- Opowiadanie: Serginho - Wbrew nadziei (FANTASY)

Wbrew nadziei (FANTASY)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wbrew nadziei (FANTASY)

WBREW NADZIEI

– I --

Było ich trzech. Galopowali na złamanie karku przez las pełen sosen, klonów i prastarych topoli. Wiatr wygrywał niespokojną melodię pośród listowia przynosząc ze sobą zapach balsamicznej, deszczowej bryzy. Słońce chowało się właśnie za ciężkimi, grafitowymi chmurami z ledwością przebijając się przez wysokie konary drzew i sprawiając, że las z każdą chwilą pogrążał się w niepokojącym mroku. Jechali od ponad godziny zygzakowatym, piaszczystym traktem próbując zostawić za sobą puszczę i wybić się na otwarty teren.

 

Vanadain, elfi tropiciel, jechał na przedzie, przepatrując teren i rozglądając się dokoła w poszukiwaniu śladów jakiegokolwiek zagrożenia. Póki co było spokojnie, choć poprzedniego dnia przyszło im się zmierzyć na stepie z grupką goblinów dosiadających ogromnych wilków. Tylko bogom mogli zawdzięczać, że wyszli z tej potyczki bez szwanku. Część zielonych powalili, reszta uciekła, wyciągając wnioski z poniesionych strat. Północne rubieże były niezamieszkane przez ludzi, pełne lasów, mokradeł i bagien, więc elf uznał, że to był zwiad zielonoskórych, którzy zapewne chcieli sprawdzić, czy dzieje się coś ciekawego na ich terenach.

 

Jego dwaj kompani jechali za nim, a dzieliły go od nich jakieś dwie długości konia. Elf zerknął z boku na Hugo Proudfoota, niziołka, który galopując na swym białym kucu z niepokojem wypisanym na twarzy przyglądał się tańczącym w rytm wiatru drzewom po obu stronach ścieżki. Właściwie to dzięki niemu znaleźli się w takim położeniu – hobbit kilka dni temu, jak twierdził, zupełnie„przez przypadek” znalazł mapę, która rzekomo miała prowadzić do starej, krasnoludzkiej kopalni pełnej złota. Vanadain nie od dzisiaj znał cwanego niziołka i wiedział, że wszystko co wpada w jego ręce „przez przypadek” jest tak naprawdę skradzione, bądź „pożyczone” na wieczność. Już wtedy, w jednej z karczm Vanheimu tropiciel przeczuwał kłopoty, ale skoro Hugo i jadący obok niego najemnik Reinhardt palili się do spenetrowania tej zapomnianej kopalni, Vanadain postanowił im towarzyszyć. Nie robił tego dla pieniędzy, ani tym bardziej przez czekającą na nich przygodę – może po prostu jako jedyny z nich miał odrobinę zdrowego rozsądku i nie chciał pozwolić, by tamci dwaj dali się zabić?

 

Reinhardt to była osobna bajka. Gdy tropiciel po raz pierwszy spotkał tego człowieka stwierdził, że ten musiał urodzić się z mieczem w dłoni. Wysoki, potężnie zbudowany, łysy, z zakazaną gębą i wytatuowanym łbem wilka na czaszce. No i niezbyt rozgarnięty, ale elf nigdy mu tego nie powiedział wprost, mając na uwadze własne zdrowie. W sumie to nie było istotne – najważniejsze, że w chwilach zagrożenia Reinhardt potrafił robić mieczem jak nikt z ich dziwnej kompanii i odstraszał przeciwników własnym wyglądem. Tylko po co on golił własne brwi? Srebrnowłosy elf nie potrafił tego rozstrzygnąć, ale uznał, że ludzie mieli różne dziwne rytuały i pomysły.

 

Byli w siodle niemal od trzech dni, przerwy robiąc tylko na sporadyczne popasy i posiłki. W dzień starali się pokonać trasę jak najszybciej, w nocy posuwali się spokojnie i wedle umiejętności nawigacyjnych tropiciela. Od czasu do czasu elf widział, jak Hugo bądź Reinhardt śpią w siodłach, jednak ich konie wciąż posuwały się do przodu.

 

Noce były ciemne i zimne, mimo przeżywającej apogeum wiosny. Tropiciel nie pozwalał rozpalać ogniska, by nie ściągać na siebie uwagi potencjalnych wrogów, co nie spotkało się z aplauzem ze strony towarzyszy, którzy szczękając zębami i nakrywając się podwójną warstwą pledów psioczyli na dziwne pomysły elfa. Niewyspani i zmarznięci pokonywali kolejne niebezpieczne tereny smagani deszczem, wystawieni na drwiące pohukiwanie sów.

 

Im bliżej wieczora, tym pogoda bardziej się psuła. Konie dawały z siebie wszystko, gdy pokonywali kolejne leśne zakręty, wyglądając jakiegoś rozwidlenia. Według mapy niziołka podążali w dobrym kierunku i w końcu powinni trafić na starą, krasnoludzki kopalnię. W oddali błysnęło i zagrzmiało, zerwał się też mocniejszy wiatr. Vanadain wiedział doskonale, że wiosenne burze nie dość, że potężne, są również nieobliczalne i niezbyt dobrym pomysłem byłoby poczekać na poprawę pogody pośród leśnego poszycia. Słońce zaszło za ciemne chmury sprawiając, że gęsty las stał się mroczniejszy i niespokojny.

 

– I co teraz, elfie? – zawołał Hugo, trzymając się kurczowo cugli swego kucyka. – Miałeś nas dzisiaj doprowadzić na miejsce!

– Zamknij się, Proudfoot – wtrącił Reinhardt. – Nie widzisz, że tropiciel robi co może, żeby nas stąd wyprowadzić? Bez niego byśmy zginęli jak gówno w przerębli.

Niziołek warknął coś pod nosem, a elf nawet nie zwrócił na niego uwagi rozglądając się po okolicy. Gdy pochmurne niebo przecięła kolejna błyskawica, szlak wypadł na sporą polanę pokrytą niewysoką trawą, na której znajdowało się kilka drewnianych domów. Najemnik na wszelki wypadek dobył miecza, gdy podjechali bliżej, by sprawdzić, co to za miejsce.

 

Szybko się okazało, że nadgryzione zębem czasu chaty były opuszczone, a zaledwie jedna z nich posiadała dach, w którym i tak widniało kilka dziur. Lepsze to jednak niż nocowanie pod baldachimem drzew. W oddali na wyżynie dostrzegli rysujące się na horyzoncie, tuż ponad zieloną czapą lasu, postrzępione szczyty wzgórza, do którego zmierzali. Chwilę później niebo rozświetliła kolejna fioletowa błyskawica, a po okolicy rozniósł się dudniący grzmot.

 

– Zostajemy tutaj na noc, trzeba przeczekać tę burzę – stwierdził Vanadain, zeskakując z konia.

Najemnik skinął mu głową i zrobił to samo.

– Zgadzam się, nie będę jechał w taką pogodę, zwłaszcza, że mamy przed sobą kolejny las – powiedział. – Co zrobimy z końmi? Nie widzę tu nic wyglądającego na stajnię…

– Zostawimy je w tamtej chacie. – Tropiciel wskazał palcem wysoki, wciąż jeszcze trzymający się w kupie budynek z drewna. – Przywiążemy je do czegoś, a sami przenocujemy w tej, gdzie jest dach.

– Gdybyś się nie ociągał, Vanadain, już dawno bylibyśmy na miejscu – burknął Hugo mierząc mężczyznę wzrokiem.

– Nie marudź. Tylko skończony idiota albo szaleniec wybiera się w taką pogodę w dalszą drogę. Jutro z samego rana wyruszymy, przyda nam się odpoczynek, zwłaszcza, że ostatnio nie często mieliśmy dach nad głową – podsumował elf.

– Van ma rację – najemnik poparł kompana. – Ta góra ci nie ucieknie, ani tym bardziej skarby, jeśli jakieś tam są. – Łysy mężczyzna zaniósł się śmiechem.

– Nie wierzysz mi? – Hobbit zmarszczył brwi. – Wiem, co słyszałem i wiem, że ta mapa jest prawdziwa.

– Tak samo prawdziwa, jak opowieść o tym, że ją znalazłeś? – wtrącił tropiciel.

– Mówcie co chcecie. – Proudfoot założył grube, włochate ręce na piersi i zrobił urażoną minę. – Jak tylko wyniesiemy stamtąd skrzynię pełną złota, to mi podziękujecie i będziecie mnie przepraszać.

 

Niziołek mruknął coś jeszcze pod nosem, ale ostatecznie zaprowadził swego kuca do wskazanej przez tropiciela chaty. Konie, mimo iż wycieńczone po ciężkim dniu, nie były zachwycone tym pomysłem, parskając i wierzgając niespokojnie. Zupełnie tak, jakby czuły, że coś czai się w czeluściach pogrążonego w mroku lasu otaczającego polanę. Uspokoiły się dopiero, gdy Reinhardt napoił je i oporządził, choć jemu również podświadomie wydawało się, że ktoś ich obserwuje zza ściany lasu.

 

Gdy najemnik wrócił do starej chałupy zajmowanej przez kompanów, pochmurne niebo nad nimi pękło i lunął rzęsisty deszcz.

– Mieliśmy szczęście – rzucił, zerkając na ulewę za oknem. Deszcz uderzał z impetem o ziemię i dach, a jego szelest zagłuszał wszelkie inne odgłosy. – Leje jak z cebra, dawno czegoś takiego nie widziałem.

Nagle zrobiło się niesamowicie ciemno, a nieboskłon rozświetlały jedynie pioruny.

Vanadain podszedł do okn,a przy którym stał jego potężny towarzysz i rozejrzał się po okolicy. Las tonął za grubą ścianą deszczu, a sam opad ograniczał widoczność do zaledwie kilku metrów.

– Rzeczywiście, wygląda to dosyć podejrzanie. – Tropiciel zmarszczył brwi. – Biorę pierwszą wartę, po mnie ty, Reinhardt i na końcu Hugo.

– No i dobrze, przynajmniej się wyśpię – mruknął niziołek pałaszując puszkę z mielonką i zagryzając chlebem.

 

Najemnik i elf spojrzeli najpierw na towarzysza, potem na siebie i westchnęli ciężko. Zapowiadał się długi wieczór.

 

– II --

 

Tej nocy zachmurzone niebo płakało rzewnymi łzami i uspokoiło się dopiero około północy, odkrywając duży księżyc rozświetlający całą polanę. Vanadain nie pamiętał, kiedy przestało błyskać i grzmieć; pewnie przysnęło mu się na warcie. Przetarł oczy i zerknął na leżących na zmurszałej podłodze towarzyszy – obaj spali mocno, a Reinhardt dodatkowo chrapał, jak to zwykle miał w zwyczaju.

 

Deszcz ustał, ale pojawiła się mgła. Mleczny opar z każdą kolejną chwilą podnosił się wyżej, wdzierając się między drzewa, do pogrążonych w mroku chat i sprawiając, że nie można było dostrzec trawiastej nawierzchni ani konturów samego lasu. Tropiciel przyglądając się temu osobliwemu widokowi usłyszał nagle niespokojne rżenie koni dochodzące z chałupy obok, więc wziął z sobą łuk i kołczan, po czym wyszedł na zimne, nocne powietrze.

 

Dokoła nie było żywej duszy, a jednak elf czuł się nieswojo, zmierzając do prowizorycznej stajni. Księżyc rzucał długi cień pod jego nogi, gdy zmniejszał dystans do parskających ze zdenerwowania wierzchowców. Przeczuwając najgorsze, nałożył strzałę na cięciwę i próbował dostrzec cokolwiek w skąpanej we mgle okolicy. Mimo bystrego wzroku, nie dał rady przebić się przez grubą warstwę białego oparu.

 

Dotarłszy do chaty stwierdził, że coś jest zdecydowanie nie tak, skoro konie stawały dęba i rżały, jakby ktoś przypalał je żywym ogniem. Odłożył broń i korzystając ze swych umiejętności próbował uspokoić zwierzęta. Chwilę mu zajęło, nim konie ze stanu istnego przerażenia przeszły w zaniepokojenie, gdy usłyszał dziwne odgłosy dochodzące z zewnątrz, mniej więcej na wysokości chaty, w której nocowali. Gdy przysłuchał się uważniej, do jego uszu doszedł głos Reinhardta. Nie czekając, zabrał łuk i strzały, a następnie skoczył w mglistą noc. Spodziewał się najgorszego.

 

– III --

 

To, co ujrzał, gdy pojawił się na polanie, zmroziło mu krew w żyłach i przez chwilę uniemożliwiło podjęcie jakichkolwiek działań. Od strony mrocznego lasu, z gęstej mgły wychodziły niezdarnie coraz to nowe postaci. Przez chwilę elf pomyślał, że to atak orków albo goblinów, jednak widząc, że przeciwnicy poruszają się tak, jakby ich ciała były zawieszone na niewidzialnych nitkach, zdał sobie sprawę, z kim ma do czynienia. To byli nieumarli. Ożywione zwłoki, które łaknęły krwi. Bezmózgie istoty brnące do przodu, byleby zabijać tych, których serca wciąż biły. Niemal od razu przypomniał sobie, jak zachowywały się konie, gdy tutaj przyjechali i skojarzył fakty – dali się zaskoczyć i podejść jak dzieci.

 

Próbując się opamiętać nałożył strzałę na cięciwę i uniósł łuk. Pocisk przeszył powietrze i dopadł jednego z ożywionych trupów, który zbliżał się do walczącego Reinhardta. Tropiciel rzucił się w stronę najemnika i powtórzył czynność w biegu, zdejmując kolejnych dwóch przeciwników. Potężny mężczyzna odcinający głowy zbliżającym się adwersarzom coś do niego krzyczał, jednak elf nie słuchał, posyłając kolejne strzały w stronę zbliżających się nieumarłych, skutecznie osłabiając ich szeregi.

 

Dopiero gdy dopadł do chaty, w której nocowali, dostrzegł przed nią zwłoki niziołka, Hugo Proudfoota i zrozumiał, co chciał mu powiedzieć jego zmagający się z potworami towarzysz. Hobbit leżał przed wejściem do chałupy z rozszarpaną krtanią, a jego otwarte oczy wpatrywały się gniewnie w mrok nocy, jakby zadawały pytanie „dlaczego”. Vanadain wskoczył do chaty, zabrał torbę podróżną z mapą prowadzącą do kopalni i wypadł na zewnątrz z obnażonym mieczem.

 

Kilka kroczących ku niemu zwłok obdartych niemal ze skóry padło z odciętymi głowami, gdy próbował dostać się do prowizorycznej stajni. Reinhardt krzyczał coś do niego po raz kolejny, jednak tym razem jego ton zdradzał gorycz i gniew. Vanadain miał to gdzieś, najważniejsze było to, że wciąż żyje. Odrzucił kopniakiem jednego z truposzy, który chciał się wedrzeć do chaty z wierzchowcami, oswobodził swego rumaka i po chwili wyprowadził go w noc, pozbawiając głowy kolejnego nieumarłego. Dosiadł niespokojnego wierzchowca i przejechał tuż obok walczącego z napierającymi nieumarłymi Reinhardta.

 

Przez dłuższą chwilę słyszał jego groźby, które w końcu ucichły, gdy elf zniknął w ciemnym, skąpanym we mgle lesie.

 

– IV --

 

Vanadain wyjechał na skąpaną w słońcu polanę ściągając cugle swego niespokojnego rumaka. Wokół śpiewały ptaki, jakby nie zwracając uwagi na to, co dzieje się u podstawy drzew. Tropiciel wiedział doskonale, że w leśnym poszyciu, które go otaczało, czaili się kolejni nieumarli, tym razem jednak nie przejmował się tym tak, jak zeszłej nocy.

 

Mniej więcej na środku polany czekał na niego przysadzisty mężczyzna w szarym płaszczu i kapturze narzuconym na głowę. Gdy elf podjechał bliżej, wciąż nie mógł dojrzeć twarzy rozmówcy.

– Masz mapę? – zapytał zakapturzony, a szorstki ton jego głosu sprawił, że Vanadainowi przeszły ciarki po plecach.

– Tak – odparł elf nie schodząc z konia. Zajrzał do torby Proudfoota i wyjął z niej żółty pergamin przewiązany czerwoną wstążką. Rzucił go mężczyźnie, a ten złapał zawiniątko pewnym ruchem ręki. – Dopełniłem swoją część umowy, teraz ty uwolnij moją siostrę.

– Ależ oczywiście.

Zakapturzony mężczyzna rozwinął pergamin przyglądając mu się przez chwilę, po czym wykonał gest dłonią. Chwilę później zza kilku sosen znajdujących się za jego plecami wychyliła się kobieca postać. Elf uśmiechnął się, dostrzegając zgrabną figurę swojej siostry i jej srebrne włosy. Jego mina szybko zrzedła, gdy kobieta podeszła do zakapturzonego mężczyzny, a Vanadain dostrzegł ziemistą cerę, martwe spojrzenie, napęczniałe usta i pokrywające niemal całe ciało fioletowe żyłki.

– Nie tak się umawialiśmy, suczy synu!! Zapłacisz mi za to!! – Elf dobył swego miecza, a koń stanął dęba, gdy tropiciel dostrzegł otaczających go nieumarłych, którzy wychynęli na polanę z pobliskich krzaków.

 

END

 

* * *

 

Na początku to opowiadanie miało mieć zupełnie inny finał, ale tak mi się fajnie pisało i wprowadzało nowe pomysły, więc zostało tak jak jest. Poza tym końcówka zostawia otwartą furtkę do kolejnych opowiadań. Czy Vanadain zginął? Co się stało z jego siostrą? Po co zakapturzonemu potrzebna była mapa? Czekam na komentarze i ewentualne oceny. Acha, pisałem z serca i duszy, więc pewnie będą jakieś błędy stylistyczne, bo opowiadanie nie przeszło jakiejś głębszej korekty, ale chciałem Wam je oddać jak najszybciej :) Tym, którzy dobrnęli do końca, dziękuję za poświęcony czas :). Pozdrawiam!

Koniec

Komentarze

Nieźle napisane klasyczne opowiadanie fantasy. Jak sam napisałeś, są błędy, ale nie pozbawiają one przyjemności z lektury. Nietypowe jest to, że elf przewodnik wprowadził swoich towarzyszy w pułapkę. Zauważ jednak, że na początku piszeszi iż nie chciał on by jego towarzysze dali się zabić. Mamy więc tu sprzeczność. Opowiadanie daje możliwość kontynuacji, co jest niewątpliwym pluem.

Właśnie to nie jest sprzecznością, to ma wprowadzić czytelnika w błąd :D. Jak pisałem, zamysł był inny, ale w trakcie pisania wyszło tak jak wyszło. Potem chciałem zmienić ten jeden wątek, ale w ostatecznym rozrachunku wyszło, że dobrze się komponuje z całością i zostało ;). Zwłaszcza że finał powstał tak naprawdę "rzutem na taśmę". Przez chwilę poczułem się jak S. King, który też nigdy nie wie, jak się skończą jego opowiadania i powieści, gdy zaczyna je pisać ;).
Dziękuję za pozytywną ocenę, jak na opowiadanie napisane w dwie godziny jest to dla mnie ogromna nobilitacja :).
Pozdrawiam serdecznie!

Cała przyjemność po mojej stronie. Zawsze to dobrze poczytać kawałek dobrego tekstu.

Poprawnie napisane, o dziwo nawet interpunkcyjnie. Pewnie jakieś błędy są, ale nie rzuciły mi się w oczy. Za to parę 'nielogicyzmów' jest: 

Biorę pierwszą wartę, po mnie ty, Reinhardt i na końcu Hugo.
O, czytelnik też może powartować? ;)

Nie czekając, zabrał łuk i strzały, a następnie skoczył w mglistą noc.
Wcześniej już wziął.

 

Jeśli chodzi o fabułę/pomysł - bardzo przeciętne. Świat typu standardowego fantasy (nawet widzę parę nawiązań do klasyki...), historyjka jak z sesji RPG (jest drużyna, robi questa, koniec). To "zaskakujące zakończenie" wcale nie było zaskakujące - a właściwie to było zupełnie niezrozumiałe i jakieś od czapy... Po pierwsze: nie wiedzieliśmy wcześniej, że elf ma siostre. Nie wiedzieliśmy, że została porwana. Więc na koniec równie dobrze mógłby przyjechać orszak księżnej Monako w pełnym umundurowaniu i zaskoczenie byłoby takie samo.

 

Czy Vanadain zginął? Co się stało z jego siostrą? Po co zakapturzonemu potrzebna była mapa?

Po tym opowiadaniu jakoś niespecjalnie mnie to obchodzi... 

@ Mortycjan: tak jak wspomniałem już przy wrzucaniu opowiadania i potem w komentarzach, finał tej historii powstał tak naprawdę w trakcie pisania, bo pierwotnie miałem inny zamysł (ową wyprawę do kopalni). Myślę jednak, że warto pisać tak, jak serce podpowiada, niż tak, by to było poprawne niczym z książki i się wszystkim podobało - właśnie tak to zrobiłem i serio, nie żałuję, nawet jeśli Ty uważasz to za kiepskie i nie warte zerkania na ciąg dalszy :). Ja jestem zadowolony z efektu finalnego i nawet mimo błędów stylistycznych, warsztatowych czy innych uważam, że wyszło to dobrze. Tak się czuję w środku a zwykle jestem bardzo sceptyczny względem swoich opowiadań. Druga rzecz, że ta historia powstała w dwie godziny, więc nie oczekuj tutaj prozy a'la Jacek Komuda. Niemniej dziękuję za Twój komentarz, z pewnością uwzględnię to przy kolejnych projektach :). Pozdrawiam!

Również opowiadanie mnie nie zachwyciło, ale to chyba dlatego, że nie jestem fanem tak konserwatywnego fantasy, po prostu mnie nudzi. Wszystko to takie sztampowe, z mrocznym lasem na czele. Skoro o błędach słuchać nie chcesz, a sam zachwycony jesteś swoją pracą, to w zasadzie nie wiem co jeszcze mogę dodać.

Zamieszczę mimo wszystko kilka błędów, może jednak zechcesz poprawić.
Wiatr wygrywał niespokojną melodię pośród listowia przynosząc ze sobą zapach balsamicznej, deszczowej bryzy.
Brak przecinka przed przynosząc. Masz więcej takich błędów, które się powtarzaja w wielu miejscach, ale juz nie będę ich wypisywał.W pierwszym akapicie jest ich już trzy.
były niezamieszkane przez ludzi, pełne lasów, mokradeł i bagien, więc elf uznał, że to był zwiad zielonoskórych powtórzenie były, był
z zakazaną gębą i wytatuowanym łbem wilka na czaszce
Dość niefortunnie to zabrzmiało. Na czaszce nie można niczego sobie wytatuować.
Vanadain podszedł do okn,a
tu mała literówka


O ile dobrze sobie przypominam, Proundfoot było nazwiskiem, noszonym przez jedną z rodzin Hobbitów w Tolkienowskim Shire ;D. Zabłysnęli w pamiętnej scenie, kiedy Bilbo wymieniał swoich gości podczas przemówienia na własnym przyjęciu urodzinowym. Jeżeli się nie mylę, przekręcił ich nazwisko. Ogółem, użycie nazwy "hobbit" w opowiadaniu wprowadziło u mnie małe zamieszanie, bo w pierwszej chwili pomyślałem sobie, że wziąłeś na warsztat Śródziemie. Mogę być w błędzie, ale wydaje mi się, że jest nazwa "hobbit" jest używana jedynie w świecie Tolkiena. Tak czy siak, fajnie się czytało, tylko jak ktoś już wyżej wspomniał, można odnieść wrażenie że opowiadanie dotyczy jakiegoś standardowego questa, rodem z sesji RPG ;D. Pozdrawiam!

@ Piotr Damian: przyjąłem do wiadomości, dzięki za komentarz i opinię. O błędach jak najbardziej chcę słuchać, sam takowe widzę, bo w ciągu dwóch godzin nie da się stworzyć fantastycznego dzieła, a jak już pisałem gdzieś wyżej, chciałem dać to szybko do ludzi, by między innymi po części sprawdzić się, czy w tak krótkim czasie da się napisać coś, co spodoba się czytelnikowi. Co oczywiście nie oznacza, że to, co napisałem nie może mi się podobać, bo myślę, że mimo wszystko zachowałem jakieś ramy estetyki jeśli chodzi o „klasyczne, nieskomplikowane opowiadanie fantasy”.

 

@ deinocheir: Proudfoot, jak zauważyłeś, został tutaj użyty celowo i z premedytacją – taki follow up w stronę Tolkiena ;). Hobbit, niziołek, halfling, wszystko jedno, jednakże nazwa „hobbit” jest istotnie zarezerwowana dla Śródziemia, czemu nie przeczę. Cieszę się, że jak na tak szybką robotę, mimo wszystko czyta się to przyjemnie i bez większych zgrzytów :).

 

Pozdrawiam serdecznie!

Biorę pierwszą wartę, po mnie ty, Reinhardt i na końcu Hugo.
Przecinek po Reinhardzie bardzo potrzebny, gdyż bez niego wychodzi na to, na co wskazał Mortycjan.

Mam wrażenie, że zmiana decyzji w trakcie pisania tekstowi na dobre nie wyszła. Początek z końcem lekko się "kłócą", co zmniejsza satysfakcję z czytania.

A ja lubię klasykę i faktycznie jest poprawnie... Ale porywające niestety nie było.

Nowa Fantastyka