- Opowiadanie: El_nieznany - Dziwna Noc

Dziwna Noc

Opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne jakiś czas temu. Je­stem cie­ka­wy czy da się je prze­czy­tać bez uczu­cia dez­orien­ta­cji bo trochę eksperymentowałem z formą, aby nadać całości nieco dynamizmu. Oczy­wi­ście chciał­bym po­przez fe­ed­back wy­ła­pać co jest do po­pra­wy i roz­wi­nąć jesz­cze tą hi­sto­rię. Świat au­tor­ski choć je­dy­nie za­ry­so­wa­ny. Z grubsza parę przypadkowych osób spotyka się w karczmie na odludziu, a wir wydarzeń w jaki wpadają nie jest godny pozazdroszczenia.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Dziwna Noc

Ziemie Gepandserdów. Karczma położona na odludziu. Wokół lasy bukowe i wzgórza porośnięte dzikimi krzewami. Gwiezdne dzieci tańczą na niebie, oświetlają drogę wędrowcom. Dochodzą już do karczmy. Są bez koni, w obdrapanych futrach i tunikach. Cały dobytek niosą na plecach. Przechodzą obok studni. Jeden z nich przewraca wiadro z wodą. Hałas jest potężny. Drzwi otwierają się z hukiem. Przysadzisty człowiek staje we framudze w berdyszem w dłoniach. Łypie na wędrowców. Ci wyciągają pałki zza pazuch.

– Kto wy?

– Do domu idziemy, z północy.

Człowiek z berdyszem opuszcza nieco broń. Światło rozpalonego kominka z wnętrza budynku oświetla jego poplamiony fartuch.

– Kiepską sobie porę wybraliście, a?

– Daj spokój, lewo uniknęliśmy Proprietara z wojskiem. Ciągną na zachód jakby ich Aldorf mieczem poganiał. Możemy tu odpocząć?

– Dobra, dobra. Wchodźcie, pogadamy w środku.

Nagle karczmarz staje jak na baczność i ponownie unosi broń.

– Ale jak coś odpierdolicie, to ja wam upierdolę głowy. Jak nie ja to moi synowie.

Speszeni wędrowcy gorączkowo przytakują. Karczmarz wpuszcza ich do środka. Gospoda jest niewielka. Dym z kominka gryzie gardła. Nie ma stołów ani krzeseł. Tylko wełniane posłania i wysoka lada, za którą stoi teraz karczmarz. Innych ludzi nie widać.

– Co podać?

Wędrowcy podchodzą do lady.

– Fajkę czymś trzeba nabić, winem pragnienie zgasić a jakimś szajsem kiszki zapchać.

– Coś się znajdzie, będzie po cztery denary na głowę.

Pieniądze ze stukiem upadają na ladę. Karczmarz zbiera je leniwym ruchem.

– Cătălin! Nastaw małamygi i skocz do piwnicy po wino.

Karczmarz wyciąga tytoń spod lady i podaje wędrowcom. Cała trójka nabija swoje fajki.

– To co tam się dzieje nad morzem?

– A nic niezwykłego, zwykłe wrzenie. Wszyscy ciągną albo na zachód albo na północ. Wojaczki im się zachciało. Dinerzy tak łatwo nie odpuszczą sobie Zielonego Wybrzeża.

– Jak wyruszaliśmy, nasz kuzyn o niczym innym nie myślał jak o tym, żeby zaciągnąć się do wojska. Zbierał pieniądze na broń.

Karczmarz pociąga z fajki. Gładzi dłonią brodę. Dym rozpływa się w pomieszczeniu.

– Niech idzie. Nabierze krzepy i wprawy.

– Wprawy to powinien nabrać w oraniu pola i zbieraniu winogron. A tak to nawet nie wiem, czy wróci. Marzyciel zasrany. Poboru nawet nie ogłosili, a on i tak się zgłasza. Żenić się miał.

Wędrowiec pociąga z fajki. Pochyla nieco głowę i ścisza głos.

– Dziecko już w drodze.

Karczmarz marszczy brwi.

– No, to wiadomo już, czemu do woja idzie.

Starszy wędrowiec łypie na niego gniewnie.

