- Opowiadanie: Shanti - Niszczyciel Światów

Niszczyciel Światów

Cześć :) 

To moje pierwsze opowiadanie tutaj (i jedno z nielicznych, które faktycznie skończyłam). Temat idealnie wpasował się w to co od jakiegoś czasu chodziło mi głowie – “zaklikało” . Mam poczucie, że brakuje czegoś w środkowej części, ale limit jest bezlitosny.

Wiem, że jest opcja bety, ale celowo wrzucam bez niej – chciałabym  zobaczyć jak “przyjmie” się pierwsza wersja, poznać różne opinie i liczę na krytykę (postaram się nie zapłakać cicho w kącie po jej przeczytaniu.. ;).

Nie jestem pewna czy takie ujęcie tematu się komuś spodoba, ale ponieważ wierzę w ustawianie sobie realnych celów – za sukces uznam jeżeli spodoba się choć jednej osobie.

Dzięki za Wasz czas!

 

PS. Dziękuję Mortycjanowi za poradnik odnośnie zapisu dialogów – nie wiem czy udało się na 100%, ale przynajmniej będzie spójnie. 

 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Niszczyciel Światów

Nie spał, gdy przez radio dotarł do niego zmęczony głos Leny.

– Już czas, Joe.

– Idę. – Podniósł się z westchnieniem z łóżka i przez moment bezmyślnie patrzył na metalową ścianę swojej kajuty. Pokręcił głową na boki, próbując pobudzić mięśnie do pracy.

Zerknął przelotnie na małe lustro wiszące naprzeciwko – przejechał dłonią po włosach, przygładził lekko rudawą brodę i posłał krzywy uśmiech własnemu odbiciu.

Zarzucił szarą kurtkę i wyszedł, kierując się w stronę mostka.

– Wstałeś. – Robot pojawił się znikąd. Musiał od dłuższej chwili warować w okolicach jego sypialni, skoro dogonił go tak szybko.

– Annie. – Skinął jej głową, przyglądając się długim białym włosom spiętym w kucyk i zdecydowanie zbyt błyszczącym oczom. Jej twarz bardzo przypominała ludzką, ale wszystko poniżej szyi stanowiło najprawdziwszy majstersztyk nowoczesnej technologii. – Przylecieliśmy szybciej niż się spodziewałem. 

– Pani kapitan wycisnęła z silników wszystko, co mogła.

Weszli do kokpitu, którego główna część była oszklona i dawała doskonały widok na planetę przed nimi. Joe przystanął na moment, starając się wyryć w pamięci każdy szczegół, drobnostkę, która mogłaby wyróżniać ją od setek innych, które widział dotychczas. 

– Kapitanie! – Zasalutował przełożonej, choć wiedział, że nie znosiła takich formalności. Lena tylko prychnęła w odpowiedzi i wepchnęła mu kubek kawy w rękę.

– Co my tu mamy? 

Opadł na jeden z foteli ustawionych przed skomplikowaną aparaturą służącą do zarządzania ich niewielkim okrętem. Przeleciał wzrokiem po setkach, guzików, dźwigni, lampek i monitorów, nad którym czuwał kolejny AI, Karl.

– Rapsodia-I-7890. – Kapitan i mechanik w jednej osobie podeszła do niego, podała mu tablet i oparła się o jego fotel. – Nie wykryliśmy żadnych cennych złóż ani minerałów. – Obróciła palcami niebieski hologram. – Co mnie jednak zdziwiło, to połowa planety jest wręcz nienaturalnie rozrośnięta technologicznie, druga natomiast to pustynia z… – urwała.

– Z…? – Odchylił się do tyłu i spojrzał na nią pytająco. 

– Ruchomym punktem zieleni.

Joe uniósł brwi, ale ona jedynie wzruszyła ramionami. Odgarnęła z twarzy kilka brązowych kosmyków, które wysunęły się z prostego upięcia.

– Galaktyka niepokoi się, że nacja zamieszkująca planetę lada moment osiągnie poziom technologiczny umożliwiający podróże kosmiczne. Stąd kazali wysłać Piewcę…

– …abym ocenił, czy planetę należy eksterminować. – Pokiwał głową i upił solidny łyk kawy. 

 

*

 

– Nie tego się spodziewałem – mruknął zaskoczony Joe do towarzyszącej mu Annie. Stali oboje na unoszącym się nad ziemią dysku, niewidzialni i osłonięci tarczą.

– Mam podlecieć bliżej?

Pokiwał głową wciąż zafascynowany widokiem, który zobaczył po teleportacji na planetę. Nie wierzył Lenie, gdy ta powiedziała o ruchomym punkcie zieleni przemierzającym pustynię – musiałby być ogromny, aby wyłapały go radary na statku, założył więc, że to błąd aparatury. Ale teraz zrozumiał. 

Olbrzymi stwór, podobny do jelenia majestatycznie kroczył przed siebie. Miał jasnobrązowe futro o ciągnących się wzdłuż kręgosłupa turkusowych łatach. Umięśnione nogi gdzieniegdzie porastał szmaragdowy mech, a długa szyja kończyła się lekko oklapniętymi uszami. Na głowie nosił rozłożyste poroże, na którym wisiały tysiące światełek widocznych nawet w środku dnia. Ze środka jego grzbietu wyrastało wysokie i rozłożyste drzewo o migoczących fioletowo-miętowych liściach. Miał pewnie jakiś kilometr długości, a wraz z rośliną jeszcze więcej wysokości. 

– Jak… – zaczął, ale urwał, nie wiedząc jak sformułować pytanie.

– Rejestruję tam co najmniej setkę humanoidalnych istot i wiele pomniejszych, zwierzęcych. 

Annie machnęła dłonią i zmaterializował się przed nią półprzezroczysty panel sterowania. Kilkoma szybkimi ruchami palców wprawiła dysk w ruch i popłynęli do przodu, zbliżając się do stwora z niesamowitą prędkością. Im większą pokonywali odległość, tym bardziej Joe nie mógł nadziwić się ogromowi jelenia. Stanowili przy nim zaledwie pyłek kurzu. 

– Zdejmij tarczę, Annie – powiedział, gdy znaleźli się tuż obok zwierzęcia, mniej więcej na wysokości jego boku.

– Odradzam. To zbyt duże ryzyko.

– To rozkaz. – Robot spojrzał na niego, ale mężczyzna nie potrafił wyczytać nic z jego sztucznych oczu. Posłusznie zdjął tarczę, ale utrzymał ich niewidzialność.

Joe wyciągnął ręce i zanurzył je w sierści kolosa. Była bardziej miękka, niż się spodziewał, falowała niczym morze traw. Przybliżył twarz i mocno wciągnął jej woń w nozdrza – zaskoczył go zapach miodu zmieszanego z dobrze wysuszoną słomą. Przez chwilę trwał tak, próbując zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół. Coś tak pięknego i majestatycznego nie powinno zostać zapomniane.

Mężczyzna przejechał ręką po boku jelenia, zastanawiając się, czy ten czuje jego dotyk. Zdawał się nie zauważać ich obecności, ale Joe wiedział z doświadczenia, że zwierzęta było dużo trudniej oszukać niewidzialnością. Zwykle i tak wyczuwały czyjąś obecność, mimo że czujne oko ich pana nie raz przesuwało się po nich, niczego nie zauważając. 

– Wspaniałe – szepnął, wciąż gładząc stwora. 

– U podnóża drzewa wyczuwam coś dziwnego – zameldowała Annie. – Rozrastające się źródło energii, ale w swojej bazie nie posiadam zapisów pasujących do tego kodu. Powinniśmy to zbadać.

Joe z widoczną niechęcią odsunął się od jelenia. AI ponownie wykonała kilka szybkich ruchów stalowymi palcami i dysk płynnie się wzniósł.

– Zwolnij. – Joe uniósł rękę i zafascynowany przyglądał się korzeniom, które ukazały się ich oczom. Pozornie nie różniły się niczym od tych, które widział na innych planetach. Ba, w porównaniu do magicznego kolosa drzewo było wręcz rozczarowująco zwyczajne. Poza faktem, że wrastało w grzbiet stwora, jakby w rzeczywistości była to ziemia. Niektóre pnącza wbijały się w jego ciało i znikały, ale inne potrafiły znaleźć drogę ku słońcu i niemal nieśmiało przebić się przez skórę wiele metrów niżej. 

Szukał krwi, ran, zranień… czegokolwiek co pomogłoby mu zrozumieć, to co widzi, ale niczego takiego nie znalazł. Zwierzę i roślina zdawały się trwać w idealnej symbiozie, choć nie potrafił wymyślić żadnej korzyści dla pierwszego z nich.

 

*

 

Cokolwiek zwróciło uwagę Annie, było ukryte głęboko w korzeniach drzewa. Aktywowali swoje własne tarcze, a także niewidzialność – były dużo mniej skuteczne niż te chroniące dysk, ale ostatecznie nie przybyli tutaj by walczyć, a obserwować.

Robot zwinnie przeskakiwał z konara na konar, lecz mężczyzna z trudem za nim nadążał. Przeszedł dość wymagające szkolenie fizyczne, które miało przygotować go do roli Piewcy, ale daleko było mu do szczytowej formy. Zdyszany stanął obok towarzyszki, która ręką wskazała mu sporej wielkości jamę.

– Zostaniemy zauważeni, jeżeli będziesz tak dyszał.

– Ugh… – Pochylił się do przodu i otarł pot z czoła. – Za dużo czasu spędzasz z Leną. Robisz się równie zjadliwa, jak ona. 

Annie przechyliła lekko głowę na bok – pracował z nią tak długo, że wiedział, że jest rozbawiona. Jakkolwiek AI z własną osobowością były stałym elementem ich cywilizacji, tak żaden z ich twórców nie chciał się podjąć nadania ich ciałom zdolności do okazywania emocji. Ale czym wtedy tak naprawdę by się różnili od ludzi? Tego nie wiedział.

Zakradli się do jaskini. Gdy podeszli bliżej okazało się, że z jej wnętrza bije dość jasne fioletowe światło. Joe pociągnął nosem – w nozdrza uderzył intensywny zapach kwiatów. Zajrzeli do środka.

Stworzenie, które ukazało się ich oczom, miało co najmniej dwa metry wysokości. Więcej, jeżeli liczyć poroże wyrastające z czoła w kolorze ciepłej akwamaryny. Cienkie pnącza wijące się na czubku głowy, które przeplatane były liśćmi i turkusowymi kwiatami, kaskadą opadały na plecy. Skóra była sinozielona i zrogowaciała zarówno na nogach, jak i rękach. Obca w dłoni trzymała długą, powyginaną laskę z białego drewna. 

Przed postacią pulsował ogromny kwiat, który w zależności od światła mienił się całą gamą różu, czerwieni i fioletu. Stworzenie uklękło obok i zaczęło cicho nucić – melodia była przepiękna, choć nie przypominała niczego, z czym Piewca spotkał się dotychczas. 

Joe przymknął na moment oczy, wsłuchując się w wibrujące dźwięki. Pieśń przeniosła go w ciepłe, spokojne miejsce i budziła nadzieję. Niemal czuł promienie słońca na twarzy i miękką trawę muskającą dłoń.

Gdy kilka chwil później uniósł powieki, kwiat otworzył się niemal całkowicie. Spiczaste płatki rozchylały się jeden za drugim, ukazując jeszcze więcej finezyjnych barw, a pieśń zbliżała się do kulminacyjnego momentu. Choć nie wiedział dlaczego, wyczekiwał. 

– Cud narodzin – szepnął, gdy płatki rozchyliły się całkowicie, by niemal od razu zwiędnąć. Ukazały jednak malutką istotę, również sinozieloną, którą czule objęły ramiona oczekującej matki. 

Pieśń ustała. Stworzenie mocno tuliło zawiniątko do piersi. Skuliło ramiona, a ciało zaczęło drżeć. Joe ścisnęło w piersi, gdy uzmysłowił sobie, że w geście tym nie było śladu radości, a rozpacz. 

Matka pochyliła się i na moment zetknęła swoje czoło z czołem niemowlęcia. 

– Należysz do drzewa. Dołącz do Yeflinga. – Był zbyt daleko, aby usłyszeć jej słowa, ale Annie nie ograniczało ludzkie ciało. Domyślił się, że słuchawka w jego uchu została już dopasowana do lokalnego dialektu, tak samo jako niewidoczny implant w okolicach strun głosowych. 

Stworzenie podniosło się i delikatnie umieściło dziecko pomiędzy liśćmi, tuż obok kwiatu, z którego się narodziło. Dokładnie je okryła, a moment później z podłoża powoli wysunęły się hebanowe kłącza, które otoczyły ciało niczym kokon i zabrały je ze sobą. 

Matka przez dłuższą chwilę wpatrywała się w ziemię. Głowę miała spuszczoną, a plecy przygarbione. Chwyciła palcami kostur i oparła o niego głowę, jakby nie miała wystarczająco sił, aby stać na własnych nogach. 

Joe nie potrafił oderwać od niej oczu, ale jednocześnie czuł, że pogwałcił w jakiś sposób jej prywatność i prawo do żałoby. 

Pogrążony we własnych myślach nie zauważył, że stworzenie wyprostowało się i dumnie uniosło spiczasty podbródek. Obróciło wzrok dokładnie na nich i choć nie było to możliwe, przyglądało się im. 

– Witaj latający pośród gwiazd. – Głos miała dość niski, ale specyfika dialektu nadawała mu śpiewny ton.

Annie sięgnęła po broń, ale powstrzymał ją ruchem ręki. Obca patrzyła wprost na nich, nie było mowy o pomyłce. Podniósł się i wyłączył osłonę niewidzialności. Uniósł obie ręce na wysokość brody, dając znak, że nie ma złych zamiarów. 

Powoli podeszła bliżej. Głowa była nieduża w porównaniu do reszty ciała, a sama szyja miała co najmniej czterdzieści centymetrów długości. Oczy miała zaskakująco podobne do ludzkich, choć były zdecydowanie większe i lekko błękitne, szczególnie w kącikach. Pozbawiona nosa, z dwoma długimi kłami wystającymi spomiędzy górnych warg, nosiła na sobie kolorowe, wielowarstwowe szaty sięgające kolan.

– Witaj. Nazywam się Joe.

– Joe… – powtórzyła wolno, jakby smakując to słowo. – Latający pośród gwiazd.

– To Annie. – Wskazał na robota, który nadal nieufnie przyglądał się obcej. – Nie mamy złych zamiarów. 

– Czekałam na ciebie. Yefling uprzedził mnie o twoim nadejściu. – Ukłoniła się, kładąc lewy palec wskazujący i środkowy na ustach. 

Mężczyzna odwzajemnił ten gest, choć w jego wykonaniu wyszło to zdecydowanie bardziej pokracznie. Sinozielona obdarzyła go rozbawionym uśmiechem, ukazując spiczaste zęby i pokiwała głową. 

– Yefling?

– Yefling jest wszystkim, co widzisz. – Uniosła ręce. – Yefling niesie nas przez świat, dając życie Drzewu i nam.

– Czuję się zatem zaszczycony, że coś tak majestatycznego poświęciło mi, choć moment swojej uwagi. – Odwzajemnił uśmiech, obca istota wzbudziła w nim szczerą sympatię. Szybko dokonywał osądu, ale rzadko się mylił, właśnie dlatego wybrano go na Piewcę. 

– Chodźmy. – Wychodząc z jamy, spojrzała na niego przez ramię. – Mam ci wiele do pokazania, Joe latający pośród gwiazd. 

– Dobrze – odpowiedział zaskoczony takim obrotem spraw, ale instynkt nakazywał mu poddać się dalszym wydarzeniom. – Aczkolwiek dalej nie znam twojego imienia.

– Jestem Iona, Matka Ludu Yeflinga. 

 

*

 

Spodziewał się, że ich obecność wzbudzi zainteresowanie, a nawet obawy. I choć ich pojawienie spowodowało sporo emocji, to zaskoczyły go ciepłe pozdrowienia i szczera radość. Tak jakby faktycznie spodziewano się jego przybycia. 

Iona po wyjściu spomiędzy korzeni poprowadziła ich do miejsca, gdzie zaczynał się główny pień drzewa. Uniosła ręce, a delikatny wiatr przyniósł setki płatków, które przypominały mu kwiaty wiśni, niegdyś rosnące na pierwszej zamieszkanej przez jego cywilizację planecie. Te otoczyły ich i uniosły. 

Joe parsknął śmiechem, widząc zesztywniałą i spanikowaną towarzyszkę. On sam rozłożył szeroko ręce i całym sobą chłonął nowe doznania. Płatki delikatnie łaskotały jego ciało, a on cieszył się widokiem zachodzącego słońca. 

Tak wiele minęło czasu odkąd po raz ostatni odwiedził planetę, która nie byłaby skażona.

Domy ludu Yeflinga były ukryte w koronie drzew. Gałęzie łączyły się, tworząc zapierające dech w piersi stożkowe domostwa w kolorze indygo. Pędy przeplatały się ze sobą tworząc ścieżki, przejścia czy miękkie okrągłe ławki, na których odpoczywali mieszkańcy Drzewa. Pomiędzy nimi przebiegały liczne futrzaste stworzenia. Od niewiele większych od dłoni, po takie sięgające kolan. Część z miała futra, szare kolce czy pionowe źrenice, do których idealnie pasowały spiczaste uszy. Inne z kolei miały ogony, które swoją objętością dwukrotnie przewyższały rozmiar drobnych ciałek.

Joe chłonął to wszystko niczym dziecko spragnione wiedzy o świecie. 

 

*

 

– Nie rozumiem – powiedział w końcu do Iony siedzącej obok. Oboje wpatrywali się w rozgwieżdżone niebo, opierając się plecami o dziwnie ciepłe drzewo. Było już późno i choć przydzielono mu jeden z domów, to zwlekał z odejściem na spoczynek.

Iona spojrzała na niego pełna powagi. Gdy patrzył w jej stalowoszare tęczówki, miał wrażenie, że patrzy na kogoś niewyobrażalnie starego, mimo, że była dość młoda jak na standardy jej rasy. 

– Twój lud dzisiaj… zaskoczył mnie. – Odtworzył w myślach wydarzenia wieczoru. Wkrótce po ich przybyciu wydano uroczystą kolację, złożoną głównie z owoców i nasion, podczas której zajął honorowe miejsce. Przez całą ucztę zielonkawe istoty przychodziły i pokazywały przeróżne przedmioty, opowiadały swoją historię i historię swoich rodzin. Mówiły o swoich wierzeniach, o tym, że ich bogiem, bardzo namacalnym, jest Yefling. 

Snuły opowieści, które opowiadano dzieciom i choć wieczór był długi, nie był w stanie wysłuchać wszystkich. 

– Nie zauważyłem tu zbyt wielu dzieci – zaczął ostrożnie.

Iona długo milczała, wpatrując się w niebo. 

– Kiedyś były nas tysiące i zamieszkiwaliśmy całą planetę. – Urwała na moment, lekko obracając głowę w jego stronę – kiedyś wędrowaliśmy od morza do morza, od pustyni po gęste tropiki. Kiedyś byliśmy jednością. 

Zgięła nogi i oparła ręce na kolanach. 

– Wtedy z nieba spadła gwiazda. W noc taką jak dzisiaj. – Uniosła rękę i czterema palcami dłoni wskazała tor upadku. – Nie wiemy, co w niej było, ale skaziła część lasów i rzek, przy których Yefling zatrzymywał się na odpoczynek. Pierwsi nie byli świadomi, co robią, ale reszta… oni wybrali świadomie. – Pokiwała głową, zgadzając się z samą sobą.– Ci którzy posilili się skażonymi owocami, zmienili się. Musisz wiedzieć, że jesteśmy nierozerwalnie złączeni z Podróżnikiem. On daje nam życie poprzez Drzewo, a bez niego umieramy. 

Milczał, nie wiedział co powiedzieć. Nie chciał też przerywać jej opowieści, widział, że jest pogrążona we własnych wspomnieniach i że prawdopodobnie przeżywa je na nowo.

– Przestali być częścią Drzewa, przestali się starzeć, przestali uważać Yeflinga za naszego opiekuna. Namawiali innych do opuszczenia drzewa i zwiedzenia tej części świata, której nie pokazał nam Podróżnik. Wielu… większość podążyła za nimi spragniona wiedzy, świata i… wiecznego życia. 

Wstała, nagle spięta. Powoli ruszyła do przodu, wspierając się na kosturze – przez moment wahał się, ale bez słowa ruszył za nią. Prowadziła go wzdłuż gałęzi, która szybko się zwężała i wkrótce znaleźli się na ścieżce niewiele szerszej niż jego rozłożone ramiona. 

– Spójrz… – Wskazała kosturem na bezkres pustyni, po której wędrowali. – Ten świat należał do nas, ale im było mało. Yefling przechadzał się po świecie, a my wraz z nim. Eterrum, ich pierwsza osada rozwijała się w tempie, którego nie byliśmy w stanie pojąć. Pochłaniali lasy, drążyli głęboko w skale i budowali coraz większe wieże, jakby chcieli mimo wszystko znaleźć się tak wysoko jak niegdyś żyjąc na Drzewie. Ale to i tak było mało.

Odwróciła się do niego. Zmarszczyła brwi i spojrzała na swoją dłoń, jakby tam mogła znaleźć nękające ją odpowiedzi. Przymknęła na moment oczy, łagodniejąc. Gdy ponownie uchyliła powieki, powitał go smutek ale i pogodzenie z losem. 

– Joe, co wybrałbyś, stając przed wyborem: twoje wieczne życie czy życie twoich dzieci?

Drgnął zaskoczony. Również długo milczał, zastanawiając się nad jej pytaniem.

– Rodzicie się tylko z drzewa – powiedział w końcu – gdy przestajecie być jego częścią…

– Nie rodzą się dzieci – dokończyła za niego. – Im mniej nas było, tym mniej młodych przychodziło na świat. A te, które dorosły… najpierw przekonywali ich po dobroci. Kusili nowym życiem, rozwojem… ale gdy to przestało działać, przemocą zabierali naszych braci i siostry, by następnie odciąć ich od drzewa. A z tej ścieżki nie było już powrotu.

W ciszy patrzyli na siebie.

– Ocaliła nas ich technologia. A może to Yefling ochronił nas po raz kolejny…? Ich latające statki nie są w stanie podróżować przez pustynię, którą sami stworzyli. Spadają z nieba i toną pośród piasku. W przeciwnym wypadku nie przetrwalibyśmy. Eterrum chce, abyśmy wszyscy zasilili ich szeregi. Choć sądzę, że nie mogą znieść myśli, że ktoś z nas wciąż jest częścią Drzewa i należy do Podróżnika. 

– Przykro mi – powiedział lekko zduszonym głosem. Wyprostował się, zaciskając szczęki i zwinął dłonie w pięści, próbując zapanować nad swoimi emocjami, których zupełnie się nie spodziewał. Podziwiał światy, które odwiedzał, rejestrował ich historię i kulturę, ale czuł się bardziej historykiem, który podchodził do sprawy analitycznie. Coś w ludzie Yeflinga jednak dotknęło jego duszy – być może ich prostolinijność, szczerość, lub najzwyklejsza serdeczność, która została zatracona w tak wielu światach. 

Uśmiechnęła się do niego smutno.

– Już późno. Niech gwiazdy ci świecą, a Drzewo ogrzeje.

 

*

 

– Umieramy.

Joe zamarł. I choć podejrzewał, że coś takiego usłyszy i tak go to zaskoczyło. Zerknął na Ionę, ale zaraz potem wrócił wzrokiem do gromadki roześmianych dzieci, które puszczały latawce. Głębiej wsunął dłoń w miękką sierść Yeflinga, po czym uniósł głowę, wpatrując się w górujące nad nimi Drzewo. Choć nie było to możliwe, wydawało mu się, że gdzieś wysoko, w koronie liści dostrzegł kilka drobnych spacerujących postaci. 

– A nie powinniście – powiedział cicho. – Zasługujecie na to, aby trwać.

– Nasz czas nadszedł.

– Mówisz to tak spokojnie. – Obrócił się w jej stronę, jednocześnie pociągając jedno kolano do piersi, na którym z kolei oparł złożone ręce. – Jakbyście pogodzili się już z losem.

– Bo tak jest. – Uniosła jeden kącik ust, gdy najmłodsze z dzieci, któremu było jeszcze daleko do wieku dojrzewania, goniło za latawcem, by w końcu złapać sznurek i dając upust ekscytacji, zaczęło skakać wokół towarzyszy zabaw. – Od ponad dziesięciu tysięcy zmierzchów nie narodziło się zdrowe dziecko. One wszystkie… umierają wraz z pierwszym oddechem – szepnęła i urwała, biorąc głęboki, bolesny wdech. – Yefling umiera, a wraz z nim Drzewo i my. Nasi pobratymcy zabili świat, po którym miał stąpać całą wieczność. Nie ma już oaz, w których mógłby spocząć, idzie więc przed siebie i będzie szedł do momentu, aż stanie się zbyt słaby, aby zrobić choć jeden krok. 

Milczał. Czuł wewnętrzny opór, choć jako Piewca miał być tylko obserwatorem i nie powinien przywiązywać się do żadnego ze światów, które odwiedza. 

– Jesteście ostatni? – Przypomniało mu się to, co jeszcze na statku powiedziała mu Lena, pojedynczy punkt zieleni. Jeden jedyny. Nie musiała nic mówić, nie oczekiwał odpowiedzi, bo doskonale ją znał.

Spojrzał na roześmiane dzieci, które przekomarzały się ze sobą. Jedne były drobne i smukłe, inne rosłe i silne. Na głowach chłopców częściej pojawiały się drobne gałęzie pełne liści, ale dziewczynki emanowały urokiem, którego nie dało się ująć w słowa. Były piękne, ale delikatne – jak kwiaty.

Od każdego z nich biło ciepło, jakby byli jedną wielką rodziną, choć nigdy nie wierzył w bezinteresowność istot rozumnych, w tym ludzi. 

W ciągu minionych kilku dni miał okazję obserwować ich zaloty – nawet one były pełne gracji. Młodzi chłopcy przywdziewali najlepsze szaty i dekorowali głowy najpiękniejszymi liśćmi. Wieczorami, gdy drzewo oświetlały miliony świetlików, mężczyźni prosili swoje wybranki do tańca pośród gałęzi, co wymagało nie lada zwinności. 

Raz na jedną pełną wędrówkę Podróżnika, która zajmowała tysiąc zmierzchów, pary, które dojrzały do posiadania potomstwa wędrowały wraz z Ioną do samego Yeflinga. W otoczeniu swojego ludu, śpiewu i bębnów, których dźwięk niósł się daleko, małżonkowie składali hołd i zawieszali latarnię ze złapanym przez siebie świetlikiem na porożu ogromnego jelenia – ta miała świecić się tak długo, póki oboje żyli. A jeżeli zostali uznani za godnych – Drzewo przyniosłoby im potomstwo. 

Pokręcił głową, ale zacisnął usta, nie odzywając się.

– Już czas, Joe. Przedłużanie swojego istnienia ponad miarę prowadzi do zguby. Płacimy za to, co wybrali nasi bracia. 

Wyciągnęła dłoń w jego kierunku, ale zawahała się. Spojrzała najpierw na niego, później na swoją rękę i znieruchomiała na moment niezdecydowana. Jednak po chwili położyła dłoń na jego ramieniu. 

– To nie ty powinnaś pocieszać mnie. – Posłał jej zbolały uśmiech i odwrócił wzrok.

– Wy ludzie, jesteście czującymi istotami. Myślę, że macie wiele na sumieniu, ale próbujecie… – Przechyliła głowę na bok. – Ostatecznie jesteś tu, więc spotkał nas sąd i wysłuchano naszej historii.

– One wiedzą? – Ruchem brody wskazał dzieci.

– Domyślają się. Widzą usychające od czubka Drzewo, wiedzą, że nie rodzą się dzieci. Czują, jak Yefling coraz wolniej stawia kolejne kroki.

– Nie chcesz dla nich przyszłości? Musi być coś…

Przerwała mu.

– Nie chcę, aby umierały w cierpieniu. Długo żyjemy i długo umieramy, widziałam to. Chcę im oszczędzić tego losu. 

Nie zgadzał się z nią, ale zmusił się do milczenia. Powtórzył sobie w głowie, jaka była jego rola oraz fakt, że ingerencja w historię czy kulturę tego ludu była zakazana. Była wręcz zbrodnią wobec samego siebie i innych Piewców. Pomyślał o tych światach, które ocalił i jak bardzo chciałby wymienić setkę z nich na ten jeden. 

– Czujemy spokój, bo wiemy, że nie zostaniemy zapomniani. – Spojrzała mu w oczy. Pierwszy odwrócił wzrok, kiwając głową. Nie rozumiał jak, ale wiedziała. – Nasza historia zostanie spisana i opowiedziana. – Nie popełnijcie naszych błędów – dodała po dłuższej chwili.

– Nie wiem, czy nie jest już na to za późno.

 

*

 

Na statek teleportował się z ciężkim sercem. Lud Yeflinga żegnał ich z uśmiechem. I ulgą w oczach. Choć to ostatnie mógł sam sobie wyobrazić, aby ukoić własny umysł i usprawiedliwić decyzję, którą musiał podjąć. 

Annie pierwszego wieczoru usiadła na jednej z gałęzi i tam spędziła minione kilka dni. I choć wiedział, że takie było jej zadanie – miała skanować, analizować i zebrać dane, to w jakiś sposób miał do niej żal, że nie dała szansy tej przedziwnej zielonoskórej nacji. 

Galaktyka wysyła AI do oceny surowców i złóż, a Piewców do oceny kultury danej planety. Jeżeli istniała nadzieja, że dana rasa nie ruszy na podbój kosmosu lub była z zasady pokojowo nastawiona, jego zwierzchnicy byli skłonni pozwolić jej istnieć. Chcąc uniknąć kolejnej rozdzierającej kosmos wojny, przyjęli strategię zapobiegania – lepiej eksterminować całą rasę niż dopuścić do tego, aby urosła w siłę i stanowiła zagrożenie dla całego układu. 

– Długo to trwało. – Lena przywitała ich, opierając się niedbale o jedną ze ścian. Jej ciemna skóra umorusana była smarem – musiała grzebać przy jednym z reliktów, które miały pochodzić z pierwszej planety zamieszkanej przez ich cywilizację. 

Annie nie odezwała się, spojrzała znacząco na towarzysza i zniknęła w głębi statku.

– Czym ją tak wkurzyłeś?

Westchnął. Przejechał dłonią po brodzie i roztarł policzki.

– Nie rozumie. Nie jest w stanie tego zrozumieć. – Machnął ręką, powstrzymując jej pytania i ruszył na mostek. Nie chciał odwlekać tego ani moment dłużej.

Usiadł obok Karla, który bez słowa rozpoczął łączenie z centralą. Joe nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, że reszta ich małej załogi stoi za jego fotelem i przygląda się w milczeniu. Kiedyś, dawno temu, w takich momentach czuł się jak bóg – decydował o życiu i śmierci. Później zmądrzał, ale uparcie odsuwał od siebie myśli dotyczące etyki swojej pracy.

AI kiwnęło głową, dając mu znak, że nawiązało połączenie. Wcisnął guzik.

– Tutaj Joe Kowalski, z Niszczyciela Światów MN5489.

– Potwierdzam tożsamość.

– Melduję wykonanie zlecenia na Rapsodia-I-7890. Odwiedziliśmy planetę, nie ma tam cennych surowców, a zamieszkały ją naród jest bliski odkrycia podróży kosmicznych. – Obrócił się na fotelu i zerknął na Annie. Nie potrafił odgadnąć, o czym myśli, ale zakładał, że zgodziłaby się z jego decyzją, choć z innych pobudek.

– Joe Kowalski, proszę o wydanie dyspozycji.

Przez chwilę milczał, wpatrując się gdzieś w przestrzeń. 

– Ja, Joe Kowalski, certyfikowany z ręki Galaktyki Piewca, potwierdzam dyspozycję zniszczenia planety Rapsodia-I-7890. Powód: zagrożenie dla ładu systemu. 

– Przyjmuję, przekazuję do wykonania…

Nie słuchał dalej. Wstał, czując się lekko pijany. Bez słowa minął pozostałych i ruszył do swojej sypialni. Po drodze zgarnął butelkę whisky, którą kiedyś podobno wynaleziono na ich planecie matce. 

 

*

 

– Trzymasz się? – Lena usiadła na krześle obok. Przyniosła własną szklaneczkę i nie czekając na jego odpowiedź, nalała sobie do pełna.

Milczał.

– Robi się to coraz trudniejsze – odpowiedział cicho, wpatrując się w trzymany w ręce alkohol. Przez ostatnie dni nie był sobą. Wśród Yeflingów czuł się jak chłopiec, a nie starzejący się mężczyzna, któremu coraz bardziej ciążyły własne decyzje. 

– Co sobie powtarzasz, aby spać w nocy?– Niemal przypadkiem dotknęła cienkiej bransoletki, którą dawno temu dostała od męża. – Sama opowiadam sobie o tym, że przynajmniej nie jestem w samym środku tej zgnilizny, która toczy nas, ludzi. To nas ktoś powinien eksterminować… Prawda jest jednak taka, że zrobiłabym wszystko, aby móc tam zostać i mieć rodzinę, której mi odmówiono – dodała po chwili i upiła łyk.

Pokiwał głową, doskonale rozumiejąc co ma na myśli.

– Najpierw chciałem być bogiem. I przez pewien czas to działało. Do momentu aż nie spotkałem nacji, która nie zasługiwała na taki los. Którą chciałem ocalić, ale choć decyzja w teorii należała do mnie, to AI, które nam towarzyszą, nie dopuszczają do błędu. Później… później wmówiłem sobie, że jestem historykiem. 

Z obrzydzeniem zerknął na urządzenie, poprzez które za moment miał przesłać wszystkie swoje wspomnienia z niedawno odwiedzonej planety.

– Powtarzałem sobie, że moją misją jest zbieranie pamiątek po nich, tajemnic światów… z nadzieją, że kiedyś zbiorę ich tak wiele, że to wystarczy, aby usprawiedliwić setki innych, które wydałem na zagładę. 

Zaśmiał się z goryczą.

– Ale coraz częściej zastanawiam się… kim niby jesteśmy, abyśmy bawili się w boga?

 

Koniec

Komentarze

Ciekawa, choć przygnębiająca eko-bajka.

Zależności tego odkrytego świata chyba wymagałyby szerszego wyjaśnienia, a może też trochę poprawienia ale opowieść jest interesująca.

Brakuje mi pogłębienia przeżyć głównego bohatera. Bo z jednej strony jest życzliwy, wrażliwy, otwarty a potem skazuje tych swoich nowych przyjaciół na zagładę.

Czyta się dobrze.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć, Shanti ;)

Widzę, że opowiadanie jest Twoim portalowym debiutem i przy okazji przesyłam boskie pozdrowienie :D Jak na debiut, nie ma dramatu, opowiadanie przeczytałem z pewną dozą zainteresowania. Tekst, jak zrozumiałem, niesie przesłanie i podkreśla potrzebę dbałości o środowisko, mówi o przemijaniu i o podejmowaniu trudnych moralnie decyzji. Czy dobrze pojąłem, że Joe wydał rozkaz zniszczenia planety, aby przyspieszyć powolnie nadchodzącą śmierć mieszkańców?

Widać też, że ze starannością potraktowałaś opisy i zależało Ci, żeby jak najlepiej zaprezentować wykreowany świat. Doceniam ;)

Niestety, tekst ma liczne usterki i powinienem się na Ciebie gniewać, bo na 100% sporo z nich mogłabyś wyeliminować samodzielnie. Mam wrażenie, że opowiadanie powstawało pospiesznie, nie przeczytałaś go ponownie. Sądzę, że mocno utyka interpunkcja, ale tutaj nie podejmę się wskazania, jak należy poprawić Twoją pracę, bo nie czuję się ekspertem :D W wielu miejscach mamy do czynienia z nadmiarem zaimków, niepoprawnym zapisem dialogów, czasami gubisz też rodzaj. Myślę, że mogłabyś być zainteresowana tym poradnikiem: Nowa Fantastyka – Zapis dialogów w opowiadaniach

 

Podniósł się z westchnieniem z łóżka i przez moment bezmyślnie patrzył się na metalową ścianę swojej kajuty.

 

Zarzucił na siebie szarą kurtkę i wyszedł kierując się w stronę mostka.

Zbędny zaimek, wiadomo, że nie zarzucił na kogoś innego :) Generalnie należy dążyć do tego, żeby zaimki w tekście stosować tylko wtedy, gdy są naprawdę niezbędne. 

 

Zasalutował do swojej przełożonej choć wiedział, że nie znosiła takich formalności

Zasalutować można komuś, czyli słówko do jest zbędne.

 

Opadł na jedno z foteli ustawionych przed skomplikowaną aparaturą służącą do zarządzania ich niewielkim okrętem

Na jeden z foteli. 

 

Kapitan mechanik w jednej osobie podeszła do niego, podała mu tablet i oparła się o jego fotel.

Może: Kapitan i mechanik w jednej osobie podeszła do niego… Bez tego nie do końca wiadomo, o co chodzi ;)

 

co mnie jednak zdziwiło, to jedna połowa planety jest wręcz nienaturalnie rozrośnięta technologicznie, druga natomiast to pustynia z…– urwała.

Potrzebna spacja pomiędzy trzema kropkami a kreseczką.

 

Odchylił się do tyłu i spojrzał na nią pytająco. 

Czy można się odchylić do przodu? Sądzę, że pogrubione słowa nie są potrzebne i zdanie zabrzmi tak samo bez do tyłu.

 

na którym wisiało tysiące światełek widocznych nawet w środku dnia.

Tysiące światełek wisiały. 

 

Im większą pokonali odległość, tym bardziej do Joe dochodził ogrom przedziwnego jelenia.

Proponuję: Im większą pokonywali odległość. Dodatkowo druga część zdania brzmi niezręcznie, że dochodził do niego ogrom… Coś tutaj kuleje. Może tym bardziej Joe nie mógł nadziwić się ogromowi jelenia.

 

Zwykle i tak wyczuwały ich obecność, mimo, że czujne oko ich pana nie raz przesuwało się po nich niczego nie zauważając. 

Nadmiar zaimków, przydałoby się odsączyć zdanie. Może Zwykle i tak wyczuwały czyjąś obecność, mimo, że czujne oko pana nie raz przesuwało się po nich, niczego nie zauważając. 

 

– U podnóża drzewa wyczuwam coś dziwnego – zameldowała Annie.Rozrastające

Zwolnij. – Joe uniósł rękę do góry i zafascynowany przyglądał się korzeniom, które ukazały się ich oczom. Pozornie nie różniły się niczym od tych, które widział na innych planetach.

Czy można unosić rękę do dołu? Dodatkowo trochę za dużo się w zdaniu :)

 

Robot zwinnie przeskakiwał z konara na konar, ale mężczyzna z trudem za nią nadążał.

Zastanowiłem się nad tym momentem. Wiem, że robot jest rodzaju żeńskiego, ale tutaj nie przyzywasz robota z imienia, a słowo robot jest rodzaju męskiego. 

 

Jakkolwiek AI z własną osobowością stało się stałym elementem ich cywilizacji, tak żaden z ich twórców nie chciał podjąć się nadania ich ciałom zdolności do okazywania emocji. Ale czym wtedy tak naprawdę by się różnili od ludzi?

Może: Jakkolwiek AI z własną osobowością stało się stałym elementem cywilizacji, tak żaden z twórców nie zdołał nadać ciałom robotów zdolności do okazywania emocji. Co wtedy odróżniałoby ich od ludzi?

 

Stworzenie podniosło się i delikatnie umieściło dziecko pomiędzy liśćmi, tuż obok kwiatu, z którego się narodziło. Dokładnie je okryła, a moment później na jego oczach z podłoża powoli wysunęły

Na jego oczach – czyli czyich? Wiadomo, że chodzi o Joego, ale tutaj coś się poplątało.

 

a sama szyja miała co najmniej czterdzieści centymetrów

Czterdzieści centymetrów czego? Długości, szerokości? Obwodu? :P

 

powtórzyła wolno jakby smakując to słowo.Latający pośród gwiazd.

-Yefling?

– Czuję się zatem zaszczycony, że coś tak majestatycznego poświeciło mi choć moment swojej uwagi.Odwzajemnił uśmiech bo obca istota wzbudziła w nim szczerą sympatię. Szybko dokonywał osądu, ale rzadko się mylił.Właśnie dlatego wybrano go na Piewcę. 

 

Mam Ci wiele do pokazania Joe latający pośród gwiazd. 

Nie poprawiam przecinków, ale tutaj zdanie aż o nie woła :D Może Mam ci wiele do pokazania, Joe, Latający Pośród Gwiazd. Dodatkowo Ci wielką literą używamy w korespondencji, tutaj nie ma takiej potrzeby. 

 

Dobrze – odpowiedział zaskoczony takim obrotem spraw, ale instynkt nakazywał mu poddać się dalszym wydarzeniom.Aczkolwiek dalej nie znam Twojego imienia.

I choć faktycznie ich pojawienie spowodowało sporo emocji, to zaskoczyły go ciepłe pozdrowienia i szczera radość. Tak jakby faktycznie spodziewano się jego przybycia. 

Do usunięcia jeden zaimek ;)

 

Iona po wyprowadzeniu ich spomiędzy korzeni poprowadziła ich do miejsca gdzie zaczynał się główny trzon drzewa.

Może Iona po wyjściu spomiędzy korzeni poprowadziła ich do miejsca…

 

Uniosła ręce, a delikatny wiatr przyniósł ku nim setki płatków, które przypominały mu kwiaty kwitnącej wiśni, niegdyś rosnącej na pierwszej zamieszkanej przez jego cywilizację planecie.

 

Przez całą ucztę zielonkawe istoty przychodziły do niego i pokazywały my przeróżne przedmioty, opowiadali swoją historię i historię swoich rodzin. Opowiadali mu o swoich wierzeniach, o tym, że ich bogiem, bardzo namacalnym, jest Yefling. 

Spójrz tutaj, bez pogrubionych zaimków zdanie brzmi tak samo dobrze i to samo wyraża.

 

Snuli dla niego opowieści, które opowiadano dzieciom i choć wieczór był długi, nie był w stanie wysłuchać wszystkich. 

Jak wyżej.

 

Kiedyś było nas setki i zamieszkaliśmy całą planetę – urwała na moment lekko obracając głowę w jego stronę.Kiedyś wędrowaliśmy od morza do morza, od pustyni po gęste tropiki. Kiedyś byliśmy jednością. 

Były nas setki. 

 

Wtedy z nieba spadła gwiazda. W noc taką jak dzisiaj. – Uniosła rękę i czterema palcami dłoni wskazała tor upadku.Nie wiemy co w niej było, ale skaziła część lasów i rzek, przy których Yefling zatrzymywał się na odpoczynek.

Ci którzy posilili się skażonymi owocami zmienili się – kontynuowała. – Musisz wiedzieć, że jesteśmy nierozerwalnie złączeni z Podróżnikiem.

Dalej już dialogów nie poprawiałem, ponieważ te usterki są powtarzalne.

 

Zerknął na Ionę, ale zaraz wrócił wzrokiem do gromadki dzieci, która roześmiana puszczała latawce.

Nie zrozumiałem drugiej części zdania :D Rozumiem, że dzieci puszczały latawce. Może Zerknął na Ionę, ale zaraz potem wrócił wzrokiem do gromadki roześmianych dzieci, które puszczały latawce.

 

Młodzi chłopcy przywdziewali najlepsze szaty i dekorowali swoje głowy najpiękniejszymi liśćmi.

Zbędny zaimek, czytelnik jest w stanie pojąć, że nie dekorowali czyichś innych głów liśćmi.

 

Wieczorami, gdy drzewo oświetlały miliony świetlików prosili swoje wybranki do tańca pośród gałęzi, które wymagały nie lada zwinności. 

Dwa problemy – kto prosił? Chłopcy, o czym przydałoby się napisać. Dodatkowo taniec pośród gałęzi, który wymagał nie lada zwinności, bo na razie brzmi to trochę kulawo, jakby gałęzie wymagały zwinności :)

 

Ogółem – nie jest źle. Gdyby tekst był bardziej dopracowany i doszlifowany, lektura naprawdę sprawiłaby mi przyjemność ;) Trzymam kciuki za Twoją dalszą twórczość!

 

Ambush dzięki wielkie za komentarz i Twój czas!

Cieszę się, że pomysł się spodobał, rozumiem uwagę o szerszym wyjaśnieniu – też mam wrażenie, że jeszcze czegoś tam brakuje, ale niestety limit.

Co do bohatera – starałam się to wyjaśnić w tekście, ale chyba przesadziłam z oszczędnością słów w takim razie.

Miło mi też słyszeć, że czytało się dobrze – cały czas pracuję nad stylem i w końcu są jakieś efekty :)

które swoją obojętnością dwukrotnie przewyższały rozmiar drobnych ciałek.

powinno być najprawdopodobniej "objętością"

 

Niestety mam podobne wrażenia, jak AmonRa więc powtórzę za nim:

 

Gdyby tekst był bardziej dopracowany i doszlifowany, lektura naprawdę sprawiłaby mi przyjemność ;) Trzymam kciuki za Twoją dalszą twórczość!

Od siebie dodam, że bardzo mi się podoba ten stworzony (i zniszczony) świat, a także sposób obrazowania – plastyczny, wręcz graficzny. Styl wymaga jeszcze dopracowania, dobrze, że poszukujesz własnego – ja swój też zgubiłem wieki temu (może i dobrze) – i nadal poszukuję :)

Życzę powodzenia i mam nadzieję, że kolejne utwory będą lepsze!

 

entropia nigdy nie maleje

AmonRa,

wielkie dzięki za wypunktowanie wszystkich błędów – przyznam, że czytałam tekst kilka razy wraz z jeszcze jedną osobą ale zupełnie nie widziałam tych błędów (choć to nie usprawiedliwienie). To raczej utwierdza mnie w przekonaniu, żeby spróbować betowania.

Czytałam poradniki o zapisie w dialogach, ale widać dalej mam z tym problem, więc to do dalszej pracy u mnie.

Co do fabuły – tak, dobrze zrozumiałeś decyzję Joe :) choć nie taki miałam do końca zamiar, ale koncepcja zmieniła się w trakcie surprise

 

Jim,

dzięki za wytknięcie błędów – poprawione. Jak pisałam wyżej do AmonRa to zdecydowanie moja pięta Achillesowa.

Cieszę się, że świat się spodobał – bardzo mi zależało aby ukazać go jak najlepiej, co nie było proste w limicie. Dzięki za Twój czas!

Oj, te limity tutaj to zło. Jestem przekonany, że dałabyś radę opisać to lepiej, gdybyś trochę znaków dodała. Ja sam biję od razu w 40k, a i tak muszę parę kilo odchudzić… boli ;)

entropia nigdy nie maleje

Oj, te limity tutaj to zło. Jestem przekonany, że dałabyś radę opisać to lepiej, gdybyś trochę znaków dodała. Ja sam biję od razu w 40k, a i tak muszę parę kilo odchudzić… boli ;)

Jimie, to samo, tekst na zaawansowanym etapie powstawania, muszę jeszcze sporo dorzucić, a znaków 39,5k xD Kasować nic nie zamierzam, bo wszystko potrzebne, język pociąłem tak strasznie że aż żal, a i tak brakuje… 

 

Czytałam poradniki o zapisie w dialogach, ale widać dalej mam z tym problem, więc to do dalszej pracy u mnie.

Nie od razu Rzym spalono :) Jestem pewny, że kolejne opowiadanie będzie wspaniale napisane. 

Pozdro!

Kasować nic nie zamierzam, bo wszystko potrzebne, język pociąłem tak strasznie że aż żal, a i tak brakuje…

Znam to… siadłem dziś rano z zamiarem skracania bo jest 42 k… w efekcie jest 43 k :D

 

A co do naszej uroczej pani gospodarz, pod której tekstem tak nieobyczajnie dyskutujemy o własnych – Shanti – głęboko wierzę, że nie jeden Rzym jeszcze spali i nie jedną planetę wysadzi ;-)

entropia nigdy nie maleje

Bardzo spodobał mi świat, który przedstawiłaś. Upiększony i wywołujący chęć odwiedzenia go i zobaczenia tego wszystkiego na własne oczy – Jelenia, drzewo, mieszkańców. 

Więc wizja jest tu na duży plus.

Nie będę wypominał gramatyki, bo ktoś już to zrobił za mnie i szczerze mówiąc sam mam podobne problemy.

