Wiedział, że mgła zaraz zacznie rzednąć i ukaże się zarys wieży. Musiał tylko chwilę poczekać. W tym momencie pełna koncentracja na obrazie nie była konieczna, mogła wręcz utrudnić cały proces. Skupił się więc na świadomym oddychaniu, żeby myśli nie uciekły do spraw przyziemnych. Jego klatka piersiowa poruszała się według rytmu: wdech, zatrzymanie, wydech, zatrzymanie. Każde z działań trwało równo pięć sekund. Wykonał kilka powtórzeń. Nie umknęło to uwadze obserwujących go agentów. Technikę „oddychania po kwadracie” stosowali nie tylko komandosi Navy Seals, była też znana rodzimym służbom. Funkcjonariusze spojrzeli na siebie i kiwnęli z uznaniem głowami. On tego jednak nie mógł widzieć. Ujrzał za to wyłaniający się z mgły zarys znajomej już wieży. Gdy ukazała mu się po raz pierwszy, pomyślał, że to średniowieczna wartownia. Później, że może dziewiętnastowieczna czatownia straży pożarnej. Wreszcie odkrył, że to stara wieża widokowa. Może pochodząca z czasów świetności Beskidenverein?
Ruszył w stronę strzelistego budynku. Drzwi były zamknięte, ale wiedział już, że to nie problem. Obok niego przemknął cień jakiejś wysokiej postaci i po chwili znaleźli się w środku. Trudno było ustalić, ile wieża miała kondygnacji. Schody spowijała mgła. Na ścianach wisiały niewyraźne zdjęcia, mapy i obrazy. Na najwyższe piętro dotarł nad podziw szybko. Towarzyszący mu dotąd cień gdzieś zniknął. W pomieszczeniu panował półmrok, jedynie stolik na środku oświetlał reflektor punktowy. Podszedł do mebla i skoncentrował się mocno na tym wyraźnym obiekcie. Stojący na blacie model wieży, być może tej samej, w której się znajdował, miał około pół metra. Powoli, centymetr po centymetrze studiował miniaturę. Nie dostrzegł jednak nic ciekawego: żadnych napisów, liczb, symboli, rysunków. Rozczarowany skupił się na zapamiętaniu najdrobniejszych szczegółów budowli: drzwi, układu okienek, szczytu. Odwrócił się w stronę ledwie zauważalnej drabinki wiodącej na taras widokowy. Chwycił poręcz i stanął na pierwszym stopniu. Jak uniesiony windą dotarł w sekundę do klapy zagradzającej wyjście. Była zamknięta. Naparł na nią z całej siły. Nawet nie drgnęła. Wrócił niżej i przeszukał pomieszczenie wypełnione mgłą, inną jednak niż ta, którą widział na zewnątrz. Ta była szara i nie niosła w sobie wilgoci. Nie znalazł ani klucza, ani jakiegoś mechanizmu otwierającego właz. Rozczarowany spojrzał raz jeszcze w kierunku modelu. Odetchnął głęboko kilka razy i obraz wieży zniknął.
***
Leżał w pokoju więziennego szpitala, połączony wiązką kabli z mózgiem mężczyzny, z którego ciała nie ocalało wiele więcej. Resztę na strzępy rozerwał wybuch. Pozostała jedynie połowa czaszki, ukryta w chwili eksplozji w hełmie.
– I co? – bezceremonialnie zapytał mężczyzna w dwurzędowym garniturze jak z gangsterskiego filmu opowiadającego historię z czasów amerykańskiej prohibicji.
– Nic – odparł.
Przeczesał palcami włosy, gdy tylko usunięto łączące go z ciałem wiązki przezroczystych przewodów. Wstał z łóżka i powiedział:
– Mam pewność, że jestem we właściwym miejscu. Pozostaje jedynie znaleźć kody. Na razie mam z tym kłopot, ale chyba wiem, jak sobie z nim poradzić. Ta wieża musi istnieć naprawdę. Wykonam szkic, znajdę ją w sieci i pojadę obejrzeć in situ. To potrwa góra trzy dni.
– Nie mamy tyle. – Człowiek w gangsterskiej marynarce pokręcił głową. – Elita narodu już przemówiła.
– Elita narodu? – zdziwił się.
– No tak, daliśmy sobie wszyscy wmówić, że lekarze i prawnicy to elita narodu, a to ludzie, którzy ukończyli zwykłe studia zawodowe, przygotowujące ich do pracy i tyle. Do tego bez specjalizacji i tak guzik warte.
– Ciekawy punkt widzenia – mruknął. – I czegóż ta elita narodu sobie życzy?
– Wystąpili do sądu o nakaz odłączenia naszego obiektu. – Wskazał brodą na strzępy człowieka, leżące na łóżku. – Od systemów podtrzymujących życie – objaśnił.
– Przecież sąd wyraził zgodę? – Okazał zdziwienie.
– Tak, zaraz po eksplozji, gdy opinia publiczna była po właściwej stronie. Pozwolono na dostęp do mózgu przez siedem dni. Dziś mija piąty.
– Nie może pan nacisnąć przez swoich politycznych mocodawców?
Wąsacz spojrzał wzrokiem, w którym czuć było silne emocje i odparł:
– Po pierwsze, nie mam żadnych politycznych mocodawców – wypowiedział te słowa z naciskiem, patrząc w oczy rozmówcy. – To nie te czasy. Po drugie, jak wspomniałem, elita narodu już przemówiła, że nie możemy utrzymywać strzępów ciała w celach badawczych bez zgody rodziny, a ta jest nieznana. Zgodnie z dyrektywą o wolnym odejściu głos mają teraz organizacje pozarządowe. Te, które zwykle się angażują w takie sprawy, są mocno zanarchizowane, a obecnej władzy wyjątkowo nie lubią. Na ulicach już wczoraj były protesty, podczas których krzyczano, że bezcześcimy zwłoki. W czasie spotkania z przedstawicielami Awangardy Nowoczesnej Miłości nasz minister mówił, z jak bardzo niebezpiecznym człowiekiem mamy do czynienia. Podkreślał, że tylko tą drogą możemy uzyskać dane, które mogą ocalić wiele istnień w Europie. Ich prawnik zasłonił się niezawisłością, na którą rzekomo właśnie naskoczono, a lekarz klauzulą sumienia. Potem zwołali konferencję prasową, na której nazwali nas mordercami. A kto tu niby chce odłączyć człowieka od systemów podtrzymujących życie, hę? – zakończył z triumfem w głosie. Ten szczególny rodzaj tembru potrafią z siebie wydobyć jedynie ludzie niemający żadnych wątpliwości.
– Spróbuję, ale muszę znaleźć tę wieżę, dotrzeć na miejsce i mieć czas na analizę wnętrza.
– Dostaniesz śmigłowiec. Będzie ci towarzyszyć agentka…
– Tylko bez imion! – prawie krzyknął, silnie przy tym gestykulując.
Oficer wywiadu spojrzał na niego zdumiony.
– Żadnych imion – powtórzył z naciskiem, patrząc poważnie na funkcjonariusza.
– Jak sobie chcesz. Ta miła dama będzie ci towarzyszyć. Jej zadaniem jest odszyfrowanie kodu, który znajdziesz, więc wspólnie będzie wam łatwiej.
– Za ile ruszamy?
– Śmigłowiec w znakowaniu LPR będzie czekał za godzinę na szpitalnym lądowisku.
– Idę się przebrać, wykonać szkic wieży i znaleźć ją w sieci. W razie problemów będę dzwonił.
– Żadnych telefonów! – Tym razem wąsacz zareagował nerwowo.
– Jasne. Tak sobie zażartowałem – Skrzywił usta w niby uśmiechu i wyszedł.
Kobieta, która nie brała udziału w dotychczasowej rozmowie, weszła w krąg światła.
– Dobry jest? – zapytała wąsatego mężczyznę.
– Są lepsi, ale żaden nie miał w poniedziałek czasu, a przewidzieliśmy, że więcej niż tydzień nie dostaniemy od sądu. No i on się specjalizuje w pałacach pamięci.
– Skąd wiedzieliście, że obiekt stosował akurat tę mnemotechnikę? Jest ich przecież wiele.
Otaksował ją wzrokiem, po czym odparł z wyższością w głosie:
– To oczywiste – Co oznaczało de facto: „jakaś ty młoda i niedoświadczona”. – Przecież to przedstawiciel tego pokolenia, które naoglądało się seriali o Sherlocku Holmesie.
Powstrzymała się przed złośliwą odpowiedzią i rzekła:
– Znikam. Też się muszę przebrać, skoro ruszamy w teren.
– Poczekaj na kontakt, to ci powiemy w jaki – dorzucił z szerokim uśmiechem.
Śmigłowiec miał żółte barwy Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniał. Jedynie znawcy mogli odkryć, że LPR nie używa takich modeli. Wszedł na pokład. Nikt nie pytał o dokumenty. Nikt z pilotów go też nie powitał. Zapewne był śledzony, więc dobrze wiedziano, że to on. Agentka ubrana była w buty do trekkingu, spodnie-bojówki i bluzę z polaru. Na siedzeniu obok leżały: przeciwdeszczowa kurtka, chusta wielofunkcyjna i kijki. Czerwony plecak ozdobiony górskimi naszywkami spoczywał pod jej nogami.
– Zapraszam! – Wskazała miejsce naprzeciwko siebie.
Usiadł bez słowa.
– Jak mam się do pana zwracać?
– Wystarczy bezosobowo. – Wzruszył ramionami.
– Skąd ta awersja do imion?
Piloci rozpoczęli w tym czasie procedurę startu. Zamiast jej odpowiedzieć, zapytał.
– Wiedzą, dokąd lecieć?
– Oczywiście. – Uśmiechnęła się. Helikopter uniósł się i ruszył nad miastem. Gdy minęli rogatki, przypomniała ze skargą w głosie:
– Nie odpowiedział pan na moje pytanie.
Przez jego umysł galopowały właśnie myśli: czy podglądany jest komputer, z którego korzystał, a może któreś z innych urządzeń mających dostąp do jego chmury danych, a może wszystkie?
– Czekam – powtórzyła z uśmiechem. – Lot potrwa około dwóch godzin. Obiecuję, że to jedyne pytanie osobiste. Potem porozmawiamy o naszym obiekcie.
– O wieży?
– Nie. O nim!
– Aha – mruknął pod nosem. Współpraca mogła być kluczem do sprawy. Lubił osiągać cele wywiadowcze i inkasować za nie wynagrodzenie. Postanowił więc zaspokoić ciekawość agentki. – Mam dostęp do części informacji, które interesują nie tylko was. Chciałyby je poznać obce wywiady, różnej maści aktywiści, organizacje ekstremistyczne i oczywiście sami terroryści. Wiem, na czym polega praca ludzi takich, jak ja i, że nie wszyscy stoją po właściwej stronie. Nawet jeśli przetrwałbym tortury, czyli umarł w ich trakcie i tak po śmierci mogliby wydobyć jakieś dane z mojego mózgu. Dawniej stosowałem wielopoziomowe techniki zapamiętywania, ale widziałem, jak i takie były łamane. Od tamtej pory po prostu nie chcę wiedzieć. Nie chcę znać imion. Nauczyłem się nie rozpoznawać twarzy. Ludzi widzę jako barwne plamy. Pani na przykład ma w moich oczach delikatnie niebieską poświatę. Nie dostrzegam pani rysów.
– Niebieską? – zaśmiała się. – Ciekawe. Dlaczego wybrał pan sobie taką robotę? Wydaje się, że to zajęcie potwornie komplikuje panu życie.
– To już drugie pytanie osobiste – odparł.
– Jeszcze tylko to jedno. Proszę – dodała łagodnym tonem.
– Od dziecka czułem się wyjątkowy i chciałem w związku z tym robić coś unikatowego, a czy może być coś bardziej niecodziennego niż moja misja? – położył nacisk na ostatni wyraz. – Do tego poznałem dużo ciekawych ludzi. Niestety w przeważającej większości to wampiry…
– Wampiry?
Zerknął na jej dłonie spoczywające na stoliku między nimi. Dostrzegł zarys pierścionków i zegarka. Szybko odwrócił głowę, starając się wyprzeć z pamięci ten obraz.
– Wampir, to znaczy: nie do końca umarły. Z takimi klientami mam do czynienia. Plus kolejne pokolenia oficerów, którym się wydaje, że co dzień łamią szyfry Enigmy, a najczęściej to zwykłe gryzipiórki.
Zamilkli. Dziewczyna wyjęła tablet i połączyła się z siecią przez szyfrowany kanał. Przeglądała służbowe konto, ale zerknęła też na prywatne wiadomości. W pewnym momencie parsknęła śmiechem.
Uniósł lekko głowę. Potraktowała to jako pytanie o jej spontaniczną reakcję, więc wyjaśniła:
– Narzeczony pisze, że mój kot zachowuje się jak zwierzę. A jak niby ma się zachowywać? Przecież to kot – zakończyła ze śmiechem.
Nie zareagował, więc chrząknęła i wskazała ekran.
– Śledczy znaleźli osobisty notatnik obiektu. Właśnie go skanują i przesyłają w częściach. Przejrzałam już pierwsze strony. Dzięki temu być może łatwiej będzie rozkodować informacje, gdy już je pan znajdzie.
– Wiadomo, o co mu chodziło w życiu?
– Jak im wszystkim. – Wzruszyła ramionami – Żeby ludzie się kochali, byli dla siebie mili, a świat wypełniało szczęście.
– I jak chciał ten stan osiągnąć?
– Podkładając bomby na terenie całej Europy.
– Ciekawa droga do powszechnego szczęścia – mruknął. – Jak się nazywała ta grupa?
– To zbrojny odłam ruchu Imagine, aktywny od kilku lat.
– Skąd taka nazwa?
– Pochodzi od popularnej piosenki Johna Lennona. Odczytują to hippisowskie przesłanie literalnie, jako świat bez religii, krajów i bogactw, które prowadzą do wojny. Zapomnieli o wojnie: o ogień, elementarne zasoby, wpływy, kobiety i inne duperele. W większości starają się oddziaływać na opinię społeczną w mniej agresywny sposób. Na przykład zwalczają słowem i czynem religię katolicką, którą oskarżają o przynajmniej połowę zła na świecie. Resztę wyznań tymczasowo wspierają. Oficjalnie ma to być wyrazem tolerancji i poszanowania praw mniejszości. Nieoficjalnie liczą, że to osłabi tę, która jest dla nich wroga. Docelowo i tak żadnych religii w ich szczęśliwym świecie ma nie być. Postponują też sens istnienia państw narodowych, a każdego, kto uważa inaczej, oskarżają o wspieranie ideologii faszystowskiej. Głoszą płomienne manifesty, jaki wspaniały będzie świat bez religii i państw, a dystrybucją dóbr zajmą się oni, jako postępowi, nowocześni, sprawiedliwi i wiedzący lepiej. Naciskają na polityków, wpływają na cenzurowanie treści w mediach społecznościowych. Już dziś stanowią istotne lobby kulturowe. Bojownicy, tacy jak nasz obiekt, używają akronimu HT. W rozwinięciu to Hells Trains.
– Ciekawe dokąd jadą te „piekielne pociągi”? Nie bardzo rozumiem nawiązania do piekła, skoro są tacy radykalnie antyreligijni?
– To środowisko pełne sprzeczności, przede wszystkim logicznych, ale i wewnętrznych podziałów. Zakładają jednak, że gdy przejmą władzę, to albo się jakoś ze sobą dogadają, albo pozabijają. Nic to nowego w historii świata. Za nami doświadczenia faszyzmu i komunizmu, które na chwilę przed powszechnym terrorem skupiały liderów o dość różnorodnych poglądach.
Głośny dźwięk komunikatora przerwał rozmowę. Kobieta zatopiła się w lekturze. W przeglądanym tekście zaczęła zaznaczać jakieś fragmenty. Zbliżali się już do miejsca lądowania, gdy przemówiła:
– Czytam te jego zapiski. Od lat notował na papierowym nośniku, żeby nie dało się włamać, manifesty Imagine. Rozpisywał plan naprawy społeczności zachodu, zakładając czterdziestoletni okres resocjalizacyjnych obozów dla nieprzekonanych. Ciekawe, czy wiedział, że to terminowe nawiązanie do Mojżesza i wędrówki Żydów przez pustynię? Pewnie nie. W ich pismach jest zresztą więcej nawiązań do Biblii, niż się można spodziewać – dorzuciła uwagę z miną znawczyni tematu. – Zbierał argumentację, uzasadniającą czasy ucisku w imię zbudowania lepszej ludzkości, nowego człowieka: postępowego, nowoczesnego na miarę postreligijnej epoki. Nie znam tych treści, więc pewnie nigdzie tego nie opublikował. Z czasem coraz więcej pisał o chwale zabijania w imię rewolucji. W bazie sprawdzę, czy daty pokrywają się z dniami zamachów. Jeśli tak, można by go o nie oskarżyć i spróbować przekonać sąd, żeby dał panu więcej czasu.
Mężczyzna ożywił się nagle i zapytał:
– Czy na podstawie tego, co już pani wie, da się przewidzieć, jak wygląda kod? Znacznie by mi to ułatwiło poszukiwania.
– Niestety jeszcze nie. – Spojrzała na niego bystrym wzrokiem. – Nie wymienia ulubionych książek, filmów, seriali, czy czegokolwiek. Jeśli złapię jakąś wskazówkę, dam panu znać.
Wylądowali pod szpitalem w górskiej okolicy. Zabrali plecaki i udali się do białego budynku. Po chwili wyszli na parking i wsiedli do samochodu oznaczonego symbolami jednego z parków narodowych. Kierowca ruszył bez słowa. Podróż trwała niespełna godzinę. Wysiedli na początku szlaku i ruszyli ku górze. Na szczycie stanęli o świcie. Biskupia Kopa leży na granicy Polski i Czech w paśmie Gór Opawskich. Wieża znajduje się po czeskiej stronie. Wybudowało ją w końcówce dziewiętnastego wieku Morawsko-Śląskie Sudeckie Towarzystwo Górskie. Uczczono w ten sposób jubileusz pięćdziesięciolecia panowania cesarza Franciszka Józefa I. Drzwi były zamknięte, a tym razem nie mógł liczyć na ten wysoki cień, który je otwierał, gdy łączył się z mózgiem obiektu. Siedli przy stole dla turystów i spożyli śniadanie. Mężczyzna lustrował wzrokiem wieżę, szukając wskazówek. Kobieta czytała zapiski terrorysty. W końcu zjawił się gospodarz. Otworzył drzwi. Przyjął opłatę za wstęp. Ruszyli na szczyt budynku. Na najwyższej kondygnacji nie było miniatury wieży. Poczuł bolesne rozczarowanie. Wspięli się na taras widokowy. Pogoda dopisywała. Horyzont wypełniały Góry Opawskie, Karkonosze, Góry Sowie. Nawet masyw Śnieżki był nieźle widoczny. Napawali się przez chwilę widokiem. Nie po to tu jednak przybyli. Zeszli na ostatnie piętro, które obejrzał bardzo dokładnie. W pamięci obiektu z wyjątkiem miniatury wieży wszystko było rozmyte, a zatem tego nie zachował w umyśle. Gospodarza spotkali przed wejściem. Wystawiał twarz w stronę słońca. Zapytali o model budynku, i o to czy gdzieś został przeniesiony. Mężczyzna pokręcił głową i powiedział po czesku:
– Ne…
Okazało się, że miniatura i owszem, była, ale dawno temu, rozwaliła ją wycieczka pijanych wopistów tak, że nie było, co zbierać.
Nie mieli tu czego więcej szukać. Zeszli do drogi. Gazik oznaczony symbolami parku narodowego czekał. Godzina jazdy do szpitala, szybka toaleta i lot do Warszawy. Wiedział, że potem podłączy się do obiektu i będzie szukał zakodowanych informacji o kontaktach, o planowanych zamachach, o tajnych magazynach. Gdzieś muszą być i trzeba je znaleźć. Zatopił się w myślach. Próbował porównać faktyczny obraz wieży z tym ze wspomnień terrorysty. Z tego stanu wyrwało go muśnięcie dłonią. Drgnął i cofnął rękę jak oparzony.
– Przepraszam… – szepnęła wyraźnie zmieszana kobieta. – Chyba znalazłam coś ważnego.
– Słucham.
– Przez ostatnie tygodnie zapisywał głównie komunikat: kolejne niewinne ofiary dla większej chwały rewolucji.
– I co z tego wynika?
Nie odpowiedziała na to pytanie, ciągnąc dalej:
– Zrobił tylko jeden wyjątek. Zapisał wspomnienie.
– Jakie?
– Już czytam: z dzieciństwa najbardziej w pamięci utkwił mi moment, gdy ojciec zabrał mnie na Biskupią Kopę. Dzień był mglisty. Tata prowadził z kompasem w dłoni, bo nie zawsze widać było szlak. Gdy dotarliśmy na szczyt, byłem rozczarowany, bo nic nie było widać. Pomyślałem, że otacza nas podła zupa mleczna ze szkolnej stołówki i na wspomnienie jej ohydnego smaku o mało nie zwymiotowałem. Tata poprowadził mnie do ledwie widocznej wieży widokowej. Drzwi były zamknięte. Takiego zawodu dawno nie czułem. Tyle włażenia, tyle wysiłku i nic! Ojciec kazał mi zasłonić oczy dłońmi. Powiedział głośno: „abrakadabra” i zaprosił do środka. Z radości prawie pobiegłem na górę. Klapa na taras widokowy była zamknięta. Tata zostawił mnie na chwilę i gdzieś zniknął. Nie wiem gdzie, bo skupiłem się na oglądaniu wspaniałej miniatury wieży. Wyobraziłem sobie, jak wchodzę piętro po piętrze. Gdy dotarłem myślami na sam szczyt, wrócił ojciec i otworzył właz. Zobaczyłem wówczas najpiękniejszy widok na świecie. Oto byliśmy tuż nad morzem mgieł, nad które wystawało kilka wierzchołków. Tata podał mi ich nazwy. Zapamiętałem je. Odtąd w zabawie zawsze tak nazywałem najbliższych towarzyszy.
– On nam to powiedział!
– Co? – zapytała zdumiona.
– Czego mamy szukać! Lećże, pan, szybciej – krzyknął do pilota. Ten jednak miał swoje rozkazy, więc zignorował żądanie cywila.
Pobiegli z lądowiska, jakby zyskane w ten sposób sekundy miały jakiekolwiek znaczenie dla sprawy. Podłączono go do plątaniny kabli wystających z mózgu obiektu. Oto znów stał we mgle na szczycie Biskupiej Kopy. Po chwili pokazał się zarys wieży. Wysoki cień przemknął obok. Drzwi się otworzyły. Droga na górę. Popatrzył na miniaturę wieży tak, jakby wchodził na jej szczyt. Nie zawiódł się. Gdy spojrzał w kierunku klapy, była otwarta. Na szczycie zobaczył ocean mgły, a nad nim pojawiło się zaledwie kilka wierzchołków. Zapamiętał ich lokalizację. Wyszedł z transu. Spojrzał na podaną panoramę wykonaną z wieży widokowej na Biskupiej Kopie i odczytał nazwy szczytów.
– Pradziad, Vysoka, Orlik, Cervena, Serak, Jehlik, Spicak.
Po wprowadzeniu danych do przenośnego komputera, w niczym nieprzypominającego laptopa, systemy szpiegujące zaczęły momentalnie przeczesywać nawet najmroczniejsze zakamarki sieci, by znaleźć ludzi używających takich kryptonimów. Rano w mediach triumfalnie obwieszczono, że człowieczeństwo zwyciężyło i obiekt zostanie dzięki wyrokowi sądu rychło odłączony od systemów podtrzymujących życie. Minister wyraził publicznie rozgoryczenie, podając konsekwencje tej decyzji. Wieczorem, gdy na ulicach trwały jeszcze manifestacje zwolenników ruchu Imagine, służby specjalne Belgii, Holandii, Francji i Niemiec wkroczyły do kryjówek siódemki terrorystów. Wszystkie były puste. „Piekielne pociągi” zdążyły odjechać. Protesty i nagłośnienie sprawy przez media narobiły więcej hałasu niż wybuch bomby.
– Dziękuję za owocną współpracę – powiedział oficjalnym tonem mężczyzna w dwurzędowej marynarce. – Dobra robota!
– Powinniście go odznaczyć – rzekł, wskazując na nieboszczyka.
– Za co?
– Gdyby nie jego wskazówka, moglibyśmy niczego nie znaleźć. Na górę dostałbym się tylko fartem, a i tak nie jestem pewien, czy zrozumiałbym, że kluczem są szczyty wystające znad mgły. Sam nam to napisał.
– Myślę, że miał dość zabijania niewinnych ludzi w imię lepszej przyszłości – dodała agentka. – Wszystko zaplanował. Nie zginął, jak nam się zdawało, przez przypadek, niefortunnie podkładając ładunek. Zrobił to tak, żeby nie było postronnych ofiar i żeby mózg przy tym ocalał.
– To już nieważne – odparł wąsaty funkcjonariusz. – On sobie spocznie w grobie. Resztę mamy. Ot, kolejny bezimienny bohater w dziejach ludzkości. Bóg mu wynagrodzi.
– On miał imię – obruszyła się kobieta.
– Żadnych imion! – krzyknął i wybiegł z pomieszczenia.
Zwolnił dopiero na ulicy. Trwał karnawał. Nie miało to jednak wielkiego znaczenia dla mieszkańców. Europejczycy bawili się o każdej porze roku. Mijając podchmielonych przechodniów, przypomniał sobie słowa jednego z mniej poczytnych publicystów: „Mówi się, że Europa jest stara i zmęczona. Patrząc na naszą kondycję społeczną, kulturową, intelektualną i duchową myślę, że jest o wiele gorzej. Zmęczenie wiele uzasadnia i pozwala zrozumieć oraz wybaczyć. Dzisiejsza Europa jest stara i wciąż się bawi. Całe przemysły angażują się nie w to, żeby życie było wygodniejsze i zdrowsze, ale żeby móc bawić się dłużej. Przestaliśmy widzieć wartość w wieku dojrzałym, w czasie na refleksję. Nawet ta banda prymitywów, która wróciła z mnóstwem bogactw z wyprawy Aleksandra Wielkiego do Grecji, w końcu się ustatkowała. Sypnęli groszem na kulturę i Hellada znów rozkwitła. Zadbali o edukację dzieci. My dbamy o własne żołądki i suto zastawione stoły, a człowiek jak w czasach sofistów znów stał się miarą wszechrzeczy”. Szedł dalej z dłońmi w kieszeniach anoraka. Misja wykonana. Czas o niej zapomnieć i dalej stać na straży wiecznej zabawy.