- Opowiadanie: katia72 - Siedemdziesiąt dwa lata później

Siedemdziesiąt dwa lata później

Opowiadanie zainspirowane dziełem Jakuba Różalskiego zatytułowanym “72”, upamiętniającym siedemdziesiątą drugą rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Obraz w wersji miniaturowej dołączony do tekstu, a w większym rozmiarze dostępny pod adresem:

https://www.artstation.com/artwork/XOVw3

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Siedemdziesiąt dwa lata później

I. Zakrwawiona fotografia

 

Spocony, z koszulą klejącą się do wychudzonych pleców biegłem ulicą Okopową. Huczało mi w głowie, z trudem łapałem powietrze, serce jak oszalałe kołatało w piersiach. Świat wirował w szalonym tańcu, a ja coraz szybciej i szybciej przebierałem nogami. Wokół buchały płomienie, żar bijący od ognia rozpalał moją duszę, ponaglał niczym bat chłostający nagie ciało niewolnika. Tylko ja nie byłem niczyim brańcem, ja byłem żołnierzem walczącym za ojczyznę, za wolność, za honor.

W ręce ściskałem filipinkę. Odbiłem się z całej siły w górę, wziąłem zamach i już prawie rzuciłem granat w stronę dwóch niemieckich oprawców, gdy… Poczułem przeraźliwy ból przeszywający czaszkę. Obraz znieruchomiał, tak jakbym patrzył na fotografię zalaną czerwoną farbą… A na fotografii gigantyczni żołnierze Wehrmachtu z żelaznymi hełmami na głowach, karabinami w dłoniach i takimi diabelskimi ślepiami, wświdrowującymi się w moje zastygłe w akcie agresji, nie, raczej obrony ciało.

Powoli uświadamiałem sobie, że umarłem. Te potwory nie były w stanie już nic mi zrobić, nie mogły mnie zastrzelić, nie… One też znieruchomiały. Bez poruszania ustami zacząłem wypowiadać słowa modlitwy, której nauczyła mnie przed wojną babcia:

– Święty Michale Archaniele wspomagaj nas w walce, a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź naszą obroną. Oby go Bóg pogromić raczył…

Dalszego ciągu nie pamiętałem. Chciałem wykonać znak krzyża, ale wciąż zaciskałem palce na płonącej filipince.

„Co teraz? Co teraz? Sąd ostateczny?” – Myśli… Mimo że nie mogłem się ruszać, ciągle potrafiłem myśleć.

Pragnąłem, żeby w końcu po mnie przyszli, Bóg albo Szatan. Nie… Bóg. Nie zniósłbym widoku diabła. Przecież zginąłem za ojczyznę, nie zasługiwałem na piekło. Nie byłem złym człowiekiem.

Mijały minuty i nic się nie działo. Nie… Obraz zrobił się taki trochę, jakby przezroczysty, jakby za nim było coś jeszcze, druga rzeczywistość, inny świat. Tam za olbrzymami w hełmach ciągle trwała walka. Powstanie. Do moich uszu docierały odgłosy wojny. Za czerwoną przesłoną rozlegały się strzały, wybuchały sidolówki, koktajle Mołotowa i niemieckie bomby, ktoś krzyczał, ktoś płakał, ktoś wołał o pomoc.

Bum. Młody chłopak upadł tuż obok, złapał się za brzuch i zamarł w bezruchu w kałuży własnej krwi.

W moim sercu pojawiła się nadzieja…

– Ej, ty! Słyszysz mnie?! Ty, żołnierzu! – wołałem niemymi wargami.

Na próżno, nie reagował, a może też coś mówił, tylko ja byłem głuchy na jego słowa? Nie wiedziałem.

Pierwszego sierpnia tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku moje życie się zatrzymało. Tak jak życie wielu innych warszawskich partyzantów. Śmierć to koniec, czy początek? Nie tak wyobrażałem sobie niebo, ani czyściec ani nawet piekło… Choć piekłu to było najbliższe.

 

II. Kiedyś, teraz, potem

 

Dlaczego? To pytanie tkwiło przed moimi oczyma od rana do wieczora i w nocy też, bo coś takiego jak sen po śmierci nie istniało. Byłem martwy i jednocześnie bezustannie świadomy tego, co dzieje się wokół.

Walki trwały jeszcze, mm, dokładnie nie wiedziałem. Starałem się liczyć dni, ale pamięć nieboszczyka, podobnie jak ludzka była zawodna.

Przez moment wydawało mi się, że zobaczyłem swoje zwłoki. Wtedy, gdy polscy żołnierze przyszli po zabitych. Zabrali kolegę, który leżał obok, ale no właśnie… Usunęli jego rozszarpane ciało, ale mimo to wciąż go widziałem.

– Ty! Jak masz na imię? Jestem Staszek. Popatrz na mnie! Powiedz coś! Powiedz coś, do jasnej cholery! – krzyczałem bezgłośnie.

Sekunda, minuta, godzina, dzień, tydzień, miesiąc… Dlaczego? Za jakie grzechy?

Może przez Zośkę? Tej nocy przed powstaniem strasznie się pokłóciliśmy. Nie chciała, żebym walczył. Namawiała na ucieczkę na wieś. Bała się, że zginę. Mówiła, że to bez sensu, że nie mamy żadnych szans. Histeryzowała, jak mantrę powtarzając:

– Kocham cię, kocham cię.

Padła mi do stóp, złapała za kolana, zachlipała:

– Zostań ze mną! Nie idź!

Przywaliłem pięścią w stół i wrzasnąłem:

– Jesteś pieprzoną egoistką. Myślisz tylko o sobie!

A przecież też ją kochałem, ale co dałaby nam miłość uwięziona w pętach oprawców?

– Halt!

Nie, chyba się przesłyszałem. To niemożliwe, jeden z tych niemieckich gigantów. On się odezwał. Majaki, to tylko majaki. Ciągnące się w nieskończoność, puste korytarze, ubrudzone krwią posadzki, odrapane ściany. Gdybym wiedział, że tak wygląda śmierć…Zamrożony na zawsze moment, utrwalona niczym na zdjęciu bądź obrazie chwila, w której ulatuje z nas życie… Wziąłbym Zośkę, rozebrał, przylgnął do miękkiego ciała. A potem bez wahania przebiłbym nas bagnetem, byśmy się sobą cieszyli na wieki.

Wojna się skończyła. Kobiety, mężczyźni, starzy i młodzi usuwali gruz, pchali pełne kamieni taczki, stukali kilofami, wbijali łopaty w ziemię. Muszę przyznać, że był to radosny widok. Cieszyłem się, że odbudowują Warszawę i że słyszę polski język, nie niemiecki i nie ruski, tylko polski.

Za dnia z tym całym harmiderem wokół obserwowałem przechodniów, uciekałem od samego siebie, patrzyłem na ulicę. Nocami się modliłem, czasem przywoływałem imię Zośki, czasem próbowałem rozmawiać z martwym chłopakiem, udawałem, że nie widzę Niemców. A czasami tak przeraźliwie płakałem, że niemalże czułem łzy na mundurze. Wieczność. Czy ktoś kiedykolwiek wymyślił coś gorszego?

– Boże, Boże, ty nie istniejesz… – mamrotałem, by po chwili bełkotać: – Przepraszam, przepraszam, uratuj mnie, zabierz stąd do domu, do Zosi, do matki, do ojca, do brata…

Niedługo po wojnie, według moich kalkulacji w tysiąc dziewięćset czterdziestym ósmym, lata było łatwiej liczyć niż dni, gdzieś w pobliżu chyba otworzyli szkołę, bo rano, a potem po południu przemykali koło mnie uczniowie z teczkami.

A zegar tykał. Tyk, tyk, tyk. Nieubłaganie, nieustępliwie, nieskończenie. Sunące po szynach tramwaje. Z trudem rozpoznawałem ich numery. Trzy, osiem, dziewięć. Coraz nowocześniejsze auta, ludzie noszący inne ubrania, dziwne, trochę śmieszne fryzury. Często widziałem karawany i zapłakanych żałobników. Pewnie przez cmentarz na Powązkach.

Lato, jesień, zima, wiosna i znowu lato. Chyba wolałem śnieg od słonecznych promieni, biel osłabiała tę szkaradną czerwień z pierwszego planu.

Niestety, któraś zima znowu przyniosła ze sobą czołgi i żołnierzy. Myślałem, że to kolejna wojna. Mimo iż nie żyłem, zacząłem się bać. Potwory z Wehrmachtu… Wydawało mi się, że zaraz ponownie wycelują we mnie karabiny i na nowo wpakują kulkę w moje czoło, ale nie słyszałem niemieckich krzyków, jedynie polskie. Wojna domowa? Na szczęście nikt nie walczył ani nie strzelał.

Bardzo, bardzo rzadko zdarzało się, że za tym światem za czerwoną zasłoną, dostrzegałem coś jeszcze. Chyba przeszłość. Ludzi w staromodnych strojach, jeźdźców na koniach, dzikie zwierzęta, drzewa. Tak jakby śmierć połączyła kiedyś, teraz i potem w jedną, nierozerwalną całość.

 

III. Światełko we mgle

 

Lato. Południe. Słońce nadawało szkarłatnemu obrazowi jeszcze bardziej upiornego wyglądu, niemieccy żołnierze wydawali się jeszcze groźniejsi, a ich diabelskie ślepia niemalże błyskały piorunami. Trudno mi było przez ten okropny blask koncentrować się na tym, co miało miejsce za nimi. Czułem spływający po czole, wymieszany z krwią pot. Nie wiedziałem dlaczego, ale znowu się bałem. Który to już rok… Nie żyłem siedemdziesiąt dwa lata. Siedemdziesiąt dwa lata… Zastygnięty w jednej pozycji niczym tragiczny, groteskowy posąg.

Do moich uszu dobiegły odgłosy kroków, żołnierskich butów uderzających o asfalt, wysiliłem się, żeby coś zobaczyć. Starsi mężczyźni wystrojeni w mundury, harcerze z biało-czerwonymi chorągwiami, młode kobiety z wieńcami. Kolejna rocznica powstania na Woli. Gdzieś w głębi serca, które już nie biło, cieszyłem się, że o nas pamiętają.

Pomyślałem o Zosi. Czy ona też nie zapomniała? Mm, w sumie powinna wyrzucić mnie z pamięci, wyjść za mąż, mieć dzieci, ba, teraz pewnie i wnuki. Ciekawe, czy przychodziła na mój grób, tylko czy ja w ogóle miałem grób, taki z imieniem i nazwiskiem, datą urodzenia i śmierci, krzyżem? Czy ktokolwiek palił na nim znicze lub przynosił kwiaty?

Moje posępne rozmyślania przerwał sygnał karetki. Maszerujący rozstąpili się na boki, ujrzałem pędzący ambulans. I… samochód zniknął, ale zostało ciało. Pacjentka. Ona… Ona zmarła, ona znieruchomiała na wprost mnie.

Nie była tak wyraźna, jak żołnierz, który zginął podczas powstania, ale, tak czy inaczej, ją widziałem. Drobna staruszka o pomarszczonych dłoniach i siwych, krótkich włosach. Miała lekko uchylone usta, zamknięte oczy, takie… jednocześnie zatroskane i pogodne czoło.

– Proszę pani – wyszeptałem bezgłośnie z prawie nieistniejącą nadzieją, że mi odpowie.

Cisza. Nie byłem zaskoczony, ale mimo wszystko cieszyłem się jej widokiem. Popielata sukienka przybyszki z innego świata zniwelowała trochę krew z pierwszego planu, sprawiła, że niemieckie karabiny straciły ostre kształty, że już tak bardzo się ich nie obawiałem.

Nie wiedziałem, jak długo wpatrywałem się w nieznajomą, dumając nad tym, na co zmarła, ile miała lat, gdzie mieszkała, jak się nazywała, gdy w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że nieżywa staruszka powoli robi się coraz wyraźniejsza.

Obchody się skończyły, ulica opustoszała, tylko czasem gdzieś tam z tyłu przemknęło jakieś auto. A moja nowa towarzyszka krainy umarłych stała się lepiej widoczna od Niemców. Niemalże nie mogłem w to uwierzyć. Gdybym wyciągnął rękę, byłbym w stanie jej dotknąć.

Nagle coś usłyszałem, chyba „Staszek”.

„Nie, to niemożliwe” – pomyślałem, ale wtedy do moich uszu dotarły już całkiem głośno słowa:

– Staszek, Staszek.

– Skąd znasz moje imię? – wymamrotałem.

– Staszek.

Patrzyłem na nią i patrzyłem. Te rysy twarzy, nos, usta… Przez chwilę ujrzałem Zosię. Moją Zosię. Giganci z Wehrmachtu zniknęli. Martwy powstaniec też rozpuścił się w powietrzu, a moja staruszka… Ona, ona już nie była stara.

– Zosia! – wykrzyknąłem. – Zosia!

Koniec

Komentarze

Od razu widać, że 72, to Twoja szczęśliwa liczba. :)

Bardzo ładnie opisałaś, to jak zmienia się Warszawa, widziana oczami zmarłego powstańca. Dobre wykorzystanie grafiki. Jak zwykle u Ciebie klimatycznie, nastrojowo i z uczuciem. Z uczuciem silniejszym niż śmierć. :)

Pozdrawiam i idę klikać.

 

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Dzięki AQQ :) jak zobaczyłam obraz zatytułowany “72”… Fajnie, że się spodobało, mimo iż końcówka taka… Dzięki za klika :)

Choć zwykle mam problem z tekstami o wiecznej miłości (temat został, niestety, zmasakrowany przez popkulturę i automatycznie nasuwa mi skojarzenia z filmami dla nastolatków…) Twoje opowiadanie mi się podobało. W niewielkiej liczbie znaków zawarłaś kompletną historię.

Spodobał mi się wątek relacji człowiek-Bóg, wypadł bardzo wiarygodnie. Główny bohater i Zośka również mnie przekonali.

Ode mnie kliczek. :)

Bardzo się cieszę Rossa. Temat wiecznej miłości został niestety rzeczywiście popsuty przez media, ale ja ma do niego wciąż jakiś sentyment :) Hmm, to chyba nieliczne z moich opowiadań, które kończy się szczęśliwie :)

Pozdrawiam serdecznie :)

Szczęśliwe zakończenie by Katia – umierają i on, i ona. Są razem już po 72 latach!

Optymizm level supermaster ;)!

A tak poza tym – niezłe opko, ale tamto napisane “nibygwarą” podobało mi się chyba bardziej!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu, czym jest 72 lata przy całej wieczności? ;) Ja bym chyba mogła czekać, tylko potem jak znieść tę wieczność… ;)

Ładne :)

Przynoszę radość :)

Veni, vidi, legi.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Anet – ciesze sie, ze ladne, a nie fajne, bo chcialam stworzyc cos romantycznego :)

 

NoWhereMan – dziekuje za przeczytanie i czekam cierpliwie na komentarz po zakonczeniu konkrusu :)

Bardzo malarskie i bardzo ładnie napisane. Klimatycznie i emocjonalnie. Jak to u Ciebie :-)

Poza tym mam niebywałą słabość do motywów miłości poprzez czas. I choć większość tych, co mnie znają twierdzi, że jestem romantyczny jak gumofilce, to takie teksty zawsze mniej ruszając ;-) 

Znakomity tekst! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Thargone, dziekuje bardzo :) Niezwykle mi milo, ze tekst Ci spodobal. Tez z natury jestem malo romatyczna, ale taka milosc ponad wszystko… Jest w tym cos niesamowitego :)

Ładnie to wszystko opisane – i zmieniające się otoczenie, i kolejne wydarzenia, i wciąż obok tkwiący w czerwieni giganci, i tylko… No właśnie, ta Zosia pojawiająca się tak niespodziewanie, tak znienacka.

A może właśnie na nią Staszek czekał siedemdziesiąt dwa lata…

 

Tak jak życia wielu in­nych war­szaw­skich par­ty­zan­tów. –> Tak jak życie wielu in­nych war­szaw­skich par­ty­zan­tów.

Życie nie ma liczby mnogiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Liczyłem, że bohater popadnie w obłęd i będziemy obserwować jak z upływem lat rozpada się jego poczytalność. Dlatego zakończenie trochę mnie rozczarowało :(

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Reg, Wisielec, dziękuję bardzo za przeczytanie, pewnie macie rację, że zakończenie trochę bez sensu.

Ładnefajne się nie wykluczają :P

Przynoszę radość :)

Ładne. Smutne, a z happy-endem.

Swoją drogą początek zapowiadał raczej klimat horroru, a nawet się nie zauważa, kiedy przechodzi to w zupełnie inną nutę.

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Anet – hmm, chyba zwykle ładne to już trochę fajne :)

 

Wilku zimowy, cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało i dziękuję za klika :)

 

Śniąca – dziękuję bardzo za przeczytanie :)

 

Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę udanego dnia

Naprawdę makabryczna wizja nieżycia. Okropna rzecz.

A że później przerodziło się w romans… No cóż, nie można mieć wszystkiego.

Ale podsumowanie, jak wygląda happy end według Katii – piękne. :-)

Babska logika rządzi!

Finkla – dzięki za przeczytanie i za kliczek… Jak zaczęłam pisać ten tekst to mnie samą ta wizja tak przeraziła, szczególnie, że starałam się mocno wczuwać w bohatera, że musiałam ją trochę załagodzić… Chociaż z drugiej strony taka miłość na wieki… Też straszna.

Pozdrawiam serdecznie i miłej nocy

Znasz ten dowcip?

Narzeczeni zginęli w wypadku. Stają przed świętym Piotrem i pytają, czy mogliby tutaj wziąć ślub, skoro na ziemi nie zdążyli.

– Czekajcie, dowiem się.

Piotr zniknął. Nie ma go tydzień, dwa, trzy… Narzeczeni mają pewne wątpliwości. Bo, co jeśli się rozkochają? W niebie to już na wieczność, nie tylko “póki śmierć nas nie rozłączy”…

W końcu Piotr wraca.

– OK, wszystko w porządku. Możecie brać ten ślub.

– Ale w razie czego… Gdyby jednak źle nam się układało… Czy moglibyśmy wtedy wziąć rozwód?

Święty zaczął walić łbem w bramę.

– Przez cały miesiąc szukałem w niebie księdza! Skąd ja wam wytrzasnę adwokata?!

Babska logika rządzi!

Właśnie…

 

Nie znałam, dobry :):):)

Dowcip przedni :)

 

A co do opowiadania:

jak zwykle bardzo ładnie i nastrojowo napisane, bardzo sprawne technicznie, trudno mu cokolwiek tak naprawdę zarzucić, ale zupełnie nie wiem dlaczego pozostawiło mnie obojętną, mimo że teoretycznie ma sporo cech wyciskacza łez. Zakończenie – hmm, no mam z nim pewien problem, bo jak lubię happy endy, to tu jakoś mi trochę zazgrzytało. Może po prostu wolałabym, żeby ten happy end był nieco bardziej skomplikowany, na przykład coś ze spotkania z nieznajomą, staruszka młodniejąca w jakiejś chwilowej pętli czasowej? Nie wiem.

http://altronapoleone.home.blog

Drakaina – dziękuję bardzo za przeczytanie i komentarz. A jeśli chodzi o zakończeni, może zaplanowałam na nie za mało miejsca…

Pozdrawiam serdecznie i miłego dnia :)

Ten tekst do mnie trafił. Uwielbiam motyw miłości w czasie wojny i umiem ryczeć jak bóbr, ale jednak tym razem nie zostałam przekonana do tej historii. Ostatnie zdanie też takie sobie – wyrzuciłabym. Ale podziwiam, że w małej ilości znaków skondensowałaś taką historię. Pod tym względem, próba udana.

Mnie również bardzo się podobało. W tej małej ilości znaków jest tak wiele uczuć, że można sobie wszystko wyobrazić. Żal człowieka, który od wieków musi obserwować, co się dzieje, być jakby obok wydarzeń i nie móc w nich uczestniczyć. Słodki akcent na koniec jest bardzo dobrze wyważony, choć zgadzam się, że ostatnie zdanie zbędne, bo zalatuje moralizatorstwem.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Deirdriu – nie jetsteś jedyna, do kórje tekst nie trafia, więc chyba nie do końca z nim wszystko w porządku… :( Ale ostatnio musże przyznać, coś mi się bardzo kiepsko pisze…

 

Morgiana89 – miło, ze Tobie się mimo wad się spodobało i bardzo dziękuję za ostatniego klika :)

Ostanie zdanie wyrzuciłam… :)

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Nostalgiczne, Katio i porządnie napisane, choć finał jest dosyć oczywisty. ;) Myślę jednak, że nie zawsze musi zaskakiwać.

Pozdrawiam.

Ps. Wolałbym odwrotnie, to znaczy, żeby Staszek się nagle zestarzał.

Mnie ruszyło,  nawet oczy zapiekły na koniec. Serio. Dziękuję Ci za chwilę wzruszenia,  Katiu.

Stworzyłaś bardzo niepokojąca wizję śmierci. Jednocześnie trafiłaś też w coś,  co zawsze bardzo mnie porusza i sprawia, że ciarki przechodzą – właśnie taką myśl o trwaniu tego, co się wydarzyło,  jakiejś nieodwracalnosci. Myślę o tym czasem spacerując po miescie czy odwiedzajac jakies szczegolne miejsca, ktore coś pamiętają. Pięknie to opisałaś, za pomocą tych nakladajacych się na siebie obrazów. 

 

Wiesz, Katiu, zdążyłam przeczytać tez to opowiadanie góralskie i również mi się podobało.  Na gwarze  się nie znam, ale klimat tam był świetny. 

Och, zapomniałam o góralskim… W sumie je wolałam, bo było radośnie absurdalne. Może jednak dasz mu kiedyś drugie życie?

Bez ostatniego zdania jest jak dla mnie lepiej, bo poza wszystkim nie jest do końca absolutnie pewne, czy to Zosia, czy tylko mu się wydaje.

http://altronapoleone.home.blog

Piękne i nastrojowe opowiadanie, jak zwykle czytało mi się Ciebie z przyjemnością.

Darcon – finału rzeczywiście można się spodziewać… ale cieszę się, że porządnie napisane.

 

Werwena – dziękuję bardzo za miłe słowa. Takie zatrzymanie w nieodpowiedniej chwili… Brr…

 

Werwena, Drakaina – tamto opowiadanko chyba trzeba by napisać od nowa, bez przesadnej stylizacji na gwarę, bo ewidentnie nie jestem w tym dobra :)

 

Katarzyna – dziękuję za przeczytanie i miły komentarz.

 

Pozdrawiam wszystkich ciepło :)

Katio, Twoja gwara była świetna, brakowało jej tylko doszlifowania :) Zupełnie szczerze: brzmiała literacko jak u Tetmajera czy Sienkiewicza (jest taka nowelka o śmierci), co na dodatek do realiów całkiem ok, a na dodatek to jest brzmienie gwary góralskiej w polskim tekście literackim. Drobne potknięcia były do naprawy.

http://altronapoleone.home.blog

Dzięki Drakaina, tekst już niestety tak czy inaczej usunięty i to nie tylko z portalu… :) A pisanie gwarą… Przy chyba żadnym innym tekście się tyle nie napociłam :)

Sidolówka… Nie dało się jej rzucać bez odpalenia w miejscu, taką jakby draską. W biegu było to niemożliwe. A jej zapalnik działał (sprasowany proch) wewnątrz tej górnej rurki. W dodatku tylko 4 sekundy, więc zamaszyste biegi i akrobacje powstańca z odbezpieczonym już granatem sidolówką przed jego zastygnięciem w czasie są nieco, hmmm zbyt niekompatybilne.

Płonęły to koktajle Mołotowa, czyli butelki z paliwem, zapalające się od kawałka płonącego materiału umocowanego w szyjce butelki. Kiedy się rozbijała, płonąca szmatka/sznurek zapalały rozlaną benzynę…

Pozdr.

Rybak, dzięki, zmienię na koktajl Mołotowa… :)

Lepiej chyba byłoby na filipinkę. Był taki granat powstańczy i pasuje jak najbardziej. Butelki z benzyną były używane przeciwko czołgom.

Link – > https://pl.wikipedia.org/wiki/Granat_ET-40_Filipinka

Bardzo ciekawy i sprawnie napisany tekst, w dodatku tematyka nietypowa, tak ciekawy, że zabrakło jednego – co dalej? No, ale limit znaków ogranicza możliwości. 

Chyba kandydat do podium. 

Pozdrówka.

Fakt. Filipinka byłaby ok.

Roger – bardzo się cieszę, że tekst Ci się spodobał, zmienię koktajl na filipinkę… :) A z tym podium bym nie przesadzała :)

 

Rybak – zaraz zmieniam… :)

Przeczytałam już jakąś chwilę wcześniej, ale nie mogłam się zdecydować na komentarz, bo…

Bo zwykle Twoje teksty mnie mocno ruszają, szarpią jakąś wewnętrzną strunę i drażnią duszę. Tu jakoś mi tego wszystkiego zabrakło. Historia jest z sensem, opowiedziana ładnie, pasuje do ilustracji, ale z jakiegoś dziwnego powodu tym razem mnie nie złapałaś.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik – nie tylko Ciebie :) Może dlatego, że pisałam o rzeczach mi obcych…

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dzięki za przeczytanie :)

– Święty Michale Archaniele[+,] wspomagaj nas w walce

W większości źródeł, które widziałem, początkowy człon jest oddzielony przecinkiem, lub też zakończony wykrzyknikiem jako osobne zdanie. Np.: http://sanctus.pl/index.php?grupa=44&podgrupa=285&doc=217 

 

Obraz zrobił się taki trochę[-,] jakby przezroczysty

Przecinek zbędny wg mnie.

 

Walki trwały jeszcze, mm, dokładnie nie wiedziałem.

Lepiej wg mnie byłoby “hmm”.

 

Starałem się liczyć dni, ale pamięć nieboszczyka, podobnie jak ludzka[+,] była zawodna.

Przecinek kończący wtrącenie.

 

Gdybym wiedział, że tak wygląda śmierć…Zamrożony na zawsze moment, utrwalona niczym na zdjęciu bądź obrazie chwila, w której ulatuje z nas życie… Wziąłbym Zośkę, rozebrał, przylgnął do miękkiego ciała. A potem bez wahania przebiłbym nas bagnetem, byśmy się sobą cieszyli na wieki.

Kurwa. Naprawdę mocny fragment, świetnie napisany.

 

Niedługo po wojnie, według moich kalkulacji w tysiąc dziewięćset czterdziestym ósmym, lata było łatwiej liczyć niż dni, gdzieś w pobliżu chyba otworzyli szkołę, bo rano, a potem po południu przemykali koło mnie uczniowie z teczkami.

Jak na mój gust to zdanie jest za bardzo “złożone”. Zamieniłbym to np. na: “Niedługo po wojnie gdzieś w pobliżu chyba otworzyli szkołę, bo rano, a potem po południu przemykali koło mnie uczniowie z teczkami. Według moich kalkulacji działo się to w tysiąc dziewięćset czterdziestym ósmym, lata było łatwiej liczyć niż dni.”

 

Bardzo, bardzo rzadko zdarzało się, że za tym światem za czerwoną zasłoną[-,] dostrzegałem coś jeszcze.

Zbędny przecinek “dostrzegałem” jest orzeczeniem zdania podrzędnego wprowadzanego przez “że”.

 

Mm, w sumie powinna wyrzucić mnie z pamięci, wyjść za mąż, mieć dzieci, ba, teraz pewnie i wnuki.

Znowu wolałbym “hmm”. “Mm” też w sumie mogłoby służyć jako onomatopeja, ale raczej te dwie litery obok siebie kojarzą się ze skróconym zapisem “milimetra”.

 

Mm, w sumie powinna wyrzucić mnie z pamięci, wyjść za mąż, mieć dzieci, ba, teraz pewnie i wnuki. Ciekawe, czy przychodziła na mój grób, tylko czy ja w ogóle miałem grób, taki z imieniem i nazwiskiem, datą urodzenia i śmierci, krzyżem? Czy ktokolwiek palił na nim znicze lub przynosił kwiaty?

Moje posępne rozmyślania przerwał sygnał karetki. Maszerujący rozstąpili się na boki, ujrzałem pędzący ambulans. I… samochód zniknął, ale zostało ciało.

Powtórzenie.

 

Martwy powstaniec też rozpuścił się w powietrzu, a moja staruszka…

Raczej: “rozpłynął się”. To związek frazeologiczny, ma raczej niezmienną postać.

 

Mocny tekst. Jeden z najlepszych konkursowych, jakie do tej pory czytałem. Wizja życia po drugiej stronie jako zamrożonej chwili śmierci bardzo mnie urzekła. Skojarzyło mi się z koncepcją, jakoby właśnie życie wiecznie nie miało być ciągiem wydarzeń, tylko niezmiennym stanem szczęścia lub udręki w zależności od osądu moralnego.

Końcówka doprawdy wzruszająca. I tekst wyróżnia się na tle innych przez umiejscowienie go w okresie IIWŚ – większość do tej pory zdecydowała się albo na schyłek XIX wieku, albo na pierwsze dekady XX.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wicked – bardzo się cieszę, że tekst Ci się spodobał i że Twoim zdaniem jest mocny… W pewien sposób chciałam w nim zaprezentować jedną ze swoich wizji życia po śmieci jako zamrożonego momentu albo zamrożonej myśli albo zamrożonego wspomnienia…

Dzięki wielkie za wyłapanie błędów, ale chyba już teraz nie mogę ich skorygować… :(

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Jak to często u Ciebie, jest mrocznie. Idealnie oddany duch i klimat grafiki. Podoba mi się ta podróż przez czas, zamrożonego w nim powstańca. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję Śniąca

Bardzo ciekawy format, odwołujący się mniej do wydarzeń, a bardziej uczuć pośmiertnych. Jak już napisano, temat to nie nowy, podobnie jak motyw miłości silniejszej od śmierci, ale nie czułem tutaj znużenia tematem. Męki powstańca przedstawiłaś w sposób satysfakcjonujący, a wykorzystanie obrazka jedno z ciekawszych w tym konkursie.

Podsumowując: fajne, emocjonalny koncert fajerwerków, nawet jeśli na jeden z najdłużej znanych ludzkości tematów ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki NoWhereMan

Chyba nie mogę uczciwie powiedzieć, że mi się nie podobało, ale za to z całą pewnością nie mogę uczciwie powiedzieć, że mi się podobało.

Ogólnie nie jestem entuzjastą opowieści, które nie zawierają w sobie żadnej konkretnej, pełnej i spójnej historii, a ta – jak by na to nie spojrzeć – do takich się właśnie zalicza. Bo, koniec końców, nie wiem, o co – i po co – tu tak naprawdę chodzi.

Bardzo szczegółowo opisałaś grafikę – fajnie – i uwięziłaś w niej swojego bohatera – jeszcze fajniej. To znaczy fajnie i niefajnie, bo to w sumie motyw tyleż zajebisty co i paskudny. Nie chciałbym tak skończyć. Generalnie właśnie pomysł na takie… po-życie, wyjątkowo niesympatyczną jego wersję, jest najsilniejszą stroną tego opowiadania. Niestety cała, albo niemal cała reszta już mi się w sumie nie podoba, bo właśnie brak w tym logiki i jakiegokolwiek konceptu. Ja ich w każdym razie nie znalazłem.

Uwięziłaś Staszka w takiej a nie innej scenerii, bo grafika. Ale co, jeśli wyciąć grafikę? Dlaczego czerwień, dlaczego Niemcy-potwory? Co oni tam robią? Po co są? Dlaczego jeden mówi to swoje “Halt!”, z którego nic nie wynika? A drugi chłopak, ten prawdopodobnie również (prawdopodobnie) martwy? Czemu też tam został? Czemu Staszek nie może się z nim porozumieć? Dlaczego w ogóle Stachu tam utknął? Faktycznie umarł? Jeśli tak, to trafił do piekła albo czyśćca? Dlaczego (za co)? Dlaczego to piekło/czyściec wygląda akurat tak (pomijając oczywiście nawiązanie do grafiki)? Zosia – tu już abstrahuję od tego, że jej śmierć akurat w takim dniu dokładnie w tym samym miejscu trąci strasznym kiczem, ale ten wątek wywołuje kolejne pytania bez odpowiedzi: Dlaczego jej udało się przełamać schemat i nawiązać kontakt ze Staszkiem? Co się tak naprawdę zmieniło? Dlaczego zaczęła się odmładzać? Dlaczego udało jej się “wcisnąć” na pierwszy plan, przed Niemców? Potęga miłości? Przypadek? Zapowiedź końca kary w czyśćcu?

A ten trzeci plan; jakieś migawki z historii? Skąd to, czemu miało służyć, skoro nic do tekstu nie wniosło?

Pytania, pytania, pytania…

Generalnie pokazałaś mi totalnie abstrakcyjny obraz zupełnie wyrwany z jakiegokolwiek kontekstu, a na dobitkę okraszony bodaj najgorszym możliwym banałem. I choć naprawdę przyzwoity, momentami cholernie ciężki klimat opowiadania oraz porządne wykonanie z ozdobami w postaci tradycyjnych u Ciebie zdań-perełek sprawiły, że czytało się ogólnie dobrze, z zaangażowaniem (plus dobre dziesięć punktów za zagrywkę z 72-ką), to jednak lektury nie mogę uznać za satysfakcjonującą, bynajmniej.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Trudno napisać tekst o miłości, który wymknie się z ckliwych klisz ogranych/obrzydzonych nam przez romansidła wszelakie.

Nie jestem pewien – nie czuję tak – czy pozytywnym finałem udało ci się ominąć pułapkę tych duszoszczypiatelnych kolein, ale sam pomysł spodobał mi się. Zamrożenie między wiecznym odejściem a ziemią przez siłę uczucia (było, ale nie jako fotka z walk powstańczych!), ta samotność i upływ czasu odmalowane tak sugestywnie – szacuken. Dojście do połączenia po śmierci wydało mi się jednak mocno nieprawdopodobne, na siłę, takie deus ex żeby wynagrodzić ten czyściec Staszkowi…

 

Mieszane uczucia. Ale czytało się świetnie.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Cienu, PsychoFish – dzięki za komentarze. Odnośnie treści, oczywiście mogła się nie spodobać… :)

Ładne opowiadanie, takie Katiowe. Rozpisałaś bardzo ciekawy pomysł, fajnie wykorzystałaś inspirację. Są tu Twoja wrażliwość oraz umiejętności pisarskie. Tekst napisany zręcznie. Bohaterowie pełni, nomen omen, życia. W krótkim utworze zmieściłaś również bardzo ciekawy pomysł na to, jak tam może być, aż chce się przemyśleć to teraz. Opowiadanie bardziej symboliczne, lecz poza tym malownicze i wyjątkowo dobre :-)

Mersejk – dzięki za odwiedziny i miło mi, że opowiadanie się spodobało. Ja je już sobie je trochę zapomniałam., ale ogólną ideę pamiętam :)

Jeszcze raz dziękuję i życzę miłego wieczoru :)

Nowa Fantastyka