Jednak przyczepię się do fabuły.

Pierwszą rzecz właściwie sama podsumowałaś ostatnim zdaniem w tekście.

– Ale coraz częściej zastanawiam się… kim niby jesteśmy abyśmy bawili się w boga?

I nie chodzi mi nawet o to, że decydowanie o zniszczeniu planety i eksterminacji mieszkańców jest moralnie niewłaściwe, tylko o to, że zwyczajnie nie ma sensu. Na pewno nie dla nacji, która dąży do ładu.

Każda cywilizacja ma swoje wzloty i upadki, taka jest kolej rzeczy. Bo żeby się ogarnąć i wyjść na prostą, trzeba najpierw w którymś miejscu coś schrzanić. Dalmy na to tę bardziej rozwiniętą część planety – kto powiedział że za nie wróci im rozum do głowy?

No ale dobra, mogą być zagrożeniem w przyszłości. Moment. Zagrożeniem dla osób, które podróże kosmiczne, technologie niewidzialności, niszczenia planet, a także konstrukcje rozumnych androidów ma w małym palcu? Musieliby się obudzić z ręką w nocniku… za kilkaset lat. Czemu by nie dać najpierw szansy by faktycznie coś przeskrobać a nie gdybać.

Wiem, że ja tu teraz bardziej filozofuję, a nie rozmawiam o tekście. Przepraszam, musiałem.

Ale wracając do fabuły, Joe podejmuje wreszcie tę trudną decyzję o zniszczeniu planety… opierając się na wrażeniach z jednej wizyty, u tylko jednej z kultur, w dodatku mało licznej.

“Tak, powiedzieli mi jak źle się u nich dzieje, jakie im krzywdy tamci wyrządzili, więc trzeba ich zniszczyć”

W sensie: “Sędzio, wydasz teraz wyrok, opierając się na zeznaniach jednego świadka, który jest silnie powiązany z jedną ze stron?”, Sędzia – “Tak, właśnie tak”.

Nawet nie odwiedził tych drugich i nie spytał, co oni mają do powiedzenia.

Wiem, że limit znaków itd., ale wrażenie pozostaje.

Na koniec chciałbym wzajemne wrażenia Joe i ludzi z drzewa.

To znaczy ich reakcje są trochę zbyt naciągane. Doświadczony Piewca zachowuje się jak małolat, przebywając wśród ludzi drzewa. Ja wiem, że takie widoki i doświadczenia budzą podobne emocje, ale jednak odrobinę przesadziłaś. Do tego stopnia, że wydawało mi się, że Joe faktycznie ma 30 lat max. Nawet bliżej 20. Jakie było moje zdziwienie gdy przeczytałem końcówkę:)

Ostatnia rzecz, odwrotnie – reakcja tubylców. Dwa słowa – zbyt wszystkowiedzący.

 Nic sobie nie robią z tego, że przybył do nich kosmita, mało tego, wiedzą kim jest i z czym przychodzi. Naciągane.

Z mojej strony to wszystko. Pomimo tego mojego zrzędzenia, naprawdę miło się czytało.

 

Konrad1399 dzięki za przeczytanie i konkretne uwagi!

 

Ciszę się, że świat się spodobał – mocno skupiałam się właśnie na kreacji świata (co wyszło nieźle, ale chyba kosztem innych aspektów).

 

Co do fabuły:

– jeżeli chodzi o ład i to, że niszczenie innych planet jest bez sensu: tutaj bardziej chodziło mi o ład taki jak np. w Igrzyskach Śmierci (ucisk, trybuci, niszczenie dystryktów i jakichkolwiek przesłanek o rebelii), czyli za wszelką cenę; niemniej, jeżeli to nie wybrzmiewa wystarczająco w tekście, to jest to lekcja dla mnie; bo właśnie to jest tylko pozór ład + pozór, że faktycznie “oceniają” (bo w końcu jakim prawem jeden człowiek, nawet po bardziej dogłębnej analizie mógłby podjąć decyzję). 

– Joe – tego niestety się obawiałam, że przesadziłam (choć jako ciekawostkę powiem, że pytałam wprost o to swojego “recenzenta”, osobę po 30 właśnie i akurat dla niego było ok, więc zastanawiam się czy jego opinia była wyjątkiem czy jednak Twoja byłaby w mniejszości hmm). 

– wszechwiedza tubylców – na to zdecydowałam się świadomie, uprościłam sobie, bo przyznam się, że nie widziałam sposobu aby wiarygodnie przedstawić w limicie rozwój takiej relacji i wzajemnego zaufania, ale przyjmuję, że to może zgrzytać.

 

Cześć Shanti :)

 

Zacznę od kwestii technicznych, które rzucają mi się w oczęta.

 

– Idę. – Podniósł się z westchnieniem z łóżka i przez moment bezmyślnie patrzył na metalową ścianę swojej kajuty. Pokręcił głową na boki próbując pobudzić mięśnie do pracy.

Zerknął przelotnie na małe lustro wiszące naprzeciwko – przejechał dłonią po włosach, przygładził lekko rudawą brodę i posłał krzywy uśmiech własnemu odbiciu.

Zarzucił szarą kurtkę i wyszedł kierując się w stronę mostka.

Zbliżyła się do niego, a następnie wyminęła wychodząc z jamy. Spojrzała na niego przez ramię.

Odwróciła się do niego. Zmarszczyła brwii i spojrzała na swoją dłoń jakby tam mogła znaleźć nękające ją odpowiedzi. Przymknęła na moment oczy łagodniejąc. Gdy ponownie uchyliła powieki powitał go smutek ale i pogodzenie z losem. 

itd.

U siebie bardzo staram się unikać takiego sprawozdawczego opowiadania (oczywiście nie zawsze wychodzi). Próbuję odwracać kota ogonem nieco w takich przypadkach, np, aby usunąć “zerknął” i przygładził:

W małym lustrze naprzeciwko pojawiła się jego twarz. Przejechał dłonią po włosach, przygładzona lekko broda nabrała lepszego wyglądu…

Czy coś w tym rodzaju.

 

– Wstałeś. – Robot pojawił się znikąd. Musiała od dłuższej chwili warować w okolicach jego sypialni, skoro dogoniła go tak szybko.

Błędny podmiot.

Skoro robot, to “Musiał” i “dogonił”. To, że to “ona” wprowadzasz później.

 

– Annie. – Skinął jej głową przyglądając się długim białym włosom spiętym w kucyk i zdecydowanie zbyt błyszczącym oczom. Jej twarz bardzo przypominała ludzką, ale wszystko poniżej szyi stanowiło najprawdziwszy majstersztyk nowoczesnej technologii. 

– Przylecieliśmy szybciej niż się spodziewałem. 

– Pani Kapitan wycisnęła z silników wszystko co mogła.

Kto mówi pogrubione zdanie (na serio, ciężko mi to rozgryźć)? Jeśli Joe, to powinno być po “technologii”. Jeśli Annie, to dlaczego “spodziewałem”, a nie “spodziewałam”?

Dlaczego Kapitan” wielką?

 

– Kapitanie! – Zasalutował swojej przełożonej choć wiedział, że nie znosiła takich formalności. Lena tylko prychnęła w odpowiedzi i wepchnęła mu kubek kawy w rękę.

– Co my tu mamy? – Opadł na jeden z foteli ustawionych przed skomplikowaną aparaturą służącą do zarządzania ich niewielkim okrętem. Przeleciał wzrokiem po setkach, guzików, dźwigni, lampek i monitorów, nad którym czuwał kolejny AI, Karl.

To również zapisałbym, jako jeden akapit. Czyli:

– Kapitanie! – Zasalutował swojej przełożonej choć wiedział, że nie znosiła takich formalności. Lena tylko prychnęła w odpowiedzi i wepchnęła mu kubek kawy w rękę. – Co my tu mamy? – Opadł na jeden z foteli ustawionych przed skomplikowaną aparaturą służącą do zarządzania ich niewielkim okrętem. Przeleciał wzrokiem po setkach, guzików, dźwigni, lampek i monitorów, nad którym czuwał kolejny AI, Karl.

 

– Nie wykryliśmy żadnych cennych złóż, ani minerałów – obróciła palcami niebieski hologram – co mnie jednak zdziwiło, to jedna połowa planety jest wręcz nienaturalnie rozrośnięta technologicznie, druga natomiast to pustynia z… – urwała.

Usunąłbym. Skoro połowa planety, to wiadomo, że jedna.

 

– Z…? – Odchylił się do tyłu i spojrzał na nią pytająco. 

– Ruchomym punktem zieleni. – Uniósł brwi, ale ona jedynie wzruszyła ramionami. Odgarnęła z twarzy kilka brązowych kosmyków, które wysunęły się z prostego upięcia. – Galaktyka niepokoi się, że nacja zamieszkująca planetę lada moment osiągnie poziom technologiczny umożliwiający podróże kosmiczne. Stąd kazali wysłać Piewcę…

I znowu: Odchylił się Joe?

Ale uniósł brwi kto? Znowu Joe? Brakuje podmiotu i w ogóle taki zapis narracji sugeruje, że to kapitan uniosła brwi. Zapisałbym:

 

– Z…? – Odchylił się do tyłu i spojrzał na nią pytająco. 

– Ruchomym punktem zieleni.

Joe uniósł brwi, ale ona jedynie wzruszyła ramionami. Odgarnęła z twarzy kilka brązowych kosmyków, które wysunęły się z prostego upięcia.

– Galaktyka niepokoi się, że nacja zamieszkująca planetę lada moment osiągnie poziom technologiczny umożliwiający podróże kosmiczne. Stąd kazali wysłać Piewcę…

 

lub ewentualnie (ale mniej mi się podoba, mniej naturalne):

 

– Z…? – Odchylił się do tyłu i spojrzał na nią pytająco. 

– Ruchomym punktem zieleni. – Kapitan jedynie wzruszyła ramionami, gdy on uniósł brwi. Odgarnęła z twarzy kilka brązowych kosmyków, które wysunęły się z prostego upięcia. – Galaktyka niepokoi się, że nacja zamieszkująca planetę lada moment osiągnie poziom technologiczny umożliwiający podróże kosmiczne. Stąd kazali wysłać Piewcę…

 

Z dialogów jasno powinno wynikać, kto co mówi. Czasami czuję się lekko zagubiony. I “kogo co?” Tę planetę.

 

Nie wierzył Lenie, gdy ta powiedziała o ruchomym punkcie zieleni przemierzającym pustynię – musiałby być ogromny aby wyłapały go radary na statku, założył więc, że to błąd aparatury. Ale teraz zrozumiał. 

Ogromny stwór podobny do jelenia majestatycznie kroczył przed siebie.

Powtórzenie.

 

Umięśnione nogi gdzieniegdzie porastał szmaragdowy mech, a długa szyja kończyła się lekko oklapniętymi uszami i rozłożystym porożem, na którym wisiały tysiące światełek widocznych nawet w środku dnia. Ze środka jego grzbietu wyrastało wysokie i rozłożyste drzewo o migoczących fioletowo-miętowych liściach.

Zdanie sugeruje, że poroże ma grzbiet. Przydałby się konkretny podmiot: Ze środka grzbietu stwora / jelenia, itd.

 

Miał pewnie jakiś kilometr długości, a wraz z rośliną jeszcze więcej wysokości. 

Tu nie jestem pewien, ale czy nie “jeszcze większą wysokość”?

 

 

– Jak… – zaczął ale urwał nie wiedząc jak sformułować pytanie.

Przejechał ręką po boku jelenia zastanawiając się czy ten czuje jego dotyk.

Rozrastające się źródło energii ale w swojej bazie nie posiadam zapisów pasujących do tego kodu.

Odwzajemnił uśmiech bo obca istota wzbudziła w nim szczerą sympatię.

Iona po wyjściu spomiędzy korzeni poprowadziła ich do miejsca gdzie zaczynał się główny trzon drzewa.

Było już późno i choć przydzielono mu jeden z domów to zwlekał z odejściem na spoczynek.

itd.

Przecinkowo też jest z czym walczyć w całym opku :) Ale to jedna z trudniejszych chyba rzeczy :P Sam mam z tym mnóstwo problemów.

 

– To rozkaz. – Robot spojrzał na niego, ale [+mężczyzna / Joe] nie potrafił wyczytać nic z jej sztucznych oczu. Posłusznie zdjęła jednak tarczę, ale utrzymała ich niewidzialność.

Znowu podmiot. To robot spojrzał, robot jest podmiotem, więc wynika ze zdania, że to robot nie potrafił wyczytać nic z jej sztucznych oczu. I skoro robot, to Posłusznie zdjął.

I powtórzenie. Może:

Posłusznie zdjął tarczę, utrzymując włączoną / aktywną niewidzialność.

 

Joe wyciągnął ręce i zanurzył je w sierści kolosa.

I tu, razem z wyłączeniem tarczy, nieco zbyt odważne mi się to wydaje. Może patrzę z perspektywy Ziemianina, który zbyt często nie ma do czynienia z fauną i florą innych planet, ale jakoś tak mnie to mini gryzie.

 

Przybliżył twarz i mocno wciągnął jej woń w nozdrza – zaskoczył go zapach miodu zmieszanego z dobrze wysuszoną słomą.

Bardzo obrazowe, albo raczej nosowe :) Spędziłem dłuższą chwilę, próbując sobie wyobrazić taką kombinację zapachową :)

 

Przejechał ręką po boku jelenia zastanawiając się czy ten czuje jego dotyk. Zdawał się nie zauważać ich obecności, ale z doświadczenia wiedział, że zwierzęta było dużo trudniej oszukać niewidzialnością. Zwykle i tak wyczuwały czyjąś obecność, mimo, że czujne oko pana nie raz przesuwało się po nich, niczego nie zauważając. 

Podmiot. Przejechał ręką. Kto? Joe. Dalej: Zdawał się nie zauważać ich obecności. Joe?

Ewentualnie – jeśli potraktujemy “ten” jako podmiot (czyli ten jeleń), to z kolei nie pasuje dalej: “z doświadczenia wiedział…”, bo wtedy to odnosiłoby się do jelonka.

Przekreślone usunąłbym.

Końcówki nie rozumiem. Zwierzęta i tak wyczuwały czyjąś obecność, mimo, że… Czuje oko pana? Czyjego pana? Po nich? Po zwierzętach? Niczego nie zauważając? Oko pana niczego nie zauważyło, czyli zwierząt? Ale chodziło o to (chyba), czy to zwierzęta ludzi zauważają. Pogubiłem się :)

 

Szukał krwii, ran, zranień… czegokolwiek co pomogłoby mu zrozumieć to co widzi, ale niczego takiego nie znalazł.

Całą narrację masz w czasie przeszłym: Przejechał, zdawał, zobaczył, wznosił.

Nie wiem, czy to “widzi” lekko nie zgrzyta.

 

Zwierzę i roślina zdawały się trwać w idealnej symbiozie, choć nie potrafił wymyślić żadnej korzyści dla pierwszego z nich.

Słabo, jak na takich naukowców z przyszłości :D Ja już teraz widzę prostą opcję, że w nocy drzewko ciągnie siły żywotne z jelonka, a w dzień, gdy słońce świeci, odpowiednikiem fotosyntezy oddaje zwierzątku, co wcześniej zabrał :D

 

Aktywowali swoje własne tarcze, a także niewidzialność – były dużo mniej skuteczne niż te chroniące dysk ale ostatecznie nie przybyli tutaj by walczyć, a obserwować.

Robot zwinnie przeskakiwał z konara na konar, ale mężczyzna z trudem za nim nadążał. Przeszedł dość wymagające szkolenie fizyczne, które miało przygotować go do roli Piewcy ale daleko było mu do szczytowej formy.

Powtórzenia. Może środkowe zamienić na “lecz”?

 

– Ugh… – Pochylił się do przodu i otarł pot z czoła. – Za dużo czasu spędzasz z Leną. -Robisz się równie zjadliwa jak ona. 

Wkradł się dywiz i brak spacji.

 

Jakkolwiek AI z własną osobowością było stałym elementem ich cywilizacji, tak żaden z ich twórców nie chciał się podjąć się nadania ich ciałom zdolności do okazywania emocji.

Staramy się nie zostawiać “się” na końcu czegokolwiek (zwłaszcza zdania / zdania złożonego), jeśli tylko to możliwe.

