Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Kolejne opowiadanie osadzone w świecie komiksów – tym razem na warsztat idzie miasto Batmana – Gotham i wymyślony przeze mnie bohater – Revenant. Zamieszczona grafika jest mojego autorstwa – sorry, że w słabej jakości, ale nie mam skanera i musiałem posiłkować się kamerą ;). Zapraszam do czytania i komentowania.
NIE ZABIJAJ
Mężczyzna w kostiumie Mikołaja stał w jednej z wąskich uliczek Gotham City pakując do wielkiego, brązowego wora karabin maszynowy. Było jeszcze dość jasno, mimo że nad miastem wisiały ciężkie chmury, a wiatr smagał grube płatki śniegu mroźnymi podmuchami. Tegoroczną wigilię Terry Barnes zamierzał spędzić inaczej niż zwykle. Miała być pracowita. I dobrze płatna.
Gdy spakował w końcu broń i sprawdził, czy jest odpowiednio zabezpieczona, zarzucił worek na plecy i wyszedł z alejki, wprost między tłum ludzi, spieszących gdzieś w świątecznej gorączce zakupów. Mijający go przechodnie tryskali szampańskim nastrojem, jednak on nie miał ochoty na zabawę. Nie dzisiaj. Dzisiaj bowiem miał sprawy do załatwienia, o których będzie głośno jeszcze długo.
Z rozmyślań wyrwała go jakaś mała dziewczynka w fioletowym kożuszku i błękitnym berecie na głowie.
– Wesołych świąt, Mikołaju. – uśmiechnęła się spod czerwonego, niewielkiego noska. Spojrzał na nią. Mogła mieć nie więcej jak dziesięć lat i dałby głowę, że już ją gdzieś widział.
– Spadaj, mała! – wypalił Barnes i szybko wyminął rodzinę z dzieckiem.
Dzisiaj nie miał nastroju na świętowanie.
♦ ♦ ♦
– Co za gbur! – warknęła szczupła kobieta przed czterdziestką odprowadzając wzrokiem mężczyznę przebranego za Mikołaja. Była niemal pewna, że „Święty” coś jej odpowiedział, ale w tłoku i gwarze, jaki panował na ulicy, nie dosłyszała go.
– Nie przejmuj się, Margaret. – wysoki, smukły mężczyzna w szarym płaszczu przytulił ją do siebie i przyciągnął córeczkę za ramię. – Pewnie ten pan jest w pracy i za mało mu płacą, dlatego jest w takim humorze.
– Co nie znaczy, że ma się wyżywać na dziecku, Phil. – odparła kobieta.
– Oj, nie psujmy sobie tego popołudnia jakimiś bzdurami. – podsumował, po czym zerknął na stojącą przed nim córeczkę. – W domu czeka cię wspaniała niespodzianka, Jessie.
– Więcej prezentów? – zapytała dziewczynka.
– Coś lepszego. – odparł tajemniczo ojciec.
Dziewczynka nagle otworzyła usta i postawiła oczy zupełnie jakby zobaczyła ducha, po czym wskazała palcem na pobliski dach.
– Patrzcie!
Rodzice odwrócili się i spojrzeli w stronę, którą im wskazywała, jednak nie dostrzegli tam nic, prócz pustego dachu i sypiącego śniegu.
– Co tam widziałaś, córeczko? Sanie Mikołaja i jego osiem reniferów? – zapytał ojciec.
– Czy może gwiazdę wigilijną na wschodzącym niebie? – dorzuciła matka uśmiechając się lekko.
– Nie, przyrzekłabym, że tam był jakiś mężczyzna. Może Batman? – zasugerowała dziewczynka.
– Nie sądzę, słodziutka. Batman to tylko MIT. Tak samo jak i człowiek-aligator mieszkający w kanałach i mężczyzna o zielonych włosach rozdający karty z Jokerem. – wyjaśnił mężczyzna. – Albo dziewczyna w klubie, która..
– PHIL! – matka weszła mu w słowo.
Mężczyzna odchrząknął i poprawił kapelusz.
– No cóż, może opowiem o tym kiedy będziesz starsza. – spojrzał na wściekłą żonę, pożerającą go wzrokiem. – W każdym razie wracając do Batmana, on nie jest prawdziwy. Ani żaden z innych cudaków, których rzekomo ktoś widział w nocy na dachach i ciemnych uliczkach. Chodźmy do domu, robi się coraz zimniej…
Phil Johnson otulił ramieniem swoją żonę i powoli przeciskał się między przechodniami, próbując opuścić centrum Gotham.
♦ ♦ ♦
Na dachu jednego z budynków, tuż nad zatłoczoną główną ulicą miasta stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w czarno-bordowym kostiumie i w masce ze stylizowaną czaszką. Na barki narzucony miał gruby płaszcz, a na plecach spoczywały dwie finezyjnie wykonane katany, spięte na klatce piersiowej zamaskowanego potężną klamrą. Poprzez sypiący śnieg, który ograniczał nieco widoczność, nieznajomy obserwował małżeństwo z dzieckiem, lawirujące między spieszącymi się gdzieś obywatelami Gotham. Od czasu do czasu przeskakiwał z dachu na dach, by nieco ogrzać skostniałe członki.
Nie był Batmanem, nie był nawet Robinem. Nazywał się Revenant i choć zaczął stosunkowo niedawno patrolować ulice tego szczurzego miasta, to dał się już nieźle we znaki okolicznym bandziorom. Jego pseudonim coraz szerzej odbijał się echem w półświatku Gotham, co go bardzo cieszyło. Niech te szuje wiedzą, że na scenę wkroczył kolejny mściciel, dla którego losy tego miasta nie są obojętne. I niech żaden z nich nie śpi spokojnie.
Dzisiejszy patrol był póki co dość nudny, ale to miało się zmienić. Gdzieś poniżej, w szarym tłumie rozpalonych świątecznymi zakupami ludzi, czaił się zabójca, a jego celem była rodzina Johnsonów. Po tym, jak w zeszłym tygodniu zeznania Phila Johnsona posadziły prawą rękę mafiosa Maroni’ego – Angelo DiFabio na krześle elektrycznym, młody prawnik stał się celem numer jeden do zlikwidowania. Z tego, co udało się dowiedzieć na mieście wynikało, że przed swoją śmiercią DiFabio wyznaczył kogoś do zamordowania całej rodziny Johnsonów. Revenant przeklął w myślach, przypominając sobie, że nie poznał jeszcze nazwiska zabójcy, choć przycisnął kilku handlarzy bronią zeszłej nocy. Z drugiej strony, w Gotham żyło ponad siedem milionów ludzi…
Mężczyźni, kobiety, dzieci – spieszący się do swoich przyjaciół i rodzin, by zasiąść przy wigilijnym stole. Do przyozdobionych lampkami i choinkami domów. Porządni, uczciwi obywatele Gotham. Pomiędzy nimi czaił się człowiek ze śmiercionośnym narzędziem w dłoniach, który tego szczególnego dnia miał zamiar zakończyć życie trójki niewinnych ludzi.
Revenant nie zamierzał na to pozwolić.
Gdy tylko Johnsonowie zniknęli za zakrętem, zamaskowany mściciel przeskoczył na kolejny dach, z gracją kota wyminął zsyp i przemknął obok dymiącego komina po skosie, skracając sobie tym samym drogę. Roztrzepując biały puch, przykucnął na skraju gzymsu obserwując trójkę obywateli spieszących zapewne do domu. Uśmiechnął się do siebie pod maską – z tej perspektywy miał widok niemal na całą, oświetloną świątecznymi ozdobami ulicę i zamierzał dobrze to wykorzystać nie odstępując Johnsonów ani na krok. Mała Jessie prawie odkryła jego obecność, gdy na piętrowym sklepie z zabawkami Duncana przysłuchiwał się rozmowie rodziny, na szczęście udało mu się zniknąć. Nie zamierzał popełnić tego samego błędu.
Zmagając się z mroźnymi powiewami wiatru przeszywającym całe jego ciało, Revenant poruszał się cicho niczym drapieżny kot, zmieniając co jakiś czas swoją pozycję, by zawsze znajdować się na wysokości rodziny i by w razie czego móc odeprzeć potencjalny atak. Zaczęło się ściemniać, gdy po kilkuminutowym spacerze ośnieżonymi ulicami miasta, Phil Johnson wezwał taksówkę, po czym wsiadł wraz z rodziną do żółtego Chevroleta i powoli odjechali z centrum Gotham.
Widząc jak się sprawy mają, Revenant zeskoczył na schody pożarowe, zsunął się po barierkach i z pełną prędkością przebiegł dwa bloki dalej, gdzie ukryte pod workami śmieci stało jego czerwone Kawasaki Z1000. Chłopak skrzywił się wskakując na zimne siedzisko – wiedział dobrze, że to nie będzie przyjemna podróż, zwłaszcza, że pogoda wciąż się pogarszała. Zacisnął zęby i z piskiem opon ruszył za żółtą taryfą, która właśnie skręcała w Garden Lodge i Simmons. Jeśli potem tego nie odchoruje, to będzie prawdziwy cud.
♦ ♦ ♦
Phil przez całą podróż do domu rozmawiał z żoną i córką, choć myślami był przy niedawnej sprawie DiFabio. Ojciec zawsze tłumaczył mu, że brutalna prawda jest lepsza niż fałsz, jednak teraz nie był już tego taki pewien. Co prawda widział, jak ten gangster DiFabio strzela do bezbronnych ludzi zabijając sześcioro z nich i to samo zeznał przed sądem, ale wciąż nie opuszczało go uczucie, że coś jest nie tak. Jakby jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mu, że coś się jeszcze wydarzy. Że jednak sprawiedliwość nie jest tym, czym można w tym mieście zabłysnąć. Nawet tegoroczne święta były jakieś inne, może przez ten niewidzialny, ciężki głaz, który spoczywał na jego sercu i ostatnimi czasy nie dawał odetchnąć?
Próbował odrzucić te myśli od siebie i robić dobrą minę do złej gry, choćby dla córeczki, która tak bardzo kochała święta i całą tę około-mikołajową szopkę. Starał się i chyba mu wychodziło, bo nawet Margaret, znająca go na wylot, nie zorientowała się, że coś może być nie tak. Choć w sumie to był świąteczny czas – wszyscy się uśmiechali, byli dla siebie mili i radośni, więc i udawać było łatwiej. Nie zamierzał jednak tego przed nią ukrywać i obiecał sobie, że powie żonie o swoich rozterkach tuż po świętach. Nie teraz, niech chociaż wigilię i te kilka dni ma wolne od jakichkolwiek zmartwień.
Nim się obejrzał, dojechali na miejsce, więc Phil zapłacił grubemu taksówkarzowi i wysiadł wraz z Maggie i Jessie z samochodu wprost na zimowe, mroźne powietrze. Gdzieś w oddali szczekał pies, a mężczyzna zerknął na piękny, piętrowy dom skąpany w pływających na wietrze płatkach białego puchu. Na drzwiach wisiała świąteczna gwiazda, a czerwone dachówki przykryła gruba warstwa śniegu. Johnson patrzył na niego przez chwilę, gdy z rozmyślań wyrwał go głos żony, która wraz z Jessie była już za furtką.
– Phil, wszystko w porządku? – zapytała.
– Tak, tak. – odparł prawnik. – Po prostu zamyśliłem się. Święta to taki ciepły czas, przypomniało mi się, jak stawialiśmy ten dom z ojcem. – zełgał.
– Porozmawiacie o tym jutro, jak do nas przyjedzie. – Margaret uśmiechnęła się delikatnie. – A teraz chodź, dziecko ma już dość zimna jak na jeden raz.
– Jasne, już idę.
Gdy mężczyzna zrobił dwa kroki, usłyszał za sobą znajomy głos.
– Witaj, Phil. Wesołych świąt!
Gdy odwrócił głowę, zobaczył przed sobą pulchną twarz księdza z pobliskiej parafii, który osiem lat temu dawał chrzest ich córce. Od tamtej pory kapłan sukcesywnie stawał się przyjacielem rodziny.
– Nawzajem, Ojcze Sebastianie. Co ojca sprowadza w te strony? Dzisiaj wigilia.
– No właśnie, wigilia. – ksiądz uśmiechnął się szeroko, przez co jego twarz przybrała jeszcze bardziej kształt wielkiego ziemniaka. – Byłem odwiedzić Grantów i MacGregorów. U was też byłem, ale nikogo nie zastałem.
– Byliśmy w centrum. Ostatnie zakupy przed świętami, rozumie Ojciec? – Phil po raz pierwszy tego popołudnia uśmiechnął się szczerze i nie na pokaz.
– Rozumiem, rozumiem. Zaplanowałeś już coś na święta, Phil?
– Oczywiście! Brat mojego kolegi z biura przebiera się za Świętego Mikołaja. Zapłaciłem mu wczoraj dwadzieścia dolarów, żeby odwiedził też Jessie. – prawnik spojrzał w kierunku córeczki wbiegającej do domu. – Powinien się pojawić w ciągu godziny.
– Zatem nie zatrzymuję. Raz jeszcze wesołych świąt, Phil. – ksiądz poklepał mężczyznę po ramieniu.
– Tobie również, Ojcze. – Johnson odprowadził grubego kapłana wzrokiem, po czym wszedł na podwórko zamykając drzwi od furtki na klucz. – Nie mogę się doczekać uśmiechu na twarzy Jessie. – powiedział do siebie, ale jakoś bez przekonania.
Będąc niemal w połowie drogi do domu zatrzymał się nagle i odwrócił, rozglądając czujnie po tonącej powoli w ciemnościach okolicy. Miał dziwne wrażenie, jakby ktoś na niego patrzył, ale nikogo nie dostrzegł.
Po osiedlu rozniosło się ujadanie jakiegoś psa, gdy Phil zniknął za drzwiami swego domu przy High Street.
♦ ♦ ♦
Revenant przycupnął na dachu jednego z domków jednorodzinnych w sąsiedztwie Johnsonów i obserwował rzeczoną rodzinę próbując powstrzymać szczękanie zębami i rozcierając dłonie, by je nieco rozgrzać. Zamaskowany mściciel miał nadzieję, że zabójca w końcu się pojawi, bo jak tak dalej pójdzie, to przymarznie do tego dachu. Przypomniał sobie, jak kiedyś wraz z rodziną spędzał świąteczny czas, jednak po wydarzeniach ostatniego roku nie potrafił się już cieszyć czymś tak niewinnym jak wigilia.
Mężczyzna nawet nie wiedział, ile czasu minęło mu na czekaniu i wpatrywaniu się w oświetlone okiennice domu Johnsonów. W mieście nastał już świąteczny czas i nic prócz sypiącego śniegu nie poruszało się po pustych ulicach. W końcu jednak coś zaczęło się dziać. Od strony centrum, na pogrążonym w ciszy i spokoju osiedlu domków jakiś nieznajomy rozważnie i ostrożnie stawiał kolejne kroki na ośnieżonym chodniku. Revenant najciszej jak mógł zsunął się z dachu i zmienił pozycję, by mieć lepszy wgląd na sytuację.
W blasku latarni dostrzegł skradającego się mężczyznę w stroju Mikołaja, który bynajmniej nie wyglądał na kogoś, kto rozdaje prezenty i rózgi w ten świąteczny czas. Gdy „Święty” zerkał co jakiś czas na kartkę w dłoni, Revenant przemknął między zaparkowanymi samochodami, przeskoczył przez ogrodzenie domostwa Johnsonów i zwinnie niczym kot wspiął się na dach, nie robiąc przy tym najmniejszego hałasu. Przyczaił się tuż nad gankiem i spowity w mroku oczekiwał nadejścia „Mikołaja”.
♦ ♦ ♦
Barnes przeklinał w myślach cały ten wigilijny wieczór – było mu zimno, był głodny i jakby tego było mało, nie mógł znaleźć tego pieprzonego domu w labiryncie posiadłości. Co chwilę zerkał na kartkę, którą dostał razem ze zleceniem i trafiał go szlag. Nawet pozytywne myślenie o okrągłej sumce czekającej na niego po wykonaniu roboty nie poprawiało mu nastroju.
Klucząc między domami, z ciężkim karabinem zawieszonym w worku na plecach, w końcu odnalazł rzeczoną chatę. Przez chwilę przyglądał jej się i stwierdził, że sam mógłby w takiej mieszkać – może mu się nawet trafią jakieś fanty po wykończeniu tej rodzinki? Uśmiechnął się do tych myśli, poprawił sztuczną brodę i rozejrzał się po okolicy, by być pewnym, że nikt go nie śledzi.
Jak okiem sięgnąć, nie widać było żywej duszy. Ulica wciąż była cicha i spokojna, co wydawało się dość niepokojące. Barnes stwierdził nawet, że gdyby nie wigilia i fakt, że wszyscy normalni ludzie spędzają ją w domach, podejrzewałby, że ktoś zastawił na niego pułapkę. Obejrzał się za siebie jeszcze dwa razy, po czym przeskoczył furtkę i ruszył w kierunku drzwi wyciągając powoli z worka karabin.
Nie zdołał nawet wejść na werandę, gdy nagle, jakby znikąd, stanął przed nim zamaskowany, postawny mężczyzna. Barnes’a aż ścisnęło w dołku i musiał przyznać, że nieźle go przestraszył ten przebrany cudak. Drżącą dłonią trzymał rękojeść broni i palec na spuście, a czarne żelazo wciąż ukryte było częściowo w worku.
– Co do cholery?! Zejdź mi z drogi, człowieku!
Obaj przyglądali się sobie przez dłuższą chwilę, gdy nagle odezwał się nieznajomy. W jego szorstkim, chłodnym niczym stal głosie było coś bardzo nieprzyjemnego.
– Jeśli udowodnisz mi, że w tym worku nie masz nic oprócz prezentów, że przyszedłeś do tej rodziny tylko po to, by razem z nimi cieszyć się z magii świąt, puszczę cię wolno.
Barnes nie zamierzał niczego udowadniać, zwłaszcza jakiemuś cudakowi w masce. Szybkim ruchem sięgnął do worka chwytając za karabin. Najpierw musiał się rozprawić z tym psycholem, któremu wydawało się chyba że jest Batmanem, a potem z Johnsonami – co prawda narobi trochę hałasu w okolicy, ale co tam. Liczy się wykonanie zlecenia.
♦ ♦ ♦
– Wesołych świąt. – mruknął Revenant i z nieludzką szybkością rzucił się w stronę zabójcy.
Nim ten zdążył unieść broń, zamaskowany mściciel wymierzył mu potężne kopnięcie w twarz, wybijając „Świętemu” kilka zębów i sprawiając, że biała broda zabarwiła się na czerwono. Zabójca uderzył z impetem o ośnieżony podjazd i chwycił się za twarz. Spomiędzy jego palców krew płynęła jak woda z wartkiego strumyka.
Revenant nie czekał, aż tamten się podniesie. Podbiegł bezgłośnie i uderzył z impetem po raz kolejny, tym razem kolanem. Coś nieprzyjemnie chrupnęło w nosie adwersarza i „Mikołaj” zwalił się ciężko bez życia, a broń wylądowała w gęstym śniegu nieopodal. Tę wigilię bandzior z pewnością zapamięta na długo.
Zamaskowany podszedł do niego, sprawdził puls a następnie zerknął do worka. Okazało się, że w środku znajduje się zapasowy komplet stroju „Świętego”. Do głowy przyszedł mu pewien pomysł, jednak najpierw musiał posprzątać ten bałagan. Chwycił nieprzytomnego zbira za nogę i pociągnął go po śniegu za dom. Tam bez problemu otworzył drzwi do piwnicy i delikatnie ułożył ciało na hałdzie węgla pod ścianą. Za to, co chciał zrobić Johnsonom, powinien był go zostawić, żeby zamarzł, ale to nie było w stylu Revenanta. Potem się nim zajmie, teraz miał inną rolę do spełnienia, a ta kupa gnoju będzie nieprzytomna jeszcze długi czas.
♦ ♦ ♦
– Może coś się stało? Już jest prawie dziesiąta. – Margaret spojrzała na zegarek i przeniosła wzrok na skonsternowanego męża.
– Mamo, czy coś cię martwi? – zapytała nieśmiało Jessie wcinając resztki wigilijnej wieczerzy.
– Nie, córeczko, wszystko w porządku. – ojciec uśmiechnął się do niej. – Po prostu Mikołaja nigdzie nie widać, ale pewnie ma dzisiaj mnóstwo roboty i się spóźni.
Wtem rozległo się głośne pukanie do drzwi. Phil uśmiechnął się z ulgą wypisaną na twarzy, po czym ruszył przez przedpokój, by zobaczyć, kogo niosło o tej porze. Margaret i Jessie słyszały jakieś stłumione rozmowy dochodzące z głębi domu, a chwilę później Phil wrócił do salonu z mężczyzną w stroju brodatego dobroczyńcy.
– ŚWIĘTY MIKOŁAJ!! – Jessie poderwała się od stołu, a jej oczy zabłysły szczerą radością.
– A któż inny mógłby przyjść odwiedzić małą, grzeczną dziewczynkę w wigilię Bożego Narodzenia? – Revenant próbował upodobnić swój głos to tonu staruszka z Laponii i stwierdził, że naprawdę nieźle mu to wychodziło.
Jessie podbiegła z uśmiechem od ucha do ucha wypisanym na twarzy i przylgnęła do niego, wtulając się mocno.
– To najlepsze święta, jakie miałam! – wypaliła z entuzjazmem.
– Nie tylko ty, Jessie, nie tylko ty… – Revenant uśmiechnął się spod sztucznego wąsa, przypominając sobie nieprzytomnego bandziora w piwnicy i dobrze wykonaną robotę dzisiejszego wieczora.
END
Uwielbiam Gotham City za to, że cokolwiek by się tam działo, to przeważnie ma jakiś związek ze świętami ;D. Może przesadzam, ale od razu przypominam sobie ekranizację Tima Burtona, kiedy Mroczny Rycerz stawał do walki z Pingwinem. Końcówka wywołała we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony, pasuje mi to do klimatu komiksów, bo z tego co pamiętam, batman lubił od czasu do czasu wyskoczyć z podobnym gestem. Z drugiej strony, wyobrażałem sobie Revenanta jako większego hardkora (w końcu koleś nosi maskę czaszki). No i myślałem, że skończył się sezon na majtki noszone na spodniach ;). Ale opowiadanie jak najbardziej zacne. Pozdrawiam.
Bo Święta to taki radosny czas... zwłaszcza w Gotham :P. "Powrót Batmana" Tima Burtona to moja ukochana część :). Chyba najlepiej mi wychodzą opowiadania "komiksowe" i takie, gdzie sypie śnieg :P. Dziękuję za pozytywną ocenę i cieszę się, że Ci się podobało. Moja Żona też nie lubi majtek noszonych na spodniach (dlatego jest fanką Nightwinga), ale skoro Batman nosi, to Revenant też musiał! :D Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że jeszcze uda Ci się coś poczytać o Revenancie bądź Frozen, która to jest postacią wymyśloną przez Żonę ;).
Po raz drugi świtnie przeniosłeś język amerykańskiego komiksu na język opowiadań. Szkoda tylko, że bohater nie użył tych swoich bajeranckich mieczy. Swoją drogą Mikołaj-zamachowiec chyba nie do końca był przygotowany do pracy skoro na początku minął się z swoimi celami i nawet nie zauważył tego.
@ Draquo Storm: dlatego na początku zaznaczyłem, że gdzieś już widział tę dziewczynkę, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Tutaj zostawiłem otwartą furtkę dla czytelnika - może widział ją na zdjęciu, które pokazali mu henchmani DiFabio? A może gdzie indziej? Co nie zmienia faktu, że zabójca był z niego marny :P. Kolejne opowiadanie z Revenantem jest w fazie powstawania, dziękuję za pozytywną ocenę i miło mi, że kolejna komiksowa opowieść się podobała :). Pozdrawiam!