W rękach gruby konopny powróz. Na twarzy pozorny spokój. Jak wiele kosztował? Jak długo przyzwyczajali się do swojego fachu? Dłużej niż ja? Krócej? Ile razy załamywali się, ile razy byli łajani? Ile razy spartaczyli robotę przez trzęsące, niewprawne dłonie? A może przeciwnie – wprawne, ale niepewne, poruszone, wahające się w kluczowym momencie?
Zaiste, co za przewrotność Losu, myśli Lynx Lotigen spoglądając w ciszy na trójkę cieni.
Chcą już zaczynać, stwierdza w duchu. Są gotowi, by zacząć robotę. Ale czy ja jestem gotowa, by skończyć? Skończyć żywot?
My przecież wszyscy tak kończymy, myśli gorączkowo Lynx. Ale czy ja będę inna? Czy mi się uda? Tyle ścieżek, lecz wszystkie wydeptane, wszystkie przebyte, znane, prowadzące tutaj, nigdzie indziej. Wszyscy jesteśmy tacy sami, wszyscy docieramy do jednego punktu, różnymi drogami, różnymi sposobami, ale wszystko i tak sprowadza się do tego jednego miejsca. Nie ominę go, tak jak inni nie ominęli. Tutaj jest kres, tutaj jest koniec. Czyż nie?
Szarpię się, kopię, gryzę, jak zwierzę. Tak bardzo chcę uciec, ale ucieczka jest bezsensowna. Walka jest głupia, jest beznadziejna. Nie umknę przed nieuchronnym. To zawsze się kończy, to jest ułudne, nieprawdziwe, fałszywe. Szorstki sznur, zawsze miałam go w rękach, teraz mam na szyi. Myśliwy zmienia się w ofiarę, ofiara w myśliwego. Koło się toczy, toczy, toczy…
Pętla zaciska się na jej szyi, Lotigen wyrywa się, wyrywa ręce, chwyta za powróz. Oprawcy wciągają ją wyżej, sapią, zmęczeni jej oporem. Aż wreszcie Lynx stoi na pieńku, na czubkach palców, rozpaczliwie wpija palce w sznur, toczy dzikim spojrzeniem po bezimiennych sylwetkach. Oni zaś podchodzą, siłą wyłamują jej ręce, krępują z tyłu. Lotigen przed oczyma ma ludzi, tylko ludzi, samych ludzi. Tych, których wysłała na drugą stronę. Widzi usta łapiące powietrze, otwierane i zamykane, jak u ryby. Jaką świetną krotochwilę opowiedziało życie, myśli. Teraz ja zawisnę, chwilę połapię powietrze jak szczupak, podyndam w drgawkach. Jak oni. Jak wszyscy.
Wisielec jest bardzo widoczny, efektowny, jeśli tylko wybrano drzewo przy odpowiednio uczęszczanym miejscu. Wisielec to niezwykły znak. Znak o milionie znaczeń. Ozdoba, brzydota, groteska, zwycięstwo, klęska, przestroga.
Lynx Lotigen dusi się własnym śmiechem.
I tak, myśli, i tak następni będą zbyt dumni, zbyt butni, by zrozumieć, będą sprytni, będą oszukiwać samych siebie, jak ja, dokładnie jak ja. A gdy zrozumieją, będzie za późno, będą już dyndać, może na tym drzewie lub tamtym…
Lynx rzęzi, parska, nikt nie rozumie, że właśnie śmieje się do rozpuku.
Umieram ze śmiechu, zaiste, umieram.
Po jej twarzy ciekną łzy, z ust wydobywa się urywany rechot.
Kopie ich po rękach, kopie po twarzach. Obcasy miażdżą nosy, rozrywają usta, wyciskają oczy.
I co? Tacy żeście chytrzy? Ale to ja przeżyłam więcej, ja zabiłam więcej, zatem ja jestem chytrzejsza! Zwierzęce prawo.
Przewracają pieniek, Lynx krztusi się, rzęzi, wisi, wytrzeszcza oczy.
Och, Lynx, droga Lynx! Jesteś niczym, jesteś tylko drobinką, pyłkiem na kartach historii!
Jak wszyscy, jak my wszyscy, myśli Lotigen. Każdy mój poprzednik, i każdy, który będzie następny po mnie. Umieramy cicho, nocą, w ciemności. Ukatrupieni przez zwykłych ludzi. Taka jest kolej rzeczy. Świat po nas nie płacze, świat nas nie pamięta. Bo świat już nie takie rzeczy widział, żeby uznać nas za coś godnego pamięci lub łez.
A mogłam wyjechać na wieś, mogłam żyć z dala od polityki, od miast i ludzi, mogłam sprawić, by wszyscy o mnie zapomnieli, by czas zatarł moje ślady.
Mogłam. Przecież mogłam wszystko.
Jakże byłam głupia, że tak nie uczyniłam, jakże byłam zapatrzona w pieniądze, władzę, kontakty. Jakże zaślepiona możliwościami, które sprowadzały się przecież tylko do takiej właśnie nocy, po której już mnie nie będzie. Ale my wszyscy tacy jesteśmy, wszyscy łapiemy się wciąż w te same sidła, w te same pułapki. My zawsze kończymy jednako.
Lynx śmieje się, już nawet nie oddycha, ale wciąż rechocze.
***
Medyk, wezwany na miejsce by potwierdzić zgon, był zdziwiony.
Jak to tak?, myślał, spoglądając na trupa. Jak to tak: umierać z uśmiechem na ustach?