Las pochłaniała gęsta mgła. Tylko miejscami pomrok przecinały wiązki migoczącego światła. Wśród drzew unosił się intensywny zapach żywicy i wilgotnej ziemi. Wraz z szelestem liści, rozbrzmiewał śpiew sikorek i kosów. Kręta ścieżka wiła się pośród pni cisów, pod którymi zamierało życie. Ale on zdawał się nic z tego nie zauważać. Szedł nieśpiesznie, jakby chciał odwlec to, co wydawało się nieuniknione. W jego zmącone myśli wkradało się przerażenie. Do smutnych oczu zaczynały napływać łzy. Spojrzał w górę, by je powstrzymać. By dojrzeć na niebie jakiś znak, lecz na próżno. Czując, że coraz trudniej złapać mu powietrze, poluzował krawat i zaczął głęboko oddychać.
Cały czas się wahał. Kurczowo ściskał w ręce zwinięty sznur i rozglądał za odpowiednim drzewem. Musiało być na tyle mocne, aby go utrzymać, a najniższe gałęzie nie powinny wyrastać zbyt wysoko, bo nie potrafił się po nich wspinać. Do tego nie chciał zniszczyć garnituru. Zależało mu na schludnym wyglądzie. Kiedy jednak tylko przestał patrzeć pod nogi, zaraz natrafił na wystający korzeń. Potknął się, przewrócił i stoczył ze stromego zbocza porośniętego krzakami, których gałęzie doszczętnie zniszczyły jego odświętny strój, aż w końcu wylądował w płytkim bagnie.
– Świetnie… Po prostu świetnie – wymamrotał pod nosem, próbując się podnieść. Cały był ubabrany w błocie. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę, która jeszcze nie zdążyła przesiąknąć wodą i wytarł twarz. Zdarta skóra dłoni i kolan piekła niemiłosiernie, ale on tylko zacisnął zęby, podniósł sznur i ruszył dalej. Minął jesiony, olchy i topole aż w końcu znalazł gatunek, który potrafił rozpoznać, choć pewnie tylko dzięki żołędziom. Przypomniał sobie jak ojciec opowiadał mu kiedyś o wiewiórkach. O tym, jak próbują ukrywać gdzieś swoje łupy, a później nie mogą ich znaleźć. Może dzięki zapominalstwu jednej z nich, wyrósł ten dąb? Zatrzymał się i dokładnie przyjrzał wybrańcowi.
– To będzie odpowiednie – wyszeptał. Zamachnął się i przerzucił linę przez gałąź.
– Przepraszam bardzo, ale co pan robi? Gdzie z tym sznurem? – spytało niezadowolone drzewo. Przestraszony mężczyzna odskoczył do tyłu. – Znowu jakiś ekoterrorysta?
– Nie, nie. – Pokręcił energicznie głową i przełknął głośno ślinę – Tym razem tylko samobójca – wyjaśnił cicho, spuszczając wzrok. – Myślałem, że drzewa lubią ekologów – dodał nieśmiało i zrobił krok w jego kierunku. Miał wrażenie, że traci zmysły.
– A więc mnie słyszysz… Mało komu się udaje – powiedziało zaintrygowane. – Niektórych. Jednak mam wrażenie, że większość z nich nie ma pojęcia co i po co robi. Wykorzystują nas, aby zyskać rozgłos i pieniądze – westchnął dąb. – Dajmy na to… gradacje. Gdyby w mieście wybuchła epidemia, natychmiast zostałaby utworzona kwarantanna. Jakoś by próbowano powstrzymać zarazę. Ale jeśli chodzi o drzewa, to już inna sprawa. Lepiej niech zginie cały las, a nie tylko to, co zostało zaatakowane. Bo tak jest naturalnie… I oni są tacy naturalni. Mieszkają w drewnianych domach i czytają papierowe książki. Albo noszą skórzane buty i zajadają się schabowymi. Obrońcy życia – prychnął oburzony.
– Rozumiem. – Pokiwał głową i spojrzał ponownie na gałąź, która prawdopodobnie mogłaby udźwignąć jego ciężar. – A więc mógłbym? – spytał po chwili. Śnił czy też nie, nadal pamiętał po co tu przyszedł.
– Oczywiście, że nie. To nie Aokigahara. Nie życzę sobie żadnych wisielców. Rozejrzyj się pan. Czy to może Puszcza Amazońska?
– Nie – odparł zdziwiony pytaniem.
– A i pan mi nie wyglądasz na małpę żeby się wieszać. Później byś mi tu dyndał, a ja musiałbym patrzeć na twoje śmierdzące, rozkładające się zwłoki. Zlazłaby tu chmara padlinożerców i naleciałoby owadów. Dziękuję bardzo za takie atrakcje.
– Ala ja…
– Zawsze jest tyko “ja” i “ja”. Mam wrażenie, że poza czubkiem własnego nosa nie widzicie nic więcej. Może czas się rozejrzeć?
– Dobrze, poszukam innego drzewa. To? – Wskazał palcem grochodrzew.
– Oszalał pan? Nie o takim rozglądaniu się mówiłem. Poza tym robinia nigdy się na to nie zgodzi. Ostrzegam, że jej młode gałązki mają kolce. Jest bardzo charakterna i twarda. Twardsza nawet ode mnie. Do tego teraz kwitnie. Czuje pan ten przyjemny zapach? Pewnie przyciągnął wszystkie pszczoły z okolicy.
– A, to nie. Jestem uczulony. – Wzdrygnął się na samą myśl o opuchliźnie.
– Robią bardzo dobry miód akacjowy. Gdyby pan zdecydował się jeszcze pożyć, warto spróbować. I ostrożny pan jak na kogoś, kto chce zginąć – roześmiał się dąb.
– To z przyzwyczajenia – odparł zakłopotany mężczyzna. – Może jakieś inne… Brzoza? – spytał niepewnie. Nie wyglądała zbyt solidnie. Dość cienka i wątła. Sądził jednak, że mogłaby wytrzymać, gdyby obwiązał sznurem pień, a nie gałąź.
– Niech pan natychmiast wybije to sobie z głowy. Długo jej zajęło pozbieranie się po nawałnicy sprzed kilku lat. Wiatr złamał ją niemalże w pół, ale nie poddała się i wypuściła nowe pędy. Szybko popędziła w stronę słońca. Uwielbia światło. Z nią może się pan co najwyżej poprzytulać. Na dobre by panu wyszło. To bardzo znany gatunek w sylwoterapii, z resztą nie tylko. Na pewno słyszał pan o betulinie i o soku z brzozy.
– O soku, odrobinę – odparł, próbując strzepać z włosów zaschnięte błoto. Nadal rozglądając się, dostrzegł gruby pień o gładkiej, szarej korze. – A te wysokie?
– Buk? Niech pan tylko przyjrzy się jego młodym listkom. Na brzegach mają taką białą szczecinkę, niestety łatwo przemarzają. Buki są bardzo towarzyskie, ale tylko wobec siebie. Niesamowicie rozpychają się pod ziemią, a kiedy wybiją się w górę, zabierają innym dostęp do światła. Są też bardzo zachłanne. Cóż, taka strategia życiowa – do celu po trupach. Jednak mało które dożywają tak sędziwego wieku jak dęby – oznajmił dumnie.
– Chyba się nada. Dziękuję – odparł mężczyzna i ruszył w stronę buka. Nie miał pomysłu jak się na niego wspiąć. Każda próba kończyła się ześlizgnięciem. Zaczął więc poszukiwać czegoś, na co mógłby wejść. W końcu znalazł okrągławy głaz sięgający mu do kolan. Z trudem przyturlał go pod buk. Stanął na nim i przywiązał linę do gałęzi. Następnie zabrał się za robienie pętli. Kiedy była już gotowa, patrzył na nią ze łzami w oczach. Po jego policzkach spłynęło kilka grubych kropel.
– Dlaczego chcesz to zrobić? – spytał po chwili zmartwiony dąb.
– Bo jestem niewystarczający. Nic nie wnoszę do tego świata. Nie mogę się odnaleźć. Cały czas szukam, ale do końca nie wiem czego. – Zszedł z kamienia i usiadł pod bukiem, przyciągając do siebie kolana. Dłońmi zakrył zapłakaną twarz.
– Wszyscy są zagubieni i czegoś szukają – odparło drzewo. – Niektórym zajmuje to nawet całe życie, ale czy to czyni je mniej wartościowym? Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie. Poszukiwacze po drodze często natrafiają na różne skarby.
– Ja nic nie odnalazłem. Jestem już zmęczony. Czuję jakbym się cofał w pędzącym naprzód świecie. Jakby omijało mnie wszystko, co ważne – powiedział ocierając wierzchem dłoni łzy. Wsparty o gładki pień, podniósł się na drżących nogach.
– Ty też jesteś ważny…
– Dla kogo? Jestem sam. Już nawet gadam sam do siebie. A teraz i do drzewa… Musi być ze mną naprawdę źle. – Zmarszczył brwi i pokręcił głową.
– Nie jesteś sam. Nikt nie jest. Musisz dać innym szansę. Dać szansę sobie.
– Zawiodłem rodzinę, przyjaciół, szefa… Zawiodłem samego siebie. Porzuciłem ich. Już dawno ruszyli naprzód. Porzuciłem marzenia. Rzeczywistość ściągnęła mnie na ziemię. I wcale mi się tu nie spodobało. Czuję się jednocześnie za stary i za młody na wszystko, co dla mnie ważne. Jestem nijaki. Ja…
– I znowu to “ja”. Nikt nie żyje tylko dla siebie i każdy jest po coś. Wszyscy napędzamy machinę zwaną życiem. Najmniejsze gesty, słowa… Wpływamy na siebie nawzajem, zmieniamy się. Wszyscy gonimy marzenia, gubimy je, znajdujemy nowe. Jeśli się uprzesz to i w zwycięstwie dostrzeżesz porażkę, a w porażce zwycięstwo. Poza tym dopóki żyjemy wszystko jest dla nas możliwe.
– Już nie dla mnie – odparł wchodząc na głaz. Założył pętlę na szyję.
– Wolisz uciec i zginąć jak tchórz?
– Wydawało mi się, że aby to zrobić, trzeba zebrać się na odwagę.
– Raczej na głupotę, której żałowałbyś przez całą wieczność.
Mężczyzna uśmiechnął się gorzko i z całej siły odepchnął nogą głaz, który się potoczył. Zawisł. Sznur coraz mocniej wrzynał mu się w skórę. Ciało trzęsło się, a nogi szukały oparcia. Żegnał się z tym światem. Zamykając oczy, powoli oddawał się w objęcia śmierci. Aż nagle gałąź nie wytrzymała, złamała się i spadła razem z nim, prosto w pokrzywy. Niedoszły samobójca szybko ściągnął z szyi sznur i zaczął łapczywie wciągać powietrze. Po chwili poczuł jak wszystko zaczyna go piec i zerwał się na równe nogi.
– Cholera… – wycedził, widząc jak zaczyna robić się czerwony od poparzeń. Dąb prychnął z rozbawienia. – Nawet nie potrafię porządnie się powiesić. – Mimo wszystko ulżyło mu, że nadal żył.
– Dobrze ci tak. A pokrzywami się nie martw, to dla zdrowotności – rzuciło roześmiane drzewo. Po chwili jednak ucichło. Nagle rozległy się głośne trzaski i huk, z którym lekko zatrzęsła się ziemia. Mężczyzna przestraszył się i z niepokojem czekał na to, co mogło nadejść.
– Musisz minąć tę brzózkę, którą sobie wcześniej upatrzyłeś. Tam, w tych chaszczach… Idź – powiedziało nagle drzewo. Zmarszczył brwi w niezrozumieniu, ale poszedł. Gdy dotarł na miejsce, ujrzał zwinięte, jasno nakrapiane stworzenie. Duże oczy przyglądały się mu z zaciekawieniem i strachem. Uśmiechnął się na widok tego maleństwa i ledwo wytrzymał, by go nie dotknąć.
– Nie powinno mnie tu być. Jego matka pewnie zaraz wróci. Nie mogę zostawić na nim swojego zapachu, bo może je odtrącić.
– Mogłaby, gdyby nadal żyła. Obalił się na nią świerk, a raczej to, co z niego zostało. Jakiś czas temu zaatakowały go korniki.
– Skąd to wszystko wiesz?
– Ryzomorfy.
– Ryzomorfy?
– Strzępki grzybów, z którymi nasze korzenie wchodzą w mikoryzy albo takich, które podle na nas pasożytują. Oplatają niemal całą Ziemię. Dzięki nim tworzy się podziemna sieć wzajemnej wymiany składników odżywczych, jak i informacji.
– Interesujące… – Nagle mężczyzna usłyszał czyjeś kroki i ludzki głos. Zmieszany poprawił resztki ubrania i potarł skórę szyi, obawiając się, że nadal widnieje na niej ślad po sznurze. Nie chciał aby ktoś się domyślił. W końcu jego oczom ukazała się piękna, zapłakana kobieta. Na jego widok krzyknęła i cofnęła się kilka kroków. Wcale się jej nie dziwił. Sam pewnie właśnie wybiegałby już z lasu i nie przeszkodziłoby mu to, że się zgubił.
– Spokojnie. Proszę nie krzyczeć – powiedział wskazując osierocone zwierzę. Kobieta natychmiast podeszła przyjrzeć się mu z bliska. Szybko straciła zainteresowanie mężczyzną. On za to nie mógł oderwać od niej wzroku.
– Prześliczna… – niemal pisnęła z zachwytu, po czym ponownie zaczęła ciągać nosem. – Przechodziłam przez las, kiedy nagle runął świerk. Na miejscu znalazłam przygniecioną przez pień sarnę. Była jeszcze żywa. Próbowałam podnieść to drzewo. Zrobiłam nawet dźwignię, ale nie dałam rady. Ledwo oddychała. Podejrzewam, że mogło jej połamać żebra, a te być może uszkodziły płuca. Nie wiem… – powiedziała roztrzęsiona. – Umarła na moich oczach. – Kiedy mówiła, poczuł się podle. Tak łatwo chciał zaprzepaścić coś, o co wielu walczyło. I nie chodziło tu tylko o sarnę. Jej żywot był mu właściwie obojętny, choć żałował małej sarenki. Bez matki nie miała żadnych szans. Jednocześnie ukłuło go coś w środku, po którym rozeszło się dziwne ciepło. Mężczyznę zjadały nerwy.
– To straszne. Przykro mi – powiedział szczerze.
– Musimy jej pomóc – stwierdziła stanowczo, spoglądając na maleństwo.
– My? – Nagle poczuł, że nie był już sam. Gdzieś rozpłynęło się “ja”.