- Opowiadanie: fmsduval - Płonie Aleksandria (fmsduval vs Outta Sewer)

Płonie Aleksandria (fmsduval vs Outta Sewer)

Temat: Vigilante (Samozwańczy stróż prawa)

 

Termin głosowania: 15 września 2022 r.

 

Wątek do głosowania: Klik

 

Opowiadanie Adwersarza: Klik

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Outta Sewer

Oceny

Płonie Aleksandria (fmsduval vs Outta Sewer)

Sandboardowa deska pędziła ku szczytowi wydmy, zostawiając za sobą zwichrzone fałdy piachu. Poszarpana, zakurzona peleryna furkotała na wietrze niczym flaga któregoś z dawno pogrzebanych państw. Z nieba, jak co dzień, lał się morderczy żar. 

U szczytu wydmy widniał ponury, żelbetowy szkielet. Khamsin zawiał w plecy sunącej zboczem Izydy. Poderwała deskę z piachu i po efektownym półobrocie wylądowała na krawędzi zrujnowanego wieżowca, sunąc nią aż po kraniec budowli. Tam zeskoczyła z deski, która – utraciwszy kontakt z właścicielką – uległa miniaturyzacji. Bura kostka, którą się stała, sfrunęła na dłoń kobiety.

Izyda spojrzała w dal, gdzie pośród rdzawych, nieruchomych fal błyszczało olbrzymie, kopulaste sklepienie. Zoom in 24x – pomyślała, a gogle momentalnie przybliżyły obraz. Przyjrzała się czaszy, zamontowanej na niej artylerii i kołującym wokół dronom. Zadanie wyglądało na łatwe, jednak wiedziała, że z wielu przyczyn takie nie będzie.

Zoom out. Play „Doomsday Clock” by the Smashing Pumpkins – pomyślała. Gdy w uszach huknęła perkusja, poprawiła naciągnięty na głowę kaptur i rzuciła kostkę pod nogi. Skoczyła z dachu na sunący piaskiem sandboard, a inteligentne buty przywarły do powierzchni deski. Khamsin zadął w plecy Izydy, która pomknęła prosto w stronę samotnej kopuły.

 

***

Wkraczasz na terytorium Rezerwatu Mojżesz 14. Stwierdzono brak uprawnień. Zawróć albo zostaniesz zlikwidowana – rozbrzmiał komunikat wypowiedziany robotycznym głosem.

Zignorowała wezwanie. Wieżyczki dział zbudziły się do życia, kopuła zamigotała światłem gotowej do użycia broni, a rój dronów zakołował nad głową mknącej slalomem kobiety.

Naruszyłaś granicę Rezerwatu Mojżesz 14. Zostaniesz… – Izyda przerwała komunikat, odcinając połączenie z Siecią. Nielegalny firewall sprzed tygodnia wciąż radził sobie z wścibstwem Globalnej Unii Postpaństw, za której nazwą kryła się sztuczna inteligencja kontrolująca każdego pojedynczego androida, maszynę bojową czy urządzenie przemysłowe. I ludzi.

Ostrzał nastąpił zarówno z góry, jak i od strony kopuły. Izyda wszczęła procedurę zakłócania sygnału, naraz próbując unikać spadających pocisków. Jednocześnie gotowała rezerwatowi niespodziankę, skrywaną dotąd pod cienką tuniką.

Deszcz samonaprowadzających rakiet i kul wszelkiego kalibru padał rzęsiście, gdy przez pas wydm między Izydą a kopułą przetoczył się wściekły powiew wiatru. Khamsin przyszedł znikąd, wzbił tumany kurzu i wzniósł ku niebu zwały pomarańczowego piachu. Izyda skorzystała z okazji. Wjechała prosto w habub, nie martwiąc się, że nic nie widzi. Bo skoro jej sensory wariowały, to i przeciwnik musiał mieć utrudnione zadanie.

Spod pokrytej chromem piersi wyjęła jajowaty, metalowy przedmiot – kierunkowy granat EMP – i skryła go w dłoni. Burza piaskowa miała się zaraz rozproszyć, ujawniając wrogu położenie kobiety. Ścisnęła granat, który zapulsował słabo. Gniew samumu ostygł, kurzawa zaczęła opadać na dno pustyni.

Izyda cisnęła granatem prosto w przezroczystą powłokę kopuły. W tej samej chwili ogona sandboardu dosięgła rakieta. Wybuch rzucił kobietę w piach, dobre pięć metrów naprzód. System nie zaraportował jednak poważniejszych uszkodzeń. Nie spadły też na Izydę kolejne pociski. Przeciwnie – zamiast nich, w piachu z głośnym gruchotem lądowały wyłączone drony. Granat zadziałał.

Izyda podniosła się z kolan i spojrzała na pobojowisko. Niby świeczki na urodzinowym torcie, z piasku sterczały niewybuchy rakiet i szczątki bezzałogowców. Autonomiczne wieżyczki spuściły łby, pogrążone w nagłym letargu. Potężny właz stał zaś przez Izydą otworem, milcząco prosząc do rezerwatu.

 

***

Pierwsze, co ją uderzyło, gdy pokonała szereg śluz i korytarzy dezynfekcyjnych, było zimno. Dojmujące, bezlitosne zimno, tak sprzeczne z temperaturami panującymi poza rezerwatem. Przeszła w tryb termoregulacji – cienka tunika i peleryna nie na wiele by się zdały.

Potem był śnieg. Na twarzy kobiety mimowolnie zagościł uśmiech, gdy postawiła stopę na miękkim puchu. Zalegał na drzewach, krzakach i gołej ziemi. Wszystko spowijała gruba pierzyna białych płatków.

Izyda zapragnęła ciszy. Wyłączyła muzykę, by rozkoszować się chrzęstem śniegu pod ciężkimi butami. Nie straciła jednak czujności. Cały czas sondowała teren, a w dłoniach – już odkąd weszła do rezerwatu – dzierżyła ciężką dwururkę na pociski zapalające.

Ruszyła przed siebie. Nie miała sprecyzowanego planu działania. Informacje, którymi dysponowała, były zbyt ogólne. Pozostawało jej liczyć na łut sprzyjającego jej dotąd szczęścia.

Bór, którego brzegiem szła, stopniowo rzedniał. Sztuczne słońce i chmury przebijały się przez gęstwinę. Izyda rzadko zerkała w górę. Wolała choć chwilę wierzyć iluzji, że przemierza prawdziwy świat. Nagle na radarze dostrzegła kilkanaście punkcików, odległych od niej o niecałe dwieście metrów. Przylgnęła do pnia sosny. Wiedziała, że powinna zmienić kurs, że powinna zaszyć się w tajdze. Pokusa była jednak zbyt wielka.

Opanowawszy oddech, poprawiła kaptur i opatuliła się peleryną, próbując zakryć każdy odszczepieńczy fragment swojej postaci. Na ile mogła, zadbała wcześniej o kompletność ubioru. Blaszane dłonie ukryła w cienkich rękawiczkach, na nogi wsunęła lniane, obcisłe spodnie, a buty – choć nowoczesne – z wyglądu uchodzić mogły za prymitywne obuwie z foczej skóry. Sprawdziła jeszcze, czy chusta na twarzy zakrywa łyskające chromem wszczepy, i ruszyła przed siebie.

Nie odważyła się podejść bliżej, niż na pięćdziesiąt metrów. Gogle przybliżyły jej wszystko, czego sama by nie dostrzegła. Wzniesione na szkieletach z mamucich ciosów, obciągnięte skórami szałasy wyrastały spomiędzy zasp jak krecie kopczyki. Pośród nich krzątali się mężczyźni. Najprawdziwsi mężczyźni odziani w futra, dzierżący prymitywne włócznie i łuki. Widać szykowali się na polowanie. Stopniowo dołączały do nich wychodzące z szałasów kobiety i… dzieci. Na widok tych ostatnich Izyda zagryzła wargę.

Z bólem odwróciła się od obozowiska. Nie mogła zmącić spokoju tych ludzi. Ich nieskażony rzeczywistością rozwój, krok po kroku prowadzony przez SI, był jednym z najważniejszych wyzwań, jakie postawiła przed sobą Globalna Unia Postpaństw. Odtworzenie populacji człowieka, której niedobitki błąkały się jeszcze gdzieniegdzie po Ziemi, miało przebiegać w sposób w pełni kontrolowany, z jednoczesnym wyeliminowaniem wszelkich wad pierwotnego procesu ewolucji – od genetyki na kulturze i religii kończąc. Z tym że, jak bywało za panowania homo sapiens, tak i obecnie algorytmy wypracowywały coraz to nowsze, sprzeczne z sobą wizje Człowieka 2.0. Jedną z takich herezji Izyda właśnie zamierzała zwalczyć.

Wsiąknęła w tajgę, zwiększając dystans dzielący ją od mieszkańców rezerwatu. Za cel obrała zalesione wzgórza, które dostrzegła, obserwując obóz. Otaczały go półkolem, chroniąc przed lodowatym, sztucznie generowanym wiatrem. Właśnie tam Izyda spodziewała się spotkać wroga.

Zachowując najwyższą ostrożność, zamieniła raźny chód w trucht. Nie miała czasu. Wsparcie obrony rezerwatu na pewno było już w drodze. Wolała uniknąć starcia z desantem androidów, zwłaszcza ze względu na ludzi. Owszem – zawsze można było wyczyścić im pamięć, zafałszować bieg wydarzeń odpowiednią dawką promieniowania bądź holohipnozą. Izyda uważała jednak każdą ingerencję za zbrodnię i nie chciała być jej powodem.

Po półgodzinnym truchcie stanęła u stóp jednego ze wzgórz, przy którym, brodząc w zaspach, przechadzał się wielki, włochaty nosorożec. Kobieta z wahaniem przycupnęła za pniem świerku. Wolała nie płoszyć zwierza, ale potrzebowała dostać się bliżej wzniesienia, którego skute lodem, skaliste zbocze budziło jej podejrzenia. Przesadna regularność odłamków, jednolitość barw, pozorny nieład zalegających w dole kamieni i głazów – widywała już takie iluzje, niewykrywalne dla mieszkańców rezerwatu.

Jak na złość, nosorożec dreptał opodal rumowiska jak mityczny strażnik. Gdyby nie wskazania radaru, Izyda podejrzewałaby, że ma do czynienia z robotem. Po minucie oczekiwania, zdecydowała się działać. Podniosła z ziemi nieduży kamień, wychynęła spomiędzy drzew i już, już miała cisnąć nim w zwierza, gdy po drugiej stronie dostrzegła zarys skulonych, skradających się w stronę nosorożca postaci.

Nie była pewna, czy to ci sami pierwotni, których widziała w obozie. Nie miało to zresztą większego znaczenia. Ważne, że za chwilę mogła mieć z głowy kłopotliwe zwierzę, o ile myśliwi nie upolowaliby go tuż przed jej nosem. Wolała nie ryzykować, cisnęła więc kamieniem w zad nosorożca. Spłoszony zwierz odbiegł w kierunku myśliwych. Gdy przycupnął przy kępce mchu, dosięgły go strzały i groty oszczepów pierwotnych.

