- Opowiadanie: joseheim - Selekcja naturalna

Selekcja naturalna

Opowiadanie zostało napisane na konkurs “Poznań fantastyczny: Antymiasto”, ale się nie załapało. W maju za to ukazało się na Esensji. Portal fajny, ale odzew niewielki, więc – głodna opinii – zamieszczam tekst również tutaj. Miłej lektury!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Selekcja naturalna

Sławek poczuł, że znowu się zaczyna. Przystanął, by przeczekać najgorszy moment. Przejmujące wrażenie, że swędzi go cała powierzchnia skóry, tyle że od środka, oraz ledwo uchwytny zapach burzy zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Otworzył powieki, które odruchowo zacisnął, i ruszył dalej, byle szybciej dotrzeć do domu.

W tym drugim Poznaniu barwy były bardziej nasycone, a powietrze wyraźnie cieplejsze. Sławek zerknął na zegarek. 19:26. Wcześniej niż zwykle.

Nie minęły dwie minuty, gdy rzeczywistość ponownie uległa przeobrażeniu. Powrót do normy był dla Sławka praktycznie niewyczuwalny. Po prostu w mgnieniu oka nagle wszystko znowu wyglądało jak dawniej.

Mężczyzna odetchnął i przeszedł nad epizodem do porządku dziennego. W ciągu dnia, przynajmniej na razie, przeskoki na szczęście zdarzały się rzadko.

Co innego w nocy. Noc to zupełnie osobna historia.

 

***

 

Wszystko zaczęło się prawie rok wcześniej, przy czym Sławek nie od razu odkrył, o co właściwie chodzi. Czasami budził się w środku nocy z nieodpartą potrzebą podrapania się po plecach, głowie, brzuchu czy gdzie tam akurat swędziało najsilniej. Uznał, że to jakieś uczulenie, więc najpierw przywykł do łykania wapna, zmienił proszek i płyn do prania, a następnie przerzucił się na kosmetyki hipoalergiczne. Kota ani psa nie miał. Po pewnym czasie, kiedy przypadłość nie mijała, zaniepokojony poszedł do dermatologa, który niczego nie stwierdził, oraz do internisty, który zdiagnozował wprawdzie lekkie nadciśnienie, ale żadnych alergii nie znalazł.

Być może Sławek dałby sobie spokój, gdyby nie to, że od dziecka kiepsko sypiał. Zdarzało się, że nagłe uczucie swędzenia wcale go nie wyrywało ze snu, a zastawało kompletnie rozbudzonego przed laptopem albo wyglądającego w zadumie za kuchenne okno.

Za oknem zaś działy się rzeczy doprawdy niezwykłe.

 

***

 

Nocą świat okrywały szarości i cienie, więc początkowo Sławek nie miał pojęcia, że ten drugi Poznań jest tak bardzo kolorowy. I odmienny.

Przez szereg nocy bał się wychodzić z domu, niepewny tego, co właściwie widzi, jak i tego, czy nadal pozostaje przy zdrowych zmysłach. Rozważał udanie się do psychologa albo psychiatry, jednak koniec końców stchórzył – wizyta u lekarza stanowiłaby akt kapitulacji, ostatecznego przyznania przed samym sobą, że piąta klepka jeśli nawet mu nie odpadła, to przynajmniej mocno się obluzowała.

Początkowo różnice były niewielkie. Ze swojego okna Sławek miał niezły widok na część Zawad i doskonale widział zmiany w mozaice budynków – tu czegoś brakowało, tam coś się zmieniło, gdzieś indziej coś dodano…

Ludzi widywał niewielu, ale to akurat go nie dziwiło. W końcu o trzeciej w nocy poza spóźnionymi imprezowiczami i menelami mało kto miał interes szwendać się po ulicach, a przejeżdżające raz na jakiś czas samotne samochody czy taksówki wyglądały raczej normalnie.

Przez wiele tygodni zmiany rzeczywistości były krótkie i przemijały niemal niezauważenie. Trwały od kilku do kilkunastu minut. Sławek uznał, że z jego głową chyba jednak nie jest najgorzej, bo poza swędzeniem i zapachem ozonu nie zauważył dalszych objawów. Prywatnie zrobił pakiet badań, by upewnić się, że nie ma raka mózgu ani tym podobnych nieprzyjemnych przypadłości. Jako że wszystkie wyniki były negatywne, w końcu postanowił przejść nad sprawą do porządku dziennego – tudzież nocnego.

Zaczął wychodzić na spacery. I tak nie mógł przecież spać. Podchodził do zmienionych miejsc, starał się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, a potem porównywał nocne widziadła z tym, co było widać w ciągu dnia. Czasami robił zdjęcia, ot tak, by mieć dowód na dobre zdrowie własnych zmysłów.

Po jakimś czasie Inny Poznań zaczął trwać dłużej. Minuty po kilku miesiącach zmieniły się w godziny, a teraz, po niemal roku, prawie całe noce stały pod znakiem tej drugiej, dziwnej rzeczywistości.

Właśnie w tym okresie Sławek spotkał Minę.

 

***

 

Podążał niespiesznie w dół Woźnej od Rynku. Z umiarkowaną ciekawością obejrzał wyrwę po brakującej kamienicy spod numeru 45. O ile go pamięć nie myliła, kiedyś mieścił się tu jeden z oddziałów Muzeum Narodowego.

Na dziewczynę zwrócił uwagę, bo rozglądała się jak turystka, energicznie i z widocznym zainteresowaniem. O tej porze, grubo po drugiej, mimo wszystko było to dość niezwykłe. Szedł za nią przez chwilę, aż przystanęła na Ślusarskiej, gdzie zamiast „dziennego” obskurnego budynku numer 15 stał nowy apartamentowiec z elewacją stylizowaną na szykowną kamienicę. Dziewczyna aż gwizdnęła z uznaniem.

Sławek zapatrzył się na nią z otwartymi ze zdumienia ustami. Zauważyła to, gdy tylko skończyła kontemplować detale architektoniczne.

Przebiegła dzielące ich kilkadziesiąt kroków zwinnie niczym łania.

– Dzień dobry wieczór – powiedziała, zatrzymując się tuż przed nim. – Przepraszam, ale czy pan też to potrafi zobaczyć? Myślałam, że tylko ja.

Sławek zaniemówił na taką bezpośredniość.

– Ale oczywiście jeśli pan nie wie, o co chodzi, to nieważne – odpowiedziała prędko dziewczyna, widząc jego minę. – Proszę się nie przejmować gadaniem wariatki, już sobie idę.

W Innym Poznaniu było cieplej, ale że zbliżała się już jesień, nieznajoma miała na sobie lekki, brązowy płaszczyk i cienkie, ażurowe botki. Ruda grzywka opadała na niezbyt ładną, trójkątną twarz, ale w twarzy tej świeciły bystre oczy, najpiękniejsze jakie Sławek kiedykolwiek widział. We wszechobecnych nocnych szarościach tylko one wydawały się żywe.

– Nie… – zaczął, kiedy dziewczyna odwróciła się, by odejść. Płaszczyk zafurkotał wokół niej niczym skrzydła. – Ja też to widzę. Ten… inny Poznań. Proszę, zostań… To znaczy, proszę, niech pani zostanie. Jestem Mirosław. Znaczy, Sławek.

– A nie Mirek? – Dziewczyna błyskawicznie odwróciła się z powrotem do niego. – Cześć! Miło cię poznać, Sławku! Ja jestem Mina.

– Mina? – zdumiał się mimo woli. – Jak u Stokera?

– Właśnie! Rodzice strasznie mnie pokrzywdzili. – Mina skrzywiła się zabawnie. – Nazywam się Wilhelmina Palińska. Po babci.

– Sławek Kosiński. Nie Mirek. Sławek. Nie wiem, po kim. Mnie też najwyraźniej pokarało.

