Pomieszczenie. Zamiast ścian, lustra. Nieregularne kształty, niektóre wypukłe, inne wklęsłe. Zamiast podłogi, lustra. Nieregularne kształty, niektóre wypukłe, inne wklęsłe. Sufitu nie było, była tylko czerń. Nie taka zwykła czerń, ta bardziej przypominała smołę, jednocześnie lepką, przytłaczającą i obrzydliwą.
Tak się obudził. Nie miał pojęcia, jak się tu znalazł, nie miał pojęcia, gdzie jest. Luka w pamięci, wyrwa jakby ktoś wszedł do jego głowy i brudną szmatką wytarł najświeższe wspomnienia. Ostatnią rzeczą jaką pamiętał, była randka z Karoliną. Spotkali się w barze, tak jak zawsze.
Próbował przypomnieć sobie ten wieczór krok po kroku. Umówili się przy pomniku Kopernika, tak jak zawsze. Delikatny, powitalny pocałunek poprzedził małą kłótnię o to, gdzie powinni spędzić wieczór Gdy dotarli do wybranego wspólnymi siłami lokalu, on zamówił piwo, ona drinka. Dobrze się bawili, zamówili następną kolejkę i następną i następną. W końcu wyszli chwiejnym krokiem z baru, odprowadził ją do domu. Gdy mieli się rozstać, namiętnie pocałował dziewczynę i już zmierzał w kierunku najbliższego przystanku autobusowego, gdy Karolina zaproponowała, żeby wszedł do niej na jeszcze jedno piwo. Zgodził się. Tańczyli. Szumiało im w głowach. Z każdym kolejnym wypitym łykiem alkoholu, głos dziewczyny stawał się coraz bardziej niewyraźny, a oczy zaszklone. Śmiała się bez powodu, ocierała o mężczyznę, wzniecając coraz większe pożądanie. Spotykali się ze sobą już od kilku tygodni i chociaż byli dorosłymi ludźmi, to jak do tej pory nie wylądowali razem w łóżku. Karolina miała dość radykalne poglądy jeśli chodzi o “te sprawy”. Typ romantyczki, czekającej na odpowiedni moment. Nie była dziewicą, ale partnerów dobierała nad wyraz skrupulatnie. On to szanował, bo mimo że dziewczyna była piekielnie atrakcyjna, zdawał sobie sprawę, że żadne naciski nie mają racji bytu.
A jednak tym razem było inaczej. Podczas tańca zaczął ją dotykać. Początkowo nieśmiało, potem coraz bardziej odważnie. Do pewnego momentu ją to bawiło, wyglądała na szczęśliwą, aż nagle powiedziała stop. Odepchnęła go zdecydowanym ruchem, nie chciała tego. Jednak zamroczony alkoholem mężczyzna, nie potrafił się zatrzymać. Rzucił się na dziewczynę i siłą zdarł z niej bluzkę. Powiedziała tylko jedno słowo: „proszę”, a kiedy spojrzał w jej oczy i zobaczył w nich przerażenie…
Stało się właśnie to. Obudził się w tym koszmarnym, odrealnionym pomieszczeniu, przypominającym wąski korytarz. Na każdej ścianie, w dwóch rzędach, wisiały lustra, na podłodze znajdował się trzeci rząd zwierciadeł. Z każdej możliwej strony, poza sufitem spoglądały jego własne zdeformowane odbicia.
Wszystko go bolało. Czuł się jakby przebiegł maraton, potem pod prąd przepłynął Wisłę, a na koniec, dla uspokojenia, spędził dwie godziny na podnoszeniu ciężarów. Mięśnie wyły z bólu. On sam miał ochotę wyć, żeby odciąć się od cierpienia, wyłączyć myślenie, nie konfrontować się z rzeczywistością, która tak bardzo rzeczywistości nie przypominała. Racjonalny światopogląd krzyczał gdzieś w środku głowy, próbował znaleźć odpowiedzi, chociaż tak naprawdę nie dało się nawet postawić właściwego pytania.
Z pewną dozą wstydu mężczyzna zauważył, że jest nagi. Zmuszając się do nadludzkiego wysiłku, powoli podszedł do ściany. Przejrzał się w jednym z luster i odskoczył z przerażeniem. Odbicie nie zareagowało. Stało tak jak wcześniej, patrząc niewyraźnym wzrokiem.
