- Opowiadanie: WyrmKiller - Raj jest miejscem na Ziemi

Raj jest miejscem na Ziemi

Po­mysł na opo­wia­da­nie wpadł mi do głowy nie­spo­dzie­wa­nie. Wra­ca­łem z ga­le­rii han­dlo­wej, gdy nagle w gło­wie po­ja­wi­ło się pierw­sze zda­nie po­niż­sze­go tek­stu. Mu­sia­łem coś z tym zro­bić i tak oto po­wsta­ła hi­sto­ria o po­szu­ki­wa­niach Raju.

Za­pra­szam do lek­tu­ry :)

 

Serdecznie dziękuję za betę, miłe słowa i motywację do dalszego pisania.

Wszystkiego najlepszego!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy, Finkla

Oceny

Raj jest miejscem na Ziemi

Droga do Raju otwierała się dopiero wtedy, gdy człowiek wszedł w posiadanie dwóch rzeczy: Ucha – artefaktu odpowiedzialnego za niekończące się, przyziemne doznania oraz Nosa będącego miejscem doznań duchowych, odległych od rozkoszy ciała. Plythia posiadała Ucho. Znalazła je zakopane pod spiralnym drzewem, którego owoce przypominały napuchnięte od soku jagody.

Brakowało jej tylko Nosa.

– Posłuchaj więc mnie chociaż przez chwilę. I zlituj się, nie obgryzaj paznokci! Zacznijmy od początku. Zbawienie duszy to nasz cel. Proste, czyż nie? By zbawić duszę, musisz trafić do Raju. To również zrozumiałe, prawda? Raj jednak zamknięty jest na cztery spusty, właściwie to na tysiąc i jedną kłódkę, ale mniejsza z tym. Otworzyć go można przez wejście w posiadanie Nosa i Ucha. Tylko tyle. Bierzesz je i gnasz ku boskości. Problemem może być ich znalezienie. W tym też punkcie jesteśmy.

Plythia tłumaczyła skrupulatnie zawiłości zbawienia, chociaż nerwy powoli zaczynały jej puszczać.

– Rozumiem, rozumiem, wszystko łapię – zapewniał Gerry. – Ale…

– Oczywiście, że jest „ale”! Zawsze musi być cholerne „ale”!

– Mamy znaleźć Nos i Ucho, ale dlaczego? Przecież w Raju jest ich od groma.

Plythia pogładziła podbródek. Wszystko, byle nie uderzyć pomocnika. Przyrzekła, że nie uderzy nigdy dziecka. Właściwie to nastolatka, ale wychodziło na to samo.

– To już nie do mnie pytanie. – Uśmiechnęła się, ale Gerry nie dostrzegł na jej twarzy choć ociupinki pobłażliwości. – Znajdziemy jeszcze Nos, trafimy do Raju i wtedy zarzucisz obecnych tam milionem pytań, dobrze?

– Jesteś okropnym człowiekiem. Mówił ci to ktoś kiedyś?

– Tak, wielokrotnie. Możesz teraz ruszyć tyłek? Umrę, jeżeli ktoś przed nami zdoła czmychnąć z Nosem.

Jezioro otaczały spiczaste niczym zęby skały i szereg jaskiń, z których łypały pary gadzich oczu.

Plythia dzierżyła w dłoni zawiniątko. W środku spoczywało pokaźnych rozmiarów Ucho. Nawet na chwilę nie pozwalała, by promienie słoneczne dotknęły przepotężnej sfery. A nuż Słońce sprawiłoby, że wszystkie magiczne właściwości zniknęłyby niczym szczątki ptaka przy gnieździe mrówek. Nie warto ryzykować, zwłaszcza, gdy w grę wchodziło zbawienie.

Nie znała Gerry’ego długo. Nie minęły dwa miesiące, od kiedy przygarnęła go pod opiekuńcze skrzydło. Była poszukiwaczką przygód, w sumie to czymś pomiędzy tym, a najemnikiem. Co prawda nie nadawała się do bijatyki, wolała przeznaczyć czas na trenowanie umysłu niż mięśni, ale w poszukiwaniu skarbów nie była sobie równych. Wymogiem gildii, do której należała, było posiadanie giermka – zazwyczaj osieroconego dzieciaka z miejskiego bidula. Robiła dobry uczynek, a zarazem nie musiała taszczyć wszystkiego na plecach.

Gerry szedł zawsze z boku, w odległości nie mniejszej niż długość ręki Plythii. Zupełnie jakby się jej obawiał.

– Jeżeli Ucho znaleźliśmy pomiędzy wydmami, dlaczego Nos nie miałby znajdować się w ich zupełnym przeciwieństwie? – zapytał Gerry, po czym wskazał na jezioro.

Głupiutki chłopiec, pomyślała Plythia.

– Artefakty, zwłaszcza tak cenne jak te, mają to do siebie, że nie podąża za nimi żadna logika. Są tam, gdzie powinny być. Coś jak przeznaczenie.

– Przeznaczenie?

– Fatum, łaska boża, los, łapiesz chyba, o co chodzi. Nos oczekuje, by go znaleźć. Jest we właściwym miejscu, o właściwym czasie. Wystarczy tylko, żebyśmy wytężyli zmysły i pozwolili się im kierować.

– Nie rozumiem, jakim cudem możesz być wciąż w tym zawodzie.

Bystrzak z niego. Nie bez powodu Plythia go wybrała. Może i był irytujący, i nazbyt wścibski, ale taka już natura dziecka. Coś jeszcze gnieździło się w jego oczu. Jakby w jednej chwili rozgryzł, z kim ma do czynienia.

– Spróbować warto – powiedział, naciskając na przeszukanie jeziora.

Zanurzyli się więc w galaretowatej brei, którą z trudem można było nazwać wodą, lecz niczego nie znaleźli.

– Dosypali żelatyny – oznajmił nieco zdziwiony Gerry.

– Jesteśmy poza terytorium cywilizowanego świata, przygotuj się na więcej dziwów.

– No tak, szukamy Nosa, wszystkiego mogłem się spodziewać.

Ruszyli dalej, wzdłuż wydeptanej pośród łąk ścieżki. Rzędy maków układały się w krwawe kręgi, pośród których wyglądały przerażone żonkile, jakby wyczuwały złotymi płatkami czyhające niebezpieczeństwo.

– Robisz to od dawna? – zaczął rozmowę Gerry.

– Sztuka poszukiwania skarbów nie jest mi obca. A czemu pytasz?

– Próba zabicia ciszy.

Prawda, oprócz cykania owadów skrytych w gęstych trawach, panowała niezmącona cisza.

– A od kiedy ty…

W ostatniej chwili ugryzła się w język. Od kiedy, co? Od kiedy jest sierotą? Od jak dawna przebywa w sierocińcu? Życie Gerry’ego było usłane pasmem nieszczęść. Drążenie w przeszłości dzieciaka sprawiłoby tylko niepotrzebny ból. Nawet taka osoba jak Plythia o tym wiedziała.

– Rodzice zostawili mnie pod drzwiami bidula. Miałem może z cztery lata. Pamiętam tylko, że padało i przemokłem jak nigdy. Reszta to mgła – odpowiedział Gerry. – Nigdy mnie o to nie pytałaś. Nigdy o nic nie pytasz.

Spojrzał na nią podejrzliwie, jakby w ciele kobiety zagnieździła się inna osoba.

– Przypominasz mi kogoś.

Nic więcej do siebie nie powiedzieli. Przynajmniej nie do momentu, gdy łąki przeobraziły się w pola spękanej, szarawej ziemi. Im dalej szli, tym bardziej znany im świat zmieniał się w realizację obrazów sennych. W oddali majaczył Londyn z wysokimi, dymiącymi kominami. Jedyny dom, który Plythia posiadała, chociaż nigdy w nim długo nie przesiadywała. Zachodziła na chwilę, gdy tęsknota wystarczająco zmęczyła umysł, po chwili uciekała, dzierżąc pod pachą bolesne wspomnienia.

– To nie ma sensu – rzekł Gerry, gdy popękana ziemia zaprowadziła ich nad skarpę. – Ślepcy prowadzeni przez innych ślepców.

Plythia przyjrzała się widokowi w dole. Lustro ukazywało zmęczoną kobietę o smutnych oczach, wytartych przez gumkę ustach i z przedziurawioną głową.

– Raj jest miejscem na ziemi – powiedziała, pieszcząc zawiniątko. – Nie sądziłeś, chyba że dostęp do niego będzie prosty?

Gerry usiadł na skalnym brzegu. Nogi zwisały mu w dół, prawie dotykał niepokojącego lustra.

– Nie mam ochoty umierać na pustkowiach.

– Nie umrzesz, jeżeli postarasz się być pożyteczny choć przez chwilę. A może chcesz powiedzieć, że tkwienie w zapomnianym przez Raj sierocińcu było lepsze? Wyświadczyłam ci przysługę. Powinieneś być mi wdzięczny.

Plythia nie spostrzegła, gdy Gerry w przypływie gniewu szarpnął za zawiniątko. Sfera w kolorze przypalonego karmelu wyskoczyła niczym żaba i rozbiła lustro. Kobieta już miała zamiar krzyczeć, karcić niesfornego pomocnika, nawet porzucić poszukiwania Raju i zawrócić do sierocińca, gdy rzeczywistość dookoła przestała przypominać przykryte popiołem pustkowia.

– Genialne, drogie dziecko. – Ścisnęła policzki Gerry i prawie je pocałowała. – Oczywiście, jakże o tym nie pomyślałam! Droga do Nosa wiedzie przecież przez Ucho.

– Twoja wiedza anatomiczna jest przerażająca – skomentował pomocnik.

Otaczała ich nicość. Szumiało jak przy odbiorniku telewizyjnym, gdy antena przestawała odbierać sygnał. Znaleźli się wewnątrz Nosa – genialnej sfery poznania cielesności.

Spoglądali na nos, ten anatomiczny, spiczasty, ludzki.

– Zagadka nazwy została rozwiązana – powiedział Gerry, próbując dotknąć trzeszczącej nicości.

Czarno-białe fale przenikały rękę, tak jakby ludzki byt tracił wszelkie właściwości materialne. W momencie, gdy chłopak zapoznawał się z nowym światem, Plythia, nie tracąc czasu, ruszyła przed oblicze majestatycznego nosa, którego istnienie pęczniało wraz z kolejnymi przebytymi krokami.

– Jest cudowny – wyszeptała, po czym dotknęła jego czubka.

 

*

 

– Mamo, mamo! – Chłopiec zbiegł po schodach. – Spójrz, co złapałem.

Trzymał w dłoni niewielką jaszczurkę, która uznała, że parapet będzie idealnym miejscem do wylegiwania się na Słońcu.

– Ile razy ci mówiłam, że masz nie biegać po schodach?

– Ale spójrz na zwierzątko.

– Jestem zajęta, odejdź.

Wróciła ze zlecenia zmęczona, z trudem nalewała kolejny kieliszek whisky.

– Zwierzątko… – nalegał chłopiec. Zbierało mu się na płacz.

– Wypuść je i zostaw mnie w spokoju. Muszę popracować.

Nie spoglądała na syna. Wpatrywała się w zapisane niezrozumiałymi znakami kartki, próbując doszukać się tajemnych prawd. Nie dostrzegła, gdy chłopiec wbiegł na piętro i z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi.

Błądziła bezsensownie palcem po papierze, próbując wyczarować cokolwiek pomocnego. Większość dnia spędzała w zapiskach. Resztę przesypiała, gdy umysł męczył się wystarczająco i wyłączał, by zregenerować siły.

Gerry wyszedł ze schowka pod schodami. Uważnie obserwował, co dzieje się dookoła. Rzeczywistość namalowano wyblakłymi barwami, jakby malarzowi zabrakło farby i musiał korzystać z resztek. Ponura przestrzeń sprawiała, że miał ochotę czym prędzej stąd uciec, ale wiedział, że nie zdoła tego zrobić, gdy jest pod opieką Plythi.

– Trafiliśmy do środka – oznajmił, sprawdzając, czy półki nie rozpłyną się pod wpływem jego dotyku. – Wnętrze twoich wspomnień.

Kobieta przy biurku nie reagowała. Wpatrywała się wciąż w kartki jakby zaklęto ją w czasie. A może też tak było. Malarz namalował to, co mu zlecono i następnie odszedł na zasłużoną emeryturę.

– Kiedy to było? Dziesięć lat temu? Więcej? – spytał Gerry.

Plythia stała w półcieniu, jakby licząc na to, że wspomnienie jej nie dojrzy, choć ono nigdy nie miało takiego zamiaru. Przeminęło, było częścią przeszłości, a teraz cząstką Nosa.

– Wolisz nie odpowiadać? Gdzie podział się twój cięty język? Zjadły ci go myszy?

Gerry przechadzał się po mieszkaniu, nie szukając niczego konkretnego. Należał do rwącego nurtu, który nie pytał o zdanie. Płynął, jak robił to przez całe życie.

Frontowe drzwi nagle się otworzyły. Huragan wtargnął do środka, poderwał kartki, a następnie rozszarpał je na papierowe śnieżynki. Ruszył do Plythi i Gerry’ego. Porwał ich ze sobą w głąb niekończącego się Nosa, stacjonującego przed mieszkaniem.

 

*

 

– Jeżeli pani odkrycia, pani Plythio, okażą się prawdą, nastąpi przełom w badaniach nad Rajem – rzekł profesor w beżowym garniturze.

– Była to doprawdy cudowna lektura – powiedział ten w granatowym, oddając teczkę z napisem „Najistotniejsze” w dłonie Plythi. – Moje serce raduje się, gdy myślę o drodze jaką pani przeszła. Od niewyróżniającej się studentki, z trudem zdającej egzaminy, zwłaszcza te z prowadzonych przeze mnie przedmiotów, do takiej, nie bójmy się tych słów, poważnej kobiety. Chylę przed panią czoło, pani Plythio.

– Nie trzeba, naprawdę, panie profesorze – odparła, rumieniąc się. – Wyniki moich badań są zasługą całej katedry.

Kłamała. Oczywiście, że kłamała. Mieli ją gdzieś, gdy męczyła się, prowadząc badania w pajęczych dołach i zapomnianych przez ludzkość ruinach. Nie kwapili się pomóc jej w uzyskaniu dostępu do pradawnych ksiąg i zakazanych materiałów.

– A cóż dalej, pani Plythio? – zapytał profesor w beżowym garniturze. Krzaczaste wąsy przykrywały mu usta na tyle, że z trudem można było dostrzec, gdy się poruszały. Równie dobrze mógłby być brzuchomówcą.

– Udam się do Raju – odparła.

Profesorowie spojrzeli po sobie.

Minęła chwila zanim którykolwiek przemówił.

– Udam się do Raju i pokażę, że badania, nad którymi spędziłam najlepsze lata życia miały sens.

Wiedziała, że zabrzmiało to idiotycznie. „Najlepsze lata życia”. Jakby nie znała innych słów. Czego tak naprawdę pragnęła? Wykąpać się w chwili wątpliwej sławy?

– Będzie to wybitnie trudny wyczyn – oznajmił profesor w granatowym garniturze.

– Rozmawiamy przecież o kwestiach natury metafizycznej – dołączył ten w różowym. – Byłoby cudownie, gdyby zdołała pani odkryć empirycznie drogę do Raju. Jako że całość pracy skupia się jedynie na podaniach i legendach, potrzebny jest dobitny dowód, że ludzkość ma możliwość wkroczyć w nową erę. Zaznaczam, iż nie chciałbym wprowadzać pani w żadne zakłopotanie, jednak, czy takaż eskapada nie wymaga doświadczenia naukowego? Jest pani jedynie doktorantką, nie sposób przecież…

Umysł Plythii zaprzestał rejestrować wydobywające się z ust profesora bzdury. Nie ważne jak cudownie by je opakował, wszystko sprowadzało się do jednego – podminowania jej dalszych działań. Chwila sukcesu ulatniała się niczym powietrze z przekłutego balonu.

Monolog profesora przemienił się niezwłocznie w rozmowę dwóch starców, wiedzących lepiej, co kobieta powinna uczynić.

– Proszę, pozwólcie mi przynajmniej spróbować – powiedziała, po czym padła na kolana.

Wywołało to niemałe zakłopotanie na twarzach profesorów. W zabiegany dzień, na przejściu między salami wykładowymi młoda doktoranka zaczęła błagać o bliżej nieskonkretyzowaną rzecz. Zebrani wokół studenci niezbyt dociekali, co było źródłem zamieszania, ale widok tak groteskowy i niezwykły sprawił, że wnętrze uniwersytetu przepełniło się szeptami i chichotem.

– Dobrze, pani Plythio, już dobrze – powiedział półgłosem oblany zimnym potem profesor. – Porozmawiamy o tym w pokoju. Nie jest to przecież miejsce na takie sceny.

– Proszę w tym momencie się opanować! – Drugi z nich obrał taktykę niepocieszonego ojca. Lata doświadczeń ze studentami jednak nie nauczyły go najwyraźniej, że podnoszenie głosu na osobę niżej w hierarchii wywoła zgorszenie i nienawistne spojrzenia. – To znaczy, nie przystoi pani takie zachowanie, pani Plythio. Oczywiście, że pomyślimy o dalszym wspieraniu pani działań.

Wygrała. Chociaż na chwilę poczuła, że ma tych dwóch stetryczałych dziadów pod butem.

Scena zastygła po raz kolejny, identycznie jak w dawnym mieszkaniu Plythii.

Gerry z trudem przedostał się przez rzędy studentów, których zastygłe w czasie ciała przypominały figury woskowe.

– Nie wiedziałem, że zajmowałaś się kiedyś pracą naukową – oświadczył Gerry. – Ale niewiele o tobie wiem. Nigdy bym nie zgadł, że jesteś typem człowieka siedzącego godzinami w książkach.

Plythia utkwiła wzrok w mahoniowych drzwiach, gdzie mieściła się dawniej jej katedra. Tak wiele wspomnień, tyle straconych chwil, jakby świat karał ją za dawne grzechy na nowo.

– Wszystko doprowadziło cię do tego miejsca – skomentował Gerry. – Skrupulatna praca jednak popłaca.

Ale nie wiedział wszystkiego. Skąd miałby wiedzieć? Nie dzieliła się z nim przeszłością. Był jedynie przedmiotem, który otrzymywał ludzkie cechy, gdy stawał się przydatny.

Świat zawirował na nowo. Wiatr przegnał studenckie figury woskowe, rozbijając je o ściany niczym szklane wazony. Drzwi do katedry otworzyły się z hukiem, a oczom podróżników ukazał się gigantyczny nos – oprowadzacz po zakątkach umysłu Plythii.

 

*

 

Krzaczaste brwi wyjrzały znad stosu notatek.

– To wszystko dotyczy Raju? – zapytał zszokowany profesor.

Bankiet z okazji zakończenia roku akademickiego trwał w najlepsze. Zaproszeni goście popijali słodkie wino, dyrekcja, siedząca przy oddzielnym stole, raczyła się whisky z lodem, niektórzy wykładowcy siedzieli na uboczu, z dala od trwającej zabawy, uważając, by zawroty głowy nie wywołały niefortunnego zbiegu wydarzeń.

– Zostawiłam segregator z notatkami w katedrze – odparła Plythia. – Nie sądzę, by zdołał pan wszystko przejrzeć podczas dzisiejszego wieczoru.

– Jak tylko znajdę chwilę, rzucę na to okiem.

Nie zrobisz tego, grubasie, pomyślała Plythia. Nie wiesz, co masz powiedzieć. Nigdy nie chciałeś we mnie uwierzyć.

– Polecam, zawarto tam ciekawe rzeczy – powiedział młodzieniec u jej boku.

– Doprawdy? A z kim mam do czynienia?

– Asystent – ubiegła go w odpowiedzi Plythia.

Położyła dłoń na ramieniu chłopaka i ścisnęła.

– Oczywiście, młoda krew jest zawsze potrzebna. Nowe spojrzenie na sprawy. Pewnie pana rówieśnicy nawet już nie myślą o Raju. Wszystko stało się takie… przyziemne.

Grupa wykładowców po kilku głębszych dosiadła się do stolika obok.

– Nie jestem szczególnym zwolennikiem rozważań o Raju – odparł młodzieniec.

– Przedziwne. – Profesor podrapał się po brodzie. – A jednak asystuje pan w badaniach.

Zmierzył wzrokiem Plythię, która starała się niczego nie zdradzać.

W głębi jej duszy wszystko buzowało. Natrętne myśli, co chwilę sugerowały, że młody wygada się, nie zdoła utrzymać języka za zębami. Na diabła go tutaj brała? Tak, nalegał, mówił, że na to zasługuje, wiele jej pomógł, ale sama zdołałaby to osiągnąć. Nie powinna liczyć na nikogo, zwłaszcza, gdy cała jej przyszłość wisiała na włosku.

– To specjalne okoliczności.

– Wszystkie takie są. Nie spotkałem jeszcze osoby, która nie byłaby zafascynowana prowadzonymi badaniami. I rozumiem, że jest pan asystentem, ale wciąż wymagało to wiele pracy.

– Ma pan rację, to jedynie asystent – włączyła się do rozmowy Plythia. – Cóż on może wiedzieć? Plecie to, co mu ślina na język przyniesie. Przepraszam bardzo za jego zachowanie. Nie powinnam go tu zabierać.

– Ależ skądże, pani Plythio, z chęcią posłucham jak…

– Jestem jej synem – wyznał młodzieniec. – Mam prawo tu być.

Czas zamarł. Serce Plythii zwolniło na chwilę, jakby zapomniało, jak powinno pracować.

Niewdzięczny.

Rozumiała, z czym wiązało się wyznanie jej okropnego asystenta. Powiązania rodzinne nie wchodziły w grę. Największa zasada złamana. Gdyby trzymał język za zębami, nikt by się nie domyślił. Ale musiał mieć chwilę sławy. Radował się z tego, że matka straciła wszystko, na co tak ciężko pracowała. Nawet na niego nie patrzyła. Brzydziła się nim.

– Pani Plythio, wie pani dobrze jakie mamy podejście do… wykorzystywania członków rodziny w kwestiach naukowych.

Zaczęło się. Słowa zmieniły się w jad i zaczęły sączyć do jej żył, zatruwać resztki człowieczeństwa. Bez tych badań, bez Raju, była nikim.

Zauważyła kątem oka, że syn odbija się od pijanych dorosłych i czmycha przez uchylone drzwi.

Nie, tak się nie bawimy, pomyślała.

Wybiegła za nim.

Obraz zastygł na nowo.

Okrutne spojrzenia spoczęły na nowej-starej Plythii. Wyszła zza kotary wraz z Gerrym. Przebrzydły wzrok współpracowników już jej nie interesował. Martwiła się czym innym, tym, co będzie dalej.

Ruszyła za dawną sobą, zanim Gerry zdołał skomentować sytuację.

 

*

 

– Jesteś dumny z siebie?

Dopadła syna w korytarzu przed składzikiem.

– Miałem tego dosyć, nigdy mnie nie doceniasz!

– Jak mam doceniać, gdy martwisz się tylko o siebie. Wiesz, ile musiałam się wyrzec, żebyś żył na poziomie? Tak mi się teraz odpłacasz?

– Nigdy się dla ciebie nie liczyłem. Byłem tylko przedmiotem, który wykorzystywałaś.

– Dałam ci życie! Powinieneś się z tego cieszyć.

– Wolałbym nie żyć niż mieć taką matkę jak…

Przyrzekała, że nigdy nie uderzy dziecka. Nie posunie się do tak okrutnego czynu.

Syn zatoczył się pod wpływem otwartej dłoni wymierzonej w jego policzek. Spojrzał na matkę po raz ostatni. Nie płakał, chociaż zapewne tego pragnął. Nie mógł dać jej satysfakcji, że zdołała go złamać. Zerwał się na równe nogi i wybiegł z budynku.

Plythia stanęła w korytarzu niczym marmurowy posąg. Nie potrafiła tego zrozumieć. Patrzyła na zaczerwienioną dłoń jakby do niej nie należała. Przecież przyrzekała, że nigdy nie uderzy dziecka. Przyrzekała…

– Chodźmy stąd – powiedział Gerry, ciągnąc Plythię za dłoń.

– Już go więcej nie zobaczyłam – odezwała się po raz pierwszy. – Gdy wróciłam do domu, jego pokój był pusty. Obdzwoniłam ciotki, dziadków, nikt mi nic nie powiedział. Ale w głębi duszy wiedziałam, że wszystkiego się dowiedzieli. Wiedzieli lepiej ode mnie, co zrobić. Byłam jego matką, jak mogłam…

– Chodź, zróbmy to, po co tu przyszliśmy i wynośmy się ze wspomnień.

 

*

 

– Możesz wybrać jedno – powiedział opiekun do grubo ubranej Plythii.

Była zima. Dzieci zebrano przed sierociniec i wystawiono niczym garnki na targu.

– Jeżeli chcesz się czegoś dowiedzieć, nas o to nie pytaj. Staramy się do nich nie przywiązywać.

Nos zabrał ich do wspomnień, które Gerry pamiętał. Zrozumiał, dlaczego Plythia go wtedy wybrała. Spośród wszystkich dzieciaków, najbardziej przypominał z wyglądu jej syna.

– Wiesz już wszystko, prawda? – powiedziała i położyła mu dłoń na ramieniu.

– Może asystować w badaniach, pomagać w porządkach domowych, czy robić cokolwiek innego – mówił opiekun z przeszłości. – Tylko nie czuj się dobrze z myślą, że dajesz mu dom. Wypełniasz jedynie pustkę we własnej duszy.

Sierociniec rozerwał się na strzępy. Rządek sierot spłaszczył się i zrolował w olbrzymią słomkę. Rzeczywistość rozpadała się na nowo. Tym razem podmuch wiatru nigdzie ich nie zabrał. Wciąż tkwili w tym samym wspomnieniu, tyle że zupełnie pustym. Wszędzie panowała przejmująca biel, jakby wszystko zasypał śnieg.

W oddali coś zaczęło się rodzić. Czarna plama atramentu rozlewała się coraz szerzej i dalej. Tworzyła niezrozumiałe kształty, sprawiające, że podróżnikom zaczęło się robić niedobrze. Cokolwiek to było, odpychało ich. Zobaczyli to, co mieli dojrzeć. Przeklęty film z życiorysu Plythii.

Ale ona nie miała zamiaru się poddawać. Ruszyła przed siebie, czując, jak stopy zagnieżdżają się w nienaturalnej materii. Z trudem, krok za krokiem, zbliżała się do plamy atramentu. Gerry próbował ją powstrzymać. Krzyczał i błagał, ale nie odważył się zrobić kroku w przód.

Dalsza droga była przeznaczona Plythii.

Dotknęła czerni przypominającej modelinę. Wzięła ją w dłoń, wygięła, zniekształciła. Nie mogła się poddać, nie po tym wszystkim, co widziała, a o czym tak bardzo pragnęła zapomnieć. Jakże właściwym byłoby zawrócenie, naprawienie wszystkich błędów. Ale nie każdy na to zasługiwał.

Za bardzo zatraciła się w grzechu.

Miała to. Czarna modelina ugięła się pod wpływem siły palców.

Odnalazła Nos. Niewielkich rozmiarów artefakt spoczął w dłoni Plythii, a otaczające ją obrazy rozmyły się w jednej chwili.

 

*

 

Powrócili przed klif, jakby nie ruszyli się stamtąd o krok.

Bolały ich wszystkie mięśnie, głowy nabrzmiały, jakby miały za chwilę wybuchnąć na wiele kawałków.

Ale wrócili.

Plythia trzymała przy sercu Ucho i Nos.

Chmury rozstąpiły się i z nieba runął rząd tysiąca schodów. Ścieżka do Raju.

Nie myliła się. Przeznaczyła całe życie na badania, tyle wyrzeczeń, tyle wyrządzonego zła, wszystko, by znaleźć się w tym dokładnie miejscu. Od spełnienia marzeń dzielił ją jeden krok.

– Na co czekasz? – zapytał zdumiony Gerry. – Ruszaj przed siebie.

Nie zrobiła tego.

Cisnęła Ucho i Nos w przepaść za nimi. Niebiańskie schody zniknęły tak szybko, jak się pojawiły.

Nic nie powiedziała, nie starała się tłumaczyć, poprawiła jedynie plecak i udała się z powrotem w stronę Londynu.

Gerry westchnął. Całe to szaleństwo na nic.

Spojrzał jedynie w przepaść i jej niekończące się dno. Jeżeli Plythia znów zamarzy o Raju, będzie musiała znaleźć inną drogę.

Krzyknął, by na niego poczekała i już nie oglądając się za siebie, ruszył za nią.

 

*

 

Schowali się za zaparkowanymi autami. Ulica była pusta. Środek dnia. Większość ludzi było zabieganych, ale nie osoba, przed której domem czekali.

