Nadworny mag Wizyr przewrócił się na drugi bok i szczelniej owinął w niedźwiedzią skórę, starając się ignorować natarczywe walenie w drzwi komnaty. Wiedział, że ktoś, kto w tej chwili próbował zakłócić jego sen, musiał mieć ku temu naprawdę ważny powód, jednak perspektywa wysunięcia choćby czubka nosa z ciepłego azylu, wydawała mu się mało zachęcająca, a co więcej, granicząca z narażeniem się na odmrożenie. Ogień w kominku już dawno przygasł, sprawiając, że temperatura w pomieszczeniu była niewiele wyższa od tej panującej na zewnątrz.
Zima tego roku była wyjątkowo sroga. Mróz, który już w połowie listopada ściął rzeki i jeziora, wciąż trzymał, a cała okolica stopniowo pogrążała się pod kolejnymi warstwami padającego śniegu. Jednak malowniczy, niemal baśniowy widok za oknem w żaden sposób nie był w stanie zrekompensować Wizyrowi ataków reumatyzmu i przywrócić chęci do życia. Wizyr był magiem ciepłolubnym.
– Panie! – Do dźwięku łomotania w drzwi dołączył głos. – Panie, otwórzcie! To pilne!
– Dajcie mi spokój! – warknął mag.
– Panie, musicie prędko pójść ze mną! Księżniczka Marra was wzywa! To coś bardzo ważnego!
Na dźwięk imienia Marra w Wizyrze mimowolnie drgnęły głęboko uśpione, a może nawet zamrożone pokłady świadomości. Po tym, jak za sprawą magii udało mu się w znacznym stopniu poprawić dziwaczny wygląd księżniczki, jego pozycja na dworze wzrosła. Mimo wszystko wolał jednak nie narażać się na jej gniew.
– Powiedzcie księżniczce, że przybędę – wymamrotał w końcu.
– Ale to pilne! – Głos zza drzwi nie dawał za wygraną.
– Powiedzcie jej zatem, że przybędę… niebawem – warknął zniecierpliwiony mag.
– Ale…
– Już idę!
***
Mroźne powietrze zadziałało na maga, jak uderzenie obuchem, z tym jednak skutkiem, że zupełnie otrzeźwiło Wizyra. Gdyby nie fakt, że musiał skupiać swoją uwagę na utrzymaniu równowagi, bo nogi w ciżmach z długimi noskami co rusz ślizgały się po lodzie, to od razu zauważyłby, że mimo środka nocy, na zewnątrz było jasno. Kiedy w końcu dotarła do niego niezwykłość tego zjawiska, spostrzegł, że zamkowy dziedziniec i zgromadzeni na nim ludzie skąpani byli w nienaturalnym, zimnym świetle.
– Jesteś wreszcie! – warknęła wyraźnie niezadowolona Marra.
Na widok skrzywionej twarzy księżniczki, oświetlonej bladoniebieskim światłem, uwypuklającym mankamenty jej urody, Wizyr skulił się w sobie i zrobiło mu się gorąco.
– Tak, pani, wszak mnie wzywałaś – wymamrotał i spróbował zgiąć się w służalczym ukłonie. Lód był rzeczywiście śliski. Zabolało jak cholera.
– Przestań się wreszcie wygłupiać i powiedz nam, co to jest?! – Zniecierpliwiona Marra uniosła palec i wskazała na niebo.
Wzrok maga powędrował ku górze. Wysoko nad głowami zgromadzonych dostrzegł źródło owego dziwnego światła. Coś na kształt srebrnego talerza z królewskiej zastawy zawisło w powietrzu i kołysało się lekko, roztaczając wokół siebie migotliwy blask. Wizyr momentalnie zapomniał o bolących pośladkach i osłupiały wpatrywał się w niezwykłe źródło mocy.
– Więc, co to jest twoim zdaniem?! – Natarczywy głos księżniczki wyrwał maga z zamyślenia, jednak ten nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa.
– Pani, to jasne jak słońce… – wtrącił się za to czcigodny kapłan Agaton, który nie wiadomo skąd pojawił się nagle obok.
– To akurat wszyscy widzimy – prychnęła Marra.
– Chodzi o to, pani, że oczywistym jest, iż to sama Raaz znów raczyła ukazać nam swe boskie oblicze – ciągnął kapłan w religijnym uniesieniu. – Zaprawdę powiadam wam, módlmy się! – To rzekłszy, padł na kolana i wzniósł ręce do nieba. Dwóch pachołków stojących najbliżej poszło za jego przykładem. Reszta wpatrywała się na przemian to w talerz zawieszony na niebie, to w maga.
– Głupstwa godo! – Kapitan straży, którego niechęć do świątobliwego męża była powszechnie znana, nie wytrzymał. – To żadno bogini.
