- Opowiadanie: Siwa - Paradoks Darwina

Paradoks Darwina

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Paradoks Darwina

Jeszcze dwa cykle świetlne temu był pewien, że nic nie przesłoni mu sukcesu, na który tak długo pracował. A jednak. Złość okazała się silniejsza. Nie dotyczyła ona nawet tego, że wielu z jego towarzyszy sukces ten uważało w najlepszym wypadku za połowiczny.

Biorąc pod uwagę tempo w jakim rozwijała się technologia, kolonizacja kolejnych planet nadających się do życia, a nawet do pewnego stopnia adaptacja tych niezupełnie odpowiadających im potrzebom, nie była dla jego pobratymców niczym trudnym.

Z czasem jednak, gdy okazywało się że planety, na które trafiali, zamieszkiwały formy życia albo bardzo prymitywne, albo po prostu żadne, w pustym, bezbrzeżnym kosmosie zaczęła doskwierać im samotność.

Wyznaczone mu zadanie polegało na odnalezieniu planety zamieszkiwanej przez inteligentne formy życia i zrobił to. Znalazł planetę, Oukht, tak podobną do tej, na której według podań zrodziło się dawno temu życie, które dało początek ich cywilizacji. Na Oukht również przeplatały się w zielononiebieskiej mozaice lądy i morza, a skład powietrza, choć gorszy niż na F’Rejquejio, z której pochodził Uxu, umożliwiał oddychanie i przeżycie we względnym zdrowiu.

Nawet niektóre istoty zamieszkujące Oukht, nazywane w raportach: Taquun, z wyglądu były podobne do nich. Były jednak mniej różnorodne, co zdawało się blokować ich rozwój. Lub odwrotnie – wolniejsza ewolucja ich procesów myślowych wpływała negatywnie na różnorodność populacji. Jeśli wierzyć Ofu, przez którą Uxu był w drodze na Oukht, obie te odpowiedzi były poprawne.

Wywiązał się ze swojego zadania. To, że na wyższych szczeblach zapadła decyzja o nienawiązywaniu kontaktu, nie było jego problemem. Zaklął i uderzył w kokpit. Miało nie być.

Rząd F’Rejquejio odrzucił projekt kolonizacji Oukht, podając za przyczynę niemożliwość doszukania się logiki w większości działań podejmowanych przez Taquun, często niewytłumaczalnie brutalnych. Taquun okazali się gatunkiem kłótliwym i nastawionym na destrukcję wszystkiego, co napotkali, do tego stopnia, że zdawało się to dotyczyć nawet ich własnej rasy. Rada uznała ten gatunek za zbyt nieprzewidywalny. Postanowiono nie nawiązywać kontaktu. Uxu potrafił się z tym pogodzić. Ofu – nie.

Widział na podglądach z satelity jak przechadzające się daleko w dole Taquun zadzierają głowy, próbując zidentyfikować i przypisać do czegoś co znają światła na niebie, gdy jego statek wchodził w atmosferę planety. Podrażnił się z nimi jeszcze trochę i dopiero będąc naprawdę nisko, włączył maskowanie.

Posadził statek na jednym ze wzgórz. Nie obawiał się fauny zamieszkującej Oukht. System maskujący statku, choć niezbyt zaawansowany, i tak przewyższał zdolności pojmowania tubylców. Jeśli wierzyć raportom na ten temat, technologia na Oukht była wprost prymitywna.

Uxu nigdy nie był na Oukht i niewiele wiedział o samej planecie i zamieszkujących ją istotach. Do dyspozycji miał jednak raporty Ofu i zaadaptowany do warunków panujących na Oukht pojazd. Kojoukytok, statek badawczy, był ciężki i toporny, w przeciwieństwie do jego ulubionych ścigaczy. Koj’tok bardziej jednak odpowiadał potrzebom tej misji. Poza tym, Ofu opuszczając w pośpiechu F’Rejquejio, zabrała jego ulubioną zabawkę. Mimo poirytowania, nie powstrzymał uśmiechu. Cała Ofu. Z niewzruszonym spokojem wysłuchała decyzji Rady, a następnie nie tłumacząc się nikomu wróciła do domu, spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, wsiadła do jego nowiutkiego ścigacza i odleciała. Taka właśnie była – nie interesowała ją czcza paplanina, tylko czyny.

Ich wspólne życie stanowiło jeden wielki, niekończący się wyścig, w którym on był spalony już na starcie. Ofu, napędzana pasją i ambicjami, zawsze gnała gdzieś przed nim, odkrywając nowe światy i zgłębiając naturę zamieszkujących je istot. On tylko próbował za nią nadążyć, a ona ciągle wymykała mu się ze śmiechem. Tak jak teraz. Problem w tym, że teraz nikomu nie było już do śmiechu.

Ofu twierdziła, że przedstawiciele dominującego na Oukht gatunku, Taquun, są rasą bardzo podobną do nich, ale dużo bardziej pierwotną i z pewnymi ograniczeniami na poziomie umysłowym. Uxu, po zapoznaniu się z raportami, wyrobił sobie na temat Taquun dużo gorsze zdanie. Faktem było jednak, że zachowania Taquun, pozbawione logiki i instynktu samozachowawczego, sugerowały zaburzenia na poziomie umysłowym, uniemożliwiające podejmowanie konstruktywnych decyzji i działań.

Według Ofu na Oukht musiało istnieć coś, co powodowało u Taquun zaburzenia prowadzące do autodestrukcyjnych zachowań. Ignorując decyzję Rady, zdecydowała się ukraść statek Uxu, by dostać się na Oukht i na własną rękę znaleźć odpowiedź i ocalić zmierzających ku zagładzie Taquun.

Przyszłość gatunku wydawała się stracona, ale to najwyraźniej nie miało znaczenia dla Ofu, która kochała Taquun.

