- Opowiadanie: adam_c4 - Wyznanie starca

Wyznanie starca

Opo­wia­da­nie be­to­wa­li: Mor­der­ca­Bez­Ser­ca, Świa­to­wi­der i Kra­r85. Bar­dzo dzię­ku­ję, pa­no­wie!

 

 

III Rze­sza – po­wrót kosz­ma­ru + Użyj różdż­ki, cza­ro­dzie­ju

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Wyznanie starca

Sy­re­ny wyły, a chło­piec biegł, prze­mie­rza­jąc puste ulice. W my­ślach li­czył kroki – był wy­czer­pa­ny, ale świa­do­mość tego, że ucie­ka przed pewną śmier­cią, do­da­wa­ła mu sił. W końcu minął Stary Teatr, a potem ka­mie­ni­cę pań­stwa Ste­inów, do któ­rych przy­cho­dzi­li nie­gdyś na so­bot­nie obia­dy.

Prze­ciął skrzy­żo­wa­nie i wpadł mię­dzy drze­wa. Biegł jesz­cze dobrą chwi­lę, nim w końcu runął na zie­mię. Z ulgą wdy­chał za­pach ściół­ki i ży­wi­cy, szum liści niósł uko­je­nie. Udało mu się.

Nie chciał ucie­kać. Po­przed­nie­go dnia po­sta­no­wił, że kiedy wy­bi­je go­dzi­na, uprze się, żeby zo­stać. Wy­obra­żał sobie, jak sięga po broń i staje do boju ramię w ramię z ojcem. Nie wie­dział, czy zdo­łał­by zabić czło­wie­ka, lecz co do tego, że sam pręd­ko by zgi­nął, nie miał wąt­pli­wo­ści.

Ale kiedy roz­pę­ta­ło się pie­kło, a on, wy­pi­na­jąc pierś, za­mel­do­wał ojcu go­to­wość do walki, ten wy­mie­rzył mu po­li­czek. Na­tych­miast zgu­bił całą, roz­pacz­li­wie gro­ma­dzo­ną od­wa­gę. Nie był męż­czy­zną, tylko je­de­na­sto­let­nim chłop­cem, który – zgod­nie z wolą ro­dzi­ców – zrobi wszyst­ko, żeby prze­żyć.

– Bie­gnij! Ukryj się w lesie, bądź ostroż­ny. Dasz sobie radę.

Potem matka zło­ży­ła po­ca­łu­nek na jego zim­nym czole i po­wtó­rzy­ła słowa ojca.

Po­biegł.

Nie mógł tak leżeć w nie­skoń­czo­ność. Wstał, otrze­pał spodnie z kurzu i starł z po­licz­ka sa­mot­ną łzę. Przy­po­mniał sobie pik­nik z oka­zji Świę­ta Ener­gii, na który ro­dzi­ce za­bra­li go któ­rejś wio­sny. Był w lesie rap­tem kilka razy i jego po­wierzch­nię po­tra­fił okre­ślić tylko w dużym przy­bli­że­niu – wie­dział tyle, że las jest wiel­ki. O tym, czy nie na­tknie się w nim na ja­kieś nie­bez­piecz­ne zwie­rzę­ta, czy tru­ją­ce ro­śli­ny, nie miał żad­nej wie­dzy.

Roz­po­czął marsz i po kilku mi­nu­tach tra­fił na sze­ro­ką ścież­kę, któ­rej po­sta­no­wił się trzy­mać. Kro­czył ostroż­nie, roz­glą­da­jąc się na boki. Nagle jego uwagę przy­kuł wy­ła­nia­ją­cy się zza linii drzew kształt. Dom? Pod­cho­dząc bli­żej, do­strzegł drew­nia­ną chatę, a obok niej małą, rów­nież drew­nia­ną, budkę. Przed za­mknię­ty­mi na sko­bel drzwia­mi stał pniak, w który wbito sie­kie­rę. Chło­piec, świa­dom tego, że być może po­stę­pu­je nie­roz­trop­nie i łamie tym samym nakaz ojca, ru­szył w stro­nę za­bu­do­wań. Kiedy zna­lazł się przy dre­wut­ni, za­uwa­żył, że obok domu stoi też nie­wiel­ka obora. Po­czuł na­pły­wa­ją­cą do ust ślinę; nie pa­mię­tał, kiedy ostat­ni raz pił mleko.

– Ty to kto?

 Chło­piec ob­ró­cił się na pię­cie. Gdyby uj­rzał do­ro­słe­go, pew­nie uciekł­by bez słowa. Ale stało przed nim dziec­ko, być może jego ró­wie­śnik, choć wyż­szy o głowę. Miał jasne, krę­co­ne włosy, wy­sta­ją­ce zęby i cie­ka­wość w oczach. Nie wy­glą­dał groź­nie.

– Czy mogę do­stać tro­chę chle­ba? – wy­du­sił chło­piec. – I wody?

– Je­stem Miron. – Usły­szał w od­po­wie­dzi. – A ty?

– Sza­weł. Je­stem bar­dzo głod­ny.

– Ucie­kłeś stam­tąd?

– Tak.

,,Stam­tąd”. Jakby mówił o od­le­głej kra­inie, le­żą­cej za sied­mio­ma wy­so­ki­mi gó­ra­mi.

– Chodź – rzu­cił Miron, po czym ru­szył w stro­nę chaty. Sza­weł po­dą­żył za nim.

Prze­stę­pu­jąc przez próg, za­wa­hał się; ude­rzył go cierp­ki za­pach cho­ro­by. Izba to­nę­ła w pół­mro­ku, grube za­sło­ny od­gra­dza­ły ją od pro­mie­ni sierp­nio­we­go słoń­ca.

Z dru­gie­go po­miesz­cze­nia wy­ło­nił się krępy, bro­da­ty męż­czy­zna.

– Tata, patrz! – Miron zła­pał ojca za rękę i z uśmie­chem wska­zał Szaw­ła, jakby ten był z dawna wy­cze­ki­wa­nym go­ściem. Chło­piec za­trzy­mał się w pół kroku i, na­pi­na­jąc mię­śnie, utkwił wzrok w męż­czyź­nie.

Tam­ten rów­nież mu się przy­glą­dał. W jego spoj­rze­niu nie kryło się nic, co mogło bu­dzić nie­po­kój. Wręcz prze­ciw­nie – zmę­cze­nie i smu­tek wy­glą­da­ły zna­jo­mo, nie­szko­dli­wie.

– Je­steś ma­giem? – Padło py­ta­nie.

– Tak – przy­znał Sza­weł.

– Ucie­kłeś z getta?

– Tak.

Usły­szaw­szy dwie oczy­wi­ste od­po­wie­dzi, męż­czy­zna wes­tchnął i od­szedł w kąt po­miesz­cze­nia. Ski­nął na Szaw­ła, a ten, już bez wa­ha­nia, zbli­żył się. Przy ścia­nie stało łóżko. Le­żą­ca w nim ko­bie­ta oddy­cha­ła przez usta, po­wo­li i mia­ro­wo, a choć po­ściel okry­wa­ła ją po samą szyję, drża­ła.

– Go­rącz­kuje trze­ci dzień – oznaj­mił męż­czy­zna. – Nie mamy le­karstw. A i tak nie wiemy, co jej do­le­ga.

Chło­piec wie­dział, co na­stą­pi za chwi­lę.

– Mo­żesz ją ule­czyć? – Proś­ba padła jesz­cze szyb­ciej, niż się tego spo­dzie­wał.

Szu­kał wła­ści­wych słów, by wy­ra­zić od­mo­wę. Mu­siał to zro­bić z trzech po­wo­dów. Po pierw­sze – nie był bie­gły w ar­ka­nach lecz­nic­twa, jego próby i tak speł­zły­by na ni­czym. Mógł­by mimo wszyst­ko spró­bo­wać, gdyby nie ko­lej­ny powód – po dłu­gich mie­sią­cach nędzy, w trak­cie któ­rych wy­chudł i osłabł, sto­so­wa­nie magii trans­fu­zyj­nej mo­gło­by go zabić. Po trze­cie, mu­siał­by przy­znać, że…

Nagle Miron pod­biegł do okna i od­chy­lił za­sło­nę. Nim oj­ciec zdą­żył za­py­tać, czego tam wy­pa­tru­je, dźwięk sil­ni­ka stał się sły­szal­ny dla wszyst­kich.

– Mo­to­cykl! Dwóch żoł­nie­rzy!

Męż­czy­zna też wyj­rzał na ze­wnątrz. Potem, jakby chcąc peł­niej uświa­do­mić sobie grozę sy­tu­acji, spoj­rzał na Szaw­ła.

– Do piw­ni­cy! – krzyk­nął Miron.

Oj­ciec zła­pał go za ramię i po­trzą­snął.

– Dur­niu! – wrza­snął. – No i co byś po­wie­dział, gdyby go tam zna­leź­li?!

Ode­pchnął od sie­bie syna. Teraz w jego oczach ko­tło­wa­ły się strach i de­ter­mi­na­cja.

– Po­słu­chaj! – Po­chy­lił się nad ma­giem, który mógł spro­wa­dzić na nich wszyst­kich śmierć. – Nie od­zy­waj się, kiedy tu wejdą. Ani słowa, ro­zu­miesz?

– Do­brze.

War­kot sil­ni­ka na­ra­stał, aż w końcu umilkł. Męż­czy­zna roz­ka­zał chłop­com usiąść przy stole, po czym wy­cią­gnął skądś bla­sza­ną bańkę i nalał z niej mleka do dwóch szkla­nek. Skrzy­żo­wał ra­mio­na na pier­si i wzniósł oczy ku górze. Wzy­wał na pomoc swoje bó­stwa.