– Zważaj na słowa.

Cisza. Przedłuża się. Rozmówcy się uspokajają.

– Gdzie wino?

– Cătălin kurwa idziesz czy nie?

Cisza.

– Nosz kurwa mać. Idę do ciebie!

Karczmarz idzie na zaplecze. Wędrowcy kucają obok lady. Patrzą się na ognień w kominku. Pociągają z fajek.

– Daleko jeszcze?

– Z kilka dni. Może tydzień. Wtedy dojdziemy do gór. Będziemy mieli step po prawo a na lewo morze i lasy cedrowe. Na północy będą bagna po horyzont.

– Na pewno nas przyjmą?

– Nie wiem. Zresztą, miejsca tam jest tyle, że coś sobie znajdziemy. Nie martw się na zapas. Tam będzie spokojnie.

Cisza.

– Ciekawe czy są tam jakieś jeziora?

– Są, dziadek mi opowiadał. Trzydzieści lat temu jeździł tam po kamień na płot i fundamenty. Żywej duszy prawie tam nie ma. Żadnego Properitata. Tylko góry, lasy, rzeki i jeziora. Zwierza pełno. I piękne są tamte doliny.

– Cătălin!!!

Wędrowcy słyszą krzyk z zaplecza. Patrzą na siebie. Wstają.

Słychać wrzaski i płacz.

Wędrowcy znów na siebie patrzą.

– Czemu, kurwa, czemu!!!

Coś mocno łupnęło.

-Ałaaaaa! Przestań i chodź tu! Pomocy!!!!

Wędrowcy chwytają za pałki. Z fajkami w zębach wchodzą na zaplecze. Są w korytarzu. Żadnego światła. Krzyki dochodzą z głębi. Oczy powoli przyzwyczajają się do ciemności. Idą dalej.

– Kuuurwa!!!

Jeden z wędrowców nie zauważa schodów. Potyka się. Turla się w dół. Z nim biegnie drugi. Fajka pęka na stopniu. Wędrowiec zderza się z karczmarzem. Świeczka w ręku tego drugiego upada na ziemię. Na podłodze jest siano. Bucha ogień.

Starszy wędrowiec który w tej samej chwili zszedł na dół widzi dwójkę miotającą się na ziemi obok ognia. Dalej stoi młody chłopak z nożem w ręku. Światło ognia tańczy na jego twarzy. Nie wie co robić. Za nim dynda sznur przyczepiony do stropu.

Wędrowiec nie traci czasu. Ściąga z siebie futro i przykrywa nim ogień. Woń spalenizny i potu miesza się z zapachem piwnicznej pleśni. Wędrowiec z nagim torsem depcze swoje futro. Jego Towarzysz i karczmarz wstają i mu pomagają. Młodzieniec opada na ziemię. Nóż z brzdękiem leci między beczki.

Ogień zgasł. Jest sporo dymu. Karczmarz siada na nadpalonym futrze. Prosi ręką nagiego wędrowca o fajkę z jego ust. Ten mu ją daje. Pociąga parę razy. Wreszcie patrzy na syna. Młody raczy go spojrzeniem bez wyrazu. Ubrany wędrowiec podchodzi do niego.

– Chodź na górę. Duszno tu.

Podaje mu rękę. Ten wstaje bez jej uściśnięcia. Idzie na górę. Bez słowa omija pozostałych. Słychać jego kroki na schodach.

Karczmarz ociera fartuchem pot z twarzy. Idzie za synem. Wędrowcy również. Wychodzą z piwnicy. Idą przez korytarz. Cătălin stoi w drzwiach. Zasłania światło z głównego pomieszczenia. Pozostała trójka pochodzi do niego. Ten przygląda się czemuś przed nim. Wędrowcy i karczmarz zerkają znad ramion Cătălina na izbę. Przed ladą stoi człowiek. Złotowłosy i śniady. Patrzy się na nich zdezorientowany. Ma na sobie szarą szatę. Z jej zakamarków wyciąga miecz. Reszta nie wie co począć. Cofają się jakby ich wiatr popchnął. Złotowłosy odpina broń od pasa i kładzie ją na ladzie.