– Wizyrze, wszyscy cenimy twą niezwykłą mądrość i umiejętności magiczne, dlatego liczymy, że oświecisz nas, wyjaśniając zagadkę. – Milczący dotychczas książę Armir postanowił zachęcić maga.
– Panie, ja… ja… – jąkał się Wizyr. – Ja myślę, że to jakiś bardzo silny magiczny artefakt, choć nie mam pojęcia, jak się tu znalazł, a przede wszystkim, po co się tu znalazł – stwierdził ostatecznie. – Czy ktokolwiek ze zgromadzonych ucierpiał w jakiś sposób za sprawą tego zjawiska? Są ofiary? – zwrócił się do tłumu.
Zebrani rozejrzeli się po sobie uważnie, jednak nikt niczego nie zauważył i zgodnie przecząco pokręcili głowami.
– Nic złego to cuś nie robi, ino loto, huśto się i błysko – przemówił kapitan straży, czując się zobligowany do zabrania głosu. – Wpierw nad cmentarzem długo stało, a jakeśmy się tu zebrali, to do nas przyleciało.
– Słyszeliście może jakieś dźwięki? Albo jakieś głosy dobiegające z tego magicznego artefaktu? – Wizyr kontynuował dochodzenie.
– Niii… – Zebrani znów zgodnie pokręcili głowami.
– Nie nazywaj artefaktem cudu, z którym mamy do czynienia! – Agaton przerwał modły, wzburzony słowami maga. – Ślepi jesteście! I małej wiary! Ja ufam, iż to sama bogini Raaz ukazała nam swe oblicze!
– To ufojcie dalej – zarechotał kapitan straży, a zebrany tłum mu zawtórował. – To ufo… ufo… – chciał powtórzyć, ale nagły atak kaszlu skutecznie mu to uniemożliwił.
– To Ufo! – Marra klasnęła w dłonie, ciesząc się, że znalazła wreszcie odpowiednie określenie dla artefaktu. – Co zatem z tym… Ufem poczniemy? – zwróciła się do Wizyra.
– Myślę, że powinniśmy poczekać – stwierdził niepewnie mag. – Może odleci, skąd przyleciał, albo zbliży się do nas i wtedy będziemy mogli sprawdzić, co to właściwie jest. Artefakt zwany… Ufo nie wydaje się być niebezpieczny, ale radziłbym, żeby oddział łuczników czekał w pogotowiu. Tak na wszelki wypadek – dodał.
– A magia? Czy nie mógłbyś użyć magii, żeby tego… Ufo sprowadzić na ziemię? – zamyśliła się Marra. – Jak się bliżej przyjrzeć, to to jest nawet ładne. A jakby to Ufo postawić w komnacie, to nie trzeba by pochodni ani świec wieczorami zapalać. – Marra znów klasnęła w dłonie, znalazłszy tym razem praktyczne zastosowanie dla świecącego obiektu.
– Nie w komnacie, a w świątyni, Pani – zaprotestował Agaton. – To tam jest miejsce bóstwa!
W odpowiedzi Marra zmiażdżyła kapłana wzrokiem, po czym poprawiła futrzaną czapę na swej olbrzymiej głowie i ruszyła w stronę zamku.
– Armirze, idziemy! – zakomunikowała swemu małżonkowi. – A ty, magu, czyń swoją powinność!
Kiedy tylko książęca para znalazła się w zamku, Ufo zmieniło swoje położenie. Zebrani obserwowali, jak zakołysało się lekko, zatoczyło kilka kręgów, zaświeciło mocniej i ustawiło się dokładnie nad zamkiem, w miejscu, gdzie znajdowała się komnata księżniczki.
***
Wizyr jeszcze przez chwilę obserwował zawieszony nad zamkiem talerz, zwany już teraz Ufo, po czym szybko wrócił do swojej komnaty, chcąc w magicznych księgach znaleźć wyjaśnienie dziwnego zjawiska.
Ciężar zaufania, jakim księżniczka Marra obdarzyła maga, był przytłaczający. Nie, żeby wątpił w swe umiejętności, ale mimo wszystko dotkliwie odczuwał odpowiedzialność, którą go obarczono. Może nie tak dużą, jak wtedy gdy księżniczka zażądała od niego, aby z pomocą magii bardziej upodobnił ją do normalnej kobiety, a w razie niepowodzenia zagroziła nabiciem na pal, ale czuł, że nie może zawieść.
