- Opowiadanie: Justyna - Uszy

Uszy

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Uszy

 

Roz­mo­kła zie­mia pry­snę­ła spod nieco już znisz­czo­ne­go buta, a na no­gaw­kach spodni po­ja­wi­ły się drob­ne grud­ki zbi­te­go pia­sku. Otwar­te z hu­kiem drzwi karcz­my oraz nagły po­wiew wia­tru, który wpadł do roz­grza­ne­go po­miesz­cze­nia, zwia­sto­wa­ły przy­by­cie gości. Jeden z nich trza­snął za sobą drzwia­mi, po czym po­cią­gnął za sznur­ki li­che­go płasz­cza, aby jak naj­szyb­ciej po­zbyć się cięż­kie­go od desz­czu odzie­nia.

– Psia po­go­da, jasna mać! – wrza­snął, zu­peł­nie jakby stan nieba był winą ze­bra­nych w karcz­mie.

– Ciesz się, że jest miej­sce – rzu­cił w jego stro­nę drugi męż­czy­zna, ostroż­nie zdej­mu­jąc płaszcz z grub­sze­go ma­te­ria­łu. Rzu­cił jedno spoj­rze­nie sto­ją­ce­mu za szynk­wa­sem karcz­ma­rzo­wi, a on wska­zał pod­bród­kiem na roz­pa­lo­ny ko­mi­nek.

Męż­czyź­ni roz­wie­si­li okry­cia w po­bli­żu ognia, po czym za­ję­li ostat­ni wolny stół na sali. Do­oko­ła nich roz­brzmie­wa­ły do­no­śne roz­mo­wy, a dzie­siąt­ki gło­sów two­rzy­ły ka­ko­fo­nię, z któ­rej nie dało się wy­od­ręb­nić te­ma­tów po­ga­da­nek. Go­ście opa­dli na ławy, sia­da­jąc jeden obok dru­gie­go, po czym gło­śnym krzyk­nię­ciem za­mó­wi­li po ta­le­rzu go­rą­cej po­traw­ki. Było im wszyst­ko jedno z czego mogła być zro­bio­na, naj­waż­niej­sze były roz­grze­wa­ją­ce wła­ści­wo­ści dania.

– Nie są­dzi­łem, że bę­dzie tutaj aż tyle osób – mruk­nął. – Prze­cie kiedy wstą­pi­li­śmy tu kilka dni temu była nie­mal­że pusta – za­czął na­rze­kać Gres, prze­cze­su­jąc ner­wo­wo ja­sno­brą­zo­we włosy. Spod po­je­dyn­czych ko­smy­ków wy­sta­wa­ły szpi­cza­ste uszy, choć jedno z nich było nieco mniej­sze od dru­gie­go.

– Po­go­da – od­po­wie­dział mu nieco podi­ry­to­wa­ny Edgar, opie­ra­jąc łok­cie na stole. Prze­rzu­ca­nie ka­mie­nia na wóz bar­dzo go mę­czy­ło, choć pra­co­wał już kilka lat w tym fachu.

Do­pie­ro, gdy przed dwój­ką po­ja­wi­ły się dwie pa­ru­ją­ce miski z po­sił­kiem, ich hu­mo­ry po­lep­szy­ły się, ale do­pie­ro przy peł­nych ja­sne­go piwa ku­flach te­ma­ty roz­mów na­su­wa­ły się same. Dys­ku­sje o za­sły­sza­nych na szla­ku te­ma­tach mie­sza­ły się z za­baw­ny­mi wspo­min­ka­mi, do­ty­czą­cy­mi ostat­niej pracy przy zbiór­ce ka­mie­nia.

Mimo pa­skud­nej po­go­dy na ze­wnątrz, w karcz­mie każdy był roz­grza­ny, a hu­mo­ry do­pi­sy­wa­ły więk­szo­ści. Przy­naj­mniej tej czę­ści osób, która jesz­cze nie spała z po­wo­du nad­mia­ru wy­pi­te­go trun­ku. Cie­ka­we czy prze­bu­dzą się o po­ran­ku z pu­sty­mi kie­sze­nia­mi czy z twa­rzą w bło­cie. Gwar śmie­chów i gło­sów prze­ry­wa­ły skrzy­pią­ce drzwi, w któ­rych co chwi­lę po­ja­wia­li się spra­gnie­ni cie­pła ognia po­dróż­ni. Spo­glą­da­li bar­dzo po­bież­nie po sali, po czym prze­ko­na­ni o braku miejsc wy­ru­sza­li w dal­szą drogę.

