- Opowiadanie: Ślimak Zagłady - Wyrywanie zębów przy pomocy testów ciążowych

Wyrywanie zębów przy pomocy testów ciążowych

Moja pierwsza styczność z bizarro fiction. Nie wiem, czy wyszło mi to w duchu gatunku, traktuję to niezbyt poważnie, jako bardzo spontaniczny eksperyment. Trochę trudno oderwać się od przyzwyczajenia do logiki zdarzeń. Zobaczymy, czy potrafię ukuć kompletną groteskę ze straszliwie poważnych zagadnień. Jak zawsze, jestem otwarty na wszelką krytykę.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Wyrywanie zębów przy pomocy testów ciążowych

Juleczka próbowała stłumić szloch tak usilnie, że nie słyszała własnych myśli. Wskutek nazbyt długotrwałego stania na palcach mięśnie łydek paliły ją żywym ogniem, w ramionach i górnej części kręgosłupa przy każdym uderzeniu serca odzywał się tępy, pulsujący ból, a na plecach i poniżej czuła coraz to nowe żrące pręgi. Oprawca chłostał ją biczem, który wcześniej przez trzy i pół godziny wyplatał ze sznurówek pożyczanych od współpracowników. W takiej pozycji przyglądanie się temu było zabawne tylko przez pierwszy kwadrans.

Przesłuchujący, z kolei, próbował stłumić soczyste przekleństwa, ale i tak co chwilę wymykało mu się spomiędzy zębów coś na temat ostrej choroby bakteryjnej układu pokarmowego. Jeszcze poprzedniego dnia uważał, że zawsze znajdzie się jakiś śmieszny sposób, aby złamać szesnastolatkę. Jak jednakże ruszyć dziewczynę, która okazuje więcej dojrzałości psychicznej od większości jego kolegów, a przy tym nie wydaje się obawiać bólu, upokorzeń ani nawet samego strachu? W końcu westchnął ciężko i odpiął ją od mocowania.

Półprzytomnie zarejestrowawszy kliknięcie, Juleczka z niepokojącym chrzęstem opuściła ramiona do normalnej pozycji, choć ręce pozostały skute za plecami. Nie chciała dać rozmówcy satysfakcji, osuwając się malowniczo na posadzkę, więc podeszła chwiejnym krokiem do krzesła. Przed oczami tańczyły jej ciemne kręgi, przywodząc na myśl skojarzenie z wirującymi czarnymi dziurami. Parsknęła zatem śmiechem, wyobrażając sobie, że do celi wchodzi jej nauczyciel fizyki, profesor Oliwer Cnilok, który lubił ilustrować różne zjawiska fizyczne na przykładach wymyślnych tortur. Przynajmniej zapadały w pamięć.

Ten perlisty śmiech z jakiegoś powodu rozdrażnił kata, który wciągnął przez okno duży szlauch z ogródka, zamierzając ją otrzeźwić i doprowadzić do stanu używalności. Wąż ogrodowy zabulgotał okropnie, po czym zamiast wody wydarł się z niego strumień lodowatej melasy. Wrażenie nieporządku w gabinecie uległo zwiększeniu. Zrezygnowany, mężczyzna wzruszył ramionami. Napiszmy tu o nim, że zbliżał się do sześćdziesiątki, choć na tyle nie wyglądał; z łysiną i lekką nadwagą, nie wyróżniał się niczym na ulicy spośród innych przechodniów. A przecież pozory myliły. Wieść gminna niosła o nim, że kiedyś, nie mając nic innego pod ręką, zabił garnkiem budyniu trzech agentów Specnazu, którzy próbowali wyrwać z jego łap swojego kolegę. Jednemu strzaskał czaszkę, drugiemu zmiażdżył krtań, a trzeciego przemocą nakarmił, co doprowadziło do pęknięcia żołądka, gdyż garnek był duży.

Wracając do rzeczywistości, po chwili namysłu oprawca postawił przed dziewczyną szklankę herbaty, prosząc, aby się uspokoiła i zastanowiła. Ponieważ nadgarstki wciąż miała skute za plecami, musiała się nachylić, aby ująć ustami metalową słomkę, która wówczas poraziła ją prądem. Niewzruszona wstrząsem, Juleczka poprawiła uchwyt i zaczęła popijać drobnymi łykami. Opróżniwszy około jednej trzeciej szklanki, spojrzała na specjalistę spod zmarszczonych brwi i powiedziała surowo:

– Proszę pana, tortury nie robią na mnie wrażenia, ale za zimną bawarkę z mlekiem sojowym mój prawnik będzie żądał od dziesięciu lat wzwyż. Konkretnie to mój dziadek, który jest prawnikiem.

– Dosyć przekomarzań – warknął tamten – ostatni raz pytam po dobroci, gdzie pani ukryła przemyconego do kraju hipopotama aborcyjnego, pomalowanego dla niepoznaki w kropki bordo.

– Przepraszam – zapytała bez konkretnego wyrazu twarzy – czy mógłby mi pan przypomnieć, czym jest hipopotam aborcyjny?

– Nie robić ze mnie durnia!… Hipopotam aborcyjny to hipopotam specjalnie wytresowany do przeprowadzania aborcji. Wkłada się go paszczą naprzód do macicy, a ten pożera nienarodzone dziecko. Czy rozumie pani, jaka to okropna śmierć?

– Proszę pana – Juleczka odpowiedziała tonem właściwym dla rozmowy z upośledzonymi intelektualnie w stopniu umiarkowanym – płód, nawet w pełni donoszony, który ledwie mieści się w drogach rodnych, raczej nie waży powyżej pięciu kilogramów. Dorosły hipopotam, dla odmiany, najmarniej dwie i pół tony, czyli pięćset razy więcej. Fizycznie zatem nie da się go włożyć do macicy. Do żadnej macicy. Młodocianego hipopotama, przy dużej dozie determinacji, być może dałoby się wtłoczyć do macicy płetwala błękitnego.

Kat zapisał coś pospiesznie w zeszycie służbowym:

– Zanotowałem sobie, że trzeba przeprowadzić taki eksperyment śledczy. Skoro już o tym mowa, czy zna pani jakieś inne zwierzę, które lepiej nadałoby się do tego celu?

– Nie jestem pewna. Jeżeli mówimy o egzotyce, spokrewniony z krokodylami gatunek zwany gawialem gangesowym jest znany z bardzo długiej i wąskiej paszczy, ale przecież nie aż tak wąskiej. Trudno go zresztą pomylić z hipopotamem, jest zupełnie niepodobny. Wracając do bardziej swojskich klimatów, hajdamacy ukraińscy w późnym osiemnastym wieku, podczas tak zwanej koliszczyzny, zaszywali dzikie koty w brzuchach ciężarnych kobiet, ale – szczerze mówiąc – nie wydaje mi się, aby któraś przeżyła zabieg. W tamtych czasach nie znano jeszcze pojęcia aseptyki. Stosowali także metody prewencji zapłodnienia, czyniąc tak zwane pończoszki, czyli obdzierając pacjentom skórę z nóg po kolana.

– To zapobiega zapłodnieniu? – zapytał z łagodnym niedowierzaniem śledczy.

– Ależ oczywiście. Trudno się wówczas wybrać na poszukiwanie partnera. Wracając do meritum, skąd w ogóle pomysł, że przemyciłam tego hipopotama?

– Powiadomił nas o tym nasz informator ze schroniska w Roztoce. Pod osłoną nocy przeprowadziła go pani przez góry (hipopotama, nie informatora), prawdopodobnie przez Gładką Przełęcz, co skądinąd stanowiło także naruszenie regulaminu parku narodowego, tam nie ma szlaku. My o wszystkim wiemy.

– Czy uwzględnił pan możliwość, że pański informator był niezupełnie trzeźwy? Jeżeli słusznie odgaduję jego tożsamość, prawdopodobnie złożył donos przez zemstę, ponieważ poprosiłam go, aby nie zabawiał się turlaniem ze schodów schroniska, zapiąwszy się uprzednio w moim plecaku.

– Droga pani! My bezgranicznie ufamy informatorom. Przynajmniej co drugi klient chciałby podawać w wątpliwość ich zeznania, ale już od dawna nie z nami te numery. Gdzie jest hipopotam aborcyjny?! – oprawca wrzasnął przeraźliwie, opryskując dziewczynę kropelkami płynu do płukania gardła o smaku mięty z melisą.

– Nie wiem.

– Trudno. W takim razie wracamy do metod przymusu bezpośredniego.

Sięgnął do drewnianej szafy stojącej w rogu gabinetu i wyjął z niej niewielki tłumok. Juleczka zdążyła odczytać napis na opakowaniu:

„Obejma na szyję o aromacie jabłkowym identycznym z naturalnym. Przechowywać w suchym i chłodnym miejscu. Nie przekłuwać i nie spalać, także po zużyciu. Nie wykorzystywać jako przynęty wędkarskiej. Nie udostępniać do zabawy dzieciom poniżej lat trzech. Zastosowanie niezgodne z przeznaczeniem może zagrażać twojemu życiu i zdrowiu psychicznemu”.

Kiedy kat zamykał jej na szyi obejmę o nieznośnie intensywnym zapachu jabłek, klinując ją w specjalnym uchwycie krzesła, nagle oboje usłyszeli zza drzwi donośny brzęczący łomot. Mężczyzna obejrzał się nerwowo i zawahał.

– Ktoś spadł ze schodów – objaśniła przemytniczka tonem oznajmującym – co najmniej z dwóch zakrętów, ale raczej z połowy piętra. Nie trzeba było wszystkim zabierać sznurowadeł.

Po ustaniu pierwszej serii dźwięków słyszalna była seria komentarzy na temat prowadzenia się czyjejś matki, wzbogacona wulgarnie sformułowaną wiadomością, że autor wypowiedzi utrzymuje stosunki płciowe z zaimkiem nieokreślonym, co zdawało się potwierdzać domniemania Juleczki. Tymczasem oprawca umieszczał w jej kształtnych ustach bardzo niewygodny szczękorozwieracz, tak zwany aparat Jenningsa. Potem dziewczyna poczuła, że wokół jej lewej górnej piątki oplatany jest jakiś nietypowy pasek.

– Oo aan rooi? – zapytała niewyraźnie, tknięta nagłym niepokojem.

– Proszę pani. Przedwczoraj zajmowałem się poprzednią klientką, która nosiła coś w rodzaju pasa cnoty, takie staromodne zabezpieczenie przeciw zgwałceniu. Było to nabijane kolcami na zewnątrz, które rysowały mi sprzęty, więc postanowiłem je powyłamywać obcęgami. I owa klientka niechcący oddała mocz na te obcęgi, więc oczywiście musiałem je oddać do dezynfekcji. Dotychczas nie wróciły. Nie mogę tego, ma się rozumieć, umieścić w dokumentacji, więc odnotowałem w zastępstwie, że poprosiła o możliwość wykonania testu ciążowego. Teraz, aby zgadzała się ewidencja wykorzystanych przedmiotów, niestety muszę pani wyrywać zęby przy pomocy testów ciążowych. Obcęgi, jak mówiłem, są w dezynfekcji.

To rzekłszy, szarpnął potężnie. Chrzęst ustępującego przedtrzonowca pomieszany z falą bólu zagościł w głowie Juleczki, odbijając się kilkukrotnie na strony. Zgubiła poczucie rzeczywistości, świat zatracił jakąkolwiek ostrość, rozmywając się jej przed oczami, i nie wiedziała nawet, czy to ona tak okropnie jęknęła, czy raczej nienaoliwione zawiasy. W rozwartych nagle drzwiach celi stał bowiem profesor Oliwer Cnilok, znany fizyk i działacz społeczny, przypatrując się z ukosa sytuacji.

Koniec

Komentarze

Witaj Ślimaku!

Najbardziej absurdalnie dla mnie wyglądało to zestawienie tagów: Humor/tortury. Nie wiedziałem zbytnio, jak to ma wyglądać ;)

Okej, wracając do opowiadania – jest ono na pewno dobrze napisane, tutaj przyczepić się nie mogę. Motyw z hipopotamem aborcyjnym jest ciekawe, choć osobiście widziałbym na jego miejscu słonia aborcyjnego, jakoś bardziej by mi pasował ;)

Widzę też odniesienia do współczesnych problemów (aborcja, Juleczka itp). Czy mi to podeszło? I tak i nie, jednak sam nie potrafię wyjaśnić o co mi tutaj chodzi xD.

Opowiadanie jest na pewno dobrze napisane, jednak mnie osobiście nie porwała. Nie było też przesiąknięte tą dziwnością, czymś spektakularnym, czymś co mógłbym powiedzieć: wow, to ciekawe, albo wow, ale to poryte. Ciekawe jednak były te podkolanówki z obdartej skóry i aborcyjny hipopotam, to muszę przyznać.

Względy techniczne ocenią lepsi ode mnie ;)

Trzymam kciuki w konkursie i powodzenia!

Pozdrawiam,

D.

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Witaj, Danielu!

Skoro wydajesz się pytać o przesłanie, może powinienem wyjaśnić, że zupełnie nie miałem na celu merytorycznego odniesienia się do współczesnych problemów. Chciałem raczej zaoferować czytelnikowi odskocznię, przypomnieć za pośrednictwem groteski, że literatura jest większa od tego wszystkiego, że wciąż czytamy Homera czy Safonę, choć już mało kto pamięta, jakie spory światopoglądowe rozgrzewały społeczeństwo w ich czasach.

Motyw z hipopotamem aborcyjnym jest ciekawy, choć osobiście widziałbym na jego miejscu słonia aborcyjnego, jakoś bardziej by mi pasował

Słoń dla mnie nie wchodził w rachubę, ponieważ on ma trąbę i ktoś słabo obeznany z anatomią mógłby się zawahać Czekaj, a może on tą trąbą naprawdę może?…, a tutaj przecież chodziło o efekt kompletnego absurdu i nieprawdopodobieństwa.

Nie było też przesiąknięte tą dziwnością, czymś spektakularnym, czymś co mógłbym powiedzieć: wow, to ciekawe, albo wow, ale to poryte.

To właśnie ta kwestia, do której odniosłem się samokrytycznie “trochę trudno oderwać się od przyzwyczajenia do logiki zdarzeń”. Mam nadzieję, że inne zalety opowiadania wystarczą, aby zrekompensować ten brak pełnej dziwności, ale – jak mówiłem – to moja pierwsza próba z bizarro.

Dziękuję za trzymanie kciuków i pozdrawiam,

Ś.

Oczywiście, opowiadanie broni się samo moim zdaniem, na pewno dobrym warsztatem i pomysłem. Uwagi, które tutaj napisałem są jedynie subiektywne ;)

Pozdrawiam

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Hej

 

Mi się podobało. Absurd był na odpowiednim poziomie (moim zdaniem). 

Hipopotam aborcyjny, wyrywanie zębów czy metody antykoncepcyjne pomysły spoko. 

Jeśli chodzi o odniesienia do współczesności to nawiązania wyraźne ale nie nachalne. 

Na plus jest połączenie wątków z początku i końca (sznurówki, profesor) 

 

Pozdrawiam

 

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

Mi też się podobało. Cudownie absurdalne. Naprawdę dobry tekst, choć końcówka dla mnie ciut niejasna.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Bardzo dziękuję za kolejne komentarze i odwzajemniam pozdrowienia!

Kubo, zależało mi właśnie na tym połączeniu wątków z początku i końca, chociaż może to być świadectwo przywiązania do niewskazanej w bizarro spójności logicznej.

Fanthomasie, końcówka wydaje mi się jasna – poprzednia ofiara oddała mocz na obcęgi naszego kata, a według przepisów byłoby to dopuszczalne tylko z testem ciążowym, więc zamienił te dwa przedmioty w dokumentacji i chwilowo (przynajmniej dopóki obcęgi nie wrócą z dezynfekcji) musi wyrywać zęby testami ciążowymi, żeby wszystko się zgadzało. Wrażenie niejasności może ewentualnie wynikać z nieostrej percepcji Juleczki, ale to chyba zrozumiały zabieg stylistyczny, skoro jej właśnie coś wyrywają. Cieszę się jednak, że “cudownie absurdalne”.

Mi się. Nie wiem, czy to definicyjne bizarro, bo sama na razie usiłuję rozgryźć, co to ;)

 

Skoro wydajesz się pytać o przesłanie, może powinienem wyjaśnić, że zupełnie nie miałem na celu merytorycznego odniesienia się do współczesnych problemów.

I wiesz, może właśnie dlatego, że nie miałeś na celu, a wykorzystałeś groteskę, to opowiadanie jest dla mnie mocniejszym głosem w kwestii koszmarnych absurdów naszej współczesności niż pewne inne, które niedawno było bardzo mocno dyskutowane na naszym portalu. Metafora, groteska – jak dla mnie to lepiej ujmuje problemy, które ujmowane dosłownie grożą stoczeniem się w ckliwość albo publicystykę, albo jedno i drugie.

 

Czytało mi się dobrze, większych baboli nie odnotowałam. Dobrze stworzyłeś postać bohaterki, bardzo fajne są te jej erudycyjne wstawki. Fabuła rozłazi się chyba wystarczająco dziwacznie, aby przynajmniej jeden z elementów gatunku był zrealizowany. Ja tam daję klika.

 

Końcówka dla mnie jasna, pojawienie się profesora fizyki i jego dziwaczne nazwisko – mniej.

http://altronapoleone.home.blog

Serdecznie dziękuję za przychylny komentarz. Zdaję sobie sprawę, że po wciśnięciu “opublikuj” interpretacja tekstu przestaje być własnością autora, i przyjmuję to z dobrodziejstwem inwentarza. Mam nadzieję, że każdy odczyta go na swój sposób, dokona własnych przemyśleń i wyciągnie wnioski – groteska akurat bardzo dobrze nadaje się do tego, aby nie narzucać jednoznacznego odczytu.

Co do profesora fizyki, Juleczka przypomniała go sobie już wcześniej na zasadzie luźnych skojarzeń i chciałem pozostawić trochę niepewności, czy on się tam naprawdę pojawił jako czujny działacz obywatelski, czy raczej uroiła go sobie, zaczynając się w końcu rozsypywać psychicznie. Względem nazwiska, przyznaję bez bicia i innych środków, że nie jestem jeszcze zbyt dobry w wymyślaniu nazwisk. Jakoś niemiło mi nazywać każdego bohatera Woźniak lub Wiśniewski.

Jeszcze odnośnie erudycyjnych wstawek, nie wątpię, że wiesz o koliszczyźnie więcej ode mnie, więc cenię Twoją pozytywną opinię. Bardzo się cieszę, że przybyłaś, zobaczyłaś i kliknęłaś!

Tak, pamiętałam, że on się wcześniej pojawił, ale wtedy nie miał nazwiska, więc jego użycie na końcu sugeruje, że jest ono ważne, a może nawet znaczące. We mnie to natychmiast wywołuje odruch przestawiania sylab, liter itd. ;)

A o koliszczyźnie wiem akurat mało, bo to średnio mój obszar zainteresowań, aczkolwiek zdarza mi się pisać o XVIII w., tyle że o innych obszarach, najczęściej Prusach, bo kocham Fryderyka Wielkiego :) Ktoś, kto się tym pasjonuje, na pewno ma wiedzę szerszą od mojej. Acz, nie powiem, każda wstawka historyczna to miód na moje serce. W przypadku Juleczki uznałam, że jak to nastolatka, przeżyła fascynację pewnego rodzaju egzotyką i okrucieństwem… A w tym wieku możliwości poznawcze na fascynujący temat są niezwykłe, choć ponoć jeszcze większe u młodszej młodzieży i starszych dzieci.

http://altronapoleone.home.blog

Tak ściśle biorąc, to on się już na początku pojawił razem z nazwiskiem:

wyobrażając sobie, że do celi wchodzi jej nauczyciel fizyki, profesor Oliwer Cnilok

Jak mówiłem, muszę jeszcze popracować nad zdolnościami do wymyślania nazwisk i innych nazw własnych.

A co do koliszczyzny, wydaje mi się, że wzmianki poczynione przez bohaterkę nie świadczą o jakiejś szczególnej fascynacji tematem, może ze względu na drastyczność nie ma tego w podręcznikach szkolnych, ale wystarczy ogólne zainteresowanie epoką stanisławowską i trafi się na to prędzej czy później. Masz oczywiście rację w kwestii możliwości poznawczych u młodzieży, natomiast niezależnie od zapału potrzebne są jeszcze źródła, więc tutaj rozwój Internetu bardzo ułatwia sprawę.

Ups, to jakim cudem nie zauważyłam za pierwszym razem? Może dlatego, że na początku czytelnik jeszcze nic nie wie i nie zwraca uwagi nawet na wydumane nazwiska, bo zakłada, że to po prostu element świata przedstawionego. Potem nauczyciel znika, by z hukiem i nazwiskiem się pojawić znowu. Ale to równie dobrze może być kwestia mojego osobistego odbioru, a także tego, że np. na początku byłam bardziej rozkojarzona czy cokolwiek ;)

Tak, co do zainteresowań pewnie masz rację, aczkolwiek młodzież chyba łatwo fascynuje się takimi dziwnymi i drastycznymi sprawami. Natomiast byłabym sceptyczna co do powszechności zainteresowań epoką stanisławowską, mimo że jak sama byłam w wieku Juleczki, moją największą pasją była Wielka Rewolucja Francuska. Niemniej była to raczej pasja niepopularna wśród kolegów ;) Może więc poczułam po prostu w niej pokrewną duszę.

http://altronapoleone.home.blog

Cóż, to nie jest typowa dziewczyna, sądząc po jej spójnym zachowaniu w cokolwiek nieciekawej sytuacji, więc trudno, aby miała typowe zainteresowania. Przy tym popularność różnych zagadnień i pasji bardzo zależy od mody, sama pewnie niedawno zaobserwowałaś wzrost zaciekawienia swoim konikiem przy okazji musicalu “Nędznicy”.

Hmmm. Fajne, absurdalne, dzikie pomysły… Ale nie zamknąłeś historii. Wparował profesor i co było dalej? Uwolnił dziewczynę? Wklepał oprawcy? Czuję się niedopieszczona fabularnie.

Wygląda, jakbyś skupił się na wytłumaczeniu tego konkursowego wyrywania zębów testem, a potem choćby potop.

Mnie też nazwisko profesora skłoniło do poszukiwania anagramów – nie brzmi naturalnie. Ale przynajmniej zapamiętałam.

Babska logika rządzi!

No właśnie, mi też konkretnie chodziło o tę końcówkę z pojawiającym się nagle profesorem. Pojawia się i… koniec

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

E tam, uwolnił, wklepał… dużo lepiej wpisywałoby się w nastrój, gdyby zaczął pouczać oprawcę co do właściwego sposobu prowadzenia skutecznych przesłuchań. Chciałem natomiast pozostawić tę nutkę niepewności, czy on się tam naprawdę pojawił, czy Juleczka to sobie tylko wyobraziła, a gdybym kontynuował wątek – musiałbym to wyjaśnić.

Niezależnie od tej koncepcji, to niestety już trzeci mój tekst, przy którym otrzymuję uwagi o mało satysfakcjonującym domknięciu fabuły, więc odnotowuję sobie w pamięci, że koniecznie trzeba nad tym popracować. To było zupełnie spontaniczne i nieprzemyślane, ale kiedy będę miał czas, aby upichcić jakieś dłuższe opowiadanie, na pewno rzetelnie spróbuję uniknąć tej słabości.

A mnie ten brak domknięcia pasuje do konwencji. W weirdzie czy bizarro, jak dla mnie, otwarte zakończenia są plusem.

http://altronapoleone.home.blog

Tak myślałam, że to może być celowe zagranie. Mnie jednakowoż nie podeszło.

Babska logika rządzi!

Cześć Ślimaku Zagłady:-)

ale mi się podobało!:-) zwłaszcza Juleczka niewrażliwa na tortury.

Wątek ze sznurówkami i spadaniem ze schodów bardzo fajny:-)

świetny absurd i humor. Czytałam z przyjemnością. Ciekawie zrealizowałeś hasło konkursowe, jedno z najdziwniejszych wśród dziwnych, moim zdaniem:-) i bardzo fajnie to wyszło. 

polecam do biblioteki i pozdrawiam:-)

powodzenia w konkursie

Cześć, Olciatko!

ale mi się podobało!:-) zwłaszcza Juleczka niewrażliwa na tortury.

Niedobrze, jeżeli Juleczka wydała Ci się całkiem niewrażliwa na tortury, to chyba jednak może być kłopot z moim warsztatem literacko-psychologicznym. Pewnie, że twarde dziewczę i stawia się ostro, ale starałem się przecież pokazać, że cierpi i jakoś to na nią wpływa, aby zachować choć ślady prawdopodobieństwa charakterologicznego. Przy tej konwencji wiele można wybaczyć, ale najwyraźniej sporo pracy przede mną, zanim będę mógł pisać o poważnych przesłuchaniach na poważnym poziomie twórczym.

Wątek ze sznurówkami i spadaniem ze schodów bardzo fajny

Bizarro bizarrem, a czytelnikom bardzo dobrze powinno robić na wyciąganie własnych wniosków z lektury, kiedy każda akcja w otoczeniu wywołuje reakcję.

jedno z najdziwniejszych wśród dziwnych, moim zdaniem

Dlatego nie mogłem się oprzeć wyzwaniu, aby uprawdopodobnić je w fabule. Gdybym to dokładnie przemyślał, pewnie mogłoby być jeszcze lepiej, ale tekst powstał zupełnie spontanicznie.

Dziękuję za lekturę i miłe słowa!

Kurcze, sytuacja może przednia, ale mega przegadane, aby było dziwnie i zabawnie, kosztem bohaterów, fabuły i zwyczajnej opowieści.

Juleczka próbowała stłumić szloch tak usilnie, że nie słyszała własnych myśli. Wskutek nazbyt długotrwałego stania na palcach mięśnie łydek paliły ją żywym ogniem, w ramionach i górnej części kręgosłupa przy każdym uderzeniu serca odzywał się tępy, pulsujący ból, a na plecach i poniżej czuła coraz to nowe żrące pręgi.

Weźże to opracuj.

"Julka usilnie próbowała stłumić szloch. Stała na palcach. Mięśnie łydek paliły ją żywym ogniem, w ramionach i górnej części kręgosłupa przy (po ?) każdym uderzeniu odzywał się tępy, pulsujący ból, a na plecach i poniżej czuła nowe żrące pręgi.

Oprawca chłostał ją biczem, który wcześniej przez trzy i pół godziny wyplatał ze sznurówek pożyczanych od współpracowników. W takiej pozycji przyglądanie się temu było zabawne tylko przez pierwszy kwadrans.

Może ekonomiczniej – "biczem wyplecionym ze sznurówek pożyczanych od współpracowników".

Przesłuchujący, z kolei, próbował stłumić soczyste przekleństwa, ale i tak co chwilę wymykało mu się spomiędzy zębów coś na temat ostrej choroby bakteryjnej układu pokarmowego. Jeszcze poprzedniego dnia uważał, że zawsze znajdzie się jakiś śmieszny sposób, aby złamać szesnastolatkę. Jak jednakże ruszyć dziewczynę, która okazuje więcej dojrzałości psychicznej od większości jego kolegów, a przy tym nie wydaje się obawiać bólu, upokorzeń ani nawet samego strachu? W końcu westchnął ciężko i odpiął ją od mocowania.

Wyboldowane – usunęłabym.

Półprzytomnie zarejestrowawszy kliknięcie, Juleczka z niepokojącym chrzęstem opuściła ramiona do normalnej pozycji, choć ręce pozostały (pozostawały?) skute za plecami. Nie chciała dać rozmówcy satysfakcji, osuwając się malowniczo na posadzkę, więc podeszła chwiejnym krokiem do krzesła. Przed oczami tańczyły jej ciemne kręgi, przywodząc na myśl skojarzenie z wirującymi czarnymi dziurami. Parsknęła zatem śmiechem, wyobrażając sobie, że do celi wchodzi jej nauczyciel fizyki, profesor Oliwer Cnilok, który lubił ilustrować różne zjawiska fizyczne na przykładach wymyślnych tortur. Przynajmniej zapadały w pamięć.

Usunęłabym wyboldowane. ;-)

Ten perlisty śmiech (Julki; dziewczyny?) z jakiegoś powodu rozdrażnił kata, który wciągnął przez okno duży szlauch z ogródka, zamierzając ją otrzeźwić i doprowadzić do stanu używalności. Wąż ogrodowy zabulgotał okropnie, po czym zamiast wody wydarł się z niego strumień lodowatej melasy. 

Wyboldowane – usunęłabym.

Podkreślenia są niejasne, po kolei: wyciągnął?; może wprost; podmień – "wydarł".

Wrażenie nieporządku w gabinecie uległo zwiększeniu. Zrezygnowany, mężczyzna wzruszył ramionami. Napiszmy tu o nim, że zbliżał się do sześćdziesiątki, choć na tyle nie wyglądał; z łysiną i lekką nadwagą, nie wyróżniał się niczym na ulicy spośród innych przechodniów. A przecież pozory myliły. Wieść gminna niosła o nim, że kiedyś, nie mając nic innego pod ręką, zabił garnkiem budyniu trzech agentów Specnazu, którzy próbowali wyrwać z jego łap swojego kolegę. Jednemu strzaskał czaszkę, drugiemu zmiażdżył krtań, a trzeciego przemocą nakarmił, co doprowadziło do pęknięcia żołądka, gdyż garnek był duży.

Kurcze, co robisz?

Podkreślenie – jaki nieporządek, skąd rezygnacja?

Wyboldowane – dziwne, wrzucasz infodump odautorski i w dodatku mega skrót.

Wracając do rzeczywistości, po chwili namysłu oprawca postawił przed dziewczyną szklankę herbaty, prosząc, aby się uspokoiła i zastanowiła. Ponieważ nadgarstki wciąż miała skute za plecami, musiała się nachylić, aby ująć ustami metalową słomkę, która wówczas poraziła ją prądem. Niewzruszona wstrząsem, Juleczka poprawiła uchwyt i zaczęła popijać drobnymi łykami. Opróżniwszy około jednej trzeciej szklanki, spojrzała na specjalistę spod zmarszczonych brwi i powiedziała surowo:

Proszę pana, tortury nie robią na mnie wrażenia, ale za zimną bawarkę z mlekiem sojowym mój prawnik będzie żądał od dziesięciu lat wzwyż. Konkretnie to mój dziadek, który jest prawnikiem.

I teraz tak:

Zero uzasadnienia – skąd herbata i konieczność uspokojenia ofiary.

Powtórzenie z nadgarstkami – już to wiemy i – chyba – nie ma sensu powtarzać.

Po co wstrząs – nie wiem?

Są sami, więc po co dookreślać przez specjalista i pan?

 Dosyć przekomarzań – warknął tamten – ostatni raz pytam po dobroci, gdzie pani ukryła przemyconego do kraju hipopotama aborcyjnego, pomalowanego dla niepoznaki w kropki bordo.

– Przepraszam – zapytała bez konkretnego wyrazu twarzy – czy mógłby mi pan przypomnieć, czym jest hipopotam aborcyjny?

– Nie robić (rób?) ze mnie durnia!… Hipopotam aborcyjny to hipopotam specjalnie wytresowany do przeprowadzania aborcji. Wkłada się go paszczą naprzód do macicy, a ten pożera nienarodzone dziecko. Czy rozumie pani, jaka to okropna śmierć?

Wyboldowane – usunęłabym.

– Proszę pana – Juleczka odpowiedziała tonem właściwym dla rozmowy z upośledzonymi intelektualnie w stopniu umiarkowanym – płód, nawet w pełni donoszony, który ledwie mieści się w drogach rodnych, raczej nie waży powyżej pięciu kilogramów. Dorosły hipopotam, dla odmiany, najmarniej dwie i pół tony, czyli pięćset razy więcej. Fizycznie zatem nie da się go włożyć do macicy. Do żadnej macicy. Młodocianego hipopotama, przy dużej dozie determinacji, być może dałoby się wtłoczyć do macicy płetwala błękitnego.

Odjazd, czyli nie rozumiem, wprowadzasz upośledzenie?

Kat zapisał coś pospiesznie w zeszycie służbowym:

– Zanotowałem sobie, że trzeba przeprowadzić taki eksperyment śledczy. Skoro już o tym mowa, czy zna pani jakieś inne zwierzę, które lepiej nadałoby się do tego celu?

– Nie jestem pewna. Jeżeli mówimy o egzotyce, spokrewniony z krokodylami gatunek zwany gawialem gangesowym jest znany z bardzo długiej i wąskiej paszczy, ale przecież nie tak wąskiej. Trudno go zresztą pomylić z hipopotamem, jest zupełnie niepodobny. Wracając do bardziej swojskich klimatów, hajdamacy ukraińscy w późnym osiemnastym wieku, podczas tak zwanej koliszczyzny, zaszywali dzikie koty w brzuchach ciężarnych kobiet, ale – szczerze mówiąc – nie wydaje mi się, aby któraś przeżyła zabieg. W tamtych czasach nie znano jeszcze pojęcia aseptyki. Stosowali także metody prewencji zapłodnienia, czyniąc tak zwane (przez ?) pończoszki, czyli obdzierając pacjentom skórę z nóg po kolana.

Wykreśliłabym wyboldowane, bo nic nie wnoszą, a podkreślenia podmieniłabym.

– To zapobiega zapłodnieniu? – zapytał z łagodnym niedowierzaniem śledczy.

Jw, wyboldowane do usunięcia bardzo delikatnie.

Ależ oczywiście. Trudno się wówczas wybrać na poszukiwanie partnera. Wracając do meritum, skąd w ogóle pomysł, że przemyciłam (dlaczego przemyciła? nie wynika?) tego hipopotama?

– Powiadomił nas o tym nasz informator ze schroniska w Roztoce. Pod osłoną nocy przeprowadziła go pani (paniujemy, chociaż relacja kat-ofiara?) przez góry prawdopodobnie przez Gładką Przełęcz, co skądinąd stanowiło także naruszenie regulaminu parku narodowego, tam nie ma szlaku. My o wszystkim wiemy.

Jw.

– Czy uwzględnił pan (pan????) możliwość, że pański informator był niezupełnie trzeźwy? Jeżeli słusznie odgaduję jego tożsamość, prawdopodobnie złożył donos przez zemstę, ponieważ poprosiłam go, aby nie zabawiał się turlaniem ze schodów schroniska, zapiąwszy się uprzednio w moim plecaku.

Paniowanie – mało uzasadnione.

Podkreślenie – nie rozumiem i nie ma umocowania. 

– Droga pani! My bezgranicznie ufamy informatorom. Przynajmniej co drugi klient chciałby podawać w wątpliwość ich (swoje) zeznania, ale już od dawna nie z nami te numery. Gdzie jest hipopotam aborcyjny?! – oprawca wrzasnął przeraźliwie, opryskując dziewczynę kropelkami płynu do płukania gardła o smaku mięty z melisą.

Jw.

Kiedy kat zamykał jej na szyi obejmę o nieznośnie intensywnym zapachu jabłek, klinując ją w specjalnym uchwycie krzesła, nagle oboje usłyszeli zza drzwi donośny brzęczący łomot. Mężczyzna obejrzał się nerwowo i zawahał.

Jw, a podkreślenie czy donośny może być brzęczący?

– Ktoś spadł ze schodów – objaśniła przemytniczka tonem oznajmującym – co najmniej z dwóch zakrętów, ale raczej z połowy piętra. Nie trzeba było wszystkim zabierać sznurowadeł.

A ta przemytniczka to torturowana bohaterka? Mamy dwie osoby, cały czas, są różnej płci, dlaczego zamiennik?

Po ustaniu pierwszej serii dźwięków słyszalna była seria komentarzy na temat prowadzenia się czyjejś matki, wzbogacona wulgarnie sformułowaną wiadomością, że autor wypowiedzi utrzymuje stosunki płciowe z zaimkiem nieokreślonym, co zdawało się potwierdzać domniemania Juleczki. Tymczasem oprawca umieszczał w jej kształtnych ustach bardzo niewygodny szczękorozwieracz, tak zwany aparat Jenningsa. Potem dziewczyna poczuła, że wokół jej lewej górnej piątki oplatany jest jakiś nietypowy pasek.

– Oo aan rooi? – zapytała niewyraźnie, tknięta nagłym niepokojem.

– Proszę pani. Przedwczoraj zajmowałem się poprzednią klientką, która nosiła coś w rodzaju pasa cnoty, takie staromodne zabezpieczenie przeciw zgwałceniu. Było to nabijane kolcami na zewnątrz, które rysowały mi sprzęty, więc postanowiłem je powyłamywać obcęgami. I owa klientka niechcący oddała mocz na te obcęgi, więc oczywiście musiałem je oddać do dezynfekcji. Dotychczas nie wróciły. Nie mogę tego, ma się rozumieć, umieścić w dokumentacji, więc odnotowałem w zastępstwie, że poprosiła o możliwość wykonania testu ciążowego. Teraz, aby zgadzała się ewidencja wykorzystanych przedmiotów, niestety muszę pani wyrywać zęby przy pomocy testów ciążowych. Obcęgi, jak mówiłem, są w dezynfekcji.

Jw, czyli bold do usunięcia, a ostatnie zdanie – so-so.

To rzekłszy, szarpnął potężnie. Chrzęst ustępującego przedtrzonowca pomieszany z falą bólu zagościł w głowie Juleczki, odbijając się kilkukrotnie na strony. Zgubiła poczucie rzeczywistości, świat zatracił jakąkolwiek ostrość, rozmywając się jej przed oczami, i nie wiedziała nawet, czy to ona tak okropnie jęknęła, czy raczej nienaoliwione zawiasy. W rozwartych nagle drzwiach celi stał bowiem profesor Oliwer Cnilok, znany fizyk i działacz społeczny, przypatrując się z ukosa sytuacji.

Zwykły bold – do usunięcia, podkreślenie – zero rozumienia, inny, tj., bold+ podkreślenie do rozważenia, co zostawić, bo zwyczajnie tego za dużo.

 

ŚZ, koncept zdaje mi nie, że czuję, momenty zabawne, ale niedopracowane, pośpieszne. warsztatowo za dużo niezrozumiałych, nadmiarowych wstawek. Jednak, wiedz, ze to tylko zdanie pojedynczej a.

srd :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Bardzo serdecznie dziękuję za obszerny komentarz!

Co do szczegółów, spróbuję się zwięźle odnieść przynajmniej do kilku zagadnień.

Podkreślenie – jaki nieporządek, skąd rezygnacja?

Wąż ogrodowy Ci w gabinecie trysnął melasą. Nie byłoby nieporządku? Nie czułabyś się zrezygnowana?

Zero uzasadnienia – skąd herbata i konieczność uspokojenia ofiary.

Klasyczna technika, na przemian traktujesz kogoś okrutnie i uprzejmie, aby go rozregulować psychicznie. Właściwie powinny to robić dwie różne osoby, ale może mają niedobory kadrowe.

Po co wstrząs – nie wiem?

Oprawca pomylił metalową słomkę do picia z jakimś narzędziem do rażenia prądem. Skutki wycofania z obiegu słomek plastikowych.

Odjazd, czyli nie rozumiem, wprowadzasz upośledzenie?

Nie wprowadzam, ono jest tylko zasugerowane w tonie głosu Juleczki. Gdybym to ja musiał komuś wytłumaczyć, że niepodobna sobie wcisnąć hipopotama w drogi rodne, też prawdopodobnie dałbym niechcący do zrozumienia mimiką i tonacją, że uważam go za ciężko zapóźnionego w rozwoju.

Paniowanie – mało uzasadnione.

Podkreślenie – nie rozumiem i nie ma umocowania.

Dobrze wychowana dziewczyna, więc mówi przez “pan” cztery dekady starszemu facetowi, choć nie darzy go szacunkiem. On jej mówi przez “pani”, bo jest kostyczny. Co do podkreślonego tam fragmentu, sprawa jest prosta: zwyczajnie napotkała w schronisku pijanego w sztok turystę, który się wygłupiał, kazała mu oddalić się od swoich rzeczy, a to był tajniak i na nią doniósł przez złośliwość pod pierwszym lepszym pretekstem. Dzień jak co dzień. Wszystko chyba wynika z treści.

Wyboldowane – usunęłabym. (…) Jw. (…) Jw. (…) Jw.

A kiedy nie dawałem żadnych ozdobników, ciągle mi mówili, że to nie kwalifikuje się nawet jako suchy reportaż i autor dorocznego sprawozdania gminnego o wywozie śmieci komunalnych pisze ciekawszym stylem ode mnie. Nie mam jeszcze pojęcia, jak to wyważyć, ale może z czasem się nauczę.

Teraz już brakuje mi siły, ale jutro lub pojutrze przejrzę spokojnie Twoje uwagi stylistyczne i zastanowię się, jaką część z nich ewentualnie wprowadzić w życie, chociaż nie jestem też pewien, czy pozwala na to regulamin konkursu.

Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam!

Ach, i poza tym jeszcze jedno – infodump autorski. Czy nie uśmiecha Ci się wizja naszego oprawcy z opowiadania, pana w mocno średnim wieku, który obezwładnia agenta Specnazu i przemocą karmi go budyniem?

Za mamusię,

za tatusia,

za babunię,

za dziadziusia.

Za wujaszka,

za cioteczkę,

za misiaczka,

za laleczkę.

Za smoczek,

za kółko od wózka,

za Kaczyńskiego,

za Tuska…

@Ślimaku Zagłady, taka wizja mi się nie uśmiechnie! ale pewnie to już czujesz, Kaszki wypluwałam, ale dziwną zupę mleczną z kluseczkami łykałam, babcia nazywała ją zalewajką. 

Chyba za bardzo ”pojechałam” z komentarzem, jest zbyt szczegółowy, detaliczny i zwracający uwagę na niedociągnięcia. Robię tak, chyba tylko wtedy, kiedy uważam że mogę sobie na to pozwolić. Sorry, jeśli  przekroczyłam granicę. 

Odniosę się do odpowiedzi:

Wąż ogrodowy Ci w gabinecie trysnął melasą. Nie byłoby nieporządku?

A skąd się wziął ten wąż w gabinecie, melasę – pomijam?

Klasyczna technika, na przemian traktujesz kogoś okrutnie i uprzejmie, aby go rozregulować psychicznie. 

Hmm, dobry i zły glina, ok, lecz niewystarczająco uzasadnione. Kalka mało wyjaśnia.

Skutki wycofania z obiegu słomek plastikowych.

Skrót, te słomki w zasadzie zero znaczą w odniesieniu do klimatu. :-(

Odjazd, czyli nie rozumiem, wprowadzasz upośledzenie?

Nie wprowadzam, ono jest tylko zasugerowane w tonie głosu Juleczki. Gdybym to ja musiał komuś wytłumaczyć, że niepodobna sobie wcisnąć hipopotama w drogi rodne, też prawdopodobnie dałbym niechcący do zrozumienia mimiką i tonacją, że uważam go za ciężko zapóźnionego w rozwoju.

Hmm, to jest zasugerowowanie:

,Juleczka odpowiedziała tonem właściwym dla rozmowy z upośledzonymi intelektualnie w stopniu umiarkowanym.

Paniowanie – mało uzasadnione.

Podkreślenie – nie rozumiem i nie ma umocowania.

Dobrze wychowana dziewczyna, więc mówi przez “pan” cztery dekady starszemu facetowi, choć nie darzy go szacunkiem.

Nie wynika z treści, dobrze wychowana dziewczyna/chłopak w sytuacji oprawcy nie byłaaby/by  (statystycznie) grzeczna. No way. I oboje nie paniowali by sobie. 

aką część z nich ewentualnie wprowadzić w życie, chociaż nie jestem też pewien, czy pozwala na to regulamin konkursu.

 I ja tego nie wiem, bo zaszalałam z komentarzem, chociaż nie powinnam przy konkursie. Zdecyduj, ale zważ przy tym, żem jest pojedynczym głosem, czyli błąd, do pominięcia. 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, ależ z niczym nie “pojechałaś” i nie przekroczyłaś żadnej granicy. Jeżeli piszę, że “jestem otwarty na wszelką krytykę”, to traktuję to poważnie. Rozważam wszelkie wytknięte niedoskonałości i staram się do nich sensownie odnieść. Jeżeli nawet nie zdecyduję się ostatecznie wprowadzić zmian w tym tekście, to wszystko to zostanie mi w pamięci i wywrze pewien wpływ na kształt następnych opowiadań. Tutaj najbardziej mnie trapi kwestia licznych przymiotników, przysłówków i doprecyzowań, które proponowałabyś usuwać, a z drugiej strony (jak wspomniałem) przy ich braku też się spotyka krytykę. Nie mam na razie pojęcia, jak znaleźć złoty środek w tym względzie.

Co do konkretnych fraz, na pewno masz rację, że niektóre kwestie czy wątki dałoby się lepiej sformułować. Z tym “proszę pana / droga pani” to chyba bardziej zagadnienie konwencji tekstu niż prawdopodobieństwa, podobnie jak szlauch w gabinecie. Upośledzenie rzeczywiście mogło wyjść trochę niejasno, choć myśl wydawała mi się czytelna. I wreszcie – dobrze wiem, że słomki metalowe (niemal) nic nie znaczą w odniesieniu do klimatu. Co więcej, łatwo sobie nimi wybić oko, a tutaj wysiliłem się na nieco bardziej oryginalną krytykę.

Pozdrawiam ślimaczo!

Fajnie, że tak do tego podchodzisz, a złoty środek znajdziesz.  :-) 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ostatnio mi ktoś zarzucił, że mi się za dużo ze współczesnością kojarzy. Może to i prawda, bo tu mi się też kojarzy ;) I jest to pierwsz tekścik, który mi się kojarzy i jednocześnie mi się podoba. Dałeś tu przepiękny pokaz absurdu i to właściwie u obu stron. Hipopotam w bordowe kropki, służący do aborcji – rewelacyjny. I zgadzam się, że słoń by się nie nadawał ;) W ogóle powymyślałeś te tortury rewelacyjnie. Wstawki dziewczyny też piękne. Końcówka i pojawienie się profesora fizyki… no cóż w szkole zawsze miałam z fizyką problemy, więc domniemuję, że to kolejna tortura :)

Klik oczywiście :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

To prawda, trudno, aby się nie kojarzyło ze współczesnością. Zdawałem sobie sprawę przynajmniej z części potencjalnych zagrożeń, ale też wydaje mi się, że nasyciłem to dostateczną dawką absurdu, aby utrzymać bezpieczny dystans od granicy dzielącej literaturę i politykę. Starałem się zresztą nie przedstawiać żadnego z bohaterów w jednoznacznie pozytywnym czy negatywnym świetle. Co do wymyślania tortur, trochę własnej inwencji, ale głównie jednak wiedza (przykładowo, wiązanie rąk z tyłu i ku górze stosowała bodajże portugalska inkwizycja, może któryś historyk mnie poprawi, ale takie mam wrażenie). Wyjątkowo spodobała mi się Twoja interpretacja profesora fizyki.

Dziękuję za miły komentarz i klika!

Nie będę się rozpisywał, bo wiele juz zostało powiedziane. Opowiadanie jest świetne, tak absurdalne i zabawne jak lubię, a doprawienie całości groteską w postaci tortur i brutalnych technik przesłuchań dodało tekstowi pazura. Hipopotam aborcyjny mnie szczególnie ubawił.

Piszesz w komentarzach, Ślimaku, że chciałes utrzymać dystans do polityki, ale moim zdaniem nie wyszło. Masz w tekście kilka ewidentnie politycznych żartów, kilka innych mógłbym w politycznym tonie zinterpretować. Oczywiście to się nieco zdezaktualizuje za jakiś czas, ale mnie to w ogóle nie przeszkadza, bo wplatanie w swoje dzieła spostrzeżeń dotyczących otaczającej nas rzeczywistości jest czymś naturalnym i pozwalającym czytelnikowi poczuć, że wydarzenia, które autor opisuje biegną – pomimo absurdalnego ich przedstawienia – tuż obok, a nie gdzieś hen, daleko, a to wpływa pozytywnie na odbiór oraz pozwala cz kolei poczuć bliskość z dziełem, niezależnie, czy w prezentowanych motywach odbijają się echa własnych sympatii i poglądów, czy wręcz przeciwnie.

Podobało mi się.

 

Pozdrawiam :)

Q

Known some call is air am

Cieszę się, że podobało Ci się opowiadanie, a zwłaszcza hipopotam. Nawiązania do otaczającej nas rzeczywistości oczywiście są, temu nie myślałem zaprzeczać, zresztą umieściłem to po części właśnie dla wykreowania tego poczucia bliskości z dziełem (bardzo zręcznie to ująłeś).

Ponieważ natomiast nie przedstawiam w tekście, jawnie czy skrycie, żadnych rozważań etycznych, starałem się także nie odzwierciedlać w nim własnych sympatii czy antypatii, tak aby każdy czytelnik mógł wykształcić własną ocenę zdarzeń. Zwłaszcza bardzo mocno się pilnowałem, aby nigdzie nie pozwolić sobie na ocenę moralną obojga głównych bohaterów. Ostatecznie bizarro to nie publicystyka.

Co do dezaktualizacji za jakiś czas, przytoczyłbym może fragment jednego ze swoich wcześniejszych komentarzy:

(…) zupełnie nie miałem na celu merytorycznego odniesienia się do współczesnych problemów. Chciałem raczej zaoferować czytelnikowi odskocznię, przypomnieć za pośrednictwem groteski, że literatura jest większa od tego wszystkiego, że wciąż czytamy Homera czy Safonę, choć już mało kto pamięta, jakie spory światopoglądowe rozgrzewały społeczeństwo w ich czasach.

Zawsze to miło podyskutować o swoim opowiadaniu!

Pozdrawiam,

Ś

 

Ostatnio rośnie we mnie niedowiarek, i po prostu nie wierzę, że Oliwer Cnilok nic nie znaczy… podobnie jak @Finkla szukałem tu anagramów i tropów różnorakich… Poległem sromotnie! Niechże ktoś to rozszyfruje wreszcie, nawet jeśli sam @Ślimak Zagłady twierdzi, że to niezamierzone… a może ten Cnilok to z jakiejś gwary? Albo z kaszubskiego? Hmm?

entropia nigdy nie maleje

Nic lok, co, klin?, Nil koc, kilo kopernika, loki kopernika, o, klinc, jakieś luźne skojarzenia z rosyjskim “kolco”…

Coś musi znaczyć! ;-)

Babska logika rządzi!

Jeżeli już koniecznie naciskacie… zagrałem z nazwiskiem pewnego nauczyciela fizyki, który dawno, dawno temu tłumaczył mojej klasie (przyszedł gościnnie na zastępstwo, jedyny raz go widzieliśmy) zagadnienie pracy jako iloczynu siły i przemieszczenia na przykładzie człowieka rozrywanego pomiędzy dwiema sosnami. Myślę, że nawet ktoś znający człowieka by go tutaj nie odgadnął, gdyż nazwisko rzadkie i bardzo zniekształcone dla niepoznaki.

Tyle powiedziawszy, podstawowa przyczyna jest jednak taka, że nie umiem dobrze wymyślać nazwisk postaci fantastycznych.

A, i jeszcze CN to cyjanek. Pszipadek? Musieliście polubić nauczyciela. ;-)

Babska logika rządzi!

Z wielką swadą poprowadził tę lekcję, niestety więcej się nie pokazał, o ile pamiętam. Ściślej, ogólnie w szkole uczył, choć chyba nie na pełny etat, ale akurat nie naszą klasę. A nasza regularna nauczycielka większości z nas nie potrafiła zaszczepić miłości do fizyki.

Hmmm, mieliśmy podobną sytuację – na zastępstwo z fizy przyszedł nauczyciel z innych klas, podobno doktor na polibudzie. Tylko ten udowodnił nam, że nic nie umiemy. Słynął z powiedzenia, że do tego wystarczy “intelekt bakterii”. Podyktował nam zadanie, któremu zbiorowy intelekt klasy nie dał rady. A potem rozwiązał je na tablicy w 40 sekund. Uch.

Babska logika rządzi!

To mi przypomniało pewną anegdotę, którą słyszałem lub czytałem kilka razy w różnych wersjach. Pewien słynny matematyk (często wymienia się w tej roli Leonharda Eulera, ale nie jestem przekonany) z takiej czy innej okazji wizytował szkołę. Miejscowy prymus przedstawił mu ułożone przez siebie zadanie: dwoje niecierpliwych zakochanych zmierza ku sobie powozami, każde z prędkością 4 mph, wyruszając z miast odległych o 10 mil. Pomiędzy nimi biega chłopiec na posyłki z prędkością 6 mph, przekazując coraz to nowe liściki miłosne. Jaką drogę pokona przed spotkaniem, zakładając, że napisanie i wręczenie listu nie zajmuje czasu? Euler (czy ktokolwiek to był) bez sekundy wahania podał poprawną odpowiedź (siedem i pół mili). “To znalazł pan moją sprytną metodę” – powiedział chłopiec z uznaniem – “wszyscy nauczyciele tutaj próbowali sumować szereg nieskończony”. “Ależ ja właśnie to zrobiłem” – odparł matematyk…

Słyszałam podobną anegdotę z którymś znanym matematykiem (tylko nie mogę sobie przypomnieć, którym… Gauss?), ale z klasyczną wersją – z pociągami. Tak czy siak – zabawne. :-)

Babska logika rządzi!

hej :)

Świetne opowiadanie. Szczególnie spodobał mi się absurd, kilka razy naprawdę się zaśmiałam. Poza tym, świetnie, że i sznurówki, i nauczyciel pojawił się zarówno na początku, jak i na końcu. Przez to, mimo absurdu, całe opowiadanie jest przemyślane i czytając ma się wrażenie, że jest tu jakiś większy sens :D

Poza tym, jestem pod wrażeniem, jak dużo zmieściło się w takim krótkim tekście. I hipopotam, i sznurówki, i historia o przesłuchującym, i historia o turlaniu się w plecaku xD No i Juleczka świetnie Ci wyszła.

Powodzenia :)

Hej!

Dziękuję za lekturę i pozytywny komentarz. Zwłaszcza cieszę się z korzystnej opinii o Juleczce, bo momentami miałem wątpliwości, czy nie przeszarżowałem pod kątem wiarygodności psychologicznej. Staram się, aby nawet przy takiej konwencji przynajmniej niektóre wydarzenia wiązały się logicznie, to w istocie dodaje sensu i smaczku. Naprawdę mi miło, że Ci się spodobało!

Cześć!

Absurd w twoim stylu. (Ciekawe, czy gdyby to był anonim, to też bym poznał ;-) Masz rozpoznawalny styl, w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Przyjemnie napisane, jak dla mnie, ale bez jakiś szczególnych okropności – spokojnie można przy tym jeść. Ciekawa interpretacja, ale zabrakło mi jakiegoś punktu kulminacyjnego (Wjazdu hipopotama czy coś w ten deseń).

Całkiem spodobała mi się bohaterka, nieludzko spokojna i zdystansowana, pomimo grozy i groteski sytuacji.

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć!

Dziękuję za rzeczowy komentarz. Tym razem nie wytrzymam i odniosę się dosyć obszernie…

Absurd w twoim stylu. (Ciekawe, czy gdyby to był anonim, to też bym poznał ;-)

Kto wie, może kiedyś sprawdzimy, jeżeli z jakiegoś powodu nie będę chciał od razu ujawniać swojego autorstwa przy którymś kolejnym tekście.

Przyjemnie napisane, jak dla mnie, ale bez jakiś szczególnych okropności – spokojnie można przy tym jeść.

Zawahałbym się przed tak jednoznacznym stwierdzeniem, to bardzo indywidualna sprawa – znam takich, którzy zwracają na sam dźwięk słów typu obcęgi czy macica, znam i lekarza, który, niczym w dowcipie, jadał kanapki w prosektorium, póki nie zakazali z przyczyn BHP.

Ciekawa interpretacja, ale zabrakło mi jakiegoś punktu kulminacyjnego (Wjazdu hipopotama czy coś w ten deseń).

I teraz pluję sobie w brodę, że sam na to nie wpadłem. Wyszedł niezły, warsztatowo poprawny tekst, ale to by go chyba znacząco wzbogaciło. Pojawienie się nauczyciela to jedno, natomiast pojawienie się hipopotama… To, o czym wspominałem we wstępie – jestem jednak zbyt przyzwyczajony do logiki zdarzeń, aby wpadać na skrajnie zwariowane pomysły, a to trochę ogranicza tworzenie groteski. Trudno, praktyka czyni mistrza.

Całkiem spodobała mi się bohaterka, nieludzko spokojna i zdystansowana, pomimo grozy i groteski sytuacji.

Lubię tworzyć właśnie takich bohaterów i bohaterki, jakoś odzwierciedlają tę potrzebę właściwej reakcji na sytuację, którą chyba przejawia większość ludzi, więc powinni się podobać. Zawsze mam przy tym jednak nieco obaw, czy nie przeciągnę struny, czy nie wytworzę postaci, która będzie w jawny sposób niemożliwa psychologicznie, czegoś w rodzaju Mary Sue. Dobrze, że piszesz o zdystansowaniu, gdyż właśnie w taki sposób to sobie wyobrażam przy pisaniu – postać abstrahuje od własnych odczuć i reaguje w sposób, który uważa za właściwy (nawet nie w tym sensie, że najkorzystniejszy, ale właściwy – “warto być przyzwoitym, chociaż się nie opłaca”). Zresztą wiem, że akurat z Tobą mogę mówić poważnie…

Czy jestem Sarą, czy gram Sarę? Odpowiedź znaleźć muszę sama (…) Czy poświęceniem los zwyciężam i z poniżenia – wstaję czysta? Czy jestem ciałem, czy wyborem? Ogniem czy źródłem ognia – żarem? Igraszką losu czy motorem? Czy jestem Sarą, czy gram Sarę? Gdy wrócę i przed ludem stanę, czy w twarz mi plunie, czy przyklęknie? Gram w kiepskiej sztuce życiem zwanej, lecz chciałabym w niej zagrać – pięknie…

Otóż to taka Sara, tylko że Juleczka.

Pozdrawiam!

Zawahałbym się przed tak jednoznacznym stwierdzeniem, to bardzo indywidualna sprawa – znam takich, którzy zwracają na sam dźwięk słów typu obcęgi czy macica, znam i lekarza, który, niczym w dowcipie, jadał kanapki w prosektorium, póki nie zakazali z przyczyn BHP.

Zgadzam się, to indywidualna sprawa. Jednych coś rusza, innych nie. Mi chyba niewiele przeszkadza w jedzeniu, i chyba dlatego patrzę na bizarro.

Otóż to taka Sara, tylko że Juleczka.

Niezłe…

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Największym atutem tego opowiadania jest kreacja bohaterki i pomysł z hipopotamem. Reszta, IMO, przegadana, nawet, jeśli te pogadanki coś pokazują, to dla mnie jest jednak za mało. 

Językowo dobrze. 

Dziękuję za lekturę i komentarz. Dobrze jest usłyszeć nie tylko komplementy, ale także bardziej krytyczne oceny, to powinno korzystnie wpływać na rozwój twórczy. I chociaż wyrażone przez Ciebie zastrzeżenia mają stosunkowo ogólny charakter, postaram się je rozważyć i wyciągnąć wnioski na przyszłość.

Ślimaku, jest absurdalnie, to prawda. :) Choć niewiele poza absurdem mnie chwyciło. Patrzę teraz na komentarz Sary okienko wyżej i w zasadzie mógłbym się pod nim podpisać. Też zwróciłem uwagę na pomysł z hipciem. Chociaż wolałbym bez tego tłumaczenia, że nie wejdzie. :) To wszystko jednak kwestia gustu. Zajrzałem tu ze względu na konkursowe hasło, które nijak nie potrafiłbym rozwinąć w tekście. I tu małe rozczarowanie, bo Tobie też niespecjalnie się udało. A byłem taki ciekawy. :)

Pozdrawiam.

Darconie, dziękuję za podzielenie się odczuciami! Ze wszystkiego czerpię coś dla siebie i pilnuję, aby następne opowiadania były coraz lepsze, a nie coraz gorsze. Rozwinięcie hasła, zapewne, można było lepiej dograć, gdyby tekst był bardziej przemyślany, nie tak spontaniczny. To także jakiś wniosek, aby próby konkursowe odkładać przynajmniej na parę dni i rozważać poprawki. A bez tłumaczenia nie pójdzie – przecież dziewczyna próbuje w ten sposób manifestować kontrolę nad sytuacją, to ewidentny mechanizm obronny.

Pozdrawiam.

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Postawa Juleczki imponująca. Hipopotam aborcyjny nieźle mnie ubawił, ale gwiazdą opowiadania pozostają dla mnie sznurówki. ;)

Ten profesor mi jakoś nie pasuje… końcówka zdaje się ucięta.

Ale przyjemny absurdzik i, jak na bizarro, całkiem mi podeszło. :)

deviantart.com/sil-vah

Istotnie, też byłem zupełnie zadowolony z koncepcji ze sznurówkami, mniej wydumane od hipopotama, bardziej przyziemne (nawet dosłownie). Zdawało mi się również, że instrukcja obsługi obejmy powinna być niezła, ale o tym akurat nikt nie wspomniał w komentarzach, może mi się tylko zdawało.

Postawa Juleczki. Miała być imponująca… ale to fantazja literacka. Ujdzie chyba tylko w tekście o odcieniu mocno groteskowym. Kiedyś pewnie jeszcze do tego wrócę, chociaż wcale nie czuję się gotów do opisu tortur w poważnym kontekście. Wyglądałoby to nieco inaczej i mało przyjemnie się czytało, że już przez uprzejmość nie wspomnę o pisaniu. A przecież to jest jedna z rzeczy, które tak przyciągają do tworzenia literatury – możliwość stawiania swoich bohaterów na granicy mroku i fascynacji. Wątek profesora rzeczywiście wyszedł najsłabiej ze wszystkiego, można by go jeszcze przepracować (najlepszy był chyba pomysł Krara, aby zamiast wejścia profesora wstawić na końcu wejście hipopotama), ale nie chcę już grzebać w tekście konkursowym.

W każdym razie – naprawdę mi miło, że ten absurdzik Ci odpowiadał!

 

EDYCJA: widzę, że opowiadanie trafiło właśnie do Biblioteki – nie umiem teraz sprawdzić, kto dorzucił ostatni głos, ale następstwo zdarzeń wskazywałoby, że to pewnie Ty, więc i za to bardzo dziękuję!

O, nie wczytywałam się w komentarze, wejście hipopotama rzeczywiście brzmi doskonale jako uwieńczenie tego tekstu. Co do instrukcji obsługi, przyznam, że jakoś nie zapadła mi w pamięć.

A jeśli chodzi o Juleczkę – prawda, tutaj to działa, ponieważ w tak absurdalnym świecie uchodzi o wiele więcej rzeczy. W opowiadaniu o torturach napisanym “na poważnie”, taka postawa byłaby trudna do wiarygodnego przedstawienia. I chyba niekoniecznie czytelnik chciałby czytać o kimś, kto znosi tortury z nadludzką odpornością.

deviantart.com/sil-vah

Słusznie, wtedy czytelnik chciałby raczej dowiedzieć się czegoś o mechanizmach reakcji, długofalowym wpływie takich przeżyć na psychikę ofiary, mógłby też oczekiwać potraktowania tego jako punktu wyjścia do możliwie niesztampowych rozważań etycznych. A do tego wszystkiego potrzeba po prostu mnóstwa niepodrabialnego doświadczenia życiowego; próby przypomnienia sobie, jak się we wczesnym dzieciństwie reagowało na zastrzyki, są dalece niewystarczające… I, jak możesz się domyślać, żałuję, że sam nie wpadłem na taką pointę z hipopotamem, ale to także kwestia doświadczenia, następnym razem będzie lepiej.

Spójrz też na edycję poprzedniego komentarza (pewnie mogłaś przeoczyć, bo dodałem ją przypadkiem akurat wtedy, gdy Ty napisałaś swoją odpowiedź).

Sądzę też, że czytelnik chce mieć jakiś punkt wspólny z postacią, móc rozumieć jej punkt widzenia, w pewnym stopniu się utożsamiać. W przypadku takich skrajnych doświadczeń to ważne, bo zawsze gdzieś z tyłu głowy kołacze się pytanie, jak my zachowalibyśmy się w takiej sytuacji. Osobiście też dodam od siebie, że akurat w przypadku tortur oczekiwałabym rozważań, jakiejś refleksji na temat relacji kata i ofiary.

Ślimaku Zagłady, to nie ja kliknęłam do Biblioteki, choć zrobiłabym to, gdybym mogła – aczkolwiek komentując opowiadanie byłam pewna, że jest już w Bibliotece, więc może dostało się w międzyczasie?

deviantart.com/sil-vah

Gorzej, kiedy w kwestii swojego zachowania w sytuacji skrajnej autor jest równie ciemny jak i czytelnik (oraz owa przysłowiowa tabaka w rogu). I tak rozmawiają za pośrednictwem opowiadania niczym ślepiec z kulawym o pięknie Schodów Hiszpańskich w Rzymie. Z drugiej strony, trudno napisać zajmujące opowiadanie bez poszerzania granic swojej wyobraźni (np. za pośrednictwem przezioru do innej rzeczywistości – czytaj więcej: S. Podgrobelski, “Wstęp do imagineskopii”).

Co do Biblioteki, w takim razie nie wiem. Jest jakiś sposób, aby sprawdzić, kto dokonał ostatniego kliknięcia? I czy to ja powinienem teraz wybrać cytat na stronę główną, czy zrobi to zarządzający ekspozycją? A może te pytania trzeba zadać w Shoutboxie? To moje pierwsze wejście do Biblioteki, więc nie bardzo się orientuję, co i jak. Niezależnie od tego, dziękuję za wsparcie i ciekawe uwagi!

Nic nowego już do analiz nie dodam, bo różni komentatorzy powiedzieli już wszystko, co miałabym ewentualnie do dodania, więc tylko dam znać, że się podobało i że absurd wyszedł znakomicie.

ninedin.home.blog

Zagapiłam się z odpowiedzią, przepraszam. W międzyczasie kwestia Biblioteki się już wyjaśniła, więc napiszę tylko, że miło mi, że moje uwagi mogły się przydać :)

deviantart.com/sil-vah

Ninedin, bardzo dziękuję za wpis – wiadomo, że trudniej się zmobilizować do komentarza, kiedy nie ma się nic nowego do napisania, a przecież takie sygnały są zawsze budujące. Naprawdę się cieszę, że Twoim zdaniem absurd wyszedł znakomicie, gdyż z początku nie byłem pewien, czy w ogóle potrafię porzucić żelazną logikę zdarzeń.

 

Silvo, nie ma za co przepraszać, każdy tutaj (jak sądzę) ma życie poza NF i może być zajęty. Ja sam, pod swoim pierwszym opowiadaniem, spóźniłem się z odpowiedzią dla Finkli o dwa i pół tygodnia, więc daleki jestem od poszukiwania drzazg w oku bliźniego. I mnie, oczywiście, także jest miło, że Twoje uwagi mogły mi się przydać!

Witaj.

Pierwsza moja myśl po zakończeniu lektury tego niesamowitego tekstu: Całe szczęście, że moi profesorowie z fizyki nie mieli takich porównań. :)

Druga myśl, towarzysząca mi podczas czytania całości i potem pojawiająca ze zdwojoną siłą: Wow, sadystyczne treści i do tego jeszcze s.f. Mieszkanka wybuchowa, mocna, bardzo drastyczna i przerażająca. Opowiadanie na wskroś okrutne. 

Gratuluję, bo to wielki talent, wydobyć w tak realistyczny sposób tyle sadyzmu i ludzkiego cierpienia. I to jeszcze – w klimatach bizarro. :)

Pozdrawiam. 

 

Pecunia non olet

Witaj.

Bardzo dziękuję za korzystny komentarz. Naprawdę mi miło, że Ci się podobało. Zawahałbym się natomiast przed określeniem tego tekstu jako realistycznego studium sadyzmu. Być może masz w tym względzie więcej doświadczenia ode mnie, ale nie wydaje mi się, aby obmyślone przeze mnie zachowania bohaterów były bardzo prawdopodobne pod kątem psychologicznym. Myślę, że to opowiadanie tylko ślizga się wierzchem, nie dosięgając właściwej obrzydliwości tortur.

A co do nauki fizyki – przykłady z życia wzięte jednak pomagają zrozumieć istotę zjawisk (absolutnym klasykiem jest tutaj równoważnia ze zmiennym punktem podparcia jako ilustracja prawa dźwigni).

Pozdrawiam.

Ślimak Zagłady: Myślę, że to opowiadanie tylko ślizga się wierzchem, nie dosięgając właściwej obrzydliwości tortur.

Tak, tak, racja, ta obrzydliwość tortur w sumie jest jeszcze mocno zakamuflowana, sporo jest nadal ukryte. :)

Być może masz w tym względzie więcej doświadczenia ode mnie

Pewne obrazy filmowe mam mocno zapamiętane, zatem teraz zostały przywołane z pamięci dość wyraziście. :)

W każdym bądź razie – opowiadanie świetne. 

 

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

Istotnie, często już bardzo trudno dodać coś odkrywczego do komentarzy poprzedników i sam z tego względu nieraz się waham, czy odzywać się pod jakimś tekstem. Pięknie dziękuję!

Nowa Fantastyka