Księgi nie dały Wizyrowi żadnej odpowiedzi. Choć wertował je z zapałem przez kilka godzin, to zupełnie nic w nich nie znalazł na interesujący go temat. W końcu uznał, że trzeba szukać gdzie indziej. Zaczął się nawet zastanawiać, czy przypadkiem Agaton nie miał racji, twierdząc, że to bogini Raaz zapragnęła zamanifestować swoją obecność. Maga zastanowiło również to, że kapłan użył stwierdzenia znów, co znaczyło, że podobne zdarzenie miało już kiedyś miejsce. Analizując wszystko jeszcze raz, doszedł do wniosku, że rozmowa z kapłanem będzie konieczna.
***
Agaton tkwił wciąż na dziedzińcu. Zapatrzony w Ufo, wyśpiewywał w religijnym uniesieniu pieśni ku czci bogini.
– Możecie przestać? Chciałbym z wami porozmawiać – przerwał mu Wizyr, jednak kapłan sprawiał wrażenie, jakby zupełnie nic do niego nie docierało.
– Agatonie! – powtórzył mag nieco głośniej wprost do ucha kapłana. – Musimy porozmawiać!
– Módl się, Wizyrze, ze mną, wszak koniec już bliski!
– Twój… zapewne bliski. Na tym mrozie długo nie wytrzymasz – przyznał mag. – Zdążymy się jeszcze pomodlić, a teraz chodź. – Pociągnął Agatona za rękaw. – Napijemy się czegoś ciepłego, to od razu lepiej nam będzie.
Wizyr wiedział, że gorący miód rozgrzewa najlepiej, a pod jego wpływem człowiek staje się bardziej skory do rozmowy i szczery. Nawet magia nie jest potrzebna, żeby uzyskać potrzebne informacje.
– Powiadacie zatem, Agatonie, że coś podobnego miało już tutaj kiedyś miejsce? A kiedyż to? – zagadnął niby od niechcenia mag, nalewając trunek do kubków.
– Owszem – przyznał kapłan. – Dawno temu. Zanim jeszcze przybyliście tu z księciem Armirem, gdy miał poślubić księżniczkę Marrę… Zanim jeszcze przyszła na świat sama księżniczka, a jej matka, królowa Adelajda zmarła, wydając ją na świat… Zanim jeszcze stary król Rufus pojął za żonę Adelajdę… Zanim jeszcze…
Wizyr zaczął się obawiać, że w ten sposób Agaton ma zamiar cofnąć się do momentu stworzenia świata.
– Możesz zwięźlej? – ponaglił.
– Zanim jeszcze ludzie stracili wiarę w Raaz… – ciągnął kapłan. – Wiele lat temu – stwierdził ostatecznie.
– I co się wtedy stało?
– Tak jak dziś okolona światłością postać bogini Raaz ukazała się na niebie, żeby ukarać nas za grzechy. – Agaton stłumił beknięcie. – I różne dziwne rzeczy zaczęły się wtedy dziać w królestwie.
– A jakież to?
– Jednorożce przestały dawać mleko, zboże na polach zmarniało, krowy i świnie padały, ludzie rozum tracili i w głowach im się mieszało. Byli tacy, co opowiadali niestworzone historie o tym, że przenieśli się do innego świata, w którym straszne demony znęcały się nad nimi. Sam król Rufus postradał wtedy zmysły, jak sądzili niektórzy.
– Ciekawe rzeczy prawicie. Kontynuujcie. – Wizyr wykazywał coraz żywsze zainteresowanie. – Jakże to król postradał zmysły?
– Pojechał pewnego dnia na polowanie, z tego polowania przywiózł Adelajdę. Nie wiem, gdzie ją spotkał, i tym bardziej, co sprawiło, że zakochał się w niej bez pamięci i pojął za żonę, bo szpetna była okropnie. Długa jak tyczka, łeb ogromny, łysa jak kolano, zamiast rąk… cóż wam będę prawił, wiecie jak księżniczka Marra wyglądała i nadal wygląda. Matka była taka sama. Nawet mowy naszej nie znała i w nieznanym języku coś tam gadała, ale Rufus i tak świata poza nią nie widział. Ludzie byli początkowo nieufni, widząc w tym zauroczeniu króla działania jakowejś siły nieczystej albo i urok rzucony, ale jak zobaczyli, że w tej ich miłości niczego złego nie ma i krzywda się nikomu nie dzieje, to przekonali się do niej. Najważniejsze, że Rufus i Adelajda jakoś się tam między sobą dogadywali i ostatecznie się pobrali.
Mag zamyślił się na chwilę. Kiedy przybył tu z Armirem, w dniu wesela, dowiedział się, że matka księżniczki pochodziła z jakiegoś dalekiego kraju i nie grzeszyła urodą. Nikt jednak nie powiedział mu, że jej historia była tak tajemnicza. Ludzie raczej w ogóle o niej nie mówili.
– Kiedy po wielu latach Adelajda zaszła w ciążę, Rufus szalał z radości. – Agaton przerwał rozmyślania maga. – A kiedy zmarła zaraz po urodzeniu Marry, załamał się zupełnie, i pewnie nigdy by się nie pozbierał, gdyby nie to, że mała księżniczka była bardzo podobna do matki, i to na nią przelał całą swoją miłość. – Agaton pociągnął łyk miodu i wypluł goździk na podłogę. – Zawsze dużo czasu spędzał na cmentarzu, przy grobie Adelajdy, ale od kiedy podagra na stałe przykuła go do łóżka, to już nic go nie cieszy – zakończył swą opowieść kapłan.
– I nikt nigdy nie próbował dociec, skąd się wzięła owa Adelajda?
– Byli tacy, co próbowali. Byli tacy, co byli przeciwni temu małżeństwu. Byli też tacy, co mówili, że król nie powinien był płodzić dzieci z Adelajdą, bo tylko nieszczęście z tego wyniknie. – Agaton sięgnął po dzban z miodem i dolał do kubków. – Też mi się to nie podobało, ale młody wtedy byłem, bez prawa do głosu. Zresztą… wola króla, to wola króla. Z tym się nie dyskutuje.
– A co z tym… Ufem wtedy się stało?
– Żadne to Ufo! – zaprotestował kapłan. – Powiadam, że to bogini przybyła, by znów wystawić nas na próbę i ukarać za nasze niegodziwości.
– Więc jak skończyła się ostatnia wizyta Raaz na ziemi? – Wizyr nie miał siły sprzeczać się z Agatonem.
– Zaszczyciła na swą obecnością i po kilku dniach oddaliła się do swej niebiańskiej krainy. A jakie były konsekwencje tego objawienia, to już wam mówiłem. – Agaton czknął głośno. – Przewiduję, że tym razem gniew Raaz może być jeszcze większy, a klęski mogą być jeszcze dotkliwsze, gdyż lud nasz niezmiernie grzeszny stał się ostatnimi czasy. Przeto jedyne, co nam pozostało, to modlitwa i skrucha. Chodźcie ze mną, magu, błagać o litość.
– Idźcie, idźcie sami. Dołączę do was… Niebawem – mruknął Wyzir.
***
Próbować magii, czy też uwierzyć w boską moc? Wizyr długo jeszcze zastanawiał się nad słowami kapłana. Nie byłby jednak nadwornym magiem, mistrzem w swym fachu, gdyby nie spróbował załatwić sprawy po swojemu. Nie mógł pozwolić, by zabobon zniweczył wszystko, co dotychczas osiągnął, a jego pozycja na dworze stała się zagrożona. Musiał działać opierając się na posiadanej wiedzy, mocy i umiejętnościach. Musiał pokazać, że z niejednym Ufem potrafi sobie poradzić.
Owinął się szczelnie płaszczem, wcisnął na uszy szpiczastą czapkę i ruszył na dziedziniec.
***
Agatona nie było na placu. Wizyr domyślił się, że chęć gorącej modlitwy, została pokonana przez działanie równie gorącego miodu i kapłan najbliższe godziny spędzi w swoim łóżku. Dziedziniec opustoszał. Gdzieniegdzie tylko zmarznięci łucznicy, mający czekać w pogotowiu, grali w karty i raczyli się mocnymi trunkami. Kapitan straży drzemał pod murem owinięty w niedźwiedzią skórę. Ufo nadal wisiało nad zamkiem.
Wizyr wyciągnął ręce w stronę artefaktu, skupił całą swoją moc, przywołał w pamięci najpotężniejsze zaklęcia i zaczął szeptać inkantacje. Nagle zamek i otaczające go mury zaczęły się stawać coraz mniej wyraźne, jakby rozpływały się w powietrzu. Kontury rozmywały się, a wszystko, co znajdowało się wokół, przestawało powoli istnieć. I wtedy niespodziewanie poczuł więź. Nigdy wcześniej nie dane mu było doświadczyć czegoś takiego. Potężna siła emanująca z Ufa przybrała postać świetlistego słupa, łączącego go z magiem. Czas jakby zatrzymał się w miejscu, a Wizyr poczuł wszechogarniający spokój i ciepło.
Kiedy mag się ocknął, po Ufie nie było już śladu. Leżał na zimnym bruku, a wokół nie było ani płatka śniegu. Zdziwieni ludzie tłumnie wylegli na dziedziniec, zwabieni niezwykłością tego, co zaszło.
Wizyr podniósł się powoli i zaskoczony spojrzał na dziwny przedmiot, leżący tuż obok niego. Coś, jakby podłużna, srebrna misa wypełniona była materiałem, jakiego wcześniej nie widział. Niepewnie zaglądnął do środka. Z głębi misy dochodził cichy głos, przypominający kwilenie dziecka, a spod warstwy materiału wystawała maleńka, różowiutka macka.