Zbli­ża­li się. Od­głos cięż­kich, zwia­stu­ją­cych tra­ge­dię kro­ków nie prze­szka­dza­ł Szaw­ło­wi w się­gnię­ciu po mleko. Sma­ko­wa­ło cu­dow­nie.

Żoł­nie­rze we­szli bez pu­ka­nia, igno­ru­jąc rzu­co­ne przez ojca po­wi­ta­nie. Jeden z nich trzy­mał pi­sto­let ma­szy­no­wy.

Ten drugi, wy­glą­da­ją­cy na do­wód­cę, ro­zej­rzał się po izbie i za­trzy­mał spoj­rze­nie na Szaw­le.

– Nie wie­dzia­łem, że masz dwóch synów. – W świsz­czą­cej mowie po­brzmie­wa­ła kpina.

Go­spo­darz za­czął mówić. Bie­gle ope­ro­wał ję­zy­kiem oku­pan­ta, mu­siał go po­znać na długo przed wojną. Sza­weł zro­zu­miał nie­mal wszyst­ko z gład­kiej, peł­nej kłamstw ga­da­ni­ny: męż­czy­zna twier­dził, że chło­piec jest jego sio­strzeń­cem i przy­sła­no go tutaj ze wzglę­du na nie­dy­spo­zy­cyj­ność pani domu. To dziec­ko wy­cho­wa­ne w mie­ście, ale pra­co­wi­te i po­jęt­ne. Jest tutaj od rana i wkrót­ce wraca do domu. Nie chcą, żeby zo­sta­wał na noc. Za dużo kło­po­tu z obo­wiąz­kiem mel­dun­ko­wym.

Na­stęp­nie pod­niósł bańkę i za­py­tał in­tru­zów, czy nie mają ocho­ty po­si­lić się przed dal­szą drogą.

Do­wód­ca się­gnął do za­wie­szo­nej u pasa ka­bu­ry i wy­szarp­nął z niej kru­ge­ra. Ude­rzył. Męż­czy­zna runął na zie­mię, roz­le­wa­jąc mleko. Miron sko­czył ku niemu, krzy­cząc, a chora ko­bie­ta, z tru­dem sia­da­jąc na łóżku, za­pew­nia­ła, że do­szło do po­mył­ki, że ten chło­pak na­praw­dę jest synem jej szwa­gier­ki.

Go­spo­darz wstał, trzy­ma­jąc się za roz­cię­te czoło. Z prze­ko­na­niem opo­wia­dał ko­lej­ne łgar­stwa, ma­ją­ce za­cho­wać ich przy życiu. Na marne – żoł­nierz z długą bro­nią ru­szył w stro­nę łóżka, a ten drugi, wciąż ści­ska­jąc za­krwa­wio­ny pi­sto­let, chwy­cił Szaw­ła za kark. Bez trudu wy­cią­gnął go na śro­dek izby i dalej, ku drzwiom.

Prze­ra­żo­ny chło­piec le­d­wie re­je­stro­wał bieg wy­da­rzeń; w jed­nej chwi­li zna­lazł się przy drzwiach, a w na­stęp­nej już leżał na tra­wie, przed chatą. Mąż, żona oraz ich syn zo­sta­li wy­wle­cze­ni w ślad za nim. Wrzesz­cze­li, bła­ga­li, klęli się na wszyst­kie świę­to­ści.

Tym­cza­sem po­tęż­ny słup dymu, wi­docz­ny nad linią drzew, mknął ku błę­kit­ne­mu niebu. Getto pło­nę­ło.

Jeden z żoł­nie­rzy kazał im się za­mknąć i god­nie przy­jąć swój los. Dodał, że są głupi i że tak się koń­czy do­kar­mia­nie szczu­rów. Ro­dzi­ce przy­war­li do sie­bie, obej­mu­jąc syna. W ob­li­czu śmier­ci męż­czy­zna stra­cił całą su­ro­wość; pła­kał, za­ci­ska­jąc zęby. Ko­bie­ta, odzia­na w mokrą od potu ko­szu­lę, chwia­ła się na no­gach, szep­cząc słowa mo­dli­twy. Miron stał nie­ru­cho­mo, jak przed obiek­ty­wem apa­ra­tu fo­to­gra­ficz­ne­go. Dłoń ojca za­kry­wa­ła mu oczy.

Sza­weł się­gnął ku ple­com, by spraw­dzić, czy to, co scho­wał pod ubra­niem, wciąż tam tkwi­. Przy­mknął oczy i przy­wo­łał myśli do po­rząd­ku.

– Ognia!

Kiedy padły strza­ły, chło­piec krzyk­nął; przez mo­ment był pe­wien, że za­klę­cie nie za­dzia­ła.

Lu­dzie, któ­rych po­śred­nio ska­zał na śmierć, wciąż stali, kuląc się i la­men­tu­jąc. Kaci w mig zro­zu­mie­li, co się wy­da­rzy­ło; do­strze­gli za­wie­szo­ne w po­wie­trzu kule. Po­ci­ski błysz­cza­ły w pro­mie­niach słoń­ca.

Za­ci­ska­jąc palce na ukry­tej różdż­ce, młody mag wy­po­wie­dział ko­lej­ne za­klę­cie. Tchnął w kule le­d­wie uła­mek ener­gii, z którą przed chwi­lą mknę­ły w prze­ciw­nym kie­run­ku. Mimo to re­zul­tat prze­rósł jego ocze­ki­wa­nia.

Oło­wia­ny deszcz się­gnął celu. Żoł­nierz z ka­ra­bi­nem osu­nął się na zie­mię ni­czym ma­rio­net­ka, któ­rej nagle prze­cię­to sznur­ki. Drugi z opraw­ców zgiął się w pół, a jego dło­nie za­czę­ły krą­ży­ć po ciele w po­szu­ki­wa­niu ran. Jeden z po­ci­sków utkwił mu w ra­mie­niu, a kiedy pod­niósł wy­krzy­wio­ną w furii twarz, chło­piec za­uwa­żył głę­bo­kie roz­cię­cie na bro­dzie. Za­bra­kło paru cen­ty­me­trów…

Sza­weł uniósł różdż­kę. Całą na­dzie­ję po­kła­dał w tym ka­wał­ku ma­gicz­ne­go dębu, który oj­ciec zdo­łał ja­kimś cudem prze­my­cić za mury getta i to tak, aby utrzy­mać to w ta­jem­ni­cy przed wszyst­ki­mi – wro­ga­mi i przy­ja­ciół­mi. Wy­star­czył jeden donos, aby cała ka­mie­ni­ca tra­fi­ła pod ścia­nę.

Chło­piec przy­po­mniał sobie zi­mo­we po­po­łu­dnie sprzed wielu lat. Mama po­wie­dzia­ła, że musi iść po spra­wun­ki, a kiedy tylko za­mknę­ły się za nią drzwi, oj­ciec wrę­czył sy­no­wi różdż­kę – przed­miot, na który malec nie mógł nawet spo­glą­dać, a jego do­tknię­cie gro­zi­ło so­lid­nym prze­trze­pa­niem skóry.

– To jak? Roz­pa­lisz w piecu?

Kuc­nął i zła­pał syna za nad­gar­stek. Kil­ka­krot­nie wy­po­wie­dział za­klę­cie, które mały uczeń miał oka­zję sły­szeć już wiele razy.

– Ignis. No, spró­buj. Ignis.

Spró­bo­wał. Na rogu ga­ze­ty, uło­żo­nej na su­chych ga­łąz­kach, za­tań­czył pło­mień.

– Brawo! Zuch chło­pak!

Oj­ciec Szaw­ła za­sia­dał w ra­dzie getta i jako jeden z nie­licz­nych uwa­żał, że mo­bi­li­zo­wa­nie magów do po­wszech­ne­go zrywu jest czy­stym sza­leń­stwem. Kiedy zdał sobie spra­wę z tego, że wkrót­ce doj­dzie do rzezi, do­ło­żył wszel­kich sta­rań, aby ura­to­wać swego syna – nie ba­cząc na ry­zy­ko, zor­ga­ni­zo­wał dla niego różdż­kę. Wła­śnie dla­te­go chło­piec był zde­cy­do­wa­ny, aby od­mó­wić po­mo­cy cho­rej ko­bie­cie. Zro­bił­by to wbrew sobie, kie­ro­wa­ny lo­jal­no­ścią i stra­chem; chwa­ląc się różdż­ką przy każ­dej oka­zji, mógł spro­wa­dzić na sie­bie nie­bez­pie­czeń­stwo, dep­cząc tym samym po­świę­ce­nie naj­bliż­szej mu osoby.

Sza­weł wró­cił do rze­czy­wi­sto­ści. Uj­rzał wy­mie­rzo­ne­go w sie­bie kru­ge­ra.

– Ignis!

Głowa i barki żoł­nie­rza sta­nę­ły w pło­mie­niach. Wrzesz­cząc, po­mknął przed sie­bie. Wpadł na ścia­nę dre­wut­ni, stra­cił rów­no­wa­gę i upadł, nie prze­sta­jąc wyć. Ję­zy­ki ognia roz­peł­zły się po tra­wie, się­gnę­ły drew­nia­nych ścian.

– Ty dia­ble!

Bro­da­ty męż­czy­zna runął na Szaw­ła, prze­wra­ca­jąc go na zie­mię. Szorst­kie palce po­mknę­ły ku szyi.

– Patrz, co na­ro­bi­łeś! Dia­ble! Szczu­rze! – Bro­dacz ob­na­żył zęby, stał się dzi­kim zwie­rzę­ciem. 

Mag był wy­czer­pa­ny, ale zdo­łał użyć ko­lej­ne­go za­klę­cia. Ode­pchnął opraw­cę, po­de­rwał się i po­mknął ku drze­wom. Spoj­rzał przez ramię. Ży­wioł, plu­jąc iskra­mi, po­że­rał dre­wut­nię. Jeden z żoł­nie­rzy, już nie­ru­cho­my, pło­nął jak po­chod­nia, drugi zaś, śmier­tel­nie ranny, wy­cią­gał rękę ku niebu. Matka i Miron gdzieś prze­pa­dli, naj­pew­niej po­bie­gli do chaty, by ra­to­wać do­by­tek przed ogniem.

Sza­weł znów ucie­kał. Z ulgą i wdzięcz­no­ścią po­wi­tał głos, który nie­ocze­ki­wa­nie ode­zwał się w jego gło­wie.

,,To się nie stało. To się nie stało. To się nie stało…”

Spo­koj­ny i ka­te­go­rycz­ny, przy­po­mi­nał głos ojca. Prze­ra­żo­ny chło­piec pra­gnął mu ulec.

Mu­siał mu ulec.

 

***

 

Uro­czy­sto­ści upa­mięt­nia­ją­ce wy­buch po­wsta­nia w get­cie były dużym, mię­dzy­na­ro­do­wym wy­da­rze­niem.

Sza­weł Klug­mann rzad­ko brał w nich udział, choć or­ga­ni­za­to­rzy za­pra­sza­li go rok­rocz­nie. Zgo­dził się wy­stą­pić rap­tem kilka razy, za­wsze przy oka­zji okrą­głych rocz­nic – te cie­szy­ły się szcze­gól­nym za­in­te­re­so­wa­niem lo­kal­nej i świa­to­wej opi­nii pu­blicz­nej.

Pań­stwo­wa Rada Ma­gicz­na nie kryła zdu­mie­nia, kiedy stary Klug­mann przy­jął za­pro­sze­nie na ob­cho­dy, czczą­ce pa­mięć tych, któ­rzy przed sie­dem­dziesięcio­ma trze­ma laty wo­le­li zgi­nąć w walce, niż dać się za­gło­dzić albo wy­wieźć do obo­zów za­gła­dy.

Ty­sią­ce ludzi, wśród któ­rych prze­wa­ża­li ma­go­wie z róż­nych stron świa­ta, zgro­ma­dzi­ły się wokół placu Bo­ha­te­rów Getta. Ob­cho­dy roz­po­czę­to kon­cer­tem smycz­ko­wym, na­stęp­nie głos za­brał pre­zy­dent Go­ściń­ski (nie­mag, acz bar­dzo przez magów ce­nio­ny za mą­drość i dobre serce). Po krót­kim wy­stąpie­niu za­po­wie­dział ko­lej­ne­go mówcę – wiel­kie­go maga, poetę, pi­sa­rza i fi­lan­tro­pa – dok­to­ra Szaw­ła Klug­man­na.

Pla­cem wstrzą­snę­ły owa­cje. Gdyby ktoś ze­chciał uło­żyć ran­king dwu­dzie­stu naj­po­pu­lar­niej­szych magów ostat­nie­go stu­le­cia, Klug­mann bez wąt­pie­nia za­jął­by wy­so­ką po­zy­cję. Jego książ­ki hi­sto­rycz­ne osią­ga­ły mi­lio­no­we na­kła­dy, tłu­ma­czo­no je na dzie­siąt­ki ję­zy­ków. Autor sły­nął z ostre­go pióra, które po­wścią­gał, snu­jąc roz­wa­ża­nia o daw­nych, tra­gicz­nych cza­sach. Po­tra­fił chwy­cić za serce, mało kto pisał o woj­nie tak, jak on.

Sta­rzec wszedł na po­dest, po­pra­wił mi­kro­fon i oparł dło­nie na mów­ni­cy. W jed­nej z nich ści­skał różdż­kę. Tę samą, któ­rej po­świę­cił znany wiersz.

– To nie po­trwa długo – wy­chry­piał do mi­kro­fo­nu. – Sły­szy­cie, że mó­wie­nie spra­wia mi trud­ność. Gdyby nie magia, umilkł­bym już dawno temu, co nie by­ło­by takie złe, bo wów­czas nie mu­sielibyście się tutaj ze mną mę­czyć.

Żart na­gro­dzo­no śmie­chem i krót­ką owa­cją. Spe­cy­ficz­na, rze­ko­mo an­ty­spo­łecz­na po­sta­wa Klug­man­na zjed­ny­wa­ła mu sym­pa­tię. Choć uni­kał pu­blicz­nych wy­stą­pień i nie udzie­lał wy­wia­dów, rów­no­cze­śnie an­ga­żo­wał się w akcje spo­łecz­ne i był pre­ze­sem dużej fun­da­cji cha­ry­ta­tyw­nej.

– Chciał­bym opo­wie­dzieć wam o czymś, o czym mil­cza­łem przez sie­dem­dzie­siąt trzy lata – kon­ty­nu­ował. – Jak do­brze wie­cie, w dniu, w któ­rym moi współ­bra­cia po­sta­no­wi­li wal­czyć, ucie­kłem z getta. Przez wiele dni błą­ka­łem się po lesie. Prze­ży­łem dzię­ki szczę­ściu i ogrom­ne­mu spry­to­wi mego ojca, który zdo­łał prze­my­cić dla mnie różdż­kę.

Wspo­mniaw­szy o ka­wał­ku ma­gicz­ne­go drew­na, przy­ło­żył go do gar­dła i wy­szep­tał za­klę­cie. Po chwi­li mówił dalej:

– Do­tych­czas nie wspo­mnia­łem ni­ko­mu o tym, że w lesie tra­fi­łem na chatę za­miesz­ka­ną przez młode mał­żeń­stwo i ich syna, mo­je­go ró­wie­śni­ka. Ko­bie­ta była cięż­ko chora.

Sta­rzec po­now­nie prze­rwał, przy­kła­da­jąc różdż­kę do gar­dła. Tłum mil­czał, ocze­ku­jąc dal­sze­go ciągu hi­sto­rii.

– Ci lu­dzie przy­ję­li mnie pod swój dach, choć do­brze wie­dzie­li, czym to grozi. Na­kar­mi­li mnie. A ja, wdzięcz­ny za ich dobre serce, spró­bo­wa­łem pomóc. Byłem nie­do­uczo­ny i słaby, ale bar­dzo zde­ter­mi­no­wa­ny. Udało się. Stan cho­rej po­lep­szał się z go­dzi­ny na go­dzi­nę.

Sza­weł się­gnął po przy­go­to­wa­ną dla niego szklan­kę wody i opróż­nił ją trze­ma ły­ka­mi.

– Nagle zja­wi­ło się dwóch żoł­nie­rzy. Szu­ka­li ucie­ki­nie­rów z getta. Sy­tu­acja była bez­na­dziej­na, wszy­scy zdą­ży­li­śmy po­że­gnać się z ży­ciem. Żoł­nie­rze wpa­dli do środ­ka i uj­rze­li mnie, po­chy­lo­ne­go z różdż­ką nad chorą ko­bie­tą. Co zro­bi­li? Wy­szli bez słowa. Tak po pro­stu.

Sta­rzec za­milkł. Wziął kilka głę­bo­kich wde­chów.

– Zwra­cam się do was wszyst­kich: prze­stań­cie! Tak, wy. Mi­nę­ło tyle lat, a wy cią­gle… nie tylko po­li­ty­cy, choć zwłasz­cza oni, się­ga­cie do tam­tej tra­gicz­nej wojny, żeby mio­tać oskar­że­nia, wy­ty­kać rze­ko­mą opie­sza­łość albo krwio­żer­czość, okła­dać się sta­ty­sty­ka­mi…

Po­śród tłumu na­ra­stał szmer. Sza­weł za­chwiał się i przez chwi­lę wy­glą­da­ło na to, że zej­dzie z mów­ni­cy. Za­miast tego, wy­krzy­czał:

– Lu­dzie umie­ra­li po to, że­by­ście dzi­siaj dep­ta­li ich pa­mięć, to­cząc ma­łost­ko­we spory!

Zgro­ma­dzo­ne za ple­ca­mi star­ca ważne oso­bi­sto­ści wy­mie­nia­ły spoj­rze­nia.

– Otwórz­cie oczy. Prze­stań­cie roz­ko­szo­wać się swoją śle­po­tą.

Wy­po­wie­dziaw­szy te dwa zda­nia, sta­rzec upadł. Szmer tłumu prze­ro­dził się w krzyk.

 

***

 

Na­stęp­ne­go dnia wie­dzia­no już wszyst­ko.

Sza­weł Klug­mann od wielu ty­go­dniu oszu­ki­wał śmierć. Jego bli­ski przy­ja­ciel wy­znał, że oso­bi­ście mu w tym po­ma­gał, rzu­ca­jąc za­klę­cia pod­trzy­mu­ją­ce życie, kiedy Klug­mann od­po­czy­wał albo spał. Po co to wszyst­ko? Pra­gnął do­trwać do rocz­ni­cy i wy­gło­sić ostat­nią prze­mo­wę.

Media po­trak­to­wa­ły zmar­łe­go ze współ­czu­ciem.

