Ogromny Airbus A300 majestatycznie wznosił się w stronę wschodzącego słońca.
Samolot był wiekowy, ale lśnił fabryczną świeżością, gdyż niedawno wrócił z generalnego przeglądu.
Przegląd maszyny wykonano w zakładach, w których niegdyś powstawała. Trwał on dokładnie rok i trzy miesiące, w tym czasie antyczny płatowiec został rozebrany do najmniejszej śrubki, a następnie odbudowany w nowej, znacznie ulepszonej wersji.
Obecnie nie było go w ogóle słychać, nie pozostawiał żadnych śladów spalin i mknął po błękitnym niebie niczym biały duch, którego pcha niewidzialna ręka postępu i nieposkromiona wiara geniuszu ludzkiego.
Była to zasługa najnowszej generacji silników będących prawdziwym majstersztykiem i pokazem kunsztu inżynierów z przeróżnych krajów.
Nowe silniki spalały mniej paliwa niż starsze modele, miały znacznie prostszą budowę i generowały trzy razy większą moc.
Ich produkcja stała się prawdziwą żyłą złota dla koncernu Rolls-Royce, który zyskał zamówienia na następne kilkanaście lat, miał wspaniałe perspektywy rozwoju i szansę na sprzedaż wielu drogich licencji.
Złośliwi twierdzili, że podpisywanie kontraktów było kontrolowane przez rząd, który miał regularnie wymuszać niekorzystne dla wytwórcy zapisy. Mówili, że może chodzić o gigantyczne podatki z tytułu produkcji i dystrybucji i w świetle kolejnych przecieków i artykułów w prasie stawało się to coraz bardziej prawdopodobne.
Idealnie pasowało tutaj stare i znane powiedzenie „Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy”, niemniej jednak gra toczyła się nie tylko o ogromne pieniądze, ale również o przetrwanie gatunku ludzkiego, który musiał oszczędzać cenne paliwo i ochraniać coraz bardziej zanieczyszczone środowisko naturalne.
Samolot z rewolucyjnymi silnikami Trent wzniósł się w końcu do wysokości przelotowej, w jego sterylnie czystej kabinie wciąż panowała cisza i spokój, a nieliczni pasażerowie czytali albo drzemali.
Mężczyzna na miejscu 21D uporczywie wpatrywał się w atrakcyjną długonogą stewardessę, która w przejściu między rzędami pchała wąski metalowy wózek z przeróżnymi napojami i przekąskami.
– Do you want sandwich? Cheese or chicken? Would you like to drink something? – Dobiegały do niego powtarzane po wielokroć te same pytania.
Westchnął pod nosem.
Miała wdzięczny głos, była zdecydowanie w jego typie i poruszała się z niezwykłą klasą i gracją.
Szkoda, że nie mógł się z nią umówić.
Siedział i siedział, a jego myśli jak na ironię krążyły nie tylko wokół dziewczyny, ale również wokół tego co działo się w jego nieudanym związku, który wciąż próbował reanimować.
Nagle zamarło mu serce, a żołądek podszedł aż do samego gardła. Rozejrzał się gwałtownie i otworzył ze zdziwienia usta.
„Zwariowałem”. – Przeszło mu przez myśl. „Ja pierdolę, mam zwidy i zwariowałem, albo umarłem i to koniec”.
Nadal znajdował się w samolocie, ale to z pewnością nie był nowoczesny Airbus.
Zmienił się dźwięk silników i wszystko drżało niczym paralityk w trakcie ataku, zaś kabina była znacznie mniejsza i bardziej okrągła niż w A300. Znajdowały się w niej tylko dwa a nie sześć rzędów siedzeń, ściany zrobiono z metalu, a nad głowami ludzi brakowało zamykanych schowków.
Wyjrzał przez okno.
Małe srebrne skrzydło i niewielki silnik ze śmigłem.
Serce biło mu coraz szybciej, gdy nerwowo przerzucał rzeczy, które włożono w kieszeni fotela tuż przed jego nosem:
Magazyn pokładowy Swiss.
Lista towarów wolnocłowych.
Torebka na nudności.
Opakowanie po batoniku sztuk jeden.
Lista awaryjna DC3.
Gwałtownie rozpiął sprzączkę pasa i zaczął sprawdzać kieszenie spodni. Nie wyczuł komórki, klucze wyglądały na te same, a portfel…
Portfel był całkiem nowy i zrobiony z najprawdziwszej skóry.
Od razu wiedział, że nie jest jego.
Trzymał go przez chwilę w rękach i delektował się przyjemną w dotyku fakturą, potem zbliżył do twarzy i powąchał. To było oszałamiające przeżycie i uczta dla zmysłów i żałował, że nigdy nie było go stać na zakup takiego cacka.