 

Stworzenie, które ukazało się ich oczom miało co najmniej dwa metry wysokości. Więcej, jeżeli liczyć poroże wyrastające z głowy w kolorze ciepłej akwamaryny. Cienkie pnącza wijące się na czubku głowy, które przeplatane były liśćmi i turkusowymi kwiatami, kaskadą opadały na plecy. Skóra była sinozielona i zrogowaciała zarówno na nogach jak i rękach. W dłoni trzymała długą, powyginaną laskę z białego drewna. 

Powtórzenie.

No i podmiot. Skóra trzymała w dłoni laskę?

 

Przed postacią pulsował ogromny kwiat, który w zależności od światła mienił się całą gamą różu, czerwieni i fioletu. Stworzenie uklękło obok i zaczęło cicho nucić – melodia była przepiękna, choć nie przypominała niczego z czym [+Joe / mężczyzna] spotkał się dotychczas. 

Co znaczy “w zależności od światła”? Natężenia? Kąta padania? Barwy? To były tam jakieś zmienne cechy światła?

I brak podmiotu.

 

Niemal czuł promienie słońca na twarzy i miękką trawę muskającą jego dłoń.

Usunąłbym.

 

Domyślił się, że słuchawka w jego uchu została już dopasowana do lokalnego dialektu, tak samo jako niewidoczny implant w okolicach strun głosowych. 

Niewidoczny, czy niewielki?

No i przede wszystkim… Skoro dopiero ich odkryli, dopiero doszło do kontaktu, to skąd znali lokalny dialekt?

 

Stworzenie podniosło się i delikatnie umieściło dziecko pomiędzy liśćmi, tuż obok kwiatu, z którego się narodziło. Dokładnie je okryła, a moment później z podłoża powoli wysunęły się hebanowe kłącza, które otoczyły ciało niczym kokon i zabrały je ze sobą. 

Podmiot. Stworzenie podniosło, umieściło, a więc i okryło.

I ten “moment później” dziwnie mi brzmi. Chyba wolałbym “chwilę później” ;)

 

Annie sięgnęła po broń, ale powstrzymał ją ruchem ręki. Patrzyła wprost na nich, nie było mowy o pomyłce.

Podmiot. Annie sięgnęła, więc to ona później patrzyła?

 

– Czekałam na Cciebie. Yefling uprzedził mnie o Ttwoim nadejściu.

Aczkolwiek dalej nie znam Twojego imienia.

Twoje wieczne życie czy życie Twoich dzieci?

itd.

Zaimki wielkimi literami możemy pisać w korespondencji (nawet takiej książkowej).

 

Mężczyzna odwzajemnił ten gest, choć w jego wykonaniu wyszło to zdecydowanie bardziej pokracznie. Sinozielona obdarzyła go rozbawionym uśmiechem, ukazując spiczaste zęby i pokiwała głową. 

Hm, gest nie wydaje się być kosmicznie trudny. Dlaczego więc wyszło pokracznie?

A czy ta obca właśnie nie straciła dzieciaka? I jest rozbawiona?

Jak pisałem wcześniej, rzadko bywam na innych planetach, może więc niektórzy obcy do sprawy podchodzą inaczej, niż my ;)

 

-Yefling?

Wkradł się dywiz i brak spacji.

 

Zbliżyła się do niego, a następnie wyminęła wychodząc z jamy. Spojrzała na niego przez ramię.

Niektóre zwroty niczego nie wnoszą.

Może po prostu:

Wychodząc z jamy spojrzała na niego przez ramię?

 

Spodziewał się, że ich obecność wzbudzi zainteresowanie, a nawet obawy. I choć faktycznie ich pojawienie spowodowało sporo emocji, to zaskoczyły go ciepłe pozdrowienia i szczera radość. Tak jakby faktycznie spodziewano się jego przybycia. 

Powtórzenie.

 

Iona po wyjściu spomiędzy korzeni poprowadziła ich do miejsca gdzie zaczynał się główny trzon drzewa. Uniosła ręce, a delikatny wiatr przyniósł setki płatków, które przypominały mu kwiaty kwitnącej wiśni, niegdyś rosnącej na pierwszej zamieszkanej przez jego cywilizację planecie. Te otoczyły ich i uniosły do góry. 

Trzon? A może pień?

Rosnące.

I podmiot. Te otoczyły ich… Te co? Domyślam, się, że płatki, ale zastanów się, do czego jeszcze można to odnieść.

BTW: nie przejmuj się podmiotami. W Gammie też dostałem bęcki od Reg i Fizyka za gubienie i mylenie podmiotów. W ogóle nie rozumiałem, czego się czepiają :D Zdawało się mnie, że przecież z kontekstu wszystko jasno wynika. Zajęło mi dobre 2 miesiące czytania i komentowania, aby zrozumieć, że jednak nie :)

 

Joe parsknął śmiechem widząc zesztywniałą i spanikowaną towarzyszkę. On sam rozłożył szeroko ręce i całym sobą chłonął nowe doznania. Płatki łaskotały delikatnie łaskotały jego ciało, a on cieszył się widokiem zachodzącego słońca. 

Hm, czy ona, jak na robota, mogła być zesztywniała i spanikowana?

 

Ich domy były ukryte w koronie drzew. Gałęzie łączyły się ze sobą tworząc zapierające dech w piersi stożkowe domy w kolorze indygo. Pędy przeplatały się ze sobą tworząc ścieżki, przejścia czy miękkie okrągłe ławki, na których odpoczywali mieszkańcy Drzewa. Pomiędzy nimi przebiegały liczne futrzaste stworzenia. Od niewiele większych od dłoni, po takie sięgające kolan. Część z nich mimo futra miała szare kolce i pionowe źrenice, do których idealnie pasowały spiczaste uszy. Inne z kolei miały ogony, które swoją objętnością dwukrotnie przewyższały rozmiar drobnych ciałek.

Czyje domy? :)

Powtórzenie.

Część z nich mimo futra miała kolce i pionowe źrenice. Stawiasz tezę, że posiadanie futra sprawia, że nie można mieć kolców i pionowych źrenic?

Literówka.

 

Miała stalowoszare tęczówki i gdy patrzył w jej oczy miał wrażenie, że patrzy na kogoś niewyobrażalnie starego mimo, że była dość młoda jak na standardy jej rasy. 

To Joe już znał standardy tej nowej dla niego rasy?

 

Przez całą ucztę zielonkawe istoty przychodziły i pokazywały przeróżne przedmioty, opowiadali swoją historię i historię swoich rodzin. Opowiadali o swoich wierzeniach, o tym, że ich bogiem, bardzo namacalnym, jest Yefling. 

Snuli opowieści, które opowiadano dzieciom i choć wieczór był długi, nie był w stanie wysłuchać wszystkich. 

Podmiot. Istoty. Przychodziły i pokazywały. A więc opowiadały i snuły.

 

– Kiedyś były nas setki i zamieszkaliśmy całą planetę – urwała na moment lekko obracając głowę w jego stronę – kiedyś wędrowaliśmy od morza do morza, od pustyni po gęste tropiki. Kiedyś byliśmy jednością. 

 

Zamieszkiwaliśmy.

No i setki to nie brzmi jakoś powalająco jak na rasę.

I urwała – to nie czynność paszczowa, więc kropka i nowe zdania.

 

– Wtedy z nieba spadła gwiazda. W noc taką jak dzisiaj. – Uniosła rękę i czterema palcami dłoni wskazała tor upadku. – ie wiemy co w niej było, ale skaziła część lasów i rzek, przy których Yefling zatrzymywał się na odpoczynek. Pierwsi nie byli świadomi co robią, ale reszta… oni wybrali świadomie. – Pokiwała głową zgadzając się z samą sobą.

– Ci którzy posilili się skażonymi owocami zmienili się – kontynuowała – musisz wiedzieć, że jesteśmy nierozerwalnie złączeni z Podróżnikiem. On daje nam życie poprzez Drzewo, ale bez niego umieramy. 

Literówka.

I po sobą kontynuowałbym dialog bez słowa – kontynuowała, a musisz powinno być wielką.

I to “ale” zamieniłbym na “a”. Więcej sensu.

Czyli:

– Wtedy z nieba spadła gwiazda. W noc taką jak dzisiaj. – Uniosła rękę i czterema palcami dłoni wskazała tor upadku. – Nie wiemy co w niej było, ale skaziła część lasów i rzek, przy których Yefling zatrzymywał się na odpoczynek. Pierwsi nie byli świadomi co robią, ale reszta… oni wybrali świadomie. – Pokiwała głową zgadzając się z samą sobą. – Ci którzy posilili się skażonymi owocami zmienili się. Musisz wiedzieć, że jesteśmy nierozerwalnie złączeni z Podróżnikiem. On daje nam życie poprzez Drzewo, a bez niego umieramy. 

 

– Spójrz…– Wskazała kosturem na bezkres pustyni, po której wędrowali. – Ten świat należał do nas, ale im było mało. Podczas gdy Yefling dalej przechadzał się po świecie, a my wraz z nim. Eterrum, ich pierwsza osada rozwijała się w tempie, którego nie byliśmy w stanie pojąć. Pochłaniali lasy, drążyli głęboko w skale i budowali coraz większe wieże, jakby chcieli mimo wszystko znaleźć się tak wysoko jak niegdyś żyjąc na Drzewie. Ale to i tak było mało.

Brak spacji po wielokropku.

Podczas gdy Yefling dalej przechadzał się po świecie, a my z nim, to co? Skoro jest Podczas, to coś podczas się powinno dziać. Gdyby po “wraz z nim.” był przecinek, “podczas” miałoby sens.

 

Odwróciła się do niego. Zmarszczyła brwii i spojrzała na swoją dłoń jakby tam mogła znaleźć nękające ją odpowiedzi. Przymknęła na moment oczy łagodniejąc. Gdy ponownie uchyliła powieki powitał go smutek ale i pogodzenie z losem. 

Literówka.

Podkreślone zdania nieszczególnie brzmią stylistycznie.

 

Drgnął zaskoczony. Również długo milczał zastanawiając się nad jej pytaniem.

Usunąłbym.

 

– Nie rodzą się dzieci – dokończyła za niego – im mniej nas było, tym mniej młodych przychodziło na świat.

Po “za niego” postawiłbym kropkę i “Im” zaczął wielką.

 

Podziwiał światy, które odwiedzał, rejestrował ich historię i kulturę, ale czuł się bardziej historykiem, który podchodził do sprawy analitycznie. Ale coś w ludzie Yeflinga dotknęło jego duszy – być może ich prostolinijność, szczerość, lub najzwyklejsza serdeczność, która została zatracona w tak wielu światach. 

Powtórzenie. I rozpoczynanie zdania od “Ale” zwykle nie jest zbyt ładne.

 

– Mówisz to tak spokojnie. – Obrócił się w jej stronę jednocześnie pociągając jednego kolano do piersi, na którym z kolei oparł złożone ręce.

Jedno. A pewnie w ogóle mogłoby tego wyrazu nie być.

No i: na której.

 

– Bo tak jest. – Uniosła jeden kącik ust, gdy najmłodsze z dzieci, któremu było jeszcze daleko do wieku dojrzewania, goniło za latawcem by w końcu złapać sznurek i dając upust ekscytacji zaczęło skakać wokół swoich towarzyszy zabaw.

Bardzo sztuczne i zbędne. Jakby na siłę zanadto patetycznie.

 

One wszystkie… umierają wraz z pierwszym oddechem – szepnęła i urwała, biorąc głęboki, bolesny wdech – Yefling umiera, a wraz z nim Drzewo i my.

Brak kropki po “wdech”.

 

Czuł wewnętrzny opór, choć jako Piewca miał być tylko obserwatorem i nie powinien był przywiązywać się do żadnego z światów, które odwiedza. 

Na głowach chłopców częściej pojawiały się drobne gałęzie pełne liści, ale dziewczynki emanowały pewnym urokiem, którego nie dało się ująć w słowa.

Pomyślał jednak o tych światach, które ocalił i jak bardzo chciałby wymienić setkę z nich na ten jeden. 

Przekreślone zbędne.

 

Były piękne, ale delikatne – jak kwiaty. Od każdego z nich biło ciepło, jakby byli jedną wielką rodziną choć nigdy nie wierzył w bezinteresowność istot rozumnych, w tym ludzi. 

Podmiot. Piszesz były – dziewczynki. Z zaraz “od każdego z nich”, a nie każdej z nich.

 

Powtórzył sobie w głowie jaka była jego rola oraz fakt, że ingerencja w historię czy kulturę tego ludu była zakazana. Była wręcz zbrodnią wobec samego siebie i innych Piewców.

A to on aby czasem od kilku tysięcy znaków nie ingeruje właśnie w w historię tego ludu? Doch, on właśnie to robi!

 

Nie rozumiał jak, ale wiedziała.– Nasza historia zostanie spisana i opowiedziana. 

Brak spacji po kropce.

 

Galaktyka wysyła AI do oceny surowców i złóż, a Piewców do oceny kultury danej planety. Jeżeli istniała nadzieja, że nie ruszy na podbój kosmosu lub była z zasady pokojowo nastawiona, jego zwierzchnicy byli skłonni pozwolić jej istnieć.

Podmiot. Kto nie ruszy? Kultura?

 

Chcąc uniknąć kolejnej rozdzierającej kosmos wojny przyjęli strategię zapobiegania – lepiej eksterminować całą rasę niż dopuścić do tego aby urosła w siłę i stanowiła zagrożenie dla całego układu. 

O ku$#%! Serio?

Aby uniknąć wojny, mordujemy? Brzmi jak Hitler w szczycie swojej formy :D

 

– Długo to trwało. – Lena przywitała ich opierając się niedbale się o jedną ze ścian.

Melduję wykonanie zlecenia na Rapsodia-I-7890. Odwiedziliśmy planetę, nie ma tam cennych surowców, a zamieszkały ją naród jest bliski odkrycia podróży kosmicznych.

Brak półpauzy przed melduję.

No i skąd on wie, że naród jest bliski odkrycia podróży kosmicznych?

Doch on ich nawet nie widział, nie gadał z nimi. Wcześniej pisałaś, że ich statki / samoloty nie są nawet w stanie pokonać pustyni. To jest bycie blisko zdobycia kosmosu?

A nawet sam fakt, że ktoś zdobywa kosmos, to już czyni go zdobywcą? Agresorem? Największym agresorem są bohaterowie opowiadania.

Dlaczego bohater nawet nie dał szansy tej drugiej stronie? Nie podlecieli tam, nawet nie poobserwowali. Nic. Jebudu z atomówki.

 

– Co sobie powtarzasz aby spać w nocy?

Niemal przypadkiem dotknęła cienkiej bransoletki, którą dawno temu dostała od męża.

– Sama opowiadam sobie o tym, że przynajmniej nie jestem w samym środku tej zgnilizny, która toczy nas, ludzi. To nas ktoś powinien eksterminować…

– Prawda jest jednak taka, że zrobiłabym wszystko aby móc tam zostać i mieć rodzinę, której mi odmówiono – dodała po chwili i upiła łyk.

Nie jestem pewien, co kto mówi.

Wszystko ona?

Jeśli tak, to zapisałbym:

 

– Co sobie powtarzasz aby spać w nocy? – Niemal przypadkiem dotknęła cienkiej bransoletki, którą dawno temu dostała od męża. – Sama opowiadam sobie o tym, że przynajmniej nie jestem w samym środku tej zgnilizny, która toczy nas, ludzi. To nas ktoś powinien eksterminować… Prawda jest jednak taka, że zrobiłabym wszystko aby móc tam zostać i mieć rodzinę, której mi odmówiono – dodała po chwili i upiła łyk.

 

Którą chciałem ocalić, ale choć decyzja należała do mnie, to AI, które nam towarzyszą nie dopuszczają do błędu.

To w końcu do kogo należy decyzja? Jeśli on zadecydowałby, żeby świata nie niszczyć, to co zrobiłaby AI? Czyja w końcu byłaby decyzja?

 

– Powtarzałem sobie, że moją misją jest zbieranie pamiątek po nich, tajemnic światów…z nadzieją, że kiedyś zbiorę ich tak wiele, że to wystarczy aby usprawiedliwić setki innych, które wydałem na zagładę. 

Brak spacji przed “z nadzieją”.

 

 

 

 

Kurczaki, obcina mi komentarz, wyczerpałem limit ><

 

Końcówka: Gdzieniegdzie trafia się byłoza:

 

Cokolwiek zwróciło uwagę Annie, było ukryte głęboko w korzeniach drzewa. Aktywowali swoje własne tarcze, a także niewidzialność – były dużo mniej skuteczne niż te chroniące dysk ale ostatecznie nie przybyli tutaj by walczyć, a obserwować.

Robot zwinnie przeskakiwał z konara na konar, ale mężczyzna z trudem za nim nadążał. Przeszedł dość wymagające szkolenie fizyczne, które miało przygotować go do roli Piewcy ale daleko było mu do szczytowej formy. Zdyszany stanął obok towarzyszki, która ręką wskazała mu sporej wielkości jamę.

Ba, w porównaniu do magicznego kolosa drzewo było wręcz rozczarowująco zwyczajne. Poza faktem, że wrastało w grzbiet stwora jakby w rzeczywistości była to ziemia.

Cienkie pnącza wijące się na czubku głowy, które przeplatane były liśćmi i turkusowymi kwiatami, kaskadą opadały na plecy. Skóra była sinozielona i zrogowaciała zarówno na nogach jak i rękach.

Głowa była nieduża w porównaniu do reszty ciała, a sama szyja miała co najmniej czterdzieści centymetrów długości. Oczy miała zaskakująco podobne do ludzkich, choć były zdecydowanie większe i lekko błękitne szczególnie w kącikach. Była pozbawiona nosa, a spomiędzy górnych warg wystawały dwa długie kły.

Snuli opowieści, które opowiadano dzieciom i choć wieczór był długi, nie był w stanie wysłuchać wszystkich. 

Powtórzył sobie w głowie jaka była jego rola oraz fakt, że ingerencja w historię czy kulturę tego ludu była zakazana. Była wręcz zbrodnią wobec samego siebie i innych Piewców.

 

 

Podsumowanie:

 

No, to tyle technikaliów ;)

 

Do rzeczy: opowiadanie całkiem mi się podobało. Masz wyobraźnię, było fajnie, obco. Poczułem tę inność.

Co prawda, gdy już czytałem o małżeństwie tych ludów, to już brzmiało mniej obco, niż na początku.

Sam pomysł na niszczenie ras / planet bardzo przypomina mi “Do gwiazd” Sandersona.

Pomysł z grubsza podobny (choć tam niszczyli w ostateczności, wstępnie tworzyli rezerwaty i utrzymywali niski poziom techniczny).

Co mi się nie podobało:

– wykonanie – dużo pracy przed Tobą (ale nie martw się tym, z czytania i komentowania można wiele się nauczyć).

– nieco dziur w logice całości. Zwłaszcza nie pojmuję tej decyzji o zniszczeniu całego świata na podstawie spotkania z jedną stroną jakiegoś BYĆ MOŻE konfliktu, który równie dobrze mógł nie istnieć.

Dlaczego nie ocenił całej planety, tylko resztkę umierającego ludu?

Może reszta też okazałaby się dobra.

– no i powody, dla których niszczy się światy. Wydaje się to być dziwne. Wystarczy, że ktoś nauczy się podróżować w kosmos i elo, nara?

 

Niemniej jednak, jak na debiut, całkiem sympatyczne opowiadanie :)

Myślę, że chętnie przeczytałbym dalsze opowiadania z tego świata. Coś o innych planetach, historii, motywacji Galaktyki, itd. :)

Silvan, dzięki za długi i wyczerpujący komenatrz – aż głowa mała ile tam nadal było (i pewnie nadal jest błędów). Nie zdawałam sobie sprawy z problemem odnośnie podmiotu crying , z przecinkami walczę, ale to chyba stracona bitwa…

 

Naprawdę doceniam wylistowanie wszystkich błędów – 1) że je widzisz 2) że chciało Ci się je wszystkie spisać. Większość poprawiłam, nie tykałam już jednak błędów logicznych – to wymagało by zmiany w fabule, przepisania, ale skoro już wrzuciłam to biorę odpowiedzialność za stan w jakim publikuję. Widzę, że zdecydowałam się na zbyt wiele uproszczeń, które nie tylko ty wytknąłeś. 

 

 

 

Czasem limit to robi. Ale uwierz, ze wielu rzeczy nauczyłem się wlasnie tu. 3 miesiące mega zmienily moje postrzeganie "pewnikow" (w mym mniemaniu). Zaczalem zwracac uwage na wiele rzeczy, o ktorych wczesniej nie mialem pojecia / wydawaly mi sie malo istotne. Dlatego niczym sie nie przejmuj, tylko korzystaj. PS. Wbrew pozorom jestem poczatkujacy. Sam nadal mam mnostwo problemow z pisaniem i mam nadzieje, ze nigdzie nie wprowadzilem Cie w blad. Sa tu fachowcy 10000x sprawniejsi ode mnie, od nich mozesz liczyc na glebsza i rzetelniejsza analize (choc moja zajela 3 godziny ;) ). Pozdrawiam!

Doceniam ciekawy pomysł, widać, że masz wyobraźnię, potrafisz pomysły przekuć w opowieść i potem przelać to wszystko na papier (czy też ekran). Mimo wszystkich niezgrabności warsztatowych, o jakich już napisali poprzedni komentujący, czytało się całkiem nieźle. Nie poddawaj się w kwestii przecinków, też z nimi walczę od lat. Jest to walka żmudna, ale nie z góry przegrana ;)

Ciekawa interpretacja roli historyka (w tym drugim fragmencie trochę przerażająca), chociaż mam wrażenie, że ważniejsze dla bohatera jest samo zbieranie i rejestrowanie faktów, a ich analiza i interpretacja jest czymś pobocznym. Bardziej by tu pasował kronikarz. Ale to już moje historyczne czepialstwo. Jeśli Joe uważa, że jest historykiem, to niech już nim będzie ;)

Podziwiał światy, które odwiedzał, rejestrował ich historię i kulturę, ale czuł się bardziej historykiem, który podchodził do sprawy analitycznie. Coś w ludzie Yeflinga jednak dotknęło jego duszy – być może ich prostolinijność, szczerość, lub najzwyklejsza serdeczność, która została zatracona w tak wielu światach. 

– Powtarzałem sobie, że moją misją jest zbieranie pamiątek po nich, tajemnic światów… z nadzieją, że kiedyś zbiorę ich tak wiele, że to wystarczy aby usprawiedliwić setki innych, które wydałem na zagładę. 

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Haaaa, Saro, przeszłaś samą siebie xD

Dziękuję jury za czas :)

 

Choć SaraWinter – obrazek po prostu zacny… ale i trochę mnie martwi devil

 

@Pan Domingo,

dziękuję za czas i komentarz – cieszę się, że czytało się, mimo wszystko nieźle. I poddawać się nie zamierzam – w końcu każda konstruktywna krytyka uczy.

 

Mortecius,

kajam się :( przeszłam przez tekst jeszcze raz i faktycznie nadal znalazłam błędy (mimo, że czytałam go już wiele razy).

Dzięki wielkie za przeczytanie i komentarz – cóż mogę powiedzieć zgadzam się, szczególnie jeżeli chodzi o naiwność Joe, jego kreacja nie wyszła mi zbyt dobrze niestety. Bardzo mocno zastanawiam się nad tym, aby po konkursie wycofać opowiadanie do roboczych i nad nim popracować jeszcze (bo z tego co kojarzę jest taka opcja?).

I cieszy mnie dobra opinia o braku happy endu – uważam, że są przereklamowane i wielokrotnie niszczą książkę/opowiadanie (szczególnie gdy nie są logiczne), choć wiadomo, nie zawsze. 

Mortecius, Trochę racja, ale trochę mam takie poczucie, że mogłabym wciągnąć to opowiadanie do bardziej przyzwoitego poziomu. Choć mam pomysł na kolejne, ale narazie "mieli" się w głowie i dojrzewa.

Bardzo plastyczne obrazy ujęły mnie przy czytaniu, a główny bohater zainteresował. Pomysł z gigantycznym jeleniem, na grzbiecie którego wyrasta drzewo, a w nim mieszka lud jest dość niezwykły i bardziej przypomina mi mitologię, ale opisałaś to w taki sposób, że dla mnie kliknęło. Nie wiem jak było wcześniej, oceniam to co już poprawiłaś i pomimo dostrzeżonych jeszcze mankamentów, historia na tyle mnie wciągnęła, że zbytnio nie zwracałam na nie uwagi. Wydaje mi się również, że jest na tyle przejrzysta, iż wszystko zrozumiałam.

Zgodzę się z jedną rzeczą – dziwię się, że Joe zawierzył tylko jednej stronie, nie wysłuchując drugiej, a przez to nagiął rzeczywistość, by dokonać eksterminacji. Lepiej by było, gdyby potrafiono pomagać takim nacjom niż je niszczyć. Ale limit robi swoje. Chętnie bym jednak przeczytała rozmowę Joe z drugą stroną.

Idę kliknąć na zachętę :)

 

Powodzenia w konkursie :)

Monique

cieszę się, że historia była dla Ciebie wciągająca i Joe, mimo, mankamentów okazał się ciekawym bohaterem. 

Jeżeli chodzi o nie wysłuchanie drugiej strony – zgadzam się, niestety zbytnio uprościłam ten temat i trzeba było dodać ten element.

Dziękuję i dzięki za Twój czas!

Podoba mi się ten świat, fajnie wymyślony i ładnie opisany. Sympatię budzą zamieszkujące go istoty, a historia opowiedziana przez Ionę jeszcze tę sympatię pogłębia. Dlatego zupełnie nie rozumiem, dlaczego Joe podjął decyzję o zniszczeniu planety.

Czytało się całkiem nieźle, a byłoby jeszcze lepiej, gdyby dość liczne błędy i usterki nie wytrącały mnie z rytmu. Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania również będą zajmujące, ale zdecydowanie lepiej napisane. :)

 

da­wa­ła im do­sko­na­ły widok na pla­ne­tę przed nimi. ―> Czy oba zaimki są konieczne?

 

Joe za­trzy­mał się na mo­ment sta­ra­jąc się wyryć… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Joe przystanął na mo­ment, sta­ra­jąc się wyryć

 

– Co my tu mamy? – Opadł na jeden z fo­te­li usta­wio­nych przed skom­pli­ko­wa­ną apa­ra­tu­rą słu­żą­cą do za­rzą­dza­nia ich nie­wiel­kim okrę­tem. ―> Winno być:

– Co my tu mamy?

Opadł na jeden z fo­te­li usta­wio­nych przed skom­pli­ko­wa­ną apa­ra­tu­rą słu­żą­cą do za­rzą­dza­nia ich nie­wiel­kim okrę­tem.

Narracji nie zapisujemy tak jak didaskaliów. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

– … abym oce­nił, czy pla­ne­tę na­le­ży eks­ter­mi­no­wać. ―> Zbędna spacja po wielokropku.

 

Była dużo mięk­sza niż się spo­dzie­wał… ―> Raczej: Była bardziej miękka niż się spo­dzie­wał

 

Zda­wał się nie za­uwa­żać ich obec­no­ści, ale z do­świad­cze­nia wie­dział, że zwie­rzę­ta było dużo trud­niej oszu­kać nie­wi­dzial­no­ścią. ―> Czy dobrze rozumiem, że to ów stwór miał opisane doświadczenia?

 

Joe z wi­docz­ną nie­chę­cią od­su­nął się się od je­le­nia. ―> Dwa grzybki w barszczyku.

 

dysk płyn­nie wzniósł się do góry. ―> Masło maślane – czy coś może wznieść się do dołu?

 

Joe po­cią­gnął nosem – w jego noz­drza ude­rzył in­ten­syw­ny za­pach kwia­tów. ―> Zbędny zaimek. Wiemy, kto pociągnął nosem, więc wiadomo też, czyje nozdrza poczuły zapach.

 

dwa metry wy­so­ko­ści. Wię­cej, je­że­li li­czyć po­ro­że wy­ra­sta­ją­ce z wy­so­kie­go czoła… ―> Czy to celowe powtórzenie.

 

z czym Piew­ca spo­tkał się do­tych­czas. ―> Kim jest Piewca?

 

mocno tu­li­ło za­wi­niąt­ko do pier­si. Sku­li­ło ra­mio­na… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

i dum­nie unio­sło do góry spi­cza­sty pod­bró­dek. ―> Masło maślane.

 

Głos miała dość niski, ale spe­cy­fi­ka dia­lek­tu nada­wa­ła śpiew­ny ton jej gło­so­wi. ―> Brzmi to fatalnie.

Proponuję: Głos miała dość niski, ale spe­cy­fi­ka dia­lek­tu nada­wa­ła mu śpiew­ny ton.

 

choć były zde­cy­do­wa­nie więk­sze i lekko błę­kit­ne, szcze­gól­nie w ką­ci­kach. Była po­zba­wio­na… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

No­si­ła na sobie ko­lo­ro­we, wie­lo­war­stwo­we szaty… ―> Wystarczy: No­si­ła ko­lo­ro­we, wie­lo­war­stwo­we szaty

 

że coś tak ma­je­sta­tycz­ne­go po­świe­ci­ło mi choć mo­ment swo­jej uwagi. ―> Literówka.

 

– Acz­kol­wiek dalej nie znam Two­je­go imie­nia. ―> – Acz­kol­wiek dalej nie znam two­je­go imie­nia.

Zaimki piszemy wielką litera, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

które przy­po­mi­na­ły mu kwia­ty kwit­ną­cej wiśni… ―> Wystarczy: …które przy­po­mi­na­ły mu kwia­ty wiśni

Czy gdyby wiśnia nie kwitła, mógłby wiedzieć, jakie ma kwiaty?

 

Te oto­czy­ły ich i unio­sły do góry. ―> Masło maślane.

 

po­wie­dział w końcu do Iony sie­dzą­cej obok niego. ―> Wystarczy: …po­wie­dział w końcu do Iony sie­dzą­cej obok.

 

Miała sta­lo­wo­sza­re tę­czów­ki i gdy pa­trzył w jej oczy miał wra­że­nie, że pa­trzy… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Gdy pa­trzył w jej stalowoszare oczy, miał wra­że­nie że pa­trzy…

 

Przez całą ucztę zie­lon­ka­we isto­ty przy­cho­dzi­ły i po­ka­zy­wa­ły prze­róż­ne przed­mio­ty, opo­wia­da­li swoją hi­sto­rię… ―> Piszesz o istotach, z te są rodzaju żeńskiego, więc: …opo­wia­da­ły swoją hi­sto­rię

 

gdy prze­staj­cie być jego czę­ścią… ―> Literówka.

 

Niech gwiaz­dy Ci świe­cą… ―> Niech gwiaz­dy ci świe­cą

 

za­czę­ło ska­kać wokół swo­ich to­wa­rzy­szy zabaw. ―> Zbędny zaimek.

 

bę­dzie szedł do mo­men­tu, aż bę­dzie zbyt słaby… ―> Powtórzenie.

Proponuję: …i bę­dzie szedł do mo­men­tu, aż stanie się zbyt słaby

 

A je­że­li zo­sta­li uzna­ni god­nych – Drze­wo przy­nio­sło­by im po­tom­stwo. ―> Chyba miało być: A je­że­li zo­sta­li uzna­ni za god­nych – Drze­wo przy­nio­sło­by im po­tom­stwo.

 

AI kiw­nę­ło głową dając mu znak, że na­wią­zał po­łą­cze­nie. ―> Dlaczego mieszasz rodzaje?

 

Ob­ró­cił się na ob­ro­to­wym fo­te­lu… ―> Brzmi to fatalnie.

 

kim niby je­ste­śmy aby­śmy ba­wi­li się w boga? ―> …kim niby je­ste­śmy, aby­śmy ba­wi­li się w Boga?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Uważam, że to niesamowicie pomysłowy świat. Rasa żyjąca na grzbiecie gigantycznego jelenia mocno przemawia do wyobraźni. Pomysł na niszczycieli światów – jakże to znamienne, że są ludźmi – również udany. Mamy tu niby duży dylemat moralny, który jednak wydał mi się od razu rozwiązany. Nie mogę sobie wyobrazić, żeby niszczenie całych ras było w porządku, choć rozumiem, że pokrętna logika naszego gatunku mogłaby kiedyś doprowadzić do stwierdzenia, że rzeczywiście masowa eksterminacja zapobiegnie wojnom. Już to przecież grali.

Mam delikatny problem z wiarygodnością niektórych scen. Joe na przykład dotyka jelenia i wącha go. Ileż jednak w sci-fi wszelakim jest tekstów o rasach, które podróżowały na inne planety i zaniosły tam (albo przyniosły z nich) paskudne choróbska? Rasa tak zaawansowana powinna być chyba świadoma zagrożenia i podchodzić do sprawy ostrożniej.

Druga rzecz, to wiek dzieci. Mowa o tym, że od dziesięciu tysięcy zmierzchów nikt nie urodził się zdrowy, co dawałoby nam niemal trzydzieści lat przerwy. Skąd więc dzieci? Ta rasa starzeje się wolniej, skoro znacznie dłużej żyje?

Podsumowując, tekst ma małe niedociągnięcia, ale koncepcja jest bardzo interesująca i całkiem nieźle opisana. Przydałoby się popracować nad błędami, które trochę wytrącały z rytmu, ale opowiadanie nadal uważam za dobre.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Regulatorzy,

dzięki za komentarz – cieszę się, że opowiadanie zostało nieźle przyjęte, mimo, ewidentnych luk w warsztacie. Joe zdecydował się zniszczyć planetę, bo lud Yeflinga umierał i zaoszczędził im powolnego umierania. No i niejako był w potrzasku – Galaktyka tego oczekiwała, a to bardzo wypaczony byt, który jest w stanie likwidować całe nacje, o ile zagwarantuje im to przetrwanie.

Co do błędów – jeszcze raz dzięki za łapankę. Niestety zupełnie ich nie widzę, dopóki, ktoś nie wskaże mi palcem. Tutaj dużo pracy przede mną i chyba mogę jedynie zagwarantować, że przy następnym będzie ich trochę mniej, bo sporo się tutaj (tj. ogólnie na portalu) uczę. 

 

Verus,

cieszę się na określenie “pomysłowy”, to miód na moje serce (szczególnie, że jak widać warsztat kuluje i słusznie są mi wytykane błędy). I tak, kierowałam się tutaj tą pokrętnym pomysłem, że nasza cywilizacja mogłaby pójść w tym kierunku.

O kwestii chorób zupełnie nie pomyślałam, więc tak, tutaj faktycznie spora luka i nie mam nic do powiedzenia na obronę. Ale dzięki za wytknięcie! I tak rasa starzeje się wolniej bo żyje dłużej, ale mogłam jakoś mocniej to wpleść i wyjaśnić, aby nie budziło to wątpliwości. 

Dziękuję za czas i opinię :)

Shanti, bardzo dziękuję za wyjaśnienia. Tak po prawdzie to tego się domyślałam, ale brakło mi pewności. I cieszę się, że uznałaś uwagi za przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O kwestii chorób zupełnie nie pomyślałam, więc tak, tutaj faktycznie spora luka i nie mam nic do powiedzenia na obronę. Ale dzięki za wytknięcie! I tak rasa starzeje się wolniej bo żyje dłużej, ale mogłam jakoś mocniej to wpleść i wyjaśnić, aby nie budziło to wątpliwości. 

To tak jak mówisz, przydałoby się to gdzieś uwypuklić. :D Mam nadzieję, że Twoja wizja nigdy się nie spełni i nie pójdziemy w tym kierunku. Ale kto wie…

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Hej!

 

Opowiadanie, machające czerwoną flagą, próbując ostrzec nas przed zagładą, którą sami możemy sobie zgotować. Bardzo dokładne opisy, które pozwalają bardzo wyraźnie wyobrazić sobie świat przedstawiony. Poruszająca historia, zmiana bohatera.

Mówiąc krótki – podobało mi się. Do tego to Twój debiut, więc tym bardziej super :3

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Baśniowy świat, skazany na zagładę. Bardzo przyjemnie się czytało, bo niesamowicie naturalnie opowiedziałaś tę historię! :-) Fajne opowiadanie z przestrogą, całkiem realną.

 

Z czepialstwa niewiary (treść, szczegóły) – proporcja i rozmiary. Przy jeleniu tej wielkości Joe nie mógł przejechać ręką po jego boku, a zanurzenie dłoni w sierści, przypominałoby nurkowanie. 

Z warsztatu – przecinki. Spróbuj przeczytać całość i wstawić je przed imiesłowami (-ąc, -ący). Kilka przykładów wypisałam poniżej, lecz jest ich dużo więcej.

https://sjp.pwn.pl/zasady/Imieslow-zakonczony-na-ac-lszy-wszy;629779.html

Zwróć uwagę też na: gdy, by, aby. Przed nimi też trzeba postawić. ;-)

 

,Skinął jej głową(+,) przyglądając się długim białym włosom

,Przylecieliśmy szybciej(+,) niż się spodziewałem.

,Joe przystanął na moment(+,) starając się wyryć w pamięci

,Opadł na jeden z foteli ustawionych przed skomplikowaną aparaturą(+,) służącą do

Przejrzyj cały tekst pod kątem przecinków przed imiesłowami, brakujących jest jeszcze trochę. ;-)

,powiedział(+,) gdy znaleźli się tuż obok zwierzęcia, mniej więcej na wysokości jego boku.

 

Powodzenia w konkursie!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Barbarian,

dziękuję za odwiedziny i cieszę się, że się podobało :)

 

Asylum,

dziękuję, bardzo miło mi to słyszeć, szczególnie, że zdaję sobie sprawę z mankamentów warsztatowych. Z przecinkami walczę! Więc na pewno poczytam, ale nie ukrywam nawet, że z tym słabo u mnie. Ale nie poddaję się :)

Nie poddawaj, gruncie rzeczy to kilka głównych zasad i rozliczne wyjątki, które dla każdego (chyba?) są trudne. :-) Jak ja, przy swojej ignorancji zdołałam zapamiętać przez dwa i pół roku pobytu na portalu, to Tobie pójdzie dużo szybciej i łatwiej.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej, hej.

Podobała mi się Twoja wizja. Wymyśliłaś ciekawy świat i zapełniłaś go ciekawymi istotami. Wędrujący gigantyczny jeleń niosący drzewo skojarzył mi się ze Światem Dysku. Właściwie, podobało mi się nawet bardziej, niż powinno – akcji za wiele nie ma, fabuła rozwija się w dość przewidywalnym kierunku, ale nadrabiasz klimatem smutku i przemijania, opisy również masz dobre i w odpowiedniej ilości.

Klikam

Cześć, Shanti,

pomysł jest bardzo ładny, podoba mi się światotwórstwo, ale te przecinki… Przepraszam, ale dla mnie to było za wiele. Na dole wypisałam ci trochę, ale było tego znacznie więcej. Rozumiem, że z nimi walczysz (przecinki od zawsze należały do moich licznych pięt Achillesowych), ale przecinek przed np. “bo”, “ale” to podstawa, więc tekst wydaje mi się przez to niechlujny, jak gdybyś nie poświęciła mu dużo uwagi. Powinnaś popracować mocno nad warsztatem, ale wyobraźnię już masz. Pomijając interpunkcję, tekst nie należał do nieprzyjemnych, ale niestety w tej postaci nie nadaje się na bibliotekę :( Czasami przydaje się przeczytanie zdania czy też całego tekstu na głos.

 

 

Pokręcił głową na boki[+,] próbując pobudzić mięśnie do pracy.

 

 

– Kapitanie! – Zasalutował swojej przełożonej[+,] choć wiedział, że nie znosiła takich formalności.

Wiadomo, że swojej ;)

 

 

Nie wierzył Lenie, gdy ta powiedziała o ruchomym punkcie zieleni przemierzającym pustynię – musiałby być ogromny[+,] aby wyłapały go radary na statku, założył więc, że to błąd aparatury.

Zrobiłabym z tego nowe zdanie, bo wyszło zbyt złożone. Szczególnie że to nowa informacja.

 

 

Aktywowali swoje własne tarcze, a także niewidzialność – były dużo mniej skuteczne[+,] niż te chroniące dysk[+,] ale ostatecznie nie przybyli tutaj by walczyć, a obserwować.

 

 

Iona po wyjściu spomiędzy korzeni poprowadziła ich do miejsca[+,] gdzie zaczynał się główny pień drzewa. 

 

Gdy patrzył w jej stalowoszare tęczówki[+,] miał wrażenie, że patrzy na kogoś niewyobrażalnie starego, mimo,[-,] że była dość młoda jak na standardy jej rasy.

 

Nie musiała nic mówić, nie oczekiwał odpowiedzi[+,] bo doskonale ją znał.

 

 

Powodzenia! 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Zacznę od kwestii technicznych. Jest parę spraw, na które trzeba zwrócić uwagę.

Czytałem tekst w wersji „pierwotnej” – takiej, w której trafiła ona na portal. Nie sugeruj się datą wklejenia obrazka. Tak, tak – już ja zadbałem o to, by oceniać opowiadania w stanie „wyjściowym”, przed wprowadzeniem w życie zmian i poprawek sugerowanych przez komentujących. A wiem, że były, bo kiedy teraz, pisząc komentarz, podglądam sobie obecną wersję opowiadania, widzę, że ciut się w nim pozmieniało. :-)

I dobrze, że się pozmieniało, bo trzeba szanować kolejnych czytelników i jeśli znalazł się ktoś, kto wskazał elementy do poprawy, to warto zrobić z tego użytek, żeby uczynić opowiadanie lepszym…

Ale od czepów to się nie wymigasz. ;-)

Zanim jednak o nich, może jeszcze tylko napomknę na wszelki wypadek, że wzmianka o czytaniu wersji pierwotnej jest dość ogólna i dotyczy każdego opowiadania, więc nie należy tu szukać żadnych ukrytych przekazów.

Na pewno warto zwrócić uwagę na biedę przecinkową. Tych przecinków brakuje tu naprawdę sporo – nie wiem, czym Ci tak podpadły, ale pod kątek kolejnych opowiadań rozważyłbym rozejm z interpunkcją. ;-)

Z innych przewinień: raz czy drugi mignęła mi literówka. Miejscami przeżywamy inwazję zaimków. Pojawia się też nieraz, częściowo właśnie przez inwazję zaimków, trochę chaosu przy określaniu postaci. Jak tu:

 

– To roz­kaz. – Robot spoj­rzał na niego, ale nie po­tra­fił wy­czy­tać nic z jej sztucz­nych oczu.

 

Takie zapisy są strasznie mylące i zwłaszcza w sytuacji, kiedy od razu wprowadzasz do tekstu kilku bohaterów, powodują spore zamieszanie. Ponadto trafia się też parę błędów językowych, jak choćby „tą” zamiast „tę” i tym podobne.

Dobra, wystarczy tych kwestii technicznych. Idźmy dalej. Widziałem, że oznaczyłaś opowiadanie jako science fiction. Ten gatunek jak żaden inny wymaga od autora czy autorki uwiarygodnienia. Dlatego ja od razu zaznaczę jedną istotną rzecz. Nie traktowałem tego opowiadania jako tekstu stricte science fiction i kompletnie odpuściłem sobie wszelkie analizy i rozważania, na ile ten świat oraz realia rzeczywiście są możliwe. Oczywiście, literatura to fikcja, tym nie mniej przy science fiction zwykle oczekuje się, że owa fikcja będzie przedstawiona w taki sposób, by czytelnik mógł w nią uwierzyć. Ja pod tym względem opowiadania nie rozpatrywałem, skupiając się na atrakcyjności historii i obrazów.

No właśnie. Historia i obrazy. Zacznę może od historii. Nazwałbym ją trochę… bierną. Obrałaś sobie ambitny cel zaprezentowania w tekście:

– umierającego ludu wraz z krótkim przybliżeniem jego dziejów

– świata, który ów lud zamieszkuje

– a także coś na kształt „gwiezdnych panów”, którzy roszczą sobie prawa do decydowania o losie planet.

Upchnąć to wszystko w opowiadanie o długości niespełna 30 000 znaków nie jest łatwo. Trzeba również zapłacić za tę odwagę pewną cenę. Początek trochę mnie zdziwił. Konkretnie łatwość, z jaką przychodzi porozumienie się z bądź co bądź obcymi istotami. Przychodzi to tak naturalnie i bezproblemowo, że przez moment aż trudno poczuć, że to naprawdę wizyta na obcej planecie. Niebawem oczywiście tę swobodę komunikacji wyjaśniasz, więc nie można owej łatwości rozpatrywać w kategorii nieociągnięcia czy zarzutu. Wprowadzenie natomiast nie przygotowuje jednak w pełni czytelnika na aż taką bezproblemowość w nawiązaniu kontaktu (zwłaszcza przy równoległym zdziwieniu tym, co bohater spotyka na planecie), co w pierwszej chwili budzi lekki dysonans.

Podobało mi się z kolei wprowadzenie do obcego świata w tym opowiadaniu. Masz ciekawy pomysł i ładnie budujesz tajemnicę z nim związaną. To jest moment, kiedy znajdujemy się zdecydowanie najbliżej tego świata. Kiedy nieomal poprzez bohatera możemy go dotknąć. Później jednak konsekwentnie nas od tego oddalasz. To poznawanie świata, odkrywanie go, zamienia się w opowieść o świecie ludu Yeflinga. Opowieść, w której zmieniamy się niemal w biernych słuchaczy. Nieco wypychasz nas jak gdyby z wnętrza tej planety. Ona przestaje być namacalna.

Oczywiście, trudno Cię krytykować za samą decyzję, by w taki właśnie sposób zaprezentować nam dzieje świata. Problem leży gdzie indziej. Po pierwsze, bieg tej historii wydaje się być lekko streszczony (a właściwie jest lekko streszczony, bo i inny być nie może). Obcowanie z opowieścią i wyjaśnieniami Iony przypomina takie dzieje w pigułce. Schemat opowiadania bardzo luźno skojarzył mi się z „Edenem”. Tam również poznajemy obcą planetę. Tam również dochodzi do kontaktu. Inne są jednak proporcje zgłębiania tajemnic tej planety do poznawania jej dziejów dzięki nawiązaniu kontaktu. Inna jest również długość tej historii (zwróć uwagę, że na to, co próbujesz zawrzeć w niespełna 30 000 znaków, tam potrzebna była powieść). I właśnie ta długość i ciut zachwiane proporcje sprawiają, że Twoja opowieść sprawia momentami wrażenie nieco streszczonej, suchej i odległej. Takich właśnie dziejów w pigułce.

Do tego należy jeszcze dodać bierność bohaterów, która przepełnia całą historię. Yefling właściwie dogorywa, Iona rozkłada ręce, bo nic nie da się zrobić, wreszcie i główny bohater wiele tu pomóc nie może (z różnych względów, ale jednak). Skoro więc bohaterowie nic nie mogą, to podobnie też czuje się czytelnik. Przyswaja całą historię, ale jednak na ograniczonym poziomie zaangażowania. Ta przepełniająca opowiadanie bierność, choć niewątpliwie została tu wprowadzona świadomie i z określonymi założeniami, w pewnym momencie zaczyna już być jednak trochę destrukcyjna. Zawarty w niej smutek zmienia się w jakimś stopniu w obojętność? Lekką oschłość? Szkoda, bo historia ma swoje atuty i mogła zrobić większe wrażenie.

Przejdźmy do świata. Jak wspomniałem, nie rozpatruję tego tekstu w kategoriach klasycznego science fiction, które jednak wymagałoby pewnej weryfikacji świata pod kątem uwiarygodnienia. Skupiłem się przede wszystkim na ocenie Twojej koncepcji czy wizji pod względem atrakcyjności. I muszę przyznać, że świat prezentuje się całkiem obiecująco.

Osobliwe stworzenie, które prezentujesz nam w swoim opowiadaniu, intryguje. Podobnie jak istoty zamieszkujące drzewo. Nie napiszę, że jest to motyw zupełnie nowy. Mam wrażenie, że gdzieś już się z podobnym (do pewnego stopnia) pomysłem zetknąłem. Nie jest to jednak motyw zupełnie typowy – można w nim znaleźć odrobinę świeżości, która oczywiście działa na korzyść świata.

Świat robi najlepsze wrażenie, kiedy znajdujemy się możliwie blisko. Kiedy obserwujemy to niezwykłe stworzenie, zastanawiamy się nad widokiem martwego noworodka. Słowem, kiedy mamy świat na wyciągnięcie ręki – pisałem o tym już wcześniej. Odkładając na bok własne preferencje czytelnicze (w przypadku bycia jurorem nie mają one przecież żadnego znaczenia) odnoszę wrażenie, że jednak korzystniejsze dla opowiadania mogło być utrzymanie tego poziomu bliskości na całej przestrzeni tekstu. Stopniowe zagłębianie się w świat, poznawanie go oczami bohatera, próby zrozumienia towarzyszącej mu tajemnicy. Ty decydujesz się na opowieść Iony, co z jednej strony pozwala lepiej omówić i zrozumieć dzieje ludu Yeflinga (właściwie nawet dzieje całej planety), z drugiej jednak wprowadza momentami takie poczucie, że oglądamy ten świat przez szybę. Tym nie mniej sam pomysł na świat wraz z całą jego osobliwością uważam za zaletę opowiadania, z zastrzeżeniem, że jego potencjał można było wykorzystać w większym stopniu.

Bohaterowie? Cóż, ogólnie mają jakąś charakterystykę. Trudno napisać, że nie. Natomiast ze względu na konstrukcję opowiadania nie mają zbyt wielkiego pola do popisu. Skupię się głównie na Ionie i Joe. Iona dostaje trochę niewdzięczną rolę, bo ma zwyczajnie przedstawić niewesoły los ludu Yeflinga. Ona sama pozostaje bezradna i nawet ten smutek, który ma w nas wywołać, jest raczej smutkiem dotyczącym całej planety, nie wynika bezpośrednio z jej charakterystyki jako bohaterki.

Joe z kolei wydaje się być rozdarty między swoją rolą „niszczyciela”, a dość naturalnym odruchem obronnym przed przyjęciem do wiadomości bliskiego końca ledwie poznanych przecież istot. A jednak i on pozostaje wobec problemu niemal bezradny, co sprawia, że oboje bohaterów charakteryzuje pewna bierność, która siłą rzeczy nie pozwala im nie tylko działać w zdecydowany sposób, ale i zawalczyć o pamięć czytelnika. Patrząc z perspektywy całego opowiadania, a jednocześnie mając na uwadze to, co zostaje po lekturze w pamięci, jestem skłonny twierdzić, że bohaterowie wylądowali jednak w tekście trochę na drugim planie. I nawet końcówka, która nieco mocniej buduje postać Joe (a jednocześnie próbuje ciut przybliżyć ją do czytelnika), tylko nieznacznie zmienia ten obraz.

Podsumowując: opowiadanie ma swoje zalety i bolączki. Do tych pierwszych z pewnością zaliczymy pomysł na świat, do tych drugich sprawy techniczne oraz mimo wszystko dość odległą perspektywę, z jakiej przez większość opowiadania przyglądamy się wydarzeniom i światu. Bohaterów uplasowałbym gdzieś pomiędzy. Niczym nie rozczarowali, ale też niekoniecznie dostali szansę i przestrzeń, by zawalczyć mocniej o uwagę czytelnika.

Podziękował za udział w konkursie.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

A ja czepię się inszej rzeczy :D

 

Zamiast AI (Artificial Intelligence) dałbym SI (Sztuczna Inteligencja).

 

Patriotyzm ! :D

Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien

Zanais,

dziękuję za odwiedziny i cieszę się, że opowiadanie się podobało! To bardzo budujące, wiedzieć, że ktoś pomyślał dobre słowo o moim tekście (lub chociaż nie uznał poświęconego czasu za zmarnowany). 

 

LanaVallen,

również dziękuję za odwiedziny i cieszę się, że chociaż świat przypadł Ci do gustu. Co do przecinków – przyjmuję, ale niewiele mogę dodać, poza tym, że wiem, czego zdecydowanie unikać i pod jakim kątem maglować swoje kolejne teksty.

 

CM,

dziękuję bardzo za rozbudowany komentarz – szczególnie biorąc pod uwagę to, ile ich miałeś do napisania. 

 

Technikalia: wszystko przyjmuję “na klatę”, wiem, nad czym pracować i mimo wszystko, cieszę się, że wyszło w takiej formie. To dla mnie cenna (choć momentami bolesna) lekcja, ale uświadomiła mi problemy, których nie byłam świadoma (np. zaimkoza).

 

Upchnąć to wszystko w opowiadanie o długości niespełna 30 000 znaków nie jest łatwo

 

Myślę po czasie, że lepiej by było gdybym napisała je poza konkursem, ze wszystkimi elementami, o których myślałam. Ale z drugiej strony, postrzegam je jako inspirujące i bardzo rozwijające akcje. 

 

Do tego należy jeszcze dodać bierność bohaterów, która przepełnia całą historię. Yefling właściwie dogorywa, Iona rozkłada ręce, bo nic nie da się zrobić, wreszcie i główny bohater wiele tu pomóc nie może (z różnych względów, ale jednak

 

Ta bierność była zamierzona – dobrze, że choć to wyszło :p. Niemniej, trafia też do mnie argument o zaangażowaniu czytelnika. Zastanawiam się jednak, czy przy takim zamyśle, mogłabym wprowadzić, coś faktycznie mającego sens. Ale bardzo ciekawa uwaga – nie wzięłam tego pod uwagę, więc tym bardziej dzięki!

 

odnoszę wrażenie, że jednak korzystniejsze dla opowiadania mogło być utrzymanie tego poziomu bliskości na całej przestrzeni tekstu. Stopniowe zagłębianie się w świat, poznawanie go oczami bohatera, próby zrozumienia towarzyszącej mu tajemnicy

 

Z tej strony również nie patrzyłam na opowiadanie, więc dajesz mi tu mocno do myślenia (jak podejść w bardziej świadomy sposób do narracji, bo raczej działałam tu bardziej intuicyjnie).

 

Podsumowując, bardzo dziękuję za wszystkie uwagi, szczególnie te o narracji i samych bohaterach, pomogą mi w dalszym pisaniu, a sama nie potrafię jeszcze tak na nie spojrzeć.

 

Iluvathar,

dzięki za odwiedziny :) pozostanę wierna angielskiej wersji. Chętnie jednak poznam Twoją opinię o opowiadaniu, bo niewiele wspomniałeś poza uwagą o AI/SI :)

 

Shanti

 

Moim zdaniem. Mówię to z bólem, bo te opisy są przepiękne ale jednak jest ich za dużo. Sam kocham rozpisywać się nad kapkami pleśni na kamieniach, przy migocącej w świetle księżyca wodzie, płynącej przez głęboką doli … AAAAJ ! Miałem nie zaczynać ! xd

 

 

Także … chłonąłem oczami wszystkie opisy kwiatków i drzewek ale jednocześnie trochę się niecierpliwiłem czekając na akcję. Jednak tak czy siak czytając twoje opowiadanie można sobie wypalić w głowie zdjęcie i wydrukować ołówkiem :D

 

Bardzo możliwe, że skuszę się na ilustrację do tej pracy.

 

 

Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien

Iluvather,

hm, dzięki za szerszy komentarz, chyba?

 

Przyznam się szczerze, że to wręcz aroganckie i jednak pozbawione taktu, porównywać czyjś tekst do swojego własnego. Szczególnie, że pod płaszczykiem opinii kryje się kolejna krypto-auto-reklama, którą spamujesz zarówno pod moim opowiadaniem jak i do mnie bezpośrednio na SB (cóż, widziałam też komentarz, który zdążyłeś skasować) – jedyne, co udało Ci się osiągnąć to moją szczerą niechęć i fakt, że na pewno do Twojego opowiadania nie zajrzę. Wybacz, to jest jak uciążliwa reklama na social media, która ściga Cię na każdym kroku, mimo że tego nie chcesz. I nie, nie jest to prawo nowej osoby.

 

Odnosząc się do opisów: dziękuję za opinię, masz do niej prawo ale nie zgadzam się i pozostanę przy swoim zdaniu – z tej części opowiadania jestem zadowolona.

 

Polecam jednak przyjrzeć się temu jak ludzie opiniują opowiadania, na co zwracają uwagę – cenię sobie opinie użytkowników tutaj, powinny być jednak one merytoryczne i odnosić się do tekstu, a w Twoim komentarzu, więcej dowiedziałam się o Tobie niż o Twoich wrażeniach. 

Ale … ja przeprosiłem … :( … nie będę się już reklamować. Naprawdę, nie wiem jak cię przekonać ale jeśli chrześcijaństwo coś dla ciebie znaczy to przysięgam na Biblię, że nie chciałem nikogo w jakikolwiek sposób urazić i szczerze żałuję tego co zrobiłem.

 

Porównałem twoje opowiadanie do swojego tylko dlatego, że na razie niewiele z tych na Nowej Fantastyce przeczytałem. Moje reklamowanie się było podłe i się przyznaję, przepraszam za to. Ostatnio nie jestem sobą, miałem nawet niedawno myśli samobójcze i nienawidzę krzywdzić ludzi.

 

Pisałem do ciebie dlatego, że szczerze spodobała mi się twoja praca, bo bardzo lubię sci-fi i chciałem bardzo spotkać tutaj przyjaciół z podobnymi upodobaniami.

 

Przykro mi, pewnie nigdy mi nie wybaczysz ale wiedz, że chciałbym to jakoś odpokutować. Co do powyższego komentarza to nie mogłem znaleźć nowych błędów ale bardzo chciałem powiedzieć, że twoje opowiadanie jest piękne.

Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien

Iluvathar, OK nic się nie dzieję – poprostu wyluzuj z tą autoreklamą bo naprawdę przynosi skutek odwrotny do zamierzonego. Tutaj większość z nas (wg moich obserwacji) działa w myśl wzjamnego altruizmu. Więc jak ktoś poświęca czas na czytanie moich wypocin, to staram się odwdzięczyć. Tylko wszyscy mamy życie, pracę i… długą listę opek w kolejce.

To dla mnie cenna (choć momentami bolesna) lekcja, ale uświadomiła mi problemy, których nie byłam świadoma (np. zaimkoza).

Tutaj chyba każdy przez to przechodzi. ;-)

Podsumowując, bardzo dziękuję za wszystkie uwagi, szczególnie te o narracji i samych bohaterach, pomogą mi w dalszym pisaniu, a sama nie potrafię jeszcze tak na nie spojrzeć.

Tylko pamiętaj, żeby tych moich uwag nie brać jako jakichś prawd objawionych. Żadna ze mnie wyrocznia. ;-)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Cześć, Shanti!

 

Bardzo mi się podobało Twoje opowiadanie. Urzekłaś mnie kreacją świata. Nie odczułam, żeby brakowało wyjaśnień w kwestii decyzji Piewcy, czy powodów eliminacji światów. Wydaje mi się, że tłumaczenie wszystkiego odebrałoby tej historii urok. Zostawiłaś czytelnikowi duże pole do interpretacji, co dodaje opowiadaniu tajemniczości i mobilizuje wyobraźnię. 

Technicznie jest jeszcze sporo do poprawy, ale to już pewnie wiesz ;).

 

Cześć, Shanti! Dotarłam. ;)

Technicznie nie było to najlepsze opowiadanie, ale mam nadzieję, że babolki poprawione? ;)

 

Twój “Niszczyciel Światów” to w moim odczuciu nie do końca science-fiction. Odebrałam to opowiadanie jako skróconą przypowieść, pouczającą historyjkę, a to ze względu na nawiązanie do ludzkości, do oceny dobra i zła, do zabawy w boga. Niezupełnie wprost zadajesz czytelnikowi kilka filozoficznych pytań. Świat, który stworzyłaś jest jakby alegorią naszego świata, lecz dodałaś do niego fantastyczne stworzenia, obcą rasę i zaawansowaną technologię.

Nie ukrywam, że najbardziej spodobało mi się światotwórstwo. Swoją drogą, ten jeleń wywołał skojarzenia z animacją studia Ghibli. ;)

 

 

Bohaterowie, imo, nie są bardzo płascy, ale też nie są barwni. Joe jest obserwatorem i ja nawet przez moment miałam taką myśl, że przez tę postać stworzyłaś “podwójnego obserwatora”. Jednym jest Joe, a kolejnym czytelnik. Czy to dało się rozwiązać inaczej i lepiej? Inaczej na pewno, ale nie wiem, czy lepiej. Joe taki jest. Nawet pod koniec wyjaśniasz, że on obserwuje, a później decyduje… Bawi się w boga, jest smutny. No właśnie, dużo to smutku. Mimo, ze świat kolorowy, to nastrojowo to opowiadanie jest bardzo smutne. Skłania jednak do refleksji. Może te wszystkie tematy, które poniekąd subtelnie upchnęłaś tu między wierszami, były już wielokrotnie podejmowane, to nie zaszkodzi o nich ludziom przypomnieć. 

Ok, moja opinia chyba nie jest taka straszna, więc dlaczego nie dostałaś nawet wyróżnienia? Po pierwsze, technikalia, a po drugie, fabuła. Fabuła jest tu w zasadzie bardzo skąpa. W tak pięknym kolorowym świecie mogłaś pokazać coś niesamowitego, jednak postawiłaś bardziej na snującą się opowieść i rozważania. Nie są one złe, są dobre, ale nie uderzyły aż tak, by wyróżnić. 

W każdym razie światotwórczo – dobra robota i życzę powodzenia w dalszym pisaniu! :)

 

 

 

btw. 

 

Choć SaraWinter – obrazek po prostu zacny… ale i trochę mnie martwi devil

 

Wybacz, padłaś ofiarą mojego “humoru” :D. Chociaż ten kotek to jest taki puszysty niszczyciel światów. ;)

Sarawinter,

dzięki wielkie za komentarz i uwagi! Wszystko przyjmuję i staram się wprowadzać odpowiednie wnioski/uwagi do kolejnych opowiadań, oby były lepsze choć trochę.

Dzięki za Twój czas!

Piękny świat, chociaż smutny.

Mnie też zdziwiło, że Joe nie porozmawiał z drugą stroną. Wbrew pozorom, wcale nie wymagałoby to wiele znaków – wystarczyłoby zdanko, że wywiady z drugą połową świata potwierdziły wszystko, czego piewca dowiedział się na jeleniu.

Nie wierzył Lenie, gdy ta powiedziała o ruchomym punkcie zieleni przemierzającym pustynię – musiałby być ogromny, aby wyłapały go radary na statku,

To radary rozróżniają kolory?

Babska logika rządzi!

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Hej Shanti!

 

Odkopuję opowiadanie z mroków przeszłości :-P 

Nie będę ukrywał, widać po nim, że to jedna z Twoich wcześniejszych prób, ale nie żałuję, że przeczytałem. 

 

Plusy:

Oczywiście światotwórstwo. Pomysł świetny, zarówno jeśli chodzi o ramową historię ludzkiej cywilizacji, misję Joe, jak i kulturę planety Rapsodia. 

Bardzo dobre, żywe, barwne opisy.

Ciekawe nawiązania biblijno-filozoficzne.

 

Minusy:

Science-fiction to raczej tu mało. Szczególnie kilometrowy jeleń z drzewem na plecach zaburza nieco “science” ;-) Więcej tu powiastki filozoficznej, co oczywiście samo w sobie nie jest niczym złym.

Historia dużo traci na swojej jednostronności. Joe w ogóle nie odwiedza drugiej części planety, a decyduje o jej eksterminacji. Kompletne zignorowanie “drugiej strony” sprawia, że przesłanie brzmi trochę fałszywie.

Dialogi miejscami kuleją i trącą lekkim nadęciem ;-)

 

Podsumowując, całość czytało się dobrze i po lekkim rozbudowaniu na pewno wyszedłby świetny tekst. W tej formie i tak uważam, że zasługuje na kliknięcie do biblioteki :-)

 

Przygnębiające, ale dobrze się czytało. Taki melodramat, jeżeli dobrze zrozumiałem intencję decyzji Piewcy. Ładne światotwórstwo stanowi wartość dodatnią opowiadania. :)

Cześć z przyszłości.

Ciekawy koncept boskości, okraszonej metafizyką. Nie będę wypowiadać się na temat oryginalności pomysłu ani sposobu jego wykorzystania, aczkolwiek podoba mi się, że wizyta na planecie była tylko jedną z wielu – nie była nawet głównym problemem tekstu, ot jednym z wielu przystanków międzygalaktycznej kariery Piewcy.

 

Boski jeleń skojarzył mi się z Duchem Przodków z Elden Ringa: równie tragicznej istoty-strażnika, zniszczonej przez ludzkie czyny.

 

Przyjemna lektura, pozdrawiam ;)

Nowa Fantastyka