– Poratujecie czymś do picia? Tytoniem też nie pogardzę. Mam swój, krajowy ale już się kończy. Zmieszam go z waszym i może będzie lepszy….

Cisza.

– Wino podobno macie dobre.

Cisza. Złotowłosy drapie się po głowie.

– Mam wyjść?

Cisza. Pozostali patrzą na niego beznamiętnie.

Nowo przybyły bierze miecz z lady i podpina go z powrotem do pasa. Odwraca się i idzie do wyjścia.

– Zostań.

Wszyscy stoją jak wyryci i patrzą się na tego kto wypowiedział to słowo.

– Synu, czemu? Przecież to Diner.

– Bo ruch jest mały. Idź po wino i tytoń. Ja zostanę z gośćmi.

Ojciec nie wie czy wrzasnąć czy się rozpłakać. W końcu ucieka w stronę piwnicy. Cătălinowi oczy błyszczą się z podniecenia.

Złotowłosy staje znów przy ladzie. Na przeciwko niego są wędrowcy. Opierają łokcie. Ten z nagim torsem podaje fajkę Dinerowi który ją przyjmuję i z niej pociąga.

– Dobre.

Dym ulatnia się powoli w górę. Złotowłosy sięga do kieszeni. Wyciąga małą paczuszkę. Pachnie ziołami. Ruchem ręki pyta się, czy dosypać do fajki zachodniego tytoniu. Wędrowiec kręci energicznie głową i dłonią domaga się zwrotu. Złotowłosy bez słowa oddaje rzecz właścicielowi.

– Gert jestem tak w ogóle. A wy?

Chwila ciszy. Karczmarz wraca. Podaje dzban z winem synowi. Ten rozlewa je do drewnianych kubków. Ojciec patrzy się cały czas w ziemię.

– Iorgu.

Ten z nagim torsem wyciąga fajkę z ust.

– Sorin.

Cisza.

Gert pije wino. Bierze kilka wolnych łyków. Patrzy się w tym czasie na ścianę.

– Co was tu sprowadza?

Wędrowcy patrzą się na siebie porozumiewawczo.

– Zasadniczo to idziemy przed siebie.

– Aha.

Cisza.

– Ja w zasadzie podobnie. Wybaczcie, nie jestem dobry w poznawaniu nowych ludzi.

– Jesteś Dinerem?

Cătălin wydaje się być bardzo podekscytowany.

Gert drapie się po brodzie.

– Tak.

Pociąga z fajki. Patrzy się badawczo na Cătălina.

– A skąd w ogóle się tu wziąłeś?

Wędrowcy odwracają głowy. Siedzą jakby mieli zaraz wyskoczyć. Ojciec wypowiadając te słowa skupia na sobie uwagę reszty. Trzyma berdysz w ręku. Gert nie odrywa wzoru od broni karczmarza. Ten idzie powoli na drugą stronę lady. Sorin zaciska pięść zaraz obok przepasanej pałki. Iorgu spogląda a to na Cătălina a to na karczmarza.

Syn udaje, że nie widzi swojego ojca. Nalewa sobie wino do kubka. Karczmarz podchodzi już do Gerta. Diner przyciąga do siebie ręce po ladzie. Prostuje się. Wciąż patrzy się na berdysz. Ostrze jest już metr od niego. Sorin marszczy brwi. Iorgu łapie go za rękę. Cătălin pije wino. Krztusi się. Karczmarz przechodzi płynnie obok Gerta po czym siada przy kominku. Uśmiecha się.

– Oddychaj powoli, podnieś ręce do góry.

Cătălin ze złością w oczach stosuje się do ojcowskiego polecenia. Kaszel po chwili ustaje. Nikt nie wie, co ma robić dalej.

– Zadałem ci pytanie. Głuchy jesteś?

Karczmarz wyciąga osełkę z kieszeni i zaczyna ostrzyć swoją broń. Co sekundę głośny, metaliczny dźwięk wypełnia izbę. Światło ognia oświetla brunatną plamę na czole Ojca. Gdzieniegdzie pojawiają się przy niej czerwone przebarwienia.

– Podróżuję. Zamierzam na zachód.

– Do swoich ciągniesz, he?

– Nie, do ziem Zerverów. W interesach.

Karczmarz wybucha sztucznym śmiechem.

– Jaki interes taki obdartus może mieć u koniarzy? Chcesz im trzody pilnować?

– Nie, mój wuj ściąga stamtąd tytoń.

Sorin prześwietla Gerta wzrokiem.

– Tak się składa, że my idziemy w podobnym kierunku. Jeśli tymi szlakami chcesz dość na lasostep musisz albo iść moczarami albo górskimi przełęczami. Kiepski to szlak na handel.

Gert zaciska zęby. Cătălin próbuje na niego nie patrzeć, cały czas sącząc wino i spoglądając w ziemię. Jego oddech przyspiesza. Karczmarz strzela głośno palcami. Wstaje i opiera się o berdysz.

– Jesteś szpiegiem, ty mendo.

– Czy mógłbym być szpiegiem? Gdybym…

Gert nie jest w stanie dokończyć. Cătălin przeskakuje przez ladę i staje plecami do Dinera między nim a Ojcem. W ręku ma nóż. Wędrowcy osłupieli. Oczy karczmarza się szklą.

– Cătălin…

– Teraz Cătălin… wcześniej mówiłeś do mnie inaczej: pizdo, śmieciu, darmozjadzie. Myślisz, że jak u ciebie mieszkam to jestem twoją kurwą, żebyś mi życie urządzał?

– Ten jeden raz mnie posłuchaj….

– Nigdy więcej. Całe życie tylko słucham twojego pierdolenia.

Iorgu wstaje. Sorin pociąga z fajki.

– Proszę, opanujcie się. Dość jest już zła na świecie.

– I dajcie mi dokoń….

– Milcz szpiegu!

Karczmarz unosi berdysz. Gertowi krew odeszła z twarzy. Jego czoło błyszczy się od potu.

– Nigdy nie będziesz mnie kontrolował. Jeśli nie umrę, to pójdę do Dinerów. I zostaniesz sam jak palec, zasrany ignorancie.

Ojciec zrobił się czerwony na twarzy. Idzie w stronę Cătălina z uniesionym berdyszem. Syn nagle traci wojowniczą posturę. Nogi się pod nim uginają. Karczmarz wymierza zamach. Oczy Cătălina robią się wielkie jak u krowy. Nóż upada na ziemię. Ostrze z wielką prędkością zmierza w jego stronę. W ostatniej chwili ręka Gerta łapie go za włosy i przyciąga do siebie. Berdysz wbija się w ladę. Dookoła lecą drzazgi. Gert i Cătălin cofają się w przerażeniu. Sorin wstaje i wyciąga pałkę. Robi nią zamach na karczmarza lecz wtedy berdysz z powrotem unosi się w powietrze. Iorgu uderzeniem pięścią w potylicę budzi Dinera z letargu.

– Spierdalajcie na dwór!

Trójka biegnie w stronę drzwi. Za nimi Sorin zatrzymuje Ojca. Rzuca w niego swoją pałkę. Ruch berdyszem odtrąca ją na bok. Gepandserd z nagim torsem w końcu przebiega przez framugę drzwi. Iorgu szybko je zamyka i rygluje deską która leżała gdzieś obok. Diner przypomina sobie o mieczu i wyciąga go z pochwy. Za nim stoi Cătălin.

– Tym, to sobie możesz w zębach pogrzebać, musimy uciekać.

Ostrze berdysza przebija się przez drewniane drzwi.

– No już kurwa, raz!

Cała czwórka biegnie udeptanym traktem na zachód. Zostawiają za sobą tylko krzyki, gniew i żal. Razem z nimi poszło chwilowo ukryte wkurwienie.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Bardzo dziwna noc.

Wymiękłem podczas lektury. W sensie, że przestałem doszukiwać się głębszych sensów. Od momentu zorientowania się, że karczma stoi na pustkowiach. Celowo, żeby straty przynosiła? 

Relacji ojca ze synem nie zrozumiałem. Możliwe, że dzisiaj pracuje mi tylko jedna półkula, możliwe, że tekst nie wyjaśnia tego w czytelny (dla mnie) sposób.