Rozpiął delikatnie zewnętrzne zapięcie i rozłożył to skórzane cudo.
Przez całą szerokość portfela biegła przegródka, w której znalazł kilkanaście papierowych Euro i Franków, jak również książeczkowy papierowy dowód na nazwisko Müller i wejściówkę do opery z tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku. Nie było nigdzie kieszonki na bilon, za to z przodu w poziomych przegródkach znajdowało się kilka kart kredytowych, również wystawionych na nazwisko Müller.
„Alles Müller oder was”. – Przypomniała mu się stara natarczywa reklama z telewizji.
Przyglądał się dokumentom na obce nazwisko i niewątpliwie swojej twarzy, gdy usłyszał dokładnie nad sobą:
– Do you want sandwich with cheese or chicken? Would you like to drink something?
– Sandwich mit Käse bitte und Wasser mit Gas. – Nie wiadomo dlaczego odpowiedział po niemiecku.
Stewardessa bez mrugnięcia okiem podała kanapkę z serem i małą plastikową szklankę, którą od razu postawił na rozłożonym stoliku.
Zaczął analizować całą sytuację.
Wiedział, że wsiadł do samolotu z Warszawy do Zurychu i wiedział, że było to w dwa tysiące siedemnastym. Pamiętał tłok w terminalu, rzęsisty deszcz, który wciąż padał i narzekania pasażerów na dyktaturę małego kurdupla.
A potem nagle znalazł się tutaj gdziekolwiek to było… mrugnął oczami i wszystko się zmieniło.
Zjadł szybko swoją przekąskę i wypił wodę myśląc, że koniecznie trzeba dowiedzieć się coś więcej.
Na początek bagaż.
Czy miał jakiś bagaż podręczny?
Złożył stolik i gwałtownie wstał.
Otwarte miejsce nad głowami nadawało się co najwyżej na małe aktówki. Nie znalazł tam nic ciekawego, nad jego siedzeniem nie było walizki ani torby na laptopa, leżała za to maska tlenowa i czyjś płaszcz.
Po kręgosłupie przeszedł go lodowaty dreszcz.
„Tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty, tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty, kurcze co wtedy było? PRL, Gierek chyba też, Duże Fiaty, drużyna Górskiego, Polska w finale Mistrzostw Świata, chociaż nie, to było raczej później” – myślał coraz bardziej gorączkowo. „Bokobrody, pekaesy, Autosany, ogórki i parówki, ja pierdolę, nie ma laptopów, nie ma empetrójek, nie ma YouTube, Netflixa ani Googla. Boże, na jakim zadupiu ja jestem?”
Oparł się ciężko o półkę, uspokoił trochę oddech, potem usiadł i machinalnie zapiął antyczny pas.
Główkował i główkował, ale nic mądrego nie wymyślił.
Od huku silników rozbolała go głowa, dodatkowo w tym samolocie było zdecydowanie za duszno, a winna była pasażerka, która dwa rzędy dalej paliła śmierdzącego kiepa. Nikomu to nie przeszkadzało, więc nie miał pojęcia czy powinien wstać i stanowczo poprosić ją o zgaszenie śmierdziucha czy nie.
Dziwny mały stary samolot, ubrania retro i palacze.
Dalej nie wiedział jak się tu znalazł ani co go czekało.
Mógł tylko czekać.
Założył, że nie należało robić problemów ani nikogo pytać, bo zapewne od razu znalazłby się w kaftanie czy innym obcisłym wdzianku z gustownym zapięciem z tyłu.
Nagle zapaliły się światełka zapięcia pasów, które tutaj znajdowały się na ścianie bocznej.
– Ladies and gentlemen. Ten minutes to landing.
Stewardesa przeszła i sprawdziła wszystko z iście stoickim spokojem, a dosłownie chwilę potem samolot zaczął schodzić ostro w dół.
Mężczyzna poczuł się jak na wesołym miasteczku, gdy ujeżdżał metalowego byka i jak wtedy, gdy zjeżdżał z osiemdziesięciometrowej wieży. Wróciły wspomnienia i dlatego chwycił się kurczowo fotela i zamknął oczy. Zrobiło mu się niedobrze, na szczęście jednak nie zwymiotował i wytrzymał nawet wtedy, gdy maszyna uderzyła twardo w ziemię i trzy razy się od niej odbiła.
„W końcu” – pomyślał, otworzył oczy, zamrugał i z obawą wyjrzał przez okienko.
Lotnisko na szczęście wyglądało na stary dobry Zurych, nie zgadzały się tylko samochody obsługi i… stojące tam maszyny. Na płycie bardzo wyraźnie widział wiele antycznych samolotów ze śmigłami, było tam też kilkanaście odrzutowców, a niektóre z nich miały płaskie i dziwne silniki zaraz przy kadłubie.
„Boże, to Comety”. – Zdał sobie nagle z tego sprawę.
Znał je z filmów National Geographic i nie mogło być mowy o pomyłce.
Tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty, Comety, DC3, to było przerażające, ale przynajmniej układało się w jakąś spójną całość.
Kołowali do terminala, gdzie podłączono rękaw. Wysiadł wraz ze wszystkimi, ze wszystkimi poszedł też do punktu odbioru bagażu.
Był ciekaw, czy ma coś ze sobą. Czekał cierpliwie, aż wszyscy odejdą, w końcu po kilkunastu minutach na pasie widać było jedną jedyną walizkę.
„Müller”. – Tyle przeczytał na przywieszce.
Wziął walizkę i jak gdyby nigdy nic przeszedł przy zielone wyjście przy celnikach.
Za drzwiami stał szofer w pełnej liberii z kartką „Herr Müller”. Pan uśmiechnął się przyjaźnie na jego widok, więc podszedł. Chciał się coś zapytać, ale tamten tylko wziął jego bagaż, a potem przyłożył palec do ust, delikatnie skłonił się z szacunkiem i pokazał ręką, żeby iść za nim.
Powoli przeszli do limuzyny na parking dla VIP-ów, gdzie czekał Rolls-Royce rocznik pięćdziesiąt dziewięć.
Błyszcząca czerń podkreślała elegancję limuzyny, która wyglądała jakby wyjechała z fabryki.
Wsiadł.
Wnętrze było niezwykle luksusowe i wykończone żółtą skórą, a na barku czekał przygotowany kieliszek z napojem. Wziął go i skosztował, a następnie podniósł kieliszek i dokładnie przyjrzał się zawartości.
Cydr. Doskonały. Chłodny. Klarowny. Jeden z mocniejszych. Dokładnie taki jak lubił.
Uśmiechnął się do kierowcy, który patrzył się na niego w lusterku wstecznym.
Zaczął powoli pić ten doskonały napój, podczas gdy klasyczna muzyka dodawała nastroju.
To był Wagner, którego uwielbiał.
Kierowca odwzajemnił uśmiech, następnie zamknął szybę oddzielającą przednie siedzenia od przedziału pasażerskiego.
Ruszyli.
Auto wręcz płynęło nad jezdnią, muzyka uspokajała, a on patrzył się na przesuwające się powoli za oknem budynki.
Był coraz bardziej senny i senny aż w końcu nie wiadomo kiedy zasnął.
***
Obudził się w pokoju z widokiem na góry. Dwa skórzane fotele, kanapa, łóżko, szklany stolik, luksusowy dywan na podłodze, a na ścianie reprodukcja „Słoneczników” Van Gogha i ogromny płaski telewizor.
Siedział na fotelu dentystycznym przymocowanym na stałe w centralnym miejscu podłogi. Był do niego całkowicie przywiązany szerokimi skórzanymi pasami, miał również założony wenflon do kroplówki i podłączone elektrody do monitorowania funkcji życiowych, które prowadziły do aparatów stojących na szafce obok.
– „Pik, pik, pik”. – Słychać było miarowy i dosyć przyjemny dla ucha pisk.
Coś mu mówiło, że tak wygląda prywatna klinika dla bogaczy i przygotowanie do zabiegu, na który niekoniecznie może chcieć się zgodzić.
Stała przed nim wielka kamera, ubrany był w szpitalne ciuchy z dziurą na tyłku i czuł cewnik, a to tylko potwierdzało niewesołe przypuszczenia.
Przychodziły mu na myśl różne mądre i głupie rzeczy, które analizował robiąc głupie miny i gapiąc się w archaiczny obiektyw.
Wiedział, że ktoś mógł porwać go dla jego cennych organów.
To najbardziej oczywiste, ale nie do końca przekonywujące, bo miał swoje lata i lepiej byłoby te organy wyhodować.
Lepiej i taniej.
Inna możliwość była taka, że oni, kimkolwiek są, wypompują całą krew, a potem zabiją, potną, rozpuszczą i nikt nigdy nie dowie się, że tu był.
Mógł być królikiem, któremu coś podadzą i to rozwali go od środka, gdy będzie konał w męczarniach.
Tak się działo w filmach.
Była jeszcze możliwość, że zostanie bohaterem i spłonie w blasku fleszy. Tak się składało, że po serii katastrof wahadłowców nikt nomen omen nie palił się do latania i NASA nieustannie szukała ochotników, którzy mieli ochotę posadzić dupę na setkach ton wybuchowego paliwa i polecieć w górę niczym struś pędziwiatr.
Może wyślą go na orbitę?
Różne takie głupoty przychodziły mu do głowy, ale tak naprawdę tylko maskował swój wzrastający niepokój. Myślał i rozglądał się niepewnie, gdy usłyszał pukanie. Uznał, że to go nie obchodzi, pukanie tymczasem się powtórzyło, a chwilę później do pokoju wszedł blondynek w białym szpitalnym kitlu.
– Dzień dobry – odezwał się czystą polszczyzną. – Przepraszam, że pan czekał, wpierw zrobię kilka prostych badań, a potem wszystko wyjaśnię.
Mężczyzna wprawnie założył na jego ramię czarną opaskę do mierzenia ciśnienia, sprawdził tętno, zaświecił małą latarką w oczy, pobrał próbkę krwi i dokładnie obejrzał jamę ustną.
– Doskonale, tylko kilka korekt i będzie pan jak nowy. Proszę się jednak nie martwić. Ma pan pełen pakiet i wszystko doprowadzimy do ładu.
– Ale jaki pakiet? Nic nie rozumiem. Rozwiążcie mnie. Leciałem samolotem i nagle wszystko się zmieniło. Dlaczego jestem związany?
Tamten coś sprawdził na tablecie, który przyniósł, a następnie powiedział tonem przyjaznego lekarza domowego który przyszedł do ciężkiego przypadku:
– Przepraszam, myślałem, że psycholog z działu przeniesień już z panem rozmawiał. No dobrze. Jestem lekarzem, a nie fachowcem od całej procedury. Wiem tylko, że nie możemy przedłużać życia, możemy za to powodować, że nasi klienci żyją wiecznie. Piękna sprawa. Znajdujemy sobowtóra w innym świecie i przenosimy go tutaj, a następnie łączymy jego wspomnienia ze wspomnieniami naszego klienta. Bezbolesne. Jak mówiłem pełen pakiet.
– Tutaj, czyli gdzie do jasnej cholery? – Mimowolnie podniósł na medyka głos.
– Do Szwajcarii oczywiście. Mamy najlepszy pakiet na świecie, a pan wybrał Sanitas, który zwraca koszty wszystkich zabiegów korygujących pana sobowtórów. I to całkiem za darmo.
– Jaki pan? Jakich sobowtórów? Ja tego naprawdę nie rozumiem. Nic nie wybierałem i dajcie mi spokój. – Próbował być spokojny, ale ze zdenerwowana drgała mu szczęka.
– Proszę się nie denerwować. Przepraszam ponownie, jestem przyzwyczajony do tego, że transfer został już zrobiony i że rozmawiam z naszym drogim klientem. Pana mogę tylko zapewnić, że wszystko będzie absolutnie bezbolesne i że nie będzie żadnych skutków ubocznych.
– Czyli teraz mogę zginąć a wy mnie wskrzesicie?
– W pewnym sensie. Po przeprowadzeniu procedury będziemy mogli wskrzesić pana osobowość i wspomnienia w nowym ciele. Czasem trzeba jeszcze zrobić jakieś korekty, żeby wyglądał pan jak poprzednik, ale to detal. Oczywiście wszystko jest w pakiecie i za nic nie trzeba dopłacać.
– A jeśli się zabiję?
– To samo.
– A jak nie chcę?
Jego rozmówca posmutniał.
– Proszę pomyśleć jakie możliwości pan zyskuje. Sobowtóry są najczęściej młodsze. Może pan przeżyć ten sam wiek i mieć doświadczenia wielu innych osób, może pan mieć więcej dzieci, a na dodatek jest pan na równi z gwiazdami. Keanu Reeves. Alec Baldwin. Nicolas Cage. Liam Neeson. Peter Dinklage. Sylvester Stallone. Justin Timberlake. Kathy Bates. Bruce Willis. Hugh Grant. Orlando Bloom. Chuck Norris. Jack Gleeson… a nawet… – Tutaj lekarz szeroko się uśmiechnął zawieszając na chwilę głos. – …a nawet Jennifer Lawrence. Oni wszyscy korzystają z naszych usług i są z nich niezwykle zadowoleni.
– Jezu, człowieku, ja mam rodzinę i dzieci, nie chcę mieć nic wspólnego z waszym jakimś tam chorym programem. Odeślijcie mnie, bo was pozwę. – Zaczął krzyczeć i rzucać się nie zważając dosłownie na nic.
Tamten milczał, a po chwili zaaplikował mu jakiś środek.
Nie widział co lekarz mu wstrzyknął, ale w kilka minut powoli przyszło otępienie.
Czuł, że może odpłynąć, więc resztką sił zapytał się cichym zrezygnowanym głosem:
– Możecie? Czy możecie mnie odesłać?
– To częste pytanie. Z tego co się orientuję światy dzieli duża bariera i z przeniesieniem wiąże się użycie dużej energii. Nie można tego robić, ot i tak, w dowolnej chwili w dowolne miejsce. Gdyby popracował pan kilkanaście lat i podwyższył składki, to kto wie… może dostałby pan opcję deluxe zamiast premium. Bez niej możemy zaproponować jedynie świat ciemny. Piekło. Czyściec. Mrok. Różnie go ludzie nazywają, na pewno jednak nie jest tam przyjemnie.
Tamten gadał brednie, tego było już za dużo nawet jak na niego, więc znów zaczął się drzeć i rzucać:
– Bandyci, mordercy, chuje niemyte!!!
– Proszę pana, to nie pomoże. – Lekarz popatrzył się z lekkim politowaniem i zażenowaniem, potem znowu wstrzyknął coś do kroplówki podłączonej do jego ręki.
I Müller zasnął.
***
Gdy się obudził, to zobaczył, że zajmuje się nim piękna dentystka. Nie mógł nic zrobić, bo unieruchomiono go, włączając w to usta, szyję i język. Bolało jak diabli, ale mógł tylko czekać aż kobieta skończy borować i robić różne inne poprawki.
Potem przyszła kosmetyczka i fryzjer. Oni również nie odzywali się ani słowem. Próbował kilka razy zagadać, ale pokazywali tylko gestem, że muszą milczeć.
Po ich wyjściu nic się nie działo. Siedział i siedział na tym przeklętym fotelu i zastanawiał się, czy zwariował czy nie. Nie wiadomo jak długo to trwało, ale w końcu znowu zasnął.
***
Obudził się, gdy w pokoju nikogo nie było. Na czole miał wyraźnie przyklejonego sztucznego członka, a usta i nos zasłaniała przezroczysta maska do oddychania z mocną gumką, która przechodziła wokół głowy.
Przyszedł znajomy już lekarz i zaczął mówić:
– Zaczęliśmy transfer wspomnień. Poproszę się odprężyć, wtedy wszystko będzie łatwiejsze. Pański mózg nie zostanie oczywiście uszkodzony, dostał już pan odpowiednie środki na poprawę pamięci.
Zaczął się rzucać, ale tamten odkręcił zawór z gazem, który był przesyłany rurką do jego maski.
Poczuł fiołki i zaczął odpływać.
„To już trzeci raz dzisiaj, jakaś mania czy co?” – To było ostatnie co przyszło mu do głowy…
***
Obudził się w pokoju, który skądś znał.
Leżał na łóżku.
Pamiętał, że tydzień temu leciał na konferencję biznesową, ale zawiódł samolot i się spóźnił. DC3 nie miały zbyt dobrej opinii. Były małe i hałaśliwe, a jego firma przypadkiem miała szansę na wygryzienia ich z rynków.
Tak się szczęśliwie składało, że był jednym z szefów korporacji Airbusa, członkiem wielkiej europejskiej rodziny, który reprezentował w niej Szwajcarię.
Rok temu otworzyli projekt A300. Odrzutowiec, który miał zmieść z powierzchni ziemi Lockheeda i Boeinga. Samolot zrodzony z marzeń, który będzie lepszy niż wszystko inne na świecie.
Był trochę zdezorientowany, bo nie wiedział jak tu się znalazł ani jaki jest dzień tygodnia, ostatnie co pamiętał to przejażdżka na nartach, skok z helikoptera i faceta, który wyciągał broń.
Wzdrygnął się i rozejrzał po pokoju.
Piękny widok z okna na góry, dobrze zaopatrzony barek, wygodne prezydenckie łoże.
„Sekretarka się postarała” – pomyślał z uznaniem.
Nie pamiętał jej, ale jako prezes na pewno musiał ją mieć. To było jasne.
Usłyszał pukanie do pokoju.
– Chwileczkę – krzyknął, następnie wstał, założył elegancką błękitną koszulę i popielate spodnie, podszedł do drzwi i szeroko je otworzył.
Stał tam mężczyzna w drogim garniturze od Armaniego, który miał przy sobie również całkiem ładny czarny neseser z krokodylej skóry.
– Dzień dobry. – Mężczyzna odezwał się najczystszą polszczyzną i zniżył głos, żeby nie usłyszała go kobieta w czerwonej sukni idąca za nim korytarzem. – Jestem lekarzem z obsługi tej placówki i przepraszam, że pan czekał, zrobię kilka prostych badań, a potem wyjaśnię, jak się pan tutaj znalazł
– Nic nie rozumiem z tego co pan mówi, proszę tu zaczekać, a ja coś potwierdzę.
Człowiek wyglądał na normalnego i pokazał identyfikator, więc zostawił przy nim lekko uchylone drzwi, a następnie z ciekawością podniósł słuchawkę telefonu stojącego przy stoliku:
– Recepcja, słucham. – Usłyszał miły kobiecy głos.
– Dzwonię z pokoju, z pokoju… Właściwie nie wiem którego i chciałbym się zapytać, czy wysyłali państwo do mnie lekarza.
– Apartament dla VIP-ów, jak najbardziej, doktor Pawlowsky.
To mu wystarczyło, więc odłożył słuchawkę i kiwnął tamtemu, że może wejść.
Lekarz założył mu na ramię opaskę do mierzenia ciśnienia, sprawdził tętno, zaświecił małą latarką w oczy, pobrał próbkę krwi i dokładnie obejrzał jamę ustną.
– Doskonale, tylko kilka korekt i będzie pan jak nowy. To co powiem będzie może szokiem, ale miał pan poważny wypadek dokładnie tydzień temu. Proszę się jednak nie martwić. Ma pan pełen pakiet i wszystko doprowadziliśmy do ładu.
– Ale jaki pakiet? Nic nie rozumiem.
– Pakiet opieki zdrowotnej oczywiście, najlepszy z możliwych, proszę o kontakt, gdyby Pan się źle poczuł albo potrzebował jakiejkolwiek pomocy.
Lekarz podał mu wizytówkę i dodał:
– Może pan dzwonić całą dobę, a ja z przyjemnością odpowiem na każde pytanie. Czy chce pan teraz coś wiedzieć?
– Ale ja nic nie pamiętam…
– Uderzył się pan w głowę, to niestety normalne. Proszę odpoczywać i dużo pić. Czy coś jeszcze?
– Nie, dziękuję.
– Doskonale, życzę wobec tego miłego dnia
Lekarz wyszedł, a on otworzył winko z barku i popijając je długo myślał o tym co usłyszał, a potem ponownie podniósł słuchawkę:
– Recepcja, słucham. – Usłyszał miły kobiecy głos
– Dzwonię z pokoju dla VIPów i chciałbym zamówić coś do jedzenia.
– Czy wybrał pan coś z karty?
– Jeszcze nie, to może to co ostatnio?
– Doskonały wybór.
Odłożył słuchawkę, następnie wstał i rozejrzał się po szafie, gdzie zobaczył idealnie skrojone garnitury i równo ustawione buty.
Usłyszał pukanie do pokoju.
„Szybcy są” – pomyślał i od razu otworzył.
– Pańska kolacja sir, risotto, ślimaki i bombowa niespodzianka. – Wszedł kelner pchający wózek z kolacją, a za nim jakiś pan w garniturze.
– A pan to kto? – zapytał się jegomościa w gajerze.
Ten się w ogóle nie zdziwił, co było dziwne samo w sobie, niemniej jednak odpowiedział usluznie po wyjściu kelnera:
– Pański sekretarz, prosił pan o informacje na temat spotkań w przyszłym tygodniu
– Zostań… palancie. – Nie wiadomo skąd wzięło mu się to słówko, ale poczuł nieodpartą chęć, żeby je powiedzieć i sprawdzić jak tamten zareaguje.
Sekretarz nawet nie wzruszył powieką, widocznie był przyzwyczajony do wyzwisk i napadów wściekłości swojego szefa.
Miło było mieć władzę.
– W poniedziałek jest zebranie rady nadzorczej, we wtorek będziemy zwiedzać fabrykę w Saint-Nazarre i oglądać makiety wnętrz, w środę ma pan spotkanie z przewodniczącym rady europejskiej. Pozwoliłem sobie przygotować streszczenie raportu kwartalnego i tezy, które będą tam omawiane.
Podniósł poziomo rękę i pokazał pionowo opuszczonym palcami wypychający gest:
– Zostaw i spadaj.
Tamten wyszedł, a on westchnął ciężko.
Miał wrażenie, że coś jest nie tak, ale nie wiedział co.
***
Zebranie rady było rzeczywiście niezwykle nudne. Raporty, raporty, raporty i masa pustych słów o optymalizacjach, cięciu kosztów i efektywności, a wszystko podlane korporacyjnymi zagrywkami o władzę.
Nie miał do tego głowy i wraz z innymi zatwierdzał decyzje, które podejmowali inni. Rodzaje śrubek. Oszczędność materiału na wloty powietrza do klimatyzacji. Wzór materiału na tyły foteli. Grubość blachy na skrzydłach. Wielkość schowków. I tysiące innych rzeczy…
To było męczące i wkurwiajace, do tego doszedł lunch biznesowy, gdzie trzeba było chwalić każdego głupka i każdą raszplę, która myślała, że jest piękniejsza od innych.
Niektórzy z panów byli nawet przystojni, ale jak na złość nie miał siły, żeby zaproponować im drinka.
Cieszył się za to na myśl o wizycie w Saint-Nazaire, gdzie czekała na niego makieta kabiny A300.
Miał się tam udać w nocy małym prywatnym odrzutowcem.
Nie lubił takich maszyn. Były luksusowe, ale rzucały przy turbulencjach i w środku było w nich stosunkowo ciasno.
Jedynymi plusami takiego transportu była szybkość i to, że nie musiał czekać w żadnych kolejkach, uwielbiał również posiłki, które mógł zamówić stosownie do swoich zachcianek.
Tym razem zażyczył sobie wysmażonego steku z argentyńskiej wołowiny, francuskich frytek, szparagów i najlepszego cydru, ale tego łagodnego, a nie brut. To był dziwny wybór, ale ostatnio nie lubił zbytnio szampana, białe wino też się przepiło i tylko tani napój z jabłek dawał przyjemność jakiej teraz potrzebował.
Po zjedzeniu posiłku przeszedł na tył samolotu, gdzie zainstalowane było wspaniałe łoże i znajdowała się mini łazienka z prysznicem.
To było idealne miejsce na odpoczynek i relaks i zawsze wiedział, że również inni prezesi uprawiali tam miłosne zapasy.
Położył się na łóżku w ubraniu i coś czytał, a sen przyszedł niepostrzeżenie…
Obudziło go głośne pukanie do drzwi.
Poczuł, że kołują…
– Proszę pana, jesteśmy na miejscu – usłyszał przez drzwi.
– Dziękuję Melanie – odpowiedział i po ogarnięciu ubioru wyszedł do nienagannie ubranej dziewczyny, która zawsze starała się zaspokajać wszystkie jego zachcianki.
Pod samolotem czekała na niego jego ulubiona limuzyna, czyli Rolls-Royce rocznik pięćdziesiąt dziewięć, którą został zawieziony do hotelu, a następnie po śniadaniu do fabryki.
W samej fabryce poczuł się o wiele lepiej i o wiele gorzej. Kabina była przepiękna, ale miał w niej swego rodzaju déjà-vu. Zaczęło się ono, gdy usiadł w miejscu 21D. Wydawało mu się, że kiedyś to już robił, poza tym dokładnie wtedy w makiecie dostrzegł kilka głupich błędów:
– Przycisk do otwierania powinien być bardziej płaski, żeby kobiety nie łamały sobie paznokci.
– Tutaj trzeba dodać osłonę, inaczej bagaże będą brudziły się smarem.
Referował kolejne detale, a inżynierowie od wzornictwa byli pod wielkim wrażeniem. Widział to po ich twarzach i sprawiało mu to wielką frajdę, nie wiedział, że jeden z nich Jony Ive tak opisze ten moment po latach:
„Zachowywał się zupełnie jakby tam kiedyś już był”.
Trwało to dwie godziny, w końcu udał się na wieczorny luksusowy obiad i z powrotem do samolotu.
– Dobry wieczór Melanie, czy miałaś dobry dzień?
Czekała przed wejściem, po tym pytaniu spojrzała się i odpowiedziała z szerokim uśmiechem:
– Dziękuję, jak najbardziej, a pan?
– Doskonały, doskonały, mam ochotę na deser. – Spojrzał się znacząco.
– Jak najbardziej.
Dziewczyna zamknęła za nim drzwi samolotu, zamknęła również drzwi do kabiny pilotów i schowała się za czarną kotarą, którą oddzieliła przód od reszty kabiny.
Usiadł, zapiął pas i czekał na start. Widział przez okno, że stoją w kolejce, dlatego sięgnął do gazet, które leżały przygotowane na stoliku.
Wszystkie zgodnie z jego życzeniem:
New York Times.
Science.
Business Journal.
Pomyślał, że najlepiej będzie zacząć od czegoś mądrego i dlatego wziął Science.
Dużo z artykułów było nudnych i napisanych tylko dla jajogłowych, zainteresował go jedynie ten o nieskończonej ilości światów równoległych.
– Co za niedorzeczna teoria, a do tego jakie marnotrawstwo – pomyślał zniesmaczony.
Nie zauważył nawet kiedy wystartowali, z rozważań wyrwała go dopiero Melanie, która pojawiła się w stroju niegrzecznej uczennicy.
– Od czego zacząć panie prezesie?
– Cydr, cydr i jeszcze raz cydr.
Poszła zrobić drinki.
Ledwo zniknęła, w kabinie rozległ się alarm, a samolot zaczął się trząść.
– Pasy – krzyknął przez interkom denerwowany pilot.
Prezes zdążył tylko dopiąć sprzączkę, gdy maszyna zaczęła pikować ku ziemi.
Skoczył mu puls.
Wszystko w kabinie zaczęło się zsuwać, słyszał krzyki Melanie i wrzaski pilotów, a do tego niesamowity huk silników, które pracowały szybciej niż kiedykolwiek.
Czuł, że zaraz zginie.
I wtedy zdarzył się cud.
Przed oczami miał litery. Mrugał oczami, a litery nie znikały i zaczęły układać się w napis:
„Nie bój się. Oddychaj. Przeżyjesz. Sanitas cię uratuje.”
Sanitas. Sanitas.
Coś zaczął kojarzyć. To ci od obowiązkowego ubezpieczenia. Wiedział, że kiedyś kazał wykupić sekretarce wszystkie możliwe opcje, w tym te eksperymentalne, wiedział też, że mierzyli i ważyli go na wszelkie możliwe sposoby.
Nagle ogarnęło go straszne przeczucie. Zaczął podejrzewać, że coś z nim zrobili. Wściekł się.
– Bandyci, mordercy, bandyci!!! – wrzeszczał nie wiadomo do kogo ściskając rękami poręcz fotela.
Samolot spadł dokładnie tydzień po tym, gdy DC3 wylądował w Zurychu.
***
Technicy spojrzeli po sobie. Nanoboty w głowie ich klienta przestały działać.
Skończyli zgrywać nagranie z głowy ich klienta i wiedzieli, że czeka ich szukanie kolejnego kandydata.
Zaczęli rutynowo przeglądać zapisy i w pewnym momencie przeżyli szok.
Ich klient rozważał zmianę ubezpieczyciela na Concordię i mógł stracić swoją pracę, a gdyby ją stracił, to na pewno nie mógłby płacić za ich usługi.
To musiało być przekazane do ich przełożonego, który według procedury miał godzinę na podjecie decyzji co z tym dalej zrobić. Nie ich działka, oni tylko wykonywali rozkazy i robili co do nich należy…
Technicy nie wiedzieli, że w procedurach ich firmy znaleziono drobne błędy, który powodowały pozostawienie otwartych drzwi między wieloma wszechświatami na raz. Mogło to prowadzić do problemów, mózgi ludzkie nie są bowiem przystosowane do zapisywania nieskończonej ilości wspomnień… jak niektóre pendrive z Allegro.
A do tego na znalezienie kolejnego kandydata mieli tylko tydzień, po tym czasie zapisane wspomnienia i osobowość zaczynały się zwyczajnie rozmywać.
***
– Czy to prawda, że samolot prezesa spadł w niewyjaśnionych okolicznościach?
– Mają państwo błędne informacje. Samolot wylądował awaryjnie, uległ niewielkim uszkodzeniom, ale wszyscy oczywiście przeżyli.
– Niektóre źródła mówią, że nie dopuszczono nikogo na teren katastrofy. Co państwo chcą ukryć?
Sekretarz wzruszył tylko ramionami i powiedział:
– Możemy tylko połączyć się ze szpitalem i pokazać państwu prezesa.
Za jego plecami widać było ekran, na którym po chwili rzeczywiście pokazano luksusowy apartament i siedzącego na nim mężczyznę, który miał częściowo zabandażowaną twarz.
– Dzień dobry panie prezesie.
– Dzień dobry John. – Mężczyzna powiedział to słabym i wyraźnie zmienionym głosem.
– Jak się pan czuje?
– Z godziny na godzinę coraz lepiej, dziękuję.
Dziennikarze chcieli zadać jakieś pytania, ale zostali uciszeni.
– Panie i panowie, prosimy nie męczyć chorego, resztę pytań proszę przesłać na maila…
***
W innym wszechświecie lekarze spojrzeli po sobie, ale nic nie powiedzieli.
Pasażerowie lotu MH370 jeszcze nie doszli do siebie i badania wyraźnie wskazywały na zatrucie spalinami.
To był kolejny taki przypadek, gdy nowoczesny odrzutowiec musiał lądować na autopilocie i wszystkich trzeba było hospitalizować.
Ten przypadek różnił się od innych tym, że jeden z pasażerów zniknął. Policja prowadziła w tej sprawie śledztwo, ale utknęło w martwym punkcie i nic nie wskazywało na możliwość jego zakończenia.
Z medycznego punktu widzenia najciekawszy był przypadek pasażerki z miejsca 21D, która opowiadała niestworzone historie o dziwnych światłach i zabiegach jakie na niej robiono.
Kobieta była wybitnym fizykiem i równocześnie pisarzem i wykazywała wyraźne objawy schizofrenii, zaś jej dolegliwości zaczęły się ujawniać dokładnie tydzień po locie samolotem Airbusa…
Niektórzy zwolennicy teorii spiskowych zaczęli wtedy wierzyć, że MH370 spotkał UFO…