Problem w tym, że on, Uxu, kochał Ofu, i cokolwiek sprowadzało szaleństwo na mieszkańców Oukht, musiał odnaleźć ją, nim i jej umysł ulegnie skażeniu.

Istniało wprawdzie ryzyko, że było za późno i Ofu została już zarażona, Rada dała mu jednak dwa cykle świetlne na odnalezienie jej i sprowadzenie na F’Rejquejio, by poddać leczeniu. Uxu postanowił, że zrobi to, po dobroci, lub jeśli będzie trzeba – siłą.

Używając standardowego systemu maskującego anomalie ciała upodobnił się do typowego przedstawiciela Taquun, co nie było szczególnie trudne, zważywszy na ich naturalne podobieństwa. Taquun również posiadając cztery odnóża, poruszały się na dwóch dolnych, które wykorzystywały czasem do walki; górnym pozostawiały bardziej precyzyjne czynności. Maskowania wymagały tylko niektóre szczegóły, takie jak łuski na rozwidlonych zakończeniach kończyn, czy odsłaniane elementy szkieletu w części twarzowej czaszki.

Mimo wszystko, w wyglądzie Taquun było coś niezrozumiałego. Rasa ta, posiadając naturalne, zasilane energią słoneczną, elastyczne szkielety obronne, tak piękne i różnorodne, w rozmaitych odcieniach i kształtach, ukrywała je pod niewygodnymi i pozbawionymi praktycznego zastosowania zbrojami. Istniało podejrzenie, że miały one zaspokajać próżność tubylców, to sugerowałoby jednak, że im były bogatsze i bardziej skomplikowane, tym lepiej. Nie pokrywało się to z obserwacjami Ofu. W raportach znalazł ilustrację dowódców Taquun. Zauważył, że niezależnie od plemienia, im większą Taquun miał władzę, tym prostsza była jego zbroja, ale jednocześnie bardziej okrywała naturalny szkielet. W dodatku wśród każdej z trzech płci zdawały się panować inne zasady, inne też dotyczyły młodych.

Uxu nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Postanowił zaufać Ofu i uzbroić się w jeden z przygotowanych przez nią zestawów. Ze wszystkich warstw cienkiej zbroi najwięcej sensu, a jednocześnie najmniej, miała ta wierzchnia. Przypominała naturalną zbroję Taquun, była nawet barwiona na kolor w jakim występowali niektórzy przedstawiciele rasy, była jednak nieco twardsza, grubsza. Choć mniej przyjemna w dotyku, była bardziej odporna na zniszczenia, co mogłoby mieć jakiś sens, gdyby nie to, że zwyczajowo Taquun nosili ją otwartą, odsłaniając wszystkie wrażliwe organy.

Odłożył rozmyślania na temat tubylczej mody na później i przygotował się do opuszczenia statku. Odnaleźć Ofu, wyprowadzić ją spośród niedorozwiniętych istot zamieszkujących prymitywną planetę i wrócić do domu. Co mogło pójść nie tak?

Ukrył pod tradycyjną zbroją Taquun swoją ulubioną broń i otworzył właz.

Nie mógł wiedzieć, że problemu, który toczył Oukht, nie dało się rozwiązać siłą.

 

Warunki panujące na Oukht były dalekie od korzystnych, jednak czas naglił, ruszył więc w burzę miotanych w niego kryształków lodu. Po raz kolejny pomyślał o niedorzeczności schematów zachować Taquun, które z upodobaniem opuszczają bezpieczne siedliska, ignorując wrogie warunki atmosferyczne, często zabierając ze sobą bezbronne młode. Bywa, że robią to zupełnie bez przyczyny. A bywa i tak, że walka z żywiołem jest właśnie tym, co nimi kieruje.

Gdyby raporty sporządził ktoś inny niż Ofu, Uxu by w nie nie uwierzył, tak absurdalne były. Ale znał Ofu i wiedział, że nigdy się nie myliła. I dzięki temu jak dobrze ją znał, nie miał wątpliwości co do tego, gdzie jej szukać.

Lista wszystkich przykrywek, z jakich korzystała przebywając na Oukht, znajdowała się w sporządzonej przez nią dokumentacji. Uwagę Uxu zwróciło to, że najbardziej wypaczone i destrukcyjne zachowania Taquun okazały się być skierowane na ich własne młode. Ich opaczna wizja chronienia potomstwa polegała na zadawaniu mu fizycznego i emocjonalnego bólu.

Ofu, cierpiąc z powodu braku potomstwa, miała obsesję na tym punkcie, nie miał wiec wątpliwości co do tego, w której z badanych przez nią kolonii Taquun powinien zacząć poszukiwania.

Szedł przez siedliska, oglądając Taquun pochłoniętych przygotowaniami do kolejnego z festynów. Rasa ta odznaczała się nadzwyczajnym zamiłowaniem do tego typu uroczystości, festiwale te jednak choć piękne i pełne przepychu, budziły u Uxu zgrozę. Niezbywalnym elementem każdego z festynów były działania mające na celu podkreślić mityczną wyższość Taquun nad resztą zamieszkujących Oukht gatunków.

Kiedy pierwszy raz natrafili na tę planetę, długo nie mogli otrząsnąć się z szoku po obejrzeniu jednej z cyklicznych tradycji Taquun. Obiektem, a zarazem ofiarą święta, był jeden z bardziej prymitywnych gatunków współzamieszkujących Oukht – zwany Maqumrin. Jego przedstawiciele byli wyrywani ziemi, z której pochodzili, a następnie poddawano ich lobotomii, usuwając znaczną cześć systemu nerwowego, a przy tym i układu rozrodczego, znajdującego się w tym samym miejscu ze względu na kolistą budowę ciał nieszczęśników. Wyrwane narządy Taquun zjadali lub wyrzucali, wraz z dziesiątkami, lub może nawet setkami zarodków, z których mogli powstać nowi Maqumrin. Puste szkielety profanowali, tworząc z nich karykatury czaszek Taquun i wystawiali te zmasakrowane truchła przed siedliskami, jakby chcąc przypomnieć wszystkim gatunkom Oukht, że z Taquun się nie zadziera.