Nagle roz­mo­wę Ed­ga­ra i Gresa prze­rwa­ło mę­skie chrząk­nię­cie. Obaj unie­śli wzrok znad stołu, gdzie na­po­tka­li dwóch męż­czyzn, okry­tych mo­kry­mi płasz­cza­mi. Jeden z nich, wyż­szy, miał jasne, fan­ta­zyj­nie upię­te włosy, spod któ­rych wy­sta­wa­ły elfie uszy, a tę­czów­ki miały barwę pięk­niej­szą niż naj­czyst­szy stru­mień jaki ka­mie­nia­rze mogli kie­dy­kol­wiek wi­dzieć. To­wa­rzysz elfa uśmiech­nął się de­li­kat­nie, po czym wska­zał pal­cem na pustą ławę.

– Można? – spy­tał niż­szy męż­czy­zna.

– A można – ze­zwo­lił Gres, do­pi­ja­jąc reszt­kę trun­ku. – Skąd to je­dzie­cie? – za­gad­nął, a elf spoj­rzał na to­wa­rzy­sza, jakby chciał upew­nić się, który ma pierw­szy od­po­wie­dzieć.

– W za­sa­dzie to od dawna je­stem w po­dró­ży, od mia­sta do mia­sta – za­czął męż­czy­zna i usiadł­szy na ławie od­rzu­cił kap­tur na plecy, od­sła­nia­jąc ciem­no­brą­zo­we włosy do po­ło­wy szyi. Jego uszy były nie­wi­docz­ne. – Ko­lej­ny przy­sta­nek to Aruda – dodał, wspo­mi­na­jąc o od­da­lo­nym od karcz­my o kil­ka­na­ście dni mie­ście.

– Ja zaś wy­bie­ram się do jed­nej z wio­sek przed Arudą. Matka Na­tu­ra chcia­ła chyba dla mnie wspar­cia w tej dro­dze, gdyż na szla­ku na­po­tka­łem Mo­gar­ta. A ra­czej on spo­tkał mnie. Zo­sta­łem za­ata­ko­wa­ny przez dzi­kie psy pod­czas po­sto­ju i Mo­gart oka­zał się moim wy­ba­wi­cie­lem. Zga­da­li­śmy się i tak po­dró­żu­je­my razem. Na szla­ku za­wsze bez­piecz­nej jest we dwój­kę niż w po­je­dyn­kę – opo­wie­dział elf. – Wy­bacz­cie mi moje ma­nie­ry, je­stem Lo­ry­on Tarn Ay­ar-kan – dodał, po­sy­ła­jąc ka­mie­nia­rzom uśmiech.

Męż­czyź­ni przed­sta­wi­li się, a karcz­marz podał nowym go­ściom po misie zupy. Po­mię­dzy nie­zna­jo­my­mi pręd­ko po­ja­wi­ła się nić po­ro­zu­mie­nia, a roz­mo­wy cią­gnę­ły się przy ko­lej­nych ku­flach trun­ków.

– To… co dzie­je się na po­łu­dniu? Jak mnie­mam stam­tąd przy­by­wa­cie – ode­zwał się Edgar, który w od­róż­nie­niu od swo­je­go przy­ja­cie­la mógł po­chwa­lić się mocną głową.

– Ano… różne rze­czy się dzie­ją – stwier­dził elf, spo­glą­da­jąc tę­sk­nie na dno kufla. Wkrót­ce uniósł dłoń i krzyk­nął w stro­nę karcz­ma­rza z proś­bą o ko­lej­ną ko­lej­kę.

– Opo­wiedz im o Innie – za­su­ge­ro­wał Mo­gart, który wy­raź­nie oży­wił się, wpra­wia­jąc swojego kompana w pewne zamyślenie.

– To jedna z el­fich wio­sek, nie­da­le­ko któ­rej się po­zna­li­śmy – za­czął, spo­glą­da­jąc po­ro­zu­mie­waw­czo na Mo­gar­ta. – Jakiś czas temu zda­rzy­ła się tam ogrom­na tra­ge­dia. W wy­schnię­tej stud­ni zna­le­zio­no kil­ko­ro elfów w róż­nym wieku… nie­ży­wych, a w do­dat­ku bez uszu – prze­łknął ner­wo­wo ślinę. – Wszyst­ko by­ło­by w po­rząd­ku, gdyby nie to, że – wziął głę­bo­ki wdech – kiedy je­cha­łem w kie­run­ku Arudy na­tra­fi­łem już na wieś z po­dob­nym pro­ble­mem. Tam jed­nak ofia­rą były elfie dzie­ci.

– Kto mógł zro­bić coś tak okrut­ne­go? I w jakim celu? – obu­rzył się Edgar. Sie­dzą­cy obok niego Gres wy­chy­lił je­dy­nie resz­tę swo­je­go piwa, a gdy karcz­marz do­niósł ko­lej­ny kufel dla Lo­ry­ona, ka­mie­niarz uprze­dził elfa i upił nieco trun­ku. 

