Młoda policjantka Olga Błądź obudziła się na swojej części podwójnego małżeńskiego łoża. Kobieta wyciągnęła jaśka spod głowy, postawiła go przy zagłówku i usiadła, opierając na nim wygodnie plecy.
Ja pierdolę, tyle lat służby i muszę wstawać z kurami.
Było jej trochę zimno. Zaczęła powoli zacierać dłonie, trzymając je na cienkiej satynowej kołdrze, która wciąż ją przykrywała.
Zaspanym wzrokiem popatrzyła na chrapiącego odwróconego tyłkiem męża, którego tak mocno kochała.
Tyle ideałów i planów, a została szara rzeczywistość i kredyt we frankach.
Po kilku minutach obróciła ciało w stronę krawędzi łóżka, opuściła nogi i wsunęła stopy w stare znoszone kapcie. Ziewnęła i spojrzała na plastikowe okno, za którym dopiero świtało. Natura wyczarowała żółto–czerwono–fioletową feerię barw, coś co kiedyś budziło w niej podziw, ale teraz zupełnie jej nie obchodziło. Była zbyt mocno zaspana i zmęczona, żeby myśleć o czymkolwiek tak skomplikowanym i abstrakcyjnym, jak piękno przyrody.
Wstała, wykonała kilka skłonów i poszła do łazienki, żeby zrobić to, co zazwyczaj trzeba robić po nocy. Chwilę podumała na sedesie, potem stanęła na nogi i właśnie sięgała do kranu, gdy w lustrze zamiast odbicia zobaczyła zmasakrowaną twarz młodej ofiary wypadku z Sobieskiego.
Poczuła się słabo. Odruchowo złapała oburącz umywalkę. Zamknęła oczy. Chcąc nie chcąc pomyślała o krwi, zmiażdżonej twarzy i pogruchotanej nodze dziewczynki, która niczemu nie zawiniła.
Z wielką siłą wróciły obrazy z tamtej nocy.
Błysk sygnałów. Krew. Płacz. Szarpanina. Wymiociny.
Dziecko zostało uderzone na przejściu dla pieszych, a sprawca miał dwa promile i śmiał się, gdy wyciągali go z samochodu. Nie opierał się, ale nawet to nie przeszkodziło w tym, żeby dostał kilka solidnych ciosów pałką.
Nieraz życzyła takim skurwysynom śmierci, wykastrowania albo przymusowej zmiany płci.
Prawnicy, garniturowcy, nawet zwykli ludzie, którzy się mocno pogubili. Oni wszyscy zasługiwali na sprawiedliwą karę, której zazwyczaj nie dostawali, kończąc ze śmiesznym wyrokiem w zawiasach.
Zacisnęła ręce i powoli zaczęła uspokajać oddech. Doszła do wniosku, że paradoksalnie to takie interwencje powodują, że chce jej się wstawać, ma motywację do pomagania ludziom, nie rzuciła tego we wszystkie diabły i nie poszła do jednej z wielu firm farmaceutycznych.
W sumie nie jestem jeszcze taka zła.
Popatrzyła na oblicze bez zmarszczek i kurzych łapek, spróbowała naciągnąć rękami zdrową elastyczną skórę, zrobiła dwa kroki do tyłu i z zadowoleniem oceniła wysportowaną sylwetkę, która tak niewiele zmieniła się po ostatniej ciąży.
Uspokojona dokończyła toaletę.
Po wyjściu z łazienki przymknęła drzwi do pokoju, zaparzyła kawę i zrobiła trzy kanapki z szynką konserwową, grubymi plastrami soczystego pomidora i pikantnymi kawałkami ogórka konserwowego.
Napełniła szybko żołądek. Była już szósta i zrobiło się całkiem jasno. Ubrała się w mundur, założyła czapkę, jeszcze raz oceniła się w lustrze, wzięła głęboki oddech, potem zamknęła drzwi na klucz i spokojnie zeszła na dół.
– Dzień panie Krzysiu – przywitała się z emerytem spod czwórki, który jak co dzień wychodził z pieskiem.
– Dzień dobry pani władzo. Moje uszanowanie. – Stary kacap miał średnie zdanie o nowych pokoleniu, które odebrało mu dodatki emerytalne, ale dziwnym trafem akurat ją zawsze bardzo szanował i kłaniał się w pas. – Służba z rana?
– Tak panie Krzysiu – odrzekła z uśmiechem, a on popatrzył łakomym wzrokiem na jej zgrabną, doskonale prezentującą się figurę.
Kobieta przeszła chodnikiem obok osiedlowego spożywczaka, wprawnym okiem oglądając się na lewo i prawo, i odruchowo sprawdzając, czy w okolicy nie dzieje się nic złego. Kochała warszawski Mokotów i choć miała takie momenty zwątpienia jak rano, to nawet teraz czuła swoje powołanie. Na komendę podjechała jak zawsze tramwajem, tam zaś odbyła krótką odprawę, pobrała broń i resztę wyposażenia, i ruszyła z partnerem na budzące się do życia miasto.
– Trzydzieści siedem zgłoś się – zabrzmiało w radiowozie kilka minut później.
Funkcjonariuszka przycisnęła guzik gruszki na ramieniu, nachyliła do niej głowę i powiedziała:
– Trzydzieści siedem, odbiór.
– Podjedziecie na Moniuszki i Idzikowskiego. Stuknęły się dwa samochody. Zepchnięte. Brak ofiar. Odbiór.
– Zrozumiałam, jedziemy normalnie bez bomb. Bez odbioru.
– I spokojny dzień szlag trafił – skomentował jej partner.
– Nie przejmuj się Mieciu, przynajmniej pogoda jest piękna.
– Piękna, piękna. I co z tego?
– Patrz lepiej na drogę.
– Spokojnie, nie będzie jeszcze korków.
Policjanci popadli w milczenie. Olga wiedziała z doświadczenia, że warto oszczędzać energię. Letnie czerwcowe dni były przyjemne tylko z rana, potem robiło się zdecydowanie za gorąco i organizm potrzebował każdego odpoczynku.
– Dojeżdżamy. Zobacz, tam stoją.
Mietek zaparkował radiowóz na pasie zieleni, potem podszedł z Olgą do dwóch panów, którzy patrzyli po sobie z mocno niepewnymi minami.
Góra pięćset złotych – pomyślała odruchowo, patrząc na zarysowania zderzaka białego auta używanego normalnie przez sprzedawców chrupek. A w tamtym bok do roboty.
– Co tu się stało panowie? – Jej partner przejął inicjatywę.
– Jego wina. – Zaczął starszy z mężczyzn.
– On mi wyjechał. Miałem zielone – wtrącił drugi.
– A pan to którym jechał? – Mietek zapytał się pierwszego z nich.
– Czerwonym. Ale to ja miałem zielone.
– Jak pan mógł mieć zielone? To niemożliwe.
Kierowcy wdali się w sprzeczkę, Mietek zdjął czapkę i trzymając ją w jednej ręce otarł czoło, i popatrzył wymownie na koleżankę:
– Co o tym myślisz?
– Któryś z panów miał czerwone. To pewne – odpowiedziała ze zdecydowaniem w głosie, i podniosła głos. – Panowie, panowie, proszę o spokój.
Kierowcy umilkli, a ona dodała:
– Czerwone auto było w ruchu, a białe musiało praktycznie wyhamować. Pozostaje do ustalenia, kto wjechał na czerwonym.
– Ale… – Kierowcy znowu chcieli dochodzić swoich racji, ona jednak kontynuowała: – Widzę, że samochody normalnie jeżdżą, więc nie może być mowy o uszkodzeniu świateł.
– Pani policjant, byłem funkcjonariuszem. Wcześniej było coś nie tak, proszę sprawdzić ze trzy cykle. – Jeden ze starszych panów użył nietypowego argumentu.
Olga spojrzała na Mietka, ten jednak wzruszył ramionami i pokazał ręką:
– Sprawdzić zawsze można. A nagrania to pewnie i tak będzie trzeba przejrzeć. Ja pójdę tam, a ty sobie postój.
– Dobrze panowie, sprawdzimy – zgodziła się z nim.
Funkcjonariusz przeszedł na bok skrzyżowania i spojrzał na światła.
– Co u ciebie? – zapytał przez krótkofalówkę.
– Zielone.
– A teraz?
– Czerwone.
Mężczyzna wrócił.
– No i widzą panowie. Tu jest czerwone, a tam zielone. Dwieście pięćdziesiąt i pięć punktów karnych dla kierowcy białego auta. Na tym skrzyżowaniu zazwyczaj jest duży ruch i gdyby to czerwony pojazd wjechał na czerwonym, to byśmy mieli pewnie kolejnego poszkodowanego.
– Kurwa – Starszy pan przeklął – A pani skąd?
– No z fabryki. Za przeklinanie stówa bez punktów – dodała, bo nie znosiła powoływania się na znajomości.
– Z wydziału Mosicy? – Drążył temat, pokazując ręką. – Sprawdźcie proszę nagrania. Tam i tam są kamery. Bądźcie ludźmi, naprawdę byłem w firmie i niepotrzebna mi utrata zniżek.
Policjanci odeszli kilka kroków. Olga spojrzała na partnera, ten znowu wzruszył ramionami i lekko przytaknął głową.
– Tu trzydzieści siedem. Monitoring, sprawdźcie mi nagrania ze strony Moniuszki i ze strony Idzikowskiego. Jakieś dwadzieścia minut temu, gdy była stłuczka. Odbiór. – Olga powiedziała do krótkofalówki.
– Trzydzieści siedem, zielone z obu stron skrzyżowania. Odbiór.
– Dziękuję. Wyłączamy światła na tym skrzyżowaniu i potrzebujemy kogoś do kierowania. Bez odbioru.
– To cud, że była tylko jedna stłuczka – skomentowała Olga i wskazała ręką na kierującego:
– Ma pan szczęście. Monitoring wszystko potwierdza. Zapraszam do radiowozu, a drugi pan poczeka.
Funkcjonariuszka podeszła do radiowozu z kierowcą białego auta:
– Zostaje tylko mandat za przeklinanie.
– No żarty chyba.
– Muszę coś wypisać. Niech będzie dwadzieścia złotych za śmiecenie.
– Dziękuję.
Szczęśliwy kierowca odszedł, a ona kiwnęła na drugiego pana:
– Dzisiaj będzie pouczenie.
Jej partner dodał:
– Macie się dogadać, my musimy wyłączyć światła do sprawdzenia.
– I co dalej?
– A co nas to obchodzi? Spisujecie zeznania, bierzecie odszkodowanie i naprawiacie szkody.
– Dostaniemy jakaś notatkę?
– Tylko, jeśli poprosicie. Z naszej strony to wszystko.
– Trzydzieści siedem, trzydzieści siedem zgłoś się – zatrzeszczała krótkofalówka na ramieniu funkcjonariuszki.
– Trzydzieści siedem zgłaszam się. Odbiór. – Olga odezwała się do centrali.
– Skończyliście? Odbiór.
– Tak. Odbiór.
– Jedźcie na Widnicką, koło opery. Samochód wjechał w latarnię… – Dyspozytor zawiesił na chwilę głos. – …pijany. Karetka i straż już wezwane. Odbiór.
– Rozumiem. Jedziemy na sygnałach. Odbiór.
– Potwierdzam. Zamelduj po przyjeździe. Odbiór.
– Zrozumiałam. Bez odbioru.
– Słyszałeś? – zapytała partnera.
– Tak.
Wsiedli do radiowozu, zapięli pasy i dosyć gwałtownie ruszyli. Przejazd tym razem był ułatwiony, a Krzysztof sprawnie omijał większe zatory i paniusie, które udawały, że nie słyszą sygnałów na przejściach dla pieszych.
– Zobacz, chyba tam. – Pokazała ręką.
Samochód koło opery rzeczywiście był wbity w latarnię. Otaczała go grupka jakichś piętnastu do dwudziestu ludzi.
– Trzydzieści siedem. Na miejscu. Bez odbioru. – Olga zameldowała i zaczęła podchodziła z ręką na kaburze. – Przepraszam, przepraszam.
Gapie rozstępowali się, a ona odprężyła się dopiero wtedy, gdy zobaczyła tylko pogięte blachy i kierowcę, który był uwięziony i nie stwarzał widocznego zagrożenia.
– Halo, proszę pana. Słyszy mnie pan? – Próbowała się z nim porozumieć.
– Cooo? Jaaak? – Mężczyzna miał odchyloną głowę do tyłu i jedną rękę na kierownicy. Próbował się wyprostować, ale najwyraźniej tkwił w pijackim amoku, bo niezbyt mu to szło. Nie krwawił, a przynajmniej nie w sposób widoczny, więc Olga dała sobie spokój z jego ruszaniem.
Sprawa była całkowicie jasna. Smród alkoholu czuć było na kilometr i funkcjonariuszka musiała cofnąć głowę.
Nie wygląda na krawaciarza. – Oceniła. Co najwyżej pracownik budżetówki.
Kierowca był starszym panem w wieku około pięćdziesięciu lat.
Olga obejrzała pobieżnie wnętrze auta, starszego modelu Fabii kombi. Poduszki oczywiście wystrzeliły, na siedzeniach nie widać było żadnych rzeczy, sam pojazd również wyglądał na dosyć standardowy… poza kilkoma drobiazgami. Funkcjonariuszka wychwyciła przyklejoną z przodu na desce rozdzielczej monetę, do tego choinkę zapachową z napisem „kokos” i radio ze wszystkimi nowościami, włączając w to obsługę MP3 i DAB+.
– Czy ktoś widział, jak to się stało? Kto zadzwonił na sto dwanaście? – Jej partner zaczął wypytywać ludzi, z których połowa od razu się ulotniła.
Olga wyjęła z kieszeni munduru gumę do żucia w listkach i leniwie spojrzała na bojowy pojazd straży pożarnej, który zbliżał się na sygnale. Po chwili dołączył do niego ambulans, więc oddaliła się trochę chcąc wspomóc partnera przy spisywaniu świadków.
– To wy byliście pierwsi? – Usłyszała nagle z tyłu pytanie.
Odwróciła się i spojrzała na kobietę, która stała z legitymacją i szczerzyła zęby:
– Helena Rust.
– A co robią tu wywiadowcy?
– Nie pani interes.
Kobieta nie wzbudziła w niej sympatii, Olga nie miała jednak wyboru. Musiała współpracować, ale postanowiła nie być zbyt wylewna.
– Coś zauważyliście?
– Przyjechaliśmy, znaleźliśmy samochód. Mężczyzna najwyraźniej pijany.
– Wie pani co? To widzi każdy. Skończmy z pierdołami. Co pani tu nie pasuje?
– Facet nie wygląda na takiego, co tankuje. Jedną rękę ma ciągle na kierownicy i najwyraźniej lubi odpustowe ozdoby na desce.
– Dobrze.
– Dobrze?
– Dobrze. – Inspektor wzruszyła ramionami.
– To nie jest normalny pijaczek?
– Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Proszę robić swoje.
***
– Olga, stary wzywa. – Po całym dniu służby na ulicach Błądź usłyszała od dyżurnego, gdy zdawała broń.
– Co znowu zmalowałaś? – Mietek nie mógł się powstrzymać.
Dziewczyna wzruszyła ramionami, poszła na pierwsze piętro i zapukała do gabinetu inspektora Mosicy, a potem weszła. W środku zobaczyła swojego szefa i Rust, z którą miała wcześniej przyjemność.
– Rust, Błądź. Błądź, Rust. – Mosica pokazał ręką, najwyraźniej uznając, że to jest najlepsza forma prezentacji. – Usiądź Olga. Helena nie jest z Warszawy i potrzebuje kogoś, żeby z nią pojeździł.
– Mam być niańką? Chodzi o sprawę tamtego profesorka?
– Poniekąd – mruknął przełożony, a jej zapaliła się w głowie czerwona lampka. – Od teraz weźmiesz Nissana, komórkę i pomożesz w śledztwie. Jakieś pytania?
– Nie.
– Dobrze.
– Spotkajmy się za piętnaście minut przy wejściu – dodała inspektor. – Przebierz się w cywilne ciuchy.
***
– Co jest grane? – Olga zapytała się nowej partnerki, gdy ta podeszła do niej przed budynkiem.
– Słyszałaś o bestii?
– Niezbyt.
– To było kilka lat temu. W wielkim skrócie morderca zabijał i zostawiał przy ofiarach monety.
– A co ma wspólnego z tym staruszek?
– Mamy już pięć prób zabójstw naukowców. Przy każdym znajdujemy monety.
– Ten sam zabójca?
– Niemożliwe. Tamten siedzi. Sprawdziłam.
– Naśladowca?
– Tak myślę.
– Dlaczego mnie chciałaś?
– Funkcjonariusze są różni. Zauważyłaś monetę i to, że ręka na kierownicy może coś znaczyć. Zależy ci. Przejrzałam twoje akty. Zaimponowała mi zwłaszcza akcja z biletami piłkarskimi.
– Aaaa, stare czasy. – Olga machnęła ręką. – Głupia byłam i pełna ideałów. Obsrałam się jak nic.
– Jak my wszyscy na początku. Dupki nie dali ci awansu. Chcę, żebyś się dołączyła do śledztwa. Mosica się zgodził.
– To od czego zaczynamy?
– Jedziemy na UW.
– Bo?
– Bo ja tak mówię.
– Słuchaj…
– Bo facet tam pracował.
– Samochód stoi tam. – Olga pokazała ręką i ruszyła na parking.
– Dlaczego jesteś w policji? – usłyszała kilka minut później, gdy już jechali na uniwersytet.
– Chciałam pomagać ludziom, a potem się przyzwyczaiłam.
– Rozumiem.
– Jaki mamy plan?
– Idziemy do dziekanatu i szukamy jego współpracowników.
– Mało finezyjne.
– Trudno.
***
– Dzień dobry pani, policja. – Helena pokazała odznakę w pokoiku, gdzie trzy czwarte powierzchni było do dyspozycji obsługi, a ściśniętych jak sardynki interesantów przyjmowano przed dużym stołem z podnoszoną deską z boku. – Szukamy kogoś, kto dobrze zna profesora Morawieckiego.
– Dziekan Nowicki.
– Możemy?
– Zapytam się. – Kobieta wstała i poszła otwierając drzwi na ścianie z boku, które przypominały wejście do gabinetów aparatczyków minionej epoki. – Panie dziekanie, panie z policji.
– Niech wejdą. – Policjantki usłyszały męski głos, a pani po chwili cofnęła się, podniosła deskę, przygarbiła i pokazała ręką:
– Proszę wejść.
– Dzień dobry. Inspektor Rust. – Helena znów pokazała odznakę po wejściu do gabinetu. – A to aspirant Błądź. Mamy kilka pytań na temat profesora Morawieckiego.
– A stało się coś?
– Miał wypadek. Może mi pan powiedzieć, czym się zajmował?
– Coś poważnego?
– Jest w szpitalu, jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
– Profesor zajmuję się sprawami teologii.
– Czy miał jakichś wrogów?
– On? Nie. Najspokojniejszy człowiek pod słońcem.
– Gdyby pan sobie coś przypomniał, prosimy o telefon.
– Oczywiście.
– Dziękujemy, do widzenia.
***
– Widziałaś, jakie tam stosunki panują? – Olga zapytała po wyjściu z budynku.
– Takie będą rzeczypospolite, jakie młodzieży wychowanie. – Ta mruknęła – To poprzednia epoka. Czego oczekujesz?
– Dobra, a czego mi nie mówisz?
– Facet miał pigułkę gwałtu we krwi, a ręce przyklejono mu do kierownicy.
– No to jak samochód wjechał w latarnię?
– Ktoś mu kazał.
– A inni?
– Nikt nic nie wiedział, nikt nic nie wie.
– Też pigułki?
– Na to wygląda. I nie ma żadnego punktu wspólnego.
– No to jak je wzięli?
– Obiad w stołówce, butelka ze sklepu.
– Żartujesz?
– Trochę.
***
Po wyjściu przed uniwersytet Olga poczuła, że ktoś dzwoni na służbowy telefon.
– Halo?
– znowu wypadek samochodowy. – Usłyszała głos Mosicy. – Profesor fizyki. Miłosz. UW.
– Znał Morawieckiego?
– Tak.
– Coś jeszcze?
– Nie.
– Dzięki szefie.
Dziewczyna rozłączyła się, a Rust, odpalając papierosa, zapytała krótko:
– Co jest?
– Kolejny, tym z wydziału fizyki.
– No to jedziemy na wydział fizyki.
***
– Spójrz. To jakiś obłęd.
Kartki z zapiskami rozrzucone były po całym gabinecie profesora. Wyglądało to, jakby przeszło tu tornado. Oprócz zgniecionych i porwanych fragmentów papieru wszędzie walały się szczątki drewna z rozbitego krzesła, w podobnie kiepskim stanie znajdował się komputer na biurku.
– Nie rozumiem. – Asystent profesora, który otworzył im drzwi gabinetu, patrzył na to mocno zdziwiony. – Profesor zawsze miał wszystko poukładane.
– Kiedy widział pan go po raz ostatni?
– W czwartek.
– I od czwartku nikt tu nie wchodził?
– Nikogo nie powinno tu być.
– Dziękujemy.
– Ale… czy mają panie nakaz?
– Chciałyśmy się tylko rozejrzeć. Może nas pan wyprosić i wrócimy wtedy z większą grupą kolegów albo możemy załatwić to teraz. – Helena wypowiedziała to znudzonym tonem z miną mówiącą, że jest jej to całkowicie obojętne, i dodała. – To może pomóc profesorowi. Jest pan tutaj i przecież nic takiego nie robimy.
– No dobrze.
– Dziękuję.
– To robota szaleńca – dodała Olga po chwili. – Albo coś się tu stało.
– Zgadzam się. – Jej koleżanka przytaknęła. – Może profesor się bronił.
– Miłosz ostatnio dostał jakieś wyniki z CERN. Bardzo się zmienił. Raz miałem wrażenie, że przychodził pod wpływem. – Asystent zaczął wyjaśniać sam z siebie.
– Czyli nie był ostatnio taki poukładany, jak pan mówił?
– Zobacz, tu jest większy fragment. – Olga wskazała na dużą kartkę, na której widać było tekst z licznymi skreśleniami „Ciało każdej istoty zawiera duszę. Dusza nie opuszcza ciała, tylko tkwi przy jego szczątkach. Dusza martwego ciała zanieczyszcza energię planety. Im bardziej planeta zanieczyszczona, tym szybciej będzie dążyć do restartu. Inteligentna inwersja”.
– Nie ruszaj tego. To może być materiał dowodowy. Zrób zdjęcie.
– Co pan o tym myśli? – Helena zapytała asystenta.
– Ostatnie dwa słowa są pogrubione i napisane czerwonym pisakiem. Są chyba najważniejsze. A jeżeli Miłosz odnalazł duszę w materii, to zmienia wszystko. Kto wie, może to pierwszy krok do stworzenia teorii stosów korowych.
– To pan nie znał jego badań?
– W pracy badawczej często udostępnia się wyniki z komentarzem. Tego fragmentu najwyraźniej profesor nie zdążył mi przekazać. Nie dziwię się zresztą temu.
– Nie rozumiem.
– Pani pomyśli. Im więcej organizmów na planecie i im więcej ich umrze, tym szybciej gatunek wymrze. I nawet jeśli ludzie żyją zgodnie z normami moralnymi, to i tak są skazani, a na świecie niezależnie od ich starań będzie coraz gorzej.
– No i co z tego?
Mężczyzna spojrzał na nią jak na małe dziecko, które nic nie wie, nic nie umie i błądzi niczym we mgle.
– Pani zobaczy, jakie znaczenie dla ludzi mają dzieci. To sens ich istnienia. Jeżeli posiadanie dzieci sprowadza nieuchronną zagładę i jeżeli nawet czynienie dobra na świecie nic nie daje, to powoduje, że wszystkie religie tracą sens. To daje otwartą drogę do ludobójstwa. Wojny bywały już o mniejsze spory. No i ta sytuacja z zanieczyszczeniem. To wyraźnie neguje całą walkę o klimat, z góry skazaną na porażkę.
– Pan wybaczy, ale przecież myślimy o wyprawie na Marsa.
– Tak. Ta teza może tłumaczyć, dlaczego niektórzy milionerzy tak na to nastają.