Na dłoni małej Kingi spoczywał motyl. Ktoś mógłby powiedzieć, że to tylko nalepka. Dla niej cudowna przyszłość.
Kinia właśnie skończyła sześć lat i była weteranem w przedszkolu przy ulicy Maupassanta 6 w Warszawie. Dwukrotnie zaliczyła poziom maluchów, potem były średniaki i teraz wreszcie przeszła do grupy starszaków. Nie było to jej winą, ale o tym jeszcze nie wiedziała. Jeśli pójdzie się do przedszkola w wieku lat trzech, to wyjścia nie ma i trzeba spędzić dwa w grupie maluchów.
***
Kinia wpatrywała się z niedowierzaniem w motyla. Piękny. Leżał nieruchomo. Błękitne skrzydła rozpostarł szeroko. Nie bał się wcale a wcale. Czarne koniuszki skrzydeł błyszczały. Ania powiedziała, że to dla niej. Prezent od przyjaciółki. Delikatnie spróbowała podważyć naklejkę. Ojej, nie uda się. Zerknęła na Anię, która przykleiła już swojego motyla na szafce.
– Czy możesz mi pomóc? Poproszę – dodała, ponieważ zapamiętała, że to magiczne słowa. Mama, babcia, tato i dziadek, wszyscy dorośli przypominali jej o tym codziennie. Jezusku, proszę niech to zadziała.
– Daj, pokażę ci jak zdjąć papierek. Musisz przytrzymać, o tutaj, zobacz, a potem palcem poruszyć krawędź. – Oddzieliła papierek i już trzymała motyla za rożek skrzydełka. – Mój tato zbiera znaczki i często mu pomagam. Ze znaczkami trzeba obchodzić się delikatnie. Mogę przykleić ci na szafce. Która jest twoja?
– Ta z czarnym żukiem, przedostatnia.
Ania przykleiła motyla i wygładziła dłonią, aby lepiej się trzymał. I wtedy do szatni wtargnęła pani Hania, dyrektorka przedszkola. Herszt baba, mówił o niej tata Kini i dodawał „Nie podoba mi się sposób, w jaki mówi o dzieciach, tak jakby tresowała zwierzęta w cyrku”.
– Co tak długo marudzicie? Jeszcze się nie rozebrałyście z kurtek! Nawet nie otworzyłyście szafek. Co znowu? Kinga, dlaczego masz dwie nalepki na szafce! Umawialiśmy się, że każdy będzie miał jedną, aby się innym dzieciom nie pomyliło. – Sięgnęła po motyla. Podważyła nalepkę paznokciem i syknęła, ponieważ się złamał. Zdarła nalepkę, zmięła i wyrzuciła do kosza stojącego w kącie za ostatnią szafką. – A ty, Anno, powiedz tacie, że musi ci kupić nowe ubranie, nie możesz przychodzić do przedszkola w chińskiej kurtce. Co tak stoicie jak słupy soli, marsz do sali!
– Nienawidzę cię, nienawidzę. Jesteś głupią kobietą. – Kinia dygotała.
– Ty wstrętny, autystyczny bachorze. – Uderzyła Kinię w twarz. Na policzku pozostał czerwony, palący odcisk.
– To ty powinnaś pójść do lekarza! Jesteś chora. – Kinia stanęła z zaciśniętymi piąstkami naprzeciw swojego wroga. Jeden metr i dziesięć centymetrów wzrostu, dwadzieścia kilogramów do siedemdziesięciu kilogramów i metra osiemdziesiąt na wysokich obcasach.
– Do obiadu spędzisz czas w sypialni, abyś mogła przemyśleć swoje zachowanie. Sama! Tak, jak to najbardziej lubisz. Nie mogę narażać innych dzieci na twoją agresję – dodała.
Dyrektorka wyciągnęła szpony i zacisnęła na drobnych ramionkach, aby siłą zaprowadzić Kinię do sypialni. Wepchnęła ją do pustej sali z zaciągniętymi zasłonami, przygotowanej na odpoczynek przedszkolaków i przekręciła klucz.
Kinia buntowniczo położyła się na podłodze. Zastanawiała się chwilę, czy nie narobić rabanu, jak ostatnio w sklepie, kiedy tato nie chciał jej kupić Milky Way. Nie, nie uda się. Pewnie ta małpa skłamie, że ona się źle zachowała. Poklepała miejsce obok siebie.
– Aniu, chodź. Tutaj jest fajniej. Nie pobrudzisz się, sprzątają codziennie, jak idziemy do domu. Takim specjalnym odkurzaczem dla dzieci, a-ler-gi-cznym na choroby. Babcia tak mówi. To po to, żeby dzieci nie chorowały – zamilkła na chwilę – Aniu, nie przestraszyłaś się chyba pani Hani.
– No coś ty. Podziwiam ciebie, byłaś taka dzielna. Wcale się nie bałaś. I stanęłaś w obronie motyla.
– Był piękny – westchnęła Kinia.
– Nie martw się. Mam w domu drugiego, takiego samego i nakleimy go na żuka.
– Czy zostaniesz moją przyjaciółką? – Kinia wstrzymała oddech.
– No pewnie, co się głupio pytasz. Lubię cię najbardziej – roześmiała się Ania.
– Bo wiesz, ja jestem nie-su-bor-dy-no-wa-na – wyszeptała Kinia zdradzając swój sekret. Była zdecydowana niczego nie ukrywać przed przyjaciółką. Serce trzepotało jej w piersiach coraz szybciej. I bolało. Może to zawał. Mama do dziadka tak mówi – "Nie przejmuj się tak, bo dostaniesz zawału".
– A co to znaczy? Zresztą nawet jeśli jesteś niesubor-coś-tam to nie szkodzi. Ciekawa jestem.
– Niegrzeczna – ze wstydem przyznała Kinia.
– E, tam. Też jestem niegrzeczna. To znaczy staram się nie być, ale czasem nie wychodzi. Poza tym to takie nudne. Gdybyś widziała, jak stłukłam w muzeum wazę z dynastii Ming. Nawet tato był na mnie bardzo zły i miał kłopoty.
– A co to jest ta Ming?
– To on, nie ona. To był taki stary chiński cesarz, a właściwie cała rodzina. I te wazy są strasznie zabytkowe i drogie.
– Aha. – Kinia pokiwała głową ze zrozumieniem. – Ja też zbiłam ulubioną filiżankę do kawy babci, ale ona nie była zła i powiedziała mamie, żeby na mnie nie krzyczała, bo to tylko filiżanka. Ty też masz babcię, bo niektórzy nie mają?
– Nie mam. Mam tatę i starą Mei, która się mną opiekuje, jak tato idzie do pracy. Ale ona z nami nie przyjechała i muszę chodzić do przedszkola.
– A mama?
– Jest chora. Przyjechaliśmy, bo zachorowała. Kiniu, nie powiesz tego nikomu?
– Nie, no coś ty. Jak Boga kocham. Przysięgam. – Kinia usiadła i położyła dłoń na sercu.
– Nigdy jej nie widziałam – wyjąkała Ania.
– Mamy? Swojej mamy? – zdumiała się Kinia.
– Tak i bardzo, bardzo się boję, że jej się nie spodobam – głos Ani załamał się.
Kinia wyciągnęła rękę i splotła z dłonią Ani. Nie wiedziała, co powiedzieć. Przecież nie mogło być tak, aby mama nie kochała Ani. Przecież ona Kinia już ją pokochała. Milczały dłuższą chwilę i w końcu Ania zapytała:
– A jak tu jest, w tym przedszkolu?
– Spoko. Ja ci wszystko powiem.
Tym razem zapadło zgodne milczenie. Spokojne. Dziewczynki zawarły przymierze.
***
– Kiniu, obudź się kochanie. Jest już późno. Zaspałyśmy obie. – Babcia delikatnie gładziła ją po policzku.
– Jeszcze chwileczkę. Babciu poproszę. Proszę. – Kinia mocno zaciskała powieki, chcąc przywołać piękny sen o motylu i Ani. Koniecznie musiała jej powiedzieć, że tran podawany do obiadu najlepiej wypluwać do doniczki z palmą.
– Nie możemy, spóźnisz się na rytmikę. Dzisiaj jest czwartek. Chodź, umyjesz zęby, a zupa mleczna już na ciebie czeka w kuchni. – Babcia odkryła kołdrę. – No chodź słonko. A coś ty taka rozpalona? Leż, zaraz przyniosę termometr. – Wybiegła z sypialni, mrucząc pod nosem – Oby to nie była kolejna angina. Cholera jasna, jeszcze tego brakowało!
I wtedy Kinia przypomniała sobie wczorajszy wieczór. Dziadek czytał bajkę o Calineczce, jej ulubioną i prawie już spała, kiedy usłyszała skrzypnięcie drzwi:
– No i co zasnęła już?
– Tak. Słodkich snów maleńka. – Pochylił się i pocałował ją w czoło. – Coś się stało? – zapytał.
– Spotkałam Andrzeja Wielogórskiego, gdy wyrzucałam śmieci. Wrócił z Chin z Anią, zapisał ją do pocztowego przedszkola. Prosił o pomoc. Obiecałam, że jutro rano zaprowadzę dziewczynki do przedszkola i pomogę mu kupić jakieś ubrania.
– Ten syn starego mydlarza? Po co przyjechał? Jak śmiał ciebie o to prosić? A co z Tessą? – zasypał babcię pytaniami.
– Niestety, znowu w szpitalu. Zajmę się córką Tessy. Jestem jej to winna.
– Cii, jak chcesz.
Ania przyjechała, to ona, przyjaciółka. Wreszcie.