Odbicie noża pałką? Niewiarygodnie szybki gość, a jaki spostrzegawczy.

Wydaje mi się, że eksperymenty z formą zaszły o jeden krok za daleko. Ale niewykluczone, że innych zachwycą. Czego życzę na dobry początek.

Poza tym, że nie potrafię się przystosować do stylu (mam wrażenie, że to opis ze scenariusza) to mam problem z dialogami – nie mam pojęcia kto co mówi, a w związku z tym zupełnie nie potrafię zbudować sobie obrazu bohaterów (których, swoją drogą też nie opisujesz).

No właśnie, teraz uświadomiłem sobie kompletny brak didaskaliów w dialogach – niestety nie pomaga to w czytaniu.

Kurczę, nawet nie wiem ilu tam było wędrowców.

A jak zgasł ogień w piwnicy, to jak oni siebie widzą (bo z tekstu wynika, że widzą)?

No dobra, już wiem ilu ich było, znam nawet imiona.

Dziwnie się ten tekst czyta. Krótkie zdania, czasami składające się z jednego wyrazu, sprawiają wrażenie szkicu, konspektu sceny, którą, jak tylko skończysz zapisywać pomysły, rozbudujesz do należnych jej rozmiarów. Brak opisu świata, brak opisu postaci, brak didaskaliów, nie ułatwiają czytania. A jednak, na swój przewrotny sposób tekst wciąga. Bo i dzieje się dużo i wiele tajemnic ukrytych domaga się wyjaśnienia, a przecież wiem, że autor nie ma zamiaru niczego wyjaśniać.

Pytasz, czy tekst jest do poprawy. Absolutnie tak, tylko nie mam pojęcia co Ci poradzić, bo przecież nie o to chodzi jak ja bym ten tekst napisał, tylko o to, jak go poprawić zachowując zamysł autora – a tu mam problem, czy to, co mi przeszkadza jest zamierzone, czy jest po prostu błędem z którego autor nie zdaje sobie sprawy.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Przyjęty styl jest dość ciężkostrawny. Jest taka książka “To nie jest Polska”, zawierająca serię scenek (przebitki z filmów YT, fragmenty reportaży, filmów, Wiadomości/Faktów) opisanych neutralnym językiem rodem z audiodeskrypcji, tak to właśnie brzmi. Tam się sprawdziło, ale jako ciekawostka (polecam). 

Taki styl w mojej opinii nie sprawdza się w opowiadaniach. Brakuje mu wyrazu, dynamiki, nie buduje scen. 

 

Nie zrozumiałem, co się dokłądnie stało w piwnicy? Jest jakaś waśń między ojcem i synem, ale nie wiem dlaczego. I nie wiem, dlaczego syn broni przybysza przed ciosem berdysza :)))).

I się nie dowiem, bo towarzystwo się po prostu rozeszło. 

 

Taki telegraficzny styl sprawdza się tylko w niektórych sytuacjach, np. gdy chcesz podkręcić dynamikę pojedynczej sceny. Całe opowiadanie potraktowane w ten sposób staje się mało czytelne. Od momentu zejścia do piwnicy pogubiłam się.

Dialogi bez didaskaliów? Karkołomne zadanie przy takiej liczbie bohaterów. Może gdyby nadać im bardziej indywidualne style (np. jeden mógłby się jąkać, inny przy każdej okazji używałby jakiegoś powiedzonka typu “mocium panie”).

Na pewno masz wizję tego świata, jest tu jakiś pomysł. Niestety ja nie jestem w stanie go odkryć i docenić.

Karczmarz ociera fartuchem pot z twarzy.

Idzie za synem.

Wędrowcy również.

Wychodzą z piwnicy.

Idą przez korytarz.

Cătălin stoi w drzwiach.

Zasłania światło z głównego pomieszczenia.

Pozostała trójka pochodzi do niego.

Ten przygląda się czemuś przed nim.

Wędrowcy i karczmarz zerkają znad ramion Cătălina na izbę.

Przed ladą stoi człowiek.

Złotowłosy i śniady.

Patrzy się na nich zdezorientowany.

Ma na sobie szarą szatę.

Z jej zakamarków wyciąga miecz.

Reszta nie wie co począć.

Cofają się jakby ich wiatr popchnął.

Złotowłosy odpina broń od pasa i kładzie ją na ladzie.

Bardzo krótkie zdania. Źle się to czyta. Nie wiem, czy to było zamierzone. Jeśli nie, to zdania trzeba połączyć i rozbudować. Jeśli tak, to dla rytmiczności? Bo przyśpiesza się akcję chyba w krótkich fragmentach, po czym znów się zwalnia…

Jest dużo błędów i (podobnie jak poprzednicy) zgubiłam się w piwnicy. Nie było światła, a jednak po ugaszeniu pożaru:

Ogień zgasł. Jest sporo dymu. Karczmarz siada na nadpalonym futrze. Prosi ręką nagiego wędrowca o fajkę z jego ust. Ten mu ją daje. Pociąga parę razy. Wreszcie patrzy na syna. Młody raczy go spojrzeniem bez wyrazu.

Moim zdaniem przekleństwa powinny być dostosowane do tekstu, a dla mnie brzmią zbyt “nowocześnie”. Dawniej przeklinało się barwniej, a nie tylko “kurwa”. Raziło mnie słowo “interesy”, jakoś “handel” pasowałoby mi bardziej.

 

Nigdy nie będziesz mnie kontrolował.

Bardzo nowoczesny zarzut. Dostałby “w pysk” za odszczeknięcie i tyle.

 

Miejsce akcji jest klasyczne, bo i klimat karczm jest charakterystyczny. Rozumiem. Pomysł na wartką akcję wybrzmiewa, ale wykonanie – bardzo złe.

Plusem jest to, że łatwo to naprawić. Gdy wydłużysz zdania i uwzględnisz rady z poprzednich komentarzy, będzie duuużo lepiej. Powodzenia!

Przykro mi to mówić, El-nieznany, ale Dziwną noc przeczytałam z największym trudem i doprawdy nie mam pojęcia, co miałeś nadzieję opowiedzieć, nie wiem też, na czym polegał wspomniany w przedmowie eksperyment.

Opowiadanie jest napisane bardzo źle – pełno tu błędów, usterek i potknięć. Niektóre z nich wypisałam. Trafiają się też słowa, które w tym opowiadaniu nie maja racji bytu. Fatalnie brzmią użyte w tekście współczesne wulgaryzmy. Bardzo źle czyta się dialogi pozbawione didaskaliów, a lekturę dodatkowo utrudnia zlekceważona interpunkcja.

 

Wokół lasy bu­ko­we i wzgó­rza po­ro­śnię­te dzi­ki­mi krze­wa­mi. → Czy dopowiedzenie jest konieczne? Czy były tam też krzewy, które ktoś uprawiał?

 

Są bez koni, w ob­dra­pa­nych fu­trach… → Na czym polega obdrapanie futra?

A może miało być: Są bez koni, w wyliniałych fu­trach

 

Karcz­marz wy­cią­ga tytoń spod lady i po­da­je wę­drow­com. → Skąd w czasach tego opowiadania karczmarz miał tytoń?

 

Nosz kurwa mać. Idę do cie­bie! → – Noż, kurwa mać! Idę do cie­bie!

 

Pa­trzą się na ognień w ko­min­ku.Pa­trzą na ogień w ko­min­ku.

 

-Ała­aaaa! Prze­stań i chodź tu! Po­mo­cy!!!! → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi. Trzy wykrzykniki wystarczą.

 

Wę­drow­cy chwy­ta­ją za pałki.Wę­drow­cy chwy­ta­ją pałki.

 

 Jego To­wa­rzysz i karcz­marz… → Dlaczego wielka litera?

 

Pa­trzy się na nich zdez­o­rien­to­wa­ny. → Pa­trzy na nich zdez­o­rien­to­wa­ny.

 

Wszy­scy stoją jak wy­ry­ci i pa­trzą się na tego kto wy­po­wie­dział to słowo.Wszy­scy stoją jak wy­ry­ci i pa­trzą na tego, który wy­po­wie­dział to słowo.