Za­zna­czo­no, że od wielu lat cho­ro­wał, co mu­sia­ło wpły­nąć na jego pro­ce­sy my­ślo­we. Smut­ne, lecz praw­dzi­we.

W te­le­wi­zji rzą­do­wej po­wie­dzia­no, że zo­sta­nie za­pa­mię­ta­ny tak, jak by sobie tego ży­czył: jako wy­traw­ny iro­ni­sta o go­łę­bim sercu.

Nie za­po­mnia­no, rzecz jasna, o jego chwy­ta­ją­cym za serce wy­zna­niu. W li­czą­cej sie­dem­set stron bio­gra­fii, która po­ja­wi­ła się na rynku nie­dłu­go po jego śmier­ci, po­świę­co­no temu wy­zna­niu jeden aka­pit. Znany pu­bli­cy­sta po­chy­lił się nad nim w swo­jej re­cen­zji:

,,Sza­weł Klug­mann opo­wie­dział tę wzru­sza­ją­cą hi­sto­rię tuż przed śmier­cią. Nie­ste­ty, zdą­żył jesz­cze wy­rzu­cić z sie­bie potok dzi­wacz­nych pre­ten­sji, skie­ro­wa­nych do ca­łe­go świa­ta. To było bar­dzo nie w jego stylu. Tak samo zresz­tą, jak sama hi­sto­ryj­ka, którą, nawet jeśli w nią nie wie­rzę, to uwa­żam za pięk­nie wy­my­ślo­ną”.

Koniec

Komentarze

Cześć! Pierwszy!

Powtórzę głównie opinię z bety. Oj nie lekki temat wziąłeś na warsztat, wielki punkt za pomysł. Zrealizowałeś go (imho) nieźle. Mam wrażenie, że jest on inspirowany prawdziwą historią, bo brzmi to wręcz zbyt ludzko, by się nie wydarzyć.

Getto dla magów w czasach okupacji. Strach uciekiniera, niepewność jutra, nie znająca litości pogoń. A potem użycie ukrytej broni i ucieczka. Nie mówisz nic o dalszych losach napotkanej rodziny, pozostawiając im „otwarte zakończenie”. Bardzo pasuje to do obrazowania czasów wojny.

Podoba mi się też kłamstwo w ostatnim przemówieniu. Jak koloryzuje, zaklina rzeczywistość, wybiela się, jednocześnie chcąc przekazać coś innym. To takie ludzkie. Forma publicznej spowiedzi, rozpaczliwa próba zagłuszenia sumienia, wiara w to, że jego słowa coś zmienią.

Napisane poprawnie, zgrabnie, bez zgrzytów. Czytanie tego to sama przyjemność. Wciąga. Pozbycie się tamtego ostatniego zdania chyba faktycznie poprawia wydźwięk końcówki.

3P dla Ciebie: Pozdrawiam, powodzenia w konkursie no i polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Świetne opowiadanie! Zastanawiałam się nawet, czy nie jesteś przypadkiem Rowling i czy nie mam przed sobą prequela Pottera – to oczywiście komplement, bo czytałam z ogromną przyjemnością. 

Przez moment miałam cichą nadzieję, że dowódca okaże się Hansem Landą (Tarantino team :D) i napije się mleka, ale cóż… historia okazała się poważna i szczerze mnie poruszyła, jak gdybym czytała czyjeś rzeczywiste wspomnienia z wojny.

Gorzkie zakończenie pasuje do całości – smutne, że Szawłowi mimo tak wielkich chęci nie udało się nikogo przekonać. No ale takie historie pisze życie.

Jeszcze nie mogę polecać do biblioteki, więc na razie klikam mentalnie ;) Jak widzisz, tekst wywołał u mnie wiele ciekawych skojarzeń, jeszcze mogłabym wymienić kilka.

Pozdrowienia!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Wspaniale ludzki bohater. Bardzo autentyczna puenta. To:

To było bardzo nie w jego stylu.

jakoś najbardziej ruszyło. Zarzut wyjścia z roli, otwarcia się. Bardzo aktualne. Szczerość jest chyba mało popularna w dzisiejszych czasach…

 

Po przeczytaniu opowiadanko zostało mi w myślach, więc przynajmniej na mnie działa.

 

Ukłony

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Witajcie!

 

Krarze, Twoja opinia bardzo mnie cieszy. Dzięki za wszystko, pozdrawiam serdecznie!

 

nati

 

Przez moment miałam cichą nadzieję, że dowódca okaże się Hansem Landą

 

Ha! To, że Landa w trakcie pamiętnej sceny z ,,Bękartów” pił mleko, zupełnie wypadło mi z głowy :) Ciekawe, czy pisząc tę scenę, nie sięgnąłem po jakieś podświadome skojarzenie :)

Jeszcze nie mogę polecać do biblioteki, więc na razie klikam mentalnie ;)

Dzięki :) Cieszę się, że tak wysoko oceniasz moje opowiadanie. Pozdrawiam!

 

TYRANOTYTANIE 3000,

Po przeczytaniu opowiadanko zostało mi w myślach, więc przynajmniej na mnie działa.

Super, chyba każdy autor liczy na takie słowa :) Dziękuję za wizytę, pozdrawiam!

Zgrabnie zestawiłeś te dwa tematy. Powiadasz, że to było odwieczne palenie czarownic? Na swój sposób tak…

Faktycznie, bardzo ludzka reakcja. Aż zahacza o obyczajówkę. No, ale niech Ci będzie.

Babska logika rządzi!

Witaj, Finklo!

Aż zahacza o obyczajówkę.

Chyba tak. Coś często zbaczam w te rejony.

Dziękuję za lekturę i klika :) Pozdrawiam!

Powtarzając opinię z bety, ciekawy tekst, używający lekko fantastycznego sztafażu do przedstawienia uniwersalnej dla każdego czasu prawdy, iż świadkowie historii wcale niekoniecznie opowiadają ją tak, jak rzeczywiście się odbyła, i pewnie czasem sami nawet zaczynają wierzyć we własne kłamstwa, byle zracjonalizować przeżyty koszmar.

Cześć, Światowiderze!

świadkowie historii wcale niekoniecznie opowiadają ją tak, jak rzeczywiście się odbyła, i pewnie czasem sami nawet zaczynają wierzyć we własne kłamstwa, byle zracjonalizować przeżyty koszmar.

Świetnie to ująłeś! Właśnie to, w głównej mierze, pragnąłem ukazać. Dziękuję za komentarz, no i za pomocną betę! Pozdrawiam!

Outta jest szczęśliwy, bo dzisiejszej nocy trafia na same dobre opowiadania. Bo to opowiadanie jest bardzo dobre.

Literatura zahaczająca o tematy związane z gettami jest gorzka i dla mnie ciężkostrawna. Tobie udało się tę gorzkość zachować, jednocześnie tym fantastycznym sztafażem wciągnąć i mnie nie zmęczyć. Skojarzenie ze sceną otwierającą “Bękarty wojny” jest silne, jednak zachowanie żołnierzy każe je porzucić, co tekstowi wychodzi na dobre, bo człowiek oczekuje kalki, a dostaje coś zupełnie innego.

Bardzo gładko płynie się przez tekst i tylko raz się zatrzymałem przy tej retrospekcji z ojcem i zaklęciem ignis, bo jakoś spodziewałem się, że będzie krótkim, jednozdaniowym wspomnieniem a Ty rozbudowałeś ją nieco. Ale to nawet nie jest zarzut, jedynie uwaga :)

No i ta końcówka z przemową. Światowider napisał:

 świadkowie historii wcale niekoniecznie opowiadają ją tak, jak rzeczywiście się odbyła, i pewnie czasem sami nawet zaczynają wierzyć we własne kłamstwa, byle zracjonalizować przeżyty koszmar.

A Ty napisałeś, że to chciałes pokazać. Ja tutaj widze jednak jeszcze jedną, nie wiem czy zamierzoną, głębszą warstwę. To taka warstwa nasuwająca odlegle skojarzenia z Watchmen na przykład. Kłamstwo, które funkcjonować będzie jako prawda, bo tak jest lepiej dla świata. Szaweł sporo trudu sobie zadał, żeby dożyć tej rocznicy i nie kupuję tego, że zrobił to by się wybielić. Przecież nikt o tym nie wiedział, więc nie mógł mu niczego zarzucić a wszyscy go szanowali i podziwiali. Gdyby powiedział prawdę, możnaby to traktować jako próbę publicznej spowiedzi przed śmiercią, ale nie, Szaweł skłamał. I mógł dobrze o tym wiedzieć, że to kłamstwo. Po co więc? Według mnie po to, by tym kłamstwem pokazać ludziom to, co wykrzyczał, a co było jego życzeniem – żyć w lepszym świecie. Pokazać, że nie wszyscy to bestie, że ludzie potrafią być dobrzy, a toczone spory, odwołujące się do tego co było jedynie jątrzą rany, które dawno powinny się zasklepić. I nawet jeśli jego ostatnia historia jest kłamstwem, to jest kłamstwem szlachetnym, mającym otworzyć oczy i pozwolić zrobić kolejny, mały kroczek ku lepszemu jutru. Tym bardziej, że to kłamstwo nie krzywdzi już nikogo żywego. Śmierć Szawła, która następuje chwilę później ma uwiarygodnić jego słowa, wywołać efekt szoku, odejście znanego człowieka już na zawsze wiążąc z jego ostatnimi słowami. Co chyba nie do końca w tym świecie wyszło, skoro w biografii bohatera na ten temat pojawiła się jedynie wzmianka, a publicyści podważają prawdziwość jego wyznania.

Mnie się to podoba, nawet jeśli nie to było Twoim zamiarem. Tak sobie to odczytuję i basta ;)

Oczywiście polecam do biblioteki, bo taki tekst nie może w niej nie być.

 

Poniżej garść uwag:

 

W końcu minął Stary Teatr, a potem kamienicę państwa Steinów, do których przychodzili niegdyś na sobotnie obiady.

Piszesz tutaj o Szawle, o jego ucieczce, a nagle wyskakujesz z “przychodzili” i każesz mi się domyślać kim są ci “oni” z którymi Szaweł przychodził. Może dookreślić?

 

Podchodząc bliżej, dostrzegł drewnianą chatę, a obok niej małą, również drewnianą, budkę.

To wtrącenie wywaliłbym, bo to, że budka była drewniana nie ma znaczenia a jakoś wybija z rytmu.

 

– Jestem Miron – usłyszał w odpowiedzi. – A ty?

Usłyszał chyba dużą, bo to nie jest czynnośc paszczowa.

 

Obchody rozpoczęto koncertem smyczkowym, następnie głos zabrał prezydent Gościński (niemag, acz bardzo przez magów ceniony za mądrość i dobre serce).

Nie ciepię nawiasów w tekście, poza kilkoma wyjątkami. Wywaliłbym to, bo po co nam wiedzieć, że prezydent był niemagiem i był ceniony? To niczego nie wnosi, prezydent nie odgrywa żadnej roli, a tekst w nawiasie bardziej brzmi jak zapisek autora na temat wykreowanej w jego głowie postaci, niż spójny z resztą historii element opowiadania.

 

To tyle.

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

Cześć, Adam!

Lekko to tu nie jest, ale o pewnych tematach nie da się inaczej. Chodzi o sam przekaz, nie o styl oczywiście. Konstrukcja bez zarzutu – scena ucieczki i nalotu na kryjówkę fajnie współgra z bardziej refleksyjnym finałem. Brawo za odpowiednie wytonowanie patosu w przemowie Szawła, bo ryzykowałeś zahaczenie o trochę zbyt wysokie C, udało się jednak z tego nieźle wybrnąć. Podsumowując, kawał dobrego tekstu, kryteria konkursowe spełnione. Można klikać.

Pozdrawiam

Witaj, Outta Sewerze!

Cholera, Twój komentarz to niemal mnie wzruszył, bo Ty perfekcyjnie, idealnie wręcz, odczytałeś tę głębszą warstwę, którą miałem nadzieję zawrzeć w opowiadaniu!

Kłamstwo, które funkcjonować będzie jako prawda, bo tak jest lepiej dla świata. Szaweł sporo trudu sobie zadał, żeby dożyć tej rocznicy i nie kupuję tego, że zrobił to by się wybielić. Przecież nikt o tym nie wiedział, więc nie mógł mu niczego zarzucić a wszyscy go szanowali i podziwiali.

Można założyć, że Szaweł, racjonalizując wojenny koszmar, wmówił sobie, że wszystko potoczyło się tak, jak przedstawił to podczas przemówienia. A tę ,,swoją prawdę" wyrzucił z siebie w ramach sprzeciwu względem polityków i podległych im społeczeństw, którzy wciąż rozpamiętują wojenną tragedię po to, by wzajemnie się oskarżać.

A co, jeśli Szaweł skłamał z premedytacją? Chciałem zaznaczyć, że był on typem chłodnego, zdystansowanego inteligenta, cieszącego się sławą ironisty. Owszem, skorego do subtelności i wzruszeń – w końcu był również poetą – ale powszechnie utożsamiano go z postacią rzutkiego, bezkompromisowego gościa, który przeżył wojnę i zrobił oszałamiającą karierę. Myślę więc, że dając ostatni występ, Szaweł liczył się z tym, że wyjdzie na szaleńca lub łgarza, w dodatku popełniając wizerunkowe samobójstwo – schorowany staruszek, który w sposób niemal przesadnie patetyczny opowiada łzawą historyjkę? Przecież to narażenie się na śmieszność. No, chyba że Szaweł wierzył w to, że – jak zauważyłeś – swoim wyznaniem uczyni świat odrobinę lepszym, a to, czy zostanie wyszydzony, miał w głębokim poważaniu. Jest to więc moralnie niejednoznaczna sytuacja, w której można zaryzykować stwierdzenie, że kłamstwem mógł odkupić zamilczanie prawdy. 

Co chyba nie do końca w tym świecie wyszło, skoro w biografii bohatera na ten temat pojawiła się jedynie wzmianka, a publicyści podważają prawdziwość jego wyznania.

No właśnie – nie wyszło. Nie dlatego, że dla części publicystów i dziennikarzy wizerunek Klugmanna – ironisty w zestawieniu z ckliwym starcem budził tak potężny dysonans, że ów dysonans należało zracjonalizować. Akt strzelisty Szawła, którym ten pragnął załagodzić wciąż żywe resentymenty, został przez przedstawicieli czwartej władzy potraktowany jako mało istotny wybryk starca, coś co w zasadzie należałoby wykpić, ale przez szacunek dla tak ważnej persony potraktowano ją jedynie ,,ze współczuciem".

Przyznam, że ostatni fragment uszyłem dość grubymi nićmi, przedstawiając kreatorów opinii publicznej – a więc rządowe media, wydawcę literatury faktu, prasowego recenzenta – jako tych, którzy nie są zainteresowaniem wygaszaniem sporów i szukania porozumień ponad podziałami, ale siłę, która dąży do zaogniania konfliktów.

 

A skoro już się rozpisałem, zwrócę też uwagę na to, że w konfrontacji Szawła z mieszkającą w lesie rodziną niemagów i siłami okupanta, chciałem zawrzeć szerszy obraz ówczesnej sytuacji – mamy więc dwie strony uciśnionych, którzy w różnym stopniu cierpią pod okupacją i wzajemnie sobie nie ufają, choć - co ludzkie i naturalne – pragną sobie pomóc. Niestety, w obliczu zagrożenia, są gotowe zwrócić się przeciwko sobie, choćby w pragnieniu ślepego, nieracjonalnego odwetu. Typowa sytuacja, w której ofiara staje się katem. W końcu ojciec, w przypływie wynikającej z bezsilności furii, próbował zabić Szawła, dodatkowo sięgając po język okupanta (nazywając go ,,szczurem" i ,,diabłem").

 

Serdecznie dziękuję za komentarz i polecenie do biblioteki!

Dziękuję też za uwagi, jutro z pewnością się im przyjrzę :)

 Pozdrawiam!

 

Cześć, oidrin!

Brawo za odpowiednie wytonowanie patosu w przemowie Szawła, bo ryzykowałeś zahaczenie o trochę zbyt wysokie C, udało się jednak z tego nieźle wybrnąć.

Uff, to dobrze :) Chciałem, żeby było patetycznie, tak na granicy, ale jednak bez przeginki :)

Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu, dziękuję za polecajkę!

Pozdrawiam! 

Cieszę się, Adamie, że mój komentarz sprawił Ci przyjemność. Czyli wychodzi na to, że nie nadinterpretowałem Twojego tekstu, co cieszy mnie równie mocno. Szukanie drugiego dna to fajna zabawa, a u Ciebie szukać nawet zbyt głęboko nie musiałem, bo ta myśl, o której pisałem wcześniej, była tuż pod powierzchnią. Tym bardziej uważam, że tekst powinien do biblioteki trafić, skoro autor w świadomy sposób sięgnął po motyw, który powinien przemówić do każdego ;)

 

Jeszcze tylko jedna sprawa:

Chciałem zaznaczyć, że był on typem chłodnego, zdystansowanego inteligenta, cieszącego się sławą ironisty. Owszem, skorego do subtelności i wzruszeń – w końcu był również poetą – ale powszechnie utożsamiano go z postacią rzutkiego, bezkompromisowego gościa, który przeżył wojnę i zrobił oszałamiającą karierę.

Czy trafnie odczytuję nawiązania do postaci Kurta Vonneguta?

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Bardzo dobre i niejednoznaczne opowiadanie, nawet jeśli część informacji (jak np. ta o prezydencie) jest nadmiarowa, bo (przynajmniej w moim odczuciu) nie buduje klimatu ani nie wzbogaca historii. 

Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że to jest jedyna rzecz, do której mogę się tu przyczepić. 

Historia napisana sprawnie, jest wciągająca i żywa w takim sensie, że widzę to, co się w tekście dzieje. Do tego jest to jedno z opowiadań, kiedy przeskok w czasie wyjątkowo się udał i jest całkowicie uzasadniony. Zastanawiałem się do jakiego punktu będziesz zmierzać, ale takiego bym nie wymyślił. 

A przecież to była bardzo bliska rzeczywistości, przenikliwa puenta, której chyna nawet nie zamierzam opisywać, bo to by ją tylko odarlo z jej niedosłowności i wieloznaczności. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Outta,

Czy trafnie odczytuję nawiązania do postaci Kurta Vonneguta?

Przyznaję, że świadomie nie inspirowałem się postacią Vonneguta, ale nie ręczę za to, co w trakcie pisania podsunęła mi nieświadomość ;)

Pozdrawiam!

 

Geki,

Twoja opinia bardzo mnie cieszy! Co do wtrącenia o prezydencie, o którym wspomniał też OS, to dodałem je, aby zaznaczyć, że przeszło siedemdziesiąt lat po wojnie dwie społeczności – magów i niemagów – wciąż, tak jak pewnie przed wojną, współtworzą jedno społeczeństwo, które pozostaje jednak podzielone. Gościński jest prezydentem-niemagiem, ale fakt, że przemawia na rocznicy wybuchu powstania w getcie, nie budzi zastrzeżeń, bo magowie go cenią. Ale co z przedstawicielami władzy (którejkolwiek władzy z klasycznego trójpodziału), którzy nie mają magicznych zdolności, a w społeczności magów nie uchodzą za ,,mądrych” i posiadających ,,dobre serce”? Chciałem zawiesić w powietrzu pytanie o to, jak kształtowała się scena polityczna po zakończeniu wojny. Szaweł zresztą wprost oskarża polityków o to, że stosują społeczną manipulację.

Tak czy inaczej, teraz dochodzę do wniosku, że samo nadanie prezydentowi nazwiska zakończonego na -ski byłoby chyba dostatecznie wymowne. Sam nie wiem.

Dziękuję za wizytę i klika, pozdrawiam!

Hmm, szczerze mówiąc mam poczucie lekkiego rozdwojenia po lekturze Twojego tekstu.

Aby wyrobić z czytaniem robię sobie składanki i wrzucam na czytnik. W ten sposób mogę, wygodnie rozwalona na sofie, przeczytać więcej, niż ślęcząc przed laptopem. Czytałam więc Twoje opko bez wiedzy, że jest to tekst konkursowy i oczywiście bez znajomości wybranego przez Ciebie hasła. I muszę powiedzieć, że mi się nie podobało. Zastanawiałam się, jaki cel Ci przyświecał, kiedy zmieniałeś Żydów na czarodziejów. Odniosłam wrażenie, że po prostu chciałeś mieć element fantastyczny i doszłam do wniosku, że pomysł jest taki sobie. Za dużo zostało z prawdziwych ofiar, żebym mogła uznać to opko ma jakieś uniwersalne przesłanie. A takie proste podmienienie ofiar jest trochę nie tego.

Kiedy otworzyłam tekst już na stronie i zobaczyłam konkursową plakietkę i hasło, oczywiście punkt widzenia mi się nieco zmienił. Rrozumiem, co chciałeś osiągnąć i przyznaję, że jest to ciekawe rozegranie tematu. Pewnie gdybym czytała od razu wiedząc, że jest to tekst konkursowy, miałbyś dużo bardziej entuzjastyczną opinię. Ale pierwsze wrażenie pozostało. Sygnalizuję tylko, że to opko w oderwaniu od konkursu i hasła, może być różnie odebrane.

Abstrahując od tych wątpliwości tekst czytało się dobrze, nic nie zatrzymywało po drodze. Bohater na końcu wydaje mi się nieco naiwny. Już trochę przeżył i naprawdę sądził, że słowa umierającego starca mogą coś zmienić? Nawet papież nie dał rady. Myślę, że więcej by zyskał pisząc o tym do znudzenia i obrzydzenia przez całe życie.

Co do jego zwichrowanej pamięci ( o ile oczywiście byyła zwichrowana) to jest możliwe. Był jeszcze dzieckiem, mógł wmówić sobie inny rozwój wydarzeń i autentycznie w to uwierzyć. Z drugiej strony to zdarzenia mogło mu ciążyć, ale gdyby powiedział prawdę, dolałby oliwy do ognia, możliwe, że próbował obrócić to, co się wtedy zdarzyło w coś dobrego i przestrzelił. Bo, jak wspomniałam wyżej, naiwna ta próba.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Witaj, Irko!

Rrozumiem, co chciałeś osiągnąć i przyznaję, że jest to ciekawe rozegranie tematu. Pewnie gdybym czytała od razu wiedząc, że jest to tekst konkursowy, miałbyś dużo bardziej entuzjastyczną opinię. Ale pierwsze wrażenie pozostało.

Ojć, szkoda ;)

Bohater na końcu wydaje mi się nieco naiwny. Już trochę przeżył i naprawdę sądził, że słowa umierającego starca mogą coś zmienić? Nawet papież nie dał rady. Myślę, że więcej by zyskał pisząc o tym do znudzenia i obrzydzenia przez całe życie.

No właśnie – z jakichś przyczyn Szaweł zatajał te tragiczne wydarzenia przez całe życie, mimo tego, że był autorem książek historycznych. Trudno powiedzieć, czemu to robił, jakie były jego motywacje. Tak czy inaczej, u kresu życia znalazł w sobie pragnienie, żeby wyjawić sekret. I znów – można domniemywać, czemu treść i forma jego wystąpienia przybrały groteskową formę.

Myślę, że największa naiwność Szawła polegała na wierze w to, że media podchwycą jego przekaz – musiał być przekonany, że jeśli tylko pokusi się na prawdziwe show, to jego historia dotrze do wielu sumień. Napiętnował polityków jako tych, którzy podburzają nastroje społeczne, posiłkując się wiekowym, wojennym rachunkiem krzywd. Myślę, że gdyby media podbiły jego przekaz, mimo wszystko miałby on sporą siłę rażenia. Tak się nie stało – z jakichś przyczyn medialna machina wolała przedstawić Szawła jako niemalże szalonego starca, który w ostatnich chwilach życia sprzedał wszystkim mało prawdopodobną historyjkę… co w sumie jest prawdą.

Mimo mieszanych odczuć cieszę się, że opowiadanie czytało Ci się dobrze :) Dziękuję za wizytę, pozdrawiam! 

Myślę, że największa naiwność Szawła polegała na wierze w to, że media podchwycą jego przekaz

Mogą podchwycić, ale po pierwsze na chwilkę, bo zaraz wyląduje UFO, albo jakiś minister zostanie przyłapany in flagranti, albo jeszcze coś. Poza tym, ok, pochwycą, ale inna sprawa, co z tym zrobią. Bo szalony starzec, któremu w ostatnich sekundach życia kompletnie odbiło, przyniesie więcej czytelników, niż starzec usiłujący w ostatnich chwilach życia przemówić do ludzkich sumień. A ponieważ w jakiś sposób funkcjonował w przestrzeni publicznej, choćby jako autor książek, dziwne, że sobie z tego nie zdawał sprawy.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

A ponieważ w jakiś sposób funkcjonował w przestrzeni publicznej, choćby jako autor książek, dziwne, że sobie z tego nie zdawał sprawy.

Chyba że będąc już niemal na łożu śmierci, po dokonaniu bilansu życia, starzec zdecydował się na ten ruch w nadziei, że uda mu się trafić przynajmniej do nielicznych. Ale to by znaczyło, że na tamtym etapie za nic miał swój wizerunek, że on – słynny ironista – nie miał nic przeciwko temu, by narazić się na wieczną śmieszność, jeśli istniała jakakolwiek szansa na zrobienie czegoś, jego zdaniem, dobrego. Czegoś, co pozwoliłoby mu symbolicznie odkupić dawne ,,winy”.

Nie neguję jego motywacji. Poczucie winy, nawet irracjonalne (a jego było irracjonalne, bo był dzieckiem, które próbowało się bronić, jak potrafiło) może doprowadzić do tego, że człowiek będzie próbował sobie pomóc, odkupić “winy” w sposób równie irracjonalny, czy raczej naiwny. Pewnie gdyby nie owo poczucie winy, potrafiłby rozsądniej oszacować, jak skończy się ta próba.

Dla mnie w Twoim opku ważniejsze jest coś innego. Nigdy nie wyznał prawdy. Właściwie dlaczego? Na początku pewnie próbował po prostu przeżyć, co nawet po usunięciu okupanta nie było łatwe. Potem za bardzo się wstydził, a nim zdążył ten wstyd przełamać, pojawiły się tarcia pomiędzy oboma ofiarami okupanta. I w tym momencie zaczął się pewnie bać, że jego historia dołoży oliwy do ognia, że da broń jednej ze stron. Więc milczał i cierpiał. Szpile pod adresem innych grup społecznych czy narodowych, wzajemne oskarżenia, spory o historię czy ideologię przekładają się na dramaty pojedynczych ludzi. I to mi wybrzmiewa w Twoim opku mocniej niż sama próba ratowania sytuacji przez Szawła.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

 Nigdy nie wyznał prawdy. Właściwie dlaczego? Na początku pewnie próbował po prostu przeżyć, co nawet po usunięciu okupanta nie było łatwe. Potem za bardzo się wstydził, a nim zdążył ten wstyd przełamać, pojawiły się tarcia pomiędzy oboma ofiarami okupanta. I w tym momencie zaczął się pewnie bać, że jego historia dołoży oliwy do ognia, że da broń jednej ze stron. Więc milczał i cierpiał.

Myślę, że tak właśnie było.

Szpile pod adresem innych grup społecznych czy narodowych, wzajemne oskarżenia, spory o historię czy ideologię przekładają się na dramaty pojedynczych ludzi. I to mi wybrzmiewa w Twoim opku mocniej niż sama próba ratowania sytuacji przez Szawła.

Ciekawa perspektywa. Wydaje mi się, że nie tylko ostatnie chwile z życia Szawła, a wręcz całe jego życie, można rozpatrywać w tym szerszym, społecznym kontekście. 

Przeczytałam z zainteresowaniem. Siłą tego opowiadania jest dobry język i sugestywne przedstawienie postaci chłopca, próbującego przeżyć za każdą cenę. Nie trafia natomiast do mnie końcowa puenta, może dlatego, że druga część tekstu nieco odstaje pod względem warsztatowym od reszty. Mimo wielu szczegółów uroczystości rocznicowej i sprawozdawczego języka, sama impreza wypada blado. Głębia młodego Szawła też się gdzieś zgubiła.

 

W jednym miejscu coś jest nie tak z dialogiem:

No i co byś powiedział, gdyby go tam znaleźli?!

Nie rozumiem, o co tu chodzi i dlaczego ojciec w chwili, gdy oprawcy stoją prawie w drzwiach, mówi długimi i okrągłymi zdaniami?

 

Dodatkowo moralizatorstwo dorosłego Szawła:

Minęło tyle lat, a wy ciągle… nie tylko politycy, choć zwłaszcza oni, sięgacie do tamtej tragicznej wojny, żeby miotać oskarżenia…

każe mi przypuszczać, że to Twój własny moralitet i budzi nieufność. O wiele bardziej przemówili do mnie bohaterowie :)

 

Pozdrawiam!

Witaj, chalbarczyk!

Cieszę się, że opowiadanie przeczytałaś z zainteresowaniem. Co do Twoich uwag:

Nie rozumiem, o co tu chodzi i dlaczego ojciec w chwili, gdy oprawcy stoją prawie w drzwiach, mówi długimi i okrągłymi zdaniami? 

Miron w pierwszym, naiwnym odruchu wpadł na pomysł, aby ukryć Szawła w piwnicy. Ojciec był świadom tego, że gdyby podczas rewizji żołnierze znaleźli tam chłopca, oczywistym byłoby, że istniał dobry powód, aby tam go ukrywać. Byłoby to równoznaczne z deklaracją: ,,Tak, chowamy przed wami maga, który uciekł z getta”. A tak, nieudolnie blefując, ojciec miał przynajmniej jakąś nadzieję na to, że blef ten ich uratuje. 

Dodatkowo moralizatorstwo dorosłego Szawła (…)każe mi przypuszczać, że to Twój własny moralitet i budzi nieufność.

Hmm, raczej nie. Przyznaję, że ostatni występ Szawła jest patetyczny, ale taką formę chciałem mu nadać. Starałem się przyjąć perspektywę starca, w którym żyje wiele rozmaitych frustracji i nadziei związanych ze skrywaną przez lata tajemnicą i sposobem na to, aby – w pokrętny, kłamliwy sposób – się od niej uwolnić.

Dziękuję za wizytę i wszystkie uwagi! Pozdrawiam!

Cześć, Adamie_c4 :) 

Trudny temat wziąłeś na warsztat, ale nie mogę powiedzieć, żebym z lektury był niezadowolony. Dobry język, za sprawą którego płynąłem przez tekst bez żadnych trudności. Przekonująco nakreśliłeś emocje wszystkich bohaterów, bardzo spodobał mi się moment, gdy chłopiec mimo ogarniającego go strachu sięga po szklankę mleka </3 Retrospekcja wkradła się niezapowiedzianie i nie oczekiwałem w tym momencie tak rozbudowanego wtrącenia, ale koniec końców wyszło nieźle (rzadko kiedy tak się dzieje z retrospekcjami :P). 

Widziałem w komentarzach sugestię, że Szaweł zatracił się w swoim kłamstwie i sam zapomniał, jak było naprawdę. Ja odniosłem inne wrażenie, że było to raczej white lie, wypowiedziane w określonym celu. Okoliczność rocznicy była bardzo ważna dla bohatera, odliczał do niej dni i specjalnie przedłużał swoje życie. Być może uznał, że taka wersja historii lepiej przysłuży się celowi, jaki przyświecał przemowie? Bardzo to wszystko intrygujące.

No i przy okazji prowadzi nas to do pytania, na ile historia, którą znamy ze szkół, jest historią niezakłamaną, a na ile taką wersją, jaką ktoś chce nas częstować :P Gazeta Wyborcza z okazji którejś rocznicy Powstania Warszawskiego opublikowała artykuł sugerujący, że wielu spośród powstańców było zwykłymi rabusiami, mordercami i gwałcicielami, a zaistniałą sytuację traktowali jako okazję do odniesienia korzyści. Oczywiście podniósł się ogromny rwetes, na GW spadła wielka krytyka, że “jak tak można w rocznicę Powstania!” i że “same kłamstwa”, ale kilku profesorów nieśmiało przyznało, że wszystkie opisane w tekście wydarzenia są prawdziwe :P 

Mam jedno zastrzeżenie, jeśli chodzi o technikalia:

 

Gdyby ktoś zechciał ułożyć ranking dwudziestu najpopularniejszych magów ostatniego stulecia, Klugmann bez wątpienia zająłbym wysoką pozycję.

Literówka. Powinno być zająłby :P

 

Dobry tekst. Pozdrawiam ;)

 

Witam Cię, o AmonieRa!

Retrospekcja wkradła się niezapowiedzianie i nie oczekiwałem w tym momencie tak rozbudowanego wtrącenia, ale koniec końców wyszło nieźle (rzadko kiedy tak się dzieje z retrospekcjami :P). 

O, miło słyszeć. Bardzo mi ta retrospekcja tam pasowała, ale też nie chciałem, żeby zbytnio wybijała z rytmu.

Być może uznał, że taka wersja historii lepiej przysłuży się celowi, jaki przyświecał przemowie?

Też skłaniam się ku tej opcji. Może i próba była naiwna, ale mimo to Szaweł uznał, że warto.

No i przy okazji prowadzi nas to do pytania, na ile historia, którą znamy ze szkół, jest historią niezakłamaną, a na ile taką wersją, jaką ktoś chce nas częstować :P

Temat-rzeka. Prawdziwy Nil pośród tematów ;)

Gazeta Wyborcza z okazji którejś rocznicy Powstania Warszawskiego opublikowała artykuł sugerujący, że wielu spośród powstańców było zwykłymi rabusiami, mordercami i gwałcicielami, a zaistniałą sytuację traktowali jako okazję do odniesienia korzyści. Oczywiście podniósł się ogromny rwetes, na GW spadła wielka krytyka, że “jak tak można w rocznicę Powstania!” i że “same kłamstwa”, ale kilku profesorów nieśmiało przyznało, że wszystkie opisane w tekście wydarzenia są prawdziwe :P 

Masz chyba na myśli publikację Michała Cichego z bodaj 1994 roku. Chodziło o artykuł, w którym dowodził, że podczas Powstania Warszawskiego żołnierze AK dopuszczali się zbrodni na Żydach. Za ten artykuł spadła na niego krytyka, którą starał się odeprzeć, sięgając po źródła, które to źródła były potem kwestionowane… Przyznam, że nie czytałem ani artykułu, ani tekstów polemicznych.

Tak czy inaczej relacje między samymi ofiarami też są jednym z tematów, które chciałem w tekście podjąć. Wspomniałem nawet o tym powyżej, pisząc:

,,(…)w konfrontacji Szawła z mieszkającą w lesie rodziną niemagów i siłami okupanta, chciałem zawrzeć szerszy obraz ówczesnej sytuacji – mamy więc dwie strony uciśnionych, którzy w różnym stopniu cierpią pod okupacją i wzajemnie sobie nie ufają, choć - co ludzkie i naturalne – pragną sobie pomóc. Niestety, w obliczu zagrożenia, są gotowe zwrócić się przeciwko sobie, choćby w pragnieniu ślepego, nieracjonalnego odwetu. Typowa sytuacja, w której ofiara staje się katem. W końcu ojciec, w przypływie wynikającej z bezsilności furii, próbował zabić Szawła, dodatkowo sięgając po język okupanta (nazywając go ,,szczurem" i ,,diabłem").”

Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu! Dziękuję za wizytę i rozbudowany komentarz, pozdrawiam!

Miałam trochę jak Irka, mimo że czytałam wiedząc, że to konkursowe.

Fabuła jest dobra, aczkolwiek druga część – która mogła być mocna – wypada blado, jakby przyspieszona, streszczona.

O ile zrozumiałam z komentarzy, mowa jest o getcie dla magów, niemniej posłużenie się terminologią jednoznacznie kojarzącą się nie tylko z II wojną i Holokaustem, ale z Żydami ogólnie (gettami określano dzielnice, do których przymusowo przesiedlano Żydów od późnego średniowiecza, etymologia jest niejasna, ale to nieistotne) jest bardzo sugestywne, a na dodatek chłopak ma żydowsko brzmiące nazwisko.

W rezultacie tekst ten wpisuje mi się w tradycję takich filmów jak “Życie jest piękne” i “Pociąg życia” i narzuca alegoryczne czytanie, podczas gdy problem, który tu stawiasz, idzie znacznie dalej niż takie czytanie. Problem jest dobry i wprawdzie dałby się przełożyć na realia niemagiczne, w magicznych jest inny i tak naprawdę ciekawszy, bo magowie w takim świecie mają nad oprawcami przewagę – o ile zdołają ją wykorzystać, mając do dyspozycji artefakt. To jest przewaga, której Żydzi nie mieli, no i u Ciebie jest sugestia, że odruchem ludzi, na których bohater się natknął, jest ratunek – to dość optymistyczny obraz. Dlatego czuję tu zgrzyt – nie bardzo duży, ale jednak.

Nie przepadam za pisaniem autorowi, co bym zrobiła na jego miejscu ze światem itp., ale tu jednak to zrobię. Bo mam wrażenie, że może gdyby realia były mniej dosłowne, gdyby tu nie było elementów realnej topografii Krakowa, gdyby nie narzucał się historyczny obraz, choćby przez dobór imion czy nazwisk, opowiedziana historia by zyskała moc, a pozbyła się bagażu wykorzystywania autentycznej tragedii niby w zbożnym celu, ale jednak dla mnie z jakimś “ale”, może wynikającym z harrypotteryzmu świata? Oczywiście, nie chodzi mi o to, żeby przełożyć to na jakiś generic fantasyland z prześladowaniami magów, ale trochę obedrzeć z bezpośrednich przełożeń.

http://altronapoleone.home.blog

Cześć, drakaino!

(…) To jest przewaga, której Żydzi nie mieli, no i u Ciebie jest sugestia, że odruchem ludzi, na których bohater się natknął, jest ratunek – to dość optymistyczny obraz. Dlatego czuję tu zgrzyt – nie bardzo duży, ale jednak.

Myślę, że nie o tyle szło tutaj o bezwarunkową chęć uratowania chłopca, co o pełną rezerwy gotowość do udzielenia pomocy, która, co niewykluczone, miałaby charakter transakcyjny (ulecz chorą, a może damy ci coś w zamian). Ale to kwestia otwarta, bo do targów nie doszło.

Bo mam wrażenie, że może gdyby realia były mniej dosłowne, gdyby tu nie było elementów realnej topografii Krakowa, gdyby nie narzucał się historyczny obraz, choćby przez dobór imion czy nazwisk, opowiedziana historia by zyskała moc, a pozbyła się bagażu wykorzystywania autentycznej tragedii niby w zbożnym celu, ale jednak dla mnie z jakimś “ale”, może wynikającym z harrypotteryzmu świata?

Przyznaję, że skłaniałem się raczej ku temu, by iść w drugą stronę, to znaczy zamieścić w tekście jeszcze więcej nawiązań do Holocaustu i jeszcze bardziej upodobnić społeczność magów do Żydów. A czy taki zabieg w ogóle jest na miejscu, biorąc poprawkę na rzeczywistą tragedię? Mam nadzieję, że tak. Ów ,,harrypotteryzm" świata przedstawionego rzeczywiście mógłby odzierać opowiadanie z powagi, choć do tematu starałem się podejść tak serio, jak tylko umiałem. 

Dziękuję za komentarz, pozdrawiam! 

Cześć, adamie,

oj, jak ja nie lubię tematyki drugiej wojny światowej, bo jest dla mnie zbyt smutna. Ty jednak podszedłeś do tematu oryginalnie i stworzyłeś nie aż tak przygnębiającą opowieść, taką, którą można czytać bez przeszkód. Uciśnienie magów nie jest czymś nieznanym w popkulturze, ale raczej oprawcy mają broń/sposoby na pochwytanie magów. Tutaj tego nie zauważyłam, więc dlaczego się dali? Magia to nie przelewki. Rozumiem, że nie chcieli zabijać, ale takie podporządkowanie się nie leży w naturze ludzi posiadających wielką moc. No chyba że ta magia nie jest w tym świecie spektakularna i jedynie nasz Szaweł potrafił czynić coś więcej?

Takie przemyślenie mnie naszło, ale to bardzo dobry tekst. Fajnie podszedłeś do wybranych haseł.

 

 

Państwowa Rada Magiczna nie kryła zdumienia, kiedy stary Klugmann przyjął zaproszenie na obchody, czczące pamięć tych, którzy przed siedemdziesiecioma trzema laty woleli zginąć w walce, niż dać się zagłodzić albo wywieźć do obozów zagłady.

Literówka ;)

 

 

Powodzenia w konkursie!

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Witaj, LanoVallen!

Tutaj tego nie zauważyłam, więc dlaczego się dali? Magia to nie przelewki. Rozumiem, że nie chcieli zabijać, ale takie podporządkowanie się nie leży w naturze ludzi posiadających wielką moc. No chyba że ta magia nie jest w tym świecie spektakularna i jedynie nasz Szaweł potrafił czynić coś więcej? 

Myślę, że w grę wchodzą dwa scenariusze.

W obu z nich mamy do czynienia z okupowaniem fikcyjnego państwa, na terenie którego żyją czarodzieje. Okupant z przyczyn ideologicznych lub praktycznych, a może z obu, planuje dokonać eksterminacji magów. 

Pierwsza scenariusz zakłada, że społeczność magów nie była na tyle liczna lub dobrze zorganizowana, aby ich militarne wsparcie mogło przechylić szalę zwycięstwa na rzecz państwa, które zamieszkiwali. Wobec dominacji nieprzyjaciela musieli skapitulować i poddać się prawidłom okupacji, która zakładała ich systemową eliminację.

Drugi scenariusz zakłada, że – tak jak sugerujesz – nie każdy mag potrafił władać magią z tak dużą łatwością jak Szaweł czy jego ojciec. Nawet gdyby społeczność magów była bardzo liczna, to ich zdolności nie pozwalały na skuteczną obronę przed naporem nieprzyjaciela.

Cieszę się, że Twoja ocena jest pozytywna :) Dziękuję za wizytę, pozdrawiam!

Dzień dobry, adam_c4.

 

Dla mnie grubo połknąłem momentalnie :D Scenka z mlekiem, przypomniała mi “ Bękarty wojny “ i akcję z chaty Francuza, który ukrywał Żydów. Uwielbiam takie klimaty wiec, ten tekst jest w mojej czołóce :) 

 

Pozdrawiam.

do tematu starałem się podejść tak serio, jak tylko umiałem. 

Dlatego moje odczucia są tylko ambiwalentne, a nie negatywne – jak w przypadku np. “Festung Breslau” Krajewskiego… Nie przekroczyłeś granicy dobrego smaku, choć pozostawiłeś mnie z poczuciem, że nie do końca się zgadzam na taką alegorię. Niemniej weź poprawkę na to, że problem wykorzystywania historii w literaturze mnie gnębi niemożebnie, bo sama lubię pisać głównie althistorie i altrzeczywistości, aczkolwiek sięgam nieco dalej w dzieje. Mimo to mam nieustający problem, kiedy robię sobie z kogoś czarny charakter, staram się dowiedzieć jak najwięcej o postaciach, które “wykorzystuję” i zachować ich cechy, i tak dalej. Ergo ten rozkmin mam sama ze sobą non stop, co odbija się i na innych czytanych tekstach.

 

Ale to kwestia otwarta, bo do targów nie doszło.

To jest w Twojej głowie. Ja melduję jedynie, co wyczytałam w tekście takim, jaki jest :)

http://altronapoleone.home.blog

Jakkolwiek w kwestii realiów i światotwórstwa mam bardzo podobnie, jak Irka i Drakaina – nie będę więc powtarzała ich argumentów – pozwolę sobie jednak podkreślić to, co bardzo mi się w tekście podobało, a mianowicie – zniuansowane, wiarygodne postacie, których zachowanie, niejednoznaczne, nie zawsze heroiczne, oddajesz subtelnie i wiarygodnie. To kreacja bohaterów jest dla mnie najmocniejszym punktem twojego opowiadania. 

ninedin.home.blog

Witajcie!

 

Pendrive,

Scenka z mlekiem, przypomniała mi “ Bękarty wojny “ i akcję z chaty Francuza, który ukrywał Żydów.

Dla mnie to przedziwne, bo film widziałem, ale… fragment z piciem mleka w tej charakterystycznej scenie zupełnie wypadł mi z głowy. Mimo to umieściłem w opowiadaniu bliźniaczy motyw. Nie wierzę, aby był to zbieg okoliczności, więc musiałem inspirować się filmem Tarantino. Ale zrobiłem to zupełnie nieświadomie.

Uwielbiam takie klimaty wiec, ten tekst jest w mojej czołóce :) 

Miło mi :)

 

Drakaino,

dziękuję za dodatkowe wyjaśnienia :) 

 

ninedin,

(…)których zachowanie, niejednoznaczne, nie zawsze heroiczne, oddajesz subtelnie i wiarygodnie.

Miło słyszeć.

To kreacja bohaterów jest dla mnie najmocniejszym punktem twojego opowiadania.

Gdybym miał być sędzią we własnej sprawie i wskazać najmocniejszy punkt tego opowiadania, chyba też bym na to postawił :)

Dziękuję za wizytę!

 

Pozdrawiam!

Cześć :)

Mam mieszane uczucia co do tego opowiadania. Na pewno jest ono świetnie napisane, spodobali mi się też bohaterowie – są tacy ludzcy. Pierwsza “część”, ta, gdzie Szaweł ucieka, bardzo mi się spodobała. Wydarzenia są opisane bardzo plastycznie, zgrabnym językiem, o bohaterach już wspomniałam. Jednak druga część podobała mi się mniej (co nie znaczy, że się nie podobała, po prostu w porównaniu z pierwszą) Od momentu przemowy Szawła miałam wrażenie, (bardzo możliwe że mylne), że opowiadanie jest pisane w pewien sposób “pod tezę”. Nie mówię, że coś w tym złego, tutaj raczej chodzi o moje osobiste upodobania, ponieważ wszystko jest napisane naprawdę dobrze. Jeśli miałabym się do czegoś jeszcze przyczepić, byłoby to za mało czarodziei i magii, równie dobrze opowiadanie mogłoby mówić o Żydach.

No, ale tak się czepiam, a, jak już napisałam, czytało się naprawdę dobrze.

3P dla Ciebie :)

Witaj, Oluto!

Jednak druga część podobała mi się mniej (co nie znaczy, że się nie podobała, po prostu w porównaniu z pierwszą) Od momentu przemowy Szawła miałam wrażenie, (bardzo możliwe że mylne), że opowiadanie jest pisane w pewien sposób “pod tezę”.

Nie tylko Ty miałaś takie wrażenie :) Warto wyciągnąć wnioski z takich obserwacji. Tak czy inaczej cieszę się, że opowiadanie czytało się dobrze.

Dziękuję i pozdrawiam!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję, Anet :)

Nowa Fantastyka