Ze zwierciadła spoglądało jego odbicie, ale sporo młodsze, mniej więcej z lat szkolnych. Na pewno z lat szkolnych, bo to wtedy nosił tę śmieszną, kozią bródkę. Przełamując lęk, powolnym krokiem zbliżył się do młodszej wersji samego siebie, która odwzajemniała spojrzenie, nie okazując jednak żadnych emocji. Zamachał ręką przed odbiciem. Bez reakcji. Coraz bardziej zbliżał twarz do tafli lustra. Przez nieuwagę podszedł za blisko i dotknął go nosem.
Coś zassało mężczyznę do wnętrza zwierciadła. Poczuł, jak ogromna siła chwyta go za ramiona i przeciąga przez szkło. Wiedział, że to fizycznie niemożliwe, a jednak dałby sobie rękę uciąć, że odczuwa jak atomy składające się na jego mięśnie, kości, mózg, są sprasowywane, zachodzą jeden na drugi, tłoczą się jak sardynki w puszce, zupełnie jakby on sam był przeciskany przez zbyt wąską do realizacji tego celu rurę. Wszystkiemu towarzyszył okropny, fizyczny ból. Wcześniej myślał, że obudził się w fatalnym stanie, a jednak dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo się mylił. Tamto to była fraszka, maleńka niedogodność, która w starciu z tym, co odczuwał teraz nie miała żadnego znaczenia. A kiedy już myślał, że nie zniesie ani chwili dłużej, że umrze tu nie wiedząc nawet dlaczego, nie wiedząc jak i gdzie, wszystko nagle ustało.
Szkoła, liceum. Jego młodsza wersja, jak zwykle w centrum uwagi. Właśnie wyszydzał „małego” Lędźwiaka, który, mówiąc delikatnie, nie należał do szczupłych. Pamiętał ten dzień, wtedy temu gnojkowi nie wytrzymały spodnie i chodził po szkole z wielką dziurą na tyłku. Śmiali się z niego wszyscy.
Obserwował to wszystko z lotu ptaka. Widział, jak Lędźwiak wbiega do ubikacji, poleciał za nim, ściana nie stanowiła żadnej zapory. Młody Mateusz usiadł na desce klozetowej i rozpłakał się. Oczywiście kiedy to się działo, czyli sześć lat temu (teraz już był tego pewien) to nikt nie miał prawa tego widzieć -chłopak od zawsze był samotnikiem, raczej z konieczności, niż z wyboru. Do Igora, kiedy już studiował, doszły słuchy, że Lędźwiak się zabił. A jednak w swoim egocentryzmie dopiero teraz, widząc na własne oczy jak bardzo rówieśnik przeżywał jego szyderstwa, zdał sobie sprawę, że mógł mieć spory wkład w to, że ten nieszczęśnik, mając dość wiecznych drwin, postanowił powiesić się w piwnicy swojego małego, zaniedbanego domu.
Igor, pchany jakąś ogromną siłą, z impetem wyleciał ze zwierciadła, boleśnie upadając na plecy. W tym samym momencie usłyszał huk pękającego szkła, a lustro, z którego wnętrza wypadł, rozbiło się na setki drobnych kawałków. Tam gdzie przed chwilą wisiało, znajdowała się teraz ta sama smolista czerń, którą widział na suficie.
Podniósł się na łokciach i rozejrzał. Nigdzie nie było żadnych drzwi. Jedynie dziesiątki, może setki luster.
Nie wiedział, co to wszystko znaczy. Był zagubiony, obolały i przerażony. Abstrakcyjność sytuacji, w której się znalazł, kładła się cieniem na jakiekolwiek, zdroworozsądkowe rozważania. Może ktoś dosypał mu czegoś do piwa? Jest po prostu naćpany, a to wszystko to tylko wytwór wyobraźni otumanionego umysłu? A jednak odczuwał to tak wyraźnie.
Chciało mu się pić. Potwornie chciało mu się pić, najwyraźniej pochłonięte procenty zaczęły zbierać swoje żniwo. Był zamknięty w pomieszczeniu bez wyjścia i jedyne co mógł zrobić, to pozbyć się luster.