Korzystając z chaosu, Izyda przedarła się w stronę rumowiska. Nerwowo skanowała kamień za kamieniem, szukając ukrytego przejścia. Straciła dobrą minutę, nim je znalazła. Jeden z lodowych odłamków był w istocie klamką czy raczej kołatką – pociągnięcie go najpewniej wezwałoby dziesiątki zbrojnych. Izyda nie ryzykowała. Cienki przewód wychynął spod rękawa tuniki i jak wąż popełzł wzdłuż palców kobiety, potem zawisł w powietrzu i wgryzł się w odłamek. Sztuczny lód błysnął fioletowym światłem. Chwilę potem przed Izydą rozwarła się paszcza jaskini.

Bez wahania wkroczyła w mrok. Play „Killing in the name” by Rage Against the Machine – pomyślała. Lubiła te stare kawałki sprzed wieków.

 

***

Pierwsze strzały padły, ledwo zamknęły się za nią wrota gniazda ocalałych z zagłady fanatyków.

Izyda odpowiedziała ogniem. Dwururka nie milkła ani na chwilę, masakrując kolejnych wrogów. Ich stara, przedzagładowa broń – jedyna, na jaką zezwalała ludziom GUP – nie była dla kobiety zagrożeniem.

Przeszła ciemnym korytarzem spokojnie, jak nadmorską promenadą. Płonące ciała padały na zimne podłoże, głowy wybuchały niby zmiażdżone arbuzy, ręce i nogi fruwały pod skalne sklepienie, a krzyki… krzyków Izyda nie słyszała.

Sforsowała śluzę dzielącą korytarz i przepastną halę, mieszczącą kilkunastometrowe, oszklone regały po brzegi wypełnione księgami, zwojami i tablicami. Po środku stał zaś metalowy, świecący na czerwono krzyż.

Ludzie wznowili ostrzał. Izyda widziała ich wykrzywione lękiem twarze, widziała poruszające się w modlitwie usta. I wiedziała, że będą bronić tego ostatniego bastionu zła do samego końca. Jej zadaniem było ten koniec przyspieszyć.

Konsekwentnie eliminowała cele. Wrogowie płonęli niczym żagwie, podobnie jak zmagazynowane na regałach zbiory. Eksplodowały granaty, ogień buchał zewsząd, a Nowa Aleksandria – jak informatorzy nazwali to miejsce – dogorywała.

Izyda wykonała zadanie. Nie czuła jednak radości ani dumy. Zrobiła, co było do zrobienia. Nie o laury szła gra, nie o uznanie czy sławę. Czasy superbohaterów minęły bezpowrotnie. Przyszła epoka pustki, której nawet oni nie mogli zaradzić.

 

***

Zbierając się do wyjścia, postanowiła raz jeszcze zeskanować pogorzelisko. Obeszła dogasającą halę, zajrzała w kilka zakamarków. Już miała odejść, gdy jej uwagę zwrócił odłamek skalny kształtem łudząco przypominający ten u wejścia do Nowej Aleksandrii. Ponowiła skan i wypuściła spod tuniki węża.

Zakamuflowane wrota ukazały jej wnętrze drugiej, mniejszej hali. Przez jej środek ciągnęły się rzędy stołów z rozłożonym na nich dziwacznym, przedzagładowym sprzętem. Szybki skan upewnił Izydę w domyśle – miała przed sobą maszyny do tatuażu.

Weszła w głąb pomieszczenia, próżno sondując je w poszukiwaniu wroga. Nie rozumiała nic z tego, co widzi. Wyłączyła muzykę, by zebrać myśli.

– …ałem, że to ty – rzekł ktoś zza jej pleców.

Odwróciła się, unosząc strzelbę. Na tle wejścia do małej, ukrytej dotąd przed Izydą komórki stała grupa dwunastu nagich kobiet i mężczyzn, od stóp do głów pokrytych tatuażami. Na jej czele stał wiekowy mężczyzna. Uśmiechał się.

– Izyda – rzekł znów. – Nasza bohaterka.

Zagryzła wargę do krwi. Całe lata nie słyszała na żywo ludzkiego głosu. Poza własnym.

– Dla tych tam, w rezerwacie, być może jeszcze Izyda. Dla was – już raczej Ammut. Jeśli trzymać się Egiptu, rzecz jasna – zadrwiła.

Mężczyzna zignorował jej słowa. 

– Czemu niszczysz nasze dzieło? Nie chcesz, by nowe pokolenie nas pamiętało? Nas i naszego pana?

Twarz Izydy wykrzywił paskudny grymas. Zdążyła już przyjrzeć się malunkom na ciałach ocalałych – Księdze Rodzaju, Czterem Ewangeliom, Dziejom Apostolskim i reszcie Biblii wytłoczonym mikroskopijną czcionką. 

– Może bym i chciała, gdyby katolicki nalot nie zrobił ze mnie chodzącej puszki po coli – warknęła, postępując ku starcowi. Przeżegnał się, inni chwycili za krzyże zwisające im z karków.

– Stój, Izydo! Pamiętamy cię, pamiętamy twoje dobro i wielkie serce! Możesz spalić pergaminy, możesz podrzeć księgi i listy, ale nie zabijesz bezbronnych! 

Zatrzymała się w półkroku, opuściwszy broń.

– Masz rację – rzekła, odchodząc nagle ku jednemu ze stołów, gdzie odłożyła strzelbę.

– Dzięki ci, miłosierny Boże! – krzyknął starzec dziękczynnym tonem. – Jak… jak nas znalazłaś, Izydo?

– Gościłam niedawno u przeuroczych, islamskich ocaleńców. Wiecie, lubią się targować, gdy chodzi o ich życie. Okazali mi naprawdę wielką pomoc. Niestety… bywam ostatnio dosyć niewdzięczna. – Odwróciła się wolno, spod rękawów tuniki wysuwając dwa długie ostrza.

– Nie! Nie zabijaj nas! Jesteśmy tu legalnie! Mamy wszystkie pozwolenia!

– Poza moim – wycedziła, przechodząc w tryb auto.

Nie tylko po to, by było szybciej.

