To prawda, że stłukł miskę, ale przecież nie zrobił tego specjalnie. Nie wiedział, jak i kiedy wypadła mu z osłabionych ciężką pracą rąk i rozprysła się na kawałki. To nie był powód, by pochwyciwszy go za włosy, wyrzucić na trzaskający mróz odzianego jedynie w zgrzebne łachmany niedające żadnej ochrony przed wiatrem i chłodem. Na próżno łomotał w drzwi, płakał i prosił, na próżno obiecywał, że się poprawi. Serca rodziców pozostały twarde jak zmarznięta ziemia pod jego bosymi stopami.
Dygocąc na całym ciele, zwinął się w kłębek na progu. Zimno przeszywało go do szpiku kości, lecz, o dziwo, z czasem zobojętniał na nie. Ani się spostrzegł, jak przestał czuć cokolwiek i zaczęła go ogarniać przemożna senność. Przyszło mu na myśl, że powinien przespać się w stodole, na sianie, wciąż jednak tliła się w nim nadzieja, że matka i ojciec litościwie wpuszczą go do izby, przyjemnie rozgrzanej buchającym na kominku ogniem. Na pewno w końcu to zrobią, na pewno przebaczą mu i wpuszczą go do środka…
Trwał tak bez ruchu w gęstniejących ciemnościach, aż zasnął, a w tym śnie odszedł – niezauważalnie, cicho i bez skargi.
Drogą nadchodziła właśnie Noc w granatowym płaszczu skrzącym się od gwiazd, w kapturze nasuniętym na czoło. Krocząc przez wieś, z daleka już dostrzegła drobny, ciemny kształt skulony na progu jednej z chałup i domyśliła się, z czym ma do czynienia. Z żalem pochyliła się nad chłopcem, rozgarnęła białymi palcami jego kędzierzawe włosy i uroniła kilka łez na wynędzniałą, obsypaną piegami twarzyczkę, stężałą w wyrazie nieziemskiego spokoju. Obrzuciwszy przelotnym spojrzeniem drzwi domu, z gniewem pomyślała o jego mieszkańcach, zasługujących na karę za ten haniebny, zbrodniczy postępek, za ten gwałt przeciwko odwiecznym prawom natury. Od wymierzenia złym ludziom sprawiedliwości ważniejsze było jednak naprawienie zła, które wyrządzili.
Ponownie popatrzyła na zimne, zesztywniałe ciałko spoczywające u jej stóp. Wskrzesić chłopca nie leżało, rzecz jasna, w jej mocy, lecz wciąż wiele mogła dla niego zrobić – jeśli tylko nie było za późno…
Wytężyła wzrok w poszukiwaniu tego, co niewidzialne dla śmiertelników, i już po chwili ujrzała unoszące się nad dzieckiem wątłe, białe światełko, drobniejsze niż najdrobniejszy robaczek świętojański, błądzące bezradnie tam i z powrotem. Szepcząc uspokajające słowa, zbliżyła do światełka koniec swojej różdżki, a ono momentalnie przylgnęło do niej i zabłysło z nową siłą. Wydawało się, że w jego wnętrzu uwięzione jest coś żywego – maleńka, utkana z błękitnego ognia postać.
„Już dobrze, mój mały. Jesteś bezpieczny. Nie będziesz się tułał sam jeden po świecie, nie owładnie cię zło, nie staniesz się mściwym widmem ani błędnym ognikiem zwodzącym wędrowców na moczarach. Ja sprawię, że zmienisz się w coś pięknego. Coś wspaniałego”.
Niosąc troskliwie tę ostatnią iskierkę zgasłego życia, Noc skierowała swe kroki do najbliższego lasu. Tam odszukała drzewo, którego kwiaty otwierały się o zmroku, a zamykały nad ranem. O tej porze roku było ono nagie, ale nie miało to znaczenia. Koniec różdżki przytknęła ostrożnie do jednej z gałęzi, a wówczas uczepione go światełko zniknęło w nagłym rozbłysku, zaś w jego miejsce na gałązce pojawił się okryty sztywnymi łuskami pączek.
– Śpij teraz, dziecino – wyszeptała Noc – a na wiosnę zbudź się do nowego życia.
To mówiąc, odeszła, powiewając gwiaździstym płaszczem.
*
Gdy w majowym zmierzchu rozchyliły się po raz pierwszy aksamitne płatki jego kwietnego schronienia, przebudził się z dręczącego snu, w którym otaczały go zimno i ciemność. Zimno, okrutne i bezlitosne, napawało go lękiem, ale ciemność była dobra i kochająca, i wcale nie taka ciemna, gdyż rozjaśniał ją, jak i teraz, migotliwy blask gwiazd.
Ze zdziwieniem stwierdził, że sam także jarzy się cały łagodną, osnuwającą go niczym zwiewna szatka błękitną poświatą. Oglądając i badając dotykiem swe filigranowe ciałko, odkrył na czole parę giętkich czułków, a na plecach przezroczyste skrzydełka, krótkie, miękkie i zmięte jak u motyla, który dopiero co wyszedł z poczwarki, jednak z wolna prostujące się i nabierające sprężystości. Gdy tylko osiągnęły właściwą długość i sztywność, postanowił wprawić je w ruch, ostrożnie, na próbę, lecz wbrew jego obawom okazały się silne i rozmywszy się w świetliste smugi, bez trudu uniosły go w powietrze, wydając przy tym donośny furkot. Ogarnięty nagłą euforią, wzbił się wysoko ponad korony drzew, pod rozgwieżdżone niebo, upajając się wolnością, jaką dawał mu ten nocny lot.
„To jest coś pięknego! – radował się w duchu, wykonując na tle Drogi Mlecznej najwymyślniejsze akrobatyczne figury. – Coś wspaniałego!”
Nie miał pojęcia, kim jest i skąd się wziął, ale czuł, że gdzieś tam jest więcej podobnych mu istot i wiedział, jak je odnaleźć. Razem z nimi wiódł będzie życie bez trosk i smutków, odkryje sekrety otaczającego świata i przeżyje wiele niesamowitych przygód. „To twoje prawo, którego nikt ci nie odbierze, i przeznaczenie, którego nikt nie odmieni” – szeptał słodko brzmiący, matczyny głos w jego głowie, a on wierzył mu bez zastrzeżeń.
Ostatnie mgliste, niewyraźne wspomnienie strasznego snu o zimnie zatarło się w jego pamięci. Pozostał tylko przyjemny chłód wiosennej nocy i roje gwiazd mrugających do niego wesoło.