Do pełni brakowało jeszcze kilku dni, ale w ciepłą noc późnego lata księżyc świecił jasno nad wioskami przycupniętymi w dorzeczu Sanu, nad zalesionymi szczytami gór i nad zielonym kobiercem tutejszych dolin, pstrząc sny ludzi i zwierząt niedającym się określić niepokojem.
Melodia harmonijki, którą echo każdej nocy przynosiło gdzieś ze stoku Trohańca, jednako głośna i jednako niedosłyszalna w każdym zakątku Bieszczad, tym razem nie dopowiadała tego niepokoju; nie przyniosła nikomu ulgi, ale i nie pogłębiła niczyich koszmarów.
Dziś znów pochowano samobójcę, Żyda, mordercę, wiedźmę albo może czarownika, a Pustelnik opuścił swoją samotnię.
– Jak cię zwą?
– Nie mam imienia.
– Wyrzekasz się więc chrztu i wiary w Pana Naszego, Jezusa Chrystusa? – zapytał surowo kapłan.
– Wiesz, kim jestem. Wiesz, że nie mam imienia, i że nie będę miał nagrobka, na którym moglibyście to imię wyryć.
– Dobrze. A zatem zostaniesz osądzony jako innowierca i jako innowierca skazany.
– Skoro już wiecie, że zostanę skazany – zapytał spokojnie starzec – to po co chcecie mnie jeszcze sądzić?
Ciało było nieduże i lekkie, a przy tym zostało pochowane płytko, bez trumny, zawinięte jedynie w stare płótno, toteż roboty dużo z nim nie miał. Świt przychodził jednak wcześnie, więc Pustelnik musiał się spieszyć. Najwięcej problemów, jak zwykle, sprawiało ponowne zasypanie grobu w taki sposób, by nikt nie odkrył, że jest on pusty.
– Przyznajesz się do profanacji zwłok, czarnoksięstwa, nekromancji i konszachtów z siłami nieczystymi?
– A cóż za różnica? I tak mnie powiesicie, i tak mnie powiesicie.
– Przyznajesz się do profanacji zwłok, czarnoksięstwa, nekromancji i konszachtów z siłami nieczystymi?
– Powiedz mi, księże proboszczu, powinienem pozwolić, byś to ty do listy mych przewin dopisał kłamstwo przed obliczem Pana, czy sam powinienem to zrobić?
– Przyznajesz się do profanacji zwłok, czarnoksięstwa, nekromancji i konszachtów z siłami nieczystymi?
– Nie, nie przyznaję się do niczego. Nie uprawiam guseł ni czarów nijakich, a i zwłok nie zbezcześciłem żadnych. Tylko z tymi siłami nieczystymi różnie bywa. Czasem Diabeł zachodzi do mnie w gościnę, wódkę przynosi, na rozmawianie się wprasza… A czasem to ja w doliny zejdę i trafi mi się Złego spotkać. – Starzec patrzył prosto w oczy kapłana. – Konszachtami bym tego jednak nie nazwał.
Pokrytej wysoką trawą polany, leżącej na wschodnim stoku Trohańca, niemal pod samym szczytem, nikt nie nazwałby cmentarzem, nawet gdyby zwrócił uwagę na różnej wielkości kamienie, które regularnością ułożenia przeczyły naturze miłym porządkom. Słońce nie zdążyło zbliżyć się jeszcze do zenitu, gdy Pustelnik ustawił kolejny taki kamień i położył się w trawie, z głową opartą o niewielki kopczyk ukryty pod darnią. Mamrotał coś przez chwilę, niby sam do siebie, zaśmiał się pogodnie, pogroził komuś palcem, a potem machnął ręką, jakby wiatr przeganiał, i wyjął harmonijkę. Grał długo aż wreszcie, jakby ukołysany własną melodią, zasnął głęboko.
– Co ci zatem mówi Diabeł?
– Nic ciekawego. – Pustelnik wzruszył ramionami. – Głównie narzeka, że wszystko go boli, bo stary reumatyk, i wyklina na mnie i na nasze piękne góry, bo dla niego za wysokie.
Przez tłum zebrany na placu w centrum wsi Lutowisko, gdzie odbywał się proces, przewaliła się fala śmiechu.
– A jakie daje ci Diabeł rozkazy? – Paweł Kolebka, tutejszy proboszcz z nadania Biskupa Czapskiego i Inkwizytor Bieszczadzki z nadania własnego, nie dał po sobie poznać, jak bardzo drażnią go kpiny oskarżonego. – Cóż ci nakazał na wykradzionych poczynać zwłokach?
– Ja nigdy nie słucham się jego, a on rzadko słucha się mnie.
– Co to ma znaczyć? Więc nie służysz Diabłu?
– Nie – zaprzeczył starzec.
– Ale przyznajesz, że pozostajesz z nim w komitywie?
– Tak. Przyznaję.
– Kimże zatem jesteś, jeśli nie diablim sługą?
– Hmmm… Jego przyjacielem.
Przyszli po niego w sześciu. Gdzie mieszkał – nikomu to nie tajemnica. Wszak nie tylko złe moce nawiedzały go w skalnej wnęce; zbyt małej, by nazwać ją jaskinią, lecz dostatecznie dużej, by samotny człowiek miał gdzie złożyć głowę do snu. Po co przyszli, czego chcieli, nie powiedział żaden – po prostu kazali iść – ale też żaden nie śmiał go skrzywdzić. Bali się Pustelnika bardziej, niż on bał się ich, choć dobrze wiedział, dokąd go zabiorą.
– Ile zwłok wykradłeś?
– Nie zwłok, tylko ludzi. Ilu się dało. Ale czyi oni, że miałbym ich kraść? Wasi nie, bo się ich wyrzekliście i Boga też nie, bo Mu ich odebraliście. – Pustelnik pluł krwią z rozbitej wargi i zaczął seplenić, pozbawiony kilku zębów. – A co ani boskie, ani ludzkie, to diable. I to wy ofiarowaliście mu te wszystkie dusze, choć nie należą one ani do was, ani do niego. Jeśli więc kogo okradłem, to tylko Diabła właśnie. A czy ten jest grzesznikiem, kto oddaje Bogu, co diabelskie, czy jednak ten, kto oddaje Diabłu, co należy do Boga?
– Dosyć tego! – Inkwizytor Kolebka, teraz już niezdolny ukryć gniewu, również się popluł. – Nie śmiej więcej zasłaniać się rojeniami o Diabłach i wódce, ty przeklęty głupcze, bom gotów uwierzyć, żeś prawdziwie szalony. A Pismo uczy, że obłąkanie od Złego zstępuje i jego jest piętnem, które żywym ogniem wypalić należy… Ile zwłok wykradłeś, pytam!? W jaki sposób je bezcześciłeś!? Gdzie one!?
– Co nazywasz bezczeszczeniem, księże proboszczu? – Pustelnik nie przestawał się uśmiechać. – Bo wedle mnie profanacją jest oddawanie ciała nieświętej ziemi, skąd Diabeł duszę może wyłuskać łatwiej niż ksiądz monetę z kościelnej skarbony.
Kiedy przyprowadzili go do wsi, słońce miało się już ku zachodowi, więc rozprawę przełożono na dzień następny, a noc Pustelnik przepędził na placu, przywiązany do słupa szubienicy, którą naprędce dla niego sklecono. Póki noc na dobre nie ogarnęła Doliny Sanu, ludziska tłoczyli się wokół więźnia jak dzikie psy przy padlinie, ale nikt nie odważył się go lżyć, pluć czy ukrzywdzić. Nikt też jednak nie podszedł, by dać mu łyk wody. Tylko starzec-łachmaniarz, zapewne jeden z wielu, jakich ta czy inna wojna spędziła w te strony, podszedł do Pustelnika, uklęknął przed nim, krzywiąc się z bólu, i otarł mu twarz wilgotną szmatką. Gdy nachylił się bliżej, więzień szepnął mu kilka słów, na co łachmaniarz skinął głową poważnie. Z niewielkiej sakiewki przy pasie starego Pustelnika wyjął ustną harmonijkę i odszedł.
Gdy nastał świt, a plac na nowo zapełnił się ludźmi, ten sam starzec, biorąc na świadków Boga i ludzi, zeznał, że ubiegłej nocy widział Pustelnika, jak wykopywał zwłoki czarownicy, pogrzebane pod cmentarnym murem.
– A kimże ty jesteś, by podważać autorytet Kościoła i ustanowione przez niego prawa? Któż dał ci wiedzę, mądrość i moc, by lepiej niż święci ojcowie osądzać, komu należy się zbawienie, a komu wieczny ogień?
– A czym jest Kościół i kim są święci ojcowie, by lepiej od Boga osądzać, komu należy się zbawienie, a komu wieczny ogień? Kto wam pozwolił odbierać ludziom prawo do zbawienia?
– Ach, więc to tym się zajmujesz, tak? Na tym polega twoja służba? Zbawiasz tych, których potępił Kościół?
– Nie – pustelnik pokręcił głową – nie mam prawa nikogo zbawiać, tak jak ty nie masz prawa nikogo potępić. Ja tylko daję ludziom szansę uczciwie rozmówić się z Bogiem. Chowam ich tam, gdzie Diabeł nie jest w stanie po nich sięgnąć.
– Przecież Diabeł to twój przyjaciel – zakpił Kolebka. – Dlaczego okradasz przyjaciół? Czyżbyś nie wiedział, że w dwójnasób jest to grzechem?
– Diabeł jest moim przyjacielem i wiem, że mnie rozumie. Tak jak ja rozumiem jego. Obaj jesteśmy już starzy i zmęczeni. A co z tobą i Bogiem? Podobno też jesteście przyjaciółmi, więc dlaczego Go okradasz? Czyżbyś nie wiedział, że w dwójnasób jest to grzechem?
– Starczy tych bluźnierstw! Dość już usłyszeliśmy, by wyzbyć się wszelkich wątpliwości co do winy tego człowieka! – zawołał proboszcz w stronę tłumu – W imieniu Boga i Kościoła skazuję cię na śmierć, czarowniku. Wkrótce się przekonamy, jak twój przyjaciel odwdzięczy ci się za wszystko, co zrobiłeś…
– Na pewno nie gorzej niż twój tobie, księże proboszczu.
Gdy o zachodzie słońca powiesili starego pustelnika, ludzie byli niespokojni; wielu odeszło do domów, żeby nie patrzeć, natomiast inni zostali właśnie po to, żeby popatrzeć – nie byli jednak ciekawi trupa, a tego, kto przyjdzie po jego duszę: Diabeł czy Bóg?
Nie przyszedł ani jeden, ani drugi. Gdy Pustelnik zastygł ostatecznie na swoim sznurze, Inkwizytor kazał wrzucić go do tego samego nieuświęconego grobu, w którym ledwie dzień wcześniej pochowano czarownicę.
– Ocaliłeś tak wielu, ale kto ocali ciebie? – kapłan splunął na mogiłę i odszedł.
Do pełni brakowało jeszcze kilku dni, ale w ciepłą noc późnego lata księżyc świecił jasno nad wioskami przycupniętymi w dorzeczu Sanu, nad zalesionymi szczytami gór i nad zielonym kobiercem tutejszych dolin, pstrząc sny ludzi i zwierząt niedającym się określić niepokojem.
Melodia harmonijki, którą echo każdej nocy przynosiło gdzieś ze stoku Trohańca, jednako głośna i jednako niedosłyszalna w każdym zakątku Bieszczad, i tym razem dopowiadała ten niepokój, niektórym przynosząc ulgę, a innym – koszmary.
Dziś znów pochowano samobójcę, Żyda, mordercę, wiedźmę albo może czarownika, a Pustelnik opuścił swoją samotnię. Kilkadziesiąt rąk – wiedźmich, żydowskich, splamionych czyjąś krwią, zimnych i niezgrabnych – wykopało go z nieświętej ziemi i uniosło z powrotem gdzieś na stok Trohańca.
Milcząca kawalkada przeszła przez wieś, nie budząc nikogo, i tylko pewien starzec-łachmaniarz, który czekał na skraju zabudowań, bez strachu obserwował nadciągający pochód. Kiedy Pustelnik wraz ze swoją świtą mijali dziadygę, ten skłonił się nisko. Mimo że ciało emanowało bólem, starością i zmęczeniem, nie potrafił się nie uśmiechnąć.
Przytknął do ust harmonijkę i zagrał.