Inna Magia
I
Trzy dni po święcie Odmiany Nieba
Śnieżyca opuściła góry i dotarła do miasta. Niewinny biały puch za sprawą porywistego wiatru zmienił się w chmarę malutkich lodowych moskitów, bezlitośnie kąsających ludzi oraz zwierzęta. Kasper postanowił wykorzystać dogodne dla swych planów warunki, więc wydał rozkaz. Woźnica wstrzymał konie. Trzech mężczyzn opuściło zaprzęg w samym środku zawiei. Powóz szybko odjechał, a spiskowcy ruszyli ku najbliższej, dwupiętrowej kamienicy. Śnieg uniemożliwiał im dostrzeżenie szyldu z wymalowanym czarnym kociołkiem. Mężczyźni nie potrzebowali jednak żadnych drogowskazów. Doskonale wiedzieli, dokąd zmierzają.
Kasper, miejski rajca i brat burmistrza Srebrnej Wieży, w ostatnim miesiącu kilka razy odwiedzał pracownię alchemika. Właściciel tamtejszego warsztatu, mistrz Leonard, również brał udział w sprzysiężeniu przeciwko faktycznemu władcy miasta – arcymagowi Sciorowi Argenteusowi. Intryga została już prawie przygotowana. Spiskowcy musieli jeszcze odebrać cenny pakunek, który był głównym źródłem nadziei na powodzenie planu.
Mężczyźni bez problemu weszli do kamienicy i znaleźli się w wąskim korytarzyku. Stąd mogli udać się do warsztatu, oficyny bądź też schodami wspiąć się na piętro. Wybrali pracownię. Gdy tylko Kasper nacisnął klamkę i pchnął drzwi, rozległ się melodyjny dźwięk dzwonka. Przybyszów jak zwykle uderzyła w nozdrza intensywna, gryząca mieszanina zapachów: ziół, olejów i metali.
– Witaj, Leo – rzucił odruchowo Kasper.
– Dzień dobry – odpowiedział mu damski głos.
Rajca miejski stanął jak wryty. Za szerokim, obładowanym chemicznymi utensyliami oraz świecami, stołem nie znajdował się mistrz Leonard. Jego zwyczajowe miejsce zajmowała niewysoka młoda dama, ubrana w luźną błękitną suknię i obcisły żółtawy kaftan bez rękawów. Jej orzechowe włosy były upięte w kok. Zielone oczy bystro spoglądały na przybyszów. Kobieta pochyliła się lekko do przodu. Osłonięte skórzanymi rękawicami dłonie oparła na blacie. Nie imponowała wzrostem, była także szczuplutka. Mimo to emanowała od niej osobliwa siła, manifestująca się w swobodnej postawie ciała i delikatnym uśmiechu.
– W czym mogę panom usłużyć? – spytała grzecznie, lecz zdecydowanie.
Rajca spojrzał wymownie na swoich pomocników. Jego towarzysze wzruszyli ramionami, miny mieli nietęgie. Brat burmistrza ponownie otaksował niewiastę.
– Zakładam, iż nie jesteś dziewką służebną.
– Dobrze zakładasz. Nie trudnię się gotowaniem – odpowiedziała. – Jestem nowym majstrem Leonarda.
Kasper schował lewą dłoń za plecy. Szybkim gestem przekazał swoim pachołkom umówiony wcześniej znak. Mężczyźni dostrzegłszy sygnał, postąpili kilka kroków – jeden w lewo, drugi w prawo. Ulokowali się tym samym bliżej kątów pomieszczenia. Ich skryte w płaszczach ręce powędrowały ku rękojeściom długich noży.
– Niespotykana to rzecz. Leonard wcześniej nie wspominał o pani. – Rajca postanowił grać na czas. – Musi być pani… czy też panienka…
– Panna – uzupełniła kobieta.
– Musi być panna potężnym alchemikiem. A może i nawet magiem…
– I jednym, i drugim – odpowiedziała bez zmrużenia oka.
To wyznanie zmroziło rajcy krew w żyłach. Za wszelką cenę starał się powstrzymać ogarniający go lęk. Jakiś cichy głos z tyłu głowy szeptał mu, że już jest za późno. Scior Argenteus dowiedział się o ich spisku i zastawił pułapkę. Wysłał swojego czarodzieja. A może nawet sam, dzięki zaklęciu, przemienił się w kobietę i teraz z nimi igra. Wówczas nawet gwałtowny atak ochroniarzy na nic się nie zda. Sama stal nie przemoże takiego maga…
– Ona jest po naszej stronie, Kasper.
Wszyscy, poza kobietą, gwałtownie obrócili się ku drzwiom. Ich oczom ukazał się brodaty mężczyzna w średnim wieku z bujną, potarganą, rudą czupryną. Nosił żółtawy kubrak oraz błękitną tunikę i nogawice. Całości jego ubioru dopełniał niebieski kaptur z szerokim, opadającym za ramiona kołnierzem. W porównaniu z niewiastą jego odzienie zostało nadgryzione zębem czasu. Było gęsto pocerowane, wyplamione i spłowiałe.
– Leonard! Do jasnej cholery! Co ty za festyn odstawiasz! – Kasper dał w końcu upust gromadzącym się w nim emocjom.
Alchemik zamknął za sobą drzwi na klucz i pomaszerował w stronę szerokiego stołu. Stanął obok niewiasty, która przywitała go miłym uśmiechem.
– Panowie! – Leonard obrócił się przodem do przybyszów, lewą ręką wskazywał kobietę. – To jest panna Agnes, córka Meridiana Sapphirusa. Postanowiła dołączyć do naszego sprzysiężenia. Ponadto Agnes ma też pomysł na modyfikację planu, który…
– Dwie sprawy, Leo – przerwał mu bezceremonialnie rajca. – Po pierwsze, to powinienem cię zabić za ujawnienie tajemnicy i głupotę. A po drugie, to… córka Meridiana przecież nie żyje.
Agnes spoważniała.
– Mówisz o Eurydyce, mojej siostrze.
Kasper świdrował ją wzrokiem.
– Słyszałem tylko o jednej córce Meridiana.
Dziewczyna dzielnie wytrzymała spojrzenie rajcy.
– Uzupełniam twoją wiedzę, panie Kasper. Meridian i Anastasia mieli dwie córki. Ta, która posiadała talent magiczny, została zamordowana wraz z rodzicami. Drugą również zaliczono w poczet umarłych, chociaż jej ciała nie odnaleziono.
Kasper podrapał się po nieregularnym zaroście. Jego spojrzenie złagodniało.
– Taaaak… Coś sobie przypominam… A więc powiadasz, że jesteś tą drugą córką, tą „zwyczajną”?
– Nie nazwałabym siebie „zwyczajną”. Ale jeśli takie rozróżnienie coś ci ułatwia…
Rajca nie wyglądał na przekonanego do końca.
– Jeżeli jest tak, jak twierdzisz, to zaiste, masz powód, aby nam pomagać. Skąd mamy jednak wiedzieć, że jesteś tą, za którą się podajesz?
Agnes skierowała się ku skrzyni umieszczonej pod ścianą. Zdjęła ze swojego paska pęk kluczy. Otworzyła zamek i z pomocą Leonarda podniosła ciężkie wieko. Alchemik wydobył z kufra litrowy, zakorkowany flakon, natomiast dziewczyna wyciągnęła oprawioną w drewniane okładki, opasłą księgę. Oboje podeszli z tymi przedmiotami do Kaspera.
– Obiecana farba z dwarfmitu – oznajmił Leonard, podając fiolkę jednemu z pomocników rajcy.
Kasper ucieszył się na widok flakonu, lecz gdy przeniósł wzrok na tomiszcze, które trzymała Agnes, jego twarz stężała.
– Nie potrafię przeczytać tytułu. To jakiś obcy język – oznajmił rajca.
– Ta księga nosi tytuł „Inna Magia” – odpowiedziała kobieta.
Kasper spojrzał na nią zdziwiony.
– Dlaczego mi ją pokazujesz?
Agnes uśmiechnęła się tajemniczo.
– Chcę dowieść przed wami, kim jestem. I opowiedzieć, jak widzę swoją rolę w tym spektaklu.
Leonard odebrał od Agnes księgę, by następnie schować ją w kufrze. Kasper nadal się wahał. Niewiasta budziła zaufanie, jednak jej rewelacje były dla niego zbyt abstrakcyjne.