Nagle drzwi karcz­my otwo­rzy­ły się po raz ko­lej­ny, a w progu po­ja­wił się wy­so­ki, smu­kły je­go­mość w ciem­nym płasz­czu. Ro­zglądał się długo po sali przy akom­pa­nia­men­cie gło­sów nie­za­do­wo­le­nia gości, z po­wo­du wpa­da­ją­ce­go do środ­ka chło­du. Po­dróż­ny pchnął drzwi, które za­mknę­ły się z hu­kiem, po czym wszedł mię­dzy stoły, aby zająć miej­sce na pod­ło­dze.

– Jakiś nie­przy­jem­ny typ – wy­mam­ro­tał blady na twa­rzy Gres, choć resz­ta zda­wa­ła się nie za­uwa­żyć przy­by­cia nie­zna­jo­me­go.

– Po­dej­rze­wam, że mógł­by to być… och… no… – za­czął elf, wy­raź­nie nie mogąc ze­brać myśli.

– Ihred – do­koń­czył Mo­gart, a na jego od­po­wiedź ja­sno­wło­sy po­ki­wał za­ma­szy­ście głową. Nie­zro­zu­mie­nie wy­ma­lo­wa­ne na twa­rzach ka­mie­nia­rzy skło­ni­ło ich to­wa­rzy­szy do roz­wi­nię­cia te­ma­tu.

– Ihred to szlach­cic, na któ­re­go ro­dzi­nie cią­ży­ło ja­kieś cho­rób­sko. Każdy z jej członków umie­rał bar­dzo młodo. Ko­bie­ty ledwo po­wi­ły dziec­i, a już były na tam­tym świe­cie. Męż­czyź­ni zaraz po odchowaniu dziatek żegnali się z życiem. Strasz­na spra­wa – wes­tchnął elf, gła­dząc dwoma pal­ca­mi pod­bró­dek.

– Mam wra­że­nie, że skądś ko­ja­rzę tę hi­sto­rię – mruk­nął Gres, my­śląc in­ten­syw­nie. 

– Jak głosi le­gen­da męż­czy­zna chciał prze­rwać ten pe­cho­wy krąg i za­darł z cza­row­ni­ca­mi z Wiel­kie­go Jaru. Wszedł z nimi w pakt, zgod­nie z któ­rym w za­mian za elfie uszy lub krew do elik­si­rów, otrzy­my­wał dar wiecz­nej mło­do­ści ­– dodał Mo­gart.

– Matka opo­wia­da­ła mi tę hi­sto­rię kiedy byłem dziec­kiem, dobre… sto dwa­dzie­ścia lat temu – za­uwa­żył Lo­ry­on. – Kto wie więc ile lat mógł­by mieć teraz ów Ihred, ale zgod­nie z le­gen­dą wciąż po­dą­ża szla­ka­mi w po­szu­ki­wa­niu ofiar – dodał, a cia­łem Gresa wstrzą­snął dreszcz. – Moż­liwe jest więc, że spraw­cą tych okru­cieństw jest wła­śnie on.

Przy stole za­pa­no­wa­ła głu­cha cisza, którą prze­rwa­ło do­pie­ro wej­ście do sali barda w to­wa­rzy­stwie kilku graj­ków oraz tań­czą­cych do mu­zy­ki kur­ty­zan. Czyż­by to wy­ja­śnia­ło po­wo­dze­nie tej karcz­my na szla­ku? O ile trzej pa­no­wie bar­dzo pręd­ko za­in­te­re­so­wa­li się no­wy­mi wi­do­ka­mi, tak Gres sie­dział nieco za­my­ślo­ny z głową wspar­tą na dłoni. Długo nie wy­trzy­mał i w pew­nej chwi­li za­cze­pił ba­wią­ce­go się w naj­lep­sze elfa.

– Czy ten… Ihred ma ja­kieś znaki szcze­gól­ne? – spy­tał, a ja­sno­wło­sy za­sta­no­wił się po­waż­nie.

– Ma­wia­ją, że ma spa­lo­ne lewe ucho. Tak na­zna­czy­ły go cza­row­ni­ce, aby nigdy nie za­po­mniał jak ma za­pła­cić za swoje życie – od­po­wie­dział mu, nim zo­stał po­rwa­ny do tańca przez jedną z ko­biet.

Lu­dzie ba­wi­li się w naj­lep­sze i tylko Gres prze­sie­dział do rana za­my­ślo­ny, aż wy­pa­ro­wał z niego cały wy­pi­ty tru­nek. Lo­ry­on oży­wił się wtedy nieco i spoj­rzał zna­czą­co na przy­ja­cie­la. To był ich czas na wy­ru­sze­nie w dal­szą drogę. Dzię­ki wcze­snej porze szla­ki nie były jesz­cze tłum­nie uczęsz­cza­ne i mogli nad­ro­bić nieco czasu. Pod­nie­śli się z ławy i wy­cią­gnę­li dło­nie w stro­nę ka­mie­nia­rzy, pra­gnąc się z nimi po­że­gnać i po­dzię­ko­wać za to­wa­rzy­stwo.