Sławek wiedział, że gada od rzeczy, ale nie mógł się powstrzymać. Mina roześmiała się wesoło. Ten dźwięk w mroku nocy rozbrzmiał jak dysonans, zaburzający całą rzeczywistość. I jak na zawołanie świat jakby się nagle zreflektował – Inny Poznań momentalnie zniknął, a kamienica z numeru 15 na powrót stanęła na swoim miejscu.

– Ciekawe, czy jego mieszkańcy zauważyli. – Mina powiedziała na głos to, o czym Sławek właśnie pomyślał.

Wpatrywał się w nią jak w obrazek. Co powinien zrobić? Zaprosił ją na kawę.

A ona się zgodziła.

 

***

 

– W sumie to nie wiem, nie mam nawet śladu sensownego pomysłu – mówiła następnego dnia, oblizując ze smakiem łyżeczkę po zjedzeniu okazałego ciastka czekoladowego. – Nie jestem wielką fanką fantastyki, ale orientuję się co nieco. Znaczy, dokształciłam się na cito, jak to… zaczęło się dziać. I ani to nie przypomina najazdu kosmitów, ani biblijnej Apokalipsy, ani niczego, o czymkolwiek czytałam. Tyle tylko, że ten Inny Poznań chyba stopniowo zastępuje obecny.

Sławek zakrztusił się kawą z mlekiem. Nigdy dotąd nie pozwolił podobnej myśli uformować się w całości w swojej głowie. Ale Mina miała rację. Prawdopodobnie.

Zmiany trwały coraz dłużej. Na razie wszystko wracało wprawdzie do stanu pierwotnego, jednak co będzie, jeśli za którymś razem nie wróci?

Wymienili się nocnymi zdjęciami odmienionego miasta. Sławek spacerował głównie w swoich okolicach, ale Mina zdążyła przewędrować bodaj całe Śródmieście w poszukiwaniu nieprawidłowości.

– Jestem starsza, niż wyglądam – zapewniła, kiedy zapytał ją, co studiuje. – Pracuję w domu, kiedy chcę, więc nie muszę się rano zrywać wraz z budzikiem. Chodzę, patrzę i cykam foty. Założyłam nawet bloga. Chcesz zobaczyć?

Chciał. Mina nazywała to „Poznaniem Nocą” i pod takim też tytułem publikowała zdjęcia oraz krótkie teksty. Jej strona cieszyła się zadziwiającą popularnością, ale wyłącznie na zasadzie „świetna z ciebie graficzka” i „zniewalający fotomontaż”. Nie znalazł się nikt, kto choćby za pomocą wiadomości prywatnej dałby znać, że również widzi zmiany.

Mina doznawała przekształceń inaczej, niż Sławek – to, co dla niego pachniało ozonem, dla niej było dymem z ogniska, a zamiast swędzenia odczuwała łaskotanie. Sławek uważał, że trafiła znacznie lepiej.

Od pierwszego spotkania spacerowali razem. Wilhelmina miała kota i zbierała fikuśne lampy, które kot notorycznie przewracał i zrzucał. Sławek uważał, że to bez sensu, ale zapobiegliwie milczał. Miał większe mieszkanie, więc nie minęło dużo czasu jak odmalowali je razem i wkrótce wredny buras zamiast po czterdziestu metrach kwadratowych szlajał się po sześćdziesięciu pięciu.

Nie spotkali nikogo więcej podobnego do siebie, ale też nie rozglądali się specjalnie. Tymczasem Inny, Nocny Poznań przebijał się przez cienką granicę rzeczywistości coraz częściej i na coraz dłużej.

Po około półtora roku od momentu, gdy Sławek po raz pierwszy zaobserwował przejście, zmiany przestały być zmianami. Wilhelmina miała rację – zaczęły stopniowo wrastać w świat na dobre.

 

***

 

Na pierwszy ogień poszły gołębie. Początkowo nikt nie zwrócił na to uwagi, ale pewnego dnia Sławek w porannej gazecie natknął się na felieton wciśnięty między długą kolumnę o przyłapaniu jakiegoś posła na prowadzeniu w stanie nietrzeźwym a wzmiankę o otwarciu osiedlowego centrum handlowego. Autor rozpływał się nad zniknięciem „skrzydlatych szczurów” i rozważał, jakimże to genialnym służbom udało się wreszcie wyeliminować ów niehigieniczny problem, bo jego zdaniem należy im się solidne dofinansowanie.

Sławek ostrożnie złożył gazetę i podszedł do okna. No rzeczywiście, żadnego…

Z oddali dojrzał Minę, wracającą do domu z siatkami pełnymi zakupów. Wyszła na targ zanim zdążył wstać, jak zwykle w sobotę. Szybko zbiegł po schodach, by jej pomóc, i zapomniał na śmierć o gołębiach.

Dalej było już tylko dziwniej. Inny Poznań zaczął się pojawiać również w dzień; najpierw tylko na ułamki sekund, ale jednak. Śmieli się, że przestał być Nocnym Poznaniem, ale był to bardzo nerwowy i niepewny śmiech.

A kiedy zaczęli znikać ludzie, Mina dostała na swoim blogu wiadomość.

 

***

 

– Myślisz, że to ma jakiś związek z tym drugim Poznaniem? – zapytał Sławek, gdy telewizję zalała fala reportaży o nagłych zaginięciach. – Bo jeżeli tak, to zaczyna być zbyt…

– Straszne – dopowiedziała Mina. Siedziała przed komputerem ze zmarszczonymi brwiami, odruchowo obgryzając paznokcie.

Ludzie znikali z własnych łóżek, przyjęć, kin czy nawet jadących samochodów. Wszyscy w nocy. Podawano różne liczby: od kilkudziesięciu do kilkuset osób. Policja była bezradna.

Internet aż huczał od plotek i teorii spiskowych. Tym bardziej, że podobne zjawiska notowano również w innych miastach, a nawet krajach. Potem, zanim naród wpadł w masową histerię, wszystko nagle ucichło. Niby nikt nie mówił o cenzurze, ale słowo to było pierwszym, które przychodziło do głowy.

Media zainteresowały się wydarzeniami kulturalnymi, napiętą sytuacją w jednym z krajów Bliskiego Wschodu, obradami Parlamentu Europejskiego i, jak zwykle, krajową polityką. Tyle że niektórzy politycy też nagle przestali się pojawiać na forum publicznym.

– Sprawnie zareagowali – stwierdziła Mina ponuro.

Ostatnio była bardzo cicha i poważna, a jej ruchy, dotąd energiczne i żywe, stały się jakby ospałe. Sławek starał się ją wspierać jak tylko potrafił, ale niewiele mógł zrobić.

Sam czuł się zadziwiająco spokojny. Tak, jakby cała ta sytuacja w ogóle go nie dotyczyła. Nie rozumiał, czym Mina się przejmuje, jego zdaniem oni sami stali poza tym wszystkim. W końcu w jakiś sposób zostali potraktowani wyjątkowo, jako swego rodzaju obserwatorzy rzeczywistości. Nie czuł żadnego zagrożenia.

– Bo nie masz kobiecej intuicji – skwitowała dziewczyna, przygryzając wargę. – Wczoraj w warzywniaku zamiast pani Zosi była jej córka, Magda. Miała zaczerwienione oczy. Na drzwiach klatki, na pewno widziałeś, sąsiedzi wywiesili plakat, że zaginął ten ich upiorny synalek, co to notorycznie podpalał kosze na śmieci. A moja siostra nie odbiera telefonu. Podobno rodzice też nie mogą się do niej dodzwonić. Nikt nie wie, co się stało, czy może… – urwała.

Siostra Miny, Konstancja (po drugiej babci), mieszkała w Bieszczadach. Rzadko się widywały, ale rozmawiać potrafiły godzinami.

Sławek usiadł obok Miny na kanapie i przytulił ją mocno, starając się uciszyć jej szloch. Dzięki bogom jego rodzina na razie, choć podenerwowana, była cała i zdrowa.

Syknął, gdy bury kot znienacka wskoczył mu na kolana, dla lepszej przyczepności używając wszystkich pazurów. Sławek zepchnął futrzaka i gdy Mina nieco się uspokoiła, wstał by zrobić herbatę. Co miał jej powiedzieć? Będzie, co ma być.

Wtem zastygł przy blacie kuchennym, czując nadchodzącą przemianę.

Mina zapłakała gwałtowniej, zwijając się na sofie w ciasną kulkę. Po kilkunastu sekundach było po wszystkim.

W zapadłej ciszy odgłos wyłączającego się czajnika elektrycznego zabrzmiał nadspodziewanie głośno. Gdy Sławek zalał torebki zielonej herbaty i odwrócił się, Mina już siedziała przy komputerze, wydmuchując nos.

Ostatnio coraz częściej miewała napady smutku, ale szybko z nich wychodziła. Sławek podziwiał jej siłę. Widział, jak bardzo zmaga się sama ze sobą i ile wysiłku wkłada w zachowanie pozorów normalności.

– Popatrz, co dostałam – odezwała się teraz, zdumiona i zaniepokojona jednocześnie. Odsunęła się, by mógł zajrzeć jej przez ramię.

 

Dear Mina,

I believe your pictures, for I'm seeing the same thing here, in Barcelona, day by day. The world is changing. Sagrada Familia's already gone for good. Seems that things never gonna be the same again. Good luck. Keep up your work, it will remain as a testimony, evidence. Cheers –

JB147”

 

Do wiadomości załączono sześć fotografii – trzy zrobione w dzień i trzy w nocy, ukazujące zmienioną rzeczywistość.

Mina wpatrywała się tępo w ekran.

– Zastanawiam się, czy to jednak nie jest jakiś rodzaj Apokalipsy – powiedziała cicho. – Popatrz na zdjęcia, widać to czarno na białym. W miejsce ruder i brzydactw po prostu pojawiają się schludne, nowe budynki. Pytanie zatem: co z ludźmi? Kogo zabierają? Wybierają losowo, czy może znikają tylko ci, którzy nie zasłużyli na ten absurdalnie lepszy świat? Aż dziw, że na ich miejsce nie pojawiają się nowe osoby, tak jak to jest z nieruchomościami. C-co, jeśli… jeśli my też znikniemy? Sławek, tak bardzo boję się, że zniknę…

– Kochanie… Teraz jesteśmy tutaj, razem i tylko to się liczy – odparł Sławek z całym przekonaniem, obejmując ją ramieniem. – Ty, ja i ten bury szatan. Skoro do tej pory nie zniknęliśmy, to nie ma się czym martwić. Zresztą o jakich „nich” mówisz? Jeśli dookoła będzie ładniej, to chyba tylko lepiej, nie? Nie bój się, kochanie. Jesteś najcudowniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem, nie ma powodu, byś miała znikać, jeśli, tak jak sądzisz, znikają tylko rzeczy brzydkie i złe. Wezmę jutro wolne, chcesz? To żaden problem, kadrowego nie ma w pracy od czterech dni. Pójdziemy do zoo, tak jak lubisz. A na obiad jesteśmy umówieni u twoich rodziców. Wszystko będzie dobrze.

– Obiecujesz? – spytała tonem jasno świadczącym o tym, że i tak nie uwierzy, cokolwiek odpowie.

– Obiecuję. – Pocałował ją w czoło.

Następnego ranka, jeszcze kiedy spali, zniknęła Galeria MM.

 

***

 

Lokalna telewizja omal nie oszalała, podobnie zresztą jak większość stacji ogólnopolskich. Wszystkie kanały jak jeden mąż pokazywały w kółko materiały archiwalne i stare zdjęcia na przemian z nagraniami na żywo, gdzie zamiast nieszczególnie urodziwego budynku widniał gustowny skwer z drzewkami ozdobnymi, placem zabaw i fantazyjną fontanną.

– Zmiany są coraz częstsze – powiedziała martwym głosem Mina, zgarniając kolejnego naleśnika z patelni na talerz. – Zaczynają się o zmierzchu, przeciągają do godzin porannych. W ciągu dnia pojawiają się kilkukrotnie, na coraz dłużej. MM nie wróci. Nie żebym tęskniła. Tylko co będzie następne? Może nasz dom?

Następny był dworzec, City Center.

– Dziwię się w sumie, że Makabryła nie zniknęła pierwsza – mruknął Sławek, ale na tyle cicho, by Mina nie dosłyszała.

W ciągu kolejnych kilku dni zdematerializowały się również wieżowce Alfa, postsocjalistyczna część Collegium Novum oraz cały Plac Wiosny Ludów. Sytuacja w innych miastach Polski, według nieoficjalnych doniesień, była podobna. Co działo się poza granicami kraju, można było wywnioskować jedynie z postów i zdjęć publikowanych przez internautów, które histerycznie usuwali moderatorzy i administratorzy poszczególnych serwisów. Sławek nie pojmował, czemu jeszcze nie wybuchła masowa panika.

Codziennie rano wstawał do pracy, bo co też innego miałby zrobić? Jego biuro liczyło teraz mniej osób, ale jakoś wszystko szło do przodu. W komunikacji miejskiej było luźniej, na ulicach zrobiło się wyraźnie mniej samochodów – bo te też zaczęły znikać, począwszy od najstarszych modeli, najpewniej tych zużywających najwięcej paliwa. W sklepach niektóre półki stały puste, ale tylko do czasu, bo obsługa zwykle reagowała dość szybko na dematerializację produktów i rozkładała dostępny towar na wolnych regałach.

Co ciekawe alkoholu było w bród, za to ze świecą by szukać produktów takich jak mrożone pizze, topione serki czy kolorowe napoje niegazowane. Zapowiadało się też na przyszłe poważne problemy z kocim żarciem – pewnego dnia, gdy Sławek wszedł do supermarketu okazało się, że półki do tej pory zajmowane przez produkty dla zwierząt zieją pustkami. Akurat było to podczas jednej z „dziennych zmian”, więc po kilku minutach mógł już spokojnie napełnić koszyk saszetkami, dało mu to jednak do myślenia.

– Trzeba będzie przestawić sierściucha na surowe mięso – mruknął do siebie, ignorując zdziwione spojrzenie przechodzącej obok emerytki.

Przekształcenia rzeczywistości miały sporo dobrych stron, zdaniem Sławka. Z ulic, zaraz po gołębiach, zniknęli bezdomni. Urzędy zatrudnienia nagle okazały się rzeczywiście potrzebne, bo ubytki na posadach wszelkiej maści na gwałt starano się uzupełnić dostępnymi pracownikami. Z telewizji zniknęły telenowele i programy typu „celebryci robią różne rzeczy”.

Po kolejnym miesiącu zmiany zachodzące w ciągu dnia stawały się coraz dłuższe. Elektrownia w Turku przedzierzgnęła się pewnego ranka w atomową. Wywołało to mnóstwo zamieszania, bo dotychczasowa obsługa nie miała zielonego pojęcia, co robić, jednak systemy jakoś dawały sobie radę same do czasu, gdy w ekspresowym tempie sprowadzono na miejsce odpowiednich fachowców.

Na ulicach nagle skończyły się wszystkie remonty, bo już nie było czego remontować. Sygnalizacja świetlna zaczęła chodzić jak złoto, tramwaje przestały się spóźniać, podróże Pestką stały się niemal przyjemnością, zniknęły karty PEKA, a rowerzyści zaczęli grzecznie jeździć po ścieżkach rowerowych – pewnie ze strachu. Niepostrzeżenie, niemal z dnia na dzień, zniknął problem wszechobecnych krzykliwych billboardów w okolicach reprezentacyjnych budynków i dzikich parkingów z wiecznie znudzonymi emerytami siedzącymi w blaszanych budkach.

Mina co noc zasypiała płacząc. Sławek tulił ją mocno, próbując uspokajać, nie potrafił jej jednak w żaden sposób pomóc. Większość kobiet, które znał, reagowała podobnie – były roztrzęsione, spanikowane i niepewne. Nie dziwił się temu. Kobiety zawsze się wszystkim przejmowały na wyrost. Sam, co ciekawe, nadal był nieludzko wręcz spokojny.

– Wyjedźmy – poprosiła Mina któregoś wieczoru, na wpół przez sen. Na jej twarzy zasychały świeżo wylane łzy. – Wyjedźmy jak najdalej od tego wszystkiego…

– Dobrze – zgodził się Sławek. – Powiedz tylko kiedy.

Mówił szczerze. Zrobiłby dla niej wszystko. Był gotów spakować plecak i wyjść z domu nawet w tej chwili. Bez plecaka zresztą też. Byle ramię w ramię z Miną.

Minęły prawie dwa lata, odkąd po raz pierwszy uświadomił sobie istnienie Innego Poznania. Jedenaście miesięcy, odkąd poznał Wilhelminę i zakochał się w niej bez pamięci. Cztery, odkąd zaczęli znikać ludzie. Jeden miesiąc, odkąd na miejsce starych budynków nowe pojawiały się na stałe.

Sławek nie miał serca powiedzieć Minie, że tak naprawdę nie ma przecież dokąd uciekać i cokolwiek dzieje się w Poznaniu, dzieje się też wszędzie indziej. Mogą wyjechać do sąsiedniego miasta albo na drugą stronę kuli ziemskiej, a nic się nie zmieni. A może jednak, zważywszy, że inaczej patrzy się na zmiany zachodzące w miejscu, które zna się od dziecka, a zupełnie inaczej jest znaleźć się w okolicy kompletnie obcej, gdzie wszystko i tak jest nowe?

Nie zdążył się podzielić z nią tymi przemyśleniami. Kiedy obudził się następnego ranka, Miny obok niego nie było.

 

***

 

Minęły kolejne cztery miesiące.

Sławek w sumie ucieszył się, gdy w pewnym momencie uciążliwe uczucie swędzenia po prostu przestało mu towarzyszyć. Zapach ozonu czuł teraz tylko podczas burzy.

Na ulicach nie było już odrapanych, zaniedbanych kamienic. Kilkudziesięcioletnie bloki również albo zyskały nowy sznyt, albo wręcz nową postać. Asfalt ścielił się gładko jak nigdy, jednolicie czarny i czarownie błyszczący w deszczu. Wzdłuż ulic leżały równiutkie chodniki z kostki brukowej. Wszędzie było bardzo zielono, nawet teraz, kiedy wielkimi krokami nadchodziła jesień.

Sławek wspominał czasami słowa Miny, te o Apokalipsie. Siedząc w herbaciarni przy ulicy Woźnej rozmyślał. Napisał kilka razy do JB147, jednak użytkownik ani razu nie odpisał. Pewnie też zniknął. Jak tylu innych, w tym ojciec Sławka i kilku dalszych krewnych.

Burego kocura niepostrzeżenie zastąpił mały kundelek, który ani razu nie nasiusiał na dywan.

Przechodnie uśmiechali się do siebie. Zawady wypiękniały, pełne odnowionych budynków i malowniczych skwerków.

Sławek niegdyś marzył o podróżach, ale teraz jakoś nie miał na nie ochoty. Dobrze było mu w domu, a dziewczyna, która pracowała w dziale logistyki, od jakiegoś czasu dawała mu wyraźne sygnały, że chętnie spotkałaby się na kawie.

Oczywiście pamiętał Minę. Kochał ją przecież na zabój, przez wiele tygodni nie mógł sobie dać rady z bólu i rozpaczy. Ale Mina zniknęła, podobnie jak wielu innych ludzi. Sławek zastanawiał się, dlaczego tak się stało, jednak z biegiem czasu coraz rzadziej. Mógł albo przejść nad tym do porządku dziennego, odciąć się, albo zwariować.

Poza tym dokąd niby miałby pojechać? Wszędzie przecież było tak samo.

Koniec

Komentarze

Ładna taka apokalipsa, nawet bym szczególnie nie narzekał. A i opisana sprawnie, czyta się przemiło – chyba się jeszcze ze szczególnie podobnym pomysłem nie spotkałem, dlatego nieźle się bawiłem w trakcie lektury. 

Jakby tak wymieniło całą Warszawę, to już w ogóle! 

Może być.

 

EDIT: No dobrze, żeby nie było, że tak mało napisałem – czytałem wcześniej, autorka moje przemyślenia zna :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Podobało się:) Tekst świetnie napisany, dopracowany… I choć treść może niezbyt porywajaca, to całe to przemijanie wszechrzeczy jednak w jakiś sposób mnie tknęlo:)

,,Czasem Ty zjadasz niedźwiedzia, a czasem... niedźwiedź zjada Ciebie"

Opowiadanie w takim spokojnym tonie, jak zachowanie bohatera. To dosyć dziwne. Ogólnie okej, ale niestety do zapomnienia. 

Odniosłam wrażenie, że Sławek relacjonuje wszystko wyjątkowo beznamiętnie. Owszem, dzieje się coś dziwnego, miasto wariuje, ale kolejne zdarzenia przyjmuje z jakimś niezrozumiałym zrozumieniem. Zdumiewa mnie, że nikt, także Sławek, nie dąży do wyjaśnienia anomalii. Nie docieka jej przyczyny – ot, coś się zmienia, więc niech tak będzie. Zniknięcie Miny też jakby go zbytnio nie obeszło.

Jednakowoż opowiadanie, jako że świetnie napisane, czytało się samo. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo ładna wizja. :-) Kto wie, może by się przydało… Powiadasz, że politycy znikali w pierwszej kolejności, na równi z gołębiami? Mmmm… ;-)

Świetny pomysł na apokalipsę tudzież ulepszenie świata.

Tak jak Reg, zabrakło mi prób zrozumienia zjawiska. Albo jakichkolwiek wyjaśnień. Już mniejsza o to, jak, bo wiadomo, że magicznie, ale kto? Kto decydował, że dany obiekt zniknie? Dokąd znikały obiekty?

Przez to bohater wypada raczej niemrawo – bierny obserwator ciekawych rzeczy.

Aha, nie nazwałabym tego procesu selekcją naturalną, bo z naturą to ma niewiele wspólnego. Prędzej nadnaturalną. ;-)

Babska logika rządzi!

Na początku miałem skojarzenia z “Bezsennością” Stephena Kinga. Bohaterowie jako jedyni widzieli inny świat. Ale to tylko skojarzenie, obie historie są inne. Innowacyjny pomysł na apokalipsę. Jednak miejscami strasznie nieludzki. Bezdomni skasowani jak szkodniki – to też ludzie. Rozumiem, że ginęli różni ludzie. Ale bezdomni i starcy po prostu wszyscy zniknęli – jedni śmierdzieli, a drudzy przeszkadzali siedząc na ławkach. Sam bohater jest dość nieludzki. Nie obchodziło go, że ginęli ludzie – uznał, że będzie więcej miejsc pracy. Zginęli najbliżsi – trzeba żyć. Świat się zmienia – taka kolej rzeczy. Jego beznamiętnie strasznie przeszkadza. Nie rozumiem jednak wątku z robieniem zdjęć – przecież tylko bohaterowie widzieli zmieniający się świat. Dlaczego więc wszyscy mogli widzieć to na zdjęciach. Aparaty też miały moc?

Narracyjnie i technicznie jest bardzo dobrze. Nie zauważyłem błędów, co jest rzadkością. Proza jest płynna i czyta się dobrze, ale nie porywa. 

Krótko mówiąc – jest dobrze. Pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

@TheLastAxeman – dziękuję za wizytę, bardzo mi miło, że opowiadanie przypadło do gustu.

 

@TheDude – właśnie nie miało być porywające, to miała być taka cicha Apokalipsa. Fajnie, że się podobało.

 

@Blackburn – no taki był zamysł. Zadowolę się tym “Ogólnie okej” ;)

 

@Regulatorzy i Finkla – możliwe, że przyjęłam z gruntu kiepskie założenie, ale właśnie chciałam opisać dziwne zdarzenia z punktu widzenia osoby, która po prostu przyjmie je do wiadomości i się z nimi pogodzi. Być może kwestię załagodziłoby wtrącenie gdzieś czegoś typu:

“Najtęższe umysły naukowego świata oraz wszelkiej maści filozofowie, szarlatani i samozwańczy prorocy usiłowali wyjaśnić genezę zjawisk, które zachodziły na całym świecie, jednak bezskutecznie. Żadne z wytłumaczeń nie zyskało większej popularności, a co bardziej agresywni działacze religijni po prostu znikali. Sławek przeszedł więc nad tym do porządku dziennego. Skoro mądrzejsi od niego nie potrafili pojąć, co się dzieje, to tym bardziej on nie próbował. Większość osób, które znał, po prostu chowała głowy w piasek i po cichu liczyła na to, że nie zostaną zabrani… gdziekolwiek znikało wszystko to, co przez nieznane siły zostawało uznane za zbędne lub brzydkie.”

…no ale nie wtrąciłam, a teraz sama nie wiem, wciskać gdzieś coś podobnego? (niekoniecznie dokładnie to, co na szybko napisałam przy śniadaniu ;).

Ogólnie rzecz biorąc nie chciałam nic wyjaśniać, bo nie o to tutaj chodziło.

Oczywiście dziękuję Wam obu za wizytę i lekturę. Mam nadzieję, ze dostarczyłam choć trochę rozrywki.

Finklo, masz rację w pewien sposób, jeśli chodzi o tytuł. A może jednak stanowi on jakieś wyjaśnienie? ;)

 

@Pietrek Lecter – ostrzegano mnie, że “zniknięcie” bezdomnych może zostać źle przyjęte… Ale uznałam, że pasuje mi do konwencji. Nie chodzi o moje poglądy, chodzi o to, jak postrzega się pewne rzeczy w większej skali.

Jeśli chodzi o zdjęcia, to rozumiem to tak, że generalnie wszyscy ludzie przecież prędzej czy później zorientowali się, że świat się zmienia. Jednak niektórzy potrafili to w jakiś sposób dostrzec wcześniej, byli bardziej wyczuleni. gdyby pokazali palcem dowolnemu przechodniowi już na początku, że np. coś zniknęło, on by to zobaczył. Te zmiany faktycznie następowały. I aparaty mogły to uwiecznić.

Wiem, że bohater jest dziwny. Taki miał być, choć rozumiem, że – po kilku już komentarzach sądząc – niekoniecznie przypada to czytelnikom do gustu ;)

Dzięki za wizytę, fajnie, że chociaż czytało się dobrze. I dzięki za głos do Biblioteki ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jose, IMO coś takiego by pomogło – chociaż trochę wytłumaczyło bierność bohatera. Bo dlaczego nie zniknął, skoro takie z niego bezkrwiste coś?

Natura non facit saltus. ;-)

Babska logika rządzi!

Kiedy właśnie chodziło o to, że Sławek jest taki poprawny, bezpieczny, niewyróżniający się, niezagrażający nikomu ani niczemu.

Ale rozumiem, że wkurza ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Aaaa, to może jednak lepiej było dokładniej pokazać, według jakiego klucza obiekty wypadają z gry. Bo ja zwróciłam uwagę głównie na estetykę.

Babska logika rządzi!

Ponieważ zjawisko występowało na całym świecie, domyśliłam się, że różne tęgie umysły prawdopodobnie próbowały dociec jego istoty, niestety, z żadnym skutkiem. Nie oczekiwałam też, że Sławek dojdzie istoty rzeczy, ale nie spodziewałam się, że do końca pozostanie tak beznamiętny i chłodny, że nawet zniknięcie Miny go nie ruszy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dobry tekst. Ciekawy pomysł, początkowo uwierzyłam, że bohater ma jakąś chorobę psychiczną i tylko on widzi apokalipsę, a Mina to jego wyimaginowana przyjaciółka. ;) 

Mnie akurat trzymało w napięciu. Spokój płynący z opowiadania wydał mi się ciszą przed burzą. Sam przebieg apokalipsy sprawiał, że czytelnik mógł wysnuć wiele wniosków. Znikające obiekty i osoby z pewnością nie były przypadkowe. Skłoniło mnie to do refleksji o rzeczywistym świecie, a domyślam się, że taki właśnie był Twój cel. 

Podsumowując, dzięki temu jak piszesz, a przede wszystkim dzięki temu o czym piszesz, uważam, że to więcej niż udany tekst. Nie narzekałabym, gdyby był nieco dłuższy. ;) 

 

Świetne opowiadanie, gratuluję i dziękuję.

 

Sam dopowiedziałem sobie zakończenie, w którym to główny bohater jest przyczyną wszystkich zmian i zniknięć. Wiem, że ciężko w tym przypadku uzasadnić zachodzenie tychże wydarzeń na całym świecie. Wycinając ten szczegół opowiadanie sprowadziłbym do ciekawej puenty : Sławek kreuje świat, w którym jest mu dobrze. Pozbywa się ludzi, którzy nie są mu potrzebni, którzy mu zawadzają (podobnie postępowałby z budynkami). Na koniec dodałbym krótki przykład negatywnych konsekwencji podświadomych zabiegów Sławka.

 

Ale to taka moja wariacja na temat :)

– Ale oczywiście przecinek jeśli pan nie wie, o co chodzi, to nieważne – odpowiedziała prędko dziewczyna przecinek widząc jego minę.

Sławek starał się ją wspierać przecinek jak tylko potrafił,

dla lepszej przyczepności używając wszystkich kompletów pazurów. – chyba “używając kompletu pazurów”

wszelkiej maści na gwałt starano się uzupełnić dowolnymi dostępnymi pracownikami.

Mina co noc zasypiała przecinek płacząc.

Siedząc w herbaciarni przy ul. Woźnej rozmyślał. – ulicy 

który ani razu nie nalał na dywan. – nie nalał? Jakoś nie pasuje do konwencji.Może “nie nasiusiał” albo “nie nabrudził”

Napisane bardzo dobrze. Pasowałaby mi taka interpretacja jak podaje clsbartek. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przymierzałam się do przeczytania tego opowiadania w Esensji, przymierzałam się, i w końcu przeczytałam tutaj.

Jeżeli to opowiadanie nie ugrało nic w konkursie, to zaprawdę wysoki poziom musiał ten konkurs mieć. :)

Podobało mi się. Co prawda zgadzam się, że bohater relacjonował wydarzenia jakoś tak beznamiętnie, bez zadziwienia, ale w sumie pasowało mi to do konwencji – baśniowej, więc bohaterowie nie mają obowiązku dziwienia się temu, co się dzieje. :) Fajny tekst Ci wyszedł.

Bardzo fajny pomysł na apokalipsę/przemianę. Kojarzy mi się z niedocenianą częścią Świata Mroku zwaną “Changelingiem”, gdzie ludzie byli porywani do mrocznego, baśniowego świata i wracali już inni. Dobre urban fantasy.

Cały stopniowy opis i przemiana zostały utrzymane w poczuciu przyjemnego dla mnie napięcia. Co prawdo do końca nie kupuję motywu, że gazety tak mało zauważyły, ale mała to wada. Nie oczekiwałem też próby wyjaśnienia zjawiska. Choć przydałaby się moim zdaniem jakaś jedna lub dwie poszlaki, by pobudzić wyobraźnię.

Bohater może nie kupił mnie w całości – zwłaszcza końcowy opis odczuć po stracie Miny wydał mi się dosyć suchy jak na mocno emocjonalne wydarzenie – ale też nie denerwował.

Podsumowując: tekst to dobre urban fantasy, choć do stu procentowej satysfakcji zabrakło kilku szlifów. Parę razy coś grzmotnęło na niebie :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Uch, mam zaległości…

 

@Finkla, wszystko jest kwestią interpretacji ;)

 

@Reg, przepraszam za bohatera ;(

 

@Rossa, bardzo dziękuję za opinię, wspaniale jest czytać coś takiego ;) To znaczy wiem, że nie zawsze każdemu musi się podobać, co piszę, że robię błędy i mam lepsze i gorsze teksty, ale każdy komentarz czytelnika, który jest lekturą usatysfakcjonowany, i jeszcze nie daj Boże nawet ma jakieś refleksje, jest powodem, dla którego chce się pisać dalej. Więc jeszcze raz dziękuję ;)

 

@Clsbartek, dziękuję za wizytę, niezmiernie mi miło, że się spodobało. Natomiast przyznam, że nie przyszło mi do głowy, że to Sławek może być przyczyną wszystkiego…

 

@Bemik, w wolnej chwili przejrzę te przecinki, a na pewno poprawię nieszczęsną ul. i lanie ;) Dzięki za przeczytanie!

 

@Ocha, cieszę się, że wyszło fajnie ;) To zdanie o konkursie mocno mnie podbudowało, dzięki. Rzadko piszę coś “na temat”, jeszcze rzadziej coś mi z tego wychodzi, aż się odechciewa próbować. I w sumie nie planowałam konwencji jako tako baśniowej, więc to ciekawe, że tak to odebrałaś. Dzięki za lekturę!

 

@NoWhereMan, dzięki za wizytę i za głos. No wiem, wiem, po komentarzach widzę, że bohater nie wyszedł do końca dobrze – no ale taki miał być. Co do gazet to sama nie wiem… Na początku mało kto cokolwiek dostrzegał, potem już poszło lawinowo. A co do wyjaśnienia… może i bym zostawiła poszlaki, ale nie wiem jakie, bo nie mam zielonego pojęcia, dlaczego to wszystko zaczęło się dziać ;D Cieszę się, że mimo wszystko wyszło fajnie, jeszcze raz dzięki ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ciekawy pomysł i dobre wykonanie. Podobnie jak innym, przeszkadzało mi (ale tylko trochę) beznamiętne podejście głównego bohatera do tego, co dzieje się wokół. Czuję też niedosyt po zniknięciu Miny. Z opisu wynika, że świat zmienia się na lepsze, znika śmieciowe jedzenie i brzydkie budynki. Zakładam, że w przypadku ludzi jest podobnie, a Mina wydaje się być dobrą osobą. Dlaczego więc zniknęła? Wydaje się to dziwne szczególnie, że tak jak główny bohater, dziewczyna ma rzadki i wyjątkowy dar dostrzegania zmian.

@BioHazard – dzięki za wizytę i komentarz. Hm… pewnie masz rację, może powinnam dać Minie troszkę inny/dodatkowy rys. Założyłam, że zasady selekcji, co znika, a co nie, nie są do końca jasne, ale czytelnik mi w głowie nie siedzi, więc jeśli cokolwiek zgrzyta, to moja wina i już ; /

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Fotomontaże z inną wersją miasta… w sumie naprawdę niezły pomysł na bloga ;)

 

Mnie się dla odmiany podobał główny bohater – całkiem nieźle oddałaś jego wycofanie, bierność i odcięcie od emocji. Stanowi ciekawe przeciwstawienie dla Wilhelminy, choć przyznam, że nie widzę powodu, dla którego akurat tych dwoje miałoby zobaczyć “drugi Poznań” w pierwszej kolejności. Całkiem niezłe jest też przeciwstawienie “idealnej” (i zapewne teoretycznie przez wszystkich upragnionej) rzeczywistości tej “realnej” – pokazanie ceny, jaką trzeba zapłacić za ten ideał. Na plus wyszło w sumie otwarte zakończenie – u Ciebie chyba rzadko wykorzystywane.

 

Z drugiej strony fakt, iż historię poznajemy z perspektywy biernego Sławka sprawia, że w ogóle nie wywołuje ona emocji. Zabrakło przejścia od świata bajkowego do przerażającego, lęku, co stanie się dalej. Może gdyby tę beznamiętną narrację wykorzystać jeszcze bardziej – pisać w pierwszej osobie i przeciwstawiać chłodny ton coraz bardziej niepokojącym wydarzeniom, albo zdecydować się na dwugłos – coś by z tego było. I gdyby czytelnik skoncentrował się na emocjach, to przełknąłby brak wyjaśnień całej sytuacji – który jednak trochę przeszkadza. Chyba trochę zbyt wiele znaków poszło na moim zdaniem niepotrzebne informacje, że ten czuje ozon i go swędzi, a ta znowu coś innego, zamiast na dopracowanie innych detali.

 

Ja ten tekst zrozumiałam tak – proszę bardzo, oto idealny świat, o którym marzymy, bez koszmarków architektonicznych, bez gołębi, bez głupich programów w telewizji… no i bez ludzi, którzy ten idealny świat by psuli. Pustawy, sztuczny i niepokojąco martwy, ale jaki ładny. I moim zdaniem ta puenta nie wybrzmiała wystarczająco mocno.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

@Mirabell – bardzo dziękuję za długi i szczegółowy komentarz ;) Widzę, że z pewnymi rzeczami trafiłam, a z innymi nie… jak to zwykle bywa. I to ciekawe, że czasem coś, co nie podoba się jednemu czytelnikowi, przypada do gustu innemu.

Nie było moim celem straszyć, ale może masz słuszność, że efekt byłby dobry, gdybym poszła właśnie w tę stronę. Tyle że ja w straszeniu kiepska jestem ;/ A puenta miała właśnie taka być, jak opisałaś, więc chociaż tyle dobrego ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ach, Jose. Podobał mi się pomysł na świat, na tą dziwną apokalipsę, na ten drugi wymiar, który powoli wkradał się i przejmował pierwszy. Pod tym względem dopracowałaś pomysł, poczułem klimat Poznania i zastępowania go Innym Poznaniem. Finał tez był taki, jak powinien. Dobrze podsumowała i wyciągnęła puentę Mirabell, tylko ta część obyczajowa…

Gdy Sławek powiedział: “– Kochanie… Teraz jesteśmy tutaj, razem i tylko to się liczy”, pomyślałem sobie, kłamie, nie kocha jej, zresztą ona też go nie kocha. Oni po prostu żyją razem, ale obok siebie. I tak, pojawiało się już w komentarzach to słowo, byli beznamiętni, oszczędni w okazywaniu uczuć. Przytulić bo tak trzeba, ale żeby coś z siebie dać, poświęcić? Nie, no nie. Ani on, ani ona. Myślę Jose, że to kwestia samego pomysłu, a zwłaszcza finału, który w końcu jest przegrany, tak? Czuć w nim gorycz i porażkę. Mając to wszystko poukładane w głowie, dopasowałaś (intuicyjne?) do tego bohaterów. Oni nie walczą, nie żyją, godzą się z tym co ma nastąpić, wyczekują tego, jak skazany na śmierć wyczekuje wyroku w celi. Smutne to, wolałbym ich walczących, próbujących, nawet jeśli na końcu mieliby przegrać.

Darconie, dziękuję za wizytę i komentarz ; ) Biorę na klatę wszystkie zarzuty, po cichu ciesząc się tym, co się udało.

Myślałam o tym przy pisaniu, ale… jak tu walczyć z czymś, czego nie widać, czego nie da się dotknąć, co działa w nieracjonalny sposób, czemu po prostu nie da się przeciwstawić? Bierność i rezygnacja były w tym wypadku oczywistym, niestety, wyborem ;(

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Hmmm. Próba rozgryzienia zasad rządzących przemianami i dostosowanie się do nich? ;-)

Babska logika rządzi!

A nie to robili? Polityka ostrożności i niewychylania się ; p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ale nie rozgryzali zbyt namiętnie. :-) A Minie, jak widać, niewychylanie nie pomogło.

Babska logika rządzi!

Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Czytałam w Esensji i teraz, przyznam szczerze, w większości z lenistwa (o tej godzinie o nie nie trudno) nie zaglądam już do tekstu. Ale z drugiej strony moje najważniejsze zastrzeżenie nie wymaga ponownej lektury :P Może też zabrzmieć nieco abstrakcyjnie, ale postaram się jak najlepiej je wyrazić :D

 

Jak pamiętam ilustrację to ślicznie współgrała z tekstowym innym Poznaniem. Nic dodać, nic ująć. Ilustracja była jak być powinna, opisy Poznania również takie były. Bardzo plastyczne, urocze, awangardowe miniaturki, które zdecydowanie były mocniejszą stroną tekstu. Druga strona, nawet nie tyle fabuła, co po prostu postacie, już w mojej opinii, niestety, odstawały. Wydali mi się zwyczajni w sposób nie tyle mający na celu skontrastowanie cudności miasta z pospolitością mieszkańców, co po prostu nijaki. Nie twierdzę, że stworzyłaś słabych bohaterów. Po prostu nie stworzyłaś bohaterów na miarę stworzonego miasta ;)

 

Ktoś (chyba Finkla?) wpadł na rewelacyjny pomysł z tą “Selekcją nadnaturalną” . Selekcja naturalna jest w porządku, pamiętam, że zgrabnie skomponowała się z kilkoma przemyśleniami Sławka dotyczącymi niedopasowania ludzi do rzeczywistości i ich znikania. Teraz nie potrafię dokładnie wskazać, ale nie zmienia to faktu, że istnienie takich refleksji w tekście pozostało mi w pamięci :) 

 

Generalnie misię, jeśli nie szło wywnioskować z komentarza :D Głównie to przez ten pomysł na znikanie i wygląd rzeczy. Szkoda tylko, że nie podrasowałaś jeszcze trochę postaci :P Ot, chociażby trochę więcej emocji.

@Lenah – przepraszam, że dopiero teraz odpisuję, zajęty weekend.

Dziękuję za wizytę i obszerny komentarz ;) Niezmiernie miło mi też, że chciało Ci się sięgać do Esensji, by przeczytać mój tekst ;) Cieszę się, że wizja “innego” Poznania przypadła Ci do gustu. Co do bohaterów większość pozostałych czytelników też miała zastrzeżenia, więc biorę to na klatę, że nie pasują i są zbyt beznamiętni. Trudno, wyszło jak wyszło ; / Pozostaje spróbować wyciągnąć wnioski na przyszłość ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przeczytałem z zainteresowaniem, ale wrażenia mam co najwyżej średnie. Opowiadanie opiera się na wizji, i jest ona całkiem ciekawa, ale nie obudowałaś jej interesującą fabułą, postaci też co najwyżej średnie. Narracja jest zbyt jednostajna – brakowało mi poczucia zagrożenia, uczucia niepewności jutra i lęku, który przecież powinien towarzyszyć mieszkańcom Poznania. Sławkowi niby też, ale pisałaś, że “niewzruszony”, więc się nie czepiam.

Warsztatowo bardzo dobrze, immersja niezła.

Słowem – w moich oczach przedstawiłaś interesujący szkielet pomysłu, jednak nie obudowałaś go wartościową historią.

Mam też dwie uwagi z zakresu medycyny.

Rozważał udanie się do psychologa albo psychiatry, jednak koniec końców stchórzył – wizyta u lekarza stanowiłaby akt kapitulacji, ostatecznego przyznania przed samym sobą, że piąta klepka jeśli nawet mu nie odpadła, to przynajmniej mocno się obluzowała.

Smutne, ale chyba prawdziwe. Wielu ludzi nie jest w stanie poradzić sobie z problemami i zamiast zasięgnąć pomocy specjalisty, brną w to coraz głębiej i w efekcie coraz bardziej cierpią… Taka luźna refleksja, ale naszło mnie, to się dzielę :P

Prywatnie zrobił pakiet badań, by upewnić się, że nie ma raka mózgu ani tym podobnych nieprzyjemnych przypadłości. Jako że wszystkie wyniki były negatywne, w końcu postanowił przejść nad sprawą do porządku dziennego – tudzież nocnego.

Zwykle nie czepiam się każdego szczególiku z zakresu medycyny, bo pewne uproszczenia pozwalają lepiej zrozumieć tekst i sprzyjają immersji, ale rak mózgu akurat wkurza mnie niepomiernie. Nie ma czegoś takiego, podobnie jak raka krwi. Rak wywodzi się jedynie z tkanki nabłonkowej.

Nie piszę tego, by się pastwić, bo w telewizji i radio w kółku używają raka jako synonimu nowotworu, ale jako autorka, warto, żebyś wiedziała, Jose :)

A odnośnie wyników badań, to w medycynie używa się określeń ujemny (prawidłowo) i dodatni (odstępstwo od normy).

 

OK, tyle ode mnie. Wybacz wykład, zrobiłem to wyłącznie w dobrej wierze, a nie dlatego, że jestem przemądrzały :)

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

@Count – przepraszam, że odpisuję dopiero teraz!

Co do “raka mózgu” miał raczej być określeniem potocznym, ale oczywiście nie znam się na tym, a Ty napisałeś bardzo ciekawą rzecz, więc bardzo dziękuję. Każda okazja do zdobycia wiedzy jest dobra, więc zapamiętam Twoje uwagi na przyszłość ;)

Co do odbioru całości opowiadania – nie sposób się spierać, rozumiem wszystkie uwagi. To miało być właśnie takie spokojne i odrealnione… ale rozumiem, że niekoniecznie wyszło i dlaczego może się to nie podobać. Zadowolę się warsztatem oraz szkieletem ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Na początku zapowiadało się ciekawie, a potem okazało dość monotonnie. Miałem nadzieję na jakieś wyjaśnienia, sięgnięcie do źródeł/mechanizmów zmian. Tymczasem jest tu dużo opisów anomalii z różnym natężeniem naruszających rzeczywistość, a fabuła, związek bohaterów, toczy się niby w ramach tego, ale jednak jakby obok.

Zapach ozonu czuł teraz tyko podczas burzy.

Lordzie Vedyminie, dzięki za wizytę i opinię. Szkoda, że nie przypadło do gustu ;)

 

Ależ masz oko! Wow!

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Pomysł, klimat, sposób przedstawienia zmieniającego się świata – super. Bohaterowie też mi nie zgrzytali, byli tacy, jak postanowiłaś, żeby byli i to kupuję. Zabrakło mi jedynie większej dawki fabuły.

Zygfrydzie, dzięki za wizytę ;) Przykro mi, że gęstość fabuły okazała się niezadowalająca, za to sama zadowolę się tym, że reszta weszła gładko ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Zacznę od tego, co mi się spodobało. Fajne, sympatyczne, przyjemnie się czytało. Spodobała mi zwłaszcza się niewytłumaczalność i nieuchronność Przemiany (chociaż innych zdaje się to drażnić). Dla mnie to kwintesencja tego opowiadania. Przemiany nie da się wyjaśnić i nie da się z nią walczyć. Niech tak zostanie. Tak musi być, żeby opowiadanie miało swój walor. W fantastyce spotykałem się już z tego rodzaju “apokalipsami”, ale nigdy, przyznaję, z przemianą świata z niechlujnego w schludny. Czy to sen jakiegoś faszysty (eliminacja bezdomnych itp)?

Postać Sławka … hmm… jest on kompletnym przygłupem, czemu daje wyraz w prawie wszystkich swoich wypowiedziach i przemyśleniach. Od pierwszych słów. Dlaczego przedstawia się jako Mirosław? O co mu chodzi? Dla mnie jednak czarę goryczy przelała taka jego refleksja. W okresie gdy ludzie (w tym siostra Miny) i miejsca już masowo znikają, na całym świecie, Mina, co chyba zrozumiałe, jest zdenerwowana i przygnębiona. Na to Sławek do siebie “dlaczego kobiety zawsze wszystkim przejmują się na wyrost?”smiley. To mówi wszystko o tej postaci.

Teraz parę szczegółów, które mają znikome znaczenie w porównaniu z tym, co wyżej.

Sławek sprawdza, czy nie ma alergii u internisty. Czy internista jest od tego? Nie wiem. Tylko pytam.

O Sławku jest stwierdzone, że nie ma raka mózgu albo “podobnych nieprzyjemnych przypadłości”. Powiedzieć o raku mózgu, że jest nieprzyjemną przypadłością, to jakoś niezręcznie. To ciężka, zwykle śmiertelna, choroba.

Jest takie zdanie, w pierwszej połowie, o Sławku i Minie, że “nie spotkali nikogo więcej podobnego do siebie”. W jakim sensie? Czy chodzi o to, że nikt inny nie dostrzegał zachodzących przemian? Chyba nie, bo przecież dalsze przemiany były powszechnie zauważalne i ostateczne.

W takim zdaniu “Sławek starał się ją wspierać jak tylko potrafił” przed “jak” powinien być przecinek. Ktoś na to już zwrócił uwagę (chyba Bemik).

Jest taki fragment zdania o Sławku “jego rodzina na razie, choć podenerwowana, była cała i zdrowa”. Przy takiej kolejności słów to wygląda, jakby rodzina Sławka tylko na razie była jego rodziną. Raczej nie o to biega. Ja bym dał zamiast tego tak “jego rodzina, choć podenerwowana, na razie była cała i zdrowa”.

Gdzieś w drugiej połowie opowiadania o światłach ulicznych jest napisane, że “zaczęły chodzić jak złoto”. “Chodzić jak złoto”? Tak się mówi? Znowu nie wiem, tylko pytam. Mi tam nawet nie chciałoby się tego sprawdzać i dałbym po prostu “jak szwajcarski zegarek”.

Też gdzieś w tych okolicach mowa jest o “dzikich” parkingach z emerytami w blaszanych budkach. Dla mnie, jeżeli te parkingi były strzeżone, choćby teoretycznie, przez emerytów w budkach, to już nie były dzikie. Zawsze mi się wydawało, że dziki parking to taki, który wcale nie jest wyznaczony jako miejsce do parkowania, a kierowcy i tak tam parkują. Ale może się mylę.

 Reasumując. To trzecie Twoje opowiadanie, joseheim, jakie przeczytałem i z tych trzech najsłabsze. Ale nie znaczy, że słabe. I tak masz ode mnie mocne 4 (w skali 1-6).

Pozdrawiam

@Jacek:

Cholera, mam nadzieję, że Cię nie rozczarowałam… za bardzo, tylko trochę ;) Lubię to opowiadanie (ze względu na pomysł) ale zgadzam się, że do Sławka można mieć wiele zarzutów (”kompletny przygłup” XD). Niby wyszedł taki, jaki miał wyjść, ale polubić go się nie da.

 

Hm… no masz słuszność, że internista nie jest od alergii. Za duży skrót myślowy mi wyszedł.

Co do raka mózgu też masz słuszność, nieładnie wyszło.

“nie spotkali nikogo więcej podobnego do siebie” – chodziło o to, że nikt oprócz nich (przynajmniej na danym etapie przemian) nie łaził po nocy i nie szukał różnic; dopiero po dłuższym czasie ogół ludzkości zobaczył, że coś się dzieje.

W przytoczonym zdaniu – moim zdaniem – nie potrzeba przecinka. Oczywiście nie jestem polonistą, ale nie każde “jak” wymaga przecinka i uważam, że akurat tu mamy przykład zdania, gdzie go nie trzeba ;)

Co do zdania z “na razie” nie wydaje mi się, by zdanie sugerowało, że rodzina jest na razie rodziną Sławka, ale zgadzam się, że zdanie brzmi niezgrabnie i po przerobieniu wypada o wiele lepiej ;)

“Chodzić jak złoto” nie jest jakimś super popularnym zwrotem, ale a) google wyrzuca dla niego sporo wyników, b) żaden z dotychczasowych czytelników nie zwrócił na niego uwagi. Dla mnie napisanie tego było naturalne…

W sumie masz rację z tymi “dzikimi” parkingami. Natomiast kiedy szukałam informacji o tym, co wkurza mieszkańców Poznania (w sensie: co się będzie nadawało do opowiadania do “zniknięcia”), to czytałam, że swego czasu to była niezła plaga, a może i nadal jest. Urząd Miasta z tym walczy(ł) ze względów m.in. estetycznych. Z tego, co wiem, to chodziło o miejsca, które właściciela mają, ale ten właściciel urządza miejsca byle jak i byle gdzie, albo i nie urządza tylko stawia szlaban i budę, a potem zgarnia kasę za wjazdy – nie tylko o miejsca, w których po prostu nie było parkometrów. I ci, co narzekali, na to też mówili “dzikie parkingi”.

 

Wielkie dzięki za wizytę i zostawienie – jak zawsze – obszernego komentarza ;) Osobiście, z opowiadań wiszących na portalu, polecam “Piekło na Ziemi” oraz “Interes”. Reszta to takie tam pitu-pitu ; p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Wpadłem w ramach “czyszczenia” kolejki :)

Fajne opowiadanie. Napisane ładnie jak zawsze. Koncepcja alternatywnego świata początkowo skojarzyła mi się ze “ Stranger Things”. Spodobało mi się to, że ludzie przyjmowali zmiany ze spokojem. może pewne rzeczy sugerują, że powinna wybuchnąć panika, ale kto wie – to fantastyka. 

Tylko zakończenie pozostawiło mnie z niedosytem. 

Przyczyn “niepowodzenia” w konkursie doszukiwałbym się w małym stężeniu Poznania w Poznaniu, a nie w niedostatecznej jakości – “Selekcja naturalna” to bardzo przyzwoite opowiadanie :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Fun, coraz bardziej mnie zaskakujesz ;)

Wielkie dzięki za wizytę, cieszę się, że uznałeś “Selekcję” za fajną.

Co do za kończenia to, jak już przyjęłam taką konwencję, że Sławek wszystko łyka jak pelikan, jakoś nie miałam wizji, co innego mógłby zrobić, jak tylko aż do końca godzić się ze zmianami… ale oczywiście rozumiem, że brak tu jakiegokolwiek silniejszego akcentu czy pointy. Tak czy owak miło mi, że się spodobało ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Po lekturze tego opowiadania mam trochę mieszane uczucia. Z jednej strony początek i sam pomysł na przekształcanie rzeczywistości bardzo ciekawy i fascynujący. Tak do połowy naprawdę mnie to wciągnęło i bardzo chciałam się dowiedzieć, gdzie to zaprowadzi bohaterów.

Niestety zakończenie pozostawiło mnie ze sporym niedosytem. Brakowało mi chociaż próby wyjaśnienia tego dziwnego zjawiska, choćby w postaci przytoczenia kilku “teorii spiskowych”, które mogłyby naprowadzić czytelnika na jakiś ślad. A tak pozostaje pustka i jeden wielki znak zapytania. 

Trochę dziwna dla mnie była również postać Miny, która bardzo szybko od niemal euforii i zachwytu tymi zmianami (przynajmniej takie odniosłam wrażenie), popadła w rozpacz i przerażenie. I choć początkowo wydaje się być kobietą czynu, która łatwo się nie poddaje, to ostatecznie sama również nie robi kompletnie nic. 

Podobny problem mam z głównym bohaterem, po którym wszystko spływa jak po kaczce (co z tego, że świat się wali, nie mam w sumie nic lepszego do roboty, to pójdę do pracy). A już najbardziej uderzyło mnie to, że choć jak sam twierdził “kochał ją przecież na zabój”, to wystarczyły cztery miesiące, by jego miłość do Miny całkiem uleciała. 

Ja wiem, że przetrwają ci, którzy umieją się dostosować, ale budzi to we mnie jakiś wewnętrzny bunt, w efekcie którego Sławek ostatecznie wydał mi się postacią dość antypatyczną. 

 

Warsztatowo opowiadanie moim zdaniem napisane bardzo dobrze. Dopieszczone i staranne, czytało się bez żadnych zgrzytów. 

 

Absolutnie nie jest to zły tekst. Ma intrygujący pomysł i jest zgrabnie napisany. Obudził we mnie jednak mieszane emocje, przez co nie mogę go ocenić też w stu procentach pozytywnie. 

Nowa Fantastyka