– Skąd mam wiedzieć, czy nie rzuciłaś jakiegoś uroku, by nas podporządkować?
Agnes uśmiechnęła się szeroko.
– Gdyby tak było, wówczas tego pytania w ogóle byś nie zadał.
Po tych słowach kobieta zaczęła swą opowieść. Goście spoczęli na zydlach, przyniesionych przez alchemika. Siedzieli i słuchali w milczeniu.
II
Siedem dni przed świętem Odmiany Nieba
Agnes na placu Zbożowym znalazła się przypadkowo. W poszukiwaniu warsztatu alchemika zapuściła się na niewłaściwą ulicę i teraz mocno tego żałowała. Tłum otaczał ją zewsząd, tworząc trudny do sforsowania, falujący mur, który pchał ją w jedną stronę. Dziewczyna, chcąc nie chcąc, musiała przesuwać się w wyznaczonym przez ciżbę kierunku. Rzekę ludzi zdołała zatrzymać dopiero zapora, stworzona przez oddziały straży miejskiej, a także przez gwardię arcymaga.
Agnes stanęła w pierwszym rządzie, tuż przed kordonem zbrojnych. Z tego miejsca dobrze widziała ustawioną na środku rynku drewnianą platformę. Znajdując się w niewielkiej odległości dostrzegła gruby pieniek wieńczący rusztowanie.
W końcu nadciągnął pochód. Kolumna pieszych poruszała się ociężale. Tempo marszu spowalniał opór kilku ludzi, którzy byli prowadzeni siłą. Osoby te, odziane w biało-złote kubraki i płaszcze, pomstowały głośno, klęły oraz złorzeczyły. Eskortujący je oddział milicji miejskiej niewiele sobie z tego robił. Strażnicy parli uparcie naprzód.
– Parszywi rebelianci! Seneszal was pokarze! Końmi będzie włóczył! Kołem łamał! Chaty spali! Dobytek zagarnie!
– Odrzućcie władzę maga! Wracajcie do królestwa, żyjcie w pokoju!
Większość zbrojnych ulokowała się wokół podestu. Połowa więźniów również tam została. Na platformę weszło tylko czterech strażników, wlokąc ze sobą dwóch jeńców. Na scenie znalazł się również zakapturzony kat z toporem w ręku, a także jeden wysoki, bogato odziany mężczyzna. Jego plecy i ramiona otulał srebrny, podbity sobolami płaszcz. Uwagę przykuwała szmaragdowa, jedwabna toga, przecięta szerokim srebrnym pasem. Najbardziej jednak wyróżniała go czarna, długa na sześć stóp laska z hebanowego drewna, zakończona potężnym diamentem.
Czarodziej patrzył wprost przed siebie, w tłum. Agnes jednak czuła, jakby szukał jej wzrokiem. Nie widział jej nigdy, lecz i tak była święcie przekonana, że zna ją doskonale. Ona ujrzała go tylko raz, przelotem, a mimo to zapamiętała na całe życie. W obecnej chwili chciała uciec, ale tłum na to nie pozwalał. Bała się, iż mag lada moment usłyszy głośne łomotanie jej serca i przyjdzie po nią. Zaciągnie na podest. Zamorduje z zimną krwią. Tak samo, jak to uczynił z jej rodzicami i siostrą. Nie potrafiła się teraz skupić. Jej myśli prawie zagłuszyły rozpoczęte przed chwilą przemówienie Sciora Argenteusa.
– Seneszal wysłał swoich rekieterów, aby ściągnąć od nas daniny. Srodze się jednak przeliczy. Pieniądze Srebrnej Wieży zostają w Srebrnej Wieży! – krzyczał czarodziej.
Podniosły się gromkie okrzyki, powietrze wibrowało od braw. Agnes nie była w stanie stwierdzić, na ile są one spontaniczne i szczere. Gdy gawiedź uspokoiła się nieco, Scior kontynuował przemówienie.
– Seneszal wyciągnął ręce po cudze złoto. Nie ma go tu jednak z nami. Dlatego też za zuchwałość odpowiedzą jego posłowie. A odpowiedzą, jak za kradzież. Każdy z nich straci prawicę.
Rozległ się krzyk osądzonych. Pierwszy z posłów wylądował na kolanach. Zbrojni nie szczędzili razów pięściami. W końcu położyli prawą rękę więźnia na pieńku. Kat uniósł topór. Agnes zamknęła oczy, lecz wrzasku nie dało się nie usłyszeć.
Kobieta stała nieruchomo niczym spetryfikowana. Dopiero zimne muśnięcie na policzku, wyrwało Agnes z odrętwienia. Uniosła powieki i spojrzała w górę. Pojedyncze białe płatki tańczyły na wietrze. Pierwszy śnieg w tym roku.
Dziewczyna otuliła się szczelniej płaszczem i powoli ruszyła w głąb tłumu, przeciskając się z trudem między gapiami. Pragnęła jak najszybciej odnaleźć alchemika. Musiała to zrobić, zanim arcymag dowie się o jej obecności w mieście. Nim przekona się, że przeżyła.
***
Uczeń zamiatał podłogę, gdy zadzwonił dzwonek. Niezadowolony z tego faktu chłopak uderzył miotłą w kufer i z wyrzutem spojrzał na preceptora. Alchemik podgrzewał znajdujący się w kolbie płyn nad płomieniem świecy.
– Dlaczego mistrz każe sprzątać, gdy wszyscy jeszcze wchodzą? Do chrzanu taka robota! – narzekał młodzian.
Alchemik nawet nie spojrzał na pomocnika. Cały czas obserwował bulgoczący wywar.
– Nie marudź, tylko obsłuż gościa – odburknął.
Leonard był tak zaabsorbowany gotującą się substancją, iż nie słyszał nawet rozmowy ucznia z klientem. Dopiero zdecydowane pociągnięcie za rękaw przerwało jego pracę. Poirytowany tą sytuacją odłożył szklane naczynie na żelazny stojak i odwrócił gniewne oblicze w stronę ucznia.
– Ile razy mam ci powtarzać? Nie szarp! Wyleję ci to na łepetynę, to zobaczysz.
Podrostek nic nie odpowiedział, tylko z kwaśną miną wskazał ręką gościa. Dopiero teraz alchemik dostrzegł klienta. Dwa kroki przed szerokim stołem stała niewysoka, być może dwudziestoparoletnia kobieta. Ubrana była w szarą, wełnianą suknię. Na ramiona miała zarzucony, podbity skórą płaszcz, spod którego wystawała pokaźna brązowa torba podróżna. Jej włosy były osłonięte lnianą, beżową chustą. Tylko warkocz w kolorze orzecha laskowego wystawał spod nakrycia głowy. Jej szczupła twarz była zaróżowiona od zimna. Zielone oczy spoglądały na Leonarda z niepokojem, ale też i determinacją.
Gdy dziewczyna zdołała już pozyskać uwagę alchemika, podeszła bliżej i wyciągnęła w jego stronę glinianą, obramowaną drewnem, tabliczkę. Przedmiot wielkością odpowiadał okładce od typowej księgi. Kobieta trzymała tabliczkę cały czas w ręce, w takiej odległości, aby właściciel warsztatu mógł odczytać wyryte na niej słowa.
Mistrz Leonard
Srebrna Wieża
Bardzo ważne
Alchemik pokiwał głową, po czym ponownie skupił wzrok na młodej damie.
– Dobrze pani trafiła. Proszę bardzo. W czym mogę pomóc?
Niewiasta demonstracyjnie chwyciła się za gardło.
– Nie może pani mówić?
Kobieta skinęła.
– Aha, szuka pani eliksiru na przywrócenie głosu?
Wykonała przeczący ruch głową. Leonard podrapał się po bujnej czuprynie.
– Hmmm… To może niech pani napisze na tabliczce, o co chodzi.
Niewiasta sięgnęła wolną ręką do sakwy, ale zatrzymała swój ruch w połowie. W jej postawie widać było zawahanie. Po chwili jednak przemogła się. Schowała do torby glinianą tabliczkę, a wyciągnęła zwinięty w rulon arkusz pożółkłego pergaminu, obwiązany pośrodku czerwoną tasiemką. Kobieta powoli, jakby z namaszczeniem, podała Leonardowi dokument, cały czas patrząc alchemikowi prosto w oczy. Rzemieślnik zrozumiał od razu ten niewerbalny przekaz. Przedmiot, który w tej chwili przekazywała był dla niej równie cenny jak własne życie. Alchemik rozwiązał sznurek i ostrożnie rozwinął zwój. Ledwie zaczął czytać, a już złożył pergamin z powrotem, wstał z krzesła i z powagą zwrócił się do ucznia.
– Młody, zamknij drzwi wejściowe do kamienicy, najlepiej zarygluj sztabą. Ja zostanę tu w warsztacie z panią, a ty udaj się na górę. Nie schodź do nas, później sam po ciebie przyjdę. Gdy ktoś będzie się dobijał, to odsyłaj i mów, że mistrz otworzy dopiero za trzy kwadranse.
Chłopak przytaknął i wyszedł szybko z pomieszczenia. Leonard zamknął za nim drzwi. Następnie zaś wyciągnął spod stołu taboret i wskazał go kobiecie. Dziewczyna usiadła na skraju zydla, natomiast alchemik spoczął na krześle i ponownie zagłębił się w lekturę listu.
Droga Agnes,
Zatrzymałem się w Dellos. Tutaj oczekuję na spotkanie ze Sciorem Argenteusem. Nie martw się, jesteśmy przygotowani na jego sztuczki. Nie mam dużo czasu, więc napiszę zwięźle. Rozmawiałem dzisiaj z moim starym druhem, który jest korzennym kupcem. Wyznał mi przypadkowo, iż miał kiedyś dostęp do „Innej Magii” w rzadko spotykanym przekładzie kaledwańskim. Niestety pewnego razu przegrał znaczną sumę w karty z mistrzem Leonardem, alchemikiem ze Srebrnej Wieży. Nie miał pokrycia w gotówce, więc zastawił u niego ów cenny wolumin. Wiem, że jest to miasto wroga, ale myślę, iż warto wysłać któregoś z naszych szpiegów wraz z ciężkim mieszkiem solidów, aby odkupił księgę. Zorientuj się, proszę, kogo mamy wolnego. Sądzę, że lepiej jest posłać kogoś teraz, gdy Scior przebywa poza swoją siedzibą.
Całuję i ściskam,
Tata.
Leonard długo jeszcze spoglądał na pergamin, po tym jak skończył czytać. Myśli kotłowały się w jego głowie. Nie potrafił przekuć ich w słowa. Zerknął niepewnie w stronę kobiety. Agnes oczy miała spuszczone. Jej ręce zaciskały się na tabliczce i kościanym rylcu, który przed chwilą wyjęła. Czekała w bezruchu na reakcję alchemika. Leonard w końcu, z ciężkim sercem, podjął rozmowę.
– Nie zdążyłaś nikogo do mnie wysłać?
Skinęła.
– Czy mogę pomóc ci odzyskać głos?
Agnes wygładziła drugim końcem rylca tabliczkę, po czym ponownie obróciła narzędzie i napisała kilka słów. Po zakończeniu czynności, pokazała przedmiot alchemikowi.
Nie sądzę
Księga Inna Magia
Proszę
Leonard odchrząknął.
– Chyba wiem, o jaką księgę chodzi. Co prawda, nie wiedziałem, iż tak się nazywa. Nie znam kaledwańskiego. Zatrzymałem ją ze względu na… cenne zdobienia.
Agnes spojrzała na niego błagalnym wzrokiem. Leonard poruszył się niespokojnie na krześle.
– Nie dam ci jej. No wiesz, ma ona swoją wartość… Poza tym jesteś córką, ten tego… Znaczy się, głęboko współczuję straty, ale…
Agnes naskrobała kolejne wyrazy.
Kilka nocy przestudiuję
Będę pracować
prać szyć sprzątać gotować
Alchemik po przeczytaniu ostatniego słowa wstał i zaczął nerwowo chodzić po pomieszczeniu.
– Czy ty wiesz, na co mnie narażasz? Za dwa tygodnie przybywa do nas Rachela Alba. Jeżeli Scior dowie się, że daję ci schronienie, to szybka śmierć stanie się dla mnie szczytem marzeń. Dlaczego ja mam w ogóle ci pomagać?
Na tabliczce pojawiło się kolejne zdanie.
Nie znosisz Sciora
– Co?! Skąd ty wiesz takie rzeczy?
Kupiec korzenny dużo mówił
Alchemik opadł na krzesło zrezygnowany. Zanim udzielił kobiecie ostatecznej odpowiedzi, patrzył przez chwilę na dumny płomień najbardziej okazałej w jego warsztacie, woskowej świecy.
– Dobrze, zatrudniam cię na kilka dni, jako dziewkę służebną. Będziesz pracowała za wikt i dach nad głową. I za lekturę księgi. A teraz chodźmy na górę.
Dziękuję
Wstali i ruszyli ku drzwiom. Tuż przed wyjściem z warsztatu alchemik zatrzymał się nagle i jeszcze raz spojrzał na Agnes.
– Wiem, iż list ma dla ciebie wartość sentymentalną, ale powinnaś go zniszczyć. Jesteśmy za blisko arcymaga.
Niewiasta przygryzła dolną wargę, zafrasowana. Z niechęcią i ociąganiem wyjęła złożony arkusz z sakwy. Powoli zdjęła czerwoną tasiemkę. Podeszła do kominka. Bijąc się z myślami, spoglądała w niewielkie płomienie. Gdy w końcu wrzuciła pergamin, ogień podniósł się od razu. Zaśmierdziało siarką. Materiał palił się jednak opornie. Dokument nie chciał tak łatwo odejść w zapomnienie. Podobnie jak przeszłość.
***
Czytała do późna, korzystając z pożyczonego od Leonarda świecznika. Księga byłaby perłą w każdej bibliotece. Piękna kaligrafia doskonale komponowała się z kolorowymi ilustracjami i bordiurą. Agnes miała w końcu okazję pracować w warunkach godnych kopisty. Dostała do dyspozycji własny pulpit, czysty pergamin, pióro, inkaust oraz liniał, za pomocą którego śledziła kolejne słowa zawarte w starej księdze. Co ważniejsze zdania przepisywała na pergamin, oczywiście w tłumaczeniu na ojczysty język.
Klepsydra dawno już zdążyła się przesypać, lecz Agnes, podekscytowana możliwością twórczego działania, nie chciała kłaść się jeszcze spać. Zmęczenie jednak, które tak uporczywie ignorowała, zaczęło dawać o sobie znać. Litery rozmywały się w oczach, ręka pisała coraz niewyraźniej. Kobieta ani się nie zorientowała, kiedy jej rozpuszczone włosy całkowicie zakryły wolumin, a ona sama odpłynęła w nierzeczywistość snu.
Obudził ją stukot. Ciche, lecz wyraźne uderzenia drewna o drewno. Pierwszą rzeczą, którą zobaczyła po otwarciu oczu, była czarna laska. Unosząca się i opadająca rytmicznie. W dalszej kolejności Agnes dostrzegła rękę. Silną męską dłoń, dzierżącą kostur. Dłoń ta znikała w szerokim rękawie szmaragdowej szaty. Kobieta wyprostowała się gwałtownie na krześle i wówczas dostrzegła resztę obrazu. Ujrzała mężczyznę o kruczoczarnych, zaczesanych do tyłu włosach, z idealnie przyciętym zarostem. Na jego twarzy malował się kpiący uśmiech. Czarodziej w jednej ręce dzierżył hebanowy, zwieńczony diamentem kij, natomiast w drugiej trzymał płonący arkusz pergaminu. Arkusz chociaż płonął, to jednak się nie spalał.
– Jestem tobą rozczarowany, Agnes – rzekł Scior Argenteus. – Przybyłaś do mojego miasta i nawet się nie przywitałaś.
W sercu córki Meridiana pojawiło się gwałtowne pragnienie ucieczki. Miała ochotę krzyczeć na cały głos. Nic jednak nie uczyniła. Nawet nie poderwała się z krzesła. Siedziała w tej samej pozie jak sparaliżowana. Natomiast mag potrząsał płonącą kartą, posyłając dziewczynie szydercze spojrzenie.
– Naprawdę myślałaś, że przede mną da się cokolwiek ukryć?
Czarodziej odrzucił pergamin za siebie, po czym wstał i sięgnął po księgę. Otworzył ją na losowej stronie. Wziął świecznik do ręki. Nachylił go tak, iż płomienie znajdowały się tuż nad kartkami. Mimo dziwnej pozycji ogień nie zgasł. Nie spłynęła nawet kropla łoju.
– Mówiłem twojemu ojcu, żeby nie wierzył w bajki. Niestety nie słuchał.
Płomienie dotknęły stron tomiska. Ogień w nienaturalnie szybkim tempie ogarnął całą księgę. Scior uśmiechnął się złośliwie, po czym wstał i z kandelabrem w dłoni podszedł do siedzącej kobiety.
– Z twoimi rodzicami i siostrą już się rozprawiłem. Teraz pora na ciebie.
Zbliżył kandelabr do jej twarzy. Agnes bezradnie wpatrywała się w płomień świecy, który już prawie muskał policzek.
Zbudziła się z krzykiem. Serce waliło jej jak młot. Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że to był tylko zły sen. Rozejrzała się wokół siebie. Usnęła na siedząco, w trakcie pracy. Świece jeszcze się paliły. Na szczęście alchemik i uczeń, śpiący piętro niżej, nie obudzili się od jej krzyku. Agnes ponownie spojrzała na otwartą księgę. Wiedziała, iż poznawana żmudnie wiedza nieustannie przybliża ją do konfrontacji z arcymagiem. Lękała się bardzo tego pojedynku. Jakaś część jej duszy pragnęła uniknąć walki. Mimo to, podświadomie przeczuwała, iż prędzej czy później stanie w szranki z czarodziejem.
III
Pięć dni po święcie Odmiany Nieba
Agnes nie usłyszała dźwięku dzwonka. Wiedziała jednak, że ktoś wszedł do pomieszczenia. Płomienie świec zafalowały gwałtownie, lecz żaden nie zgasł. Kobieta podniosła głowę i ze spokojem zlustrowała gościa. Scior Argenteus wyglądał podobnie jak ostatnio. Szmaragdowa szata oraz czarny, hebanowy kostur były jego znakami rozpoznawczymi. Brązowe oczy czarodzieja spoglądały z wyższością spod zmrużonych powiek. Arcymag wszedł do pomieszczenia, mimo iż drzwi były zamknięte, a główna okiennica opuszczona. Zjawił się cicho i niepostrzeżenie, sam jeden we własnej osobie. Agnes od dwóch dni oczekiwała jego przyjścia.
– Dzień dobry. W czym mogę pomóc, magnificencjo? – podjęła kobieta.
– A chce pani mi w czymś pomóc? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Chłodny uśmiech zagościł na jej twarzy.
– Nie wygląda pan na osobę pragnącą pomocy. Jednak usłużę, magnificencji, jak tylko potrafię.
Czarodziej obrzucił znajdujące się w pomieszczeniu sprzęty niedbałym spojrzeniem. Niespiesznym krokiem obszedł stół. Wykonał szybki gest laską, przy czym szepnął krótko. Stojące w kącie pomieszczenia krzesło z głośnym szuraniem podjechało do maga. Scior usiadł, nie patrząc nawet na mebel, który znalazł się na pożądanym miejscu w odpowiednim momencie. Agnes również spoczęła na krześle, chociaż ona je akurat przyniosła bez użycia magii.
Czarodziej przyglądał się kobiecie badawczo. Niespeszona tym faktem niewiasta również go obserwowała, cały czas zachowując kamienną twarz. Scior cmoknął głośno i rozpoczął konwersację.
– Dlaczego chciała pani zwrócić na siebie moją uwagę?
Agnes uśmiechnęła się nieznacznie.
– Często miał magnificencja do czynienia z kobietami?
– Byłem żonaty.
– Wobec tego wie pan, iż damy zawsze pragną zwrócić na siebie uwagę.
Arcymag lustrował kobietę w skupieniu. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
– Stwierdzenie pozornie banalne, ale w rzeczywistości nie zawsze prawdziwe. Proszę, oszczędźmy sobie takich komunałów.
Agnes milczała przez chwilę.
– Chciałam się przedstawić i przywitać. Jeszcze przed przyjęciem z okazji przybycia Racheli Alby.
Scior uniósł brwi. Wydawał się być zdziwiony, choć kobieta sądziła, iż zaskoczenie jest raczej udawane.
– Będzie pani obecna na uczcie? Cóż za niespodzianka! Czy można spytać, komu pani będzie towarzyszyła?
– Przyjdę sama. A zostałam zaproszona przez pana burmistrza.
Scior pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Przejęła pani kontrolę nad warsztatem alchemika. Została pani zaproszona przez burmistrza na ekskluzywną uroczystość. Cóż jeszcze mogę się po pani spodziewać? Wygłosi pani wykład na uniwersytecie? Zasiądzie w Radzie Arcymagów? Zdobędzie…
Arcymag chciał kontynuować wyliczankę, lecz zawiesił głos, kiedy dostrzegł dziwny błysk w oku rozmówczyni. Na twarzy młodej damy malował się zagadkowy uśmiech, najpewniej wyrażający satysfakcję. Agnes sięgnęła po znajdującą się na stole książkę. Zaprezentowała ją czarodziejowi, jednocześnie cały czas trzymając tomiszcze w rękach. Grymas niezadowolenia przebił się na moment przez sarkastyczną maskę Sciora. Arcymag szybko powrócił do swojego normalnego teatru mimiki i gestów, lecz Agnes i tak zdążyła zobaczyć to, co chciała ujrzeć.
– Jesteś wyznawczynią Innej Magii? Szkoda, brałem cię za prawdziwą czarodziejkę – rzekł Scior, niby obojętnie.
Agnes, niespeszona docinkiem, otworzyła ostrożnie księgę. Podniosła oczy na arcymaga.
– Rozum i wiara nie wykluczają się wzajemnie. Pan w to nie wierzy, więc gardzi Inną Magią. Niesłusznie.
Czarodziej wygładził fałdy swojej szaty i z lekko znużoną miną rozpoczął wywód.
– Podstawą prawdziwej magii jest kombinacja mocy, wiedzy oraz sztuki. Ten ostatni czynnik nazywamy także kunsztem. Natomiast Inna Magia opiera się na myśleniu życzeniowym, naiwnym przesądzie, iż siła zaklęcia zależy od wiary w jego moc.
Agnes westchnęła cicho.
– Uogólnienie, magnificencjo. Uogólnienie.
Scior prychnął rozbawiony.
– Mniemasz, młoda damo, iż nie zgłębiłem tematu? Niech zgadnę, hmm… Chcesz mi powiedzieć, że zaklęcie działa tylko na osoby, które w jego działanie uwierzą? Zaraz zapewne opowiesz mi o czarach, czerpiących moc z ufności świadków tegoż kuglarstwa. Czyż się mylę?
Kobieta zamknęła wolumin. Złożyła ręce na drewnianej okładce tomiszcza.
– Nie wymienił pan jeszcze kardynalnej zasady.
– Której?
– Zna pan dialekt kaledwański, ale nie czytał „Innej Magii” w tym przekładzie?
Scior zamyślił się przez moment.
– Jeżeli nie czytałem, to znaczy, że lektura nie była tego warta.
Po tych słowach wyciągnął dłoń przed siebie. Nie wiadomo kiedy pojawiła się w niej piękna róża. Scior podniósł się z krzesła i z kwiatem w ręce zbliżył się do Agnes. Kobieta także wstała.
– Podarunek od czarodzieja dla czarodziejki.
Z tymi słowami Scior wręczył Agnes różę. Kobieta prezent przyjęła, lecz gdy tylko arcymag puścił roślinę, ona momentalnie uschła. Liście skurczyły się i zwinęły. Kwiat opadł, intensywny szkarłat przemienił się w brąz.
Agnes spojrzała z zażenowaniem na czarodzieja. Arcymag tylko wzruszył ramionami.
– To przecież nie jest zwykła róża. Ona żywi się magią. Prawdziwą, czy też „inną”, nieważne. Sądzę, że bez problemu przekona pani różę do wiary w zaklęcie odnowienia.
Agnes odrzuciła kwiat na stół. Jej duma została podrażniona, lecz starała się tego nie okazywać. Wzięła głębszy oddech i spojrzała prosto w szydercze oczy czarodzieja.
– Niecierpliwi się, magnificencja, widzę. Spokojnie, zademonstruję swoją moc. Ale dopiero na przyjęciu z okazji przybycia Racheli Alby. Chcę uczynić to na oczach wszystkich. Pragnę oddać hołd tym, którzy w ostatnich latach prowadzili badania nad Inną Magią. Zrehabilituję ich w oczach świata.
Złośliwy uśmiech zniknął z oblicza czarodzieja. Jego twarz stężała. Scior nie starał się już ukryć emocji. Pierwotne zdziwienie ustąpiło miejsca niechęci, a później nawet złości.
– Skąd ta pewność, że pozwolę tobie pojawić się na przyjęciu? – spytał cicho, prawie szeptem.
Czarodziejce zadrżało serce, ale nie głos.
– Ponieważ zżera ciebie ciekawość. Zastanawiasz się, co umiem i dlaczego tak postępuję. Ta tajemnica domaga się odkrycia. Niewiedza żąda zaspokojenia.
Scior powoli pokiwał głową.
– Jesteś dobrze przygotowana. Gdybyś należał do grona moich uczniów, byłbym ukontentowany. Szkoda, że muszę… no cóż, przynajmniej jeszcze raz się spotkamy. Na przyjęciu u burmistrza.
Czarodziej odwrócił się i niespiesznie ruszył w stronę drzwi. Jego ręka spoczęła na klamce, gdy raz jeszcze spojrzał na kobietę. Uśmiechnął się nieznacznie, ale jego oczy pozostały zimne jak lód.
– Pozdrów rodziców, Agnes. Być może niebawem się z nimi spotkasz.
– Nie wiadomo, czy ja wpierw z rodzicami, czy ty z żoną – odpowiedziała chłodno.
Nie wiedziała, czy jej odpowiedź wywarła na nim wrażenie. Niczym wytrawny aktor nie dał nic po sobie poznać. Gdy wychodził z pomieszczenia, zadźwięczał dzwonek. Arcymaga nie było już w warsztacie, lecz Agnes i tak odczekała jeszcze chwilę, nim usiadła ciężko na krześle. Oddychała głęboko. Czuła się zmęczona, ale nie bała się. Teraz mogła już tylko czekać na nieuchronną konfrontację. Jej blisko dwuletnia tułaczka dobiegła końca.
***
Wieczorem, zanim udała się na spoczynek, jeszcze raz otworzyła „Inną Magię” i szybko przewertowała strony księgi. Dotarła do miejsca, w którym brakowało jednej kartki. Otworzyła prawie pustą sakwę i wyjęła z niej wyciętą kartę. Z przyzwyczajenia rzuciła na nią okiem. Nie musiała jej czytać, doskonale wiedziała, co jest w niej zapisane. Kardynalną regułę znała na pamięć.
Odłożyła księgę na pulpit, zdjęła ubranie i zostawszy w samej lnianej koszuli usiadła na sienniku. Zgasiła ostatnią świecę i przykryła się dwoma kocami aż po uszy. Torba, wraz ze schowaną w niej wyciętą kartą znajdowała się, jak co noc, pod poduszką.
IV
Wigilia Święta Odmiany Nieba
Agnes pochyliła się nad otwartą księgą i płakała. Szlochałaby jeszcze długo, gdyby nie zlękła się skrzypienia drewnianych schodów. W pierwszej chwili chciała schować wolumin i rzucić się na posłanie. Gdy jednak wsłuchała się w ciężkie i niezgrabne stąpanie, doszła do wniosku, iż to tylko mistrz Leonard powracający z karczmy. Dziwiło ją jednak, że w takim stanie zmierza do jej pokoju.
Wpierw coś uderzyło mocno w drzwi. Po chwili zaś klamka powędrowała w dół i do pomieszczenia wtoczył się pijany alchemik. Uklęknął na podłodze, rękoma macał wokół siebie, szukając jakieś podpory. Gdy natrafił na łóżko, podciągnął się na nim. Wspinaczka na mebel stanowiła dla niego nie lada wyzwanie. Gdy już w końcu sprostał temu zadaniu, legł ciężko na plecach i zaklął głośno. Agnes podeszła do swego gospodarza i potrząsnęła za ramię. Leonard z trudem skupił na niej wzrok.
– A co ty robis… w moim… pokoju?
Kobieta pokazała mu glinianą tabliczkę.
To jest mój pokój
– Barco niefyraśnie pises.
Poirytowana Agnes zaczęła mu pokazywać na migi. To samo kilka razy.
– Teras stąt nie pójte… Ssspij u mnie… Albo koło mnie… he he he.
Agnes machnęła na niego ręką i ponownie zasiadła przed pulpitem. Znów wbiła wzrok w stronicę księgi, na której została wypisana kardynalna zasada. Kobieta przeczytała ją po raz kolejny i kolejny. Ciepła łza popłynęła po niewieścim policzku. Agnes wiedziała, iż nie jest wstanie spełnić najważniejszego warunku Innej Magii. Ani teraz, ani za lat pięćdziesiąt. Tyle trudu poszło na marne. Nie zdoła pomścić śmierci rodziców i siostry.
– Zdejm mi… buty.
Nie protestowała. Podeszła do swego chlebodawcy i pokornie zaczęła rozsznurowywać rzemienie jego wysokich skórzanych trzewików. Gdy zdjęła pierwszego, wówczas z przykrością przekonała się, iż alchemik nie dbał zbytnio o czystość. Wstrzymując oddech zzuła drugi but. Ułożyła własność mistrza koło swojego łóżka i już miała odejść, gdy powstrzymał ją kolejny rozkaz.
– Kce siąąąąś… usiąś.
Kobieta z trudem pomogła mężczyźnie podnieść się do pozycji półsiedzącej. Pod jego głowę i plecy podłożyła poduszki oraz zrolowany koc. Alchemik miał wzrok utkwiony w jednym punkcie, trochę powyżej lewego ramienia Agnes.
– Pofiem cośśś… Ale umyj… mi nogi.
Kobieta zacisnęła ręce w pięści. Jej twarz wykrzywiła się ze złości. Zaczęła gwałtownie gestykulować przed twarzą alchemika. Leonard tylko machnął ręką, jakby odganiał muchę.
– Umyj… mówiłem!
Agnes odwróciła się gwałtownie na pięcie i pomaszerowała w kąt pokoju, po misę z wodą i ręcznik. Łykała łzy, nie chciała dać po sobie poznać słabości. Wiedziała, że nie musi tego robić, ale dzisiaj nie była w stanie się nikomu przeciwstawić. Czuła się poniżona i bezradna. Z drżącymi rękoma przystąpiła do wypełniania czynności przeznaczonej dla niewolnika.
– Zrobiłem… farbę. – mowa Leonarda stawała się wyraźniejsza. – Przeciff… magii… Tak ubijemy maga… Stanie na malowaniu… Nie rzuci zaklee… czaru.
Agnes przerwała mycie. Za pomocą gestów postanowiła zadać pytanie alchemikowi. Mężczyzna zamachał rękoma w odpowiedzi.
– Nic niee powiem! Nie jesteś ff spissku! Kasper by mnie… zaciukał.
Agnes nie dawała za wygraną.
– Napraf se to… głoss. Na święto przychosi, ten… no, ojciec Ahrnuuulfo. Takie se cuda robi, może pomosze…
Kobieta dokończyła wycieranie nóg. Odłożyła ręcznik i misę. Gdy przykrywała Leonarda kocem, ten już spał. Agnes odwróciła się i podeszła do pulpitu. Jeszcze raz spojrzała na księgę. Dotknęła pożółkłych stron woluminu. W sercu kobiety niespodziewanie zagościła iskierka nadziei.
V
Siedem dni po święcie Odmiany Nieba
Agnes weszła do ratuszowej sali zebrań wraz ze służbą, już w trakcie uroczystości. Była ubrana w odświętną, ale nie oszałamiającą, ciemnoniebieską suknię. W obszernym pomieszczeniu było dzisiaj niezwykle tłoczno. Przybycie Agnes nie wywołało poruszenia, kobieta szybko skierowała się do najbliższego stołu. Dotknęła ramienia Kaspera, a ten błyskawicznie wstał i odsunął, przystrojone białą szarfą, krzesło. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Rajca miejski był wyraźnie spięty, natomiast czarodziejka pozostawała spokojna. Gdy dama usiadła, Kasper musnął ustami jej dłoń i odszedł. Agnes wiedziała, iż udał się po posłańca seneszala. Gdy razem z nim wróci do sali, wówczas rozpęta się piekło.
Podstoli dyrygował całym zastępem pomocników, którzy uwijali się z kolejnymi potrawami i trunkami. Goście jedli, śmiali się i głośno debatowali. Towarzyszyła im wdzięczna muzyka czterech lutnistów. Agnes podziękowała podczaszemu za wypełnienie jej pucharu winem. Nie musiała prowadzić zbędnych konwersacji. Po lewej i prawej stronie miała zaangażowanych w spisek popleczników burmistrza. Kobieta wykorzystała zaoszczędzony czas, aby dyskretnie rozejrzeć się po komnacie. W pomieszczeniu znajdowały się cztery stoły. Trzy dłuższe stały równolegle do siebie, natomiast ostatni, krótszy stół był ustawiony na podwyższeniu, prostopadle do pozostałych.
Miejsca przy centralnym stole zajęli najważniejsi goście: burmistrz, przedstawiciele patrycjatu, Scior Argenteus, a także Rachela Alba, wraz ze skromną świtą. Zjawiskowo piękna, blondwłosa czarodziejka siedziała na zaszczytnym miejscu. Jej aksamitna, biała, obsypana klejnotami suknia mieniła się z daleka. Arcymagini siedziała między czarnoksiężnikiem Srebrnej Wieży, a burmistrzem tegoż miasta. Za czarodziejami czuwała ich osobista straż, w tym również dwaj kosturnicy, którzy trzymali laski podczas posiłku swoich mistrzów.
Agnes doskonale wiedziała, iż Scior i Rachela należą do grona najpotężniejszych czarodziejów w kraju. Rachela piastowała funkcję przewodniczącej w Radzie Arcymagów, natomiast Scior miał to stanowisko objąć za rok. W otwartej walce nikt nie miałby z nimi szans. Spiskowcy całą nadzieję pokładali w farbie z dwarfmitu, sporządzonej przez Leonarda. Właśnie tym specyfikiem została wymalowana większa część drewnianej podłogi, dla niepoznaki przykrytej dywanami. Farba z dwarfmitu miała za zadanie uniemożliwić korzystanie z magicznych mocy w tym pomieszczeniu.
Burmistrz wstał i kilka razy głośno uderzył łyżką w pozłacany puchar. Biesiadujący umilkli i obrócili głowy w stronę głównego stołu. Nominalny zarządca miasta rozpoczął przemowę po głośnym odchrząknięciu.
– Wasze magnificencje, szanowni goście, drodzy mieszkańcy Srebrnej Wieży! Nie wstawajcie jeszcze, proszę. Zanim wniesiemy toast chciałbym skierować do was kilka słów. A znając moje gadulstwo, może to trochę potrwać.
Burmistrzowi odpowiedziały głośne śmiechy. Agnes skierowała wzrok na drzwi wejściowe. Nie czekała długo. Drewniane podwoje zaraz otwarły się z hukiem, wpuszczając do środka Kaspera wraz z posłem, a także liczną grupą zbrojnych.
Cała uwaga skupiła się na nowo przybyłych, a w szczególności na miejskim rajcy oraz na królewskim dyplomacie odzianym w biało-złote barwy. Agnes przeniosła wzrok na drugi koniec pomieszczenia. Scior i Rachela dzierżyli już kostury w rękach. Arcymag Srebrnej Wieży wstał, domyślając się, iż to do niego skierowana jest ta wycieczka.
– Magnificencjo, Sciorze Argenteusie – rozpoczął Kasper. – Jesteś oskarżony o bunt, uzurpację władzy, okaleczenie królewskich posłów, a także o przyczynienie się do zaginięcia królewicza Teonisa. Z woli regenta seneszala Rotfryda masz obowiązek udać się z nami do stolicy, jako więzień.
Arcymag głośno prychnął.
– Z tym zaginięciem królewicza to jakieś novum. Na poczekaniu te fantazmaty wymyśliliście?
– Nie, magnificencjo – odezwała się Agnes, która również wstała. – Żadne novum. Meridian i Anastasia Sapphirus, moi rodzice, których zamordowałeś, również podnosili tę kwestię.
Scior nie wydawał się przejmować jej wystąpieniem. Z rozbawieniem spoglądał to na Kaspera, to na Agnes, to na Rachelę. Arcymistrzyni z Białej Wieży, zachowywała powagę, ale też i spokój, nie dawała po sobie poznać emocji.
– Banda komediantów nas nawiedziła – podjął Scior. – No, panie rajco, ile zapłaciłeś tej dziewczynie, by udawała zmarłą czarodziejkę?
– Mogę udowodnić swą tożsamość – odpowiedziała Agnes.
Burmistrz wstał i szybko okrążył stół.
– Dosyć tego, panie czarodzieju! Zarzuty, jakie na panu ciążą, są śmiertelnie poważne. Straż! Proszę zabrać magnificencję!
Burmistrz oddalił się od arcymaga. Zbrojni, którym przewodził Kasper, otoczyli główny stół półkolem. Część stała z obnażonymi mieczami, część celowała do Sciora z naciągniętych kusz. Niewtajemniczeni biesiadnicy, w tym szczególnie damy, szybko ustawili się pod ścianami natomiast ci dobrze poinformowani przyłączyli się do grupy Kaspera. Gwardziści Sciora zasłonili swojego mistrza własnymi piersiami, lecz po wyraźnym rozkazie rozstąpili się, przepuszczając arcymaga znów przed siebie. Z kolei Rachela Alba cały czas siedziała na swoim krześle, obserwując rozwój akcji ze spokojem. Jej dworzanie również nie ruszyli się z miejsc, choć trwali w gotowości.
– Poddaj się Scior! Nie masz szans! – przekonywał Kasper.
Arcymag uśmiechnął się złośliwie niczym bazyliszek spoglądający na ofiarę.
– Co się stało, panowie rajcy i panie burmistrzu, że dopiero teraz wyciągnęliście po mnie ręce? Czyżby wam urosły? Kiedy rozprawiałem się z pachołkami seneszala, wówczas nie wyściubiliście nosa za próg własnych domów.
Scior Argenteus nie mówił głośno, lecz panująca w pomieszczeniu cisza sprawiła, iż każde jego słowo rozbrzmiewało donośne niczym bicie dzwonu.
– Zmieniło się coś ostatnio? Czegoś nie zauważyłem? – kontynuował arcymag. – Wiatr już wam w oczy nie wieje? Nogi się wam nie plączą?
– Farba z dwarfmitu – nie wytrzymał Kasper. – Jest położona w całym pomieszczeniu. Poddaj się, czarodzieju. Odłóż kostur i wyciągnij ręce przed siebie. I tak nie rzucisz zaklęcia.
Rajca miejski był pewny swego. Jednak Agnes wystarczyło jedno spojrzenie na arcymaga, aby stwierdzić, że cały plan wziął w łeb.
– Farba z dwarfmitu. Ojej, jakie to podstępne – szydził Scior. – Nie mogę rzucać zaklęć. Co ja teraz zrobię?
Wieńczący laskę arcymaga diament rozjarzył się oślepiającym światłem. Rozległ się czyiś krzyk. Zaświszczały wypuszczone z kusz bełty. Coś trzasnęło, ktoś upadł, ktoś zawył. Gdy intensywne światło zgasło, Agnes ujrzała gramolących się z podłogi zbrojnych. Burmistrz, królewski poseł i Kasper również byli wśród nich. Scior Argenteus wyszedł na środek pomieszczenia. Okazało się, iż wcale nie ucierpiał w wyniku ataku. Nie został nawet draśnięty.
– A kto wam pozwolił wstawać, pędraki?! Na kolana!
Arcymag machnął kosturem. Zbrojni znów znaleźli się na podłodze. Kasper, burmistrz oraz posłaniec klęczeli z nosami w dywanie. Scior z mściwą satysfakcją spoglądał na kulące się sylwetki spiskowców, napawał się swoim zwycięstwem.
– Powinieneś lepiej dobierać współpracowników, Kasper. Twój ochroniarz przyniósł mi flakon dwarfmitowego płynu w zębach. Pomalowaliście podłogę zwykłą żółtą farbą. Równie dobrze mogliście na nią naszczać, efekt byłby ten sam.
– Magnificencjo! Dogadajmy się! To nieporozumienie! – Wołał przyciśnięty do podłogi burmistrz.
Scior zaśmiał się głośno.
– O tak, teraz się dogadamy! Wpierw jednak wystąpicie w moim chórze. Rekieterom seneszala obciąłem ręce. Wam obetnę co innego. Oj zaśpiewacie sopranem, zaśpiewacie.
– Dosyć tego!
Arcymag powoli powiódł wzrokiem w stronę kobiety, która przerwała jego monolog. Agnes niespiesznie wyszła na środek sali. Stanęła obok skulonego Kaspera. Spoglądała na czarnoksiężnika pewnie i spokojnie. Scior uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Proszę, proszę. Nasza wisienka na torcie – rzekł mag. – Fałszywa czarodziejka.
– Jestem Agnes Sapphira, córka Meridiana i Anastasii, siostra Eurydyki, adeptka Innej Magii – odpowiedziała dumnie.
Twarz arcymaga przez moment skurczyła się gniewnie, lecz czarodziej szybko przywołał swą zwyczajową sarkastyczną maskę.
– Idziesz w zaparte, ptaszyno? Zaraz nauczę cię moresu.
Niebieskie światło rozbłysło gwałtownie. Na otwartej dłoni arcymaga zmaterializowała się kula energii wielkości pomarańczy. Wyglądała, jak splecione w kłębek błyskawice. Klęczący do tej pory spiskowcy powstali szybko i wycofali się aż pod główne drzwi. Między Agnes, a Sciorem nie pozostał nikt. Kula energii powiększyła się do rozmiarów arbuza. Pojedyncze nitki błyskawic spadały na dywan i najbliższe stoły. Niektóre arystokratki zaczęły histerycznie krzyczeć. Starszy patrycjusz osunął się po ścianie i upadł miękko na podłogę.
– Dużo mocy potrzebujesz, aby mnie pokonać – stwierdziła niemal beztrosko Agnes.
– Pragnę ci ofiarować prezent, kochana. Chcę, abyś przed śmiercią ujrzała, jak wygląda prawdziwa magia. Jaka jest potężna, jaka wspaniała. Powinnaś mi być wdzięczna za taki pokaz – perorował Scior.
Agnes uśmiechnęła się do swoich myśli.
– Ja również mam coś do zademonstrowania. Miej oczy otwarte. Zdziwisz się.
Kobieta wyciągnęła przed siebie prawą rękę. Palec wskazujący wycelowała w Sciora. W przeciwieństwie do zaklęć arcymaga, temu gestowi nie towarzyszyły żadne manifestacje mocy. Czarodziej zachichotał pod nosem.
– Niczym mnie nie zadziwisz. Wiem, co trzymałaś pod poduszką. Znam kardynalną zasadę. Wiem wszystko o tobie i o Innej Magii. Nie zaskoczysz mnie.
Agnes nie opuszczała ręki. Stała duma, wyprostowana, poważna i skupiona. Po chwili jednak uśmiechnęła się. A w tym uśmiechu krył się błysk tryumfu.
– Proszę, czyli jednak uwierzyłeś w Inną Magię.
Dzień święta Odmiany Nieba
Agnes weszła do przestronnej świątyni, w której było niewiele cieplej niż na zewnątrz. Przyszła w miarę wcześnie, więc nie zastała wielu ludzi. Szukała wzrokiem, doskonale sobie znanego, ojca Arnulfa. Dziwiła się, że przybył na święto Odmiany Nieba do Srebrnej Wieży. Pragnęła jednak wykorzystać ten szczęśliwy zbieg okoliczności i prosić go o modlitwę. Liczyła, iż w tym szczególnym dniu, z rąk tego kapłana otrzyma potrzebny jej dar. Być może lata spędzone na studiowaniu Innej Magii nie pójdą na marne.
Stanęła pośrodku nawy głównej i rozejrzała się po świątyni. W pomieszczeniu znajdowało się kilku kapłanów oraz kilkudziesięciu zwykłych mieszczan. Ubrani w białe habity duchowni nakładali ręce na pochodzących ludzi i modlili się nad nimi. Agnes z bólem serca stwierdziła, iż wśród sług Bożych niestety nie ma ojca Arnulfa.
Fala smutku ogarnęła niewiastę. Próbowała sobie przetłumaczyć, iż jest jeszcze wcześnie i ojciec Arnulf na pewno jeszcze zawita do świątyni. Jednak ostatnie dni były dla córki Meridiana bardzo trudne. Liczne niepowodzenia gasiły w niej po kolei wszystkie pragnienia. Chciała już wycofać się cichcem, lecz dostrzegła wyraźny gest kapłana skierowany wprost do niej. Mnich ruchem ręki zachęcał Agnes, aby podeszła do niego.
Córka Meridiana wahała się. Bała się odkryć swoje serce przed nieznajomym. Nie była pewna jego reakcji. Choć z drugiej strony młody kapłan uśmiechał się do niej serdecznie. W końcu postanowiła zaryzykować. Ruszyła w kierunku prezbiterium szybkim krokiem, jakby bała się, że duchowny zaraz ucieknie. Kapłan stał ciągle w tym samym miejscu, na pierwszym stopniu prowadzącym do ołtarza. Zatrzymała się tuż przed duchownym. Zajrzała mu prosto w oczy. Były dobre, a także, mimo młodego wieku, naznaczone mądrością. Postanowiła mu zaufać.
– O co mam dla ciebie poprosić, córko? – spytał łagodnym głosem.
Agnes wyjęła ze swej nieodłącznej sakwy glinianą, obramowaną drewnem tabliczkę. Widoczne na niej słowa wyryła jeszcze w gościnnym pokoju alchemika. Pokazała ją kapłanowi. Ten ze spokojem przeczytał prośbę.
Proszę o pewność siebie
O pewność większą niż
pewność najsilniejszego mieszkańca
Srebrnej Wieży
Duchowny oddał kobiecie tabliczkę. Nie skomentował jej supliki w żaden sposób. Oblicze kapłana pozostało życzliwe. Delikatnie złożył ręce na głowie dziewczyny i zaczął się modlić.
Agnes czuła się podekscytowana. Z niecierpliwością czekała na skutki wstawiennictwa. Kapłan dość szybko skończył modły i cofnął ręce. Agnes otworzyła usta, aby podziękować prezbiterowi, lecz żadne słowo nie wydostało się z jej krtani. Z przerażeniem stwierdziła, iż nic się nie zmieniło. Odwróciła się szybko, aby duchowny nie zdążył dostrzec jej rozczarowania. Ruszyła w stronę drzwi żwawym krokiem. Natrętne łzy znów cisnęły się do oczu. Narzuciła na głowę kaptur. Starała się nie patrzeć na mijanych ludzi. Miała ochotę wybiec z tej świątyni, z tego miasta, opuścić kraj i znów błąkać się po górskich bezdrożach. Czarne myśli zaatakowały ją jak jastrzębie. Nie była w stanie obronić się przed rozpaczą.
Gdy dotarła do kruchty, ktoś chwycił ją za rękę i pociągnął ku sobie. Wytrącona z równowagi prawie upadła. Otarła oczy rękawem i ze złością spojrzała na napastnika. Gniew szybko minął, gdy zorientowała się, że ma przed sobą ojca Arnulfa. Zasuszony, acz krzepki staruszek patrzył na nią z troską. Po chwili uśmiechnął się też dobrotliwie. Agnes drżącymi rękoma zaczęła szukać w torbie tabliczki. Wstrzymała się jednak, kiedy Ojciec Arnulf delikatnie dotknął jej policzka. Spojrzała mu w prosto oczy. Jego wzrok uśmierzał ból i koił skołatane nerwy.
– Jesteś dzielną niewiastą, Agnes. Rodzice patrzą na ciebie z góry i są bardzo dumni.
Poczuła rozchodzące się po całym ciele ciepło. Niepokój, który od blisko dwóch lat nękał jej serce, powoli gasł. Nawet się nie zorientowała, gdy zachrypłe gardło wyartykułowało pierwsze od dawna zdanie.
– Dziękuję… to dla mnie… ważne słowa.
Pojedyncza łza potoczyła się po gładkim niewieścim obliczu. Już jej nie ocierała. Doświadczony mnich ujął prawą dłoń Agnes w swoje ręce.
– Ojcze… Arnulfie… Muszę się z nim zmierzyć… Choć raczej zginę.
Myślała, że spróbuje ją powstrzymać, przestrzec przed pochopnymi decyzjami. Zazwyczaj był ostrożny i zachowawczy. Tym razem jednak postąpił wbrew jej przewidywaniom.
– Wierzę w ciebie, Agnes. Z każdym dniem stajesz się silniejsza – rzekł z powagą.
Kobieta poczuła mrowienie, rozchodzące się po całym kręgosłupie i docierające do kończyn. Uradowała się aż do głębi serca, choć nie wiedziała jeszcze dlaczego. Gwałtowne pragnienie działania eksplodowało w jej duszy.
– Co to jest? – pytała. – Twoje słowa. Czy to są zaklęcia?
Mnich uśmiechnął się serdecznie.
– Inna magia, moje dziecko. A teraz już idź, nie zatrzymuj się. Jesteś gotowa.
Przytuliła staruszka serdecznie. Już wówczas, gdy się z nim żegnała, powstawał w jej głowie plan na dalsze dni. Wpierw powzięła zamiar rozmowy ze skacowanym Leonardem. Będzie musiała inaczej ustawić ich współpracę.
Gdy wyszła na zewnątrz, zalała ją fala słonecznych promieni. Dokuczliwy mróz nieco odpuścił. Zrobiło się cieplej.
Siedem dni po święcie Odnowienia Nieba
Sala zebrań w ratuszu Srebrnej Wieży
Scior podniósł dłoń nieco wyżej. Kula energii także powędrowała w górę. Agnes cały czas stała w tej samej pozie, z wyciągniętym wskazującym palcem.
– Nie rzucisz tej kuli – oznajmiła.
– Zabronisz mi? – zadrwił arcymag.
Agnes powoli opuściła dłoń. Jej twarz ściągnęła się w wyrazie skupienia.
– Sciorze, właśnie teraz pozbawiam cię magicznych mocy.
Ręka czarodzieja drgnęła. Kula energii przez mgnienie oka zapulsowała. Pojedyncza nitka błyskawicy wypaliła dziurę w dywanie. Początkowa konsternacja arcymaga ustąpiła miejsca rozbawieniu.
– Zostałem pozbawiony mocy, ponieważ machnęłaś ręką? Ha ha ha. W co ty grasz, dziewczyno?
– Kardynalna zasada, Scior – stwierdziła sucho Agnes.
Śmiech czarnoksiężnika urwał się nagle, jego twarz ponownie wykrzywiła się w gniewnym grymasie.
– Mam dość tych bzdur, pora kończyć przedstawienie. Żegnaj, Agnes.
Scior pochylił kostur do przodu. Czas jakby zatrzymał się w miejscu. Kula energii powolutku uniosła się jeszcze wyżej. Czarodziej wymówił kolejne zaklęcie. Nakazał magicznej kuli uderzyć w Agnes. Gdy język arcymaga formował tajemną formułę, wzrok czarodzieja zatrzymał się na oczach kobiety. Córka Meridiana bez zmrużenia powiek, bez mrugania wpatrywała się w brązowe oczy arcymaga. Przez jedną króciutką chwilę ich spojrzenia połączyły się. Między duszami przeciwników powstała bardzo silna więź. Ich myśli dotknęły się.
Całe jestestwo czarodzieja przepojone było magią, której brakowało córce Meridiana. W momencie rzucania zaklęcia Scior przypuścił gwałtowne uderzenie woli na młodą kobietę. Mimo to atak załamał się od razu. Czarodziej odkrył, iż Agnes wcale się go nie boi. Serce arcymaga błyskawicznie wypełniło się zwątpieniem. I lękiem. Wypełniło się nim aż po brzegi.
Kula energii rozbłysła i znikła niczym przekłuty balon, tyle że bez huku. Czarodziej Srebrnej Wieży wybałuszył oczy ze zdumienia. Ponownie machnął laską i wyszeptał słowa zaklęcia. Nic się nie stało. Wyciągnął przed siebie dłoń. Zaciskał ją w pięść i prostował, ponownie zaciskał i prostował…
– Przecież wiesz, że to nic nie da – stwierdziła Agnes.
Arcymag obrzucił ją wściekłym spojrzeniem.
– Co to za iluzja? Co to za sztuczki? Co to za oszustwo?!
Córka Meridiana powoli ruszyła w stronę przeciwnika.
– Mówisz, że wiesz wszystko o wszystkich i o wszystkim. Mylisz się jednak. Nie wiesz, czy masz większą pewność, większą wiarę w siebie niż ja. A wszak to jest podstawą zwycięstwa, jak twierdzi kardynalna zasada.
Agnes zatrzymała się tuż przed czarodziejem. Scior patrzył na nią przerażonym, lekko obłąkanym wzrokiem.
– Nie ma Innej Magii, nie ma, nie ma, to się nie dzieję, nie istnieje, nie istnieje… – mamrotał pod nosem.
Kobieta wymierzyła magowi siarczysty policzek. Ten aż cofnął się o krok.
– To, za moją rodzinę – oznajmiła Agnes.
Dopiero to wyznanie wyrwało obserwatorów widowiska z marazmu. Doszło do krótkiego starcia między strażą miejską, a gwardzistami arcymaga. Ci ostatni poddali się prawie bez walki. Sam Scior wylądował na kolanach i był już krępowany powrozem pod nadzorem burmistrza. Czarodziej, będący jeszcze w stanie konfuzji, spojrzał z desperacją na znajdującą się obok niego arcymaginię z Białej Wieży.
– Rachela! Błagam, zrób coś! Pozwolisz, by mnie uwięzili?!
Czarodziejka pokręciła głową z dezaprobatą.
– Nas, Scior, też jakieś reguły obowiązują.
Zbrojni podnieśli arcymaga z kolan i poprowadzili w stronę wyjścia. Czarodziej miotał wzrokiem wokoło, próbując znaleźć coś, co mu pomoże zrozumieć sens tego zdarzenia. Zatrzymał spojrzenie na Agnes, która akurat w tym momencie trzymała w obu rękach hebanowy kostur arcymaga. Na oczach Sciora Agnes przełamała na pół rzekomo niezniszczalną laskę. Jej szczątki odrzuciła pod stół.
Epilog
Agnes weszła do komnaty zajmowanej przez Rachelę. Arcymagini siedziała na wyściełanym krześle, dłonie miała splecione na podołku. Mahoniowy kostur leżał obok niej na stole. Spojrzeniem wskazała na drugie siedzisko. Agnes swobodnie spoczęła w fotelu. Milczała. Czekała, aż czarodziejka z Białej Wieży pierwsza zabierze głos.
– Rozważyłaś moją propozycję, kochana?
Córka Meridiana uśmiechnęła się nieznacznie.
– Tak, Rachelo. Rozważyłam. I postanowiłam zaaprobować. Przynależność do grona arcymagów stanowi dla mnie wielkie wyróżnienie i zaszczyt.
Arcymagini odpowiedziała życzliwym uśmiechem.
– Oczywiście, wolałabym mieszkać w Szafirowej Wieży – wtrąciła po chwili milczenia Agnes. – Jednak służbę tutaj, w Srebrnej Wieży, także podejmę z wdzięcznością i… nadzieją.
– Cieszy mnie twoja otwartość, Agnes. Czeka nas podróż do stolicy. Tam zwołam Radę i poddam pod głosowanie twoje wyniesienie na stanowisko arcymagowskie. Choć myślę, iż to jedynie formalność.
Córka Meridiana mimowolnie zerknęła na swoje, pomalowane dzisiaj, paznokcie.
– Powiedz mi proszę, Rachelo, cóż by się stało, gdybym nie wyraziła zgody?
Arcymagini zawiesiła wzrok na cudnym witrażu, choć wcale się tej szklanej feerii nie przyglądała. Myślami sięgała daleko poza wieżę i miasto.
– Stałaś się potężna, Agnes. Teraz już się nie ukryjesz ani nie zachowasz neutralności. Nie chcę bawić się w gdybanie, więc powiem tylko tyle: dobrze wybrałaś.
Po tej wypowiedzi Rachela wyrzekła dwa słowa w Prawdziwej Mowie. Kieliszek czerwonego wina natychmiast znalazł się w jej dłoni. Arcymagini upiła łyk. Agnes uśmiechnęła się do niej szeroko, po czym, najzwyczajniej w świecie, sięgnęła ręką po stojącą na stole lampkę białego wina. Napój bardzo jej smakował.