Schody skrzypiały i niebezpiecznie uginały się pod nogami, ale doktor Kurt Banah i tak wbiegał na trzecie piętro kamienicy, przeskakując po dwa stopnie. Lekarska torba obijała mu się o udo, a za duży kapelusz spadał na oczy. Drzwi do mieszkania były już otwarte, stojąca w nich kobieta niecierpliwie wciągnęła lekarza do środka.
Gort Ren, ceniony w mieście krawiec, siedział na krześle, z trudem łapiąc powietrze i dociskając dłonie do mostka. Wyraźnie cierpiał. W dusznym pomieszczeniu zgromadziło się już kilka osób, patrzących teraz na mężczyznę i krzątającą się przy nim żonę. Pani Ren najwyraźniej nie miała pojęcia co czynić, głównie więc załamywała ręce i lamentowała.
– Daj mu wody – poradził ktoś z obecnych i kobieta, zadowolona, że może wreszcie zrobić coś pożytecznego, ruszyła do kuchni.
– Nie. – Zatrzymał ją zdecydowany sprzeciw lekarza. – Połóżcie go. Otwórzcie okno. Dajcie mu oddychać. – Patrzył, jak niezdarnie spełniają jego polecenia. – Gort, co ci jest?
– Boli – syknął tamten przez zaciśnięte zęby. – Najpierw tu – wskazał na klatkę piersiową – ale teraz i bark, i plecy. Trudno mi oddychać. – Widać było, że mówienie także sprawia mu ból. – Doktorze – złapał Kurta za rękaw – to ta mała wiedźma, Agda Skorga… – Opadł na poduszki, wzrok utkwił w suficie.
– Dobrze, Gort. Ale teraz weź to. – Lekarz siłą rozchylił pacjentowi usta i wlał w nie kilka kropel płynu z małej fiolki. – Powinno pomóc – wytłumaczył spoglądającej na niego podejrzliwie żonie Gorta. – I nie tłoczcie się tak wokół niego, potrzebuje powietrza. Serce…
Alika Ren niecierpliwie machnęła ręką.
– Serce, serce… Akurat. To ta gówniara, Agda Skorga, wiedźma, jak jej babka. Gort mi powiedział, rzuciła na niego urok.
Kurt Banah porządkował zawartość torby, nie odzywając się słowem. Ale pozostali obecni szybko zaczęli potakiwać.
– Tak, tak. – Drobna, starsza kobieta wyrwała się jako pierwsza. – Nic dziwnego, i do nas dotarło. Moja siostra, ta co mieszka za jeziorem, mówiła mi, że wilkołak porwał im owce.
– A podobno w Olawie zmarli powstali z grobów… Jeden nawet zmienił się w wampira. Próbowali go usiec, to żadna broń się nie imała. Uciekł w góry i teraz cała wieś jest w strachu.
Kurt schylił głowę i zmarszczył brwi.
– Aliko, twój mąż ma problem z sercem. Już od dawna mówiłem, że powinien coś ze sobą zrobić. Napady dusznicy zdarzały mu się i wcześniej, dobrze o tym wiesz… – Zerknął w stronę Gorta. Mężczyzna leżał, tak samo jak przed chwilą. I dokładnie tak samo wpatrywał się w sufit.
Kurt podszedł do łóżka.
– Gort? – spytał niepewnie. Oczy leżącego pozostały nieruchome. – Gort? – Lekarz nie spodziewał się już jednak odpowiedzi. Gdy zamykał zmarłemu powieki, poczuł wiszącą w powietrzu niemal namacalną zgrozę i zabobonny lęk.
***
Pułkownik Mikel Elif spod przymkniętych powiek obserwował stojącego naprzeciw młodego oficera. Musiał przyznać, że o ile zazwyczaj go cenił i lubił, to czasami bywał doprowadzany przez niego do szału. Teraz również odczuwał narastającą irytację. Bo kapitan Asger Sidort doskonale potrafił odgrywać rolę znudzonego paniczyka.
– Rano wyjeżdżasz do Osli. Musisz sprawdzić, co tam się dzieje. W niezbyt jasnych okolicznościach zmarł mężczyzna, zdaje się krawiec, aresztowano jakąś dziewczynę, oskarżono o czary. A zaraz potem w celi dołączyły do niej matka i babka.
Asger uniósł prawą brew i wydął policzki, a pułkownik poczuł, jak dłonie bezwiednie zaciskają mu się w pięści.
– Czary-mary – mruknął chłopak.
– Weźmiesz dwudziestkę swoich ludzi. Dopilnuj, żeby byli wśród nich wszyscy ci, którzy mogliby coś powiedzieć na temat twoich… zaszłości z wywiadem. Rozumiesz?
Asger powoli pokiwał głową.
– Tak jest, pułkowniku.
– I to nie są żarty, kapitanie. To, co dzieje się w Osli, wymaga sprawdzenia. Aresztowano dziewczynę, jej matkę i babkę. Oraz jeszcze parę osób, a to może nie być koniec. Dziewczyna podobno ledwo uniknęła samosądu. Nie potrzebujemy histerii. Nowa administracja czasem działa pochopnie, wciąż trzeba jej pomagać. Jednak jeśli w plotkach na temat tych kobiet jest coś z prawdy… – Pokręcił głową. – Nie tak to miało wyglądać. Wysyłam swoich ludzi, żeby uganiali się za czarownicami. Absurd.
Kapitan słuchał wywodu dowódcy w milczeniu, błądząc wzrokiem po wnętrzu kwatery. Elif ponownie poczuł, że powieki zaczynają mu ciążyć.
– Sidort, potraktuj to w końcu poważnie, dobrze?
Zdumione spojrzenie Asgera zogniskowało się wreszcie na szerokiej twarzy pułkownika.
– Traktuję.
Elif westchnął ciężko i odwrócił się plecami do młodszego oficera.
– Wysłałem już do Osli zapowiadające was pismo. Nowy burmistrz nazywa się Aleks Lund i wkrótce dowie się, że ma być do twojej dyspozycji, kapitanie. I, Sidort, nie chcę żadnych burd. Twoja w tym głowa, żebyśmy sobie nie narobili wrogów.
Asger zaczął hardo:
– Potrafię poradzić sobie…
– Znam twoje możliwości, Sidort – przerwał ostro pułkownik. – I nie o twoich żołnierzy się obawiam, tylko o ciebie. – Zerknął na podwładnego przez ramię i zacisnął szczęki, gdy spojrzenie młodego człowieka, najpierw nieco zaskoczone i zagubione, stwardniało. – Możesz się odmeldować, kapitanie.
Młody oficer wyprężył się na baczność, uderzył prawą ręką w pierś i szybkim krokiem skierował ku wyjściu.
***
Doktor Banah oparł się o framugę okna gabinetu i obserwował zamieszanie. Na plac wjechała przed chwilą kolumna żołnierzy, rozglądających się teraz wokół z zaciekawieniem lub niesmakiem. Banah zmarszczył czoło, zastanawiając się, co przyniesie pojawienie się wojska. Miał niejasne przeświadczenie, że raczej nic dobrego.
W siodłach pozostało dwóch przyjezdnych. Doktor skupił uwagę na jednym z nich, potężnym, z siwiejącymi już nieco czarną czupryną i brodą. Zadowolony ze swojej przenikliwości uznał, że musi być dowódcą. Ale wtedy olbrzym zasalutował szczupłemu, jasnowłosemu chłopakowi i odjechał w stronę pozostałych wojskowych. Młody mężczyzna, pozostawiony sam, zgrabnie zsunął się z wierzchowca i kopnął leżący pod nogami kamień. Rozejrzał się, z niechętnym grymasem na naburmuszonej twarzy, i gestem przywołał obserwującą ich dziewczynkę. Banah zaklął głośno, gdy w dziecku rozpoznał własną córkę. Oficer o coś spytał, mała machnęła ręką w stronę rynku. Chłopak rzucił kilka słów do swoich ludzi i ruszył przed siebie; czarnowłosy olbrzym oraz jakaś drobna dziewczyna w zbyt obszernej kurtce podążyli za nim.
***
Ratusz stał w rogu rynku, wyróżniając się okrągłą wieżyczką, tandetnie stylizowaną na pałacową. Miasto było prowincjonalne i takie też okazały się jego budynki oraz błotniste po ostatniej ulewie ulice. Asger szedł szybko, przeskakując przez kałuże, nie oglądając się za siebie. Wkrótce zniknął za skrzypiącymi drzwiami.
Hadar wzniósł oczy ku niebu, otworzył drzwi, które zdążyły już zamknąć mu się przed nosem, pociągnął za sobą towarzyszącą mu Dalinę Trakię. Rozejrzeli się w mrocznym, wąskim korytarzu, ale po dowódcy nie było już śladu.
– Cóż – mruknął sierżant do dziewczyny. – Poczekamy tutaj.
***
Burmistrz Aleks Lund okazał się młody i energiczny. Nawet jeśli pojawienie się oficera nieco wytrąciło go z równowagi, nie dał tego po sobie poznać. Wskazał gościowi krzesło, usiadł naprzeciw i z uprzejmym, irytująco łagodnym uśmiechem patrzył wyczekująco.
Asger odpowiedział podobnym uśmiechem, może tylko odrobinę bardziej złośliwym.
– Napiłbym się czegoś.
Lund nagle stracił nieco pewności siebie. Wstał zbyt gwałtownie, wyciągane z kredensu szklanki brzęczały jakby za głośno.
– Wino?
Asger przekrzywił głowę.
– Nie za wcześnie?
Burmistrz na chwilę zaniemówił, potem odpowiedział niepewnie:
– Słabiutkie.
Sidort zastanowił się, w końcu jednak skinął głową.
– Mam dwadzieścioro ludzi. Gdzieś muszą mieszkać.
– Oczywiście. Przygotowaliśmy dla was kwatery, niedaleko.
– Mój sierżant czeka w korytarzu. Trzeba by mu pokazać drogę.
Zapadło niezręczne milczenie. Lund zmarszczył brwi, napełnił szklanki winem i po krótkim wahaniu podszedł do drzwi. Otworzył je, wystawił głowę i krzyknął:
– Sanar! – Odpowiedziała mu cisza. – Sanar! – Znowu nic. Lund zmełł w ustach przekleństwo, wyszedł z gabinetu. Wrócił po chwili i zmusił się do uśmiechu. – Zrobione.
– Świetnie. To teraz prosiłbym o sprawozdanie z tego, co się tutaj wydarzyło. Byłbym wdzięczny za zwięzłość, jestem zmęczony.
Burmistrz zaczął mówić, najpierw zacinając się co kilka słów. Jasne było tylko, że Gort Ren nie żył. Doktor, któremu burmistrz ufał, twierdził, że zabił go nagły atak dusznicy. Ale miasto sądziło inaczej. Miasto zgadzało się z oskarżeniami, które Ren zdążył wyartykułować przed śmiercią, miasto zgadzało się również z Aliką Ren, nieszczęśliwą wdową. Agda Skorga, dziewczyna mieszkająca z nieprowadzącą się zbyt wzorowo matką oraz babką zielarką, miała rzucić na niego urok. Śmiertelny urok, jak się okazało. Był nawet świadek zajścia, Zofa, młodsza siostra Agdy. Przesłuchiwana, ochoczo potwierdziła winę dziewczyny, oskarżając przy okazji matkę i babkę o prowadzenie w domu magicznych praktyk. Oczywiście, od razu wysłano do chaty kobiet gwardzistów. Znaleźli amulety, kamienie z dziwnymi nacięciami, kadzidła, wysuszone fragmenty drobnych zwierząt. O babce – zielarce od dawna krążyły niepokojące pogłoski, jak się teraz okazało, niebezpodstawne.
