- Opowiadanie: Serginho - Straszny Dwór (cz. 2)

Straszny Dwór (cz. 2)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Straszny Dwór (cz. 2)

STRASZNY DWÓR (CZ. 2)

 

Ondurin objął zrozpaczoną żonę i spojrzał na siedzącego w siodle Vinnreda.

– Zapewne masz rację, człowieku. Tyle razy powtarzałem Gustavowi, że szlaki Imperium nie są dla niego, bo w tych czasach wszędzie czai się niebezpieczeństwo i nie można być niczego pewnym, ale on nie chciał słuchać. Zawsze miał swoje zdanie i chodził własnymi ścieżkami. No i w końcu się doigrał…

Siwowłosy przytulił mocniej żonę, która zaniosła się płaczem, a Tileańczyk dostrzegł targające nim emocje. Zapewne stary Vorhaven próbował być silny i przekonywujący w tym co mówił, jednak szermierz doskonale wychwycił przejęcie i smutek wypisane na zmęczonym obliczu. Przez chwilę zastanowił się, jakby to było, gdyby to jego Papę ktoś powiadomił o śmierci ukochanego syna, jednak szybko odrzucił te myśli.

– Może to niezbyt dobry moment na takie pytania, ale czy możemy tutaj przenocować? – zapytał, przecierając oczy. Cały dzień na trakcie dał mu się we znaki i z każdą chwilą czuł się bardziej zmęczony. Pomijając fakt, że coraz dziwniejsze myśli napływały mu do głowy, ale zrzucił to na karb przebywania z tym dziwnym Sylvańczykiem.

– Powinniśmy jechać, Vestelu – poradził mu czarodziej.

– Przestań, dobrze?! Od pewnego czasu jedyne co robisz, to próbujesz mi narzucić swoje zdanie! Od świtu jestem na nogach, wysłuchując twoich grobowych historyjek i teraz po prostu chcę odpocząć. Może ty potrafisz wytrzymywać ze sobą przez cały dzień, ale ja potrzebuję chwili relaksu i ciepłego łoża – syknął szermierz.

 

Gospodarz uniósł głowę i głaszcząc swoją żonę po plecach spojrzał na południowca.

– Przywieźliście mi wieści o mym synu… nie takie, jakich spodziewałby się każdy ojciec, ale przynajmniej wiem, że teraz mój syn jest już w lepszym świecie. Za to należy wam się wdzięczność dworu Vorhaven. Bądźcie moimi gośćmi – rano zostaniecie wynagrodzeni za ostatnią posługę dla Gustava.

– Nie trzeba, panie, nie weźmiemy żadnych pieniędzy – odparł Vestel, nie patrząc nawet w stronę Vinnreda. – Wygodne łoże i ciepła strawa będzie najlepszym wynagrodzeniem, jeśli już o takowym rozmawiamy.

– Drzwi mej posiadłości są dla was otwarte, podróżni. Zostawcie konie tutaj, za chwilę zawołam Hansa, naszego koniuszego, by się nimi odpowiednio zajął.

– Jestem Vestel, a to mój towarzysz, Vinnred. – Szermierz przedstawił siebie i czarodzieja, który w tym momencie niechętnie opuszczał grzbiet Wdowy.

– Będziesz tego żałował, Orlandoni – syknął zakapturzony mag, stając za szermierzem.

– Jakbyś się czasem uśmiechnął i nie widział wszystkiego w czarnych barwach, to by ci to dobrze zrobiło, von Shotten – zripostował Tileańczyk. Nie czekając na odpowiedź kompana, ruszył po schodach za Ondurinem.

 

Księżyc stał już wysoko na mrocznym niebie, rzucając trupio blade światło na powykręcane konary drzew w okolicy, gdy gospodarz wraz ze zdruzgotaną ostatnimi wydarzeniami małżonką wprowadzili obu awanturników w progi swej posiadłości. Wnętrze jeszcze bardziej przypominało stare dzieje Imperium, co podkreślały eleganckie panele z ciemnego drewna, kamienne podłogi i aura starości pomieszana z bogatym wykończeniem domostwa. Dwór od wewnątrz wydawał się jeszcze większy i bardziej przestronny, ale Vestel stwierdził, że to z pewnością umiejscowienie mebli sztucznie go powiększa. Ondurin przeprowadził ich przez szeroki i długi korytarz nakazując napotkanemu kamerdynerowi, Lotharowi, by zajął się rozedrganą żoną i zawiadomił pozostałych członków rodziny o spotkaniu w głównym salonie.

 

Vestel i Vinnred nie musieli długo czekać, aż pojawiła się reszta rodziny Vorhaven. Ondurin po kolei przedstawił im swoich spadkobierców – Marco, nieco młodszego brata Gustava, który stał przed nimi odziany w bogaty, błękitny żupan. Styl poruszania się, duma i chłód jaki bił z jego oblicza sprawiły, że Vestel pomyślał, iż ów młody mężczyzna pewnie całe dnie spędza z kijem od szczotki wsadzonym w rzyć. Nieco lepiej wyglądały jego dwie siostry – starsza, Wilhelmina, nie dość, że imponowała pięknym, klasycznym licem, miała też czym oddychać i uśmiechała się zalotnie do Tileańczyka od momentu, gdy tylko go zobaczyła. Druga z dziewcząt, Ilse, była jeszcze dzieckiem i sądząc po nieobecnym wzroku, oderwana była od rzeczywistości.

 

Gdy tylko gospodarz powiadomił dzieci o tym, co spotkało ich brata, Wilhelmina i Ilse zaniosły się rzewnym płaczem. Oblicze Marco nawet nie drgnęło, gdy podszedł pocieszać swe siostry. W tym momencie do salonu wstąpiła Sanne, ocierając oczy białą chusteczką i dołączając do swych dzieci.

– To dla nas ciężkie przeżycie – powiedział Ondurin, zwracając się do dwóch podróżników.

– Tak, zwłaszcza widać to po niektórych – mruknął oschle Vinnred.

Vestel spojrzał na niego oskarżycielsko, po czym odwrócił się w kierunku siwego mężczyzny.

– Przyjmijcie nasze szczere kondolencje.

– Mów za siebie, Tileańczyku.

Szermierz po raz kolejny zwrócił głowę w kierunku zakapturzonego maga, gdy Ondurin odszedł w kierunku rodziny.

– Mógłbyś się zachowywać? Ci ludzie stracili syna i brata. Trochę współczucia! I może zdjąłbyś ten kaptur, jak jesteś w pomieszczeniu?

– Coś tutaj jest bardzo nie w porządku – mruknął Vinnred, rozglądając się po wnętrzu i zupełnie nie zwracając uwagi na pytania szermierza.

– Ty wszędzie widzisz, że coś jest nie w porządku. Powinienem był przyjechać tutaj sam.

– Wtedy nie miałby kto ratować twojego szlacheckiego tyłka.

– Przestań, bo mnie denerwujesz – syknął cicho Tileańczyk. – Nic się nie dzieje, widzisz? Mamy dach nad głową i pewnie niedługo podadzą żarcie, więc się zachowuj, jak przystało na maga z Kolegium.

– Masz rację, nic się nie dzieje. Właśnie to mnie martwi, ale nie tylko – odparł enigmatycznie czarodziej.

– Jesteś pieprzonym dziwakiem, Vinnred. Te studia w Altdorfie zupełnie pojebały ci w głowie. Dojedźmy do najbliższego miasta i dalej niech każdy z nas jedzie w swoją stronę, dobra?

– Jeśli tak uważasz.

Czarodziej nawet na niego nie spojrzał, cały czas rozglądając się po domostwie. Szermierz pokręcił jedynie głową, ruszając w kierunku Vorhaven'ów, by każdemu z osobna złożyć wyrazy współczucia.

 

* * *

Wieczerzę podano niewiele później, w przestronnej jadalni. Stał tam szeroki i długi dębowy stół, umiejscowiony tuż przy kominku, w którym tańczyły żwawo jęzory ognia, trawiące spore bale drewna i otulając całe pomieszczenie błogim ciepłem. Przy stole zebrała się cała rodzina Vorhaven'ów, a kamerdyner Lothar i kilku młodych parobków donosili tace z jedzeniem. Vestel stwierdził, że już dawno nie jadł tak wystawnej i wyśmienitej kolacji. Wszystko pachniało wspaniale i było miłą odmianą od posiłków spotykanych w przydrożnych gospodach. Ondurin zadbał o swych gości – była kaczka w jabłkach i pomarańczach, pieczeń z szynki w sosie borowikowym z ziemniakami, pieczony kurczak z zasmażaną kapustą, a z zup podano pomidorową z makaronem. Tym razem to szermierz poczuł się jak niewychowany gbur, gdyż Vinnred niemal nie tknął kolacji, siedząc od dłuższego czasu przy stole niczym posąg, a Vestel pochłaniał każdą kolejną porcję, jakby nie jadł od kilku dni. Jedzenie było naprawdę przednie.

 

– Ku pamięci Gustava, naszego kochanego syna i brata, który zginął pośród szlaków Imperium. – Nagły toast Ondurina wyrwał Vestela z zamyślenia. Mężczyzna stał na skraju stołu z uniesionym w górę pucharem, a wtórowała mu cała rodzina, nawet Vinnred.

Tileańczyk również powstał, unosząc naczynie.

– Zginął jak bohater – wypalił.

Na chwilę zapadła pełna grozy cisza. W końcu odezwał się Marco.

– Jak bohater?

– No… tak… Szlaki Imperium są niebezpieczne, niejeden już oddał życie próbując odmienić swój los – odparł Vestel, widząc jak Vinnred kręci lekko głową.

– Powiedz to mojemu bratu. A może to wy pozbawiliście go życia, a teraz chcecie przenocować bez zapłaty?

– Dosyć, Marco! – warknął Ondurin, uderzając pięścią w stół i odstawiając kielich na blat. Vestel dojrzał, jak żona gospodarza i jego dzieci nagle opuszczają głowy. W jego mniemaniu to było coś normalnego – mężczyzna był głową rodziny i do niego należało ostatnie słowo. Tylko dlaczego na ich twarzach wypisany był strach?

– Przepraszam, nie chciałem nikogo urazić swoimi słowami – powiedział Vestel, obserwując zebranych.

– Nic się nie stało. – Stary Vorhaven uśmiechnął się lekko i opadł z powrotem na krzesło. – Wybacz, panie, mój syn jest jeszcze młody i krnąbrny.

– Nie tylko on – wtrącił oschle Vinnred, upijając trunek z puchara.

Na chwilę znów zapadła cisza. Przerwała ją Wilhelmina, która opierając się o stół, eksponowała przy okazji swoje spore piersi, ledwo mieszczące się w zbyt ciasnym gorsecie.

– A może opowiecie nam coś o sobie? Nasz zmarły brat od zawsze chciał być jak bohaterowie Imperium. Dużo o nich czytał, więc….

– Więc może powinien był przy tym pozostać, wtedy by zapewne siedział z wami przy stole – wtrącił czarodziej, upijając trunek ze szklanicy i nie zwracając uwagi na pozostałych.

 

Vestel czuł się co najmniej niezręcznie. Wokół miał ludzi, którzy wyrazili chęć ugoszczenia ich pod swoim dachem, a po prawicy swego kompana, który nie zamierzał być dla nich miły i najwyraźniej miał gdzieś całą tę otoczkę. Szermierz uśmiechnął się więc głupio i poklepał czarodzieja po ramieniu, próbując wywrzeć na gospodarzach dobre wrażenie.

– Wybaczcie mojemu kompanowi, ma za sobą ciężki okres – stwierdził i jakby chcąc uniknąć niepotrzebnego komentarza, od razu powrócił na właściwy tor rozmowy. – Podróżuję po Imperium od niedawna, moja osoba jest kimś jakby łącznikiem, między waszym rynkiem, a Tileą.

– Och, czyli jesteś kupcem? – Uśmiech na twarzy Wilhelminy był bezcenny.

– Nie do końca. Załatwiam kontrakty dla mojego ojca w Luccini. To takie miasto w Tilei. – Wyjaśnił zawczasu, mając na uwadze wcześniejsze doświadczenia z ludźmi z tej części świata.

– A twój przyjaciel? – mruknął Marco, zerkając w stronę Vinnreda. – Czemu nie zdejmie kaptura nawet przy stole? Ma coś do ukrycia?

 

Czarodziej odwrócił nagle głowę i spojrzał w stronę młodziana. Czerń, jaką zionął jego kaptur sprawiła, że Marco poczuł się dziwnie i skupił się na swym talerzu.

– Dość pytań, nasi goście z pewnością są zmęczeni – rzucił Ondurin i spojrzał na dwójkę podróżnych. – Po kolacji Lothar zaprowadzi was na miejsce spoczynku. Mam nadzieję, że rano nie będziecie narzekać na naszą gościnę. – Uśmiechnął się dziwnie.

– Będziemy – mruknął Vinnred, a szermierz szturchnął go tym razem w bok, robiąc dziwną minę.

 

Vorhaven spojrzał na czarodzieja, po czym wbił wzrok w talerz ze strawą. Widać było, że mężczyzna cierpi, rozmyślając o swym zmarłym potomku. Vestel zupełnie nie rozumiał podejścia maga i wstydził się za jego zachowanie. Gdy obaj skończyli posiłek, Lothar zaprowadził ich na piętro krętymi, wyłożonymi czerwonym atłasem schodami, do wspólnego pokoju. Szermierz chciał wynegocjować własną kwaterę, by przespać noc jak najdalej od tajemniczego maga, jednak okazało się, że pozostałe pomieszczenia są zawilgocone i wymagają remontu.

 

Wspólny pokój z dwoma łóżkami, przedzielonymi niewielką dębową komodą, był czysty, przestronny i pachniał świeżością. Na niewielkim stoliku pod ścianą stała szeroka balia z gorącą wodą, co bardzo spodobało się Tileańczykowi. Widać było, że gospodarz dba o swych gości. Od razu wybrał swoje łóżko, zostawiając na nim torbę podróżną i rozdział się, postanawiając się odświeżyć. Wyglądało na to, że to będzie jeden z tych wieczorów na szlaku, gdy zregeneruje siły i w końcu odpocznie. Vinnred najwidoczniej nie podzielał jego zdania, gdyż niemal natychmiast legł na swoje posłanie i odwróciwszy się plecami, zasnął.

 

Tileańczyk umył się, po czym padł na swoje łóżko, nakrywając się pachnącą kołdrą. Było miękko i miło – poczuł się jak za starych czasów w domu. Nie minęła minuta, gdy odpłynął w objęcia snu.

 

* * *

Vestel obudził się, gdy za oknem wciąż panował mrok. Nie wiedział, ile dokładnie czasu przespał, jednak wydawało mu się, że bliżej było świtu niż północy. Uniósł głowę, przyzwyczajając wzrok do mroku panującego w izbie i po chwili wtulił się w poduszkę, przekręcając się na drugi bok. Nie mógł zasnąć. Coś było nie tak, coś mierziło go w środku. Zerknął w stronę czarodzieja – okazało się, że Vinnred również nie śpi – na wpół oparty o drewniany zagłówek nasłuchiwał. Vestel zamierzał się do niego odezwać, gdy nagle poczuł, jak powietrze w jednej chwili robi się chłodne i z każdą kolejną sekundą traci temperaturę. Jego ciało przeszył dreszcz.

– Co, na Sigmara? – szepnął do maga, dostrzegając unoszącą się z ust parę. Próbował wstać, jednak czarodziej powstrzymał go gestem dłoni, samemu wpatrując się w ciemność.

 

Nie czekali długo, gdy przez szparę pod drzwiami, niczym mgła, wdarło się migotliwe światło, wypełniając pomieszczenie niemal po brzegi bladym, błękitnym lśnieniem. Tileańczyk poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła, a przez plecy przechodzi dreszcz przerażenia. Odruchowo zerknął w stronę leżącego na łóżku obok maga – ten trwał w bezruchu, obserwując rysujące się przed nimi zjawisko.

 

Szermierz przez chwilę miał zamiar zerwać się z łóżka i uciec, wrzeszcząc wniebogłosy, jednak sam nie wiedział, dlaczego tak nie uczynił. To nie było logiczne. Coś wewnątrz jego ciała nie pozwalało mu na to, więc leżał sparaliżowany strachem w swoim łóżku, patrząc, jak z niestabilnego obłoku światła wyłania się postać, którą już wcześniej gdzieś widział. Postawił oczy, gdy ta zmaterializowała się i dostrzegł jej twarz. To był Gustav, którego obaj spotkali na szlaku. A właściwie jego duch!

 

Vestel próbował krzyknąć, ale nie mógł – jego gardło ściskał strach tak wielki, że aż nierealny. Wciąż czuł przeraźliwy chłód na ciele i wzdrygnął się, zerkając na zjawę mężczyzny przy drzwiach. Odruchowo spojrzał na Vinnreda, który siedział jak wcześniej, zupełnie spokojnie przyglądając się zaistniałej sytuacji.

 

– Nie obawiajcie się mnie! – odezwała się zjawa, a jej głos wydawał się umęczony i smutny. Tileańczyk przeniósł wzrok na ducha i dojrzał na jego mlecznobiałym ciele cięcia, jakby zadane skalpelem niewprawnego cyrulika. – Mój ojciec ma wobec was nikczemne zamiary, musicie uciekać z tego miejsca! W lesie czają się potwory … Pomścijcie mnie i tych, którzy byli tu przed wami… Przepraszam was… Mój ojciec wykorzystał mnie, by was tu zwabić… To samo zrobi z wami… Ratujcie się!!!

 

Chwilę później duch zniknął, a pokój pogrążył się w mroku. Rozedrgany Vestel spoglądał mętnym wzrokiem na Vinnreda.

– Mówiłem ci, że coś tutaj jest nie tak – czarodziej powiedział to tak spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło. – Połóż się i prześpij, rano pomyślimy, co z tym zrobić.

Tileańczyk chciał coś powiedzieć, jednak ściśnięte gardło mu na to nie pozwoliło. Rozmyślając o tym, co się wydarzyło, ułożył się na posłaniu i próbował uspokoić drżenie ciała. Wiedział doskonale, że do rana nie zmruży już oka.

 

 

C.D.N.
Koniec

Komentarze

Zastanawiam się, dlaczego Vestel nie mógł wziąć na stronę Vinnreda zanim weszli do tego dworu i zapytać go, co o tym wszystkim sądzi. W końcu znaleźli się przed podejrzanym gmachem, otoczonym lasem pełnym potworów. Normalni ludzie zazwyczaj wybierają sobie bardziej spokojniejsze okolice do osiedlania się, dlatego Tileańczyk mógł przynajmniej poczuć zaniepokojenie z powodu nastawienia czarodzieja, który bądź co bądź zna się na takich rzeczach. Vinnred też moim zdaniem jakoś dziwnie do tego podchodzi. Bądź co bądź, wie że pakuje się w pułapkę i nawet nie próbuje tego wyjaśnić Vestelowi. Oczywiście, można to wyjaśnić tym, że Ves jest narwany, a Vinn zamknięty w sobie, ale no... Jakby nie było, chodzi o ich życie, więc mogli by się bardziej wykazać. Fajnie się czytało, podobnie jak część pierwszą, tylko no... Nie do końca rozumiem motywy bohaterów.

@ deinocheir
Spokojnie, motywy wyjaśnią się w ostatniej części (prawdopodobnie trzecia część będzie ostatnią). Specjalnie trzymam to na sam koniec i leniwie prowadzę interakcję bohaterów z otoczeniem. Co do Vestela, to racja - jest narwany. Poza tym zmęczony i poirytowany towarzystwem czarodzieja, a powiedzmy sobie szczerze, że całe Imperium do bezpiecznych nie należy ;). A jak masz w głowie obraz ciepłego łóżka i takiejże strawy, nie myślisz o czającym się Chaosie. Bądź co bądź łatwiej się bronić w domu, niż na otwartym szlaku. No i Vestel nie podejrzewał nawet, że to mogła być pułapka, tym bardziej mag nie kwapił się, by z nim dłużej polemizować odnośnie zostawania tam. Co wynika już z samych dialogów (ostrzegał go, żeby nie nocowali i nie jechali tam).

Cieszę się, że obie części się mniej lub bardziej spodobały, mam nadzieję niedługo zacząć pisać kolejną :). Poza tym miło mi, że ktoś potrafi docenić moje starania i skomentować "fajnie się czytało". Mi najbardziej zależy na tym, by moje opowiadania czytało się szybko, łatwo i przyjemnie, a nie memłało jak suchą bułkę. Nawet jeśli jest to czasami kosztem fabuły ;). Ale przecież nie jestem zawodowym pisarzem, a do wszystkiego się dochodzi powoli, nie? :P
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za poświęcony czas!

Wieczerzę podano niewiele później, w przestronnej jadalni. Stał tam szeroki i długi dębowy stół, umiejscowiony tuż przy kominku, w którym tańczyły żwawo jęzory ognia, trawiące spore bale drewna i otulając całe pomieszczenie błogim ciepłem. - Trawiąc i otulając, albo trawiące i otulające. W tej formie co jest, brzmi dziwnie. - tyle wyjąłem z dup... sory, z tekstu :P .

 

Czytało się , jak sam mówiłeś szybko, łatwo i przyjemnie. Biorę się za trójke.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka