Był lipiec dwa tysiące dziesiątego roku, kiedy razem z kolegą wybrałem się do sklepu prowadzonego przez Chińczyka, chociaż… tak naprawdę nie wiedzieliśmy, czy gość pochodzi z Chin, więc nazywaliśmy go Chińczykiem z Japonii. Mieliśmy po czternaście lat, a w ten gorący letni dzień trochę się nam nudziło.
Wsiedliśmy na rowery i z uśmiechami na twarzach ruszyliśmy do sklepu w którym rzadko kiedy cokolwiek kupowaliśmy. Głównie kręciliśmy się po nim bez celu, oglądając nową dostawę i wypytując sprzedawcę o każdy szczegół z nią związany. Pan Yao Teng był bardzo miły i zawsze rzeczowo wyjaśniał każdą kwestię.
Zaparkowaliśmy kulturalnie przed sklepem i weszliśmy do środka. Od razu wesoło zabrzęczał dzwonek na którego dźwięk uśmiech na twarzy od razu zrobił się szerszy. W sklepie działała klimatyzacja, więc w pomieszczeniu panował przyjemny chłód. Miła odmiana od skwaru na dworze.
Pan Yao Teng wychylił się zza lady i spojrzał na nas znad okularów swymi bystrymi oczyma.
– Chłopaki! – zawołał do nas ze specyficznym akcentem. – Czego znów szukacie? – dodał, co brzmiało raczej jak: „Ciebo znóf siukacie?"
– Tylko się rozglądamy – odparłem obojętnie wzruszając ramionami.
Pan Yao Teng tylko lekko się uśmiechnął i wrócił do swoich spraw.
Sklep był całkiem pusty, więc nasza dwójka mogła spokojnie rozglądać się po półkach w poszukiwaniu czegoś ciekawego.
– Ty, Marcin, patrz na to – powiedział do mnie Wojtek, pokazując gumową zabawkę dla psa w kształcie półnagiej kobiety. – Wygląda jak twoja siostra – zaśmiał się, zakłócając panującą w sklepie ciszę.
– Spadaj – powiedziałem do niego, szturchając w ramię ze śmiechem.
– Nie uważasz, że to trochę dziwne? – powiedział Marcin szeptem, dyskretnie spoglądając na Chińczyka.
– Co? – Nie rozumiałem.
– Ten gość… Yao Teng, Chińczyk Z Japonii, siedzi tutaj cały czas, w ogóle nie wychodzi ze sklepu. On tutaj mieszka, czy co?
Uśmiechnąłem się, chociaż ton Wojtka był bardzo poważny.
– Co ty stary, na pewno gdzieś wychodzi. Nie bądź głupi – powiedziałem śmiejąc się.
– Okej, ale nigdy nie widziałem go poza sklepem.
– Jeśli jesteś tego aż tak ciekawy możemy poczekać do zamknięcia i zobaczymy, co się stanie.
– No dobra. – Wzruszył ramionami. – Czekamy.
I tak też zrobiliśmy.
Obserwowaliśmy sprzedawcę, stojąc na dworze w słońcu nie przejmując się potem spływającym po naszych ciałach. Mieliśmy misję, to było dla nas najważniejsze.
W końcu nadszedł wieczór, a wraz z nim godzina zamknięcia sklepu. Poczułem delikatnie mrowienie w żołądku, lekko zaschło mi w gardle. Byłem niesamowicie ciekaw, co się teraz wydarzy. Oddech Wojtka stał się bardziej przyspieszony, chociaż przyjaciel zapewniał mnie, że wszystko jest w porządku.
– Lepiej obserwuj tego typa! – mówił drżącym głosem. Do tej pory nie wiem, czy był przerażony, czy podniecony całą tą dziwną sprawą.
Chińczyk spojrzał na zegarek i z ociąganiem podniósł się z drewnianego krzesła podchodząc do drzwi. Zanim jednak zamknął je na klucz wyszedł na chwilę na dwór i wziął głęboki wdech rozkoszując się cudownym powietrzem, jakie poczuć można tylko letniego wieczora.
Poczułem się dziwnie. W końcu to dość idiotyczne. Zastanawiałem się, po co siedzieć w krzakach i obserwować jakiegoś starszego sprzedawcę z Chin? Przecież to bez sensu.
Z rozmyślań wyrwał mnie Wojtek szturchając lekko w ramię.
– Poszedł – powiedział poważnie, przełykając ślinę.
– No… Widzę – odparłem, bo istotnie tak właśnie było
– I co teraz?
– Nie wiem. Do sklepu nie wejdziemy, drzwi są zamknięte.
– Może przez okno? Rusz się chłopie z tych krzaków! Musimy działać! – Chwycił mnie za ramiona krzycząc prosto w twarz.
– Dobra, uspokój się. Za mną. – Machnąłem ręką i ruszyłem w stronę sklepu, w którym panowała nieprzyjemna ciemność zmieniając wnętrze w coś złowrogiego.
– Nic nie widać – odezwał się Wojtek zawiedziony, kiedy szliśmy obok sklepu.
– A to? – Wskazałem drewnianą klapę, której nigdy wcześniej nie widziałem. Jednak… Nie mogłem jej widzieć, nigdy nie byłem w tym miejscu za sklepem.
– Warto sprawdzić.
Odważny i podekscytowany Wojtek chwycił klapę, którą z łatwością otworzył. Kiedy spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem pomimo ciemności zauważyłem w jego oczach radosne iskierki. Nigdy nie widziałem go takiego, wydawał się bardzo… Szczęśliwy, po prostu szczęśliwy. Opuściły mnie wszelkie wątpliwości. Nawet jeśli wszystko wydawało mi się bez sensu postanowiłem to dokończyć, dla swojego kumpla.
– Panie przodem – powiedziałem wskazując klapę.
Nie wiedzieliśmy, co nas tam czeka. W środku było całkiem ciemno, ale Wojtek i tak zszedł, a ja podążyłem za nim.
Nic nie widzieliśmy, ciemność zasłaniała wszystko swym potężnym płaszczem. Po cichu liczyłem na choćby delikatny blask księżyca, ale w pomieszczeniu nie było ani jednego okna. Czułem za to zapach rozkładu i stęchlizny. I ta nieprzyjemna wilgoć. Miałem ochotę odwrócić się i wybiec stąd jak najszybciej, ale znowu powstrzymał mnie przed tym głos Wojtka.
– Słyszysz? – zapytał.
Nic nie słyszałem. Od zapachu i wilgoci zaczynało kręcić mi się w głowie. Miałem wrażenie, że za chwilę skoczy na mnie jakiś szczur.
– Nic nie słyszę – powiedziałem ostrzej, niż zamierzałem, ale Wojtek w ogóle się tym nie przejął.
– To on, Chińczyk z Japonii! Nie słyszysz? On… Śpiewa. – Faktycznie usłyszałem chińską piosenkę śpiewaną przez naszego sprzedawcę.
Wojtek ruszył dalej i w końcu zauważyliśmy delikatne światełko wydobywające się ze szpary pod drzwiami. Aż westchnąłem z ulgi, że oto nastała światłość. Niewielka, bo niewielka, ale zawsze to jakieś pocieszenie.
Wojtek podszedł do drzwi przystawiając do nich ucho. Po chwili złapał klamkę.
– Co ty robisz? – wycedziłem przez zęby.
– No co? – zdziwił się. – Mieliśmy zbadać tę sprawę. Nie pękaj, gościu, musimy iść.
Miałem powiedzieć coś jeszcze, ale Wojtek otworzył drzwi, więc chciałem zachować absolutną ciszę.
Weszliśmy do kolejnego pomieszczenia, na szczęście dobrze oświetlonego. Wyglądało to na składzik sklepowy, ale unoszący się w powietrzu zapach przypominał raczej woń, jaką czuje się w starych kościołach.
Wojtek nic nie powiedział. Zafascynowany rozglądał się po wnętrzu. Był tak podniecony, że nie potrafił ustać w miejscu, aż trzęsły mu się ręce.
Mnie również się trzęsły, ale ze strachu. Nie chciałem tu być ani chwili dłużej, ale Wojtek… Nie mogłem mu tego zrobić.
Idąc jego śladem zacząłem badać wzrokiem miejsce w którym się znaleźliśmy. Stały tu wielkie półki, a na nich gumowe zabawki, jakie wcześniej widzieliśmy w sklepie.
Kształty były różne. Od zwierząt do różnego rodzaju ludzi. Były dziewczynki trzymające w rękach lizaki, chłopcy przybijający sobie piątki. Choć pomieszczenie było raczej niewielkie, zabawek było całe mnóstwo!
– Jesteście. – Na dźwięk czyjegoś głosu podskoczyłem ze strachu. To był on, Yao Teng, Chińczyk z Japonii. Stał tutaj uśmiechając się w najlepsze ze złożonymi jak do modlitwy dłońmi. – Wiedziałem, że przyjdziecie. Prędzej, czy później… Musieliście.
– Pan Yao… – odezwał się Wojtek drżącym głosem. – My… Już wychodzimy – Spojrzał na mnie, a ja lekko skinąłem głową.
– Nie martwcie się! – mówił z tym swoim specyficznym akcentem. – Zostańcie, będziemy się świetnie bawić! – Było w jego głosie coś takiego, że minęły wszystkie moje troski.
Nie czułem już strachu, ani niepokoju, wszystko odeszło, jakby nigdy nie istniało. Wojtek musiał czuć to samo, widziałem to po sposobie w jaki patrzył na sprzedawcę, jakby nigdy wcześniej nie widział nic piękniejszego.
– Nie stójmy tutaj, zapraszam do siebie. Macie ochotę na zimną pepsi?
Mieliśmy. I to jak!
Od tego całego szpiegowania zaschło nam w ustach jak na pustyni, więc z radością poszliśmy za Chińczykiem do ładnie urządzonego pomieszczenia, które musiało służyć jako biuro.
Usiedliśmy na niebieskiej kanapie, a pan Yao wręczył nam pepsi w puszce. Była tak zimna, że prawie zamarzły mi ręce.
Wojtek pił tak łapczywie, że aż się zakrztusił.
– Do dna – zaśmiał się pan Yao, a Wojtek posłuchał go.
Po wszystkim wypuścił z siebie powietrze i wytarł usta dłonią.
– Dziękujemy za pepsi, ale chyba będziemy już spadać – powiedział Wojtek i podniósł się z kanapy.
Ja wciąż obserwowałem sprzedawcę trzymając nieotwartą puszkę napoju.
Gdzieś z oddali zaczęła dobiegać miła i spokojna muzyka, jakby ktoś za ścianą grał na harfie. Zacząłem odpływać, Wojtek z powrotem usiadł i zamknął oczy.
Mimo, że było mi cudownie jak nigdy, postanowiłem wrócić do domu. Ale gdy znowu spojrzałem na sprzedawcę… Serce podeszło mi do gardła.
Jego twarz była zapadnięta, z czarnych oczu wylewała się maź przypominająca krew.
– Poddaj się temu, czy nie jest pięknie? – mówił swym delikatnym głosem w którym nie było śladu chińskiego akcentu.
Wojtek wstał. Miałem nadzieję, że teraz razem uciekniemy, a cała wyprawa okaże się tylko snem, ale on ruszył powoli w kierunku Chińczyka. Szedł jak zaczarowany, a puszka po pepsi wypadła mu z dłoni.
– Wojtek, musimy uciekać!! – wołałem, ale był jakby w transie.
Nie reagował na moje krzyki. Drżącymi dłońmi złapałem go za ramię starając się zwrócić jego uwagę, ale on po prostu mnie odepchnął, a później rzucił się na mnie jak dzikie zwierzę, okładając pięściami i wydając z siebie nieprzyjemny ryk, a z coraz bardziej czarnych oczu wypływała mu czerwona maź.
– Stary, zostaw mnie! – krzyczałem, ale nie zostawił. Tłuk mnie dalej i kto wie, jak by się to skończyło, gdybym go nie kopnął.
Upadł na podłogę rycząc tak bardzo, że musiałem zatkać uszy. Tego było już za wiele. Bez względu na wszystko postanowiłem uciekać.
Być może popełniałem błąd, ale… Bałem się, jak nigdy w życiu, spanikowałem. Nikt mnie nie gonił i gdy znalazłem się na świeżym powietrzu zacząłem płakać.
Krzyczałem, licząc na czyjąś pomoc, ale na dworze zrobiło się całkiem ciemno i całe miasto spało.
Wezwałem policję, która przyjechała dość szybko. Opowiedziałem im całą historię, jednak nie uwierzyli mi. Kto by się tego spodziewał?
Mimo wszystko sprawdzili sklep i przesłuchali Yao Tenga, który wyglądał już normalnie, jak zawsze, jednak po Wojtku nie było śladu.
Wróciłem do domu, spocony i zapłakany. Mama, która siedziała w kuchni podeszła do mnie szybko.
– Marcin, co się stało?! – zawołała biorąc moją twarz w dłonie.
– Byłem z Wojtkiem… W tym chińskim sklepie…
– Zaraz… Kim jest Wojtek? – przerwała mi.
Pociemniało mi przed oczami, miałem wrażenie, że zemdleje. Kim jest Wojtek? To mój najlepszy kumpel z którym znam się od piaskownicy. Jak mama mogła pytać kim jest? Spędzał z nami tyle czasu, że praktycznie stał się już członkiem rodziny.
Byłem w szoku. Nawet nie pamiętam, co odparłem, jednak wiem, że szybko uciekłem do swojego pokoju.
Wojtka nie pamiętał nikt, nawet jego rodzina. Twierdzili, że nigdy nie mieli syna, że nawet nie znają nikogo o takim imieniu.
Nie wiedziałem co robić, jak sprawić by sobie przypomnieli? Nic nie przychodziło mi do głowy, a ludzie zaczęli traktować mnie jak wariata.
Jakiś czas po tym wydarzeniu otrzymałem przesyłkę.
Zaskoczony wziąłem białą kopertę i otworzyłem w swoim pokoju. Wyciągnąłem zawartość i moim oczom ukazała się gumowa zabawka przypominająca Wojtka, mojego przyjaciela. Zaschło mi w ustach, z oczu pociekły łzy. Stałem i patrzyłem na zabawkę jak zamurowany nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Nagle przed oczami zrobiło mi się ciemno i zemdlałem.
Choć minęło już tyle czasu, sklep dalej stoi, a Yao Teng sprzedaje. Staram się obserwować to miejsce, żeby nikt nie próbował interesować się nim zbyt mocno. Czasem mam wrażenie, że oszalałem, ale później patrzę na gumową zabawkę przypominającą Wojtka i wiem, że wszystko wydarzyło się naprawdę.
Nie mam pojęcia kim jest sprzedawca, czy to jakiś demon? Po co robił te gumowe zabawki?
Być może nigdy się tego nie dowiem, ale to nieważne. Najważniejsze, żeby ten dziwny stwór nie skrzywdził nikogo więcej.