Noce nad Obserwatorium La Silla należą do najciemniejszych na Ziemi, ale niebo jest jasne od gwiazd. W ich świetle można czytać książkę.
Hubert oparł się o barierkę i rozejrzał po nagich brunatnych szczytach – surowy krajobraz przywodził na myśl powierzchnię innej planety.
Właśnie tu i teraz znalazł swoją oazę. Dwa tysiące czterysta metrów nad poziomem morza. Ponad sto kilometrów od najbliższego miasta.
Daleko od spraw, na które nie miał wpływu.
Cisza. Spokój.
Pierś Huberta rozpychało potężne uczucie. Jakby miał się poderwać z tego zachwytu w górę.
Dopił herbatę i zszedł na ziemię.
*
Kilka tygodni temu, gdy został jedynym mieszkańcem stacji, przeniósł się z dormitorium do hotelu. Głównie ze względu na zaopatrzenie, ale miał stąd bliżej na szczyt La Silla, gdzie mieścił się główny teleskop.
Każdej nocy, z balkonu okalającego kopułę teleskopu, Hubert podziwiał niebo nad Andami.
Kiedy wybuchły zamieszki w Berlinie, część załogi zaczęła się pakować. A gdy kilka dni później Rosjanie stanęli na granicy Finlandii, cała ekipa European Southern Observatory wróciła na Stary Kontynent.
Hubert nie miał do kogo wracać. Tydzień później zawieszono loty do Europy i przestał się zastanawiać, czy podjął słuszną decyzję.
Miejscowi od razu wyczuli, co się święci. Następnego dnia porzucili pracę, słusznie przewidując, że nikt im nie zapłaci. Zabrali trochę sprzętu i rozmyli się u podnóża gór.
Tylko Felipe przyszedł się pożegnać, na odchodnym zostawiając Hubertowi jointa.
Wkrótce potem Amerykanie opuścili stację w Las Campanas, a jakiś czas później usłyszał w radiu, że do porzuconego przez zespół ESO Obserwatorium Paranal wkroczyło chilijskie wojsko.
Tutaj, na południowym krańcu pustyni Atakama, nikt się nie zjawił. Chciał wierzyć, że to z powodu jego obecności.
Czuł się jak ostatni obrońca La Silla.
*
Angaż w obserwatorium potraktował jako przygodę życia. Z działu IT warszawskiej korporacji trafił na koniec świata. Roboty było niewiele, więc szybko złapał fuchę trzeciego analityka. Uwierzył, że chilijskie Andy wyniosą jego egzystencję na wyższy poziom.
La Silla znaczyło po hiszpańsku siodło, a on zamierzał wreszcie dosiąść i okiełznać swoje życie.
Nic dziwnego, że gdy Felipe, Chilijczyk z La Sarena, oprowadzał go po ośrodku, Hubert czuł niemal euforię.
– Największy sprzęt trafia do Paranal. VISTA albo VLT, cholernie wielki skurczybyk. – Felipe skrzywił się z niechęcią. – Nasze asy to łowcy egzoplanet – główny teleskop ze spektrometrem HARPS oraz systemy ExTrA i MASCARA. Do głównego podłączyliśmy niedawno systemem detekcji słabych pulsów fotonów. Szukamy planet, ale po godzinach odpalamy detektor i sprawdzamy, gwiazda po gwieździe, czy ktoś nie nadaje do nas światłem widzialnym. Kodując zmiennymi Fouriera, można w ten sposób przesłać sporo informacji. Chcesz zobaczyć, jak to działa?
Jasne, że chciał.
*
Mimo nietypowej sytuacji starał się zachować porządek rzeczy i po sześciodniowym weekendzie poniedziałki poświęcał na pracę. W opuszczonej stacji nietrudno o zajęcie.
Do hotelu wrócił dopiero wieczorem i już w progu zerknął na ekran w świetlicy.
Rosjanie wkroczyli do Estonii. Chiny otoczyły Tajwan kordonem okrętów.
Zgarnął zgrzewkę piwa i popękaną asfaltową drogą pomaszerował w górę stacji.
Nie miał pojęcia, kto przemycił alkohol, oficjalnie zakazany w La Silla, ale podziękował w duchu.
Po pięciu browarach zaczął wygrażać światu. Obelgi kierował przeważnie na wschód.
– Spójrzcie w niebo, skurwiele! – zakończył, i tak jak poprzednimi, cisnął puszką w noc. Potem zaklął pod nosem, bo zrobiło mu się głupio.
Skały u stóp wzniesienia pokryte były rysunkami z czasów prekolumbijskiej kultury Le Molle. Felipe pokazał je Hubertowi nazajutrz po jego przylocie.
Ludzie, zwierzęta, geometryczne figury. Rysunki miały z półtora tysiąca lat.
Teraz walały się tam puszki po Kunstmannie.
*
O świcie uprzątnął zbocze i, z poczuciem winy, zasiadł przed komputerem.
Od razu zauważył, że coś się zmieniło.
Ekran wyświetlał dziwny komunikat. Przed północą teleskop zaobserwował ciąg pulsów świetlnych o zróżnicowanej częstotliwości, nadawanych w krótkich sekwencjach. Powtarzały się przez ponad godzinę.
Ale to nie wszystko. Przepuszczony przez transformatę Fouriera sygnał przedstawiał liczby atomowe wodoru, helu oraz węgla, wyrażone w systemie binarnym.
Sprawdził źródło sygnału. Zgodnie z harmonogramem, przed uruchomianiem detektora, teleskop skierował się na Ksi Puppis. Żółtego nadolbrzyma, jedną z jaśniejszych gwiazd w gwiazdozbiorze Rufy. Oficjalnie nazywała się Azmidi i znajdowała tysiąc trzysta pięćdziesiąt lat świetlnych od Ziemi.
Z tego, co się orientował, nadolbrzymy nie należały do obiektów, przy których rozkwitało życie. Ale…
W odległości około dwóch tysięcy jednostek astronomicznych od Azmidi krążyła bezimienna gwiazda trzynastej wielkości, podobna do Słońca, a pełny obieg zajmował dwadzieścia sześć tysięcy lat. Możliwe, że w tej wędrówce towarzyszyła jej planeta.
Wstrzymał oddech.
Ktoś tam był i skierował potężny laser dokładnie w stronę Ziemi.
Tyle że sygnał pochodził z czasów, gdy tutejsi Indianie bazgrali po skałach.
*
Kolejne godziny spędził przed monitorem komputera. Sprawdzał odczyty, szukał śladów włamania do sieci ESO. Jednocześnie wypatrywał w internecie wzmianek o sygnale z gwiazdozbioru Rufy. Żadnych nie znalazł, a przy okazji dowiedział się, że Bałtyk ogłoszono martwą strefą.
Wyglądało na to, że odkrycie jest autentyczne i należy do niego.
Potrzebował ochłonąć. Wstał i wyszedł w chłodny półmrok na zewnątrz.
Tej nocy usiane głazami zbocze wyglądało zjawiskowo. Białe rysunki wyryte w kamieniu lśniły odbitym światłem gwiazd.
Przyszło mu do głowy, że to dobre miejsce i czas, żeby zapalić jointa, którego podarował mu Felipe.
Pożałował tego. Może to bezmiar nocnego nieba albo górzyste odludzie i samotność przegnały go spomiędzy skał, gdy tylko poczuł działanie skręta.
Wrócił wystraszony i ze łzami w oczach.
*
Obudził się później niż zwykle. Wziął prysznic, ogolił się. Założył swój najlepszy T-shirt. Chciał dobrze wyglądać, gdy ogłosi światu epokowe odkrycie.
Mieszając owsiankę z liofilizowanymi owocami, oglądał wiadomości wyświetlane na ekranie ściennym. Najpierw w rozdzielczości 4K obejrzał postanarchistów ścierających się z policją w Waszyngtonie. Potem równie ostre sceny z Kairu i Sydney.
Pasmo przemocy, zlewające się w jeden obraz. Powinni go wypalić na płycie i wysłać poza Układ Słoneczny na pokładzie Prospectora 2. Przypomniał sobie jednak, że zawieszono ten program trzy lata temu.
Usiadł przy stole, wpatrując się w ekran i czuł narastające zażenowanie. Wstydził się za cały gatunek.
Przed samym sobą.
Prekolumbijskimi graficiarzami.
Cywilizacją z gwiazdozbioru Rufy.
Gdy na ekranie pojawiła się mapa Pacyfiku z czerwonymi znacznikami pozycji NATO, nie wytrzymał.
– Pojeby! – ryknął, rzucając miską o ścianę.
Resztę dnia spędził w centrali. Usunął komunikat i wszystkie ślady z komputerów. Wykasował informacje na temat obserwacji Azmidi, sfałszował harmonogram i odłączył system detekcji.
Teleskop skierował w inny sektor nieba.
*
Kiedy skończył, słońce zachodziło nad szczytami, które o tej porze przybierały kolor rdzy. Wieczór był chłodny, więc najpierw udał się do hotelu. Gdy godzinę później, w kurtce i z kubkiem gorącej herbaty, wspiął się na balkon głównej kopuły, nad Andami zapadła noc. Ciemne smugi, skłębione niczym galaktyczne chmury, przeplatały się ze świetlistymi wstęgami brokatu.
Cisza. Spokój.
Upił herbaty i odetchnął suchym powietrzem zagnanym przez Wiatry Zachodnie znad oceanu.
Luwr płonął już drugą dobę, a na ulice Hongkongu wyjechały czołgi.
Zdechł ostatni morświn kalifornijski i stopiły się resztki lodowców w Kanadzie.
Nad La Silla świeciły gwiazdy.