Na tyle szybko, na ile pozwalały mu zachowane siły podbiegł do ściany i z całej siły uderzył w jedno ze zwierciadeł. Nie przyniosło to żadnego skutku poza tym, że do szerokiej gamy boleśnie obitych miejsc, mógł teraz dopisać dłoń. Podejrzewał, że złamał któryś palec, uderzenie odczuł tak, jakby nie uderzył w lustro, a w metalową bryłę.
Zaklął z bezsilności, potem krzyczał. Nigdy nie słyszał takiego tonu swojego głosu. Ryk bólu, połączonego ze strachem i nutą szaleństwa. Wychodziło na to, że jedyny sposób na pozbycie się tych przeklętych luster, to obejrzenie historii, które dla niego przygotowały. Obejrzenie świadome, takie do którego lustro go dopuści, bo przecież gdyby wystarczyło dotknięcie tafli, to podczas uderzenia zassałoby go po raz kolejny. Z dużą obawą podszedł do kolejnego zwierciadła, które znajdowało się obok poprzednio rozbitego.
Znów młodsze odbicie. Tak samo obojętne, tak samo przerażająco nijakie. Sprzed około roku. Nie zmienił się wiele, a jednak chronologię ustalił dzięki fryzurze. Podszedł. Zbliżył twarz.
Ten sam ból, tak samo dewastacyjny, tak samo zajmujący. Dyskoteka, właśnie bawi się z jakąś nieznajomą dziewczyną. Całują się, obmacują, śmieją. W drzwiach klubu staje Olga, jego ówczesna partnerka. Na początku uśmiechnięta, rozgląda się po lokalu, najwyraźniej kogoś szuka, pewnie właśnie Igora. Znajduje go w niedwuznacznej pozie ze skąpo ubraną dziewczyną. Kąciki jej ust opadają, ramiona wiotczeją. Sprawia wrażenie, jakby zmalała, zapadła się w sobie. Odwraca się na pięcie, odchodzi. Współczesny Igor leci za nią. Widzi jak dziewczyna siada na krawężniku, szlocha. Usuwa jego numer z telefonu. Kasuje wspólne zdjęcia. Łapie taksówkę. Odjeżdża.
Igor upada na plecy, lustro eksploduje. Czarna plama pośród zwierciadeł zwiększa się.
Zrywa się na równe nogi. Zapomniał o bólu mięśni, odczuwając dużo większe cierpienie. A więc dlatego Olga go odcięła. Przyłapała go z inną. Nawet nie pamiętał, że był na tej dyskotece, w tamtych czasach zresztą podobnie jak i obecnie nie wylewał za kołnierz. Olgę naprawdę kochał. A ona usunęła go ze swojego życia ot tak, z dnia na dzień, wyjechała do innego miasta bez słowa wyjaśnienia, słuch o niej zaginął. Wydawało mu się, że to on był w tej sytuacji pokrzywdzony, że to on był ofiarą jej bezwzględności. Okazało się, że to nieprawda. Podbiegł do kolejnego lustra. Było mu już wszystko jedno, wiedział tylko, że musi kontynuować. Musi zobaczyć każde, cholerne lustro…
Bum, środek nocy. Jego przyjaciel Tomek czeka na niego, ma problem. Dziewczyna go rzuciła, a on sobie z tym nie radzi. Od dwóch lat nie brał amfetaminy, a jednak teraz stoi z woreczkiem białego proszku w małej torebeczce. Igor się nie pojawia. Imprezuje na mieście, nie ma ani czasu, ani chęci na smętne opowieści. Tomek chowa działkę do kieszeni, odchodzi. Następnego dnia, cały miejski półświatek wiedział już o tym, że Tomek wrócił do ćpania.
Bum, plaża w Sopocie. Igor ze znajomymi. Jakiś pijaczek prosi ich o pieniądze na bułkę. Igor krzyczy do niego, że ma się wziąć do roboty, a nie przeszkadzać ludziom pracującym w zasłużonym odpoczynku. Mężczyzna odchodzi powolnym krokiem. Pada nagle na ulicy. Nie rusza się. Następnego dnia gazety piszą krótka notkę o bezdomnym, który zmarł z wycieńczenia i głodu wśród setek turystów odwiedzających Trójmiasto.
Igor zrobił sobie chwilę przerwy. Popatrzył na podłogę. W jednym z luster spostrzegł swojego ojca. Zaintrygowany klęknął, po czym zniżył twarz do zwierciadła. Wpadł…
…wprost do swojego domu z dzieciństwa. Ojciec patrzy na niego gniewnym wzrokiem Igor ma może dwanaście, trzynaście lat. Ojciec trzyma w ręku magazyn dla dorosłych. Jeden z tych, które znalazł za łóżkiem chłopaka. Ściąga pas ze spodni. Przekłada swojego, i tak już upokorzonego, syna przez kolano. I tłucze, tłucze, tłucze, powietrze rozdzierają naprzemiennie odgłosy świszczącego paska i suchego trzasku syntetycznej skóry uderzającej o tyłek Igora.
Wypadł, lustro pęka. Kolejne zwierciadło na podłodze. W odbiciu widzi „Trolla”, największego chuligana z osiedla, na którym dorastał. Pochyla się, wpada.
Mały Igor idzie do szkoły z tornistrem większym od siebie. Z bramy wychodzi „Troll”. Śmieje się, zabiera Igorowi plecak, wyrzuca zawartość na chodnik. Zabiera kanapkę, rozpina rozporek i ordynarnie sika do torby. Następnie zakłada tornister Igorowi na głowę i odchodzi śmiejąc się w głos.
Wypada, lustro pęka. Igor zaczyna widzieć pewne prawidłowości. Najwyraźniej na ścianie znajdują się złe rzeczy, które w swoim życiu uczynił innym ludziom. Na podłodze odwrotnie, złe rzeczy, które jemu uczyniono. A jednak na ścianach jest dużo więcej luster, co wzbudza w nim duży niepokój, połączony z poczuciem wstydu. Rusza dalej, wpadając to w lustra na ścianie, to w te na podłodze. Chaotycznie. Spiesznie. Ciało rozrywa ból, ale Igor nie przestaje.
Nie przychodzi na urodziny babci, jak się okazuje, są to jej ostatnie urodziny.
Przejeżdża na czerwonym świetle przez skrzyżowanie. Kierowca jadący za nim przyspiesza, żeby też zdążyć, wjeżdża w niego tir, gdyby Igor się zatrzymał, mężczyzna nie straciłby nóg.
Igor rzuca petardami w bezpańskie psy. Jeden z nich zostaje trafiony odpalonym lontem w oko. Eksplozja, oślepiony pies traci część łapy.
Stare Miasto. Grupa zakapturzonych kiboli podbiega do Igora. Pytają za kim jest, odpowiada że za Polską, jako że o sporcie nie ma bladego pojęcia. Każą mu nie pyskować, biją, kopią, Igor ląduje w szpitalu. Złamania, obicia. Do dzisiaj lekko utyka na lewą nogę, zdewastowaną podczas napadu.
Trwa to bardzo długo. Dziesiątki win, mniejszych i większych. Złe uczynki wyrządzone przez niego i dużo mniej tych, uderzających w Igora. Pękające lustra, coraz więcej czerni, coraz mniej historii do zobaczenia.
Po godzinach, które wydają się zmieniać w dni i tygodnie, pozostaje już tylko jedno lustro na podłodze i jedno na ścianie. Igor spokojnie podchodzi do tego na podłodze i zagląda. Widzi Olgę. Wie co to za historia, nie chce tego przeżywać po raz kolejny. A jednak nie ma wyjścia. Zewsząd otacza go czerń, oblepia go, łapie w swoje złośliwe ręce i ściska, ściska tak, że Igor czuje, że za moment wnętrzności wytrysną z każdego otworu w jego ciele.
Pochyla się. Wpada.
Krąży po swoim dawniej wynajmowanym mieszkaniu. W dole Igor leży na kanapie w pozycji embrionalnej i obejmuje kolana. Płacze. Chociaż nie tyle płacze, ile wyje. Olga wycisnęła go ze swojego życia, jak niechcianego pryszcza. Bez powodu, bez ładu i składu. Tak mu się przynajmniej wydaje.
Igor leżący na łóżku krzyczy coś o tym, że jej nienawidzi. Chociaż każdy, nawet niezbyt rozgarnięty obserwator zorientowałby się, że kłamie. Ból złamanego serca przeinacza rzeczywistość, zamienia miejscami nienawiść z miłością, które łączą się w strumień cierpienia. Igor krążący w powietrzu pamięta te dni, najgorsze w jego życiu. Tak naprawdę wszystko mu się zawsze udawało, żył pełnią życia, bawił się nim, ale kiedy stracił Olgę, barwny, pozytywny świat się skończył. Z tym bólem, przytłumionym nieco zębem czasu, miał żyć do końca swoich dni.
Wypada w ciemność. Lustro eksploduje. Otacza go mrok.
Ciężko łapie oddech, łzy napływają do oczu. Cicho przełyka wstyd, smutek, rezygnację i nienawiść do samego siebie. Po kilku minutach zbiera się w sobie, nadludzkim wręcz wysiłkiem wstaje z kolan.
Podchodzi do ostatniego lustra na ścianie. Jest inne. Sprawia wrażenie, jakby jego kontury były rozmyte, a tafla zabrudzona. Widzi swoje niewyraźne odbicie, wersji Igora sprzed kilku godzin. Nawet ubiór zgadza się z tym, jak wyglądał wychodząc na spotkanie z Karoliną. Wpada.
Lawiruje pod sufitem mieszkania Karoliny. W dole dziewczyna wyrywa się z objęć „swojego” Igora, ten jednak sprawia wrażenie, jakby nawet tego nie zauważał. Zapijaczony wzrok, nieskalany przytomnością i intelektem, wzbudza obrzydzenie. Niematerialny Igor lewitujący po pokoju wyje, płacze, krzyczy sam do siebie, żeby przestał, żeby wybiegł z tego mieszkania, żeby zostawił tę biedną dziewczynę, jednak bezskutecznie…
Wypada ze zwierciadła. Wymiotuje. A może raczej rzyga jak kot. Klęka w absolutnym mroku. Nie widzi nawet swoich dłoni, jakby stanowił jedność, z otaczającą go ciemnością, jakby ta smoła, ta czerń odzwierciedlała jego duszę.
Ręce opadają mu wzdłuż tułowia. Jest nagi, bezbronny, zrezygnowany…
Cisza. Niezmącona niczym, poza pochlipiwaniem Igora. Nagle, gdzieś na krańcach świadomości słyszy buczenie. Dźwięk narasta. Jest coraz głośniej, z czasem odgłos przeradza się w wielki huk. Igor łapie się za głowę, krzyczy choć nie słyszy sam siebie, nie jest w stanie zagłuszyć tego dźwięku, żaden człowiek nie byłby w stanie go zagłuszyć, tysiące osób nie byłyby w stanie. Z tumultu udaje mu się wyłapać nic nie znaczące, pojedyncze słowa. „Zły”, „Tak”, „Nie”, „Stop”, „Stój”, „Zaczekaj”.
Otwiera oczy. Jest w mieszkaniu Karoliny. Dziewczyna ze zdartą bluzką patrzy na niego błagalnie, z jej oczu płyną łzy. Igor trzyma ją za rękę, druga ręka spoczywa na pasku jego spodni. Puszcza dziewczynę.
-Przepraszam. Tak strasznie przepraszam - szepcze na granicy słyszalności. Nie wie czy mówi do Karoliny, do Tomka, do bezdomnego któremu odmówił kanapki, czy do Olgi. A może do nich wszystkich po trochu, jakby tym jednym zdaniem mógł zadośćuczynić za całe zło, którego doznał, które zadał, które wreszcie zostało zadane wszystkim ludziom na świecie przez innych ludzi.
Wybiega przed blok. Znowu wymiotuje. Czuje się źle. Musi odnaleźć Olgę. Widzi to jak na dłoni. Tylko ona może być dla niego ratunkiem. Tylko ona jako tako zbierała go do kupy, tylko ona znaczyła cokolwiek w jego trywialnym życiu.
Tylko jak? Wiedział, że dziewczyna nie ma Facebooka ani Instagrama, szukał jej średnio trzy razy dziennie we wszelkich mediach społecznościowych. Bezskutecznie. Nie znał jej rodzinnego adresu, nie zdążyli dojść do etapu poznawania rodziców. Postanowił zacząć od jej koleżanek. Zrobił to zaraz po jej zniknięciu, wtedy żadna z nich nie ujawniła mu niczego. Teraz będzie inaczej. Musi być inaczej. Jeśli będzie musiał je torturować dla zdobycia informacji, zrobi to. Chociaż nie, nie zrobi tego. Już za dużo zła. Już wystarczy. Już dość. Odnajdzie ją, ale nie kosztem kogokolwiek innego. Dość już… Już dość…