- Opowiadanie: Toluca - Efekt wieprza

Efekt wieprza

Krótkie opowiadanie, które pisałam (po dość długiej przerwie) gdzieś pomiędzy kasowaniem klienta, a zajmowaniem się czternastoma psami, w ramach treningu i eksperymentu, ponieważ zazwyczaj nie pisuję w pierwszej osobie. Już się boję co tu wyłapiecie :D Z góry proszę o wybaczenie dla narratora - jest dość specyficzną postacią, a jej słownictwo wykracza poza high fantasy. Ale o tym może kiedyś indziej. Miłego rozbierania tekstu na części pierwsze ;) 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Efekt wieprza

Jak na całkiem skomplikowany organizm, jestem dość prostym osobnikiem – byle bebech był pełny, a w ciągu dnia można było się wyszumieć. Choć po prawdzie wolałabym w nocy. Ale ludzie w nocy podobno śpią. Przynajmniej ci, których znam. Więc w zasadzie niewielu.

Ale czemu wam to mówię? Do rzeczy.

W ramach wyszumiania się dostałam kieszonkowy kajecik i rysik-pisik – taki patyczek z piszącą końcówką. Mniejsza. Moja natura jest dość zawiła i mam pracować nad jej mniej używaną częścią, czyli nad tą ludzką. A ponoć nic tak nie uczłowiecza jak czytanie albo pisanie, a że z tym pierwszym radzę sobie dość dobrze i aktualnie nie ma tu nic, co można by poczytać, mam uzupełnić dziennik. Taki zaszczyt. Podobno.

Znalazłam się w miejscu spowitym mrokiem, o surowych, murowanych ścianach pokrytych brudem i wilgocią – ponurym, jak określiliby to ludzie. Mnie tam przypomina trochę dom, więc nie jest najgorzej. Z tym że strasznie tu nudno.

Pod jedną ze ścian siedzi Tal – mój opiekun, prywatny rycerz i właściciel dziennika. Nie wiem jednak, co w nim pisał, bo robił to chyba po pijaku, w każdym razie nabazgrolił w nim tak…

Twierdzi, że tekst jest zakodowany. Niech będzie.

…nabazgrolił tak, że życia mi nie starczy, żeby to odkodować. A zdaje się, jestem dość młoda, w jakich by latach nie liczyć. Wracając do tematu… Tal siedzi tak od dłuższego czasu. Jest nieco sfatygowany – porwana koszula, rozcięta warga i łuk brwiowy, włosy w nieładzie, lekki, ale znośny smrodek. Cóż, wieczór był dość ciężki. Do tego stopnia, że opary alkoholu są niemal widoczne, a Tal kontempluje wiadro, stojące pod przeciwległą ścianą. Być może rozważa ewentualny zwrot nadpitego trunku.

Tuż obok na podłodze, na płaszczu Tala, spoczywa Mik – jego były wychowanek i równie były rycerz, a także jego najlepszy kumpel (nie licząc mnie!). Chyba śpi. Lub udaje, żeby na mnie nie patrzeć. Jakoś nigdy nie pałał do mnie sympatią. Przy naszym pierwszym spotkaniu chciał mnie zatłuc deską. I to taką z gwoździem! Ech, fajne czasy…

Ogólnie Mik jest spoko gość. Zawsze z tym swoim grymasem niezadowolenia na twarzy i artystycznym nieładem na głowie, który nazywa włosami. Twierdzi, że to dodaje mu uroku. Może i tak jest, skoro jedna z ludzkich samic zwróciła na niego uwagę. Choć jak dla mnie więcej uroku dodaje mu aktualnie ogromne, fioletowe limo. O opuchliźnie w okolicy szczęki, nie wspominając. Ciekawe czy ma wszystkie zęby?

Kto tak upiększył Mikowi facjatę? O tym za chwilę.

Wbrew pozorom wieczór nie zaczął się wcale tak źle. Siedziałam sobie grzecznie w zaułku, patrząc, jak kumpel wysysa wieprza. Tak, dokładnie tak jak czytacie. Wypatrzył go w podwórku jednej z ładniejszych kamienic dzielnicy. Wyglądało, że świniak zabłądził gdzieś z podgrodzia, bo skąd niby wziąłby się w mieście? Dobrze się składało i dla kumpla, i dla ładnie utrzymanego trawnika, który trzeba było przecież ratować przed ryciem. No i dla mnie, bo świeżym mięskiem nie pogardzę (pełny bebech, jak już wcześniej pisałam), choć tak naprawdę po obróbce ssawalniczej przypomina bardziej pemikan. W normalnych warunkach zjadłabym pierwsza, no ale Tal zawsze powtarza, że mamy się zachowywać jak cywilizowane zwierzęta. Czy jakoś tak.

Siedzę więc i grzecznie czekam na swoją kolej, gdy nagle rozlega się głośne: Aaaaaaaaaaaaaaa! Słowo daję, nigdy nie słyszałam, by ktoś tak się darł z powodu jednego świniaka. Dopiero potem dotarło do mnie, że nie o świniaka się rozchodziło, a przynajmniej nie bezpośrednio. Wspominałam, że kumpel jest wampirem? No cóż. Jego blada cera, długie kły i potężne stopy z dwoma pazurami, które przywodzą na myśl diabelskie racice, mogą na pierwszy rzut oka zmrozić krew w żyłach. Początkowo. Bo, umówmy się, to straszny gamoń i poza wyglądem nie ma w nim nic strasznego.

Dajmy przykładowo tego knura: nikt miał nie zauważyć jego spożycia. No dobra, może faktycznie nikt nie zauważył, bo zauważył KTOŚ. Tak myślę, bo NIKT nie chodziłby w jedwabnej, pstrokatej podomce i pozłacanych papuciach. Do tego wieprz okazał się być jego własnością i, o zgrozo! Okazał się być również wieprzem-championem. Miastowy świnia medalista z własnym podwórkiem, wyobraźcie sobie!

Wracając jednak do krzyczącego ktosia, który swoją drogą, nawet podobny był do swego, świętej już pamięci, wieprza; jego wrzaski dość szybko alarmują straż. I to nie byle jaką! Skąd się tam wziął oddział specjalny z magiem w szeregach, to kolejna zagwozdka tego jednego tylko dnia.

Kumpel na ten widok blednie jeszcze bardziej, po czym zmienia się w nietoperza i po prostu odlatuje. Wyobrażacie sobie? Bezczelnie mnie zostawił! Niech go hemoglobina… Na szczęście na tyle skupia na sobie uwagę specjalnych, że ja po cichu mogę się wycofać i rozejrzeć za potencjalną kryjówką. Z braku laku pada na gospodę Na Rogu. Tak się zwała. I znajdowała na rogu ulicy. Prosto i logicznie.

Wchodzę do środka i wypatruję zacienionego miejsca w kąciku. Wcześniej szczelnie chowam ogon pod peleryną (tak, mam ogon, nie wiem, czy wspominałam), przysiadam i myślę sobie: przeczekam, może nikt nie zwróci na mnie uwagi?

– Co się stało?

Głos rycerza szybko pozbawia mnie złudzeń. Powoli podnoszę wzrok znad blatu.

– Zupełnie nic – odpowiadam naprędce, by następnie dodać zgodnie z prawdą: – Głodna jestem.

Tal przygląda mi się podejrzliwie, ale chyba nie ma czasu tego roztrząsać; w jednej dłoni trzyma kilka kart, w drugiej – pokaźny kufel, a jego czoło zdobi niezbyt wyszukana opaska utrzymująca włosy z dala od twarzy.

No tak, przypominam sobie o zadaniu. Karty, piwo. Porwania cór magnaterii. Rycerz wspominał o wtopieniu się w tłum, a jak zwykł mawiać – Najlepiej wtapia się złotym trunkiem! Wierzę mu na słowo, w końcu wtapia się od lat.

Rzucam więc ukradkiem okiem na tłum. Moczymordy jak ich wielu – jedzą, piją, coś żują i rżną w pokera. Jak widać, status dzielnicy niewiele zmienia. A może najciemniej właśnie pod latarnią? Szczególnie grupka zakapturzonych przy jednym ze stołów zwraca moją uwagę. Ja jednego z nich chyba też, bo nieustannie się na mnie gapi, choć powinien raczej skupiać się na grze. Mimo mroku w kapturze widzę doskonale (to, prócz ogona, kolejny podemoniczny gadżet) opaskę na jednym oku, jak i samo drugie oko. No Mik, wszędzie poznam to spojrzenie mogące zabić, gdyby tylko potrafiło.

W każdym razie Tal nie zdąża zrobić nawet kroku w stronę stołu, gdy drzwi otwierają się z hukiem i wpadają specjalni, nawołując coś o stanie wyjątkowym i bludsukurach, a następnie magicznie pieczętują drzwi, by nikt nie mógł wejść, ani wyjść.

Całe stado ojojojojów przebiega mi przez głowę, ale nic, zachowuję kamienny wyraz twarzy i postanawiam grać głupa. Spoglądam na starego i nie rozumiem, dlaczego w środku aż kipi z wściekłości…

Tal każe mi wykreślić starego, twierdzi, że widzi błąd. Na pytanie, w którym miejscu, odpowiada: w każdej literze tworzącej wyraz. Za cholerę nie wiem, o co mu chodzi.

Ale wracając do sprawy…

Obok rycerza materializuje się nagle Mik, by również się ze mną przywitać…

Tal prycha i mówi, że mam trzymać się faktów. Dobrze więc…

Mik materializuje się obok rycerza i wypowiada zdanie, którego wyrazy brzmią dla mnie mniej więcej tak: #$@!? Być może wita się ze mną w jakimś nowo poznanym języku.

Specjalni zajmują lokal, zaistniałe napięcie zaczyna być namacalne. Tal przestrzega mnie przed lekkomyślnością wyprostowanym palcem i wspomina coś o sprawie wagi państwowej, jego wydaleniem z zakonu i moim bezpieczeństwem. Punktem pierwszym mnie znudził, przekonał drugim, trzecim – rozbawił.

Dobrze więc, siedzę spokojnie i obserwuję, jak oddział rozpoczyna rewizję lokalu, a rycerze, jak gdyby nigdy nic, wracają do gry. Widać, że zakapturzeni nie są zachwyceni zaistniałą sytuacją, ale twardo rżną dalej. Wyczuwam jednak wzmożoną potliwość (węch też mam zajebisty), a szukając źródła, natrafiam na chłopaczka, który nerwowo naciąga kaptur, próbując ukryć twarz. A przecież nie szukają jego, tylko mnie. Dziwne dość.

– Stać!

Odwracam się i widzę puszystą dziewuchę, niegrzeszącą urodą, ubraną jak oprych i żującą coś głośno. Jeden ze specjalnych zabrał się za jej rewizję. Choć z wyraźnym zniesmaczeniem.

– Godność!

– Hermenegilda!

Słychać, że naigrywa się z gościa, ale on brnie dalej.

– Pokazać uzębienie!

Kolejne stado tratuje mi mózg. Przełykam ślinę i patrzę, jak Hermenegilda szczerzy paszczę tuż przed nosem specjalnego, a jej uzębienie wygląda o dziwo nienagannie.

– Odejść!

Paszkwil odchodzi i przysiada się do chłopaczka, a mnie przez myśl przebiega, że są parą. Może to dlatego, że potrafię wyczuć zapach chemii?Tymczasem napięcie rośnie, bo zbrojni zbliżają się do stołu zakapturzonych. Skóra cierpnie mi na sam widok, ale siedzę grzecznie, choć mogłabym puścić całą tę budę z ogniem (to z kolei dar po moim smoczym, dzikim lokatorze).

– A ty?

Specjalny wyrasta nagle przy moim stole.

– Kim jesteś?

– Jestem głodna odpowiadam zgodnie z prawdą.

Zbrojny wybałusza na mnie gały, a jego usta uchylają się i zamykają, jakby nie mogły się zdecydować co na to odpowiedzieć. Przypomina mi trochę złotą rybkę zamkniętą w kuli w biblioteczce u Evy – też ma taki wytrzeszcz i tak śmiesznie oddycha. Nie Eva oczywiście. Eva jest czarodziejką i wybranką serca Mika. A rybka, to zdaje się jeden z klientów, który dawno temu nie zapłacił za magiczne usługi. Ale mniejsza.

– Co? – pyta specjalny.

– Głodna! – powtarzam głośniej. Głuchy, czy jak?

W ramach zobrazowania lekko oblizuję wargi. Nieopatrznie, bo tak się składa, że końcówkę języka mam lekko rozwidloną. Też pamiątka po smoku.

Oczy zbrojnego wychodzą niemal z orbit, a jego usta rozszerzają się, a gardło szykuje do wydania głośnego dźwięku. Wtem pada na stół i uderza twarzą o blat, a na koniec ląduje jak długi na podłodze.

I wtedy się zaczyna.

Salę przepełnia wrzawa. Napięcie ulatuje. Zacny tłum moczymord wiwatuje na cześć Tala, który wyraźnie przetwarza w głowie swój występek i kalkuluje kolejne posunięcia. Specjalni zauważyli nokaut kolegi i rzucają się w kierunku rycerza. Wtem zakapturzeni podrywają się z siedzeń, a tłum skanduje Lać skurwysynów! w rytm uderzeń kufli o blaty.

Powietrze świszczy od wymierzanych ciosów. Trzaskają gruchotane kości. Trzeszczą stawy. Stal rysuje o stal.

Mój zadek już jest w powietrzu, już tańczy gotowy do zabawy, a wyprostowany palec Tala znów pojawia się w moim polu widzenia. Siadam grzecznie, usiłując nie zrobić dziś już niczego głupiego. Taka tortura dla demonicznego serduszka! Ale trwam dzielnie, obserwując rozgrywający się wokół morderczy taniec.

Karczmarz chowa się za szynkwasem, na którym ląduje jeden ze specjalnych, rozbijając zbroją stojące na nim kufle. Raniony zakapturzony zwala się między stoły i brocząc krwią z ust, wykrzykuje jakieś szpetne zaklęcia, czekając na ostateczny cios wycelowanego w niego ostrza. Wtem głowa jego niedoszłego zabójcy znika pomiędzy dwoma wielkimi łapskami, rozkwaszona niczym mięciutki pomidor, a przecier, w który się zmienia, jest wszędzie.

Patrzę na potężne cielsko, które porusza się dość nietypowo, jakby miast stawów miało w sobie koła zębate. Również ma naciągnięty kaptur, ale też łeb tak wielki, że niczego on nie zakrywa i nawet bez wspaniałego wzroku widzę osadzone pośrodku twarzy oko.

Myślę sobie: cyklop, jak bum cyk cyk!

Cała sala milknie nagle, strwożona widokiem monstra. Wszyscy grzecznie siadają na swoje miejsca, a w powietrzu znów czuć napięcie. Mam wrażenie, że nawet pobite podczas bójki gary zaczynają same się sklejać.

Jeden z zakapturzonych, ze sztyletem w dłoni, podchodzi do Tala i pyta o powód tak kretyńskiego czynu, a następnie wskazuje ostrzem na mnie. I wtedy do rozmowy włącza się Mik – mistrz dyplomacji i wyczucia chwili. Zaczyna bredzić coś o najlepszym towarze w całym Endrahonie i że chcą mnie opchnąć szefowi.

W sumie nie wiem, czy powinnam się obrazić, czy może był to komplement?

W każdym razie odniosło to chyba odwrotny skutek do zamierzonego, bo sztylety pojawiły się nagle w dłoniach całej bandy. Całej, z wyjątkiem spoconego chłopaczka i jego pulchnego paszkwila. I cyklopa. Jemu broń nie jest potrzebna, gołą ręką zmiażdży każdego jak jagodę.

Następuje ostrzejsza wymiana zdań. Nie wiem, czego dotyczy, jest coś o handlu i wiedzy rycerzy, której nie powinni posiadać, a także o wdepnięciu w gówno. Dziwne, czuję tu każdy możliwy smród, ale gówna pod butem raczej nikt nie ma.

Od słowa do słowa przechodzi do rękoczynów. To się dzieje z prędkością światła! Niesamowite tempo, aż dziw bierze, że nie następuje skok w czasie. Co ciekawe Mik i cyklop reagują w tym samym momencie i to na jeden ruch ręki zakapturzonego. Jakby się zgrali, dosłownie. Niewielki nóż materializuje się w dłoni Mika i tu widzę sporą rozbieżność jeśli chodzi o nauki Tala. Najwyraźniej młodszy, uczniem będąc, nie wziął sobie do serca kultywowanego przez mistrza szacunku do wszelkiego życia, za to świetnie przyswoił rzut ostrzem, bo już po chwili nóż wtapia się w oko monstra z charakterystycznym mlaśnięciem.

I tu niespodzianka! Bo cyklop okazuje się nie być cyklopem, tylko golemem. Najwyraźniej jego twórca nie miał szczególnych zdolności artystycznych, jeśli idzie o twarz. Zaznaczając, że Tal zawsze powtarza, że powinnam wykazywać więcej empatii, myślę sobie: Uff! Co za szczęście! No bo, wyobrażacie sobie cyklopa bez jedynego oka?

Zaraz jednak wychodzi, że z tym szczęściem to tak nie do końca, bo okazuje się, że golem, jak to golem, nie posiada mózgu. Toteż z rozpędu pada on na kolano i płacząc krwawymi łzami, wydaje z siebie tubalny ryk, po czym z tego przykucu bierze zamach i wymierza idealny cios w twarz Mika.

Nie wiem, czy wspominałam, że potrafię też latać? Nie? W każdym razie tak piękny, pierwszy lot nie wyszedł nawet mnie. Tylko z lądowaniem jest gorzej. Po przefrunięciu całej gospody Mik rozbija się o jeden ze stołów. Chyba mocno to przeżywa, bo długo nie wstaje.

I znów trzaskają kości, chrzęszczą stawy, a stal trze o stal. Ale tym razem dziki tłum moczymord rzuca się do wyjścia, bo golem w ślepym szale miażdży wszystko, co wpada mu w łapska.

Zapominają chyba o magicznej blokadzie, bo zaraz jeden po drugim padają w spazmach, rażeni czarem. Kto żyw próbuje wyskoczyć oknem, jednak schemat się powtarza. Widać pieczęć obejmuje cały budynek.

Zerkam pobieżnie po stołach, czy aby nie ostało się na nich coś do zjedzenia; w końcu w cyrku zawsze ma się coś do pochrupania. Rozglądam się za karczmarzem, ale ten nie wyściubia nawet nosa. Mimo wrzawy słyszę jego ciche modły zza szynkwasu. Też sobie wybrał moment na praktyki religijne. Ja tu z głodu umieram! Nie dość, że tortura dla serduszka, to jeszcze dla żołądka.

Zakapturzeni chyba uwzięli się na rycerzy, bo nie czekając, aż ślepy golem załatwi za nich sprawę, rzucają się kupą na Tala, który całkiem sprawnie sobie z nimi radzi. Czuję, że do gry włączyła się Energia, bo całe powietrze aż drży. W końcu jednak ilość przeciwników przechyla szalę i Tal otrzymuje porządny cios w twarz, który wybija go z rytmu i tym samym kończy bójkę.

Ale o co właściwie poszło? Chyba zaczęło się od córki jakiegoś marginalnego księcia, czy też innego oligarchy – uprowadzenie, okup. Takie tam. Zdaje się, że do przekazania części kosztowności miało dojść w knajpie. Ktoś miał się po nie zjawić… No tak, ale kto mógł przypuszczać, że gospoda zmieni się w więzienie bez możliwości wyjścia i wejścia? Upsiczek…

Wracając jednak do wydarzeń…

Lekko zaniepokojona patrzę, jak biorą Tala za wszarz; po jego spojrzeniu wnoszę, że chce pokazać mi palec, jednak jeden z typów wykręca mu ręce za plecami. Mik też nie ma lekko, mimo iż generalnie nie brał udziału w bójce, podnoszą go z desek niezbyt delikatnie, po czym stawiają obok rycerza i zaczynają przesłuchiwać (czytaj – bić po mordzie).

Chyba jednak istnieje jakaś opaczność, bo nim zdążam wstać, by zaprowadzić porządek, drzwi otwierają się i do gospody wpada z hukiem reszta specjalnych wraz z kompanami z jakiegoś zaprzyjaźnionego oddziału. I tu opatrzność znowu zamyka oczy, bo na widok ciał kolegów, wpadają w istny szał – jeden gość dosłownie rzuca błyskawicami w zakapturzonych, którzy spróbowali przypuścić szybki atak. Pali się skóra, wybucha krew. Moczymordy zaczynają rzygać chyba wcześniej przyjętym piwskiem, bo w jednej chwili całe pomieszczenie wypełnia nieopisany smród.

Mik nie wytrzymuje samoczynnego utrzymania się w pionie i znów ląduje na deskach. Tal stoi spokojnie, nie chcąc oberwać, a ja rzucam okiem na nieznaczny ruch tuż po mojej prawej – to spocony i niepiękna próbują wymknąć się cichaczem, a droga, którą obrali, przypadkowo prowadzi za moje plecy, co kończy się nagłym, głośnym upadkiem. Upsik. Taki ogoni psikus.

Uwaga jednego z przybyłych skupia się na hałasie. Gość jest chyba jakąś szychą, bo jego odzienie jest bardziej szlachetne niż zwykła półzbroja i w ogóle nie wygląda na takiego, co brudzi sobie ręce. Od tego ma ludzi. W każdym razie podchodzi bliżej i z mojego stoickiego spokoju przenosi wzrok na dźwigającą się z podłogi parę. I tu następuje mały zwrot akcji, bo nagle facet dębieje i mówi:

– Księżniczka Rohena?

Ja niemal spadam z ławy. Księżniczka? Tłuściutki paszkwil to księżniczka? Okazuje się, że znowu zwrot akcji, bo jegomość "czyste rączki" zwraca się do spoconego chłopca, który jęczy żałośnie, a na deskach rośnie szkarłatna kałuża.

Cholera, podcięłam go… ją…

I znów zaczyna się afera. Moczymordy próbując wyratować się od lochu, przekrzykują się jeden przez drugiego, opowiadając, co zaszło w lokalu od momentu zapieczętowania drzwi. Historia nawet w miarę się klei. Niby dobrze, choć znowu nie za bardzo, bo cała uwaga skupia się na rycerzu, który, jakby nie patrzeć, wywołał całą burdę, ogłuszając pierwszego specjalnego. No i na mnie, bom zraniła księżniczkowe nóżencje. Rzecz jasna przez przypadek, bo ogon kończy się ostrym kolcem, ale kogo to obchodzi? Zresztą, nawet się nie tłumaczę, bo w momencie, gdy nas aresztują, do gry powraca palec Tala.

Wzruszam więc w myślach ramionami i nieudolnie udając przerażenie na widok halabardy, wciskam piąty członek głęboko pod pelerynę i posłusznie kroczę za prowadzonym rycerzem oraz ciągniętym za ramiona Mikiem, który w ogóle większość wydarzeń wziął i przespał. Do tego nadal burczy mi w brzuchu.

W końcu pan "czyste rączki" wtrąca nas do miejskiego lochu i wymienia nasze przewinienia. Po jego odejściu strażnik, który zamyka naszą celę dziwnym kryształem, oznajmia, że mamy Przejebane, jak wnętrze spódnicy ladacznicy.

Patrzę na Tala, ale ten nie komentuje. Siada pod ścianą, nieopodal Mika, który zaczyna wydawać z siebie jakieś nieśmiałe odgłosy i tak zalega na dłuższy czas.

– Głodna jestem nadal – mówię, ale nikt nie reaguje.

Mija bardzo długa chwila, w której Mik chyba znów odpływa. Tal również zdaje się przymknąć oko. Ja natomiast siedzę pod kratą i próbuję poukładać w głowie fakty: niewinny posiłek, którego nie zdążyłam nawet skosztować, skończył się awanturą w knajpie o porwanie, którego w ogóle nie było. Idąc do lochu, podsłuchałam ploteczki specjalnych, z których wynika, że księżniczka, nie chcąc zamążpójść za kandydata przez jej ojczulka wybranego, wszystko ukartowała i chcąc uciec wraz z córką barona, postanowiła jeszcze ograbić tatusia z części majątku.

No tak, żyć na poziomie za coś trzeba.

Sprzymierzyła się więc z lokalnym półświatkiem, któremu obiecała połowę zysku, a który miał przejąć okup. Plan może i był dobry, ale cóż, następnym razem powinna wziąć pod uwagę, że może jej go popsuć choćby wyssany wieprz. Jeśli będzie następny raz, bo krwi było naprawdę dużo. Możliwe, że trafiłam w tętnicę. No ale nic.

Prawie ranek. Kroki strażnika. Zgrzyt. Potem długo, długo nic.

Tal zerka w mój tekst i przymyka oczy; albo wciąż jest niewyspany (choć przespał większą część nocy, nawet pewnie o tym nie wiedząc), albo po prostu wzrusza go moje sprawozdanie.

Pytam, czy możemy już iść? Tal zaciska powieki, jakby prowadził jakąś wewnętrzną walkę, a Mik niemal zrywa się z podłogi i zaczyna coś seplenić w moim kierunku – jego napuchnięta twarz nie daje ustom zbyt wiele możliwości. To chyba pierwszy raz, gdy Mik nie może się wysłowić. Wyobrażacie sobie mistrza riposty, bez możliwości rzucenia riposty? Ból zapewne większy niż obita gęba.

W każdym razie Tal mówi coś o zapieczętowanym zamku i o procesie, który zapewne nas czeka, po czym milknie.

Ciszę przerywają kroki, a zaraz po nim głosy.

– Gdzie ten kretyn znowu poszedł? Jak mam wyprowadzić więźniów, kiedy on ma kryształ?

I zaczyna się kolejny cyrk, tym razem z udziałem strażników – bieganie, wołanie, szukanie. Ja nie zwracam już na to uwagi. Powoli też zaczynam odczuwać senność.

– Czy możemy już stąd wyjść? – powtarzam pytanie, a gdy Tal znów zbiera się, by zapewne powtórnie wyłożyć mi to, co poprzednim razem, wyciągam z kieszeni kryształ.

Rycerze najpierw wyraźnie baranieją, potem rozglądają się po celi, jakby coś zaczynało do nich docierać – być może szkarłatne plamy, których wcześniej nie zauważyli. W końcu zatrzymują na mnie przerażone spojrzenia.

Wzruszam ramionami.

– No co? Byłam głodna!

Koniec

Komentarze

Witaj Toluca !!!!!

 

Ja daję ocenę 6. Bo czytają zapomniałem, że czytam, tylko przeniosłem się w twój wykreowany świat. Super, że wszystko było jasne. Nie rozumiem dlaczego niektórzy tak piszą, że człowiek nie kapuje o co tam ma chodzić. W sumie to może nie mam racji bo Lem w wielu książkach tak pisał. Główna bohaterka jest fajnie przedstawiona, dużo jest o niej informacji. No i to wszystko jest po prostu ciekawe. Do tego oryginalne. Naprawdę według mnie dobre opowiadanie. Powodzenia pisz, da lej :)

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

da­wi­di­q150

 

"Ja daję ocenę 6. Bo czytają zapomniałem, że czytam, tylko przeniosłem się w twój wykreowany świat."

 

Przyzna, że jestem szczerze, ale za to jakże mile zaskoczona. Tego akurat spodziewałam się najmniej. Dzięki :) 

Toluco, z przykrością wyznaję, że z trudem przebrnęłam przez Twoją opowiastkę, nie zaznając przy tym najmniejszej przyjemności. Boleję, że historyjka sprowadza się do opisania bójki w karczmie, bo bójki i potyczki to przedostatnie sprawy o jakich chciałabym czytać (ostatnie to opisy snów). Zachodzę też w głowę, co skłoniło Cię do użycia w Efekcie wieprza tak wielu współczesnych, zupełnie tu niepasujących słów i zwrotów, które doskonale zepsuły odbiór.

 

spo­czy­wa Mik jego były wy­cho­wa­nek… → …spo­czy­wa Mik, jego wy­cho­wa­nek

Skoro Tal wychował/ szkolił Mika, to ten jest jego wychowankiem.

 

Za­wsze z tym swoim gry­ma­sem nie­za­do­wo­le­nia na twa­rzy… → Zbędny zaimek – czy mógł mieć na twarzy cudzy grymas?

 

że nie o świ­nia­ka się roz­cho­dzi­ło… → …że nie o świ­nia­ka cho­dzi­ło

 

po­tęż­ne stopy z dwoma pa­zu­ra­mi, które przy­wo­dzą na myśl dia­bel­skie ra­ci­ce… → Racice nie mają pazurów.

 

Tal prze­strze­ga mnie przed lek­ko­myśl­no­ścią wy­pro­sto­wa­nym pal­cem… → Co to jest lekkomyślność wyprostowanym palcem?

 

Jeden ze spe­cjal­nych za­brał się za jej re­wi­zję. → Jeden ze spe­cjal­nych za­brał się do jej rewizji.

 

Pasz­kwil od­cho­dzi i przy­sia­da się do chło­pacz­ka… → Od kiedy paszkwil może chodzić i siadać?

 

a tłum skan­du­je Lać skur­wy­sy­nów! → Dlaczego wielka litera? A może brakuje dwukropka?

 

Stal ry­su­je o stal. → Na czym polega rysowanie o coś?

 

w ogóle więk­szość wy­da­rzeń wziął i prze­spał. → Jak brał wydarzenia, które przespał?

 

nie chcąc za­mąż­pójść za kan­dy­da­ta… → …nie chcąc pójść za ­mąż­ za kan­dy­da­ta

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

re­gu­la­to­rzy 

 

"Boleję, że historyjka sprowadza się do opisania bójki w karczmie, bo bójki i potyczki to przedostatnie sprawy o jakich chciałabym czytać (ostatnie to opisy snów)"

 

No cóż, ja też mogłabym czytać jedynie o wędrówkach i przetrwaniu, ale rzadko ktoś o tym pisuje. Widać nie zawsze dostajemy to czego chcemy. Niestety. Też nie lubię niektórych motywów, których akurat w fantastyce bywa sporo.

 

"Zachodzę też w głowę, co skłoniło Cię do użycia w Efekcie wieprza tak wielu współczesnych, zupełnie tu niepasujących słów i zwrotów, które doskonale zepsuły odbiór."

 

Dlatego też przestrzegałam o tym w przedmowie. Nic mnie nie skłoniło, to postać, która po prostu żyła trochę w XXI wieku i przyswoiła kiepskie słownictwo, przez co często pozostali bohaterowie nie rozumieją o czym mówi.

 

 

Ogólnie nie licząc przecinków, wielkiej litery i tego rysowania, które chyba miało być "tarciem", to reszta była jak najbardziej zamierzona. I wiem, że dla ludzi dbających o język, to jest nie do zniesienia, ale wielu młodych właśnie tak między sobą rozmawia. Takimi właśnie dziwnymi zdaniami rodem z kosmosu. Często dla "beki", choć istnieją okazy, które po prostu inaczej nie potrafią, a nawet robią to jeszcze gorzej. A skoro przyjęłam pov takiej nie innej postaci, która pierwszy raz w ogóle coś pisała… Teraz to w ogóle się zastanawiam, czy w takim razie tych błędów w interpunkcji to nawet nie za mało jak na kogoś, kto nigdy niczego nie notował. Choć one faktycznie były moje, nie jej. 

 

"Od kiedy paszkwil może chodzić i siadać?"

Paszkwil, paszczak, paszczur, pasztet – różnie się nazywało mało urodziwych ludzi, zależnie od regionu i roku (przykładowo w 1995).

Toluco, dziękuję za wyjaśnienia i cóż mogę jeszcze rzec – to Twoje opowiadanie i będzie napisane takimi słowami, które uznasz za najwłaściwsze. A że wiele słów boleśnie kłuło mnie w oczy… Chyba jakoś to przeżyję. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

re­gu­la­to­rzy

 

Na swoją obronę powiem tylko, że całą resztę z tego uniwersum piszę w 3 os. i staram się robić to poprawnie językowo (co niestety nie zawsze wychodzi). Czasem jedynie jakiś dialog specjalnie skaleczę ;) 

 

Mimo wszystko dziękuję za uwagi, poświęcony czas i doczytanie do ostatniego znaku :) 

Bardzo proszę, Toluco i pozostaję z nadzieją, że Twoje przyszłe opowiadania przeczytam z przyjemnością. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej,

 

Niestety nie należę do zadowolonych. :( Po pierwsze – przez to skakanie pomiędzy procesem pisania a opisywaną akcją – czasem się gubiłam. Po drugie, nie zrozumiałam tego:

Z braku laku pada na gospodę Na Rogu.

Dziewczyna ucieka i szuka kryjówki – po czym wpada do karczmy, gdzie siedzi jej przyjaciel i opiekun, który ją chroni, a nawet “wychowuje”. Czyli co, zupełnie przypadkiem wpadła na swojego kompana, znanego jej od lat? Zero przywitania – czyli ona wiedziała, że on tam jest. Więc jak to: z braku laku? Chyba powinna wiedzieć, gdzie ucieka i dlaczego?

 

Styl byłby super przyjemny, ciekawy i uroczy, gdyby nie to, że trochę… hm… przesadzony. W sensie, tych małych “żarcików” było po prostu za dużo i przez to tekst wydawał mi się… hmm… pretensjonalny?

 

Momentami też bardzo się ciągnął, gubiłam się już w tej akcji, kto, kogo, co… Całe zajście w knajpie mogłoby być o połowę krótsze.

 

Podobał mi się za to zwrot akcji z księżniczką. ^^ Plus wszystko jest dobrze napisane, ogólnie poprawnie, po prostu nie podszedł mi ten styl – nie ze względu na sam pomysł, ale na taką ogólną przesadę.

 

Widziałam już znacznie gorsze teksty, które dostawały się do biblioteki… Ale jakoś nie mogłabym z czystym sumieniem polecić, bo, kurde, nie jestem zachwycona. :( Wiem, że to brzmi chamsko, ale… Na tle innych tekstów ten tekst zasługuje na bibliotekę, natomiast ja nie jestem na tyle przekonana, żeby się do tego przyczynić. O. sad

 

Pozdrawiam ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

DHBW

 

Dziękuję za opinię i poświęcony czas. 

 

"Ale jakoś nie mogłabym z czystym sumieniem polecić, bo, kurde, nie jestem zachwycona. :( Wiem, że to brzmi chamsko, ale… Na tle innych tekstów ten tekst zasługuje na bibliotekę, natomiast ja nie jestem na tyle przekonana, żeby się do tego przyczynić"

 

Ależ nie ma w tym nic chamskiego :) Dla mnie jest jasne, że jednym się spodoba, innym (w większości) niekoniecznie. W końcu wszyscy mamy różne gusta. I tak jestem w szoku, że jest tak dobrze. Spodziewałam się raczej komentarzy w stylu, że ten dziennik to "grafomański słowotok" :D

 

"Dziewczyna ucieka i szuka kryjówki – po czym wpada do karczmy, gdzie siedzi jej przyjaciel i opiekun, który ją chroni, a nawet “wychowuje”. Czyli co, zupełnie przypadkiem wpadła na swojego kompana, znanego jej od lat? Zero przywitania – czyli ona wiedziała, że on tam jest. Więc jak to: z braku laku? Chyba powinna wiedzieć, gdzie ucieka i dlaczego?"

 

Ona tam wyjaśniła pokrótce tę zaistniałą sytuację. Możliwe, że nie do końca jasno. 

 

Możliwe, że nie do końca jasno. 

Nawet całkiem prawdopodobne. :P

 

Wchodzę do środka i wypatruję zacienionego miejsca w kąciku. (…) Tal przygląda mi się podejrzliwie, ale chyba nie ma czasu tego roztrząsać

Absolutnie nie wydają się zaskoczeni swoją obecnością…

 

No tak, przypominam sobie o zadaniu. Karty, piwo. Porwania cór magnaterii.

Eee… Czy to jest ten moment, kiedy to wyjaśnia? ^^’ Innych pomysłów nie mam. Ale to nadal nie tłumaczy, dlaczego nie biegła tam celowo. Mogła zapomnieć o zadaniu, ale nie zapomniała chyba, że Tal tam siedzi i gra w karty.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

DHBW

 

"Absolutnie nie wydają się zaskoczeni swoją obecnością…"

 

 Ale właściwie czemu mieliby? Jeśli rozstanę się z kimś w środku miasta, a powiedzmy po dwóch godzinach wejdę do jakiegoś sklepu i go tam spotkam, to nie będę tym spotkaniem jakoś szczególnie zaskoczona ;) 

 

"Ale to nadal nie tłumaczy, dlaczego nie biegła tam celowo"

 

Bo zwierzęta rzadko kiedy robią coś celowo :D Ona wielokrotnie podkreśla, że nie jest człowiekiem. Że pracuje nad tym ludzkim pierwiastkiem.

 

EDIT: po namyśle muszę stwierdzić, że tak jest naprawdę lepiej. Nie wiem czy bez lepszej znajomości moich bohaterów, czytelnik byłby gotowy na jej wybuch radości spowodowany widokiem opiekuna :D Myślę, że Tal w duchu był jej nawet wdzięczny za brak reakcji w miejscu publicznym ;) 

Myślę, że Tal w duchu był jej nawet wdzięczny za brak reakcji w miejscu publicznym ;) 

No niestety my nie znamy kontekstu, historii ich znajomości, realiów świata itp. Nie wiemy nawet, jak bohaterka wygląda, a skoro nie wygląda na tyle dziwnie, by nie móc poruszać się wśród ludzi – albo nie zostać natychmiast rozpoznaną przez rycerzy – to dlaczego miałaby się powstrzymywać przed reakcją na widok Tala…?

 

Cała ta scena wyszła dziwnie i nienaturalnie – oraz niezrozumiale (pierwsza myśl: autorka coś pomieszała, najpierw miało być, że ucieka celowo, potem napisała, że “z braku laku”, ale reszty zapomniała zmienić). Ale to Twoje opowiadanie, ja mogę tylko doradzić. ^^

 

Pozdrawiam ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

"Nie wiemy nawet, jak bohaterka wygląda"

 

Fakt, skupiłam się jedynie na ogonie i języku. Dzięki za spostrzeżenie.

 

"albo nie zostać natychmiast rozpoznaną przez rycerzy"

 

Nie nie, ona po prostu miała nadzieję, że nikt nie zwróci na nią uwagi, a gdy rycerz się odezwał, dopiero go zauważyła i uznała, że jednak jej założenie było błędne ;) 

Czytałem wczoraj i może byłem mocno zmęczony, ale tekst wydał mi się dość chaotyczny. Momentami nie byłem pewny, co się właściwie dzieje. 

Sama stylizacja w sumie dość męcząca, kojarzy mi się trochę z takimi dziewuchami, które Brytyjczycy nazywają “ladette”. Głośna, sprośna i prostacka młodociana pijanica ;)

Nie wiem czy dobrze to odczytuję, ale jest to najbardziej prawdopodobna przyczyna, dlaczego mam pewne problemy z utożsamieniem się w tak podanej narracji ;)

Nie moja bajka jednym słowem. Ale doceniam starania :P Młodzieży by się pewnie podobało :P

si­lver_ad­vent

 

Dziękuję, teraz już wiem, żeby więcej tak nie robić :D

A bo ja wiem? Pewnie zależy do kogo adresujesz tekst. 

Gdybyś z polskim rapem wyjechała u cioci na imieninach, to jest spora szansa, że wujkowi spadłyby ze stóp sandały, a do babci przyjechałaby karetka. A przecież w/w cieszy się sporym uznaniem w pewnych kręgach. 

Myślę, że z literaturą podobnie i sam wielokrotnie zadaje sobie pytanie – na ile to co ludziom piszę, pomaga im lepiej dotrzeć do targetu czytelniczego, który sobie przyjęli. No bo np. cóż ja mogę wiedzieć, co siedzi w głowie nastolatki, albo co myśli sobie współczesny młody patus z tanim winem w ręce. 

Teksty pisane dla wszystkich, to teksty pisane dla nikogo. Więc nie wiem czy masz tak nie robić, no, wiem jedynie tyle, że mi nie siadło ;) Ale wyrocznią delficką nie jestem ;P

si­lver_ad­vent ale ja wiem na pewno ;) Wystawiając tekst na opinię publiczną, zbieram głównie dane o tym czego nie robić w przyszłości. To akurat był taki eksperyment, po długiej (jak na mnie) przerwie od pisania. Musiałam się na czymś wyżyć po tym "odwyku". To nie jest nawet narracja, w której normalnie piszę. Język tym bardziej. Wynik eksperymentu, to na razie 1:3, więc słabo :) 

 

"Teksty pisane dla wszystkich, to teksty pisane dla nikogo"

 

Prawda najprawdziwsza.

 

Może kiedyś zdobędę się na pokazanie tekstu, nad którym naprawdę pracuję. Target – czytelnik dorosły. Wciąż jednak na to za wcześnie ;P

Mnie się tekst podobał, chociaż nie bez zastrzeżeń. Bohaterka-narratorka zdecydowanie zdobyła moją sympatię, twist z księżniczką dobry :) Na plus też tytuł. Humor i styl do mnie przemawia, ale jest tego trochę za dużo, odrobinę można by tekst odchudzić. Przeszkadzało mi w trakcie czytania, że nie wiem, czemu ona się tego Tala słucha i czemu się stara tę swoją ludzką część pielęgnować, zamiast dać upust demonim instynktom.

Do perełek moim zdaniem należy:

Niech go hemoglobina…

 

Też miałam problem z tym, że ona tego Tala nagle spotyka w przypadkowej karczmie. Nawet nie dlatego, że to nieprawdopodobne, tylko po prostu pogubiłam się w tym miejscu. Demonica wpada do karczmy i ani ona, ani my jako czytelnicy, nie wiemy kto tam w środku jest. Potem nagle przywołujesz Tala i we mnie to wywołało lekką dezorientację, bo nie wiedziałam, czy jesteśmy nadal w karczmie czy z powrotem w celi.

Ale właściwie czemu mieliby? Jeśli rozstanę się z kimś w środku miasta, a powiedzmy po dwóch godzinach wejdę do jakiegoś sklepu i go tam spotkam, to nie będę tym spotkaniem jakoś szczególnie zaskoczona ;)

Zaskoczona bym nie była, ale powiedziałabym “hej” albo skinęła głową, albo się uśmiechnęła, albo w jakikolwiek sposób zasygnalizowała, że zauważyłam obecność tej osoby :) Może demonica ma powód tego nie robić, ale nic o takich powodach nie wiemy.

 

Co do usterek językowych: przyszło mi do głowy, że może są celowe, ale z drugiej strony ta demonica jest bardzo elokwentna, więc mi się to nie klei. Niestety w związku z tym wszystkie błędy brałam za wpadki autorki, a nie bohaterki.

 

szczelnie chowam ogon pod peleryną

Można coś szczelnie zamknąć, zapiąć, owinąć, ale nie wiem czy można szczelnie chować…

Moczymordy jak ich wielu

jakich

wspomina coś o sprawie wagi państwowej, jego wydaleniem z zakonu i moim bezpieczeństwem.

Coś tu się posypało chyba? Wspomina o sprawie wagi państwowej, jego wydaleniu z zakonu i moim bezpieczeństwie.

puścić całą tę budę z ogniem

Puścić z dymem

– Kim jesteś?

– Jestem głodna odpowiadam zgodnie z prawdą.

Po pierwsze, zapis dialogu, a po drugie taki na siłę ten żarcik. Nikt nie odpowiada “jestem głodny/zmęczony/smutny” na pytanie “kim jesteś?”. Nawet jeśli spróbuję sobie to usprawiedliwić faktem, że to demonica i może ten głód ma tak ogromne znaczenie dla jej tożsamości… no nie bardzo.

Oczy zbrojnego wychodzą niemal z orbit, a jego usta rozszerzają się, a gardło szykuje do wydania głośnego dźwięku.

Również ma naciągnięty kaptur, ale też łeb tak wielki, że niczego on nie zakrywa.

Z tego wynika, że łeb niczego nie zakrywa.

Chyba jednak istnieje jakaś opaczność,

opatrzność

Mik nie wytrzymuje samoczynnego utrzymania się w pionie i znów ląduje na deskach.

Przekombinowane.

W każdym razie podchodzi bliżej i z mojego stoickiego spokoju przenosi wzrok na dźwigającą się z podłogi parę.

Przenosi wzrok z jej spokoju? Z twarzy wyrażającej spokój może?

 

 

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

min­de­na­mi­faj cieszę się, że mimo wszystko historyjka się podobała :) 

 

"ale jest tego trochę za dużo, odrobinę można by tekst odchudzić"

 

Fakt, trochę się rozpędziłam, ale teksty nasuwały się same i po prostu żal było ich nie wykorzystać. 

 

"Przeszkadzało mi w trakcie czytania, że nie wiem, czemu ona się tego Tala słucha i czemu się stara tę swoją ludzką część pielęgnować, zamiast dać upust demonim instynktom."

 

I tu jest pies pogrzebany, niestety. Choć starałam się, żeby tekst był dość uniwersalny, to mimo wszystko i tak wyszedł chyba pod stałych czytaczy ^^

 

"w jakikolwiek sposób zasygnalizowała, że zauważyłam obecność tej osoby"

 

Sęk w tym, że ona go nie widziała. Zauważyła go dopiero, gdy stanął nad nią i się odezwał. Ale może faktycznie powinnam była to opisać nieco inaczej.

 

"Nikt nie odpowiada “jestem głodny/zmęczony/smutny” na pytanie “kim jesteś?”."

 

Nikt, jedynie ona ;)

Może to przez męża, który zawsze na moje "jestem głodna" odpowiada "a ja Zygmunt" :P

No i nie powiem np. kabaretowa Mariolka. Tam żarcik "jestem dziewczyną, która…" zagrał dobrze, a też głupi :D

 

Oj zbiera mi się tych błędów. Muszę w wolnej chwili w końcu odpalić kompa, bo poprawianie tu czegokolwiek na telefonie, to istna gehenna. Tylko doba coś nie chce się wydłużyć :(

 

Dzięki za uwagi :) 

choć tak naprawdę po obróbce ssawalniczej przypomina bardziej pemikan.

Hmmm

 

Siedziałam sobie grzecznie

(…)

Siedzę więc i grzecznie czekam

A czemu taka zmiana czasu? No dobra, rozumiem, że dziewczyna pisze nieco nieskładnie, w sumie trochę przeżyła, ale to niskładne pisanie jest niestrawne w czytaniu. A przeskakujesz między narracją w czasie teraźniejszym i przeszłym kilka razy.

 

Miastowy świnia medalista z własnym podwórkiem, wyobraźcie sobie!

Miastowy knur medalista albo miastowa świnia medalistka.

 

Tal przestrzega mnie przed lekkomyślnością wyprostowanym palcem i wspomina coś o sprawie wagi państwowej, jego wydaleniem z zakonu i moim bezpieczeństwem.

Hmm, raczej: jego wydaleniu z zakonu i moim bezpieczeństwie.

 

Mam wrażenie, że nawet pobite podczas bójki gary zaczynają same się sklejać.

rozbite, porozbijane

 

Eee, przyznam, że właściwie nie wiem, co się stało. Czy Tal, Mik i główna bohaterka wędrowali razem, bo miałam wrażenie, że spotykają się w knajpie przypadkiem. I nie wiem, jak ma się to do stwierdzenia, że Tal jest czymś w rodzaju opiekuna dziewczyny. Czy byli zamieszani w sfingowane porwanie? Bo znowu mam wrażenie, że przynajmniej Mik był.

Mam też wrażenie fragmentaryczności, jakbym została wrzucona w środek większej historii. Jeśli tak jest, to oznacz tekst jako fragment.

Kolejne wrażenie, że się trochę rozpędziłaś, dobrze Ci się pisało i opanowało Cię lekka – nie obraź się – głupawka. Bywa, ale czasem dobrze później prześledzić, co się napisało.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

"jakbym została wrzucona w środek większej historii. Jeśli tak jest, to oznacz tekst jako fragment"

 

Ogólnie tak właśnie jest, ale ta pozycja figuruje akurat jako oddzielne opowiadanie, więc nie może być fragmentem. 

 

 

"Kolejne wrażenie, że się trochę rozpędziłaś, dobrze Ci się pisało i opanowało Cię lekka – nie obraź się – głupawka"

 

Było tak, było, było :) Ale to jednorazowa głupawka. A tekst sprawdzałam wielokrotnie, zwłaszcza pod kątem czasu. Ale człowiek ślepy na własne błędy. A przynajmniej ja :P

 

Dziękuję za uwagi :) 

Nowa Fantastyka