Burmistrz czuł się nieswojo, mówiąc o tych wydarzeniach, zerkał więc na kapitana, próbując odczytać jego reakcje. Ale twarz Asgera pozostała bez wyrazu, również wówczas, gdy Lund wspomniał o pojawiających się w różnych częściach kraju plotkach. Zdawało się, że wieści o duchach, wampirach i czarownicach nie są w stanie zmącić spokoju oficera, Lund mówił więc coraz pewniej, coraz płynniej. Gdy zmierzał ku końcowi, ponownie z pewnym trudem wyznając, że w areszcie tkwi już znacznie więcej osób niż trzy kobiety (co wreszcie wywołało drobne oznaki zainteresowania u kapitana) drzwi otworzyły się gwałtownie. Asger obejrzał się przez ramię, burmistrz drgnął. Do środka wpadł drobny mężczyzna, z szerokim uśmiechem na gładko wygolonej twarzy.
– Dowiedziałem się, burmistrzu, że goście dotarli. Witam, kapitanie, witam serdecznie. Jestem sędzią, do usług. Kalum Wensel. – Chwycił dłoń Asgera, przytrzymał ją zdecydowanie dłużej niż było to koniecznie. – Asger Sidort, prawda? Czyżby z tych Sidortów?
– Nie mam pojęcia. Znam tylko jednych.
Sędzia zachichotał, ponownie potrząsnął ręką Asgera.
– Czyli to pana ojciec, kapitanie, był…
– Tak. – Asger przerwał wyraźnie, zdecydowanie i na tyle głośno, że w gabinecie burmistrza na chwilę zapanowała pełna skrępowania cisza.
– To zaszczyt przyjmować takiego gościa. Witamy w Osli. – Sędzia Wensel najwyraźniej ciszy nie tolerował.
Asger popatrzył na niego uważnie.
– Sędzia na pewno będzie znał odpowiedź na męczące mnie pytanie. Czy kobiety aresztowane w sprawie śmierci Gorta Rena były torturowane?
Uśmiech zamarł Wenselowi na ustach.
– Co? – zapytał tępo.
– Czy kobiety aresztowane w sprawie śmierci Gorta Rena były torturowane? – Asger powtórzył usłużnie.
– Nnnie – wymamrotał sędzia. – Nie – dodał nieco pewniej. – A dlaczego?
– A tak pytam. W takim razie po kłopocie. Bo jeśli by były, to ich zeznania zostałyby zdobyte bezprawnie. A jako takie okazałyby się nieważne. Ale sędzia na pewno o tym wie.
Asger odwrócił się i nieśpiesznie wyszedł z gabinetu burmistrza. Już za drzwiami uświadomił sobie, że nie zdążył dowiedzieć się wszystkiego, co zamierzał. Ale co tam, jeszcze będzie okazja.
***
Sierżant Hadar oczywiście stał jak posąg w mroku korytarza i czekał cierpliwie. Drgnął dopiero wtedy, gdy spostrzegł dowódcę.
– Co tu robisz? Miałeś się zakwaterować z innymi. – Asger minął go, z ulgą wychodząc na zalany słońcem rynek.
Hadar ruszył za nim.
– Inni poszli. Ktoś musi pokazać panu drogę, prawda, kapitanie?
Rozbawiony Asger zerknął na niego przez ramię.
– Chyba masz rację. Chodź, jeszcze jedna wizyta przed nami. Hej, mała! – krzyknął w stronę dziewczynki, tej samej, która przed paroma chwilami wskazywała im drogę do ratusza. Musiała przyjść tu za nimi i, chociaż trzymała się na uboczu, obserwowała ich śmiałym wzrokiem. – Powiesz nam, gdzie mieszka doktor? Jak mu tam? Bahan?
– Banah! – poprawiła dziewczynka urażonym tonem, ale zaraz przywołała ich gestem dłoni. – Chodźcie! – Puściła się pędem, sznurowanymi bucikami rozbryzgując wodę z kałuż. Musieli niemal biec, by za nią nadążyć. Po chwili znaleźli się na tym samym placu, z którego wyruszyli na rynek. Był już pusty. Niemal pusty, bo miotał się po nim dość młody jeszcze mężczyzna w eleganckiej, popielatej kamizelce.
– Mirna! – wołał raz po raz, rozglądając się wokół z niepokojem.
– Jestem, tato! – odkrzyknęła dziewczynka. – Ci panowie chcą z tatą rozmawiać.
Ale mężczyzna zupełnie nie zainteresował się „panami”, całą uwagę skupiając na dziecku. Niepokój wyparował błyskawicznie, ustępując miejsca rozgniewaniu i irytacji.
– Gdzie się podziewałaś, Mirno? Nie mogę pilnować cię przez cały czas. Marsz do domu! – Pokazał palcem drzwi pobliskiej kamienicy, a gdy mała próbowała zaprotestować, zrobił teatralnie groźną minę. Dziewczynka wydęła drobne usteczka, zmarszczyła nos i marszowym krokiem ruszyła do domu.
– Kurt Banah? – zapytał Asger.
– Tak. – Głos lekarza nie mógł być bardziej niechętny.
– Kapitan Asger Sidort i sierżant Nuka Hadar. Chciałem porozmawiać o…
– Wiem o czym. Wejdźmy do środka.
***
Gabinet Banaha był obszerny, jasny i pełen medycznych książek. Biurko, kilka krzeseł, leżanka, przeszklona szafa wypełniona medykamentami – wszystko czyste, poukładane, wzbudzające zaufanie. Banah usiadł za biurkiem, wskazując gościom krzesła. Asger pokręcił przecząco głową, zbliżył się do półek z książkami i oglądał ich grzbiety. Sierżant zdecydował więc, że również będzie stał. Lekarz chwilę czekał cierpliwie, ale przedłużające się milczenie w końcu zaczęło go irytować.
– Mam co robić, więc…
– Oczywiście. – Oficer jednak nie odwrócił się do gospodarza. – Mój zastępca jest lekarzem. Nie ten tutaj. – Wskazał na Hadara. – Porucznik. Dałby się pokroić za taki księgozbiór. Notatki robi na własnej skórze i brakuje mu już miejsca.
Banah obrzucił szczupłą sylwetkę kapitana ciężkim spojrzeniem, nie skomentował jednak jego dziwacznych słów.
– Chcemy się dowiedzieć, co, według lekarza, spowodowało śmierć Gorta Rena.
– Dusznica – odparł Banah bez wahania.
– Miasto sądzi, że czarownica.
Banah nie miał pojęcia, czy oficer mówi poważnie, czy kpi.
– Gort był gruby, nerwowy, trochę za dużo pił i trochę za mało się ruszał. Mówiłem mu nie raz, że powinien to zmienić. Ignorował rady, więc się doigrał. I to by było tyle. Jeśli pan chce, kapitanie, może pan poczytać moje notatki na temat śmierci Rena. Są tu. – Położył dłoń na leżącej przed nim kartce.
Asger odwrócił się wreszcie, powoli podszedł do biurka i chwycił dokument. Chwilę go studiował, jednak doktor ze zdumieniem zauważył, że oficera wkrótce znacznie bardziej zainteresował zakurzony rękaw własnej kurtki.
– Muszę się wykąpać – wymamrotał kapitan.
Banah przymknął powieki, starając się nie dać wyprowadzić z równowagi, odetchnął kilka razy, wreszcie wstał, zabrał Asgerowi papier i powiedział:
– Może zakończymy na dzisiaj. Chciałbym zjeść kolację z córką.
Sidort pokiwał głową, ale nie ruszył się z miejsca.
– A Zofa? Są jeszcze jej oskarżenia.
Doktor prychnął lekceważąco.
– Tak, oskarżenia siedmioletniej dziewczynki. Znam Zofę i zapewniam pana, kapitanie, że jej zeznania są nic nie warte. Ma w sobie dużo złości. I wreszcie znalazła sposób, by znaleźć się w centrum uwagi.
– Gdzie teraz jest?
– Alika Ren ją przygarnęła. Zdaje się, mają wspólny cel. Alika nie ma dzieci, kilka lat temu straciła jedynego syna. Więc przygarnęła dziewczynkę, która – jak i ona – żąda sprawiedliwości. Jestem przekonany, że świetnie się dogadują. A teraz, kapitanie…
Asger ruszył w stronę wyjścia.
– Do zobaczenia – rzucił już w progu.
Hadar stał jeszcze chwilę na środku gabinetu, uśmiechając się przepraszająco.
– Zyskuje… Przy bliższym poznaniu – stwierdził niepewnie i pobiegł za dowódcą.
Banah szczerze w to wątpił, nie miał też ochoty, by się o tym przekonywać. Wsunął krzesło za biurko i zerknął w stronę okna. Zaczynało zmierzchać, widział jednak wyraźnie, jak sierżant wyprzedził Sidorta, zatrzymał go gniewnym gestem i coś do niego mówił, wyraźnie zdenerwowany. Oficer zwrócony był do doktora plecami, stał spokojnie, zdawało się, że w milczeniu słucha gwałtownej przemowy Hadara. Sierżant machnął w końcu ręką, trudno powiedzieć, czy bardziej rozdrażniony, czy zrezygnowany, i wtedy jego wzrok padł na okno. Musiał zauważyć lekarza, bo ręka zamarła na chwilę w powietrzu, a potem wykonała niezgrabny salut; Hadar odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Oficer chwilę stał osamotniony, jakby nagle zagubiony i zakłopotany, po czym wzruszył ramionami i leniwie poszedł za podwładnym.
***
Areszt i więzienie urządzono w piwnicach siedziby gwardii miejskiej. Niewielki, murowany budynek stał na uboczu, tuż pod otaczającymi Oslę murami. Trzech gwardzistów, z czego dwóch nie ukończyło jeszcze chyba dwudziestego roku życia, spode łbów patrzyło na nadchodzących mężczyzn. Asger westchnął na ich widok. Niedoświadczenie strażników rzucało się w oczy od razu, ale jeszcze bardziej oczywiste wydawało się ich przekonanie, że mają władzę, prawo stoi po ich stronie, a jeśli nie – to tym gorzej dla prawa. Nic dziwnego, że nowa administracja niejednokrotnie sprawiała znacznie więcej problemów niż stara, której pozbywano się szybko i konsekwentnie.
Asger pomyślał, że dobrze zrobił, ponownie wybierając towarzystwo sierżanta Hadara. Potężny żołnierz na pierwszy rzut oka na pewno wzbudzał większy respekt niż czarnooka, ładna Dalina Trakia. Co prawda od wczorajszego wieczora z jakiegoś powodu robił urażone miny, ale kapitan potrafił ten fakt doskonale ignorować.
Oficer zignorował chłopaczków i zwrócił się od razu do najstarszego z gwardzistów, żądając widzenia z aresztantkami. Mężczyzna popatrzył na niego z ironicznym uśmieszkiem, gromadząc w ustach ślinę. Zbierał się do splunięcia pod nogi Sidorta, gdy nieruchomy dotąd Hadar poruszył się odrobinę i mruknął coś pod nosem. Gwardzista spoważniał, przełknął i spytał:
– Którymi?
– Aresztowanymi z powodu śmierci Gorta Rena.
Mężczyzna podrapał się po brodzie.
– No to najpierw była jedna, ta gówniara. Potem trzy. A teraz to kobiet jest chyba z dziesięć, a mężczyzn czterech. To z kim chcesz gadać… chce pan gadać, kapitanie?
Sidort poczuł, jak ogarnia go zniechęcenie. Czternaście osób. Szybko.
– Zaprowadź mnie do Agdy Skorgi, jej matki i babki.
Gwardzista zmarszczył czoło i drapał się w zamyśleniu.
– Właściwie to i tak wszyscy są w jednej celi. Chodźcie.
***
Smród uderzył w nozdrza jeszcze przed otwarciem ciężkich drzwi. Asger poczuł, jak zawartość żołądka podchodzi mu do gardła, a w głowie zaczyna wirować. Stanął w lekkim rozkroku, zacisnął pięści i czekał.
Gwardzista nieśpiesznie szukał odpowiedniego klucza. Po nieznośnie długiej chwili drzwi do celi stanęły otworem, a odór wylał się na zewnątrz lepką, ciężką falą. Kapitan zrobił kilka kroków do przodu, opierając się o framugę zajrzał do środka ciemnego pomieszczenia. Z trudem przywołał na pobladłą twarz wyraz oburzenia.
– Nie mam zamiaru rozmawiać w takich warunkach. Wyprowadzić więźniów, zrobić coś z tym smrodem. Kobiety przesłucham na górze.
Do schodów dotarł energicznym i równym krokiem, co przyjął z wielką satysfakcją, a przede wszystkim ulgą.
***
Dwie młodsze kobiety spoglądały na przystojnego, czystego, nienagannie ubranego oficera oraz towarzyszącego mu olbrzyma wzrokiem zmęczonym, jednocześnie przestraszonym i zrezygnowanym. Tylko najstarsza trzymała się prosto i pewnie, jakby nie zwracała uwagi na własny stan. Wszystkie trzy były obdarte, brudne, cuchnące, posiniaczone i zakrwawione.
Sidort patrzył na więźniarki i zastanawiał się, po co właściwie chciał z nimi rozmawiać i czego miał nadzieję się dowiedzieć. To, że poddano je mękom okazało się oczywiste. Zbiły się teraz w zestrachaną, zastygłą w odrętwieniu gromadkę. Ale skoro już tu przyszedł…
– Co wydarzyło się w lesie? – zapytał najmłodszą.
Dziewczyna poruszyła się niespokojnie, zerknęła na babcię i zaczęła mówić dopiero wówczas, gdy tamta zachęcająco pokiwała głową. Słowa wychodziły z ust z trudem, ciche, nie zawsze wyraźne.
– Prosiłam Gorta o pieniądze. Żeby mi pożyczył. Chciałam oddać. Miał być jarmark, a nie miałam nic. Chciałam… A on zaczął się śmiać i mówił, żebym… Żebym…
– Drań chciał się z Agdą zabawić, parszywiec jeden – dokończyła babcia, z zaskakującą mocą w głosie.
Matka dziewczyny splunęła pod nogi i również nagle się ożywiła.
– I co, wielka rzecz! Trzeba było dać mu dupy, miałabyś pieniądze, a my nie tkwiłybyśmy tutaj jak bydło. A Lina by wciąż żyła.
Dziewczyna zaczęła chlipać.
– Zamknij się, tłuku – babka warknęła do córki. – To nie Agdy wina.
– Lina? – zapytał Asger.
Najstarsza z kobiet pokiwała głową.
– Tak, aresztowano ją. Była chora i słaba, nie przetrzymała przesłuchania. A Erlenównę zaraz zwolnili.
Matka wydęła usta.
– Jasne. Suka ma pieniądze. A sędzia lubi pieniądze.
– A Zofa?
Agda wbiła wzrok w podłogę.
– Była ze mną. Widziała… Słyszała… Powiedziała prawdę. Złorzeczyłam Renowi, a teraz on… Ale ja nie chciałam! – Wybuchnęła płaczem, głośnym, rozpaczliwym, chociaż krótkim, bo zaraz zupełnie opadła z sił.
– Przestań, Agda. – Babka przyciągnęła do siebie wnuczkę, przytuliła niezgrabnie. – Przestań. Nie ma tu twojej winy. Tak się złożyło i tyle. Zofa gada, co jej ślina na język przyniesie.
– O czarach w waszej chacie również?
Guna z politowaniem spojrzała na Asgera.
– Jestem znachorką. Zawsze nas podejrzewano o różne rzeczy, zawsze łatwo było nas oskarżyć. Jeżeli chcieli – na pewno coś znaleźli. Pogadaj z doktorem Banahem, oficerze. A Zofa… W Zofie jest gniew.
– Tak wielki, że życzy wam śmierci?
– Ma siedem lat, oficerze. Tak to bywa, gdy oskarża pełne żalu dziecko.
Matka zaśmiała się chrapliwie.
– Wie, co robi, gówniara. Świetnie wie, co robi.
– To twoja wina, głupia suko.
– To znaczy? – spytał Asger.
Babcia z niechęcią spojrzała na młodszą kobietę i zaczęła mówić, zimno cedząc słowa:
– Moja córka lubi mężczyzn. Ale najbardziej lubiła ojca Agdy, który wytrzymał z nią piętnaście lat, zanim się zapił i zamarzł zeszłej zimy. Też był z niego drań, ale potrafili się dogadać. Może dlatego znosił jej wyskoki, gachów, kolejne ciąże niewiadomego pochodzenia. Sam zresztą nie był bez winy. Dzieci umierały albo rodziły się już martwe. Nic dziwnego, patrząc na to, co wyprawiała brzemienna matka. Jednak Zofa przeżyła. I akurat doskonale wiadomo, kto jest jej ojcem. Bo ta dziwka – ruchem brody wskazała na córkę – zniknęła na niemal rok, przeniosła się do domu kowala. I wykuli sobie bachora. A gdy kowal w końcu się nią znudził, i dzieciakiem też, wróciła. Ojczym potrafił Zofie pokazać, gdzie miejsce bękarta. Matka nie broniła, bo chłop zawsze w jej życiu był najważniejszy. Jakikolwiek chłop.
Kapitan słuchał i patrzył na babkę uważnie. Od tej kobiety biła moc, zdawała się być silniejsza niż jej obie młodsze towarzyszki razem wzięte. Ale i matka postanowiła przejąć inicjatywę, bo zerknęła na Asgera i uśmiechnęła się opuchniętymi wargami, a jej głos złagodniał. Mówiła z wysiłkiem, starając się jednak, aby słowa brzmiały wyraźnie i miękko:
– A co taki ładny chłopiec robi w tak odrażającym miejscu? Wyciągnij mnie stąd, to zobaczysz, że nawet w Osli może być przyjemnie. Potrafię się odwdzięczyć.
Babcia pokręciła głową z niedowierzaniem.
– O, właśnie! Tyś już na stałe zakwaterowała mózg pomiędzy nogami. Uważaj, bo pan oficer połakomi się na takie próchno.
Ale Asger już był myślami gdzie indziej. W roztargnieniu spojrzał jeszcze na kobiety, skupiając wzrok na najmłodszej. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał, w końcu jednak tylko przejechał dłonią po włosach i odwrócił głowę.
– Taaak… – zaczął. – Na pewno się jeszcze zobaczymy.
Skinął na Hadara i zniknął w wyjściu.
***
Gwardziści siedzieli przy stole, schyleni, skupieni na grze. Co jakiś czas rozlegał się turkot rzucanych kości, potem na chwilę zapadało milczenie, wreszcie cała sekwencja kończyła się jękami zawodu przegranych i rechotem zwycięzcy.
Asger cicho podszedł do grających mężczyzn.
– Kto sprząta celę?
Starszy gwardzista zignorował pytanie, młodsi spojrzeli niepewnie.
– A gdzie mamy ich trzymać? – zapytał jeden z wyrostków.
– A co mnie to obchodzi? Zamknijcie ich chociażby w tej sali, w której przed chwilą z nimi rozmawiałem.
Młodzieńcy podnieśli się nieznacznie, szukając jeszcze aprobaty zwierzchnika, ale ten siedział milcząc; wyszli więc z ociąganiem.
Kapitan zajął wolne krzesło.
– Kto je przesłuchiwał?
Gwardzista odwrócił głowę.
– Kat – rzucił do ściany.
– Męczył je?
– Wykonywał swoją robotę.
Asger skinął głową.
– To teraz pójdziesz po tego kata i przyprowadzisz go tutaj. A przy okazji grzecznie poprosisz doktora Banaha, żeby także postarał się wpaść. Będzie miał trochę pracy.
Mężczyzna spojrzał na oficera z nieukrywaną niechęcią.
– Ktoś musi tu zostać.
– Tak. – Asger chętnie się zgodził. – Ja i Hadar. Wystarczy.
Gwardzista nie poruszył się. Sidort wychylił się nieco w jego stronę.
– Mam wrażenie, że nie orientujesz się w sytuacji. Jestem oficerem armii, tam – machnął ręką w nieokreślonym kierunku – jest wojna. Nie przyjechałem na ryby. Ja tutaj teraz rozkazuję, rozumiesz? Nie twój burmistrz, nie twój dowódca. Ja.
Starszy mężczyzna wstał wreszcie, zasalutował niechlujnie i wyszedł bez słowa.
Asger złapał kości i poturlał je po stole.
– Zagramy?
Twarz Hadara wreszcie rozjaśnił uśmiech.
– Czemu nie?
***
Banah niemal biegł w stronę więzienia. Od kilku dni zabiegał o to, by pozwolono mu zobaczyć osadzonych. Domyślał się, jakie metody przesłuchania zastosowano, domyślał się więc również, że jego pomoc mogła być niezbędna. Ale dotąd prośby odrzucano, gdy więc w drzwiach gabinetu zobaczył ponurego gwardzistę, nie był przygotowany. Miał jeszcze kilku pacjentów, poradził sobie z nimi tak szybko jak potrafił, zapakował torbę i ruszył w drogę.
Mijał żołnierzy z oddziału kapitana Sidorta. Chodzili parami, uzbrojeni, ale spokojni i zdyscyplinowani. Nie narzucali się, jednak byli doskonale widoczni. Przed chwilą przemknął koło doktora również miejski kat. Szedł ze spuszczoną głową, zamyślony i podenerwowany. A gdy lekarz dotarł wreszcie do siedziby gwardii, spotkał wychodzącego z niej kapitana. Asger poruszał się flegmatycznie, z typowym dla siebie nieco nadąsanym wyrazem twarzy. Mimo to wydał się teraz lekarzowi odrobinę mniej irytujący niż przy pierwszym spotkaniu.
– Doktorze, w środku jest sierżant Hadar. Dopilnuje, żeby wszystko odbyło się tak, jak sobie zażyczysz.
Odszedł, nie czekając na odpowiedź.
***
Oddział Sidorta dostał do użytku obszerny, wygodny budynek, niemal pałac, położony nieopodal rynku. Podobno był to dom poprzedniego burmistrza, a obecny, Aleks Lund, nie przejął go, uznając, że jest zbyt okazały na jego potrzeby. Zajął niewielkie mieszkanko na piętrze ratusza. Kapitan zastanawiał się, czy długo wytrwa w tym postanowieniu, bo opuszczony przez władze budynek był piękny, przestronny, a na jego tyłach znajdował się wspaniały ogród. Niestety, teraz mocno zaniedbany.
Asger wszedł do środka, w nadziei na chwilę odpoczynku i spóźniony obiad. Zrezygnowany przymknął powieki, gdy niemal w progu przywitała go Dalina Trakia, salutując, jak zwykle wyjątkowo służbiście.
– Kapitanie, dwa pisma. Od burmistrza i sędziego. – Wręczyła mu papiery, cały czas patrząc na jakiś punkt ponad jego prawym ramieniem.
– Dziękuję. Jest co jeść?
– Tak. Zaraz wydam dyspozycje…
– Niech mi przyniosą do mojej kwatery.
Zostawił dziewczynę, wspinając się po schodach zdejmował rękawiczki i kurtkę. Wszedł do pokoju, zatrzasnął drzwi, oparł się o nie i zamknął oczy. Rozluźnił spięte mięśnie, kilka razy głęboko odetchnął. Spojrzał na trzymane w dłoni koperty, otworzył je powoli. Pierwsze pismo skreślił burmistrz. Prosił kapitana o przybycie, chciał, jak się wyraził, przedyskutować kwestie formalne. Asger ze zrozumieniem pokiwał głową. Burmistrz miał prawo czuć się zagubiony, nagle jego władza została zakwestionowana i zachwiana. Jeśli istniała szansa, aby umocnić go w przekonaniu, że chwilowo nie ma nic do powiedzenia, trzeba było ją wykorzystać. Kapitan postanowił zrobić to jeszcze dziś.
Drugi list pochodził od sędziego, który zapraszał wielce szanownego kapitana Asgera Sidorta na śniadanie. Asger uśmiechnął się do siebie. Świetnie.
***
Sędzia z żoną zajmował niewielki dom w zacisznej dzielnicy miasta. Asger przekroczył bramę ogrodu i rozejrzał się ciekawie. Idealnie przystrzyżone trawniki, kilka działających fontann, miniaturowy labirynt z żywopłotu, starannie poprzycinane drzewa – widok był niewątpliwie interesujący. Sędzia Wensel musiał kolekcjonować przedwojenne katalogi ogrodnicze.
W drzwiach kapitana przywitał wyprostowany lokaj o poważnej, chłopskiej twarzy, wciśnięty w jasną liberię. Zapytał, kogo ma zaanonsować, chociaż zapewne doskonale wiedział, po czym poprowadził gościa do salonu.
Sędzia wstał na widok oficera. Jego żona, blada, drobna kobieta, uśmiechnęła się nieśmiało i skinęła głową. Asger rozejrzał się po dość ciasnym wnętrzu, wypełnionym dużymi, wygodnymi meblami, świetnej jakości. Ale ich ilość, rozmiar, a także zwisający z sufitu ogromny żyrandol sprawiały wrażenie, że salon chwilowo został zamieniony na magazyn. Każdy wolny skrawek ścian wypełniono portretami, zapewne przodków, sądząc po podobieństwie do gospodarza.
– Kuzyni? – spytał oficer.
– Och, nie tylko. Mój ojciec, dziadek, pradziadkowie… Całe pokolenia Wenselów.
Asger, manewrując pomiędzy fotelami, zbliżył się do jednego z obrazów i przyglądał się mu uważnie.
– Aha. Zastanawiałem się tylko, dlaczego wszystkie są nowe.
Żona zarumieniła się gwałtownie, sędzia na chwilę zapomniał, że należy oddychać.
– No tak… Nie… Przejdźmy do jadalni, zaraz podadzą śniadanie – oświadczył, gdy odzyskał głos.
***
Pieczywo było pyszne, wędliny też niczego sobie. Zastawa może nieco pretensjonalna, ale miała pewien urok. Liczba sztućców powodowała zawrót głowy i Asger z niejaką ulgą zorientował się, że jeszcze pamięta, który widelec do czego służy. Zapatrzył się na idealnie biały krążek sera i myślał, czy na pewno dobrze widzi. Ale gdy rozpoznał leżące obok niego małe, pomarańczowe owoce uznał, że oczy jednak go nie mylą.
– Opłaca się być prowincjonalnym sędzią – rzucił.
Wensel uśmiechnął się szeroko.
– Opłaca się ciężko pracować. Wiedziałem, kapitanie, że mnie nie zawiedziesz. Mówiłem wczoraj żonie – kto jak kto, ale Sidort na pewno pozna się na tym, co pierwszorzędne. Przynajmniej spróbujemy ugościć kapitana tak, jak jest do tego przyzwyczajony.
Asger spojrzał na niego z rozbawieniem.
– Przyzwyczajony? Już od dawna nie. Zresztą, w moim domu to była rzadkość. Funt tego sera kosztował… Ze sto granów? Zapewniam cię, Wensel, nie zajadaliśmy się nim na co dzień. – Ukroił kawałek, włożył do ust. Nigdy nie rozumiał fenomenu tali, absurdalnie drogiego sera. Asger uważał, że był mdły i zbyt kruchy. – Wtedy kosztował sto granów. Lata temu. A teraz? Podczas wojny? Zapewne przemycany przez granicę, bo przecież wciąż produkują go tylko w Asetii. Cena poszła w górę, bez wątpienia. Tak samo jak tych kalijskich śliwek. – Brodą wskazał pomarańczowe kuleczki.
– Nawet w tak niepewnych czasach trzeba czasem pozwolić sobie na odrobinę przyjemności. Prawda, kapitanie?
Asger zignorował tę uwagę, jak i fakt, że stróż prawa poczęstował go właśnie towarami z przemytu. Chwycił śliwkę, rozgryzł ją. W przeciwieństwie do sera, cenę tych owoców rozumiał doskonale. Uwielbiał ich słodycz, delikatną konsystencję, soczystość. Te były idealnie dojrzałe; oficer z rozkoszą stwierdził, że mają nawet chwilową moc rozluźniania napiętych mięśni.
– Dlaczego Malikę Erlen zwolniono z aresztu?
Wensel pobladł.
– Jej aresztowanie było pomyłką. Okazało się, że nie ma do tego żadnych podstaw, mała Agda paplała bez sensu.
– Może dlatego, że ją torturowano.
– Słucham?
Ale Asger ponownie go zignorował.
– Malika Erlen była jedyną aresztowaną osobą, która pochodziła z zamożnej rodziny. I zwolniono ją niemal zaraz po uwięzieniu. Zastanawia mnie to.
Wensel przywołał na twarz wyraz świętego oburzenia.
– Czy coś pan insynuuje, kapitanie?
Asger popatrzył na niego szeroko otwartymi oczami, w których ujrzeć można było wyłącznie niewinność.
– Ja? Ależ skąd. Po prostu zdarza mi się myśleć. – Sięgnął po kolejną śliwkę, chwilę obracał ją w palcach. – Rozmawiałem wczoraj z katem. Twierdzi, że zeznania wymuszał mękami. Na pana polecenie.
– Bzdura! – Sędzia zerknął na żonę, jeszcze bledszą niż dotychczas. – Kapitanie, przejdźmy do mojego gabinetu.
***
– Rozumiem, że można czuć się zdezorientowanym. Wszystko zmienia się tak gwałtownie, prawo również. Ale tortury… Musi pan przecież wiedzieć, Wensel, że nigdy nie miały wartości. A od niemal roku są zabronione dekretem Rady Wojskowej przy…
Sędzia niecierpliwie machnął ręką.
– Rada Wojskowa wydaje różne dekrety. Zobaczymy, ile z nich zostanie w mocy, gdy wojna się skończy i masowe poparcie ludności nie będzie już tak potrzebne. Zresztą, jeżeli tutaj stosowano tortury, to bez mojej zgody i wiedzy.
– Kat twierdzi inaczej. Twierdzi również – Asger nieco podniósł głos, widząc, że sędzia ponownie chce mu przerwać – że zeznania spisywał razem z gwardzistami, a potem zanosił panu do podpisu.
– To prawda. Podpisywałem spisane zeznania. Ale nigdy nie byłem przy przesłuchaniu. To robota kata i gwardzistów.
Asger stanął przy oknie, popatrzył na ogród. Wiele drzew straciło już liście, pracowicie teraz zamiecione w rudawe stosy, ale zieleń wciąż zdecydowanie przeważała. I dobrze wpływała na spokój oficera.
– Wensel, dlaczego udaje pan idiotę? Nie mógł pan nie wiedzieć.
Sędzia stanął tuż za plecami Sidorta.
– No tak, paniczyk ma głowę w chmurach. Kat i jego metody okazały się skuteczne, czyż nie? Mamy podejrzanych, teraz tylko trzeba udowodnić im winę. Nie interesują mnie metody, jestem tu po to, by sprawiedliwości stało się zadość. To miasto ma być bezpieczne…
Asger odwrócił się błyskawicznie i chwycił Wensela za nadgarstek.
– Pokażę coś panu – syknął. Drugą dłonią złapał wskazujący palec sędziego, wygiął go do tyłu. Rozległ się cichy trzask, twarz sędziego zrobiła się biała jak ściana. Nie zdążył jednak wrzasnąć, bo Asger puścił jego rękę, ujął za kark i zasłonił usta.
– Mam kontynuować? Po którym palcu dowiem się, że urodziła pana wiedźma, a żona w nocy zmienia się w wilkołaka? – Zwolnił uchwyt, a Wensel opadł na dywan, zwinął się w ciężko dyszący kłębek. Asger ominął go zgrabnie, rzucając jeszcze przez ramię:
– Chcę się spotkać z obrońcą tych ludzi. Proszę to zorganizować.
***
Dziewczynka patrzyła na Asgera niechętnie i z pełną ciekawości nieufnością. Siedzący po drugiej stronie wąskiego kuchennego stołu oficer odpowiadał jej podobnym spojrzeniem, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Alika Ren stała oparta o kredens, z rękami skrzyżowanymi na piersiach i hardo zadartym podbródkiem.
– Trzeba ją było widzieć, jak do mnie dotarła. Brudna, potargana, dzika. Nic dziwnego, chowały ją przecież te szalone wiedźmy. – Gospodyni zwróciła się do towarzyszącej Asgerowi szczupłej dziewczyny.
Dalina Trakia zignorowała te słowa, zmarszczyła nos i odwróciła głowę. Nieobecnym wzrokiem wpatrzyła się w szarość za oknem, nie udając już nawet zainteresowania obecnymi w ciasnej kuchni osobami. Asger westchnął w duchu. Przytargał ze sobą Trakię, bo uznał, że jako kobieta znajdzie wspólny język z dzieckiem. Właśnie dotarło do niego, jak bardzo się pomylił.
– Miałam kiedyś syna. – Alika, najwyraźniej urażona obojętnością żołnierki, zwróciła się do oficera. – Byłby teraz pewnie w pana wieku, oficerze.
Jednak Asger patrzył na dziewczynkę. Mimo powoli zapadającego w kuchni mroku widział jej bladą twarz, dwa ciemne warkoczyki ozdobione czerwonymi kokardami, zaciśnięte usta. Zofa co chwilę poprawiała sztywny kołnierzyk sukienki, w której musiała czuć się bardzo nieswojo. Szorstki materiał odcisnął na chudej szyi jasnopurpurową pręgę.
– Twoja matka, babka i siostra są w więzieniu – zaczął spokojnie, wbijając wzrok w wielkie, niebieskie oczy dziecka. Dziewczynka milczała.
– Tam, gdzie ich miejsce. Słyszał pan przecież, oficerze, co ta mała czarownica, Agda, zrobiła. Najpierw straciłam syna, teraz męża. Niech zgniją, żeby nie mogły skrzywdzić nikogo więcej.
Asger przymknął powieki, zacisnął dłoń w pięść.
– Doktor Banah powiedział mi, że śmierć Gorta Rena nastąpiła z przyczyn naturalnych, i że nie raz ostrzegał twojego męża…
Alika oderwała plecy od kredensu, postąpiła dwa kroki i zatrzepotała rękami.
– Banah, Banah! Doktor jest ślepy! A pan? Też pan nie widzi, co się wokół dzieje? Możemy zaprzeczać, jasne. Aż odrodzą się i przyjdą… Ja się boję. Nie mamy szans, trzeba ich zniszczyć, zanim… – Nabrała powietrza i zamilkła, jakby szukając odpowiednich wyrazów. – Zanim urosną w potęgę, zanim przyniosą zniszczenie… Jak dawniej.
Kapitan słuchał w milczeniu, próbując zdusić pojawiający się na plecach zimny dreszcz. Patrzył na kobietę, na jej rozbiegane spojrzenie i rozpaczliwie starał się nie dopuścić do siebie zrozumienia. Przełknął ślinę, by wypuszczone z gardła pytanie brzmiało dostatecznie pewnie.
– Łatwo sobie w ten sposób wiele wytłumaczyć, prawda? – rzucił głosem pozbawionym emocji.
Alika wykrzywiła wargi.
– Moja siostra przeklęła pana Rena. Słyszałam to. Moja babka jest wiedźmą, a matka jej pomaga.
Trzy pary oczu skierowały się na drobną, skuloną postać.
– Zofo, wiesz, że za czary wciąż karze się śmiercią? Że Agda, a także twoja matka i babcia mogą zginąć? Umrzeć… Wiesz, co to oznacza? Nie będzie ich. – Asger próbował znaleźć odpowiednie słowa.
– Wiem. To, co robiły, jest złe. Sprowadziły powódź zeszłej wiosny, chorobę na krowę młynarza, chodziły na cmentarz i mamrotały na grobach. A teraz Agda zabiła Gorta Rena – recytowała beznamiętnie.
Dalina z niechęcią patrzyła na pozbawioną wyrazu dziecięcą buzię.
– Pochodzę z Driny, ponad dwieście mil na północ stąd. Ostatnia powódź dotarła i tam. Mam rozumieć, że to dzieło twojej rodzinki? – mruknęła.
Zofa poczerwieniała, a potem zacisnęła wargi i, milcząc, utkwiła wzrok w jakimś punkcie przed sobą. Kapitan chwycił podwładną za łokieć, pociągnął lekko.
– Chodźmy stąd.
Wyszli na korytarz. Asger usiadł na schodach, rozpiął najwyższy guzik kurtki, oparł czoło na dłoni.
– Miałem nadzieję, że to ty z nią porozmawiasz.
Dalina Trakia popatrzyła na niego zdumiona.
– Nie znoszę dzieci – burknęła z odrazą w głosie.
***
Hadar przedzierał się przez gąszcz ogrodu, przeklinając przyrodę i nierówne ścieżki. Do altany dotarł zasapany, podrapany i pokłuty przez komary. Gdy salutował czekającemu na niego kapitanowi, był niemal pewien, że na twarzy młodego mężczyzny pojawił się cień ironicznego uśmiechu. Oficer oczywiście wyglądał, jakby szedł tu jakąś inną drogą, szeroką, czystą, równą, pozbawioną insektów i kolczastych roślin. Wyglądał idealnie, jak zawsze. No, prawie zawsze.
Hadar usiadł na ławie, oparł się plecami o ścianę, ostrożnie, bo altana niebezpiecznie trzeszczała pod wpływem każdego gwałtowniejszego ruchu. Asger zajął miejsce naprzeciwko, wyciągnął nogi i przymknął oczy. Mówił monotonnie, cicho, jakby do siebie:
– Rozmawiałem z obrońcą aresztowanych. Co prawda poprosiłem wczoraj Wensela, żeby zaaranżował spotkanie, jednak gdy od niego wychodziłem, nie czuł się najlepiej. Popytałem, trafiłem do adwokata. Chciałem z nim porozmawiać, ale nie za bardzo nam to szło. – Odetchnął głęboko. – W ogóle, okazał się dość milczący. Mam właściwie wrażenie, że jest półgłówkiem. Nie wiem, czy zrozumiał wszystko, co do niego mówiłem, nie wiem nawet, czy go to w ogóle interesowało. Jak już udało mu się coś z siebie wydobyć, zaczynał od „sędzia mówi”, „sędzia kazał”. Wensel to, Wensel śmo. Nic dziwnego, że proces toczy się, jak się toczy.
– Tortury?
– Oczywiście. To zawsze był najprostszy sposób na czarownice, więc dlaczego nie skorzystać z niego i teraz? Ale Wensel zaprzeczy. Nigdy go przy przesłuchaniach nie było, nic o tym nie wie. Uprze się, nawet jeśli będzie przez to wyglądał na ślepego głupca. Trzeba to zatrzymać.
– Jak?
Asger wzruszył ramionami.
– Jakkolwiek.
Uniósł głowę, spoglądając w kierunku trzymających się na jednym zawiasie drzwi. Po chwili i Hadar usłyszał szelest. Ktoś przedzierał się przez zarośla, gniewnie do siebie mamrocząc.
Doktor Banah wcisnął się do środka, stanął przed żołnierzami i przeczesał dłonią zmierzwione włosy.
– Przechodziłem – zaczął. – Pomyślałem więc, że złożę krótką wizytę. Ale chyba jednak powinienem już wracać. – Zamyślił się nieco gapowato. – Kapitanie, sierżancie, gdybyście przyjęli zaproszenie na skromny obiad, byłoby mi bardzo miło.
– Z przyjemnością, doktorze. – Asger skinął głową. – A kiedy?
– Dziś, przed zmrokiem. Dajcie mi tylko chwilę, bym zdążył coś przygotować. – Banah popatrzył na przód surduta, próbując strącić z niego strzępy liści. – A także umyć się i przebrać.
***
Mirna siedziała przystrojona w zieloną sukieneczkę, z wielką różową kokardą w jasnych włosach. Gdyby nie łobuzerski uśmiech, trudno byłoby w niej poznać tę samą dziewczynkę, która wskazywała żołnierzom drogę do ratusza. Asger, ku własnemu zdumieniu, natychmiast poczuł sympatię do tego dziecka, tak różnego od ponurej Zofy. Nie zmieniło się to nawet wówczas, gdy dokładnie wycelowana kulka z ciasta odbiła się od jego podbródka i wylądowała na talerzu.
– Mirna! – krzyknął Banah, a dziewczynka pokornie spuściła oczy. Ale gdy Asger parsknął śmiechem, mała od razu przestała udawać skruchę.
Sidort nie mógłby się gniewać. Dawno nie czuł się tak dobrze, tak odprężony jak w towarzystwie serdecznego doktora i jego rozbrykanej córki. A do tego jedzenie, chociaż dość proste, było wyjątkowe. Krem z dyni okazał się świetnie doprawiony, ryba zapiekana z chrzanem idealna, a ciasto ze śliwkami, zwykłymi, nie kalijskimi, mimo że chyba wczorajsze, pierwszorzędne.
– Doktorze, musi mieć pan świetnego kucharza. – Hadar chyba również docenił kolację.
– Tata sam to wszystko zrobił! – wyrwała się Mirna, zarumieniona z dumy.
Asger spojrzał na Banaha z zaciekawieniem.
– Tak, to prawda. Gotowanie jest moją pasją, zaraz po tej bździągwie – brodą wskazał na córkę – i pracy. A ty, mała, kończ, bo musisz iść spać.
Dziewczynka zrobiła urażoną minę i widelczykiem grzebała w cieście, łypiąc cały czas na siedzącego naprzeciw oficera.
– Czy to jest twój tata? – zapytała wreszcie, kierując palec ku Hadarowi.
– Mirna!
Sierżant prawie się zakrztusił, tylko Sidort pozostał niewzruszony.
– Nie – odparł spokojnie. – Ale często tak się zachowuje. Bywa nieznośny. – Mrugnął do dziewczynki, a ta ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Masz dzieci? – Asger najwyraźniej ją zainteresował.
– Nie.
– A chciałbyś mieć?
– Mirna! Czas spać! – Ponownie rozległ się oburzony głos Banaha.
Hadar spojrzał na zakłopotanego dowódcę z zaciekawieniem. Sidort rozchylił usta, zamknął je jednak zaraz, zmarszczył brwi i wyglądał, jakby przyszło mu rozwiązać wyjątkowo skomplikowaną łamigłówkę. Oglądanie kapitana, który zapomniał języka w gębie, wyraźnie sprawiało sierżantowi przyjemność.
– Kończ, Mirna, i do łóżka.
Dziewczynka chyba wyczuła, że jej pytanie wywołało konsternację, bo już bez większych protestów dała się wyprowadzić z jadalni. Doktor również zniknął na dłuższą chwilę, a gdy wrócił, minę miał wciąż niepewną.
– Przepraszam za nią. Zadaje mnóstwo pytań. Chyba nie wychowałem jej tak, jak powinienem. Jej matka zmarła cztery lata temu. Opłacam nianię, ale staram się, żeby miała przede wszystkim ojca. Różnie to wychodzi… – westchnął.
– Jest urocza – odparł Asger. – Proszę nie przepraszać.
Banah uśmiechnął się z wdzięcznością. Mężczyźni przeszli do saloniku, doktor wyjął z kredensu karafkę z winem i kieliszki.
– Wino również domowej roboty – powiedział z dumą. – Mam małą winnicę poza miastem. Klimat niby nie jest specjalnie sprzyjający, ale wino wychodzi mi nienajgorsze.
Trunek rzeczywiście okazał się całkiem niezły, chociaż nieco cierpki. Ale przede wszystkim – mocny. Doktor chwilę bawił się kieliszkiem, zbierając myśli.
– Kapitanie – zaczął wreszcie. – Przed południem dowlókł się do mnie sędzia Wensel. Ze złamanym palcem. Był bardzo zdenerwowany, twierdził, że to pan zrobił.
W spojrzeniu, jakim teraz Hadar obdarzył dowódcę, nie było zaciekawienia ani zaskoczenia. Było pełne spokojnej rezygnacji. Asger uniósł brwi.
– Bzdura – odrzekł beznamiętnie. Zaraz jednak w jego oczach zapaliły się złośliwe iskierki. – Jak mi się wydaje, sędzia nie ma żadnych świadków.
Banah chyba zrozumiał, bo przez chwilę patrzył na Sidorta, trwając w dziwnym stuporze.
– Taaak… No cóż, kapitanie… Przebadałem osadzonych, nie mam wątpliwości, że zastosowano na nich tortury. Obawiam się, że gdyby nie interwencja, kilkoro z nich nie przeżyłoby następnych dni. Czy sędzia o tym wiedział?
– Doktorze, a jak pan myśli?
Banah wyglądał na wstrząśniętego.
– I co z tym zrobicie?
Asger wzruszył ramionami.
– Burmistrz wydaje się rozsądnym człowiekiem. – Pytająco spojrzał na doktora.
– Tak. I mocno zagubionym.
– Musi więc nabrać trochę pewności. Ale z sędzią nie będzie łatwo. Wensel się wykpi, powie, że nic nie wiedział. Nigdy nie było go przy przesłuchaniach. Kat pracował tak, jak potrafił i jak go nauczono. Przecież do niedawna męki były dozwolone i często stosowane. Wszyscy wiemy, jaka jest wartość wymuszonych nimi zeznań, ale jakoś nie każdemu to przeszkadzało. Złożę mojemu pułkownikowi raport, zasugeruję rolę Wensela. Może to coś zmieni. Ale to później. Teraz mam inne pytanie: czy sędzia pochodzi z bogatej rodziny? Albo wżenił się w taką?
Banah najwidoczniej zorientował się, do czego zmierza oficer, bo odparł bez wahania:
– Nie, gdzie tam. Cały majątek pochodzi z jego… pracy. Nigdy nie mieszał się do polityki. Inni uciekli, zniknęli. Nie wiem nawet, czy Wensel ma wystarczające kompetencje, zawsze zajmował się sprawami majątkowymi. Rozumie pan, kapitanie? Jego wyroki bywały dziwaczne, niezrozumiałe. Bogacił się, ale nie miał poważania. Wydawało się do niedawna, że koniec jego kariery jest bliski i nieunikniony. Ale przeszedł front, pojawiła się nowa administracja i nagle okazało się, że nie ma nikogo innego. Dlatego nasza miejska gwardia wygląda jak wygląda, a sędzia jaki jest, każdy widzi. I rozwija skrzydła. Bo brakuje ludzi.
Przez twarz Asgera przemknął cień. Nie doczekawszy się innej reakcji, lekarz wrócił do tematu, który go wyraźnie nurtował.
– Czy wie pan, kapitanie, że wszystkie dalsze aresztowania odbyły się na podstawie zeznań matki i córki? Babka pozostała niewzruszona, a męczono ją tak samo.
– Ma inną odporność na ból. Wie pan przecież o tym dobrze, doktorze.
– Zastanawiam się… – Doktor przerwał i wychylił kielich do dna. – Zastanawiam się, czy byłbym w stanie się przeciwstawić… Gdyby chodziło na przykład o Mirnę…
– Po co się zastanawiać? Miejmy nadzieję, że nigdy nie będzie musiał się pan o tym przekonać.
Doktor dopełnił naczynia gości, a następnie swoje.
– A pan, kapitanie?
– Co, ja?
– Pan by wytrzymał?
Asger wstał, niecierpliwym krokiem zaczął przechadzać się po salonie.
– Nie wiem. Nikt nie wie. Na szczęście nie miałem okazji, żeby to sprawdzić.
Kolejne spojrzenie, uważne i pełne troski, którym milczący Hadar obdarzył dowódcę, nie uszło uwadze doktora.
– A może jednak? – zapytał z przebiegłym uśmiechem. Ale zaraz zreflektował się, że zabrnął nieco za daleko. – Przepraszam. Zachowuję się gorzej niż Mirna. Zapominam, że to wino jest tak mocne. Przepraszam.
Ale Asger zatrzymał się już, odwrócił w jego stronę pobladłą twarz. W zielonych tęczówkach czaiły się ślady histerii. Wykrztusił z trudem:
– Nie wiem, doktorze, co bym powiedział, kogo bym zdradził. Nie wiem. Mnie wówczas o nic nie pytano.
***
Wśród młodych drzew królował pagórek. Niewysoki, porośnięty pożółkłą trawą. Nie zwracałby na siebie uwagi, gdyby nie to, że otoczony był starannie ułożonymi z kamieni, niemal identycznymi prostokątami.
Asger okrążał wzgórze, licząc prostokąty. Znalazł się w punkcie wyjścia, gdy dotarł do szesnastu.
– Wojskowy. – Bardziej stwierdził niż zapytał. Doktor Banah skinął głową.
– Kilka lat temu mieliśmy tu bitwę. Niezbyt wielką, zapewne niespecjalnie ważną. Ale zostawiła trupy. Większość zginęła od razu, leżą więc teraz tam, razem. Było lato, zaczęli cuchnąć niemal natychmiast. Nie mieliśmy czasu, by zadbać o każdego z osobna.
– Którzy?
Banah wzruszył ramionami.
– A co za różnica? Tamci, jeśli musi pan wiedzieć. Wasi pognali za niedobitkami, zostawiając nam ciała i rannych. Wykopaliśmy dół, pochowaliśmy martwych. Mój gabinet i mieszkanie zamieniły się w szpital. Potem trzeba było kopać kolejne doły, ale już bez pośpiechu, bo umierali pojedynczo.
Asger rozejrzał się uważniej. Leśne cmentarze nie były rzadkością, sam kilka razy miał okazję przypatrywać się tworzeniu nowych. Porzucali je potem, z gorzką świadomością, że mogiły niedawnych towarzyszy zostaną opuszczone już na zawsze, pochłonięte przez las, wkrótce nierozpoznawalne. Ale w tym cmentarzu było coś niezwykłego.
– Dbacie o to miejsce.
– Nie czujemy takiej potrzeby. Minęło już sporo czasu, nie ma tu naszych bliskich. Wolelibyśmy zapomnieć. Ale Alika Ren dba. Wyrywa chwasty, grabi ścieżki, czyści kamienie.
Asger drgnął zaskoczony. A doktor kontynuował, przystając przy jednym z prostokątów:
– Ta wojna zabrała jej jedynego syna. Dostała tylko wiadomość, że zginął. Pewnie leży w podobnym miejscu, daleko stąd. Nikt nie potrafi powiedzieć, gdzie. Dba o mogiły tych chłopaków, bo nie może zatroszczyć się o grób własnego syna. Mam nadzieję, że chociaż trochę jej to pomaga.
– Po której…?
Zanim Asger zdążył ugryźć się w język, Banah przerwał mu zirytowany:
– Po tej drugiej. Dostał powołanie, poszedł. Miał siedemnaście lat, nikt się go o zdanie nie pytał. A nawet, jeśli by pytał, to pewnie nie dostałby odpowiedzi. Młody Ren interesował się dziewczynami, a nie regentem i waszym powstaniem. – Zawiesił wzrok na oficerze, patrzył ze zmarszczonymi brwiami. W końcu potrząsnął głową, jakby nie dowierzając. – Z pana też przecież gówniarz. Tylko jakiś taki inny. Chodźmy, kapitanie. Chata Guny, jej córki i wnuczek jest już za zakrętem. Po tej bitwie Guna była tu pierwsza. Gdyby nie ona – zapewne musielibyśmy się więcej nakopać.
***
To było naprawdę urokliwe miejsce. Asger pomyślał, że mógłby tu spędzić resztę życia. A przynajmniej następnych kilka dni – szybko poprawił się w myślach. Łąka skrzyła się złotem i zielenią, soczystą wbrew porze roku. Otaczające chatę drzewa dodawały krajobrazowi dramatycznej, prawie kiczowatej czerwieni. Za budynkiem toczył się strumień. Z hukiem – jakby koniecznie chciał być górskim potokiem, a nie łąkowo-leśną strużką.
Chata jednak szpeciła pejzaż. Niska, koślawa, z zapadającym się dachem. Liche drzwi ustąpiły po lekkim pchnięciu. Wewnątrz panował zaduch, a unosząca się wokół mieszanina zapachów wciąż była bardzo intensywna. Doktor otworzył okna. Rozejrzeli się po ubogiej, zagraconej izbie. Nieład panował w niej chyba zawsze, ale teraz po podłodze walały się skorupy potłuczonych naczyń, pomięte ubrania, śmieci.
– Sporo już stąd zabrali. Jako… dowody.
Asger podszedł do stojącego pod ścianą stołu, chwycił leżące na nim naszyjniki, sznurki z powiązanymi supełkami, kilka amuletów. Przeniósł wzrok na półki, wypełnione częściowo poprzewracanymi i rozbitymi słoikami z substancjami, których nie potrafił rozpoznać. Sięgnął po ukryty w rogu moździerz, zerknął do środka i skrzywił się z obrzydzeniem na widok ususzonych chrabąszczy i larw, zakopanych w połyskującym proszku, utworzonym zapewne z ich pobratymców. Banah zajrzał mu przez ramię.
– Chrabąszcze kasztanowe. Nie mają specjalnych zalet, ale nie zaszkodzą. Jednak sporo ludzi wciąż wierzy, że potrafią leczyć. – Asger wzdrygnął się, odstawił moździerz. Banah kontynuował: – Również stosuję takie metody. Właściwe leczenie to oczywiście podstawa, ale istotne jest też, czy pacjenci wierzą w skuteczność naszych działań. Do Guny przychodzą inni ludzie niż do mnie. Bardziej związani z naturą, bardziej wierzący w to, że nie da się jej poznać. Czary wytępiono już kilka pokoleń wstecz, ale przecież magia istniała. Sam czasem nie wiem, czy starania okazały się do końca skuteczne… Jak pan myśli, kapitanie? – Jego głos lekko zadrżał, a kolejne pytania zadawał szybko, jakby recytując z pamięci, jakby już nie raz zastanawiał się nad odpowiedziami. – Czy możliwe jest zniszczenie czegoś, czego do końca nie rozumiemy? Nad czym chyba nie da się przejąć całkowitej kontroli? Te pogłoski, o których ostatnio huczy… Może jest w nich coś z prawdy?
Asger potrząsnął głową w nieczytelnym geście. Banah westchnął i mówił dalej:
– Trudno by mi było się dostosować. Z moją wiedzą, umiejętnościami. Nagle wszystko to, co wiem, mogłoby stracić wartość.
– Tak. Utrata kontroli jest przerażająca.
Doktor nie był pewien, czy te ciche słowa rzeczywiście padły, czy wytworzyła je jego wyobraźnia, bo Asger minął go pośpiesznie, zainteresowany tym, co zauważył na przeciwległej ścianie. Zatrzymał się, wyciągnął rękę i spróbował wyjąć jeden z wbitych w nią kołków.
– Przybijała choroby i nieszczęścia.
Asger odwrócił głowę i spojrzał na Banaha ciężkim, znużonym wzrokiem.
– No, stary obyczaj. Przychodził pacjent, mamrotała coś, okadzała, brała kołek i przyszpilała dolegliwość do ściany. A potem dawała woreczek z właściwym lekarstwem i odsyłała do domu. Mogę pana zapewnić, kapitanie, że większość z tych osób czuło się lepiej zaraz po przekroczeniu progu Guny, zanim jeszcze zaczęli się naprawdę leczyć.
– Za to groziła jej kara śmierci, wszystko jedno, czy wierzyła w zioła, czy w kołki.
– Zgadza się. Ale czy to ona jedyna? Przez ostatnie lata przymykano zresztą już oczy na takie drobiazgi. Gunę jednak aresztowano jakiś czas temu, tuż przed wojną. Udało jej się uniknąć kary, na pewno pomogły moje zeznania. Mówiłem dokładnie to, co mówię teraz panu. Guna posługuje się wiedzą, cała reszta to teatr. Proszę popatrzyć na to – chwycił jedną z leżących na stole ususzonych roślin. – Pokrzywa. Oczyszcza krew, wzmacnia, koi nerwy. Wystarczy wymamrotać nad nią kilka słów, by – według tradycji – nabrała mocy odganiającej od nas irracjonalny strach. Czy to nie to samo? Podobnie dziurawiec – wskazał kolejną gałązkę – uspokaja, uwalnia od smutków. A Guna potrafi uczynić tak, by przegnał dręczące nas demony. Bo to one są tym, co nam naprawdę dolega. Nie wątroba, żołądek czy płuca. Demony. I trzeba trochę pomamrotać, coś spalić, czymś okadzić – by się od nich uwolnić. Czy możemy być pewni, że nie ma w tym racji? – Odłożył zioła, odwrócił się do oficera. – Tak przynajmniej myślą pacjenci Guny. Na pewno im nie szkodzi. Zna też swoje ograniczenia, nie raz wysyłała chorych do mnie, gdy uznawała, że jej wiedza nie wystarczy.
– A zeznania Zofy?
Nagle zirytowany doktor pokręcił głową.
– Zofa ma siedem lat! Żal mi tego dziecka, bo nie ma lekkiego życia. Jej matka… – machnął ręką. – Guna się starała, może niewystarczająco. Mała ma w sobie wiele goryczy, poczucia niesprawiedliwości, gniewu. I bardzo wybujałą wyobraźnię. Poszła kiedyś sama do miasta, wróciła późno. Aby uniknąć kary, wymyśliła, że młynarz ją złapał i zamknął w piwnicy, a ona uciekła podkopem. Ukradła torebkę wdowie Ari, oskarżyła o to moją Mirnę. Pozwolić jej decydować o losie innych, to skazać na zagładę całą Oslę. Nie, kapitanie. Guna nie jest wiedźmą, a Gort Ren zmarł z powodu ataku dusznicy. Jeśli będzie trzeba, chętnie powtórzę to w sądzie.
Asger ponownie chwycił moździerz i tłuczek, okrężnymi ruchami począł rozcierać zawartość naczynia. Banah skrzywił się, słysząc chrzęst miażdżonych pancerzyków.
– Może nie będzie takiej potrzeby, doktorze.
***
– Kalawa!
Wysoki, barczysty żołnierz oderwał się od grupki towarzyszy i w trzech susach znalazł się przed kapitanem. Zasalutował i wyczekująco patrzył na dowódcę. Jednym okiem, bo miejsce po drugim przesłaniała czarna opaska.
– Studiowałeś prawo, prawda?
– Tak jest, kapitanie! Ale… – Kalawa zawahał się na moment.
– Co, ale?
– Wyrzucili mnie po drugim semestrze.
Asger dumał chwilę, przygryzając wargę i przypatrując się twarzy żołnierza, którą – prócz opaski – szpeciła jeszcze długa blizna, biegnąca przez czoło i policzek.
– Nieistotne – rzucił wreszcie. – Idziesz ze mną.
***
Po dniu spędzonym z Kalawą w sądowym archiwum Asger miał wrażenie, że jego mózg wypełnia wata, a ciało oblekły pajęczyny. Przechadzał się teraz pomiędzy rzędami wypełnionych zakurzonymi papierzyskami półek, a półtorej pary oczu obserwowało go z pełnym cierpliwości wyczekiwaniem.
Kapitan zatrzymał się, gdy z korytarza dało się słyszeć odgłos kroków.
– Ty mówisz – zwrócił się jeszcze do Kalawy – a ty… – Spojrzał na imponującą sylwetkę Hadara. – Ty wyglądasz.
Sierżant Hadar popatrzył na niego niepewnie i mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi. Drzwi otworzyły się. Asger usunął się pod ścianę, chowając za szerokimi plecami podwładnych i krzyżując ręce na piersi.
Wensel puścił przodem dwóch mężczyzn.
– Zgodnie z życzeniem, kapitanie – syknął nienawistnie w stronę ukrytego w cieniu oficera. – Mal Kahn, oskarżyciel, oraz Ben Warta, obrońca.
Kalawa władczym gestem wskazał krzesła, zaskoczeni mężczyźni spojrzeli na Sidorta.
– Har Kalawa jest prawnikiem, pomógł mi zrozumieć, co tu się wydarzyło – wyjaśnił Asger. – Poprowadzi nasze spotkanie.
– Pana żołnierz jest prawnikiem – powtórzył sędzia Wensel bezbarwnym głosem.
– Moi żołnierze mają różnorodne talenty. A teraz może jednak usiądziecie. Mamy sporo do omówienia.
– Z uwagą przeczytałem dokumenty – zaczął Kalawa, gdy mężczyźni usiedli, nadąsani – i potrzebuję wyjaśnień. Nie widzę żadnych podstaw do uwięzienia tylu osób, a co dopiero do kontynuowania procesu. Agda Skorga została oskarżona o czary przez nieżyjącego już Gorta Rena, chociaż, formalnie rzecz ujmując, przez jego żonę – zerknął do akt – Alikę Ren. No dobrze. Guna Kruk, babka Agdy, oskarżona o czary na podstawie dowodów odnalezionych w jej domu… Jak się dowiedziałem, kobieta miała już kilka lat temu z tego powodu pewne nieprzyjemności. Wtedy zeznania jej, a także doktora Banaha oczyściły ją z zarzutów. Guna stosuje metody… naukowe, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że – aby uleczyć ciało – czasem trzeba przekonać do tego głowę. – Zerknął na przysłuchującego się jego przemowie kapitana, który lekko skinął głową. Kalawa kontynuował więc pewnie. – Nie widzę powodów, dla których można by było uznać tamtą decyzję za nieważną. Sprawa została wyjaśniona i jako taką ją zostawmy. Mamy zresztą i tym razem zeznania doktora Banaha, który jest pewien, że Gort Ren zmarł z powodu dusznicy, nie czarów. Matka Agdy trafiła do aresztu już chyba z rozpędu, innego wytłumaczenia nie widzę. Natomiast pozostali… Nie mogę znaleźć najmniejszej przyczyny, dla której trafili do lochu.
– Widocznie nie doczytał pan – odezwał się oskarżyciel. – Na pozostałych wyraźnie wskazały Agda i jej matka. Ich zeznania są jasne i oczywiste.
– Oraz wymuszone torturami.
Oskarżyciel niepewnie zerknął na Wensela. Sędzia ruszył z pomocą:
– Nic mi o tym nie wiadomo. Jak już powiedziałem kapitanowi…
– A ja powiedziałem, żebyś nie robił z siebie idioty, Wensel. – Spod ściany rozległo się głuche mruknięcie.
Kalawa puścił mimo uszu wyskok dowódcy, mówił dalej spokojnie, wertując papiery:
– Rozmawiałem z aresztowanymi, katem, obecnymi przy przesłuchaniach gwardzistami, lekarzem. Wszyscy potwierdzili, że wobec osadzonych zastosowano męki.
Sędzia wydął policzki.
– Ja o tym nic nie wiem. Prokurator Kahn zapewne również. – Oskarżyciel skwapliwie pokiwał głową. – Ben Warta? – Wensel zwrócił się do obrońcy. Ten drgnął niespokojnie, szeroko otworzył oczy, jakby właśnie został wyrwany z drzemki, aż w końcu niepewnie pokręcił głową. – Ale nawet jeżeli, to…
Kalawa wstał, wyjątkowo przekonująco zrobił oburzoną minę i zbliżył się do siedzących mężczyzn na odległość kroku. Zdecydowanie nad nimi górował, a opaska na oku i imponująca blizna przez pół twarzy również robiły wrażenie. Wensel nagle zapomniał, co chciał powiedzieć.
– Jeżeli, to co? Może podpowiem. Jeżeli, to znaczy, że zeznań nie było. Tymi papierami – wskazał do tyłu – możecie palić w piecach w zimie. Przecież wiecie, że od dziesięciu miesięcy zeznania zdobyte poprzez zastosowanie tortur nie mają żadnej, powtarzam, żadnej mocy prawnej. Znacie dekrety Rady Wojskowej, prawda? – Otworzył szeroko oko, malujące się w nim szok i niedowierzanie były tak wiarygodne, że prokurator skulił się na krześle i spuścił głowę. – Nie? Wstyd! – Odwrócił się, teatralnie skrył twarz w dłoniach. Asger w swoim kącie dyskretnie przewrócił oczami.
– Zapomniał pan, że mamy jeszcze zeznania siostry Agdy, Zofy – rzucił sędzia triumfalnym głosem.
– Siedmioletniej dziewczynki z poczuciem krzywdy, wybujałą wyobraźnią i zamiłowaniem do konfabulacji. – Asger mówił spokojnie, niemal szeptem, ale w archiwum nagle zapanowała zupełna cisza. – Panowie, bardzo chętnie szepnę dziewczynce wasze nazwiska i poczekam z ciekawością, jaką historię stworzy, gdy da się jej nieco czasu. A potem, w towarzystwie kata, z pomocą waszych metod, porozmawiam z każdym z was z osobna.
Zapadło milczenie.
– Grozisz nam, kapitanie – uznał wreszcie sędzia, a Asger w odpowiedzi wydął policzki. – Chyba nie po to staramy się zaprowadzić w tym kraju spokój i praworządność, ustanawiając cywilną administrację, aby jakiś w gorącej wodzie kąpany gów… oficer nisz…czył…
Sierżant Hadar wstał, przeszedł kilka kroków, zatrzymał się za plecami przybyłych. Położył ciężką dłoń na ramieniu Wensela, nachylił się do niego.
– Muszę zażądać odrobiny szacunku. Kapitan może rzeczywiście wygląda dość młodo, jednak zapewniam, potrafi być wyjątkowo skuteczny. Ale jeśli, mimo to, zostanie zlekceważony, ma jeszcze nas.
Kalawa chrząknął potwierdzająco, a Hadar jeszcze efektownie splunął przed siebie. Asger z niesmakiem zmarszczył nos.
– Sędzio – kontynuował Kalawa pojednawczym tonem – chodzi o to, że młoda administracja nie zawsze potrafi sobie poradzić tak, jak powinna. Brak doświadczenia czasem daje się we znaki. Wtedy musi przybyć wojsko i zaprowadzić porządek. Rozumie pan zapewne – nie mogę pozwolić na histeryczne działania. Chyba nabałaganiliście już wystarczająco. Tortury… – Z pełnym niedowierzania grymasem pokręcił głową. – To chyba najlepszy przykład na wasze zagubienie. Przykro mi, sędzio, ale nie macie nic.
– A żebractwo? – Obrońca, który przez niemal cały czas sprawiał wrażenie mocno otępiałego, nagle się ożywił. – Jeśli nie można Agdy Skorgi oskarżyć o czary, to może chociaż o żebractwo?
Kalawa spojrzał na niego osłupiały.
– Nie powinien pan przypadkiem bronić?
Ale adwokat zdawał się go nie słyszeć. Mówił szybko, najwyraźniej zadowolony z pomysłu, który wpadł mu do głowy, jak pilny uczeń próbujący zaimponować nauczycielowi.
– Dziewczyna sama przyznała się do żebractwa. Zgodnie z prawem wystarczą zeznania pięciu świadków, potwierdzających ten proceder. Znajdziemy ich bez problemu.
Kapitan pytająco spojrzał na Kalawę. Ten najpierw pokiwał głową, a potem wzruszył ramionami.
– Jaka jest za to kara? – spytał oficer.
– Od pięciu do dziesięciu batów. – Bez wahania wyrecytował Kalawa.
Asger zastanowił się chwilę.
– Dobrze. Niech będzie żebractwo. Pięć. Ale nie teraz, za kilka dni. W stanie, w jakim jest obecnie dziewczyna, mogłoby to dla niej oznaczać karę śmierci. Poczekamy trochę, my też tu jeszcze zostaniemy. Waszej gwardii również przyda się szkolenie. Razem z Kalawą przejrzymy inne, prowadzone przez pana, Wensel, sprawy. Po powrocie muszę złożyć raport dowódcy, chcę, by był możliwie rzetelny. – Popatrzył wyczekująco na prawników, ale gdy nie doczekał się reakcji, westchnął głośno. – To wszystko. Możecie już iść.
***
Dzień wykonania wyroku przypomniał, że zima nadchodzi. Nie wszyscy zgromadzeni na placu ludzie zdążyli wyjąć ze skrzyń ciepłe płaszcze, marzli więc teraz, chwytając targane wiatrem szale i nakrycia głowy. Spektakl był jednak zbyt interesujący, by niekorzystna pogoda mogła ich zniechęcić do gromadnego stawienia się pod pręgierzem.
Asger stał schowany przed wiatrem w podcieniach ratusza i, drżąc z zimna, przytrzymywał stójkę kurtki. Oparty o mur spoglądał na opuszczający rynek tłum. Widowisko zakończyło się, pomiędzy sylwetkami mieszkańców mignął mu na chwilę doktor Banah, który – podtrzymując słaniającą się na nogach Agdę – śpieszył do swojego gabinetu.
– I co? – rzucił do Hadara, zbliżającego się od strony pręgierza.
– Nie opieraj się o mur. Jest zimny. Przeziębisz się – mruknął sierżant.
Asger zerknął na niego z ukosa, nie zmieniając postawy.
– Ktoś tu ma problemy z dyscypliną.
Hadar zaczerwienił się i wyprostował jeszcze bardziej.
– Nic jej nie będzie, kapitanie. Doktor już się nią zajął. Trochę popłacze, kilka dni poleży w łóżku. Cokolwiek powiedział pan katu, przekonało go. Nie starał się specjalnie. Groźniejsze niż baty może okazać się zapalenie płuc… W taką pogodę…
Asger pokiwał głową.
– Przynieś mi płaszcz. I zbierz raporty od żołnierzy – rzucił.
Nie na długo dane było mu zostać samemu. Guna Kruk z córką przepchnęły się do niego przez rzednący tłum. W uważnym spojrzeniu babki było coś niepokojącego, coś, co sprawiło, że Asger przez chwilę czuł jeszcze większy chłód. Ale to młodsza kobieta zaczęła mówić, z uśmiechem tak zalotnym, że niemal szalonym:
– Musimy ci podziękować, oficerze. Chyba uratowałeś nam skórę. – Podeszła do kapitana, przesunęła dłonią po jego policzku. Asger chwycił ją za nadgarstek, odepchnął delikatnie i obojętnie.
– Idź sprawdź, co z Agdą – rzuciła Guna.
Córka hardo spojrzała na Sidorta.
– Takie ciało, a w nim taki ziąb. Wielkie marnotrawstwo. – Odeszła powoli, rozglądając się na boki, szeleszcząc nieco potarganą i przybrudzoną suknią w kolorze czerwonego wina.
Guna pokręciła głową.
– Wybacz. Nigdy nie znała się na ludziach. Ale podziękować trzeba. Mogło skończyć się znacznie gorzej, mimo że w Agdzie przecież nie ma mocy. Nie w niej… – Przerwała, gdy zdała sobie sprawę, że Asger nie słucha, wpatrzony w jakiś punkt. Podążyła za jego wzrokiem i ujrzała pręgierz, kamienny słup, doskonale widoczny na niemal pustym już rynku, centralny punkt rozciągającego się przed nimi placu. Milczała, zaciekawiona napięciem malującym się na twarzy oficera, jego nagle pociemniałym wzrokiem i pobladłymi – być może z zimna – wargami. Asger oddychał ciężko, zdawał się przebywać w jakimś chwilowym transie, niedostępny dla otoczenia, w osobnym świecie.
– Płaszcz, kapitanie. – Zaniepokojony Hadar wyciągnął rękę z okryciem, ale musiał postąpić krok, zasłaniając sobą widok na pręgierz, by dowódca ocknął się z odrętwienia.
– Dziękuję – wymamrotał Asger i zarzucił sobie płaszcz na plecy. Z ulgą otulił się grubym materiałem. – Jak miasto?
– Spokój. Żaden z patroli nie zauważył niczego niepokojącego.
– Dobrze.
– Pójdę już. Zobaczę, co z Agdą – powiedziała Guna. – Zofa chce zostać u Aliki, tak chyba zresztą będzie najlepiej. A ty, oficerze, postaraj się nie umierać zbyt młodo. A już na pewno nie młodo i gwałtownie. I unikaj dziwnych miejsc, takich, których jeszcze do końca nie rozumiesz. A Wensel… Sędzia Wensel, ten przekupny drań pozbawiony sumienia… Niech się zadławi własnym bogactwem.
Asger i Hadar patrzyli, jak Guna odchodzi.
– O co jej chodziło? – zapytał sierżant.
Asger wzruszył ramionami.
– Wensel to drań, ma rację. Może i zasłużył na to, by się zadławić.
– Nie o tym mówię.
– A bo ja wiem, co jej po głowie chodzi? Pewnie nie chce, by przytrafiło mi się coś złego, więc mam na siebie uważać. Miło z jej strony.
Hadar przekrzywił głowę, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Asger zeskoczył na nawierzchnię rynku.
– Chodźmy. Rano wyjeżdżamy. Musimy… – Nie dokończył, bo jego uwagę przykuł gwar dobiegający z jednej z odchodzących od rynku uliczek. Zatrzymał sierżanta i stanął, czekając z pełnym zaskoczenia uśmiechem na ustach. Jeźdźcy wjechali na rynek dwójkami, prowadząc konie leniwym stępem. Szybko wypatrzyli Asgera i Hadara, otoczyli ich ciasnym kręgiem. Chudy oficer zeskoczył z wierzchowca i wytatuowaną dłonią uderzył się w pierś, salutując.
– Kapitanie.
– Co tu robicie, poruczniku?
– Rozkaz pułkownika Elifa. Ile jeszcze czasu zajmie wam ta sprawa tutaj?
Asger rozejrzał się wokół, po twarzach otaczających go żołnierzy.
– Skończyliśmy. Jutro wyjeżdżamy. Wziąłeś wszystkich, Kerk.
Porucznik Kerk Tor pokiwał głową.
– Tak. Jutro wyjeżdżamy, ale trzydzieści mil na zachód. Kilka grup dezerterów z wojsk regenta zastrasza okolice Strumy, miejscowi nie są w stanie sobie z nimi poradzić. Kapitanie – zbliżył się do Asgera na pół kroku – mamy nie wracać przez jakiś czas. Przynajmniej do pierwszej poważnej śnieżycy. Wywiad… Wciąż mają wątpliwości.
Asger poprawił płaszcz na ramionach i spojrzał w niebo. Z ciężkich, szarych chmur zaczął siąpić lodowaty deszcz.
– Do pierwszej śnieżycy? Może się okazać, że to już całkiem niedługo.
***
Dziedziniec koszar pokryty był grubą warstwą świeżego śniegu i pułkownikowi Elifowi zrobiło się prawie przykro na myśl o tym, że niemal sześćdziesięcioosobowy oddział kapitana Sidorta zadepcze i przemieni delikatny puch w błoto. Z zaciśniętymi wargami patrzył na plac i uwijających się po nim ludzi, żałując popsutego widoku z okna kwatery. Może jednak przez noc będzie padać i wszystko wróci do estetycznej normy.
Głośnie pukanie do drzwi wyrwało go z rozmyślań.
– Wejść! – zawołał, doskonale świadom tego, kto pojawi się w drzwiach. Asger zdążył pozbyć się już ciężkiego, zimowego płaszcza. Czarna kurtka, zapięta pod samą szyję, podkreślała bladość młodego oficera. Kapitan wyglądał na zmęczonego i zmarzniętego.
– Jak poszło?
– Dobrze. Bandy były źle zorganizowane, nastawione na rozbój. Nie mieliśmy kłopotów. Większych. Część zginęła, część aresztowaliśmy i przekazaliśmy w ręce lokalnych władz.
– Straty?
Asger przymknął powieki, lekko opuścił głowę i pułkownik wiedział już, że będzie musiał poczekać, chwilę, krótką chwilę, ale jednak. Będzie musiał poczekać, aż kapitan rozluźni gardło i wykrztusi kilka nazwisk.
– Bran Kini nie żyje. – Tym razem nazwisko było tylko jedno. – Jeszcze trójka rannych, ale już w porządku.
– Świetnie, Sidort. A teraz idź odpocznij, zjedz coś. Wyglądasz jak upiór. Raport złożysz jutro.
Ale Asger nie ruszył się z miejsca.
– Pułkowniku, jeszcze Osla. Stosowano tortury, sędzia Wensel jest skompromitowany i przekupny…
Elif przerwał niecierpliwym machnięciem ręki, podszedł do biurka i chwycił w dwa palce jakiś dokument.
– Jutro, Sidort, jutro. Zjedz coś, ogrzej się. Wyśpij.
Asger zawahał się, w końcu jednak zasalutował i ruszył ku wyjściu.
– A tym Wenselem – w progu zatrzymał go jeszcze głos pułkownika – tym Wenselem nie zawracaj sobie głowy. Nie żyje. Wyobraź sobie, Sidort, zadławił się śliwkami kalijskimi. – Uniósł brwi. – A ja się zastanawiałem, jak to możliwe, że prowincjonalny sędzia może sobie pozwolić na śliwki kalijskie.
Spojrzał na kapitana i zdało mu się, że ten pobladł jeszcze bardziej i nieznacznie się zachwiał. Ale może było to zaledwie złudzenie, albo fala zmęczenia przypłynęła i odpłynęła, bo zaraz potem Asger wzruszył ramionami i rzucił lekko:
– No to jeden problem z głowy.
I zamknął za sobą drzwi.