka” nie ma imienia kwiatu. :)

Groza jest, potęgowana bardzo dobrze, sporo tajemniczości, specyficznej symboliki oraz trupów. :) Do tego bardzo oryginalny pomysł na fabułę, a także tytuł.

Pozdrawiam serdecznie, klikam, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Bardzo dziękuję za lekturę, miły komentarz, klik i ocenę, Bruce.

Literówka w imieniu poprawiona, a zdanie przebudowane – w sumie takie średnie było, mam wrażenie. Może teraz jest lepsze.

“Ogrodnik”? Masz na myśli któreś opowiadanie z forum, skądinąd?

 

Pozdrawiam.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

I ja dziękuję. :)

Nie, mam na myśli horror, który oglądałam przed laty – tytułowy bohater mordował i zakopywał w swoim ogrodzie wyłącznie dziewczyny, mające imiona takie, jak nazwy kwiatów (https://www.filmweb.pl/film/Ogrodnik-1998-93084). :)

Wzajemnie, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Hm, w takim razie trzeba będzie obejrzeć! Całe szczęście, że podobieństwo dotyczy tylko jednego elementu. Coraz trudniej wymyślić coś świeżego…

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

To jedynie luźne skojarzenie, Twój tekst jest – że tak to ujmę – całkowitą świeżynką. :)

Pecunia non olet

Heh, to na pewno świeżynka pod względem “czasu produkcji”, na innych płaszczyznach… cóż. Są zwolennicy teorii, że wszystko już powstało, a teraz pozostaje nam opowiedzieć to w inny sposób.

Tak czy inaczej, warto próbować ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

No i się nam Anonim pokazał. :)

Witaj, CountPrimagenie, pozdrawiam. :) 

 

Pecunia non olet

Welcome home (fantastyka.pl), parafrazując Metallikę ;)

Cześć, Bruce. Wystarczy Primagen – count jest cokolwiek samozwańcze i nieadekwatne…

Anonim czuł, że nie ma już wyjścia ;p Ruch na portalu jest chyba nieco mniejszy aktualnie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Witam, miłego pobytu na NF. :)

Pecunia non olet

Primagenie, dodałeś Poletko mlekiem i śmieciem płynące niemal równo osiem lat po zamieszczonym tu Burzliwym rozkwicie, z którym wiążę jakże dobre wspomnienia. :)

Mimo że tu także rzecz dotyczy upraw, chociaż już nie truskawek, a klimat opowiadania jest szalenie osobliwy, to muszę wyznać, że choć tę historię czytało się nieźle, to chyba nie wszystko zrozumiałam – nie wiem, co spowodowało przemianę Adama i Milenki, nie wiem kim był starzec i dlaczego przesiadywał na działce, nie wiem też, dlaczego słowem nie wspomniałeś o dalszym losie kolegów Adama.

Primagenie, czy rozważałeś dodanie tagu BIZARRO?

 

Grom­kie bek­nię­cie po­prze­dzi­ło wy­buch or­dy­nar­ne­ śmie­chu, który wy­trą­cił mnie z transu. Od­wró­ci­łem wzrok od sta­ru­cha, zwró­ci­łem uwagę na ko­le­gów prze­glą­da­ją­cych zdję­cia dziew­czyn. Al­bert re­cho­tał grom­ko… → Trochę blisko jak na mój gust.

Proponuję w ostatnim zdaniu: Al­bert re­cho­tał donośnie

 

Serce za­mar­ło mi w pier­si… → Czy dopowiedzenie jest konieczne? Czy serce mogło zamrzeć w innym miejscu?

 

ru­de­ra wy­glą­da­ła na opusz­czo­ną, jej wnę­trze krył głę­bo­ki cień okien. → Czy okna na pewno dają cień?

 

przy­pa­tru­jąc się umo­ru­sa­nej od ziemi dziew­czy­nie. → …przy­pa­tru­jąc się umo­ru­sa­nej ziemią dziew­czy­nie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo mi się podobało. Widać doskonały pisarski warsztat, przede wszystkim w stylu i języku (nic ci pióro przez ten czas nie zardzewiało), widać weirdową wyobraźnię mocno momentami o body horror zatrącąjącą, widać umiejętność kreślenia postaci i budowania klimatu niesamowitości i makabry bardzo prostymi, oszczędnymi, a jednocześnie skutecznymi środkami. Miałam ochotę po lekturze wskoczyć pod prysznic, żeby się z tego klimatu otrząsnąć, w tym przypadku to chyba dobrze.

ninedin.home.blog

REG:

Heh, Burzliwy Rozkwit… Wtedy wszystko się zaczęło. Zabawne, w tamtym czasie roiłem sobie, że piszę nie wiadomo jak dobrze. A portal pozwolił na nowo zdefiniować jakość tych wypocin ;)

Jak widzę, jedno się nie zmieniło – dalej tekst jest nie do końca zrozumiały XD

Podpowiem zatem, Reg. Przemianę powodowało picie mleka, które sprawiało, że ludzie przekształcali się w ludzkie śmietniki. I pomagali staruszkowi oczyszczać Mateczkę Ziemię. Gdy się wypełnili, szli do ziemi. A koledzy Adama? Za to, że rzucali w dziadka śmieciami, los dosięgnął ich natychmiastowo i jako pierwsi trafili do swych grobów. To właśnie z jednego z nich pił Adam. I się “zaraził”.

Bizarro? Hm, szczerze mówiąc, nie rozważałem. Uważasz, że byłoby to adekwatne? Do tej pory definicją bizarro były dla mnie opowiadania Fasolettiego, a te, jak wiesz, są bardziej hardcorowe.

Bardzo Ci dziękuję za to, że wciąż jesteś Reg. Że przybyłaś, przeczytałaś i poratowałaś nieśmiertelną łapanką :) Z uwagami jak najbardziej się zgadzam. To zdanie z oknami rzeczywiście nie do końca szczęśliwe, ale mi się podobało. Muszę się chwilę zastanowić, jak je przekształcić, ale to uczynię.

Trzym się orzeźwiająco w ciepłe, letnie dni.

 

NINEDIN:

Bardzo Ci dziękuję za wszelkie wsparcie. I teraz, i wcześniej z bloga czy portalu – doceniam to. Czy podobnie jak Reg miałaś problemy ze zrozumieniem fabuły? Tak naprawdę jedyną prawdziwą zagadką, jaką chciałem pozostawić, były te “twory” wychodzące z butelek. Wymyśliłem sobie kilka teorii na ich temat…

Cieszę się, że nie ma jakiegoś znaczącego spadku formy, Ninedin, bo z racji posuchy na polu antologii rozważałem napisanie czegoś dłuższego. Nie tak szablonowego, jak część tych “obrzydliwych” opowiadań, choć makabra oczywiście będzie ;)

Trzymaj się komfortowo!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Primagenie, bardzo dziękuję za wyjaśnienia. Rzecz stała się jaśniejsza, choć nie do końca pojmuję, jaka magia sprawiła, że koledzy Adama przeistoczyli się w mleko, bo rozumiem, że rano byli już gotowi do wypicia – jednakowoż domyślam się, że była to magia szczególna. Zastanawiam się też, dlaczego zniknął dziadek… Czy odszedł działać w innym gdzieindzieju, mając pewność, że miejscowymi śmieciami zajmą się Adam i Milenka?

 

Bi­zar­ro? Hm, szcze­rze mó­wiąc, nie roz­wa­ża­łem. Uwa­żasz, że by­ło­by to ade­kwat­ne?

Tak, Primagenie. Choć twórczość Karola Fasolettiego Mitki mocno różni się od Twojego opowiadania, to uważam, że Poletko… spełnia założenia bizarro.

Podeprę się cytatem z Wikipedii: „Bizarro fiction (z ang. bizarre – dziwaczny, fiction – fikcja, także: bizarro, neosurrealizm, avant punk) – współczesny gatunek literacki, którego autorzy używają takich środków wyrazu jak absurd, groteska czy satyra w celu stworzenia wyłamującej się ze schematów prozy”.

Więcej znajdziesz tutaj: https://pl.wikipedia.org/wiki/Bizarro_fiction

 

I cieszę się, Primagenie, że wróciłeś i pozostaję z nadzieją na Twoje nowe opowiadania. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

jaka magia sprawiła, że koledzy Adama przeistoczyli się w mleko, bo rozumiem, że rano byli już gotowi do wypicia

Szczególna magia tego dziadka, zbieracza śmieci. Dokładnie ;)

To jak śmierć. Można umrzeć natychmiast, a można umierać powoli… Efekt ten sam.

Zastanawiam się też, dlaczego zniknął dziadek… Czy odszedł działać w innym gdzieindzieju, mając pewność, że miejscowymi śmieciami zajmą się Adam i Milenka?

A raczej to, co z nich “wyrośnie”. Prawdopodobnie tak, Reg… Tak myślę. Poszedł działać w innym zaśmieconym rewirze.

 

OK, mogę dorzucić taki tag, choć spodziewam się, że popularności to temu tekstowi nie przysporzy ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Primagenie, tym razem dziękuję za utwierdzenie mnie w podejrzeniach. A ponieważ w końcu pojęłam opowiadanie, mogę udać się do klikarni. :)

Skoro obawiasz się, że dorzucenie sugerowanego tagu niekorzystenie wpłynie na poczytność Twojego dziełka, daj sobie z tym spokój. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sympatyczna lektura do porannej herbatki z mlekiem. XD

A także historia ku przestrodze z przewrotnym proekologicznym przesłaniem. Świetnie budujesz poczucie obcości i dziwności poprzez chłodną narrację, sugestywne porównania (“przypominające stary kapeć oblicze”, “wyglądał jak czerwona, namoczona gąbka”) i mocne kontrasty estetyczne (zestawianie opisów śmieci wszelakich z wiosennymi krajobrazami). Osobiście chyba wolałabym więcej dziwności i deformowania rzeczywistości, a mniej turpizmu, niemniej rozumiem zamysł.

Fajnym zabiegiem jest wykorzystanie motywu mleka, które na ogół kojarzy się niewinnie, a w takiej okołohorrorowej konwencji nabiera dość upiornego wydźwięku – w kinie czasem stosuje się ten chwyt, na przykład żeby podkreślić psychopatyczny charakter jakiejś postaci.

Trochę mi zgrzytały wyrażenia typu “wyprany z człowieczeństwa”, “pozbawione człowieczeństwa” – takie raczej oceniające niż działające na wyobraźnię czytelnika, podmieniłabym na coś bardziej sugestywnego, obrazowego. No i ten początek też może być pewnym, hm, szokiem estetycznym. :P

Ale ogólnie w swoim gatunku udany tekst, zatem klikam.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Sympatyczna lektura do porannej herbatki z mlekiem. XD

Rzeczywiście, bawarka to przyzwoity aperitif na tę okazję. Oby się tylko nie ulało ;p

 

Dziękuję za wizytę i ciekawy, rozbudowany komentarz, Black Cape.

Właśnie chciałem uzyskać wydźwięk proekologiczny, a zarazem uniknąć moralizatorstwa – z tego co rozumiem, nie przeciągnąłem struny. Fajnie.

Z turpizmem stety-niestety mocno mi po drodze, ale będę miał w pamięci.

 

Trochę mi zgrzytały wyrażenia typu “wyprany z człowieczeństwa”, “pozbawione człowieczeństwa” – takie raczej oceniające niż działające na wyobraźnię czytelnika, podmieniłabym na coś bardziej sugestywnego, obrazowego.

Trafna uwaga, za którą należą się osobne podziękowania. Zatem dzięki :)

W istocie – wyszła bardziej opinia narratora niż poszlaka dla czytelnika.

 

Pzdr, trzym się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Cześć CountPrimagen,

 

przeczytałem jeszcze w czerwcu, ale dopiero zbieram się do komentarza. Horrory to nie jest do końca moja bajka, ale muszę przyznać, że przy tym naprawdę poczułem się nieswojo. Nie do końca rozumiem naturę staruszka, ale chyba właśnie dlatego zrobiło to na mnie jego dziwnością wrażenie. W sensie, jakbym miał działkę, to miałbym teraz jakiś niepokój patrząc na milczącego, starszego wiekiem sąsiada ;) Na początku odrzucił mnie tylko tak kolokwialny język w opisie seksualności na początku opowiadania, szczególnie że potem aż tak kolokwialnie nie było – ale rozumiem, że to miało jakoś nakreślić nam charakter jednego z bohaterów, więc kupuję to jako koncepcję autorską (choć przyznam, że w pierwszej chwili mnie odrzucającą).

Podsumowując – bardzo dla mnie dziwna, niepokojąca fabuła, to chyba to, czego oczekiwałbym od horrorów. Jeśli mógłbym, to klikałbym do biblioteki :-)

Dziękuję za miłą i nieoczekiwaną wizytę, Gimlosie :)

Odrzucający początek, mówisz… Możesz mieć rację. Ciekawe, czy były inne osoby, które zajrzały, ale po kilku zdaniach stwierdziły, że czegoś takiego nie chcą czytać. Tutaj nie pisze się komentarzy w takich okolicznościach, a szkoda, bo bywają przydatne ;)

Cieszę się, że jednak przetrwałeś i dalsza część prezentowała się już lepiej.

 

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Sam początek mnie nieco rozbawił: wyobraziłam sobie, że bohater przed seksem sprawdza, czy jest staruszek ;)

Odkąd nastały ciepłe dni[+,] właściwie nie opuszczałem działki.

Nigdy nie przyłapałem starucha na gorącym uczynku, ale zagadka znikających z działki śmieci zdawała się mieć jedno rozwiązanie – starzec włamywał się na moją posesję i zabierał to, co pozostawiłem po zabawie z Milenką lub kumplami. Tylko czy powinienem się temu sprzeciwić?

No, wypadałoby po prostu samemu po sobie sprzątać ;)

 

Wciągające opowiadanie. Nie do końca zrozumiałam, co tak naprawdę robi staruszek (ale doczytałam w komentarzach). 

Nieustannie jestem pod wrażeniem Twoich pomysłów.

Czytało się świetnie.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Cześć, Anet, dziękuję za wizytę i miły komentarz.

Sam początek mnie nieco rozbawił: wyobraziłam sobie, że bohater przed seksem sprawdza, czy jest staruszek ;)

Cóż, lepiej nie wnikać, jak staruszek wpływał na jego potencję XD

Ale lepiej, że rozbawiło, niż jakby miało zgorszyć!

 

Czyli Ty również zgłaszasz, że trochę niezrozumiałe… Ok, dzięki yes

Będę nad tym pracował.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Nowa Fantastyka