 

Cătăli­no­wi oczy błysz­czą się z pod­nie­ce­nia.Cătăli­no­wi oczy błysz­czą z pod­nie­ce­nia.

 

Zło­to­wło­sy staje znów przy la­dzie. Na prze­ciw­ko niego są wę­drow­cy. → Zło­to­wło­sy staje znów przy la­dzie. Naprze­ciw­ko niego są wę­drow­cy.

Czy dobrze rozumiem, że wędrowcy stali po drugiej stronie lady?

 

Ru­chem ręki pyta się, czy do­sy­pać… → Ru­chem ręki pyta, czy do­sy­pać

Na czym polega pytanie ruchem ręki?

 

Oj­ciec pa­trzy się cały czas w zie­mię. → Oj­ciec pa­trzy cały czas w zie­mię.

 

Bie­rze kilka wol­nych łyków.Powoli wypija kilka łyków.

Łyków się nie bierze.

 

Pa­trzy się w tym cza­sie na ścia­nę.Pa­trzy w tym cza­sie na ścia­nę.

 

Wę­drow­cy pa­trzą się na sie­bie po­ro­zu­mie­waw­czo. → Wę­drow­cy pa­trzą na sie­bie po­ro­zu­mie­waw­czo.

 

Pa­trzy się ba­daw­czo na Cătălina.Pa­trzy ba­daw­czo na Cătălina.

 

Gert nie od­ry­wa wzoru od broni karcz­ma­rza. → Jakiego wzoru?

Pewnie miało być: Gert nie od­ry­wa wzroku od broni karcz­ma­rza.

 

Sorin za­ci­ska pięść zaraz obok prze­pa­sa­nej pałki. → Czym jest przepasana pałka?

 

Wciąż pa­trzy się na ber­dysz.Wciąż pa­trzy na ber­dysz.

 

Ostrze jest już metr od niego. → Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano, co to metr?

 

– Od­dy­chaj po­wo­li, pod­nieś ręce do góry. → Masło maślane – czy można podnieść coś do dołu?

 

Świa­tło ognia oświe­tla bru­nat­ną plamę na czole Ojca. → Nie brzmi to najlepiej. Dlaczego wielka litera?

 

staje ple­ca­mi do Di­ne­ra mię­dzy nim a Ojcem. → Dlaczego wielka litera?

 

– I daj­cie mi dokoń…. → Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

Karcz­marz wy­mie­rza za­mach. → Karcz­marz bierze za­mach.

 

Gert i Cătălin co­fa­ją się w prze­ra­że­niu.Gert i Cătălin co­fa­ją się prze­ra­że­ni.

 

Za nimi Sorin za­trzy­mu­je Ojca. → Dlaczego wielka litera?

 

prze­bie­ga przez fra­mu­gę drzwi. Iorgu szyb­ko je za­my­ka i ry­glu­je deską… → Obawiam się, że drzwi nie zarygluje się deską.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, za uwagi. Postaram się do nich zastosować.

Cóż, mogę się zgodzić z przedpiścami. Zbytnie natężenie krótkich zdań burzy rytm tekstu, wybija z czytania. Informacji o świecie jest dość sporo, co jak na krótki tekst wydaje się zbędne bo nic nie mówi i nie wzbudza emocji.

Również nie umiałem połapać się w tym kto co mówi i które imię należy do kogo.

Jeśli pomysłem było pokazanie, że ludzie z różną przeszłością natrafiając w życiu na trudne chwile potrafią zapomnieć na chwilę o animozjach i razem podróżować, to myślę że taki pomysł jest ok, wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

Mam wrażenie, że za każdym razem kiedy opowiadanie mnie intrygowało następował komplikator, który wybijał mnie z rytmu. Warto by się przyjrzeć opisom, bo jak na przykład tu:

Światło rozpalonego kominka z wnętrza budynku oświetla jego poplamiony fartuch.

Nie umiem sobie tego wyobrazić. Jeśli gość zasłania światło, to czemu z przodu go oświetla, a jeśli oświetla go z tyłu, to jak oni to widzą.

Zgadzam się z przedpiściami, że historia jest trochę nie wiadomo o czym.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka