- Opowiadanie: Fasoletti - Inny

Inny

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Inny

Takie krótkie opowiadanko, napisane w chwilowym przypływie natchnienia. Nie doszukujcie się w nim czegoś głębszego, jkiiegoś drugiego dna, czy coś. Tekst ten jest próbą sklecenia czegoś w formie "kartki z pamiętnika". Pierwszy raz próbuję się z czymś takim, więc jest krótko i zwięźle. Będę wdzieczny za wszelkie wytknięcia błędów, czy sugestie dotyczące tworzenie dzieł tym stylem. Z góry dzieki.

 

 

 

Tak, Blunt zawsze był inny. Do końca życia nie zapomnę, jak go poznaliśmy. Stało się to podczas jednej z wietrznych, listopadowych nocy. Czekaliśmy pod przejazdem kolejowym mając nadzieję, że za chwilę zjawi się jakaś młoda dziewczyna o długich nogach i kuszącej, łabędziej szyi w której będzie można zatopić kły. Jednak zamiast wymarzonej piękności, zjawił się on. Wychynął z mroku niczym duch, roznosząc wokół fetor alkoholu i stęchłego moczu. Żaden z nas nie gustował w tego typu osobnikach, ale pragnienie było silne. Silniejsze od nas. Zadziałaliśmy instynktownie. Gdy teraz wspominam tamten niefortunny atak, chce mi się śmiać, jednak wtedy byłem przerażony. Leżeliśmy w błocie drgając spazmatycznie, a on spoglądał na nas z politowaniem. Ale skąd mieliśmy wiedzieć, że też jest wampirem? Nie roztaczał wokół siebie charakterystycznej dla każdego krwiopijcy aury, dzięki której inni przedstawiciele naszego gatunku mogliby go rozpoznać. W ogóle był dziwny. Bardzo dziwny. Cholernie lubił się upijać. Kiedy byłem jeszcze żywy, też bawiły mnie tego typu rozrywki, ale gdy Morfis przekształcił mnie w to, czym byłem teraz, alkohol przestał na mnie oddziaływać. Z naszym nowym kompanem było inaczej. Potrafił wlać w siebie hektolitry najrozmaitszych trunków, a następnie chodzić przez kilka kolejnych nocy z brzuchem wydętym niczym balon i zataczać się od krawężnika do krawężnika. Czasami, gdy był spuchnięty jak piłka, dla zabawy spychaliśmy go ze stromych górek i patrzyliśmy jak podskakuje na każdej, najmniejszej nawet nierówności. Pamiętam też, że kochał bijatyki. Nie, nie prowokował ich, ale też nie unikał. Kiedyś, w Warszawie, napadła go banda kilkunastu skinów. Tak podźgali nieszczęśnika scyzorykami, że przypominał chodzące mięso mielone. Nie pozostał im dłużny. Wysmarował ich wnętrznościami całą starówkę. Przez pół roku trąbiono o tym w telewizji, a na uprzątnięcie zabytkowych kamienic poszły grube miliony. Kolejną rozrywką Blunta było łapanie chorób. Każdy wampir po przemianie stawał się odporny na wszelkie schorzenia. On nie, on był inny. Co prawda jego organizm w końcu zwalczał objawy, ale trwało to długo. Nawet kilka miesięcy. Tak było, gdy dla rozrywki zaraził się trądem. Cóż to był za widok! Gnijąca skóra odchodziła mu od ciała ogromnymi płatami, po pewnym czasie odrastała, by znów złuszczyć się i odpaść. W tamtym okresie nieodłącznym towarzyszem jego podróży było rozmaite robactwo. Całe tabuny ogromnych, opasłych much, gromady czerwi pełzających między widocznymi spod zapleśniałej skóry mięśniami, oraz stada wesz i pcheł, buszujących w resztkach przerzedzonego owłosienia. Dlaczego to wytrzymywaliśmy? Sam nie wiem. Niby był jednym z nas, pił krew tak jak my, razem z nami polował i spał w opuszczonych piwnicach, kiedy księżyc ustępował miejsca słońcu. Ale niektóre jego zachowania sprawiały, iż wydawał się całkowicie obcy. Najbardziej odczuliśmy to podczas jednego z polowań, gdy po kilku dniach abstynencji, spił krew ze śpiącej na ławce Rumunki. Jej soki nie nasyciły go, chwycił więc niemowlę, które kobieta przyciskała do piersi. Już miał wbić zęby w ciało dziecka, gdy nagle coś jakby w nim pękło. Do dziś pamiętam to napięcie na jego twarzy, świadectwo wewnętrznej walki którą toczył w swoim wnętrzu z nieznanym przeciwnikiem. Trzymając w drżących rękach swój niedoszły posiłek, zostawił go pod drzwiami kościoła. Wygrał, czy przegrał? Nie umieliśmy ocenić. Jego odejście wryło mi się w pamięć równie mocno, jak moment w którym do nas dołączył.

– Blunt, kto ciebie właściwie stworzył? – zapytałem, kiedy siedzieliśmy na otoczonej lasem polanie.

– Blade, Wieczny Łowca – odparł, po czym wstał i odszedł w ciemność.

Nigdy więcej go nie spotkaliśmy. Mówił prawdę, czy kłamał? Tego też już się nie dowiemy.

Koniec

Komentarze

Wampiry to co prawda nie moja działka i w opowiadaniu nie widzę nic interesującego, ale mam uwagę warsztatową. Na mój gust zdania są za krótkie, czytając to miałem wrażenie, że strzelasz tymi zdaniami z karabinu;) Chyba, że to był zabieg celowy i taki jest Twój styl. Jeśli tak, to nie mam uwag;) Pozdrawiam

Jak na charakterystykę postaci - dziwne. Jak na opowiadanie - też dziwne. Zakończenie głupawe, ale się uśmiechnąłem - głupawo ;)

Nowa Fantastyka