 

***

Stos zakrwawionych skór płonął jasnym ogniem. Okaleczone ciała dwunastu kobiet i mężczyzn pełzały po podłodze, zawodząc i stękając.

Izyda siedziała na blacie jednego ze stołów i obracała w dłoniach znaleziony na podłodze batonik w czarno-czerwonym papierku. Uśmiechała się nostalgicznie, myśląc o odległych planetach, na które “jej” ludzkość nigdy nie zdołała dotrzeć.

Spojrzała ze wstrętem na wyjących ocaleńców. Podała im, co trzeba. Wiedziała, że GUP zdąży, by im pomóc.

 

***

Burza piaskowa pojawiła się znikąd i wzniosła tony piachu w przestworza. Wiatr świszczał złowieszczo, rozganiając wydmy na lewo i prawo niby trzódkę ospałych wielorybów.

W środku burzy stała samotna postać. Czekała, aż khamsin wypełni jej rozkazy. Patrzyła, jak spod zwałów piachu wyłania się pogrzebane miasto. Jej miasto.

Ruszyła z wolna przed siebie. Gdzieś z tyłu pobrzmiewał cicho ryk bezzałogowców, gdzieś w dali ziarna piasku drżały pod naciskiem gąsienic i szerokich kół.

Miała czas. Spacerem przeszła przez główną arterię miasta, nie patrząc na zmumifikowane, pozbawione kończyn zwłoki, które leżały na ulicach. Później skręciła w jedną z nich, która – jak świetnie pamiętała – wiodła prosto na starówkę.

Przyspieszyła kroku, bardziej z tęsknoty niż z musu. W milczeniu minęła szkielety kamienic i bombowe leje. Kiedyś sklęłaby miasto za niedogodności. Teraz się uśmiechała.

Wreszcie dotarła na mały plac z uroczą fontanną, której jakimś cudem nie naruszyły niesione przez bogów pociski. Usiadła przy niej, kładąc obok złożoną w kostkę pelerynę z wytartą literą „I”. Z rozkoszą wgryzła się w rozmiękłego od słońca batonika.

A potem kazała wiatrom pogrzebać to, co winno tkwić zakopane w piachu.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Kolejny wypasiony produkt od F.M.S. Auta Duvala. Nie będę ukrywał, że tematycznie bardziej w moim guście. Świetnie zbudowany świat, który poznajemy stopniowo, wraz z wydarzeniami, a nie poprzez przydługie monologi i infodumpy. Intrygujący setting i ciekawa główna bohaterka. Fakt, że mamy tu jedną postać, a nie kilka, jak u rywala, pozwolił na głębsze jej przedstawienie i wyszło to opowiadaniu na dobre. 

Jedyne zgrzyty notowałem w warstwie technicznej. Tu i ówdzie pojawiły się jakieś dziwne konstrukcje czy podejrzane odmiany przez przypadki (np. ujawniając wrogu). Ale ogólnie też nie było źle. 

Witaj!

 

Z tym opowiadaniem mam trochę problem. W sumie dwa. Po pierwsze gryzie mi się trochę logika. Po drugie postawiłeś na DeusEx machinę, co wypada bez szału. Szczególnie ten atak/podejście bohaterki do kopuły wydaje się prawie że pozbawione cokolwiek realizmu/taktycznego sensu.

Najfajniejszy wydał my się w tym wszystkim motyw wiatru pustyni. Nie bardzo wiem czemu SI pozwoliłaby na egzystencję katolików, tuż obok prowadzonego eksperymentu, przecież mogliby na tenże eksperyment wpłynąć. Rozumiem że bohaterka tępiłaby tak samo wszelkie innie wyznabia czy ślay starych czasów. Nie kupuję też tattuowania fragmentów biblii, nie zmieściłyby się. Z koleji fajnym gadżetem jest ten pomniejszający się sandboard.

W 15k znaków próbowałeś wcisnąć prostą historię ale o rozbudowanym tle postapo-politycznym. Nie zgodzę się też z krzkotem, infodumpy jak najbardziej w tekście są nie zauważyłem żeby u rywala były większym problemem niż tu. W sumie w żadnym z tekstów z tym akurat aspektem nie miałem problemu.

Napisane sprawnie.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Ja tylko dla wyjaśnienia dopiszę jedną kwestię. Mówiąc, że w tym tekście nie zauważyłem gryzących infodumpów, nie miałem na myśli, że w drugim opowiadaniu były obecne. Dziękuję za uwagę ;-)

 

Spoko, błędnie założyłem, że odnosisz się do drugiego opka ;-)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Dobrze pokazany świat, ciekawe detale typu deska zmieniająca rozmiar czy batonik (czy to był Mars?). I nawet zmumifikowane zwłoki :)

Interesująca, dająca się polubić bohaterka. Żałuję, że nie zdradziłeś żadnych szczegółów na temat jej pochodzenia, autorze :)

Mam trochę zastrzeżenia do fabuły. Dzieje się dużo, ale sekwencja zdarzeń nie jest zaskakująca, ponieważ nie ma żadnych zapowiedzi, nie ma oczekiwań, więc i zaskoczenia być nie może. Zabrakło punktu odniesienia. “Nie miała sprecyzowanego planu działania. Informacje, którymi dysponowała, były zbyt ogólne.” ← po czymś takim można się spodziewać wszystkiego.

 

Pozdrawiam :)

Opko czytało mi się lepiej pod względem technicznym (chociaż pojawiły się jakieś brzydale, jak wspomniany wyżej "wrogu"), kreacji świata i płynnego przedstawienia historii. Z kolei pomysł na opowiadanie bardziej podobał mi się u przeciwnika ^^ Ps. Stawiam, że to opowiadanie OS

Miś przeczytał i wybrał.

Ostrzał nastąpił zarówno z góry, jak i od strony kopuły. Izyda wszczęła procedurę zakłócania sygnału, naraz próbując unikać spadających pocisków. Jednocześnie gotowała rezerwatowi niespodziankę, skrywaną dotąd pod cienką tuniką.

Deszcz samonaprowadzających rakiet i kul wszelkiego kalibru padał rzęsiście

Kurczę, ależ ma kobieta podzielną uwagę, jednocześnie unika deszczu rakiet i kul, na dodatek takich samonaprowadzających, wszczyna procedurę zakłócania sygnału (czemu nie włączyła wcześniej) i przygotowuje niespodziankę ;)

Naraz znaczy jednocześnie, ale w takiej konstrukcji brzmi dziwnie, przynajmniej dla mnie. Gdybyś napisał, że Izyda musiała robić kilka rzeczy naraz, poczym je wymienił, brzmiałoby to IMO lepiej.

 

Nie mogła zmącić spokoju tych ludzi. Ich nieskażony rzeczywistością rozwój, krok po kroku prowadzony przez SI, był jednym z najważniejszych wyzwań, jakie postawiła przed sobą Globalna Unia Postpaństw. Odtworzenie populacji człowieka, której niedobitki błąkały się jeszcze gdzieniegdzie po Ziemi

Pogubiłam się. Ludzi praktycznie nie ma, gdzieś się błąkają jakieś niedobitki. Ci których spotyka Izyda, są elementem eksperymentu i są nieświadomi tego, jak naprawdę wygląda świat. Kto w takim razie tworzy Globalną Unię Postpaństw?

 

Z tym że, jak bywało za panowania homo sapiens, tak i obecnie algorytmy wypracowywały coraz to nowsze, sprzeczne z sobą wizje Człowieka 2.0. Jedną z takich herezji Izyda właśnie zamierzała zwalczyć.

Hmm, ale to chyba nie alegorytmy były odpowiedzialne za obecność wyznawców Boga na terenie rezerwatu? To chyba były właśnie te niedobitki, o których wspominałeś wyżej. Chociaż w sumie mieli pozwolenia. Jakoś mi to zgrzyta.

 

Czy powinnam wiedzieć kim była Izyda? Ludzie w jaskini ją rozpoznają i mam wrażenie, że czytelnik też powinien, ale mnie się nie udało. Bo chyba nie była boginią?

Generalnie fajny pomysł, ale chyba na coś odrobinkę dłuższego, bo w tym króciaku trochę się gubię.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

fmsduval, weź ten tekst wyjustuj! Napisałeś jak zwykle pięknie, tym literackim stylem który u ciebie znam, ale oczy aż bolą od tego niewyrównanego tekstu!

Odbicia to opowiadanie, które pełnymi garściami czerpie z filmów superbohaterskich typu Watchmen i kina policyjnego/gangsterskiego. Oczywiście, konwencja pewnych rzeczy wymaga, ale też na pewne rzeczy pozwala – dlatego mamy tak jasno zobrazowanych dobrych i złych, złoczyńca wydaje się urodzony do czynienia zła, a policjanci jakby urodzili się w mundurach i innego życia nie mają. Tyle o nich wiemy. Chciałoby się trochę więcej, tym bardziej, że dialogi odarłeś z didaskaliów i pozostało ci do wykorzystania te trzy tysiące znaków.

Jednak zrekompensowałeś mi to z nawiązką niesamowitym pomysłem za równo na moc Glasswalkera, jak i na moc Flashbacka – zwłaszcza tego drugiego, bo przy okazji zabawiłeś się w pętle czasowe, możemy obserwować jak jego pojawienie się warunkuje pewne wydarzenia, które doprowadzą z kolei do tego, że się w danym miejscu i czasie pojawi.

Outta – przy twoim tekście też nie miałem wątpliwości, kto jest autorem, a przeczytałem go najpierw. Styl o wiele prostszy niż u rywala, bardziej twój, trafiło się też trochę błędów, których wymieniał nie będę, bo się na nich nie skupiałem, a w dodatku postapo i antykościelna tematyka. :P

Płonie Aleksandria to opowiadanie iście wciągające. Z zaangażowaniem obserwowałem losy Izydy, ciekawił mnie ten postapokaliptyczny świat, który odmalowałeś. Odizolowane od siebie habitaty, gdzie rozwój ludzkości przebiega a warunkach kontrolowanych, to naprawdę inspirujący pomysł. Trochę z początku mi zgrzytnęły te tajne obozy ocalałych, którzy w swoim hermetycznym gronie kontynuują judeochrześcijańskie obrzędy, tak jakby byli wyrwani trochę z innej bajki, ale przyznaję, że połączenie to było niespotykane i odważne.

Za to – jak na opowiadanie nakierowane na akcję i walkę – trochę zbyt łatwo to wszystko Izydzie szło. Rozumiem, że była z niej naszpikowana technologią wojowniczka, jednak w żadnym momencie nie postawiłeś jej w sytuacji zagrożenia, to znaczy takiej, gdzie rzeczywiście bym mógł pomyśleć, że jej misja się nie powiedzie.

Szkoda też, że nie dowiedzieliśmy się o samym świecie więcej. Skoro ocaleni mają pozwolenia, to jak je zdobywają? Jak wyglądają kontakty z innymi enklawami? Kto daje Izydzie zlecenia? Zasugerowałeś w słowach jednego z ocalonych, że jest im znana, a więc wcześniej się musieli spotkać… wolałbym, abyś na to poświęcił znaki, a nie na ostatnią scenę z symbolicznym zasypaniem płaszcza piachem. Pobudziłeś moją wyobraźnię, zaostrzyłeś apetyt i zmyłeś się przed deserem. :P

Trudny wybór, panowie, ale coś wybrać wypada (choć już raz nie wybrałem, taki był wyrównany poziom), więc ostatecznie stawiam na Odbicia – za styl i ciekawe, niecodzienne umiejętności bohaterów i fajną pętlę czasową.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

wszczęła procedurę zakłócania sygnału, naraz próbując unikać

:(

 milcząco prosząc do rezerwatu

:(

zimno, tak sprzeczne z temperaturami

 mimowolnie zagościł uśmiech

:{

 odszczepieńczy fragment swojej postaci

:(

 nieskażony rzeczywistością rozwój

wtf?

Purpura, częściowo uzasadniona cyberpunkowością świata. Za to bohaterka prosto z Marvela. Opisy plastyczne. Są błędy językowe. Jeden i drugi rym i zbędny przecinek. Kilka słów nie z tego rejestru. Nauka cyberpunkowa. Podobnie socjologia i głęboka "utopijność" bardzo płytkiej idei, która przyświeca bohaterce. W sumie – słowny komiks. Niezły, i nie dla dzieci. Ale Neil Gaiman to to nie jest.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hmmm. Trochę się pogubiłam. Kim jest Izyda? Boginią (eee, nie wygląda na boską imienniczkę), cyborgiem (czemu wiatr jej słucha?), SI (czemu kwęka, że ją katolicy uszkodzili?)? Nie mogłam stworzyć spójnej postaci z tych kawałków. I nie kibicowałam jej – nikt nie ma prawa do niszczenia dzieł kultury, których nie stworzył. Tym bardziej, że to chyba postapo, ludzkość prawie nie żyje… Powinna chuchać na każdy okruch z przeszłości.

Miniaturyzacja deski – niby ciekawy pomysł, ale czy praktyczny? Wyobraź sobie, że dopiero uczysz się jeździć, spadłeś z deski, wywołałeś niewielką lawinę. Weź, znajdź teraz małą kosteczkę gdzieś pod dziesięcioma centymetrami piachu. BTW, czy prawo zachowania masy zostało zachowane?

Samozwańczego stróża prawa też tu za bardzo nie widzę. Wpadła i zabiła (prawie) wszystkich. Nie rozumiem, czym jej podpadli.

Babska logika rządzi!

Tak mi trochę głupio ze względu na powyższe, więc objaśnię: idea utopijna, która mnie wkurza, to “jak tylko ludzie przestaną X (za X podstawić dowolną czynność, którą głosiciel uważa za zdrożną), świat natychmiast stanie się doskonały”. Otóż nie. Nie stanie się. A z podstawianiem pod X wyznawania (jakiejkolwiek) religii mam dodatkowy kłopot: religia jest czymś, co robią ludzie. Może być oparta na prawdach objawionych (pomińmy kwestię, kto je objawił), ale zasadniczo jest działalnością ludzką, więc – niedoskonałą. Zwalanie własnej niedoskonałości na kogo innego jest już nieuczciwe, a na system?

There were people who called themselves Satanists who made Crowley squirm. It wasn't just the things they did, it was the way they blamed it all on Hell. They'd come up with some stomach-churning idea that no demon could have thought of in a thousand years, some dark and mindless unpleasantness that only a fully-functioning human brain could conceive, then shout "The Devil Made Me Do It" and get the sympathy of the court when the whole point was that the Devil hardly ever made anyone do anything. He didn't have to. That was what some humans found hard to understand. Hell wasn't a major reservoir of evil, any more than Heaven, in Crowley's opinion, was a fountain of goodness; they were just sides in the great cosmic chess game. Where you found the real McCoy, the real grace and the real heart-stopping evil, was right inside the human mind.

Pratchett, Gaiman; Good Omens.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Słowa ładne, ale nie rozumiem, o co chodzi. Dla mnie tekst cierpi na uogólnione przesłanie. Kim jest  vigilante  – Izyda?

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hm. Nie uwiodło mnie. Nie zgaduję autora, bo nie mam pojęcia, lecz albo za dużo zostało w jego głowie, albo ja czegoś nie rozumiem. Świat widać spory, natomiast nie wiem, czy wizja nie była zbyt duża jak na 15k znaków. Wydaje się całkiem fajna, warta pełnego opowiadania. Sporo miejsca zajmuje początkowy opis czynności Izydy, który trochę nuży. Potem jest lepiej i większych uwag strukturalnych nie mam.

Całościowo – mój brak zrozumienia z pewnością wpłynął na ocenę. Nie wiem, dlaczego Izyda nosi imię egipskiej bogini, dlaczego morduje przedstawicieli różnych religii w postapokaliptycznym świecie, co ma zamiar osiągnąć. Świat bez religii? Czy jest kontrolowana przez jakąś grupę robotów trzymających władzę? Tak dużo pytań, tak mało odpowiedzi.

 

Mimo że nie zrozumiałem, jakiego prawa samozwańczo Izyda broni, tekst wydał mi się bardziej klarowny niż adwersarza.

Lista luk fabularnych i tak byłaby potężna, bo konstrukcja świata jest nieczytelna. Dynamika akcji stanowi mocną stronę tego opowiadania.

Dlaczego dwururka?

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Autorze!

 

Setting egipsko-postapokaliptyczno-cyberpunkowy – super! Chociaż samo opowiadanie jakoś tak, no nie wiem, nie podeszło mi. Znaczy się, szło całkiem płynnie (poza kilkoma dziwnymi zdaniami), ale jakoś tak… no ech. Chciałbym, żeby bardziej mi się podobało, bo same motywy cudne i trafiłeś w moje gusta, ale kurczę coś mi nie pasuje. Ale jeśli chodzi o obrazowość i akcję – świetna robota. Czuć proch strzelniczy, krew i płonące mięso!

 

Radku – dwururka to potoczne i całkiem często używane określenie na strzelbę śrutową z dwoma lufami. W sensie, pewnie domyślam się, że wiesz. Chodziło Ci o samo wykorzystanie takiego słowa zamiast strzelby?

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

W sensie, pewnie domyślam się, że wiesz. Chodziło Ci o samo wykorzystanie takiego słowa zamiast strzelby?

Gorzej! Chodziło mi o to, po co dwururka. Oryginalnie (w dobie broni jednostrzałowej) dwururkę miało się po to, żeby dało się oddać dwa strzały np.: zanim dobiegnie do myśliwego dzik. Potem były strzelby kombinowane: jedna lufa do śrutu, a druga do “kuli” (na lisy i na zające na raz). Czasami stosuje się dwururki dla utrzymania szybkostrzelności i nieprzegrzewania lufy (żadnej z dwóch).

^dwururka Miga-21 daje 3000 strzałów na minutę (szybkostrzelność teoretyczna)

 

Ale po co Izydzie ta dwururka? 1200 strzałów na minutę z jednej rury się da, więc powód musi być inny, bo chyba tyle damie do szczęścia i wykonania zadania wystarczy. W myślistwie są przepisy ograniczające broń śrutową powtarzalną (shotgun=pompka), przynajmniej obiło mi się o uszy, ale samozwańczy obrońca prawa raczej im nie ulega.

Domyślałem się, że chodzi o jakiś powód artystyczny, ale go nie zrozumiałem i pytam :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

A, to dwururka jest po prostu uniwersalnym symbolem badassów! Mamy tutaj chociażby Mad Maxa, Punisher pewnie też dwururki używał na jakimś etapie (i generalnie jak przejrzysz bohaterów typu samotny złodupiec, to istnieje baaaardzo duża szansa, że używają/używali dwururki :D).

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć!

 

Deska, pustynia i wojny religijne? To chyba tekst Outty, nie jestem do końca przekonany (może to podpucha?), ale niech będzie, obstawiam że Outta Sewer jest autorem.

Bardzo przyjemne opko (zwłaszcza jak na tekst pojedynkowy), miejscami nieco raziło mnie silne stygmatyzowanie gorliwych, ale trudno nie odnieść wrażenia, że ciut sobie na to zasłużyli (przynajmniej w tej opowiastce). Bohaterka ciekawa, zdecydowanie fantastyczna i nieco cyberpunkowa. Jakoś mi się skojarzyła z Larą Croft. Motyw ze skórowaniem niespodziewany i wzbudzający dreszcz, ale jeszcze nie zbyt mocny imho, w sam raz.

Zastanawiam się, kim jest (była?) bohaterka, która postanowiła uratować ludzi marznących pod kopułą. Czyżby bogowie Egiptu kontratakowali?

Jeżeli czegoś zabrakło, to światotwórstwa, ale w takim opku akcji nie jest ono tak bardzo potrzebne (dzieje się na tyle dużo, że perspektywa bohaterki wystarcza, dobrze to wyważyłeś). Dobry tekst.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Czytałam ze sporym zaciekawieniem, ale skończywszy nie mam pewności, czy należycie pojęłam całą historię – obawiam się, że chyba nie wiem, kim jest Izyda i co nią powodowało.

 

Izyda wsz­czę­ła pro­ce­du­rę za­kłó­ca­nia sy­gna­łu, naraz pró­bu­jąc uni­kać spa­da­ją­cych po­ci­sków. Jed­no­cze­śnie go­to­wa­ła… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Izyda wsz­czę­ła pro­ce­du­rę za­kłó­ca­nia sy­gna­łu, jednocześnie pró­bu­jąc uni­kać spa­da­ją­cych po­ci­sków, a przy tym go­to­wa­ła

 

ujaw­nia­jąc wrogu po­ło­że­nie ko­bie­ty. → …ujaw­nia­jąc wrogowi po­ło­że­nie ko­bie­ty.

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika wróg.

  

Gniew sa­mu­mu ostygł, ku­rza­wa za­czę­ła opa­dać na dno pu­sty­ni. → Na dno pustyni, czyli gdzie? Gdzie znajduje się dno pustyni?

 

tak sprzecz­ne z tem­pe­ra­tu­ra­mi pa­nu­ją­cy­mi poza re­zer­wa­tem. → …tak sprzecz­ne z tem­pe­ra­tu­rą pa­nu­ją­cą poza re­zer­wa­tem.

Chyba że poza rezerwatem panowało kilka temperatur.

 

Po środ­ku stał zaś me­ta­lo­wy, świe­cą­cy na czer­wo­no krzyż. → Co stało się ze środkiem, po którym stał krzyż?

Pewnie miało być: Pośrod­ku stał zaś me­ta­lo­wy, świe­cą­cy na czer­wo­no krzyż.

 

– Dla tych tam, w re­zer­wa­cie, być może jesz­cze Izyda. Dla was – już ra­czej Ammut. Jeśli trzy­mać się Egip­tu, rzecz jasna – za­drwi­ła.– Dla tych tam, w re­zer­wa­cie, być może jesz­cze Izyda. Dla was, już ra­czej Ammut. Jeśli trzy­mać się Egip­tu, rzecz jasna – za­drwi­ła.

Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach. Sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

 

inni chwy­ci­li za krzy­że zwi­sa­ją­ce im z kar­ków. → Zdaje mi się, że jeśli coś zwisa z karku to powinno dyndać na plecach.

Proponuję: …inni chwy­ci­li krzy­że zawieszone na szyjach.

 

Za­trzy­ma­ła się w pół­kro­ku, opu­ściw­szy broń.Za­trzy­ma­ła się w pół ­kro­ku, opu­ściw­szy broń.

 

– Masz rację – rze­kła, od­cho­dząc nagle ku jed­ne­mu ze sto­łów, gdzie odło­ży­ła strzel­bę.– Masz rację – rze­kła, pod­cho­dząc nagle do jednego ze sto­łów i poło­ży­ła na nim strzel­bę.

Odchodząc, oddalamy się od czegoś, a nie zbliżamy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tytuł od razu mnie przyciągnął. Jest prosty i świetny.

 

Językowo na początku jest naprawdę dobrze, lubię takie lekko wzniosłe opisy przeplatane ze zwykłymi, potocznymi wyrażeniami.

 

Poszarpana, zakurzona peleryna furkotała na wietrze niczym flaga któregoś z dawno pogrzebanych państw.

Ale tutaj słowo „któregoś” wybitnie nie pasuje.

 

Narracja jest taka inna niż te, które zazwyczaj czytałam. Podoba mi się, czuć klimat, powiem też więcej: czuć tutaj taką manierę autora, która wyróżnia, i jeśli miałabym zgadywać, obstawiałabym Outtę, bo czytałam jego „Miasto wschodzącego Słońca” i tam też było tak… inaczej. To oczywiście na plus, bo lubię, kiedy styl potrafi wyróżnić autora i przykuć uwagę czytelnika od początku samymi słowami. Myślę, że to wielka sztuka.

A co do autora to mogę się oczywiście mylić, ale takie mam przeczucie. :)

 

Dalej wciąż jest ciekawie, opisy są dość obszerne jak na tak krótkie opowiadanie, przez co czytelnik ma wrażenie, że to będzie coś dłuższego, ale za to pięknie budują nastrój.

 

Straciła dobrą minutę, nim je znalazła.

Minuta to niewiele. ;) Chyba nie ma sensu pisać, że była to dokładnie minuta, lepiej użyć słowa „chwila”. ;)

 

Muszę teraz napisać, że klimat w tym opowiadaniu mnie oczarował. Izyda z pustyni wyruszyła w śnieżny świat, do nowych ludzi, którzy w spokoju żyją na uboczu… A ona ich tutaj tropi, za wiele nie wiemy i to jest wciągające. Pozwala utrzymać ciekawość czytelnika.

 

Czasy superbohaterów minęły bezpowrotnie. Przyszła epoka pustki, której nawet oni nie mogli zaradzić.

To zdanie to perełka.

Na minus jedynie fakt, że Izyda jest trochę jak taki superbohater, może nie typowo bohater, ale ma super moce i jest taka silna, tak sobie dobrze ze wszystkim daje radę, że za wiele w niej tego super

 

Jeśli chodzi o Izydę, w tym opowiadaniu funkcjonuje dla mnie jako dwie postacie. Jest ta zabijająca ludzi będących za starym porządkiem, tych prawdziwych ludzi, a nie żyjących pod kloszem, nowych, wybranych. I jest też ta Izyda z mitologii przerobiona oczywiście na styl sf, która ratuje swoich wyznawców, a innowierców zabija. Można tu mnożyć interpretacje i to jest naprawdę świetne, że rozwiązanie nie zostało podane wprost. Nawet jeśli autor i część czytelników ma jedną interpretację, to możliwe są też inne.

 

Wreszcie dotarła na mały plac z uroczą fontanną, której jakimś cudem nie naruszyły niesione przez bogów pociski.

Usunęłabym „jakimś”, w końcu cud to cud. ;)

 

Koniec spokojny, nostalgiczny, lecz z wyraźną nutką triumfu Izydy. Może nie satysfakcjonuje tak bardzo, jak powinien, ale jest całkiem niezły.  

 

Zdecydowanie mój klimat. Intrygująco zarysowany świat jest tu chyba najmocniejszym punktem.

Mam problem z główną bohaterką – pomijając moralną ocenę jej działań, nie czaję jej motywacji. Na początku sądziłem, że to jakiś zawzięty cyborg, który próbuje zniszczyć niedobitki ludzkości (na to wskazywało wtargnięcie do rezerwatu). Potem pojawiły się nowe dane, a w mojej głowie – nowe interpretacje i w końcu nie wiem, o co tu chodzi. Izyda najpewniej jest/była człowiekiem (superbohaterką w czasach przed zagładą?) i zdaje się walczyć z GUP. Ale ten fragment:

Odtworzenie populacji człowieka, której niedobitki błąkały się jeszcze gdzieniegdzie po Ziemi, miało przebiegać w sposób w pełni kontrolowany, z jednoczesnym wyeliminowaniem wszelkich wad pierwotnego procesu ewolucji – od genetyki na kulturze i religii kończąc. Z tym że, jak bywało za panowania homo sapiens, tak i obecnie algorytmy wypracowywały coraz to nowsze, sprzeczne z sobą wizje Człowieka 2.0. Jedną z takich herezji Izyda właśnie zamierzała zwalczyć.

sugeruje, że mają zbliżone cele albo wręcz stoją po tej samej stronie, pomimo różnych metod.

 

Hm… Trudny wybór.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Hmmm…

Sądzę, że w zamyśle pomysł był całkiem niezły, ale w samym tekście kilkukrotnie utrudniasz czytelnikowi zrozumienie. Najbardziej chyba przez późne wprowadzenie celu misji Izydy i motywu ludzi 2.0 – do tego czasu przez tekst nieco się brnie (a, choć nie mam nic przeciwko kwiecisto-purpurowemu językowi, to tutaj to uczucie pogłębia), nie wiedząc dokąd zmierzamy, w nieco męczącym oczekiwaniu oglądając kolejne sceny akcji. Potem historia nabiera właściwego tempa i zaczyna ciekawić, ale samo rozwiązanie ponownie wydaje mi się zbyt skąpe w odpowiedziach – Izyda mówi o swoich urazach, choć nie znamy kontekstu, i niszczy pozostałości starych religii, choć w sumie nie wiemy czemu. Ostatecznie historia nie składa się tak jak powinna i chyba nie dziwię się tym, którzy nie do końca zrozumieli o co chodzi (albo jestem jednym z nich:P)

Слава Україні!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka