Gmach Nowej Fantastyki wyróżniał się swoim ogromem na tle innych budynków. Żaden nie był tak solidny, potężny i jednocześnie nowoczesny. Każdy chciał się tu zahaczyć, wsunąć chociaż palec i polizać. Posmakować, jak smakuje gloria i sława. Oficjalnie dostęp miał każdy, ale ciężko było się przebić i tylko garstka tak naprawdę się liczyła.
Najważniejsze głowy w korporacji zajmowały ostatnie piętra, ich biura sąsiadowały z hangarem platform desantowych, który obejmował lwią część dwóch ostatnich kondygnacji. W jednym z takich biur stał Głównodowodzący, spoglądał z niesmakiem na leniwie krążących po hangarze żołnierzy, wszyscy należeli do elitarnego oddziału „Loża”.
– Spójrz na te hieny… Każda z nich tylko czyha na moje miejsce! – eMCep zacisnął pięści ze złością, a na czole zaczęła pulsować mu wielka żyła. – Parszywa dziewiątka!
– Mówisz o Loży? – zapytał mężczyzna, stojący obok Dowodzącego.
Miał szpakowate włosy i orli nos. Wielka blizna na policzku i stalowy szkielet od pasa w dół jasno mówiły, że to weteran.
– A o kim innym, DiJet Jajniku! – zirytował się eMCep, a obiektyw wbudowany w miejsce prawego oka, zmieniał ogniskową i dostrajał ostrość cały czas. – Zaczynają panoszyć się jak u siebie! Zaproponowali własną ocenę piórek! Wyobrażasz sobie?!
– Sam się zgodziłeś.
– Nie miałem innego wyjścia. Moja pozycja jest ostatnio trochę osłabiona – grymas niezadowolenia wykrzywił mu twarz. – Muszę się okopać i trochę wzmocnić. Żeby nie ten ćwok, wiele rzeczy nie wyszłoby na jaw, tfu! Nie wyjdzie! Nie wiem skąd czerpie informacje i gdzie jest przeciek, ale się dowiem.
– Masz na myśli Darnocy? – zdziwił się DiJet Jajnik. – To „nobody”.
– Nie taki nikt… Dużo wie, za dużo. Na razie dostał ode mnie propozycję. Muszę mu jakoś zatkać gębę.
– Posłałeś już po niego – raczej stwierdził, niż zapytał DiJet.
– Tak, powiedz Bazylowi, żeby go wpuścił.
Szedłem holem na najwyższym piętrze gmachu Nowej Fantastyki i rozpierała mnie duma. Niewielu widziało ten korytarz, a tylko kilkoro wchodziło tam, dokąd właśnie zmierzałem. Wiedziałem, że trafiłem w czułą strunę Głównodowodzącego eMCepa, a teraz złożył mi taką propozycję! Udawałem, że się waham, niech nie myśli, że pójdzie mu ze mną tak łatwo.
Dotarłem do drzwi i klapnąłem sobie. Moje wbudowane, interaktywne gogle ściemniły obraz. Byłem z nich dumny, prawdziwe dzieło nowoczesnej technologii, kosztowały mnie majątek, ale teraz nikt nie widział tak dobrze, jak ja. Nie wiem, kiedy przysnąłem, ale gdy poczułem szarpnięcie za ramię, od razu przyjąłem pozycję bojową. Przede mną stał malutki człowieczek z twarzą zupełnie jak z japońskiej kreskówki. Był cały ubrany na czarno, także paznokcie i usta miał pomalowane w tym kolorze. Kolejny dziwoląg, ale mało tu takich? Machnął, wskazując mi drzwi.
– Sie ma, ziomale! – krzyknąłem, sygnalizując w ten sposób mocne wejście.
Chudy gostek z wielką szramą na gębie, którego dolną połowę ciała stanowił metalowy szkielet, tylko lekko się uśmiechnął. Głównodowodzący siedział za wielkim biurkiem. Nie podniósł wzroku, przeglądał coś na holograficznych ekranach. Miał na sobie wojskową bluzę i czarny płaszcz, wbudowany w oczodół obiektyw buczał cicho podczas pracy. Łysy łeb lśnił w światłach ekranów.
Animek bez słowa wskazał mi miejsce przed biurkiem. Usiadłem i wygodnie rozłożyłem się w fotelu. Po pięciu minutach uszedł ze mnie animusz, po kolejnych dziesięciu siedziałem już wyprostowany.
– Mówiłeś coś, głąbie? – eMCep skierował na mnie spojrzenie, dostosował ogniskową obiektywu i wykrzywił gniewnie brew jedynego oka.
– Nie… – bąknąłem.
– Przemyślałeś sobie moją propozycję? – Głównoleniuchujący odchylił się w bujanym fotelu.
– Tak! – Przełknąłem ślinę, bo jakoś nagle zaschło mi w gardle. – Jest tylko jeden problem.
– Jaki? – eMCep zmarszczył brew jeszcze bardziej.
– Nikt na mnie nie głosował – powiedziałem niepewnie. – Więc mimo waszego poparcia, chyba nie zostanę członkiem Loży…
– Niech cię o to głowa nie boli. – Głównoględzący wstał i podszedł do okna. – Bazyl się tym zajmie, tu kliknie, tam pstryknie, prawda Bazyl?
– Sie wie, szefie!
– O wszystkim mnie informujesz, mam wiedzieć o każdym pierdnięciu i czkawce w zespole. Raporty ślij do Bazyla, on mi je przekaże. – Splótł ręce za plecami i patrzył nienawistnym spojrzeniem na coś w hangarze. – A teraz, zjeżdżaj!
***
Gdy schodziłem na płytę desantową, denerwowałem się trochę. To moje pierwsze spotkanie z Lożą „face to face”. Nie wiem, czego mogłem się spodziewać. To była elita, najlepsi z najlepszych. Mnie, żuczkowi, może być między nimi ciężko. Zaraz po wejściu poczułem silny podmuch wiatru. Hangar od strony wlotowej był całkowicie otwarty, a powietrze na tej wysokości było znacznie chłodniejsze, niż na dole. Na zewnątrz, w strefie podejścia, wydziałem leniwie przelatujące chmury.
W moją stronę ruszyła kobieta o długich i bujnych czerwonych włosach. Lewe oko (lub tylko pusty oczodół) przesłaniała czarna przepaska. Krok miała sprężysty, a figurę kształtną, lecz nie grubą. Przypominała mi „Zdradzoną czarodziejkę”. Tyle że za tamtą nie poruszała się wielka, biomechaniczna macka wbudowana w plecy i kręgosłup. Czarna i złowroga maszyneria, musiała mieć ze trzy metry długości.
– Cześć, jestem Fifka. – Wyciągnęła do mnie dłoń.
– Cześć Pipka. – Odwzajemniłem uścisk.
– Hmmm, powiedziałam Fifka. – Jej macka zafalowała złowrogo. – Sprawdź w słowniku, co znaczy pipka, możesz się zdziwić.
– Wiem, to miał być żart – próbowałem się uśmiechnąć.
– No, to mnie nie powalił – twarz wykrzywił jej grymas dezaprobaty.
Obserwowałem czujnie biomechaniczne ramię, lepiej dmuchać na zimne. Nie wiadomo, co może babie do łba strzelić.
– Hej! – dobiegł mnie czyjś głos zza pleców.
Odwróciłem się, w naszą stronę zmierzał prawdziwy żołnierz. Objuczony sprzętem od stóp po głowę, ledwo było widać twarz i ręce zza tego żelastwa.
– Jestem, WhoIMan! – Podniósł wysoko dłoń w powitalnym geście. – Cześć, Nowy. Jaką masz broń? Dezintegrator fotonowy, ręczna wyrzutnia pocisków termicznych, granaty atomowe, działko pocisków termosłownych, unicestwiator mózgów?
– Mam to! – Wyciągnąłem z pochwy miecz, moją dumę. – „Dobre słowo”, tak go nazwałem.
– I żadnej broni palnej?! – Gość był wyraźnie zawiedziony. – Nawet boltera?
– Nie, nagie ostrze mi wystarcza.
– Coś tam nim grzmotniesz, ale bez fajerwerków! – podsumował WhoIMan. – Fajne masz patrzałki. Wbudowane?
– Tak, wpięte bezpośrednio w aferentne włókna nerwowe.
Facet pokiwał głową z podziwem.
– A te dwa kijki, co ci wystają zza pleców?
– To klasyczne katany… – Zawiesiłem głos na chwilę. – „Ostateczność” i „Kara”.
– Nadchodzi Gaz – Fifka wskazała szczupłą żołnierkę.
Kobieta szła lekko i zwinnie, biła od niej pewność siebie. Miała włosy w dwóch kolorach, białym i różowym. Widać było, że jest zaprawiona w boju. Na torsie nosiła specjalny korpus z pasem wzmacniającym, przy którym wisiał zaczepiony miotacz gazów i ognia. Jej lewe ramię całkowicie spowijał pancerz, zapewne wspomagający i ochronny zarazem.
– Uważaj na słowa, nawet jedno, nieopatrznie rzucone i po tobie. – Fifka zrobiła jednoznaczny ruch dłonią pod gardłem.
– Sie masz, Nowy. – Długonoga klepnęła mnie w ramię. – Jestem Gaz, jak leci?
– Ech… – Pomny na słowa Fifki, intensywnie zastanawiałem się, co powiedzieć, żeby przeżyć. – Ech!
– Mmm, małomówny jesteś… – Stanęła bliżej. – Lubię takich, nie ma nic gorszego niż ględzący od rzeczy facet. Dobra, trzym się. Pogadamy później!
Klepnęła mnie jeszcze raz na odchodne i ruszyła w stronę sprzętu. Dopiero wtedy wypuściłem powietrze z płuc. Jeszcze chwila i bym się udusił!
– Ale się spiąłeś, Nowy – zaśmiała się Fifka. – Jaką ty masz w ogóle ksywę?
– Darnocy – mruknąłem.
– Dobra, Darzenocy, tam śpi Drzemiąca. – Wskazała mi wzgórek łachów leżący na torbach wojskowych. – A ten olbrzym, co gada z Bazylem, to BlackToy.
Wielkoluda zauważyłem już wcześniej. Rzucała się w oczy ta wielka góra mięsa. Ubrany był w czarny, wojskowy pancerz i równie czarny hełm, na którym miał osadzone dwa, wielkie rogi. Nosił pas z bolterem, a w prawej dłoni młot bojowy. Lewę ramię to prawdziwy majstersztyk, stanowiła je wbudowana i sterowana mięśniami potężna piła łańcuchowa.
– Miałeś mnie wpisać na listę i znaczek dać, tak? – Góra mówiła coś do małego. – Że jestem dyżurnym.
– Znaczek mają tylko starzy członkowie Loży – tłumaczył Bazyl.
– Jak to??? – Olbrzym był wyraźnie rozczarowany, wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. – Ale wpiszesz mnie na listę, okej?
– Okej. – Bazyl zrobił kwaśną minę i zaczął się ulatniać. – Zadzwonimy do ciebie.
– Ale ja nie mam telefonu – zauważył BlackToy.
– Okej, okej – rzucił już z daleka mały Animek.
Fifka rozejrzała się po hangarze.
– Dobra, muszę iść, niedługo wylatujemy. – Skupiła wzrok na drużynie. – Trzeba znaleźć pozostałą część załogi i spakować jeszcze parę gratów. Nara.
– Nara – odpowiedziałem już jej plecom.
Hangar był wielki, a i tak jedną czwartą powierzchni zajmowała w nim platforma desantowa. To na niej wyruszała Loża do walki z „Pismokami”. To była zbieranina typów różnej maści, ale w przeważającej części żółtodziobów, którzy mienili się pisarzami. Trafiali się też bardziej doświadczeni przeciwnicy, pseudoelokwentni, często używali słów, których nie rozumieli. Dodać do nich szczyptę oszołomów, kilka garści samozwańczych artystów, czy zwyczajnych trolli i dostajesz mieszankę iście wybuchową.
Nie powiem, już nie mogłem się doczekać pierwszej akcji. Załoga pakowała się, a obsługa uwijała przy platformie i sprzęcie. Od dawna byłem przygotowany, więc starałem się teraz nie przeszkadzać. Rozejrzałem się po hali, w jednym z rogów zobaczyłem jakiś posąg. Zaciekawiony podszedłem bliżej, jak nic musiał to być pomnik jakiegoś weterana i muszę przyznać, był porządnie wykonany. Przedstawiał żołnierza w mundurze z poprzedniej epoki, kiedy nie było jeszcze tylu wynalazków. Co prawda czas naruszył już pomnik, ale nadal wyglądał imponująco. Zastanawiałem się, z jakiej skały go wy…
– Mogę ci w czymś pomóc, chłopcze? – powiedział posąg.
– Dżizus! – krzyknąłem, odskakując w popłochu. – Ale mnie przestraszyłeś! Myślałem, że to skamielina!
– Próbujesz być zabawny, Nowy? – Żołnierz wstał, a z jego kombinezonu posypało się mnóstwo pyłu. – Jestem Cobył.
– Cześć. – Uścisnąłem mocno wyciągniętą dłoń. – Darnocy. Żartowałem, ale chyba na razie z żartami nie trafiam.
Musiałem coś powiedzieć, miałem się przyznać, że mało nie zlałem się w gacie?
– Ja z zasady nie znam się na żartach. – Chwycił nie mniej zakurzony plecak. – Chodź, niedługo startujemy.
Gdy dotarliśmy do grupy, okazało się, że brakuje jeszcze dwójki Lożowników.
– Hej, Fifka! – zawołałem do liderki. – A gdzie jest Dominatorka?
– Nie widziałeś jej jeszcze? – Dziwnie na mnie spojrzała. – To czeka cię niespodzianka! Dziewczyna robi wrażenie… Musisz jeszcze chwilę poczekać. Siedzi w swojej norze na platformie. Zapewne wylezie z niej, jak ruszymy.
Został więc tylko jeden, rozejrzałem się i wtedy go zobaczyłem. Młodego chłopaka, ubranego na sportowo. Miał na sobie obcisłe granatowe spodenki, białą, równie obcisłą koszulkę na ramiączkach, skarpetki frotte i białe trampki. Na głowie nosił kowbojski kapelusz, a na brzuchu pas z dwoma rewolwerami. Nic więcej, żadnych kamizelek, kombinezonów, czy sprzętu wspomagającego. Musiał być szybki, skoro radził sobie bez biomechanizmów. Maszerował dziarskim krokiem prosto na mnie.
– Jestem FunnyTheMan! – Młody walnął się pięścią w pierś.
– No widzę, widzę – odpowiedziałem nie bez zaskoczenia.
– To najbardziej wyważony strój spośród tych, którymi się z nami podzieliłeś. Wyważony w sensie proporcji między materiałem, kolorem i (nie bójmy się tego słowa) szykiem – powiedział Cobył gdzieś zza moich pleców.
Spojrzałem na posąg, myśląc, że robi sobie jaja, ale Dziadek Czas naprawdę był wniebowzięty!
– Dziękuję, Cobyło. – Chłopak nie zaszczycił starego nawet spojrzeniem. – Ty jesteś Nowy? Nie wyglądasz na mózgowca.
Młody udawał bystrzaka. Już go miałem pacnąć, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem. Nie znam jeszcze tutejszych zwyczajów.
– Jestem Darnocy. – W odpowiedzi ścisnąłem mocno jego rękę. Skrzywił się lekko.
– Parę masz… Zobaczymy, jak się sprawdzisz. Powiedziałbym, ruszaj do boju, w huku i znoju!
– Czyżby legendarny tekst dla wszystkich? – wyszeptał Cobył, ciągle zapatrzony w chłopaka.
***
– Dobra, ekipa! Zwijajcie manele! Za kwadrans widzę startującą platformę! – DiJet Jajnik nadciągał na swoich stalowych nogach. – Dosyć tych powitań.
Tak naprawdę krzyczał w powietrze, drużyna była już gotowa. WhoIMan sprawdzał drugi raz kilkanaście sztuk swojej broni. Młody FunnyTheMan kręcił na palcach rewolwerami. Gaz kocim susem wskoczyła na platformę. Stary Cobył już dawno na niej znieruchomiał i znowu wyglądał jak posąg. Obudziła się też Drzemiąca. Okazało się, że pod stertą tobołków spała całkiem niezła dziewczyna. Krótko ścięte włosy, prawdziwa wojskowa fryzurka. Ładna buźka i zawadiacki uśmiech. Wystarczyło, by wzbudzić moją sympatię. BlackToy rozglądał się jeszcze za Bazylem, ale ten mu gdzieś uciekł. Fifka szturchnęła mnie w ramię.
– Nie bój żaby, Nowy. – Mrugnęła do mnie. – Poradzisz sobie, wierzę w ciebie. Inni też uwierzą.
– Dzięki. – Wyprostowałem się dumnie, słowa otuchy były mi teraz potrzebne.
– Pamiętaj, gadaj dużo, ale z sensem. Pismoki to lubią, chociaż rzadko kiedy doceniają. – Wzruszyła ramionami i odgarnęła z twarzy bujne, czerwone włosy. – Kiedy trzeba, tnij, nie można się zbytnio cackać. Mamy odsiewać tych, którzy rokują, reszta do wycinki. A to niestety przeważająca większość.
– Zapamiętam sobie. – Wskazałem swój miecz. – „Dobre słowo” radzi sobie z takimi.
– Zabawne, tak samo nazywa się nasza misja – zawołała, wchodząc na platformę Drzemiąca.
Olbrzymim pojazdem bujnęło na starcie. Zaparłem się mocniej na nogach. Ciężka maszyna uniosła się na wysokość kilku metrów i powoli ruszyła przez hangar. Silniki zawyły potężnie, nabraliśmy przyśpieszenia i wylecieliśmy z hangaru na pełnej prędkości. Czyste niebo oślepiło mnie na moment, ale gogle szybko dostroiły przepuszczalność światła na optymalny poziom. Odwróciłem się, usłyszawszy jakiś hałas. To śluza ładowni otworzyła się z głośnym zgrzytem, a z wnętrza wyszła olbrzymia maszyna krocząca.
– Ja pitolę! – rozdziawiłem gębę z wrażenia.
– Robi wrażenie, co? – głośno zarechotał BlackToy.
Korpus maszyny wykonano z nieznanego mi materiału, miał średnicę przynajmniej pięciu metrów. Osadzony był na ośmiu stalowych odnóżach, każde dwa razu dłuższe, niż sam korpus. Na środku siedziała, a raczej wbudowana była ona, Dominatorka! Zbliżyła się powoli.
– A więc tak mnie sobie wyobrażasz, Darzenocy. – Spojrzała na mnie z niezadowoleniem.
Miała śnieżnobiałe włosy splecione w gruby, sterczący do góry warkocz. Widoczna połowa ciała obleczona była w lateksowy gorset, chroniony stalowym pancerzem.
– To wygląd raczej stereotypowy i mdły. – Jej dłonie cały czas wystukiwały zadania na panelu kontrolnym maszyny. – Przykro mi to pisać, ale przeczytany fragment znużył mnie okrutnie i w żaden sposób nie zachęcił do poznania dalszego ciągu. Wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Błędy i liczne usterki utrudniają lekturę, a wiele zdań wymaga poprawienia.
– Dominatorko, twoje uwagi są zawsze dla mnie bardzo cenne. – Zawołałem niespeszony słabą oceną już na początku. – Staram się, by w każdy kolejnym opku było mniej błędów. A sam pomysł, cóż, to kwestia gustu.
– Cieszę się, Darzenocy, że uznajesz uwagi za przydatne. – Na jej wiśniowych ustach pojawił się uśmiech. – W takim razie doczytam to opowiadanie do końca i pozostaję z nadzieją, że twoje kolejne opowiadania będą coraz lepsze.
Zielona dżungla pod nami była przepiękna. Jednak w miarę upływu czasu, dziewicza zieleń przerzedzała się i coraz częściej pojawiał się ugór i wypalona ziemia. Potem było już tylko bagno, a w nim czekały na nas Pismoki. Wyły i chodziły jak w transie, zbierały się w grupki, albo biegały pojedynczo, chaotycznie. Czasami atakowały siebie nawzajem. Przełknąłem ślinę, może wcale nie będzie tak łatwo, jak myślałem.
– Drużyna, schodzimy! – ryknęła Fifka.
– Ruszaj, Nowy! – BlackToy sprzedał mi solidnego kopa.
Przeleciałem przez barierkę i wylądowałem plackiem w błocie. Zakrztusiłem się i podniosłem zabłoconą twarz, gogle oczyściły się same. Reszta ekipy właśnie lądowała na ziemi. Dominatorka błyskawicznie zapuściła się w tłum przeciwników. Poczułem, jak coś unosi mnie do góry.
– Wstawaj, Nowy! – Fifka postawiła mnie na nogi i wypuściła z macki. – Nie przyleciałeś tu leżeć i wypoczywać. Bierz się do roboty.
– Tak jest! – krzyknąłem i wyciągnąłem „Dobre słowo”.
Początkowo trzymałem się drużyny, chciałem poobserwować i się wprawić. Dominatorka była z innego świata. Tempo, z jakim przerabiała Pismoków, było naprawdę imponujące. Brała delikwenta w odnóża, obracała i szybko poprawiała słowa. Klient obleczony w pajęczynę poprawek odchodził lub pozostawał w transie przez dłuższy czas. Bardzo szybko zniknęła nam z oczu.
Fifka wywijała głównie macką. Albo waliła gościa, który padał martwy lub nieprzytomny, albo wyłapywała budzących nadzieję i wrzucała na platformę z przeznaczeniem do działu bibliotecznego. Ciągle coś tam mruczała pod nosem, ale dzieliła nas zbyt duża odległość i nie rozróżniałem słów.
Cobył i Gaz ruszyli pewnie swoimi ścieżkami, zniknęli mi z oczu równie szybko, jak Dominatorka, więc nie bardzo wiedziałem gdzie i jak działają. Podejrzewałem, że uwijali się przy bardziej rokujących Pismokach.
BlackToy wymachiwał młotem jak cepem. Nieźle mu to wychodziło, ogłuszał opornych, a przydatnych zaganiał pod platformę. Następnie brał zebraną grupkę i wrzucał na pokład. Ryczał przy tym jak prawdziwy bawół.
Drzemiącej nigdzie nie widziałem, pewnie zadekowała się na platformie i znowu spała. WhoIMan wolno zaczynał. Zanim powyciągał te wszystkie bomby i granaty… Za to nie przepuścił żadnego gada bez skontrolowania. Pomiędzy tych, którzy nie rokowali, wrzucał granaty ogłuszające, a resztę sortował i oznaczał tylko sobie znanym kodem.
Przypomniałem sobie o raporcie dla Głównopodejrzliwego i wdrapałem się na niewielkie wzgórze, żeby lepiej wszystkich widzieć. Patrzyłem, jak ekipa rozproszyła się po terenie. Przeciwnicy nie mieli szans, tego byłem pewien. Gdzie tylko pojawiał się Lożownik, następował zamęt i panika, ale żołnierze szybko ją opanowywali.
– Juhu! – zapiszczał FunnyTheMan i ruszył w tłum, wymachując pistoletami.
Trzeba przyznać, że miał młody jaja. Strzelał szybko i celnie. Poruszał się w tym błocie jak na parkiecie i ani jeden Pismok nie podszedł do niego bliżej niż na kilka metrów. Jeśli, któryś stał jeszcze po pierwszym strzale, to chłopak szybko poprawiał drugim, po którym żaden się już nie podnosił.
W końcu ruszyłem do akcji i ja. Wybrałem na początek mniejszą grupę i zaatakowałem. Opierali się krótko, kilka uderzeń płazem, kilka odciętych kończyn i był spokój. Rozochocony ruszyłem dalej.
– Niosę wam „Dobre słowo”! – krzyczałem. – Nie opierajcie się, bo i tak mnie nie powstrzymacie!
Kilku próbowało atakować, rzucać we mnie elokwentnymi zestawami słów, ale nie dałem się zwieść. Szybko wyprowadzałem cięcia, mój miecz w mgnieniu oka pokrył się czerwienią. Raniłem, nie zabijałem. Mieli szansę się poprawić, każdemu trzeba ją dać. Przystanąłem, żeby złapać oddech. Już miałem ruszyć dalej, gdy ogarnął mnie niepokój.
– Nieee znaaasz sieee! – potworny ryk wypełnił mi głowę aż do granicy bólu.
Odwróciłem się błyskawicznie. Kilkadziesiąt metrów ode mnie padła bez czucia Drzemiąca, a nad nią stał olbrzymi Pismok-troll. Miał jakieś osiem metrów wzrostu, głowę wielkości połowy ciała i równie wielką, rozdziawioną teraz gębę. Ruszyłem biegiem w ich stronę. Znałem taki pomiot. Na pewno miał na plecach małe skrzydełka, które jeśli podciąć, gad padał na glebę bez życia. Próbował mnie chwycić, ale z biegu wszedłem w ślizg i przemknąłem pod jego wyciągniętymi łapskami. Gdy byłem już za nim, podciąłem mu ścięgna w zgięciach nóg. Zaryczał przeraźliwie, próbując się odwrócić, upadł jednak na kolana. Tego dokładnie się spodziewałem. Tyle że dalej czekała mnie niespodzianka. Nie miał skrzydełek, tylko uczepionych na plecach kilkunastu Pismoków. Dawały mu prawdopodobnie energię życiową. Syknęły ostrzegawczo, gdy mnie ujrzały, ale ja już ruszyłem i ścinałem ich po kolei.
– Wrrauuu! – zawył olbrzym i walnął pięściami o glebę.
Uderzenie było jak małe trzęsienie ziemi i zbiło mnie z nóg, ale szybko poderwałem się do góry. Skoczyłem na trolla i walnąłem go płazem miecza w ucho. Stęknął, a z małżowiny popłynęła mu krew. Padł jak długi tuż obok Drzemiącej. Pismoki puściły cielsko i skoczyły w moją stronę. Wyprowadzałem cięcia błyskawicznie i celnie, odcinałem ramiona, nogi, trafiałem tak, aby wyeliminować. Jednak hien nadciągało coraz więcej, a mnie coraz trudniej było się bronić. Nie wiem skąd i kiedy pojawił się opancerzony, mały troll. Nieopatrznie trafiłem mieczem w wąskie zagłębienie na jego skorupie. Broń utknęła, szarpnąłem, by ją wyciągnąć, ale wtedy inny gad walnął głazem w miecz i ostrze pękło. Odrzuciłem bezużyteczną rękojeść. W ruch poszły pięści, tyle że wrogów było coraz więcej i więcej. Skakałem obok nich, robiłem uniki. Padali, a na ich miejsce pojawiali się kolejni, wzywani wyciem pobratymców. Spychali mnie coraz bardziej w defensywę.
– Kurwa! – ryknąłem sfrustrowany. – Dosyć tego cackania się!
Wyciągnąłem moje katany i wyprowadzałem cięcia tak, aby zabić. Unik i doskok, a następnie cięcie i kolejne. Przewrót, kolejne cięcie, podskok i dwa cięcia z góry. Cięcie, cięcie i znowu cięcie. Wyeliminowałem pięciu, dziesięciu, nie miałem już miejsca na swobodne ruchy, chodziłem po trupach. Cały czas starałem się mieć za plecami nieprzytomną dziewczynę. Otarłem pot z czoła, głośno sapnąłem i znowu natarłem, a raczej broniłem się. Wyprowadzałem ciosy tak szybko, że ledwo było widać ruchy. Ranni wyli, zabici padali, ale reszta parła dalej. Pomyślałem, że padnę i ja…
I wtedy nadeszła pomoc. Piła mechaniczna zaryczała, a pierwszy rząd Pismoków gruchnął jak łan zboża. BlackToy machnął ręką obleczoną w młot i połamał gnaty trzem kolejnym ścierwom.
– Ha, Nowy! – zawołał. – Nieźle sobie poczynasz! Już myślałem, że nie będę ci potrzebny.
Stanęliśmy plecami do siebie, pomiędzy nami leżała Drzemiąca, a my walczyliśmy. Nie wiem, jak długo odpieraliśmy ataki, ale przeciwników nie ubywało. Za każdym trupem pojawiała się kolejna, wrzeszcząca bestia.
– Nie chcę cię martwić, Darzenocy. – Wielkolud odwrócił się nieznacznie w moją stronę. – Ale chyba z tego nie wyjdziemy.
Miał rację, wrogowie otaczali nas ze wszystkich stron, a nasze siły były na wyczerpaniu.
– To dobry dzień, by zginąć, BlackToyu! – uśmiechnąłem się upiornie.
– W rzeczy samej, Nowy! – ryknął olbrzym. – Nie marnuj już sił na gadkę…
I wtedy, gdy już myślałem, że zginiemy, usłyszałem strzały z rewolwerów. To FunnyTheMan zmierzał do nas wielkimi susami, zdejmując celnie przeciwników przed nami. Zaraz po tym nastąpiły wybuchy w tylnych szeregach przeciwnika. Wiedziałem, że to WhoIMan nadciąga z odsieczą. Jak spod ziemi pojawił się Cobył. Uniósł do góry płonącą żyrafę i kilkunastu Pismoków poszło za nim jak w transie. Dzięki temu zyskaliśmy możliwość na lepsze ustawienie szyków. Czyżby miało nam się udać?
Na niedalekim wzgórzu stała, przyglądając się walce, Fifka. Widziała, że jatka była nieziemska, ale to nie podniosło jej pulsu nawet o dziesiątkę. Obok pojawiła się Gaz. Odpaliła miotacz ognia i ruszyła powoli w stronę walczących.
– Zaczekaj! – Fifka złapała ją za ramię. – Poradzą sobie.
– Jesteś pewna? – Kobieta powątpiewała. – Cienko to wygląda.
– Jestem. – Czerwonowłosa patrzyła ze spokojem na szalejącą załogę. – Nie tylko Nowy i BlackToy tam szaleją, to cała świeża krew w naszej załodze. Niech się chłopcy lepiej poznają, szybciej staniemy się monolitem, jakim powinna być Loża.
– Jak chcesz. – Gaz opuściła miotacz i przyglądała się bitwie. Po jakimś czasie spojrzała gdzieś w bok. – Dobra, idę po Domi. Wygląda na to, że miałaś rację.
Zrobiła kilka kroków i obejrzała się jeszcze w stronę Fifki.
– Może jednak będą się do czegoś nadawać.
Kobiety mrugnęły do siebie porozumiewawczo.
Gdy szala zwycięstwa nadal nie potrafiła przechylić się na żadną ze stron, FunnyTheMan wyrzucił w górę jakieś kartki. Od razu pochwyciło je kilkadziesiąt gadów, a po chwili dołączyły do nich kolejne. Tym sprytnym zagraniem chłopak odciągnął ich od nas, dzięki czemu uporaliśmy się z pozostałymi. W końcu padł ostatni Pismok i zrobiło się cicho. Może nie całkiem, nadal dyszeliśmy jak stare parowozy. BlackToy podniósł z ziemi jedną z kartek.
– Co to, kurwa, jest? – Przetarł krew z twarzy i odczytał napis „Mordor”. – Pocztówka?!
Wzruszyłem ramionami. Pochyliłem się nad dziewczyną.
– Hej, Drzemiąca! Słyszysz mnie?
– Nadal jest nieprzytomna. – Nade mną pojawił się WhoIMan. – Czekaj, pomogę ci.
Zanim się obejrzałem, dał jej z liścia.
– Grzmotnąłem dwa razy – westchnął. – Ale bez fajerwerków.
Dziewczyna ocknęła się.
– Cholera… Zaskoczył mnie – wykrzywiła twarz z niezadowolenia. – Zrobił mnie jak dzieciaka.
– Nie martw się, każdemu może się zdarzyć. – Pocieszył ją Cobył, który zdążył właśnie wrócić.
– Jestem! – krzyknął młody Funny.
– Szybko się uwinąłeś. – Zdziwił się WhoIMan.
– To był pomysł na krótką akcję. Dobrze, że wypalił.
– Dzięki, chłopaki. – Drzemiąca dźwignęła się z pomocą BlackToya. – Następnym razem będę bardziej uważać.
– Czekaj, wezmę cię na barana. Nie dasz rady iść.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, olbrzym wrzucił ją sobie na ramiona.
– Nieźle się spisałeś, Nowy – morda śmiała mu się od ucha do ucha.
– Ty jeszcze lepiej, BlackMłocie. – Skinąłem z szacunkiem. – A twój pomysł z płonącą żyrafą… Miazga, Cobył!
– Chciałem wprowadzić jakieś zasady – odpowiedział Stary skromnie. – Zasady są ważne.
– Nieźle ci wyszło! – zaśmiał się FunnytheMan. – Szli równiutko jak w transie. Cholera, sam polazłem za tobą na końcu! Ha, ha!
– Twoje pocztówki, Funny, szacunek. – Cobył klepnął młodego w ramię. – Przedni pomysł, ale bez bombek WhoIMana długo byśmy tak nie pociągnęli.
– Wybuchło tu i tam! Znakomita robota, panowie. – Mister Bombka objął mnie i młodego za szyję. – To była świetna walka!
– No dobra! – zawołała z góry Drzemiąca. – Jak już skończyliście z tą wazeliną, to sobie trochę pośpiewajmy!
Zanuciła dziewczyna melodię i całą powrotną drogę śpiewaliśmy wszyscy skoczne piosenki.
***
Po kilku tygodniach miałem wszystkiego serdecznie dość. Każdy kolejny dzień był trudniejszy i nie z powodu ciężkich walk, ale dręczącego mnie, cholera, sumienia. Zżyłem się z ekipą, a eMCep domagał się raportu. Unikałem kontaktu z Bazylem, jak tylko mogłem. Gdy się pojawiał, ja zaraz znikałem. Wiedziałem jednak, że to nie będzie trwać wiecznie. W końcu po kolejnej akcji, gdy wszyscy siedzieli w kantynie, nie wytrzymałem (zawsze byłem nadpobudliwy).
– eMCep zrobił ze mnie szpicla! – wyrzuciłem to w końcu z siebie. – Mam was szpiegować i donosić o każdym nieregulaminowym postępowaniu czy słowie. Dowiedziałem się, że nie czyta tekstów i wykorzystałem to, jako kartę przetargową. Tylko dlatego dostałem się do Loży. Ale ja nie potrafię donosić, więc pewnie za chwilę nie będziecie już musieli się ze mną męczyć.
– eMCep nam nie ufa? – Drzemiąca nie kryła zdziwienia. – To niemożliwe, przecież on jest jeden, niepowtarzalny i sam wszystko czyta, nikt nie robi tego za niego i nie odrzuca tekstów po odsiewie. Nie mógłby nam tego zrobić!
– Śmiała teza. A może nawet oszczerstwo?! – FunnyTheMan zerwał się i wymierzył we mnie palec. – To narzekanie na Cepnara robi się już nudne. Jak ktoś jest naprawdę dobry, to w końcu jakoś się przebije. I czego właściwie ma bać się eMCep? Ciebie? Nie wierzę!
Reszta milczała, trawili to, co powiedziałem. Bałem się, że mnie znienawidzą.
– Ech. Odkrywasz Amerykę, Darzenocy, ale to jest okey, ponieważ tę Amerykę trzeba odkrywać przed ludźmi wciąż na nowo – odezwała się Gaz, a ja poczułem przypływ nadziei. – Każdy szanujący się szef musi mieć swego uchola. Jak nie ty, to ktoś inny.
– Ty mu wierzysz, Gaz?! – Drzemiąca podniosła się z miejsca.
– Ja też wierzę Nowemu – to Cobył odezwał się cicho, gdzieś z końca kantyny. – Może to tępak, ale szczery.
– To jest nasz tępak! – ryknął BlackToy. – Loża składa się z dziewiątki i ta dziewiątka cholernie dobrze teraz wygląda!
Byłem Bykowi wdzięczny, w ogóle wszystkim, nawet tym, co mi nie wierzyli. Za szczerość.
– Proszę, proszę… Co my tu mamy? – W drzwiach kantyny stał eMCep. – Jakieś nieformalne spotkanie?
Zapadła głucha cisza. Każdy patrzył gdzieś pod nogi. eMCep wszedł władczym krokiem i stanął na środku kantyny.
– Chyba nie wierzycie temu głąbowi? – Wodził wzrokiem po ludziach, mnie nie uraczył spojrzeniem. – Czy zawiodłem was kiedyś? Dostajecie przecież piórka, czegóż chcieć więcej?!
– A propos piórek – wtrąciła się Fifka. – Jeśli chodzi o ciebie, nie dałeś żadnego od kilku miesięcy.
– Jestem zawalony robotą – Głównościemniający wykrzywił twarz w grymasie. – Poza tym, nie muszę się wam tłumaczyć!
– A my nie musimy cię słuchać – odparował WhoIMan.
– Coś ty powiedział?! – Rozsierdził się eMCep. – Lepiej nie podskakujcie! Bo nie zobaczycie nie tylko piórka, ale nawet dudka! A ciebie już nie ma, Darniecny!
– Jebać to.
– Co?!
– Jebać twoje piórka, powiedziałem. – BlackToy skrzyżował ręce na piersiach.
– Ciebie też już nie ma, kupo mięsa!
– Mnie też możesz wyrzucić. – Podniósł się FunnyTheMan. – Jeden przeciw wszystkim, wszyscy przeciw jednemu.
Ekipa z niedowierzaniem spojrzała na chłopaka.
– I ty, Brutusie? – Głos eMCepa zadrżał.
– Nie jestem jakimś cwelem w prześcieradle. – Funny walnął się w pierś. – Jestem FunnyTheMan!
– Albo tępak, to znaczy Darnocy zostaje, albo wylatujemy wszyscy. – Obok młodego stanął Cobył.
Po chwili podniosła się Drzemiąca, za nią Fifka i reszta. Stali hardo, wpatrzeni w Głównodowodzącego. W drzwiach kantyny pojawił się DiJet Jajnik. Ruszył, klekocząc, w naszą stronę.
– Wzywają cię na górę – powiedział do eMCepa.
Cep spojrzał na niego, później z powrotem na nas.
– Dobrze więc. – Poprawił ostrość obiektywu, zlustrował dokładnie każdego z nas. – Chcecie się męczyć z tym cymbałem, proszę bardzo! Tylko żeby żadne z was nie przychodziło później na skargę!
Odwrócił się i wyszedł, DiJet ruszył za nim. Drużyna westchnęła wyraźnie z ulgą, zaczęli klepać się po plecach i nie patrzyli już na weterana. Ten zatrzymał się po kilku krokach. Odwrócił się w moją stronę, a na jego twarzy zagościł przelotny uśmiech. Zasalutował niedbale. Odpowiedziałem mu tym samym. Znikł po chwili w drzwiach kantyny.
– Jesteście tego pewni? – Nie usłyszeli mnie. – Jesteście pewni swojej decyzji?!
Umilkli.
– Tak było trzeba – odezwała się Fifka.
– Jesteś jednym z nas! – dodał BlackToy i walnął mnie w plecy.
Wypuściłem głośno powietrze. Podchodzili kolejni, ściskali za ramię, uśmiechali się. Na końcu podszedł Cobył.
– Dzięki. – Ścisnąłem jego dłoń.
– Wiesz, Nowy. – Spojrzał na mnie poważnie. – Nie zrobiłem tego ze względu na ciebie.
– Tak, wiem. Zasady.
– Właśnie…
Rozsiedliśmy się z powrotem przy stołach. Ktoś skoczył do baru po kilka piw. Siedziałem i przyglądałem się drużynie. Ustawiłem gogle na najlepszą przejrzystość, ale po chwili zmatowiłem je z powrotem. Nie musiałem ich widzieć, żeby lubić. Owszem, były gdzieś tam drobne nieporozumienia, różnice zdań, ale ceniłem tych ludzi. Za uczciwość i autentyczność. Za czytanie i uwagi. Za codzienną walkę.
Pomyślałem, że to dobry czas na zawieranie pierwszych trwałych przyjaźni, odwróciłem się w stronę Gaz.
– Fajny ten kombinezon. – Pokiwałem głową z respektem. – To nie jest standardowy przydział. Szyty na zamówienie, czy kupiony w Zar-że?
– Ty, Nowy. – Kobieta rozejrzała się po sali, czy ktoś słucha naszej rozmowy. – Nie za dokładnie wyregulowałeś te gogle?!
– No, ba. Ma się to oko – kontynuowałem niezrażony. – Okulary też stajlowe, to zerówki?
– Kolego drogi, nie podoba mi się twoja gadka ani trochę. IMO infantylnie podciągasz pod nawijkę głupawy sraczkomedialny (tak nazywam gadki dla idiotów) i przekaz o tej sztuce. Ta sztuka była oszałamiająca i refleksyjna tak wisząc na wieszaku w Zar-że. Jak ją zobaczyłam, to z przejęcia drżały mi ręce. Takie żarty sorry, nie śmieszą mnie. Powiedz, że nie zrozumiałam wielkiego dowcipu, połechtaj mnie, bo jestem z tego dumna. Zresztą, nie musisz nic mówić, bo i tak do ciebie już nie zagadam. I nie zniechęcam się! Zapominam, jaki tutaj nick się kryje. O, już nie pamiętam! – Gaz zarzuciła włosami i odwróciła się w drugą stronę.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o budowanie pierwszych przyjaźni… Skwasiłem się. Nic, trzeba będzie poprawić dowcip.
– Słuchaj, Darnocy. – Fifka podeszła i usiadła obok mnie. – Hmmm, a ten twój nick, to z jakiegoś konkretnego powodu?
– Właśnie! – wtrąciła Drzemiąca. – Ja też jestem ciekawa…