Przygotowania do święta, którego miał być mimowolnym świadkiem, były niemniej okrutne. Nie wiedział czym zawinił w oczach Taquun gatunek Veejo, że ci wyrzynali go z taką zawziętością, by z równą pasją bezcześcić ciała zabitych. Veejo również były pozbawiane wszystkich wnętrzności, ale najgorsze następowało dopiero później. Taquun przynosili pożywienie, którym za życia żywili się Veejo i wpychali je w odwłoki trupów, aż te pękały w szwach. Uxu wolałby pozostać nieświadomym tego, co działo się z nimi później, ale wątpił, by oszczędzono mu tej wiedzy.

Ofu odnalazł w pobliżu kolonii, do której zmierzał. Wychodziła właśnie z rezerwatu, w którym Taquun zamykali zmarłych, by potem świętować wyższość życia nad śmiercią, depcząc po zwłokach przodków. Ubrana była w dziwną zbroję, o jednorodnej, głębokiej barwie. Wyglądała jak jedno z nich, ale Uxu i tak nie byłby w stanie przeoczyć jej w tłumie. To wciąż była Ofu, jego Ofu, piękna i ulotna, jakby zaraz miała wyślizgnąć mu się z rąk i zniknąć na zawsze.

Gdy wyszedł jej na spotkanie, spojrzała na niego okrągłymi, bladoniebieskimi oczami. Z początku nie rozpoznała go. Wszak on też upodobnił się do nich. Po chwili jednak na jej usta zabłąkał się delikatny uśmiech. Podeszła do niego i poprawiła jarzmo na jego szyi.

– Dobrze wyglądasz – pochwaliła.

Wzdrygnął się, czując jak zaciskana na jego szyi pętla ociera sie o skórę. Ten sznur, podobny do tych za pomocą których Taquun zniewalali inne istoty lub odbierali życie swoim pobratymcom, a czasem nawet swoje własne, był częścią ich tradycyjnego stroju.

– Co sprawia, że oni w ogóle to noszą?

Ofu wzięła go pod rękę i poprowadziła przez kręte ścieżki wydeptane przez Taquun i ich pojazdy.

– Przesada – wyjaśniła. – Taquun nie znają umiaru. Kiedy coś robią, robią to bez reszty. Rezygnują ze swojej indywidualności do granic możliwości, starając się upodobnić jeden do drugiego za pomocą malowideł i zbrojeń. A potem w ramach stworzonego kodu próbują odzyskać tę oddaną bez walki indywidualność, wyolbrzymiając do przesady elementy tradycyjnych strojów. Nie ma tu miejsca na rozsądek czy estetykę. Dla Taquun bardziej, znaczy lepiej.

Uxu szedł u boku Ofu, tylko pobieżnie rejestrując otaczający ich świat pełen spieszących się, wpadających na siebie, kłótliwych Taquun. Z troską przyglądał się Ofu. Nawet tubylcze malowidła na jej twarzy nie były w stanie ukryć zmęczenia i rezygnacji. Jej oczy jakby straciły blask, a skóra wydawała się cienka i pozbawiona koloru. Ona również pozostawała obojętna na tłum, przez który szli.

– Twój statek…? – zapytał.

– Masz na myśli: twój statek? – w jej oczach błysnęły zawadiackie ogniki. – Rozbiłam go.

No tak. Cała Ofu. Nigdy nie była dobrym kierowcą i nigdy nie przywiązywała wagi do dóbr materialnych.

– Poddałaś szczątki procedurze utylizacji?

Skinęła głową.

Tyle musiało mu wystarczyć. Trudno było przełknąć utratę kosztownej zabawki, ale nie zamierzał się z nią o to kłócić. Teraz liczyło się tylko to jak przekonać ją, by wróciła z nim do domu.

 

Dotarli do kolonii i wspięli się do siedliska, w którym najwyraźniej Ofu przebywała już wcześniej. Wystrój pomieszczeń, choć składający się ze sprzętów typowych dla domostw Taquun, praktycznością i symetrią przypominał ich dom na F’Rejquejio. Uxu miał nadzieję, że to nie oznaczało, że Ofu zamierza zatrzymać się tu na dłużej. Patrzył, jak zdejmuje wierzchnie warstwy zbroi i podchodzi do otworu, z którego miała świetny widok na roje Taquun kłębiące się w dole. Stanął koło niej, ale zamiast przyglądać się krzątaninie na zewnątrz, próbował odgadnąć myśli Ofu.

– Nie wydajesz się już nimi tak zafascynowana – zauważył.

– Jestem zafascynowana… – powiedziała, cicho i ostrożnie. – Choć inaczej, niż wcześniej.

Oparł się plecami o chropowatą ścianę i założył ręce na piersi. Musiał wyglądać jak naburmuszony nastolatek, ale nie obchodziło go to.

– Dalej chcesz ich ocalić?

Westchnęła i spojrzała na niego.

– To już trudniejsze pytanie. Ile mamy czasu?

– Z każdą chwilą ryzyko skażenia naszych umysłów wzrasta.

Na policzkach Ofu pojawiły się dołki, ale nie podążył za nimi uśmiech. Patrzyła na niego oczami kogoś, kto w pogoni za wiedzą posunął się o krok za daleko.

– Tym nie można się zarazić – uspokoiła go. – Ale nie można też tego wyleczyć. Wiem, wiem – uniosła dłoń, widząc, jak Uxu zbiera się do krucjaty. – Rada każe mi poddać się terapii. W porządku. Spędź tu ze mną jeden cykl dzienny, a wrócę z tobą na F’Rejquejio i będę postępować zgodnie z procedurami. Jeden cykl, Uxu. Potrzebuję tego.

Odwróciła wzrok. Uxu podążył za jej spojrzeniem. W dole kilku Taquun gestykulowało właśnie z taką zawziętością, że nie potrafiłby powiedzieć, czy to kłótnia, czy spotkanie serdecznych przyjaciół. Jeśli dla Taquun w ogóle istniała różnica między jednym, a drugim.

– A czego oni potrzebują?

Wiedział, o co zapytać. Ofu ożywiła się natychmiast. Uwielbiała opowiadać o swoich odkryciach.

– Taquun to rasa, której istnienie chybocze się na nici utkanej z półprawd i niedomówień. Maskują potrzeby i nigdy dobrowolnie nie zdradzają swoich prawdziwych intencji, chyba nawet przed sobą. Być może ich mózgi nie są na tyle rozwinięte, by mogli pojąć, o co tak naprawdę im chodzi.

– Zawsze kłamią?

– Czasem się pomylą.

Rozmowę przerwał gwar, stłumiony ścianami domostw. Oczy Ofu roześmiały się. Pociągnęła go za rękę i wyprowadziła na skrawek niezabudowanej ziemi, na której bawiło się kilka młodych Taquun.

– To moi podopieczni – rzuciła do niego przez ramię. Młode wybiegły jej naprzeciw i otoczyły ją, krzycząc i podskakując. Uxu dotknął aparatu za uchem, urządzenie zaczęło tłumaczyć piski. Dzięki algorytmowi tłumacza wszystkie odbywające się wokół Ofu rozmowy były na bieżąco analizowane, a słownik sam się tworzył i rozrastał z każdą zasłyszaną wymianą zdań.

– Widzieliśmy ufo!

– Naprawdę widzieliśmy!

– Bez ściemy! Dorośli też widzieli!

Ofu spojrzała na Uxu niepewnie, prawie z przestrachem. Odpowiedział jej zawadiackim uśmiechem i puścił do niej oko. Uniosła brwi, a kąciki jej ust zadrżały. Wyglądała, jakby chciała uszczypnąć go w policzek.

 

Czekał, aż wypełni swoje obowiązki wobec młodych Taquun, a potem posłusznie założył odświętną zbroję. Zrobiłby wszystko, by sprowadzić ją do domu i najwyraźniej zdaniem Ofu udział w festiwalu się do tego „wszystkiego” zaliczał.

Prymitywne lampy nie były w stanie rozproszyć ciemności, która zapadła, gdy zabrakło słońca, na ścieżkach pomiędzy infrastrukturą Oukht panował więc denerwujący półmrok.

Gdy dotarli na miejsce, Ofu porwał gwar przebywających w pomieszczeniu dziesiątków Taquun. Podczas gdy jego ukochana wymieniała pozdrowienia, Uxu rozglądał się po świątyni, w której się znaleźli. Z niesmakiem stwierdził, że na ustawionych pod ścianami blatach, pośród żywności, leżą ciała poległych Veejo. Dookoła nich porozstawiane były naczynia z substancją, którą poddał analizie na palmtopie ukrytym we wnętrzu dłoni – została zakwalifikowana jako niskiej mocy trucizna. Nie mógł przemóc się jednak, by sprawdzić substancję, w której skąpane były zwłoki Veejo.

Ofu wyrosła jak spod ziemi, spiesząc z wyjaśnieniami.

– Pozyskują treść żołądkową zwymiotowaną przez wąską grupę stworzeń. Zdaje się, że chodzi o smak i wartości odżywcze.

Uxu nie zdążył zareagować, nim stanął w obliczu kolejnego szoku. Ufu sięgnęła po najbliższy kielich i uniosła go do ust.

– Przecież to trucizna! – zawołał, łapiąc ją za rękę. Kilku stojących nieopodal Taquun obrzuciło ich spojrzeniami.

Ofu delikatnie zdjęła z przedramienia jego dłoń.

– Jej zażywanie to pewnego rodzaju rytuał. Płyn powoduje pewne szkody w organizmie, w większości odwracalne, ale jednocześnie stanowi swego rodzaju serum prawdy. Sprawia, że Taquun przez jakiś czas są bardziej skłonni odsłaniać się i mówić o swoich prawdziwych intencjach, co w zasadzie nie ma wielkiego znaczenia, bo jednym ze skutków zażywania trucizny jest amnezja.

– Zgaduję, że odmowa przyjęcia trucizny wzbudziłaby podejrzenia.

– Bystry jesteś – pochwaliła, podając mu kielich.

Ciecz była zimna i szczypała jak małe igiełki. Uxu nie rozumiał, jak ktokolwiek mógł pić ją dobrowolnie, jednak po kilku porcjach przyzwyczaił się do jej smaku i stanu, jaki wywoływała. Czuł się tak, jakby w jego umyśle ktoś gasił światła, wyłączając kolejne zmartwienia, aż pozostała tylko błoga ciemność.

 

Światła zapaliły się dopiero rano, powodując olbrzymi ból i dezorientację. Nie pamiętał, jak znalazł się w siedlisku Ofu i z niepokojem zauważył, że jest sam. Szybko odnalazł jednak ukochaną na zewnątrz, bawiącą się z gromadką młodych Taquun. Uwielbiały ją. Nie tylko te, młode każdego gatunku, nieważne jak prymitywnego, zawsze lgnęły do Ofu. A Ofu zawsze lgnęła do bezbronnych i potrzebujących opieki.

Zauważył malowidła pozostawione w miejscu, gdzie wcześniej Ofu zajmowała się podrostkami. Stanowiły nieudolne próby odwzorowania topografii okolicznych terenów oraz coś, co mogłoby być ich statkiem, jednak widziane w nocy, podczas gdy Uxu przybył tu w dzień. Odłożył malowidło. Nie pierwszy raz w umysłach Taquun rzeczywistość miesza się z wytworami fantazji.

 

Ofu nie stawiała oporu. Zgodnie z umową, zebrała wszystkie przedmioty które mogłyby wskazywać na jej pobyt na Oukht i wróciła z nim na Koj’tok.

– Zdradzisz mi tajemnicę Taquun? – zapytał, gdy przygotowywali się do odlotu.

– Chcesz wiedzieć, co powoduje te pozbawione sensu, często destrukcyjne zachowania – bardziej stwierdziła, niż zapytała. – Jest ich zbyt dużo, a planeta jest zbyt mała. Zachowania destrukcyjne regulują populację i wypierają inne gatunki. Jedynym sposobem na zachowanie rasy Taquun jest pozwolić im się niszczyć. Tylko tak można opóźnić wymieranie gatunków na Oukht. Ale prędzej czy później to, co zapewnia im przetrwanie, i tak doprowadzi do ich całkowitej zagłady.

Uxu przez dłuższą chwilę milczał. Jego umysł wciąż jeszcze spowijały opary spożytej trucizny, skupił się jednak na analizie tego, co właśnie usłyszał o gatunku, w poszukiwaniu którego przemierzał kosmos przez większość życia.

– Chcesz powiedzieć, że ta rasa jest tak głupia, że sama ściąga na siebie zagładę. A jednocześnie głupota jest tym, co przedłuża ich agonię.

Ofu bez słowa odeszła i zniknęła w swojej kajucie.

 

Wyłączyła system maskowania i z namaszczeniem odkładała na półki części tradycyjnej garderoby Taquun – suknię, szal, biżuterię. Uśmiechnęła się, gdy uświadomiła sobie, że na kończynach wciąż pozostały ślady farb i przypomniała sobie rysunki, na których wskazała miejsce, gdzie ukryła statek. Znajdą go, była tego pewna.

Przeszła do połączonego z kajutą gabinetu i rozpoczęła archiwizację danych zebranych na temat Oukht.

Ani Uxu, ani żaden z członków Rady, nie byli nigdy na Oukht, nie żyli pośród zamieszkujących planetę stworzeń. Nie miała zamiaru przekonywać ich do niczego. Nie potrafiliby tego zrozumieć.

Taquun to wspaniały gatunek, nieustraszony, nie cofający się przed niczym. Gotowy bez końca testować granice swoich możliwości tylko dlatego, że może. Taquun byli zdolni osiągnąć niewyobrażalne rzeczy, o jakich jej towarzyszom nawet się nie śniło. Potrzebowali tylko odrobiny pomocy.

Zatrzymała obraz, by jeszcze raz przyjrzeć się pięknej, zielononiebieskiej planecie. Nagle uświadomiła sobie, że choć spędziła tam tyle czasu, nie pamiętała nawet, jak tubylcy nazywali swój świat.

– Tłumacz – powiedziała. Ekran zamigotał, sygnalizując gotowość. – Oukht, w języku plemienia Mepunx, rasy Taquun?

– Ziemia.

Koniec

Komentarze

Przeczytane.

Sympatyczna historyjka.

Miło się zgadywało, co właśnie opisujesz.

Fabuła może być, nie ona gra tu główną rolę.

Ostatnie słowo, IMO, słabo się sprawdza w roli puenty – to już od dawna wiadomo.

Dynie nie rosną w ziemi, tak słyszałam. ;-)

Jeszcze dwa cykle świetlne temu był pewien, że nic nie przesłoni mu sukcesu,

Czy sukces można przesłonić?

Rasa ta, posiadając naturalne, zasilane energią słoneczną, elastyczne szkielety obronne, tak piękne i różnorodne, w rozmaitych odcieniach i kształtach,

No, nie nazywałabym skóry szkieletem.

próbują odzyskać tą oddaną bez walki indywidualność

Tę indywidualność.

Babska logika rządzi!

Przeczytane :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Mnie się jednak trochę mniej podobało, bo nic w tym tekście nowego nie znalazłem.

A i napisane mogłoby być lepiej:

– “nie nawiązywaniu” – nienawiązywaniu;

– “nieumożliwiające” – na pewno tak?;

– “została Ofu została” – czegoś tu za dużo;

– “tym lepie” – literówka;

– “najwięcej sensu, a jednocześnie najmniej” – czyli jak? “jestem za, a nawet przeciw”?;

– “odzyskać tą oddaną bez walki indywidualność” – to już wiesz.

 

Opko pozostawiło obojętnym, niestety :(.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Peter Barton, Wicked G, dziękuję.

 

Finkla, dziękuję za komentarz i uwagi.

Ja też zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby zakończyć na zdaniu “Potrzebowali tylko odrobiny pomocy.”

Dynie nie rosną w ziemi, to prawda; dlatego napisałam wyrwani ziemi a nie wyrwani z ziemi, ale faktycznie, masz rację – użycie takiego sformułowania w tym miejscu może być niezamierzenie mylące.

Myślę nad tym sukcesem, i być może powinnam napisać – przyćmić? 

 

I Tobie i Staruchowi jestem wdzięczna za uwagi dotyczące języka, zdaję sobie sprawę, że to wymaga u mnie jeszcze pracy, dziękuję. :) 

Zacznę od tego że od początku byłem przekonany, że Taquun to Ziemianie, do momentu gdy przeczytałem:

zasilane energią słoneczną, elastyczne szkielety

W dodatku wśród każdej z trzech płci”.

I dalej.

Taquun nie znają umiaru. Kiedy coś robią, robią to bez reszty. Rezygnują ze swojej indywidualności do granic możliwości, starając się upodobnić jeden do drugiego za pomocą malowideł i zbrojeń. A potem w ramach stworzonego kodu próbują odzyskać tę oddaną bez walki indywidualność, wyolbrzymiając do przesady elementy tradycyjnych strojów. Nie ma tu miejsca na rozsądek czy estetykę. Dla Taquun bardziej, znaczy lepiej.

Pomyślałem wtedy, że to jednak nie jest Ziemia i ucieszyłem się że potrafiłaś stworzyć całkowicie oryginalny świat, którego wprawdzie nie jesteś w stanie opisać w atrakcyjny i wciągający sposób, ale jest on unikalny, jest Twój i będziesz go eksploatować w serii kilku następnych opowiadań. Przyszła mi nawet na myśl Ursula le Guin.

I na koniec taki zawód :(.

Pomyśl czy nie warto było by jednak przetworzyć ten tekst tak, że Taquun będą obcą rasą, a to właśnie Ofu i Uxu to Ziemianie?

 

W odbiorze tekstu nie pomaga niestety rozmyta fabuła okraszona zbyt dużą porcją dygresji.

 

Dodatkowo, kilka uwag natury technicznej:

 

odpowiadających im potrzebom  -

ich potrzebom. I całe to zdanie jest zbyt złożone.

 

nazywane w raportach: Taquun

dwukropek chyba nieuzasadniony

 

podobne do nich

a nie do nas?

 

Były jednak mniej różnorodne, co zdawało się blokować ich rozwój. Lub odwrotnie – wolniejsza ewolucja ich procesów myślowych wpływała negatywnie na różnorodność populacji. 

Tarnina będzie miała używanie, już mi cię żal :(

 

Przestałem nadążać za narracją gdy Ofu ukradła Uxu Koj’tok .

 

Nie mógł wiedzieć, że problemu, który toczył Oukht

czy problem może kogoś/coś toczyć?

 

„schematów zachować Taquun” – literówka

 

że z Taquun się nie zadziera.

w dialogu mogło by takie sformułowanie mieć rację bytu, ale w opisie, nie bardzo.

 

I na koniec, imiona i nazwy własne mi się nie podobały – ale to rzecz gustu. Jeśli wszystkim czytelnikom się również nie podobają, to chyba powinnaś zmienić, jeśli tylko mnie, to się nie przejmuj, to jakiś problem ze mną jest.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Fizyk, dziękuję za uwagi, te dotyczące narracji dają do myślenia, ale dziękuję zwłaszcza za te  dotyczące języka, może pamiętasz z kursu na którym się spotkaliśmy, że te koślawości są dla mnie źródłem dużej frustracji. 

Jesli ktoś jeszcze zwróci mi uwagę na błędy, niech Ci nie będzie mnie żal, gdybym umiała napisać to dobrze za pierwszym razem, to tak bym zrobiła. :) każda uwaga to szansa na to, że następnym razem zrobię coś lepiej.

To dobry tekst, porządnie napisany. Co prawda nie czytałem go pod kątem wyłapywania błędów, ale gdyby coś poważniejszego tam było, to pewnie bym wyłapał. 

Co do treści… Cóż tutaj jestem blisko opinii Starucha – niczego nowego nie znalazłem. Kilka przemyśleń na temat natury ludzkości, dość ciekawych, choć niekoniecznie najświeższych, podanych z zewnętrznego, "odkosmickiego" punktu widzenia – to w sumie nic odkrywczego. To wcale nie jest jakaś spora wada, fantastyka to w gruncie rzeczy rozrywkowy gatunek i nie ma co na siłę gonić za oryginalnością – gdy idę na rybę z frytkami nie wymagam syreniej polędwiczki, wystarczy mi zwykły dorsz, oby znakomicie zrobiony. U Ciebie znakomitości nie było, z paru powodów. 

Po pierwsze tekst nieco za długo się rozkręca – długie, przeplatane infodumpami wprowadzenie jest jeszcze okej (wszak piszesz o obcych, to i owo trzeba wyjaśnić) ale zaraz przechodzisz do opisu związku Uxu i Ofu oraz jej (Ofu znaczy) relacji z autochtonami, więc czytelnik, nie mając jeszcze pojęcia o co chodzi, zaczyna ziewać i sprawdzać ile zostało do końca. Cały ten wstęp warto byłoby jakoś rozbić, przepleść z akcją – a niechże Uxu ma jakieś problemy z lądowaniem, a może też odkryje go przypadkiem jakaś grupka miejscowych (świetny sposób na opisanie przy pomocy "live action" odmienności obu gatunków i zaskoczenia, może nawet szoku jakiego doznał nieprzygotowany do kontaktu Uxu). 

Po drugie – owa odmienność. Wygląda na to, że kosmici nie są zdolni do pojęcia nie tylko mentalności ludzi, ale i prostej biologii – te wszystkie dyniowe akcje są bardzo na plus jeśli chodzi o zabawę z czytelnikiem, ale powodują, że wysoko rozwinięta cywilizacja kosmiczna wychodzi na bandę idiotów. Czy naprawdę mieliby problemy z klasyfikacją organizmów? Czy tak bardzo ograniczałby ich własny sposób postrzegania rzeczywistości, że zupełnie błędnie interpretowaliby nie tylko ludzkie zachowania, ale i nawet zwykłe mechanizmy, wynikające z takiej a nie innej konstrukcji biologicznej? Jeśli tak, to wcale nie różniliby się od ludzi :-) W ogóle wydają się być bardzo ludzcy, mają podobne motywacje, uczucia, nawet sposób myślenia… 

Co prowadzi do centralnej sceny rozmowy Uxu i Ofu pod ludzkimi postaciami (bardzo ładnie zresztą napisanej) – Uxu wydaje się nie mieć żadnych problemów z odczytywaniem ludzkiej mowy ciała, gestów, mimicznego przekazu emocji, nawet sam takie stosuje. A przecież powinno mu być to tak samo obce, jak picie alkoholu. Kosmici wyszli więc nieco niekonsekwentnie – z jedej strony tak obcy, że nie pojmują ludzi, z drugiej – bardzo ludzcy ;-) 

No i po trzecie – zabrakło jakiegoś mocniejszego akcentu na koniec. Ofu wyjeżdża i tyle, nic się nie zmienia. Fakt, że Oukht to Ziemia takim akcentem niestety jest, bo można się domyślić dużo wcześniej. Może być tak zaznaczyć, że Ofu wyjechała "skażona ludzkościa", i może roznieść zarazę, na zgubę (lub pożytek) własnej cywilizacji? Hm, nie wiem. Ale zdecydowanie czegoś mi na końcu zabrakło! 

Podsumowując – dobry tekst, przede wszystkim porządnie napisany. Ale niech zachwycił. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Spojrzenie na ludzkość “z zewnątrz” – niby nic nowego, a wciągnęło. Bardzo ostatnio modny Yuval Novah Harari w “Sapiens. Od zwierząt do bogów”, pisze o tym, jak to między innymi ograniczoność zasobów ukształtowała ludzką naturę, fajnie znaleźć tę myśl i tutaj. 

Drobnostka: “Po raz kolejny pomyślał o niedorzeczności schematów zachować Taquun.” Pewnie miało być “ń”, co nie?

Dzięki. 

Opowiadanie ładnie napisane, czyta się dobrze, płynnie, raczej bez zgrzytów (rzuciło mi się w oczy parę błędów interpunkcyjnych); oparcie narracji na niedomówieniach też jest bardzo fajnym zamysłem. Osobiście wolałabym, żeby te zgadywanki pociągnąć do samego końca i nie zdradzać, że Ziemia jest Ziemią, zwłaszcza że otrzymujemy ku temu wystarczająco wiele wskazówek.

Nazwy i imiona mi się podobały. Chętnie dowiedziałabym się nieco więcej o zwyczajach mieszkańców F’Rejquejio, tak dla kontrastu z Taquun. Też zastanawiałam się nad takim większym twistem, ale chyba niezupełnie by pasował do kontemplacyjnego nastroju opowiadania. Może lepiej byłoby pójść całkowicie w stronę kontemplacji i wtedy ewentualnie podkręcić różnice poglądów Ofu i Uxu/Rady.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Oryginalne jest to, że chociaż po raz kolejny otrzymujemy odbijający się w oczach kosmitów obraz prymitywnych Ziemian, to jednak tym razem bez moralizatorstwa: kosmitka akceptuje Ziemian i zdaje się ich rozumieć.

 

Gdzie tu jednak ewolucyjny paradoks? Jakie siły ewolucji sprawiły, że kosmici z omawianego opowiadania, albo na przykład z powieści Jerzego Broszkiewicza, są od nas lepsi moralnie? Według starej fantastyki edukacyjnej wyższość moralna miała być wynikiem postępu umysłowego. Ale to jest gołosłowne chciejstwo, autorzy nie potrafili bowiem przedstawić żadnego mechanizmu, który do takiego rozwoju miałby doprowadzić. Tutaj podobnie: co sprawiło, że przebieg ewolucji na F’Rejquejio był nieparadoksalny? Czytelnik chętnie by te dwa procesy ewolucyjne porównał.

 

Autorzy dawnej fantastyki, w stylu wspomnianego Broszkiewicza, chcieli nas zawstydzić, natomiast autorka “Paradoksu Darwina” postanowiła najwyraźniej pójść w inną stronę – zaskoczenia czytelnika. Tyle że czytelnik na długo przed puentą domyślił się, że trafił na Ziemię.

 

Ale opowiadanie czyta się naprawdę dobrze, chociaż bez zaskoczenia.

Łosiot, dziękuję za wyłapanie literówki i miły komentarz, cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu.

 

Thargone, black_cape, Marcin Robert. Dziękuję Wam za komentarze, wbrew pozorom bardzo budujące. A przede wszystkim dziękuję za wskazanie słabych punktów opowiadania i nieświadome wskazanie najsłabszego z nich. wink 

Po tych wszystkich uwagach widzę wyraźnie, że nie chcąc podawać kluczowej informacji na tacy… właściwie prawie ją pominęłam. Niezamierzenie też zmyliłam czytelników, którzy popędzili za tropem odgadywania ziemskich zwyczajów. A sęk w tym, że cywilizacja Ofu i Uxu również pochodzi z Ziemi, i być może konkretna informacja na ten temat to właśnie powinna być ta puenta, której tu zabrakło. 

Widzę, że to opowiadanie tym razem mnie przerosło, ale dzięki Waszym uwagom również wiele mnie nauczyło, więc jeszcze raz – serdeczne dzięki za poświęcenie czasu.

Siwa, dzięki za wyjaśnienie. Od siebie jeszcze tylko sprostuję, że za puentę całego opowiadania uznałam końcowy dialog Ofu i Uxu – opisy ziemskich zwyczajów odebrałam raczej jako ciekawy sposób narracji, a ostatni fragment jako swoisty epilog. Mam nadzieję, że to już nieco bliżej Twojego oryginalnego zamysłu. :)

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Nie dołączę do zadowolonych czytelników, bo opowiadanie podobało mi się raczej średnio, a opisanie tego, jak inne cywilizacje widzą Ziemię i jej mieszkańców, ukazane przy okazji poszukiwania Ofu przez Uxu, okazało się mało zaskakujące i, jak dla mnie, niezbyt ciekawe.

Podzielam zdanie Fizyka111 – nazwy własne okazały się mało czytelne, potykałam się o nie za każdym razem i natychmiast zapominałam, co poznaczają.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia i być może także dlatego lektura okazała się niespecjalnie satysfakcjonująca.

 

Jesz­cze dwa cykle świetl­ne temu był pe­wien, że nic nie prze­sło­ni mu suk­ce­su, na który tak długo pra­co­wał. –> Pewnie miało być: …że nic nie przeszkodzi mu w osiągnięciu suk­ce­su, na który tak długo pra­co­wał.

 

z wy­glą­du były po­dob­ne do nich. Były jed­nak… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Przy­szłość ga­tun­ku wy­da­wa­ła się stra­co­na… –> Co to znaczy?

A może miało być: Przy­szłość ga­tun­ku wy­da­wa­ła się zagrożona/ przesądzona

 

była nawet bar­wio­na na kolor w jakim wy­stę­po­wa­li nie­któ­rzy przed­sta­wi­cie­le rasy, była jed­nak nieco tward­sza, grub­sza. Choć mniej przy­jem­na w do­ty­ku, była bar­dziej… –> Objaw lekkiej byłozy.

 

Kiedy pierw­szy raz na­tra­fi­li na tę pla­ne­tę… –> Pewnie miało być: Kiedy pierw­szy raz ­tra­fi­li na tę pla­ne­tę

Chyba że można natrafić na coś wielokrotnie.

 

po obej­rze­niu jed­nej z cy­klicz­nych tra­dy­cji Ta­qu­un. –> Nie wydaje mi się, aby o tradycji można powiedzieć, że jest cykliczna. Nie wydaje mi się też, aby tradycję można obejrzeć.

Może: …po obej­rze­niu jed­nej z tradycyjnych ceremonii Ta­qu­un.

 

Przy­go­to­wa­nia do świę­ta, któ­re­go miał być mi­mo­wol­nym świad­kiem, były nie­mniej okrut­ne.

–> …były nie­ mniej okrut­ne.

 

wpy­cha­li je w od­wło­ki tru­pów, aż te pę­ka­ły w szwach. –> Czy to znaczy, że odwłoki były szyte i dlatego miały szwy?

 

To wciąż była Ofu, jego Ofu pięk­na i ulot­na jakby zaraz miała wy­śli­zgnąć mu się z rąk i znik­nąć na za­wsze. Gdy wy­szedł jej na spo­tka­nie, spoj­rza­ła na niego okrą­gły­mi, bla­do­nie­bie­ski­mi ocza­mi. Z po­cząt­ku nie roz­po­zna­ła go. Wszak on też upodob­nił się do nich. Po chwi­li jed­nak na jej usta za­błą­kał się de­li­kat­ny uśmiech. Po­de­szła do niego i po­pra­wi­ła jarz­mo na jego szyi. –> Zaimkoza. Miejscami nadużywasz zaimków.

 

pętla ocie­ra sie o skórę. –> Literówka.

 

Ofu wzię­ła go pod rękę i po­pro­wa­dzi­ła przez kręte ścież­ki wy­dep­ta­ne przez Ta­qu­un i ich po­jaz­dy. –> Ofu wzię­ła go pod rękę i po­pro­wa­dzi­ła krętymi ścieżkami, wy­dep­ta­nymi przez Ta­qu­un.

Nie wydaje mi się, aby pojazdy wydeptywały ścieżki.

 

Kiedy coś robią, robią to bez resz­ty. –> Na czym polega robienie czegoś bez reszty?

A może miało być: Kiedy coś robią, oddają się temu bez resz­ty.

 

Uxu nie zdą­żył za­re­ago­wać, nim sta­nął w ob­li­czu ko­lej­ne­go szoku. –> Uxu nie zdą­żył za­re­ago­wać, gdy sta­nął w ob­li­czu ko­lej­ne­go szoku.

 

to pew­ne­go ro­dza­ju ry­tu­ał. Płyn po­wo­du­je pewne szko­dy… –> Powtórzenie.

 

Ciecz była zimna i szczy­pa­ła jak małe igieł­ki. –> Zdaje mi się, że igiełki kłują, a nie szczypią.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem. Całkiem miły tekst, ale dla kogoś, kto od samego początku spodziewa się, że chodzi o ludzi (czyli pewnie dla 99% użytkowników portalu) mało zaskakujący i trochę nudnawy (spojrzenie na ludzkość z zewnątrz dotyczy spraw stale wałkowanych: agresja, ekspansja, żywotność). Niemniej czytało się dobrze – może być ;)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Przeczytane.

Melduję przeczytanie.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Fabuła: Choć sam fakt, że bohaterowie opowiadania przybyli na Ziemię, został zawoalowany w umiejętny sposób, to samo prowadzenie fabuły raczej nie zalicza się do ścisłej czołówki. Bardzo dużo tu ekspozycji, opisów podanych w prosty, podręcznikowy sposób; brakuje akcji z krwi i kości, zamiast pasjonującej historii dostajemy notki z obserwacji.

 

Oryginalność: Pomysł na ukrycie Ziemi pod wymyśloną nazwą jest dość ciekawy, lecz to w moim odczuciu to było trochę za mało. Sporo motywów zostało powielonych – opiekuńczy kosmici niańczący agresywnych Ziemian, Rada, obserwacje z orbity. Niektóre zaprezentowane w tekście refleksje zostały ujęte w trafny sposób, lecz raczej nie są zbytnio odkrywcze.

 

Język: Niektóre użyte sformułowania, choćby „zielononiebieska mozaika lądu i morza” brzmią całkiem zgrabnie, lecz opisom przydałoby się więcej plastyczności. Lobotomia została użyta w złym znaczeniu – to nie usuwanie części układu nerwowego, tylko przecięcie włókien nerwowych, które łączą czołowe płaty mózgowe ze strukturami międzymózgowia. Pojawiło się też parę innych usterek, choćby zgubiony przecinek: „Używając standardowego systemu maskującego anomalie ciała[+,] upodobnił się do typowego przedstawiciela Taquun”.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

W kilku miejscach zwróciłam uwagę na przecinki, ale czytało mi się całkiem nieźle ;)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka