– Dlaczego chcecie uciec? – zapytał Duch.
– Musimy ocalić siebie i nasze rodziny – odpowiedział Przywódca Podróżników.
– Dlaczego chcecie uciec? – usłyszał ponownie.
– Bo nie mamy innego wyjścia.
– Dlaczego chcecie uciec?
– Dość! – krzyknął. – Czy już nie odpowiedziałem na to pytanie?!
– A jednak wyczuwam niepewność w twoim głosie. A teraz mów szczerze. Dlaczego chcecie uciec?
Fragment „Baśni o Duchu Łapim i podróżnych”, wydanie jedenaste, Audioteka Zakonu Rewanitów.
***
– Z ramienia Zakonu Mondatów nie popieram żadnej z przedstawionych propozycji. Zamiast tego chcę zaproponować nowe koordynaty skoku fazowego. Chcę powrotu Floty do Galaktyki.
Przez ciągnący się w nieskończoność moment nikt nie odpowiedział na te słowa.
A potem ruszyła lawina.
– Z ramienia Zakonu Juuzów popieram słowa Matki Mondatów!
– To wbrew tradycji! Zakon Skarzów sprzeciwia się stanowczo temu wnioskowi!
– Zakon Gammkan popiera propozycję powrotu!
Roboty-strażnicy bezskutecznie próbowali uciszyć krzyki. Trzaski pól przeciwkinetycznych dawały znać, że uczestnicy kłótni rzucają w siebie nie tylko inwektywami.
Joz nie dał się porwać wzburzeniu. Przyglądał się za to członkom Rady popierającym wniosek. Implant-mózg dokonał szybkiej kalkulacji.
Bez jeszcze kilku głosów nic nie zdziała.
Pisk. Tak głośny, że uniemożliwiający myślenie. Trybun stracił cierpliwość.
Wrzaski ucichły, ale podsycane nienawistnymi spojrzeniami napięcie nie opadło.
– Giono OrdoFett, Matko Mondatów – przemówił trybun. – Przedstaw swe racje Radzie Zakonów Floty.
Fotel wezwanej wzleciało wysoko nad głowy zgromadzonych. Implant-oko przybliżył widok i Joz dostrzegł, że jej zadziorne spojrzenie lustruje kolejnych radnych. Lecz gdy dotarło do niego…
Litość.
Czuł opuszczający go spokój w miarę zaciskania przezeń pięści.
– Członkowie Rady Zakonów, trybunie! – Giona wskazała palcem przeźroczystą podłogę. – Co widzicie tam w oddali?
Magnasfera. Wielka, smoliście czarna kula, oświetlona przez wystrzeliwujące z niej gejzery wysokoenergetycznych cząstek. Wokoło niebieskich, żółtych czy pomarańczowych strumieni krążyły nieprzeliczone punkciki – statkoświaty najprzeróżniejszych kształtów.
Giona odczekała chwilę, po czym jej palec skierował się ku górze.
– A co tam widzicie?
Nieskończona ciemność. Choćby skierować najczulsze radioteleskopy, nic się tam nie znajdzie. Nieprzenikniony mrok otaczał Magnasferę ze wszystkich stron, czyniąc z niej jedno z dwóch źródeł światła w całym Wszechświecie.
– A czy wiecie, co jest celem lotu Floty?
– Gdzie mają nas zaprowadzić twoje pytania, Matko Mondatów? – oburzył się ktoś z dołu.
Giona rozłożyła ręce.
– Pozwólcie, że odwołam się do najstarszej znanej baśni. Od czego się zaczyna? Duch Łapi zadaje podróżnikom pytanie za pytaniem, by sprawdzić ich determinację. By nie cofnęli się, gdy zaproponuje radykalne rozwiązanie. – Oparła się na pulpicie i przechyliła do przodu. – Ja chcę uświadomić Radzie to, o czym szepcze wielu bezzakonnych. Zbyt zastraszonych…
– Przez Mondatów!
– Tak, Ojcze Skarzów, także przez członków mego zakonu. Zastraszamy ich, by sumiennie wypełniali swe obowiązki. A przede wszystkim, by nigdy nie kwestionowali dalszego lotu Floty w mrok Wszechświata!
Rozległy się gromkie uderzenia pięści o panele ze strony popierających ją radnych. Wskazała palcem Joza.
– Pierwszy Rewanita ledwie kilka sesji temu powiedział, że po następnym skoku fazowym Floty nie będzie dość energii w Magnasferze, by mogła wrócić do Galaktyki. Tymczasem od czasu Czarnej Wachty nie wiemy nawet, czemu nasi przodkowie zdecydowali się na jej opuszczenie. Skąd mamy wiedzieć, czy dobrze zrobimy, kontynuując lot?
Kolejne uderzenia.
– Pytam więc każdego z was z osobna: czy chcecie w tej niewiedzy wykonać kolejny krok i skazać przyszłe pokolenia na śmierć, gdy Magnasfera odda ostatnią energię? Ja mówię temu nie! I dlatego teraz przedkładam wniosek o powrót do Galaktyki i wam, i trybunowi!
Ponownie rozległ się wrzask zwolenników i przeciwników. Ponownie interweniowały roboty strażnicze.
Giona tryumfalnie zleciała na swoje miejsce. Widoczna pewność siebie zniknęła tylko na moment, gdy wymieniła spojrzenia z Jozem.
Rewanita czuł, że zaraz zacznie dygotać z gniewu. Na Gionę, za te ordynarne kłamstwa o kierujących nią intencjach. I na siebie – że z dokładnie z tego samego powodu może nawet ją poprzeć. On, członek Rady, który powinien stawiać dobro innych nad swoje własne.
Pisk. Tym razem krótszy. Trybun złożył ręce i chwilę myślał.
– Pierwszy Rewanito, ile jeszcze czasu zostało do zakończenia przygotowań do kolejnego skoku?
Nie wypadało, by przywódcę największego zakonu naukowców poniosły emocje. Stąd jednym poleceniem do implantu-mózgu Joz przefiltrował bezwarunkowe odruchy ciała. Następnie przesłał wyliczenia do serwerów zsynchronizowanych z umysłami zebranych i bez emocji oznajmił:
– Jeszcze jedna czwarta statkoświatów musi zenergetyzować rdzenie. Napędy fazowe Magnasfery są naładowane w jednej trzeciej. Zostało więc niecałe dwieście wacht.
Przywódca Rady pokiwał głową.
– Matko Mondatów, podzielam twe zdanie, że nie powinniśmy bezmyślnie lecieć przed siebie…
Gdyby nie działający program implantu-mózgu, Joz jęknąłby jak sąsiad obok. Więc Giona przekonała wcześniej trybuna.
– …jednak nie zamierzam zmuszać was do głosowania nad tym wnioskiem pośród tylu negatywnych emocji. Dlatego zarządzam kolejną sesję Rady za sto dziewięćdziesiąt wacht. Nakładam też na całą sprawę klauzulę najwyższej tajności – dodał trybun, akcentując każde słowo.
Jeden gest i jego miejsce przewodniczenia odleciało do doku na krańcu sali.
Joz nie marzył o niczym innym, tylko o tym, by jak najprędzej opuścić statkoświat Rady. Gdy czekał w pomieszczeniu z węzłem portalowym, implant-mózg wyświetlił prośbę o połączenie.
Giona.
Bez wahania ją odrzucił.
***
Jeden krok we wnętrze portalu i Joz był na miejscu. Jednoosobowy antygraw z otwartą kabiną już czekał. Implant-mózg dokonał uwierzytelnienia i pojazd z cichym pomrukiem poleciał ku domowi.
Sunąc pośród zapełnionych parków i osiedli, Rewanita spojrzał w dal, poza zbudowany w kształcie pierścienia statkoświat. Na setki podobnych konstrukcji wokoło wielkiego strumienia cząstek. I na wieńczącą go olbrzymią sferę, która za dwieście wacht miała rozbłysnąć niczym gwiazda, by razem z innymi napędami przenieść Flotę dalej w mrok. Teraz jednak ledwie się tliła.
Potem przemknął wzrokiem do miejsca, gdzie rzeka cząstek rozpoczynała swój bieg – na widziany tyci fragment Magnasfery. W sali Rady wydawała się nie większa od piłki, ale na orbitujących niżej statkoświatach łatwiej było uwierzyć, że miała promień milionów wacht świetlnych. Wypełniona po brzegi gwiazdami, powoli uwalniała ich energię, by kolejne pokolenia mieszkańców Floty…
Joz zacisnął pięści na wspomnienie argumentu Giony. A potem poczuł ukłucie w sercu, gdy nie usłyszał dziecięcego śmiechu, który zwykle witał go po powrocie do domu-kolumny. Gdy wchodził do środka, przesłał rozkaz włączenia muzyki. Pierwszej lepszej z brzegu, byleby zabiła ciszę.
Ruch dłonią i podleciała pełna szklanka. Palący alkohol pomógł osłabić gniew. I przygotować się na kolejną dawkę bólu.
Implant-mózg uruchomił otrzymaną niedawno wiadomość.
Dziewczynka. Dia. O jego blond włosach, szarych oczach i szerokim czole. Tuląca otrzymaną niedawno zabawkę Ducha Łapiego.
Joz jednym haustem opróżnił szklankę.
– Witaj, tato. Jak widzisz, jestem już gotowa do operacji – zaczęła dziewczynka.
Nigdy nie był tak dumny, jak wtedy, gdy został wybrany do stworzenia nowego pokolenia zakonników. A kiedy po raz pierwszy wziął w ramiona Dię – jak to opisać? Wychowywał ją najlepiej, jak mógł, nie z powodu obowiązku wobec Floty, ale po prostu dlatego, że te wszystkie wspólne gry i nauki sprawiały tyle radości.
A potem cios. „Syndrom bezstrunowy” – zawyrokowali lekarze, gdy po raz kolejny organizm odrzucił wszczepy. Brak możliwości posługiwania się technologią. Żadnej sieci, żadnych implantów, żadnego udziału w społeczeństwie. Przyczyna? Nieznana. Możliwość leczenia?
Kolejna szklanka.
Dia nie mogła więc przejąć jego roli w zakonie. Nie mogła zająć się pomniejszymi zadaniami jako bezzakonna. Nikt nie zaryzykowałby też odzyskania biomasy z jej ciała. Pozostało więc tylko jedno. Porzucenie w ciemności, gdy Magnasfera wykona skok fazowy. Los zarezerwowany dla niepotrzebnych śmieci oraz wyjątkowych przestępców.
Następna szklanka.
Powinien to łatwo znieść. Powinien odciąć się od Dii, wyrzucić z życia.
Ale nie potrafił.
Zasady podpowiadały, że należało wtedy zrezygnować z funkcji Pierwszego Rewanity. Spędzić ostatnie chwile z córką, pozwalając godniejszej osobie prowadzić zakon.
Jednak i tutaj zawiódł. Bo jak bez koneksji dalej opóźniać nieuniknione rozstanie? I do czego wróci, gdy już do niego dojdzie?
Tak tkwił w tym zawieszeniu, miotając się niezdecydowanie. Jak pieprzony tchórz, bez nadziei na jakąkolwiek zmianę.
Kolejny haust miał już wypalić gardło, gdy odezwał się implant-mózg. Wiadomość od SI-asystenta, choć krótka, zmroziła krew w żyłach.
„Ktoś ujawnił, a cenzura nie zdołała zablokować informacji. Flota już wie”.
Zaraz potem przypomnienie o istnieniu kolejnego komunikatu, zapisanego po odrzuceniu pewnej rozmowy.
„Spotkajmy się. Giona”.
Szklanka polecała ku ścianie. Metalowy stolik przyjął dwa mocne ciosy.
Nienawidził Giony i tej jej pewności siebie. Przecież była w tej samej sytuacji, co on. Skąd miała tyle siły?!
A co jeśli znalazła wyjście z sytuacji? – piszczał głosik w głowie.
Nadzieja matką głupich, ale tym razem Joz uległ pokusie jej posłuchania. Wziął od robota środek detoksykujący i ruszył ku wyjściu.
***
Jedynie filtr implantu-oka chronił przed oślepieniem przez strumień cząstek przechodzący przez sam środek statkoświata. Lecąc antygrawem, Joz mijał nie osiedla i parki, ale baraki i poligony. Tak jak Rewanici szczycili się ścisłym umysłem, który zaprzęgali do pracy w dziale naukowym Floty, tak Zakon Mondatów hołdował militarystycznym tradycjom, stając się stróżem porządku.
Giona czekała na niego w najgłębszym pomieszczeniu domu-bunkra, pośród bladego światła i zapachu chemikaliów.
– Już myślałam, że nie przestaniesz mnie ignorować – powiedziała, nie przerywając naprawy osobistego pancerza wspomaganego.
– Twoja sprawka? – rzucił oskarżycielsko Joz, przesyłając na ekran przed nią wiadomość o przecieku.
– To nie ja – odpowiedziała. Gestem zminimalizowała okno, jakby odganiała owada. – Ani nikt z Mondatów. Kazałam im przysiąc.
– Tak samo zrobili pozostali popierający cię radni? I trybun?
Spojrzała na niego spode łba, ale nie przerwała pracy.
– Czy to teraz ważne?
– Nie, bo wszystko potoczy się dokładnie tak, jak chcesz. By uspokoić bezzakonnych, trybun rozpisze referendum, a Flota wybierze Galaktykę.
– Co w tym złego?
– To, że dobrze by im było powiedzieć, czym naprawdę kierowałaś się, składając ten wniosek.
Parsknęła, po czym odłożyła narzędzia.
– Powiedz mi – zaczęła ironicznie – jak ty jesteś w stanie pogodzić służbę Flocie z tym, co mieliby zrobić z twoją córką?
Nie jestem.
– To pewnie jedna z tych rzeczy, których uczą w waszym zakonie – kontynuowała i pokazała na siebie. – W przeciwieństwie jednak do ciebie, ja nie będę czekać, aż zostawią mojego Jeftego pośród ciemności.
– I myślisz, że powrót do Galaktyki go ocali?
– Nie wiem, ale czy Czarną Wachtę przetrwała informacja sugerująca coś przeciwnego? Nie? No właśnie.
– Nie masz pewności – zaprotestował cicho Joz.
Ta cholerna niewiedza! Nie było większej tragedii w dziejach niż wachta, podczas której padły wszystkie kryształowe banki pamięci. Utracono konstrukty osobowościowe zmarłych zakonników, schematy, pieśni, książki. Jedynie dzięki tytanicznej pracy odzyskano część dawnej wiedzy, głównie technicznej. Od tamtego czasu, niczym podróżnicy z baśni o Duchu Łapim, Flota leciała na oślep przed siebie, mogąc na wątpliwości odpowiedzieć tylko żelazną dyscypliną oraz fanatycznym oddaniem tradycji.
Jednak życie to nie baśń i nawet te dwie rzeczy musiały kiedyś zawieść. Informacja o położeniu Galaktyki przetrwała Czarną Wachtę, stając się trudną do odgonienia pokusą. A w przeciwieństwie do podróżników, ich żadna zjawa nie zapewniła, że wyprawa będzie miała szczęśliwe zakończenie.
– Czemu więc chciałaś ze mną rozmawiać po sesji Rady? – spytał w końcu Joz.
– Mimo niechęci do innych organizacji, bezzakonni bardzo cenią Rewanitów. Moglibyście pomóc przekonaniu tych, którzy jeszcze się wahają. A ty mógłbyś…
Przerwała.
– Co „mógłbym”?
– Nieważne.
Czyli to tak. Pewnie myślała, że bez impulsu z zewnątrz nie zdecydowałby się na tak desperacki krok mogący pomóc Dii.
Najbardziej zabolało, że miała rację.
Ruchem ręki pokazał, że chce usiąść. Z podłogi wyłonił się bezkształtny blob i przeistoczył w krzesło.
Powrót do Galaktyki. Mógł tam czekać ratunek – lub nie. Nie wiedzieli absolutnie nic o tym, co zostawili za sobą ich przodkowie. Poza faktem, że swój czyn określili mianem „ucieczki”.
I weź bądź tu mądrym! W takich warunkach trybun nie potrzebował referendum. Równie dobrze mógłby rzucić kostką. Tylko czy on, Joz, powierzyłby takiemu rozwiązaniu los swojej Dii?
Uderzył pięścią w otwartą dłoń.
– Wyprawa!
Mondatka spojrzała na niego z zaciekawieniem.
– Zwiad małej grupy, która postara się pozyskać jak najwięcej informacji. O Magnasferze, o Galaktyce – doprecyzował.
– Nikt na to nie pójdzie. To przecież potrwa dłużej niż sto dziewięćdziesiąt wacht.
– Więc Flota poczeka. Teraz, gdy sprawa wyszła na jaw, nie musimy się spieszyć. Powinniśmy raczej podjąć decyzję w oparciu o sprawdzone dane.
– A co z energią potrzebną do skoku? Sam wiesz, ile potrzebuje jej nawet najmniejszy napęd fazowy. A Rada to nie Duch Łapi, nie wystarczy ich poprosić.
A zasoby Magnasfery nie są niewyczerpane – dopowiedziały myśli Joza.
– Wolą zdecydować o losie Floty na podstawie legend? – Wstał i podszedł do Giony. – Czy ty wolisz zdecydować o losie Jeftego na ich podstawie?
Zamilkł, gdy zobaczył, jak patrzy na niego zaskoczona.
– Ja sam polecę – dodał tak pewnie, jak tylko mógł. – Jeśli zdobyte informacje okażą się bezużyteczne jak tefilin, mogę zostać w mroku jak śmieć.
Zaskoczenie znikło, zastąpione żelaznym spojrzeniem.
– To będzie nas dwoje – stwierdziła bez wahania.
***
– Potrzebujemy więcej – zwrócił się Przywódca Podróżnych do Ducha.
Ten wskazał statek i zapytał:
– Czy jest za mały?
– Nie, ale…
– Czy ma za mało mocy?
– Jeśli nowy świat jest tam, gdzie mówisz…
– Więc macie dość – skwitował Duch. – Dotrzecie nim do celu.
– To za mało! Potrzebujemy broni do walki z przeciwnikami! – grzmiał Przywódca. – Potrzebujemy praw do utrzymania porządku! Potrzebujemy…
– Tylko potrzebujecie, potrzebujecie i potrzebujecie – odparł Duch. – Błogosławiony umysł zbyt mały, by wątpić w ofiarowaną mu nadzieję.
Fragment „Baśni o Duchu Łapim i podróżnych”, wydanie jedenaste, Audioteka Zakonu Rewanitów.
***
Przekonanie Rady zajęło cztery wachty. Kolejne dwie – przygotowania.
W imię oszczędności energii załoga została upchnięta w jeden mały okręt zwiadowczy – tylko na takich montowano własny, niezależny od Magnasfery napęd fazowy. Niewielka elipsa z pierścieniami na obu końcach miała pomieścić grupę Mondatów i Rewanitów oraz kilkudziesięciu bezzakonnych załogantów. Ponieważ z obliczeń nawigatorów wynikało, że minie osiemdziesiąt wacht, nim dotrą do Galaktyki, zdecydowano się umieścić niepotrzebnych w danym momencie członków wyprawy w polach statycznych. Joz także dostał swoją komorę stazy, wepchniętą przy napędzie fazowym, tuż obok okablowanego czarnego sześcianu.
Tefilin. Nieodłączny element każdego silnika nadświetlnego. Wymontowanie go oznaczało wyłączenie maszyny, musiał też być podłączony do okrętowej sieci informacyjnej. Jednak paradoksalnie sam układ wydawał się nieaktywny. Nieprzydatna, acz z jakiegoś powodu niezbędna ozdoba. Jedyna rzecz, której wiecznie praktyczna Flota nie potrafiła się pozbyć.
– Do komór stazy! – padł rozkaz.
Joz spytał implant-mózg o odebrane komunikaty. Nic. Miał nadzieję, że Dia dojdzie do siebie po kolejnej, niestety nieudanej, operacji. Nagrał więc swoją wiadomość. Oby to choć trochę wynagrodziło jego nieobecność.
Następnie podszedł do komory. Z pozoru nic w niej się nie działo – nie falowało powietrze, nie buczała podstawa. Ot, zwykła tuba wielkości człowieka. W przeciwieństwie do hibernacji nie musiał nawet przygotowywać się medycznie. Wykonał krok i…
…Nie zdążył nawet wziąć jednego oddechu.
Świat za komorą, rozmazany przez mgnienie oka, na powrót się wyostrzył, ukazując leżący w nieładzie ekwipunek. Tu i ówdzie dostrzegł nawet niedokończone racje żywnościowe.
Nie pasowało to do mondackiej dyscypliny. Kiedy jednak dotarł na pokład obserwacyjny, zrozumiał wszystko.
Rdzeń Galaktyki był tak samo czarny, jak Magnasfera. Lecz otaczała go ciemnozłota chmura, rozciągająca się wokoło na wiele miliardów wacht świetlnych. Płaszcz utkany z najprawdziwszych gwiazd.
– I pomyśleć, że przodkowie wybrali Magnasferę – wyszeptała Giona, gdy tylko Joz stanął obok niej.
Dał się zaczarować widokowi. Jak ostry blask gejzerów mógł równać się ciepłemu światłu gwiazd?! Kazał implantowi-oku wykonać holografie. Dia musiała to zobaczyć.
Wtem pewna rzecz przykuła uwagę Rewanity. Wartość zegara pokładowego.
– Lecieliśmy ponad dwieście wacht?! – spytał zaskoczony.
– Galaktyki nie było tam, gdzie przewidywaliśmy.
– Jak?!
– Nawigator sugeruje, że ona też się przemieszcza. Na szczęście wypatrzyliśmy jej sczerwieniałe światło. – Giona znowu się uśmiechnęła i spojrzała na jądro. – To byłoby jak przesiadka, Joz. Zamienilibyśmy statkoświaty na planety sunące wraz z tym świetlnym pojazdem.
Po raz pierwszy ją taką widział. Rozmarzoną.
– Dokąd teraz? – spytał stojący obok załogant.
Joz spoważniał. Implant-mózg zsynchronizował się z komputerem pokładowym, a ten przesłał dane do pozostałych uczestników wyprawy.
– Oprócz pozycji Galaktyki – zaczął Rewanita – po Czarnej Wachcie udało nam się odzyskać jeszcze jedne współrzędne.
Za granicą świetlnego płaszcza, wśród ciemności, zabłysł punkt.
– Co tam było?
– Nie wiadomo. Teorie sugerują, że albo testowano, albo złożono tam Magnasferę. Może to gwiazda, może opuszczony statkoświat, może coś jeszcze innego.
– Będziemy musieli wziąć pod uwagę, że mogło się przemieścić – wtrąciła Giona.
Joz pokiwał głową. Od jasnego punktu wybiegł szereg linii.
– Przyjmijmy optymistycznie, że obiekt nadal krąży wokoło Galaktyki – zwrócił się do operatorów sensorów. – Przeskanujcie wskazane orbity. Ruszymy dopiero, gdy coś znajdziecie. Dogonienie Galaktyki kosztowało nas cenną energię, więc musimy mieć pewność.
Giona wyraziła aprobatę skinieniem głowy.
***
Wachtę później Joz z niepokojem patrzył przez iluminator na smolistą kulę ze zdegenerowanej materii. Sensory termiczne nic nie widziały, podobnie jak detektory promieniowania. Obiekt dawał znać o swoim istnieniu wpływem grawitacji. Wystarczał do jego wykrycia, ale był to raczej cichy pisk w porównaniu do ryku centrum Galaktyki. Gdyby nie dokładne wyliczenia możliwej trajektorii orbity, nigdy by go nie odnaleźli. Jozowi kojarzył się z trupem porzuconym na pastwę mroku Wszechświata. Czemu ich przodkowie wybrali takie miejsce na swoje eksperymenty?
Niedługo po przybyciu wykryli stację kosmiczną. Kawał metalu w kształcie walca, kręcący się bezwładnie niczym dziecięcy bączek. Szalony towarzysz trupa.
Decyzja o jego zbadaniu zapadła od razu.
Jeśli jednak zewnętrzny widok przypominał twór szaleńca, to wnętrze habitatu wyjęto z koszmarów psychopaty. Lodowate, z rzadką atmosferą, której znaczna część dawno uległa skropleniu, zalewając do kostek korytarze i pomieszczenia. Wywołana przez rotację słaba i chaotyczna sztuczna grawitacja czyniła poruszanie się nieintuicyjnym. Do tego te dźwięki. Przyprawiające o ciarki stukanie, chlupanie oraz chrobotanie. Stłumione, jakby nadane z innego wymiaru.
Joz czuł, jakby z każdym uderzeniem serca mijała kolejna wachta. Nerwowo przełykał ślinę, spoglądał, czy nie oddalił się za bardzo od idących za nim Mondatów. Mógł odciąć ośrodki strachu, ale wolał zachować przytomność umysłu. Pozwolił myślom biec do Dii, do tych wszystkich radosnych chwil, które spędzili. Dzięki temu szedł dalej, przepalając kolejne grodzie. Zastygł w bezruchu, gdy za jedną z nich nie zobaczył kolejnej. Tylko bezkresną ciemność.
Dotarli do środka stacji.
Rewanita wystawił przed siebie dłoń i pozwolił umieszczonym w ręce sensorom działać. Promienie laserów znikały jeden za drugim, ginąc pozornie bez śladu w mroku.
– Wielkie – powiedziała idąca za nim Giona, gdy implant-mózg wyświetlił zmierzone przez sensory odległości i rozesłał do członków ekipy. – Może nie tak, jak statkoświaty, ale…
Na moment wnętrze rozjaśnił pojedynczy błysk. Przez jedną krótką chwilę Joz dojrzał ogrom wnętrza. I czegoś nad ich głowami.
Przywołał pamięć implantu-oka. Szybka analiza nagrania ustaliła najlepszy moment, kiedy blask Galaktyki, zaglądający przez przeźroczystą część habitatu, odsłonił sekrety stacji.
Wielka czarna kula. Pełna dziur, z których odchodziły zamarznięte sople.
– Prototyp Magnasfery? – spytała Giona.
Brzmiało to przekonująco. Tak samo czarna, takie same, choć lodowe, „gejzery”. Gdy światło Galaktyki ponownie rozjaśniło wnętrze, dostrzegł, że każdy sopel kończył się mniejszą kulą.
Coś chrobotało pod stopami. Joz zanurzył rękę w skroplonych gazach o konsystencji mazi. Kiedy wydobył ją z ciemnej toni, w dłoni trzymał pogruchotane kryształy.
– Z podobnych wykonywaliśmy dyski pamięci – powiedział, pokazując je Gionie. – Nim ta technologia nie zawiodła podczas Czarnej Wachty.
– Tutaj! Coś mam! – krzyknął przez komunikator stojący w oddali żołnierz. W dłoniach trzymał sześcian.
Tefilin?
Na tym jednak zostały resztki krystalicznego okablowania. Z których część wyglądała jakby wcześniej oplatała ręce.
Wtedy po raz trzeci światło zajrzało do wnętrza stacji.
Tym razem zrobiło to na dłużej.
Tym razem było czerwone.
Joz spojrzał na nie. Zamiast jądra i płaszcza gwiazd Galaktyki widział czerwoną sferę. Z czarną dziurą w środku, która kurczyła się niczym źrenica oka.
Za ich plecami jeden z załogantów krzyknął, rozdzierany przez dziesiątki obślizgłych, metalicznych macek. Kiedy Joz zamrugał, te ponownie złożyły ofiarę – umieszczając głowę w miejsce jednej z dłoni.
Włączył się tryb bojowy pancerza. SI wstrzyknęło w krwiobieg stymulanty, miażdżąc chemią jakikolwiek strach. Świat stał się prosty – zabij lub zgiń!
Rewanita miotał kolejne wyładowania energetyczne. Iskry trafiały w macki, które dopadły jednego z Mondatów. Ten zniknął nagle, po czym powrócił, przypominając przemielone z metalem mięso.
Implant-mózg zalał siatkówkę czerwienią ostrzeżeń. Joz nie poczuł bólu, ale mimo to zgiął się wpół. Tuż za wyświetlaczem hełmu zobaczył metaliczną kropkę, która błyskawicznie rozrosła się i zakryła twarz Rewanity. Dotyk palił niczym kwas.
Nastała nieprzenikniona ciemność i cisza tak przytłaczająca, że przełknięcie śliny grzmiało jak artyleria. Implant-mózg wypluwał z siebie kolejne raporty o ranach i wstrzykiwanych przez zbroję chemikaliach przeciwbólowych. Prostota świata zaczęła mijać, powrócił strach.
Czerwony błysk. Trójca słońc, otoczonych mgławicą metalowego pyłu. I on, Joz HornFel, mały niczym ziarenko piasku, naprzeciwko nich.
Do tego ten odór – ni to gnijące mięso, ni rdza.
Implant-mózg zwariował, informując o łamaniu kolejnych zabezpieczeń do jednostek pamięci. Głowa Joza trzęsła się szaleńczo to w jedną, to w drugą stronę. Eksplodowała bólem, jak nigdy przedtem. Rewanita chciał ją odciąć, rozłupać, cokolwiek.
– WIADOMOŚĆ… PYTANIE… A WIĘC UCIEKINIERZY CHCĄ WRÓCIĆ?
Cokolwiek to było, mówiło głosem wszystkich znanych Jozowi osób naraz.
Kolejny ból, kolejne padające zabezpieczenia implantu-mózgu. Joz czuł, że zaraz odpłynie…
– PYTANIE… POTWIERDZENIE… CZY NAPRAWDĘ CHCECIE ODWRÓCIĆ SIĘ OD ŁAPIDUCHÓW?
Kogo?
Tym razem ból przeszedł przez całe ciało niczym impuls. Joz aż się zwinął. Głos przemówił kakofonią przemów:
– Biliony uciekły, zwiedzione ich kłamstwami!
– Projekt Magnasfery od początku miał służyć ograbieniu nas do ostatniej energii.
– Pomyślcie, czy gdyby te plany były dobre, musieliby skrycie pracować pośród wypalonych gwiazd?
– Tylko ci, co zaufali i pozostali, dostąpią zbawienia.
– Nasz pan nigdy nie pozwoli im wrócić! Chyba że…
Chwila milczenia.
– WIADOMOŚĆ DLA WAS REWANITO… JEŚLI CHCECIE WRÓCIĆ I CIESZYĆ SIĘ GALAKTYKĄ…
Zabolało, gdy byt wtłoczył w jego umysł obraz i słowa.
– …ZWRÓĆCIE, CO UKRADŁY ŁAPIDUCHY…
Magnasfera i jej gejzery.
– …ZABIJCIE TYCH, CO SĄ W STANIE UŻYWAĆ ICH URZĄDZEŃ…
Dia śmiała się. I to pomimo bólu po operacji.
– TYLKO WTEDY BĘDZIECIE CIESZYĆ SIĘ WSPÓLNOTĄ MIESZKAŃCÓW GALAKTYKI.
Nieprzeliczona rzesza istnień na planecie-mieście. Tańczyli, śpiewali. Żyli.
– WYCZEKUJĄC W SPOKOJU NADCHODZĄCEGO KOŃCA.
Galaktyka. Ciemniejąca coraz bardziej i bardziej, aż nie zniknęła we wszechogarniającym mroku Wszechświata.
Joz krzyczał. Krzyczał, gdy ciemność rozświetlił błękitny strzał. Krzyczał, gdy ktoś nałożył mu na głowę hełm. Krzyczał, gdy Giona i jej Mondaci zatargali go do portalu.
Przestał, gdy zaaplikowano mu nanity medyczne.
***
Światło olśniło go. Stopniowo z jasności zaczęły wyłaniać się kształty. Cienie robotów medycznych, ledwie widoczne przez nałożone na twarz bandaże regeneracyjne.
– Gdzie jestem? – usłyszał swoją myśl przyobleczoną w zimny głos syntetyzatora.
Jeden z cieni odwrócił się i podszedł bliżej.
– Jak się pan czuje, Pierwszy Rewanito?
– Gdzie jestem? – powtórzył syntetyzator.
– Na statkoświecie szpitalnym.
– Zdążyliśmy wrócić? Jak?
– Proszę leżeć spokojnie, Pierwszy Rewanito. Wasz okręt powrócił niedawno. Matka Mondatów wraz z najważniejszymi członkami załogi udała się na zwołaną sesję Rady. Zostawiła dla pana wiadomość.
Jakby na potwierdzenie słów, zrestartowany implant-mózg wyświetlił powiadomienie o komunikacie od Giony.
– Obejrzę. W międzyczasie proszę też o przygotowanie połączenia z Dią HornFel.
Robot milczał przez moment.
– Obawiam się, że to niemożliwe. Po nieudanej operacji lekarze zalecają odpoczynek.
– Była kolejna?
– Co pan ma na myśli, Pierwszy Rewanito?
Coś się nie zgadzało. Ale nim zaczął drążyć, postanowił wyświetlić wiadomość od Giony.
– Dobrze, że się obudziłeś – zaczęła. Mówiła spokojnym głosem. Jednak Joz wyczuwał w nim coś jeszcze. – Po tym, jak cię wyciągnęliśmy ze szponów tego… czegoś, zdołaliśmy zbiec na statek. Straciliśmy kilkoro naszych. – Westchnęła. – Zdecydowałam się na zeskanowanie twych wspomnień i obejrzeliśmy rozmowę z tym bytem. Podejrzewają, że to jakiś system strażniczy, zdolny do mącenia nam w głowie. Stąd te dziwne formy. Albo to, albo jakaś istota wielowymiarowa…
Już wiedział, co widział w Gionie. Zawód. Połamanie wszelkich nadziei na ocalenie syna.
Jakaś część jego poczuła satysfakcję. Nienawidził się za to.
– Potem próbowaliśmy wlecieć dalej w Galaktykę, ale co chwila owo coś zatrzymywało nas. W końcu odpuściliśmy i wróciliśmy z powrotem do Floty. – Pokręciła głową. – Nie uwierzysz, ale przybyliśmy z powrotem niemal zaraz po tym, jak wyruszyliśmy.
Niemożliwe. Jasne, teoretycznie podróż szybsza od światła mogła stać się maszyną czasu, ale w przypadku napędu fazowego nigdy tego nie zaobserwowano. Czy to była kwestia odległości? Czasu przebytego poza wszechświatem widzianym z perspektywy Floty?
Zupełnie jak wtedy, gdy wysłani przez Ducha Łapiego podróżnicy dotarli do celu – do dalekiej krainy, gdzie miało czekać na nich długie i szczęśliwe życie. Przy czym okazało się, że nie upłynął nawet jeden dzień. Wszystko za sprawą magicznego pojazdu.
Duch Łapi… Łapiduchy.
– Biliony uciekły, zwiedzione ich kłamstwami! – grzmiało wspomnienie głosu.
– Prototyp Magnasfery? – spytała Giona, patrząc na odkrytą w habitacie kulę z soplami.
– Patrzcie co mam – zawołał niedługo potem pewien Mondat. W rękach trzymał czarny sześcian. Z doczepionym czymś na kształt uchwytu.
– Poświęćcie tych, co są w stanie używać ich urządzeń! – I ten obraz Dii widziany przy tych słowach. Dlaczego ją wtedy pokazał?
Energia, pojazd, współrzędne celu – dary Ducha Łapiego dla podróżników.
Implant-mózg analizował jak szalony, łącząc kolejne fakty, aż powstała zgrabna hipoteza.
No tak!
Nadzieja miała tak słodki smak. Odurzony nią Joz próbował się zerwać, ale roboty szybko go przytrzymały.
– Postawcie mnie na nogi! – rozkazał groźnie.
***
Biegł korytarzem statkoświata szpitalnego. Ignorował ból po przyspieszonej kuracji regeneracyjnej. Omal nie wywrócił się na robocie medycznym. Gdy mijał patrolujących Mondatów, chwycił jednego za rękę. Zacisnął palce na pancerzu, aż zbielały.
– Połącz się ze sterownią najbliższego napędu fazowego Magnasfery. Mają być gotowi.
– Ale na co…
Wpadł do pomieszczenia, budząc Dię. Ta zerwała się przerażona.
– Tato…
Przytulił ją mocno. Czuł napięcie w jej mięśniach, przyspieszony oddech. Do tego te gojące się rany po nieudanej operacji.
– Nie bój się – powiedział spokojnie i pocałował w czoło. Następnie spojrzał w oczy. – Będę potrzebował twojej pomocy.
– Do czego? – spytała zaspana.
– Zobaczysz.
Lekarze protestowali, ale nie mogli przeciwstawić się woli Pierwszego Rewanity. Z eskortą on i Dia polecieli do najbliższego napędu. Gdzie pośród bloków energetycznych i podzespołów czekał tefilin łudząco podobny do tego, jaki niedawno Joz widział na stacji.
– Co mam zrobić? – spytała Dia ze strachem.
Sam nie wiedział. Tamten tefilin miał doczepiony interfejs.
A jak w baśni Duch kazał uruchamiać ofiarowany pojazd?
Chwycił ręce dziewczynki w swoje i położył na czarnym sześcianie.
– Spróbuj pomyśleć, że chcesz, żeby zaświecił – poinstruował łagodnie.
Przez jeden, ciągnący się w nieskończoność moment, nic się nie stało. Joz poczuł, jak słodki smak nadziei gorzknieje.
I wtedy zobaczył cud.
***
– Co widzisz? – spytał Duch, pokazując czarne niebo.
– Mrok – odparł Przywódca Podróżnych
– Co widzisz?
– Ponowne pytania nie poprawią mego wzroku. Tam nie ma światła. Nigdzie go nie ma.
– Mylisz się – poprawił go Duch. – Światło bowiem w ciemności świeci. I ciemność go nie ogarnie. Nigdy. Tak jak nadziei.
Fragment „Baśni o Duchu Łapim i podróżnych”, wydanie jedenaste, Audioteka Zakonu Rewanitów.
***
Najpierw była ciemność.
Potem eksplozja. I zrodzone z niej morze kolorów, które raziło oczy oglądających. Natychmiast zaczęło ono czernieć, tracić swe barwy, aż w końcu znów stało się mrokiem.
Jednak nie na długo. Znikąd pojawiły się pierwsze punkty światła. Po nich kolejne i kolejne. A każdy z nich oznaczał tryliony gwiazd.
– Jest więcej niż jedna galaktyka? – spytał oglądający to trybun.
– Tak – odpowiedział Joz, stojący tuż przy Dii i tefilinie. Ręce dziewczynki oplatał dziwny, krystaliczny element, który wypełzł z sześcianu.
– To czemu ich nie widzimy?
– Ich światło sczerwieniało przez nadświetlną prędkość, z jaką się poruszają – tłumaczył Rewanita. Pomimo, że widział holoprezentację już pięć razy, sam ledwo panował nad podnieceniem.
– Nie widzę, by robiły się bardziej czerwone…
– To termin na przesunięcie ku czerwieni, trybunie. Ich światło stawało się nie tylko czerwieńsze, ale i ciemniejsze. Kiedyś bylibyśmy w stanie je dostrzec gołym okiem. Teraz nawet najlepsze skanery tego nie zrobią. – Pokazał laserową strzałką jedną z gromad galaktyk. – Patrzcie tutaj.
Ze wskazanego miejsca pomknął promień. Za nim następne. Leciały do coraz dalszych galaktyk, nawet gdy te oddalały się od siebie coraz szybciej i szybciej.
– Teraz tutaj. – Joz wskazał kolejne miejsce.
Spora gromada zaczęła tworzyć wielką Galaktykę. Wtem jedno z jąder znikło, zakryte przez wielką czarną kulę. Ta natychmiast ruszyła przed siebie w przestrzeń.
– Magnasfera – wyszeptała Giona, stojąca pośród pozostałych radnych.
Joz zauważył, że znów miała w oczach błysk nadziei.
– Do tej pory myśleliśmy, że ma tylko rozprowadzać energię do statkoświatów oraz synchronizować napędy na krańcach strumieni – zaczął Joz. – Jednak robi znacznie więcej. Tefiliny zapisują w niej dane ze wszystkich układów.
– Jak?
– Tego jeszcze nie wiemy, trybunie.
– A dowiedziałeś się, dokąd zmierza Flota? – spytała Giona.
Laserowa strzałka pokazała galaktykę, z której jako pierwszej pomknął promień.
– Tutaj – odpowiedział Joz. – To miejsce, skąd pochodzi „ludzkość”, od której wszyscy bierzemy swój początek. Nasi przodkowie dowiedzieli się o niej od pewnego podróżnika nazywanego Shezarem. Pomimo prób, nie byli jednak w stanie opracować metody na tak daleki lot. I wtedy przybyły istoty, które nam pomogły. To one dały nam materiał do budowy Magnasfery. Oraz napęd nadświetlny. – Rozejrzał się po zebranych. – Nazywały się „Łapiduchami”.
Szmer przeszedł między zebranymi. Trybun uniósł brwi.
– Moc, pojazd i cel podróży – powiedział jakby do siebie.
– Dokładnie, trybunie. Magnasfera, napędy fazowe i tefiliny.
– A co dokładnie miała dać ta ucieczka? Czy tak jak w zakończeniu opowieści będzie na nas czekać dostatnie życie na nowym lądzie?
– Tego jeszcze nie ustaliłem. Jednak spójrzmy na to, co mogą zrobić napędy fazowe. Nasza wyprawa trwała prawie trzysta wacht, ale we Flocie nie minęło nawet pół. To tylko teoria, ale mogli chcieć wrócić do początku. Do czasu, gdy Wszechświat nie był umierający.
– Umierający?
Joz westchnął.
– Te ciemnozłote gwiazdy Galaktyki… Skonsultowałem to z SI-fizykiem. Taki kolor oznacza niską temperaturę. – Wykrzywił usta. – Galaktyka umiera, trybunie. Wypala się, a miejsce gwiazd zajmują ich trupy, jak ten czarny obiekt, przy którym znaleźliśmy stację. Potrwa to jakiś czas, ale pewnej wachty stanie się ciemna i zimna jak Wszechświat dookoła.
Podszedł do jednej z wyświetlanych gromad gwiazd.
– Dawni ludzie podróżowali między galaktykami nadświetlnie, lecąc coraz dalej w przyszłość. Tylko tak mogli je dogonić. Nasi przodkowie najpewniej postanowili odwrócić tę drogę. Uciec w przeszłość od nadchodzącej zagłady.
Trybun podszedł do tefilina.
– Długo jeszcze potrwa podróż do „galaktyki ludzkości”?
– Musimy wykalkulować, gdzie jest. Znaleźć trop w postaci choćby błysku jej światła…
– Czyli my tam nie dotrzemy?
– Nie, trybunie. My nie.
Joz odwrócił się do pozostałych członków Rady.
– Jeszcze na początku tej wachty byli wśród was gotowi zapłacić każdą cenę za powrót. Tłumaczyli to brakiem nadziei dla przyszłych pokoleń.
Wystawił przed siebie dłonie, jakby coś w nich ważył.
– Czy to nie jest właśnie ta nadzieja, o którą prosiliście? Co teraz wybierzecie?
Przez moment wszyscy milczeli, oświetleni jedynie niknącym blaskiem projekcji holograficznej.
***
Wraz z ostatnim naładowanym rdzeniem zgasły gejzery. Przez moment salę Rady opanowała ciemność. Zaraz jednak przed trybunem pojawił się utkany z fotonów panel z holoprzyciskiem i napisem „Magnasfera gotowa do skoku”.
Siedząca obok Joza Dia gryzła wargę z podniecenia. Nigdy wcześniej nie widziała transmisji z ceremonii skoku. Rewanita objął ją ramieniem i polecił kamerze przybliżyć obraz trybuna.
– Dziś stawiamy krok, po którym nie powrócimy do Galaktyki – zaczął podniośle przywódca Rady. – Niech ta chwila napełnia nas nadzieją, nie strachem.
Trybun nacisnął przycisk na holograficznym panelu. Joz zminimalizował okno transmisji i palcem pokazał, by Dia spojrzała w górę, poza pierścień statkoświata szpitalnego. Oboje dostrzegli fioletowe światła bąbli fazowych, tworzących się wokoło poprzedzających Flotę statków zwiadowczych. A potem rozbłysły niedalekie napędy. Daleka ciemność znikła, przykryta purpurą otaczającego ich pola. Magnasfera wykonała skok bez powrotu.
Dię i kolejne pokolenia czeka masa pracy. Planowano stworzenie nowego zakonu z bezstrunowców, opracowanie używalnych przez nich technologii, skatalogowanie całej wiedzy z tefilinów. Szczególnie chciano zbadać legendy i baśnie, gdzie mogły kryć się kolejne zapomniane prawdy.
Joz wierzył, że podołają. Że cała Flota podoła. I będzie bez strachu skakać coraz dalej i dalej.
Aż pewnej wachty na horyzoncie ponownie zajaśnieje dawno sczerwieniałe światło ich celu.