– Och, wy­bacz przy­ja­cie­lu – ode­zwał się Lo­ry­on, który bio­rąc swój to­bo­łek, przy­pad­ko­wo strą­cił le­żą­cy na ławie płaszcz Mo­gar­ta.

– Nic się nie stało – od­parł z uśmie­chem, po czym prze­chy­lił się, aby po niego się­gnąć.

Gres spoj­rzał prze­lot­nie na to­wa­rzy­sza elfa. Wów­czas do­strzegł jak kilka ko­smy­ków jego wło­sów zsu­nę­ło się, od­sła­nia­jąc czar­ne, przy­pa­lo­ne ucho. Elf prze­łknął ner­wo­wo ślinę, a serce za­czę­ło bić mu szyb­ciej niż pod­czas uciecz­ki przed niedź­wie­dziem. Mo­gart podniósł się i usiadł, a po za­ło­że­niu płasz­cza rzu­cił okiem na sie­dzą­ce­go na­prze­ciw­ko Gresa. Uśmiech­nął się je­dy­nie do niego i dys­kret­nie przy­ło­żył palec do ust, po czym wstał z ławy. Po­pra­wiw­szy kap­tur ru­szył za elfem w stro­nę drzwi, po­zo­sta­wia­jąc Gresa z wy­ma­lo­wa­nym na twa­rzy prze­ra­że­niem i nie­do­wie­rza­niem. 

Koniec

Komentarze

Justyno, niespełna dziewięć tysięcy znaków to jeszcze nie opowiadanie. Bądź uprzejma zmienić oznaczenie na SZORT. Na tym portalu opowiadania zaczynają się od dziesięciu tysięcy znaków.

Sugeruję lekturę tego poradnika: Portal dla żółtodziobów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, bardzo dziękuję za poradę i podlinkowanie poradnika 

Miś przeczytał. Nie ma nic przeciw dalszemu ciągowi. Lubi szorty z otwartym zakończeniem. Budzą wyobraźnię i ciekawość, jak autorka widzi kontynuację. Łapankę miś zostawia mądrzejszym.

– To…co dzieje się na południu? – zjadło spację po wielokropku. 

 

– Ano…różne rzeczy się dzieją – to samo. I dalej też ma to miejsce, więc przyjrzyj się fragmentom z wielokropkami.

 

W wyschniętej studni znaleziono kilkoro elfów w różnym wieku…nie żywych, – nieżywych.

 

– Jakiś nieprzyjemny typ – skrzywił się blady na twarzy Gres – Skrzywił się. Skrzywienie się nie jest odgłosem gębowym, tak więc powinno być z dużej litery.

 

dobre…120 lat temu – sto dwadzieścia. Liczebniki zapisujemy słownie.

 

– Och wybacz przyjacielu. – interpunkcja mnie nie lubi, ale tutaj aż się prosi o przecinek.

 

Niby na końcu jest jakieś rozwiązanie, ale całość zbyt mocno pachnie fragmentem. Ale nawet, jeśli rozpatrując ten tekst jako zamkniętą całość, to jest, no, szczerze mówiąc, mało porywający. Cały szort to jeno gadka w karczmie, a na końcu tej gadki okazuje się, że ten, o kim bajdurzą, siedział z nimi. Za mało, żeby zainteresować, za mało, żeby mocniej zaciekawić. Pachnie jednak potencjałem, więc życzę powodzenia w przekuwanie tego potencjału w lepsze teksty.

Pozdrawiam.

Realuc, dziękuję za wskazanie tego, co umknęło mojej uwadze i miłe słowo!

 

Ta krótka scenka przypadkowego spotkania w karczmie, wzbogacona wspomnieniami z podróży bohaterów i pewną elfią legendą, nie zdołała mnie zbytnio zaciekawić, więc i w pamięci pewnie długo nie zabawi.

Zastanawiam się tylko, jakie znaczenie dla tej historii miało pojawienie się smukłego gościa, który zajął miejsce na podłodze…

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Jeden z nich trza­snął za sobą zbit­kiem desek… → Czym trzasnął? Co to jest zbitek desek?

 

po czym w po­pło­chu po­cią­gnął za sznur­ki li­che­go płasz­cza. → Co go wprawiło w popłoch?

 

rzu­cił w jego stro­nę drugi męż­czy­zna, ostroż­nie zdej­mu­jąc na­rzu­tę z grub­sze­go ma­te­ria­łu. Rzu­cił jedno spoj­rze­nie… → Nie brzmi to najlepiej. Z czego zdejmował narzutę w karczmie?

 

Męż­czyź­ni roz­wie­si­li swoje płasz­cze w po­bli­żu ognia… → Zbędny zaimek – czy rozwieszaliby cudze płaszcze?

 

dzie­siąt­ki gło­sów two­rzy­ły nie­skład­ną ka­ko­fo­nię… → Zbędne dopowiedzenie – kakofonia jest nieskładna z definicji.

 

Oboje unie­śli wzrok znad stołu w górę… → Masło maślane – czy można unieść coś w dół? Piszesz o dwóch mężczyznach, więc: Obaj unie­śli wzrok znad stołu

Oboje to mężczyzna i kobieta.

 

– W za­sa­dzie to od dawna je­stem w tra­sie, od mia­sta do mia­sta… → Trasa, jako słowo zbyt współczesne, nie powinno znaleźć się w tym opowiadaniu.

Proponuję: – W za­sa­dzie to od dawna je­stem w drodze/ podróży, od mia­sta do mia­st

 

za­czął męż­czy­zna i sia­da­jąc na ławie kap­tur opadł mu na plecy… → Czy dobrze rozumiem, że kiedy mężczyzna zaczął, kaptur siadał na ławie, ale chyba zmienił zamiar, bo opadł mężczyźnie na plecy?

Proponuję: …za­czął męż­czy­zna i usiadłszy na ławie odrzucił kap­tur na plecy

 

stwier­dził elf, spo­glą­da­jąc tę­sk­nie na dno swo­je­go kufla. → Zbędny zaimek – chyba nie zaglądałby do kufli towarzyszy?

 

kiedy je­cha­łem w tym kie­run­ku… → A w którym kierunku jechał?

 

Sie­dzą­cy obok niego Gres wy­chy­lił je­dy­nie resz­tę swo­je­go piwa, a gdy karcz­marz do­niósł ko­lej­ny kufel dla Lo­ry­ona, się­gnął po na­czy­nie, aby upić z niego ko­lej­ne łyki. → Czy dobrze rozumiem, że kiedy Gres wypił swoje piwo, sięgnął po kufel przyniesiony dla Loryona i upił z niego kolejne łyki?

 

po­ja­wił się wy­so­ki, smu­kłej syl­wet­ki je­go­mość… → Wystarczy: …po­ja­wił się wy­so­ki, smu­kły je­go­mość

 

Ro­zej­rzał się długo po sali→ Ro­zglądał się długo po sali

 

– Jakiś nie­przy­jem­ny typ. Skrzy­wił się blady na twa­rzy Gres… → – Jakiś nie­przy­jem­ny typ  – skrzy­wił się blady na twa­rzy Gres…

Tu znajdziesz listę czasowników dla didaskaliów dialogowych.

 

– Ihred – do­koń­czył Mo­gart, a na jego od­po­wiedź ja­sno­wło­sy po­ki­wał za­ma­szy­ście. → Czym pokiwał?

 

ile lat mógł­by mieć teraz owy Ihred… → …ile lat mógł­by mieć teraz ów Ihred

Tu znajdziesz odmianę słowa ów.

 

Moż­li­wym jest więc, że spraw­cą→ – Moż­li­we jest więc, że spraw­cą

 

Uśmiech­nął się je­dy­nie w jego kie­run­ku→ Uśmiech­nął się je­dy­nie do niego

Uśmiechamy się do kogoś, nie w czyimś kierunku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej

 

-Psia pogoda, jasna mać!

Wydaje mi się że albo “psia mać“ albo “jasna cholera”

 

Opowiadanie ciekawe chociaż jak już usłyszałem o nadpalonym uchu to wiedziałem jak to się skończy.

Nie zmienia to faktu że przyjemnie się czytał.

 

Pozdrawiam.

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

Koala75, dzięki za docenienie otwartego zakończenia. Nie ukrywam, że są one moimi ulubionymi, bo zostawiają nutę niepewności i pozwalają na własną ingerencję czytelnika w tekst. 

 

Regulatorzy, dziękuję za konstruktywną krytykę. Takie cenię najbardziej, gdyż dopiero stawiam swoje kroki w publikacji tekstów i ogólnym przenoszeniu ich z głowy na Worda. Przydaje się więc pewne otrzeźwienie z pewności, że wszystko może być dość dobre. A co do cytatu z kuflem, to dokładnie tak. Gres miał chwycić tyle co przyniesiony Loryonowi kufel i upić z niego. Myślę, że zmiana, którą dokonałam w tym zdaniu czyni je teraz bardziej czytelnym. Przy kapturze oczywiście wkradł się mój błąd składniowy. 

 

aKuba139, długo myślałam nad tym czy rozdzielić to utarte stwierdzenie, ale pomyślałam, że można w pewnym stopniu udziwnić ten język dla zwrócenia uwagi czytelnika. Nie jestem jednak pewna na ile było to dobrym zabiegiem.

 

Justyno, bardzo się ciesze, że mogłam się przydać i że uznałaś uwagi za przydatne. 

Życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

 

Gratuluję debiutu na portalu!

Pamiętaj, wszystko co piszę to tylko moja opinia.

Tekst przeczytałem i pomysł całkiem mi się spodobał, ale warto trochę popracować nad warsztatem. wszystko jest napisane poprawnie, ale miejscami mocno skupiasz się na opisie elementów drugoplanowych, pomijając te pierwszoplanowe. Przykład: Mocno skupiłaś się na detalach w pierwszym akapicie, ale później jakiegoś choćby podstawowego wprowadzenia bohaterów zabrakło. Nie wiem, jak wyglądają, z rozmowy trudno cokolwiek wywnioskować o ich sytuacji.

Opis gospody bardzo przystępny imho, udany, ale samej karczmie też brakuje nieco życia, ferworu, rozgardiaszu – bo jak rozumiem to taka karczma z atrakcjami dla zmęczonych po całym dniu.

Sam pomysł na historię całkiem ciekawy, tylko że jak cokolwiek zaczyna się dziać, to tekst się kończy. Zabrakło jakiego – choć krótkiego – dalszego ciągu. Zbudowałaś scenę i opuściłaś kurtynę nim historia na dobre zdołała ją dźwignąć.

 

Z kwestii edycyjnych:

Rozmokła ziemia prysnęła spod czarnego, nieco już zniszczonego buta, a na nogawkach spodni pojawiły się drobne grudki zbitego, mokrego piasku. Otwarte z hukiem drzwi karczmy oraz nagły powiew zimnego wiatru, który wpadł do rozgrzanego pomieszczenia, zwiastowały przybycie nowych gości. Jeden z nich trzasnął za sobą drzwiami, po czym nagle pociągnął za sznurki lichego płaszcza, aby jak najszybciej pozbyć się ciężkiego od deszczu odzienia.

Sporo tu tych przymiotników, przeczytaj to może na głos i zastanów się, czy nie lepiej by było, gdyby kilka wykreślić.

Dyskusje na zasłyszane na szlaku tematy mieszały się z zabawnymi wspominkami

Powtórzenie, brzmi trochę osobliwie.

 

Podsumowując, całkiem ciekawa rozbiegówka z potencjałem i dosyć rozbudowanymi (jak na opowiadanie) opisami, ale bez większych fajerwerków.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

krar85, dziękuję za miłe słowa i sugestie w kwestii kompozycji tekstu. Wezmę je sobie do serca i następnym razem, mam nadzieję, że nie zabraknie dbałości o detale pierwszego planu!

Cześć, Justyna!

 

Z takich rzeczy wyłapanych na bieżąco:

Mimo paskudnej pogody na zewnątrz(+,) w karczmie każdy był rozgrzany

Przecinek

a humory dopisywały większości. Przynajmniej tej części gości,

rym

– Opowiedz im o Innie – zasugerował Mogart, który wyraźnie ożywił się, wprawiając jednak swojego kompana w dziwny humor.

Nic mi to w sumie nie powiedziało. Nie wiem jak się to objawiło, bo w końcu jest “dziwne”

mruknął Gres, myśląc intensywnie. On rzeczywiście mógł ją znać.

Ten narrator nie wychodzi za bardzo przed szereg?

zgodnie z którym(+,) w zamian za elfie uszy lub krew do eliksirów(+,) otrzymywał dar wiecznej młodości

Dodałbym przecinki, choć w interpunkcji jestem średni – upewnij się, proszę

odpowiedział mu(+,) nim został porwany do tańca przez jedną z kobiet.

Tu chyba też przecinek

 

Motałem się nieco. To tylko szort, a wprowadzasz na początek dwóch bohaterów, potem dokładasz kolejnych dwóch, jeszcze nie oswoiłem się z nimi, a wchodzi kolejny (który w sumie nic więcej oprócz wchodzenia nie robi). Dobry przepis na zamieszanie czytelnika. Czy obaj kamieniarze są potrzebni? Czy nie dałoby się ich sprowadzić do pojedynczej postaci? To oczywiście luźne pytania i (jednak) sugestie.

Kończysz małym twistem z dreszczykiem, który jednak nie był dla mnie wielkim zaskoczeniem – gdy mówią o elfiej legendzie, to musi się ona gdzieś pokazać – w szorcie trudno jest ukryć takie rzeczy.

Nie mogę wyjść z wrażenia, że to jednak fragment czegoś większego. Ale to nie wygląda wcale tak źle, jak mogłoby wynikać z mojego komentarza – ja często mam więcej uwag niż pochwał :)

Ostatecznie doszłaś do miejsca, które założyłaś na początku, miałaś pomysł. To już coś :)

Zapraszam Cię, byś rozgościła się na portalu, który docenia pisarzy aktywnych :) czytaj i komentuj, a na pewno wyciągniesz z tego również naukę dla siebie. Portal dla żółtodziobów podlinkowała Ci już Reg, a to dość fajna lektura na początek :)

 

Pozdrawiam i powodzenia w dalszych tekstach!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokus, bardzo dziękuję za zapoznanie się z moim tekstem oraz uwagi co do kompozycji. Rzeczywiście lepszym wyborem byłoby wprowadzenie jednej postaci kamieniarza. Dwójka mogła wprowadzić tu lekki chaos. Nie chciałabym jednak edytować na razie całego tekstu, ale wszelkie rady wykorzystam przy kolejnej pracy. 

Wielkie dzięki!

Witaj Justynko! Ja trochę nie na temat, za co przepraszam: czy my się czasem z opowi.pl nie znamy? 

A wracając do opka, a raczej szorta, z którym zapoznałem się już po naniesieniu poprawek: co my tu mamy? Fajne i bogate słownictwo, plastyczne opisy, staranna – wydaje się – interpunkcja i – taki detal, czytaj: wartość sama w sobie – spora ilość komentarzy pod tekstem. To wszystko sprawia, że JESTEM NA TAK! Pozdrawiam elfastycznie, cokolwiek to znaczy, M. :)

maciekzolnowski, pewnie cię rozczaruję, ale nigdy nie korzystałam z opowi.pl, więc na pewno nie znamy się stamtąd. 

Dziękuję za opinie co do mojego tekstu, napawa mnie wiarą w siebie :)

Pomysł jest, ale zrealizowałaś go w bardzo statyczny sposób. Właściwie wszystkiego dowiadujemy się z rozmowy w karczmie. Na dodatek sporą część opka zajmuje przedstawienie bohaterów, widoczki z karczmy, i to, co najważniejsze może czytelnikowi umknąć. Wielość postaci jeszcze pogłębia chaos.

Wolałabym zawędrować z Loryonem do naznaczonej tragedią elfiej wioski, zobaczyć to, co on zobaczył i poczuć, co on poczuł, a potem spotkać na szlaku Mogarta, wędrować z nim przez pewien czas, nie podejrzewając, kim jest. Domyślam się, że dzięki towarzystwu elfa, mordercy łatwiej było wślizgnąć się do elfickich wiosek, ale wolałabym tego doświadzyć, zobaczyć w praktyce, niż się domyślać. No, chyba że Loryon doskonale iedział, z kim wędruje i był świadomym wspólnikiem, bo i tak można interpretować wydarzenia.

Nie rozumiem, czemu Gres nie zareagował, gdy odkrył, kim jest Mogart.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz, dziękuję za opinię i będę miała na uwadze panowanie nad mnogością postaci. A co do Gresa. Jego brak reakcji miał być wynikiem strachu i pozostawienia ogólnego opowiadania w kompozycji otwartej, która jednak daje różne pole do interpretacji przez każdego odbiorcę. 

W kwestii fabuły, a raczej jej przedstawienia, zgadzam się z Irką. Dlaczego nie napisałaś tej historii jako tej historii, całej do końca, tylko ją de facto relacjonujesz i urywasz? Tzn. zakończenie mogłoby być i szort mógłby być zamiast pełnowymiarowej opowieści o Ihredzie, gdyby nie to, że proporcje się zachwiały: przydługie wprowadzenie, potem dopiero ekspozycja fabuły, a potem buch – koniec w momencie, w którym zawiązuje się prawdziwa akcja.

A sama scenka nie jest jakoś szczególnie oryginalna: takich horrorowych twistów znamy wiele z literatury i filmu. Oczywiście można z najbardziej ogranego motywu zrobić perełkę, więc samo w sobie to nie zarzut, ale ogólnie na satysfakcję czytelniczą ta scenka to trochę za mało.

 

Co do stylu, interpunkcji i tak dalej, nie mogę się zgodzić z Maćkiem. Jest bardzo źle. Piszesz dziwacznym, nienaturalnym stylem, niepotrzebnie komplikujesz proste wypowiedzi. Np. “podniósł się do pozycji siedzącej” – to brzmi jak z relacji policyjnej, a nie literatury. “Podniósł się i usiadł” całkowicie by wystarczyło. Nie bój się prostoty języka, jest lepsza niż udziwnienia, które brzmią nienaturalnie.

 

Albo ten kawałek:

 

Ihred to legendarny szlachcic, na którego rodzinie ciążyło jakieś choróbsko. Każdy z nich umierał bardzo młodo. Kobiety ledwo powiły dziecko, a już były na tamtym świecie, mężczyźni po jego odchowaniu przenosili się zaś na drugi świat.

Co to znaczy “legendarny szlachcic”? Szlachcic to postać całkowicie realna, Ihred też. Może być lokalną legendą, okej, to jest określenie metaforyczne.

Choróbsko nie może na nikim ciążyć, ciąży klątwa.

“Każdy z nich” – czyli kto? Jasne, z kontekstu można się domyślić, ale stylistycznie jest fatalnie.

“Kobiety ledwo powiły dziecko” – wszystkie kobiety jedno i to samo dziecko? Znowu: wiadomo, o co chodzi, ale jest niezgrabnie.

“Mężczyźni po jego odchowaniu” – z logiki poprzedniego zdania wynika, że odchowywali świat. I w sumie są trzy światy ;)

Plus masz powtórzenie.

 

Technicznie zatem długa droga przed Tobą, żeby naprawdę dobrze pisać. Zajrzałam do drugiego tekstu i tam pierwsze akapity są podobnie niezręcznie napisane, więc niestety nie poszłam dalej, bo ciężko się to czyta.

Sugerowałabym skorzystanie z opcji bety i popracowanie nad stylem w komfortowych warunkach z miłymi ludźmi, którzy pomogą w różnych sprawach :)

 

Poradnik już dostałaś, więc pozostaje życzyć powodzenia.

http://altronapoleone.home.blog

No, wytknięto Ci już sporo błędów, niedociągnięć, rzeczy do poprawienia i doszlifowania, więc powtarzać się nie będę. Choć pewnie będę ;)

Zacznijmy od warsztatu, nad którym musisz popracować. Tekst niestety nie płynie, a historia opowiedziana jest IMHO w dość chaotyczny, a zarazem mało dynamiczny sposób. Przypomina wstęp do czegoś większego, jak typowy początek przygody w randomowym erpegu high fantasy.

Świata za wiele nie pokazujesz, dajesz tylko elfy, jakieś wioski gdzieś tam, hen, makabryczne mordy, legendę, dwójkę bohaterów kamieniarzy, całkiem przyjemną i przytulną karczmę… Niby tego dużo, a jednocześnie mało, bo fabularnie to za wiele tutaj nie ma. Ot, scenka z życia, w której końcowy twist pozostawia mnie zawieszonego w czasoprzestrzeni, taki cliffhanger jak z tasiemcowatych seriali, gdzie na końcu zostawia się zahaczkę, mającą zrobić apetyt na więcej i zapewnić powrót odbiorcy przy emisji kolejnego odcinka.

Zastosuj się do udzielanych Ci przez moich przedpiśców rad, a będzie lepiej i klarowniej. Wiem co piszę, każdy z nas tutaj kiedyś zaczynał :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

@drakaina, dziękuję za kolejny, przydatny, kubeł zimnej wody. Wyjściowy pomysł bazował tylko na tym, aby urwać w punkcie kulminacyjnym, nie dając jednoznacznej odpowiedzi co mogło wydarzyć się dalej. Miało to zostawić nutę niepewności i niedookreślenia, ale najwyraźniej efekt był zupełnie odwrotny. Dziękuję za wypunktowanie uwag. Dopiero zaczynam z pisaniem i czasem mam wrażenie, że prosty język w kreowaniu tekstu nie byłby odpowiedni; że potrzebuje on dodatkowego “udziwnienia”. Jeszcze raz dziękuję za zajrzenie do tekstu i następnym razem muszę spróbować z betowaniem. 

 

@Outta Sewer, dziękuję za zapoznanie się z szortem i opinię. Ciężko jest odnaleźć się po rzuceniu się na głęboką wodę, ale staram się mieć nadzieję, że uda mi się nauczyć czegoś więcej i pisać choć trochę lepiej. 

czasem mam wrażenie, że prosty język w kreowaniu tekstu nie byłby odpowiedni; że potrzebuje on dodatkowego “udziwnienia”

Myślę, że jednak lepiej zaczynać pisać językiem dość normalnym, a umiejętność takiego “udziwniania”, żeby to był własny styl autora, a nie niezamierzenie komiczne efekty lub też wrażenie niezdarności, przychodzi wraz z doświadczeniem. No i oczywiście trzeba znać umiar, chyba że się celowo wprowadza przesadę, ale to musi mieć uzasadnienie w tekście :)

 

A co do fabuły. Można pisać szorty, w których chodzi wyłącznie o zaskoczenie i twist. Ale to dość wysoka szkoła jazdy, bo takie coś musi być perełką. Tu na dodatek wybrałaś motyw dość znany: jeden z przypadkowych rozmówców okazuje się groźnym kimś, o kim się właśnie rozmawiało. To nawet w erpegu nie zagra w nieskończoność, bo gracze się połapią, a tym bardziej w literaturze. Ergo musiałoby być oprawione w taki sposób, żeby stereotypowość twista była do wybaczenia, podobnie jak zawieszenie akcji w tym momencie.

http://altronapoleone.home.blog

Dość urwane zakończenie może być dużym plusem, natomiast ja zostałem z niedosytem, bo zaciekawiłem się, co może być dalej. Sympatyczny debiut. Może nie za bardzo lubię stereotypowe, piękne elfy ale każdy ma swoje gusta. :P

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nowa Fantastyka