– Powinniśmy zawrócić. Jednak się rozmyśliłam, nie powinnam tego robić, to bez sensu, przecież wiem jaką…

– Plythia, proszę, jeżeli znów się z czegokolwiek wycofasz, więcej mnie nie zobaczysz.

– Więc mam tak po prostu podejść do drzwi i zapukać?

– Albo zadzwonić dzwonkiem. Decyzja należy do ciebie.

Przez ulicę mignęła pędząca ponad limit prędkości taksówka.

– Wiem, co mi powie. Nie chce mnie znać. Zniszczyłam mu życie.

– Prawdopodobnie tak.

– Jak mam to wszystko cofnąć? Jak mam odpokutować za grzechy?

– Zacznij od rozmowy, ludzie tak zazwyczaj robią.

Uśmiechnął się do niej. Po raz pierwszy spojrzał na nią jak na drugiego, zranionego człowieka.

Plythia stanęła przed domem, przełknęła ślinę, otarła pot z czoła. Nawet jeżeli nie zdoła usłyszeć od niego jakiegokolwiek słowa, jeżeli zamknie przed jej twarzą drzwi, wystarczy, że ujrzy znów twarz syna.

Zapukała.

 

 

Koniec

Komentarze

Powtórzę z bety (za którą niniejszym bardzo dziękuję) – ciekawa geneza, przedstawiona w przedmowie; wzruszające, moralizatorskie, bardzo mocne! A zakończenie szczególnie. :)

Pozdrawiam, klikam. :)

Pecunia non olet

smiley

Jeden z rodzyneczków w masie szkarad, gnomów, czarnej magii i jezior krwi… Choć to też

potrzebne – wszak bez nocy nie byłoby dnia… Dokładnie to, co bruce.

Pozdrawiam.

dum spiro spero

Hej, bruce!

Dziękuję za komentarz i z calutkiego serca dziękuję za betę. Potrafisz podnieść na sercu i sprawić, że nie traci się pasji do pisania, nawet jeżeli coś zbytnio nie wyjdzie. Nie zmieniaj się!

I coś mnie ciągnie do takich moralizatorskich tekstów. Lubię, gdy tekst ma jakieś przesłanie i idzie coś z niego wynieść. A takie nieco abstrakcyjne, surrealistyczne opowiadania mają to do siebie, że idzie w nie wpleść jakiś komentarz.

 

Hej, Fascynator!

Zgadzam się, że mrok też jest potrzebny. Osobiście lubię mroczne klimaty, bardziej brutalne historie, ale też w tych bardziej lżejszych można zawrzeć coś ważnego i istotnego. Wnioskuję po komentarzu, że całkiem się podobało, więc miło mi.

 

Pozdrawiam i życzę wszystkiego najlepszego!

heart Pozdrowionka i wszystkiego dobrego. :)

Pecunia non olet

Nie przepadam za moralitetami, ale ten jest na tyle nietypowy, że jakoś przełknęłam.

Z jednej strony rozumiem decyzję bohaterki. Z drugiej – wkurza mnie niezdecydowanie postaci. Najpierw straciła syna, prowadząc badania, potem wyrzuciła w cholerę rezultaty badań, żeby odzyskać dziecko. W ten sposób została z niczym, o wiele lepiej dla niej byłoby nie robić nic. Dla mnie to trochę nieracjonalne.

Ale czytałam z zainteresowaniem. Ciekawy pomysł na drogę do raju.

Kojarzyło się z piosenkami – “Zmysły znają drogę do raju bram” i “Heaven is a place on Earth”.

Coś jeszcze gnieździło się w jego oczu.

Coś tu się posypawszy.

Babska logika rządzi!

Hej, Finkla!

Dziękuję za komentarz.

Tytuł opowiadania zdecydowanie nawiązuje do “Heaven is a place on Earth”.

Bohaterka raczej nie jest postacią, którą idzie polubić. Narobiła w życiu wiele błędów, była egoistyczna, okrutna. Ale nie zgodzę się, że została na koniec z niczym. Pozostała z nadzieją, że zdoła zmienić własne życie i może odbudować relację z synem. Czy jej się to uda? Nie wiem, ale przeszła jakąś drogę i zdołała wybrać coś, co było istotne.

Cieszę się, ze opowiadanie się ostatecznie podobało. I dziękuję za klik do biblioteki, wiele to dla mnie znaczy.

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka