- Opowiadanie: funthesystem - Krótka instrukcja obsługi Pana

Krótka instrukcja obsługi Pana

Najnowsze opowiadanie. Proszę o krytykę i rady. 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Krótka instrukcja obsługi Pana

Wszyscy inni odhaczeni, nawet z Minnie się przespałeś. Zostałem ja. Potem pójdziesz do naszego Pana.

Byłem przy nim, kiedy to się zaczęło. Siedzieliśmy na tarasie i oglądaliśmy serwis informacyjny, popijając espresso. Pamiętam trzy szczegóły: w wazonie znajdowały się pewne biało-żółte kwiaty, filiżanki były z miśnieńskiej porcelany, a Pan rzucił się do telefonu, jakby nie miał stu trzydziestu lat na karku.

– Ze Strawińskim – rozkazał.

Program połączył go z naszym informatorem z NASA.

– Z tej strony Narewicz – powiedział Pan Maksymilian. – Powiedz mi, czy to, co mówią w wiadomościach, to prawda?

Strawiński potwierdził.

– Czemu nie zostałem wcześniej poinformowany? – zapytał Pan.

Strawiński się wytłumaczył.

– Kiedy wróci pierwszy transport?

Strawiński odpowiedział.

– A kiedy będzie można tam polecieć?

Strawiński zawahał się i odpowiedział.

Pan zakończył rozmowę. Dopił espresso, po czym teatralnie rozbił filiżankę. Drogocenna porcelana rozprysnęła się po tarasie.

– Naostrz pióro – rozkazał. – Bo będzie się działo. Zamierzam powiększyć moją kolekcję.

Posiada dużo kolekcji, więc zapytałem, o którą mu chodzi.

– O was – odparł. – Będziecie mieli kolegę z Drugiej Ziemi. Niestety, jest on bardzo kruchy, więc trzeba będzie uważać.

O tak, trzeba uważać. Pamiętaj o tym, nowy, i czytaj, co było dalej. 

 

***

 

Pan zebrał nas wszystkich w salonie. Jego przystojna twarz zdradzała podniecenie: błękitne oczy błyszczały, na czole perlił się pot. Przyczyna zamieszania znajdowała się na stoliku do kawy.

– Wszyscy są?

Wszyscy byli. Jak zawsze. Ja stałem najbliżej, by dobrze widzieć.  

Drżąca ręka Pana zdjęła tkaninę, która zasłaniała przezroczysty pojemnik. Podeszliśmy do stolika, by zobaczyć, na co tym razem poszły miliony złotych.

– Co to? – zapytała Minnie, próbując coś dostrzec przez mur naszych pleców. – Też chcę zobaczyć.

Nabytek był jedną z niewielu rzeczy, które przetrwały transport z Drugiej Ziemi. Większość po prostu się rozsypała: czy to pod wpływem wstrząsów w czasie przewozu, czy to z powodu prób przeprowadzania na nich badań, czy też samorzutnie. Pękały, zostawał pył. Im mniej ich było, tym droższe się stawały.

Patrzyliśmy, jak w przezroczystym pojemniku lewituje biała i lśniąca biedronka.

– Wszyscy zobaczyli – odezwał się Rock. – Więc teraz sprzedajmy to, zanim się stłucze.

– A czemu ma się stłuc? – zapytała Minnie. Udawała, że biedronka się jej podoba.

– Ponoć same pękają – powiedział Bond.

– Spokojnie – wtrącił się Pan. – Strawiński mówił, że NASA trzyma swoje obiekty w takich samych pojemnikach z polem siłowym. Zdajmy się na nich.

– Jak pęknie, to miliony… – zaczął Rock.

Pan posłał mu znaczące spojrzenie. Znaczące spojrzenia są ważnym aspektem naszej komunikacji, pamiętaj o tym. Pozwalają oszczędzić czas, który marnotrawią niektóre słowa.

Po chwili zjawił się robot i zabrał pojemnik do skarbca. Wszyscy rozeszli się do swoich zadań. U boku Pana zostaliśmy ja i Minnie.

– Polecimy tam? – zapytała, przystawiając się do niego.

– Jak tylko ONZ dostanie wystarczająco dużo łapówek i zdejmie blokadę. Dawno nie byliśmy na wycieczce.

Minnie zapiszczała radośnie, choć po błękitnych oczach widziałem, że ani biedronka, ani odkryta planeta jej nie obchodzą. Kiedy odeszła, Pan uśmiechnął się do mnie.

– My lecimy – oznajmił. – Ty i ja.

– Nie przyda się ktoś do pomocy?

– Nie zapominaj, kto tu jest Panem.

Nie zapominałem. Zawsze byłem u jego boku, naoczny świadek wszystkich rzeczy, które spotykały Maksymiliana Narewicza. Wszystkich jego błędów. A kiedy on beztrosko przechodził nad porażkami do porządku dziennego, ja siadałem do klawiatury i pisałem. Sporządzałem tyle wersji, ile nas jest. Kto chciał, ten czytał. Kto czytał uważnie, wyciągał wnioski.

***

 

Następnego dnia z biedronki pozostał tylko pył. Pan wpadł w szał, a ja byłem obok, by obserwować.

Właściwie to starałem się być obok.

Przemknął przez rezydencję jak rozwścieczony szerszeń. Próbowałem dotrzymać mu kroku, ale on pokonał drogę od skarbca do jadalni w kilka sekund. Kiedy dotarłem, Pan był już na stole. Nogi poruszały się w szalonym rytmie gniewnej zorby, wybijanym przez łomoczące serce. Kopane talerze latały we wszystkie strony. Zrobiłem unik przed jajkiem sadzonym i podszedłem, by nic nie umknęło mojej uwadze.

Stary świrował, ale ta manifestacja gniewu miała cel. Nadnercza wypluły adrenalinę; umysł wcisnął gaz do dechy, kilkanaście mózgów przyspieszyło, a kiedy nabrały wystarczającej prędkości, Pan rozsyłał je w odpowiednich kierunkach:

– Rock! Ty i reszta ekonomicznych, skupujecie wszystko z Drugiej Ziemi! Bond, Bourne, sprawdzacie, jak się zabezpieczają ci, którym porcelana jeszcze nie popękała. Vader, telefon do Strawińskiego i opierdol za to gówniane pudełko, które nam wcisnął. Pierwszy, Drugi, Trzeci, zaczynacie na własną rękę szukać sposobu na zabezpieczenie. Reszta, uporządkujcie pozostałe sprawy, żeby nic innego nie zaprzątało nam głowy. A ty, Pisarzu, notuj wszystko, notuj, kurwa, bo potem wam kolega pęknie i nie będzie dobrze!

Notowałem w głowie. Jak zawsze. Ale Pan i tak rzadko czytał o swoich błędach.

Pozostali rozbiegli się do pomieszczeń. Wkrótce rezydencję Maksymiliana Narewicza wypełnił gwar rozmów, telefonów i krzyków. Krążyliśmy po korytarzach jak impulsy po neuronach mózgu.

W kolejnych tygodniach w skarbcu pojawiły się następne obiekty z Drugiej Ziemi. Porcelanowy ziemniak trzy dni lewitował w pojemniku zmodyfikowanym przez Pierwszego, Drugiego i Trzeciego. Potem pękł. Butelkę piwa spróbowaliśmy otworzyć – skończyło się katastrofą wartą kilka ton złota. Zastygłą w bezruchu mysz Pan wziął we własne ręce, potrząsał przez chwilę, a ponieważ nic się nie stało, postawił pamiątkę na kominku. Przez tydzień patrzyliśmy na ten nieszczególnie ładny przedmiot, podnosiliśmy, obmacywaliśmy. Pewnej nocy mysz sama zmieniła się w biały pył.

Najciekawszy okazał się obraz przedstawiający nieistniejącą już pijalnię wód w Lądku-Zdroju. Sam w sobie nie byłby taki interesujący, gdyby Bourne nie zdobył jego oryginalnej wersji. Tak oto mogliśmy zestawić ze sobą międzyplanetarne rodzeństwo. Jedno z nich obfitowało w kolory; drugie dało się zidentyfikować dotykiem.

Każdy chciał spróbować. Po kolei zamykaliśmy oczy i wodziliśmy palcami najpierw po oryginale, potem po porcelanowej kopii. Wyczuwaliśmy bliźniacze pociągnięcia pędzli. Pierwsze chropowate, drugie gładkie.  

Była w tym jakaś niesamowitość. Przecież został odkryty świat taki jak nasz – jeśli szóstego czerwca ubiegłego roku o godzinie szóstej czasu polskiego zamienić znaną nam Ziemię w porcelanę. A dokładniej: materiał przypominający porcelanę wyglądem, ale nie wytrzymałością. Pod względem wytrzymałości przywodził na myśl bańki mydlane.

Jednak sama ta niesamowitość mogła cieszyć innych. Maksymilian Narewicz chciał wydobyć z odkrycia coś znacznie więcej, coś godnego człowieka o tak wielu wspaniałościach.

Chciał siebie.

Obraz przedstawiający pijalnię wód nie pękł w naszym domu. Czarek, podając się za Pana, przekazał go w „darze” pewnemu znaczącemu członkowi Rady ONZ. Choć łapówka nie przetrwała próby czasu, skutecznie przyspieszyła otwarcie drogi dla prywatnych odkrywców. 

Wśród kilkudziesięciu statków, które pomknęły ku Drugiej Ziemi, nie było jednak „Maksymiliana I”.

 

***

 

Vader ubrał się w garnitur Pana, a mnie ucharakteryzował Artek – pod skórę wstrzyknął trochę proteaz, brodę pokrył hipertrichiną, do oczu wsunął brązowe szkła kontaktowe. Włożyłem odrobinę znoszone spodnie, białą, staroświecką koszulę i niemodną marynarkę.  Wygląd starego lokaja sprawił, że stałem się niewidzialny jak androidy.

Tak przygotowani polecieliśmy do siedziby NASA.

Grzegorza Strawińskiego widziałeś pewnie na fotografiach. Ze swojej strony dodam, że jest dokładnie takim homoseksualistą, na jakiego wygląda, a jego fascynacja wszelaką wielkością stanowi pomost między kosmicznymi sprawami agencji a wybitną postacią Maksymiliana Narewicza. Sam nie posiada górnolotnych aspiracji; to typ człowieka, który woli obserwować niż uczestniczyć.

Przyjął Vadera w swoim gabinecie. Ja też tam byłem, ale nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem.

– Panie Narewicz, po pańskiej minie widzę, że gwiazdy dzisiaj nie sprzyjają – stwierdził Strawiński, gdy usiedli w skórzanych fotelach. – Ale tłumaczyłem panu, że nie należy się przejmować tymi, którzy już polecieli na Drugą Ziemię.

Ściśle rzecz biorąc, tłumaczył to Pierwszemu, który akurat nie miał nic do roboty i mógł odebrać telefon. Vader był wtedy zajęty zastraszaniem redaktora TVN-u.

– Rozumiem, Strawiński – powiedział i wziął szklankę, którą podał mu robot. – Po drodze i tak wszystko się rozsypie.

– Jak ostatnio – zauważył naukowiec.

– Jak ostatnio – zgodził się Vader. – To wiemy. Ustaliliśmy też, że warto poczekać na opracowanie technologii, która pozwoli na skuteczny transport i przechowanie obiektów.

– Tak, czekamy.

– Ale postanowiliśmy… postanowiłem zmienić trochę zasady, według których dotychczas postępowaliśmy.

– Zmienić zasady? Informuję pana o wszystkim, co…

– Informacje to dla mnie za mało – oznajmił Vader, cytując słowa Pana. – Chcę działać agresywniej.

– Agresywniej? – zdziwił się Strawiński. Był jednocześnie przestraszony i podniecony. – Panie Narewicz, wybaczy pan tę nieudolną analogię, ale tu naprawdę trzeba postępować ostrożnie, bo sprawa jest krucha i delikatna.

Kruchość i delikatność to sprawy dla Vadera. Nikt nie niszczy ich z takim zapałem jak on. W tamtej sytuacji uśmiechnął się, po czym zmiażdżył szklankę w dłoni. Zmieszany z krwią drink zakłócił biel dywanu.

Strawiński zaczął się pocić. Ja byłem przyzwyczajony do dramatycznych gestów – wystarczy choćby sięgnąć do początku tej historii, gdy Pan rozbił filiżankę z miśnieńskiej porcelany. Zresztą, literacki instynkt podpowiadał mi, że w nadchodzących miesiącach jeszcze niejedno miało się stłuc.

– Musimy działać agresywniej – powtórzył Vader. – Nie wiemy, jak tamta planeta zareaguje na przybycie kilkudziesięciu statków. Skoro porcelana rozsypuje się u nas i rozsypuje się w drodze, to czemu nie może rozsypać się tam, na miejscu?

– To jest właśnie ciekawa sprawa. – Naukowiec pospiesznie otarł czoło. – Tamtejsza atmosfera nie różni się praktycznie niczym od naszej. Jedynie zawartość gazów szlachetnych jest odrobinę wyższa. Dlaczego tam to wszystko się trzyma? Kto to stworzył? W jakim…

– Te kwestie mnie nie interesują – stwierdził stanowczo Vader. – Zależy mi na pewnym obiekcie… no, kilku, kilkunastu obiektach. Jeśli inni narobią tam bałaganu i zniszczą to, co mnie interesuje, będę bardzo niezadowolony.

Nieszczęsny Strawiński wiercił się w skórzanym fotelu. Jego umysł nie potrafił rozgryźć, dlaczego to samo słowo w ustach Maksymiliana Narewicza raz brzmi zupełnie neutralnie, a raz zwiastuje coś o skali katastrofy nuklearnej. Ale skąd mógł wiedzieć, że nie zawsze rozmawia z Panem we własnej osobie? 

– To nie jest w mojej mocy, żeby ich powstrzymać – powiedział. – Nie ja przekupiłem ONZ, by zniosła blokadę i pozwoliła na plądrowanie. Gdybym mógł decydować, zrobiłbym z Drugiej Ziemi rezerwat, muzeum. Przynajmniej do czasu, aż dowiedzielibyśmy się, czym ona jest.

– Kwestie poznawcze mnie nie obchodzą – powtórzył Vader. – Ale celowo dołożyłem swoje trzy grosze do przekupienia ONZ. Chmara hien i sępów rzuciła się na Drugą Ziemię jak konkwistadorzy na Amerykę. Zaraz znajdą się jacyś obrońcy kosmosu, dzięki którym sprawa stanie na jakiś czas w martwym punkcie.

Urwał.

– A o ten martwy punkt nam chodzi – podpowiedziałem.

– A o ten martwy punkt nam chodzi.

Nawet jeśli Strawiński zwrócił uwagę na ten drobny epizod, nie dał po sobie poznać.

– Rozumiem – oznajmił. – To da wam czas, by znaleźć sposób na skuteczne przechowywanie obiektów. Sprytne. Niestety, nie wiem, jak mógłbym…

Coś we wzroku Vadera sprawiło, że nagle się dowiedział.

– Dobra, Narewicz – westchnął. – Znamy się już prawie sto lat i nie pamiętam, na czym ci tak ostatnio zależało. Znam też te twoje nastroje i nie chcę, żebyś dzisiaj rozmawiał z szefem.

Miał chyba na myśli kontrowersyjną sytuację sprzed dekady, kiedy Vader chwycił pewnego kosmonautę za kołnierz, uniósł nad ziemię, a następnie przebił jego głową jeden z pobliskich ekranów.

– Sam to załatwię – obiecał Strawiński. Pstryknął na stojącego w kącie androida. – Wyłącz nagrywanie.

Spojrzał Vaderowi prosto w oczy. W jego wzroku była namiętność przypisana wyłącznie tym cudownym umysłom, które są tak odległe od przeciętności jak słońce od Ziemi.

– Tylko dla pana, panie Narewicz, sfałszuję wyniki badań nad Drugą Ziemią. Sporo osób straci pracę; ich życie się posypie. Ale to pana nie interesuje. Dobrze. Przekonam szefa, że ryzyko zniszczenia całego porcelanowego świata jest większe niż myśleliśmy. Przedstawię mu apokaliptyczną wizję planety pokrytej białym pyłem. Pyłem, który stanowił dawniej największe dzieło sztuki kosmosu, a zarazem najtrudniejszą zagadkę.

– Wspaniale – powiedział Vader. – W tej kwestii się dogadaliśmy. Wszystko inne pozostaje bez zmian.

Uścisnęli sobie ręce. Kiedy wyszliśmy, Vader sapnął ciężko. 

– Mogliśmy wysłać Czarka – stwierdził. – Ja nie byłem potrzebny, a on lepiej znosi te pedalskie spojrzenia.

– Pan tak zdecydował, a my nie powinniśmy tego kwestionować – odparłem.

Vader machnął ręką. Wypadło z niej kilka zakrwawionych odłamków szkła. Zostały w korytarzu siedziby NASA, a my wróciliśmy do domu.

 

***

 

Kilka martwych osób przyspieszyło nadejście martwego punktu. Przemoc jednak nie była w stanie skrócić czasu potrzebnego na wynalezienie odpowiedniej komory transportowej. Ekspedycje naukowe kursowały tam i z powrotem, przeprowadzając testy. Pan zapłacił fortunę, by zdobyć od agencji kosmicznych przydatne patenty.

W końcu „Maksymilian I” był gotowy do lotu.

Noc przed startem przyszła do mnie Minnie. Wsunęła się pod kołdrę; dotyk jej ręki był przyjemny jak zawsze. Usta przysunęła blisko mojego ucha – miałem wrażenie, że słyszę słowa rozlegające się wewnątrz głowy.

– Będziesz się nim opiekował?

– A co ja mogę? Ja tylko patrzę i piszę.

– Tylko ciebie zabiera ze sobą.

– Ale i tak nigdy mnie nie słucha.

– Właśnie ciebie jedynego słucha – stwierdziła Minnie. – Po to mu przecież jesteś. Żeby patrzyć, notować i przypominać.

– Ma w dupie moje ostrzeżenia.

– Ma w dupie, bo zazwyczaj może się bez nich obejść. Bo zazwyczaj jest wiele wyjść z sytuacji. Zazwyczaj. Ale teraz szansa jest tylko jedna. Jeśli stłucze porcelanową wersję siebie, nie będzie już odwrotu. Wszystko przepadnie.

– Tego byśmy nie chcieli – powiedziałem, odrobinę za głośno.

Śpiący w sąsiednim łóżku Artek przekręcił się na lewy bok.

– Coś mówiłeś? – zapytał.

– Nie, nic.

– Yhm. – Przekręcił się z powrotem i zachrapał. Ten to nigdy nie ma za wiele do roboty, a śpi najdłużej.

– Przypilnuj go – szepnęła mi do ucha Minnie. – Przypilnuj naszego Pana. Ten jeden raz.

A potem już nie rozmawialiśmy.

Następnego dnia Pan Maksymilian Narewicz opuścił Ziemię. Ja byłem przy nim.

 

***

 

Dla każdego z nas sporządziłem inną wersję opisu podróży.

Pierwszy dostał szczegółowy raport. Jego interesują wszystkie oczywistości takie jak odprawa, start, przyspieszenie, zwolnienie, a w końcu dotarcie do układu, w którym znajduje się Druga Ziemia. Tak już wyszło, że pojawił się przed nami wszystkimi. Jest jak prawdziwy sługa. Jemu trafiają się resztki z pańskiego stołu. W sensie metaforycznym. Dzięki moim tekstom przeżywa doświadczenia Pana i je ponownie analizuje. Ludzie w tym celu chodzą spać, by ich umysł przejrzał raport z całego dnia. My mamy Pierwszego.

Inny przykład: Rock. Jemu przytoczyłem te rozmowy z Panem, które dotyczyły naszych finansów. Opisałem, jak siedzimy przy iluminatorze niczym para dżentelmenów. Palimy cygara, pijemy whisky, podkręcamy wąsy. W biznesie liczy się klasa, liczy się styl. Zresztą, pewnie Czarek ci to już tłumaczył. On z kolei lubi nieistotne, ekstrawaganckie informacje.

Bondowi i Bourne’owi podaję tylko niezbędne dane, by nie zaśmiecać im głów. Napisałem im o problemach, które mieliśmy przy starcie, gdy dowaliło się paru dziennikarzy.

Vader zawsze precyzuje, jak ma wyglądać kolejna wersja. Tym razem chciał, żebym skupił na naszych relacjach. Nie wiedziałem, co napisać.

Natomiast dla Artka opowieść sama się snuje. On gustuje w poetyckich bzdetach o gwiazdach i nieskończonej przestrzeni, a ja chętnie się produkuję. Z kolei Minnie udaje, że to lubi. Musi udawać dla podtrzymania szowinistycznego stereotypu, co niezbyt jej pasuje. Ale nie powinniśmy kwestionować decyzji naszego Pana.

To, że nie powinniśmy, nie znaczy, że nie kwestionujemy.

Przechodząc do rzeczy: jakiej wersji oczekiwał Pan?

Żadnej. Ale i tak jakąś sporządziłem. On nawet nie rzucił okiem. Myślał tylko o tym, że w końcu w iluminatorze pojawi się biała kropka, która urośnie do rozmiarów planety. A gdzieś tam będzie on. Porcelanowy Maksymilian Narewicz.

A ty, nowy, jakiej wersji byś oczekiwał? Polecieli i dolecieli? Czy może wystarczyłby krótki dialog z Panem?

Brzmiał tak:

– Wiesz co?

Wiedziałem, ale i tak zapytałem:

– Co takiego?  

– Zastanawiam się, czy jest tego więcej we wszechświecie.

– Ciebie, Panie?

– Tak, mnie.

– Przyjemna myśl – przyznałem. – Trzecia Ziemia ze szkła. Czwarta z gumy. Piąta ze złota.

Wiedziałem, że nie o to chodzi, ale on chciał, by go sprowokować.

– Nie, Pisarzu – powiedział. – Zastanawiam się, czy istnieją inne bliźniacze Ziemie, które nie są martwe jak ta porcelanowa? Czy są tętniące życiem światy, na których spotkam prawdziwego Maksymiliana Narewicza? Takiego z krwi i kości, z duszy i umysłu. Mimo wszystko wy jesteście tylko klonami. Byłoby miło spojrzeć na oryginalnego siebie. Porozmawiać.

– Tylko Pan jest oryginalny – odparłem.

Ale „Pan” to słowo, a ja słowami się zajmuję. Nie ciałami. Miej to na uwadze.

Jakiś czas po tej rozmowie dotarliśmy.

 

***

 

Lądownik zanurzył się w białej atmosferze. Lecieliśmy między chmurami. Za iluminatorami jakby mleczny dym. W pewnym momencie pilot powiedział, że możemy wysiadać.

– To już? – zdziwił się Pan Maksymilian. 

– Na tej długości geograficznej jest ranek – odparł android. – O tej porze mgła zdarza się często.

Założyliśmy skafandry. Pilot otworzył właz, a my wkroczyliśmy w biel. Pod stopami coś się kruszyło. Mgła otoczyła nas ze wszystkich stron; lądownik odleciał.

– Gówno widać – oznajmił Pan.

– Panie, przydałyby się jakieś bardziej wiekopomne słowa w chwili stawiania pierwszych kroków na nowej planecie.

– To wymyśl jakieś i zapisz.

Wymyśliłem. Tyle różnych zdań, ile wersji sporządzam. Dla ciebie jednak najstosowniejsze będzie to, co działo się naprawdę.

Pan sięgnął do zapięcia hełmu, po czym się zawahał.

– Ty pierwszy – rozkazał.

Posłuchałem. Powietrze wydawało się dziwnie świeże jak na planetę, na której wszystkie rośliny są z porcelany. Zamknąłem oczy i oddychałem nim przez chwilę, ignorując Pana.

– I co? – popędził mnie. – Żadnych zawrotów głowy, halucynacji?

– Na razie nie.

Ściągnęliśmy niewygodne skafandry. Strawiński radził, by tego nie robić, ale z własnych źródeł wiedzieliśmy, że pracujący tu naukowcy także nie przestrzegali procedur, a mimo to nie odczuwali skutków ubocznych. Nic dziwnego. Świat z porcelany był dedykowany ludziom z Ziemi. Twórca zadbał o wszystkie detale, wliczając odpowiednie warunki do życia. Oczywiście dłuższa obecność zmieniłaby skład atmosfery, ale to już nie nasz problem.

– Spodziewałem się, że powietrze będzie czystsze – stwierdził Pan. – Ale widocznie odtworzyli też ziemskie zanieczyszczenia.

Ruszyliśmy. Pod stopami trzeszczała kruszona trawa. W pewnym momencie potknąłem się o coś.

– Schody – oznajmiłem. – Jesteśmy w domu.

Stopnie były śliskie. Bałem się dotykać poręczy, by jej nie ułamać. Pan natomiast wyprzedził mnie i jako pierwszy dotarł do drzwi.

– Jeśli nacisnę klamkę, to się odłamie?

– Tak, Panie.

– A jeśli wybijemy okno?

– Mamy przecież laser.

Pan spojrzał na mnie znacząco, ale sam dobrze wiedział, że nie możemy ryzykować. Jak wytłumaczył to obrazowo Trzeci: na Drugiej Ziemi da się odłamać porcelanową gałązkę, jednak czasem rozsypuje się całe drzewo. Specjalny laser pozwalał poradzić sobie z tym problemem.

Mgła przerzedzała się, kiedy wycinałem dziurę w oknie prowadzącym do jadalni. Po chwili kawał białego materiału wpadł do środka i roztrzaskał się na podłodze.

Panująca wewnątrz ciemność kontrastowała z bielą zewnętrznego świata. Chciałem wejść pierwszy, ale usłyszałem głos Pana:

– Maks.

Zamarłem z głową w dziurze.

– Nie rozbij tam niczego – poprosił.

Pan mnie poprosił.

Weszliśmy. Światło latarek pozwalało rozpoznać szczegóły. Porcelanowe odbicie naszego domu. Wszystko białe, gładkie, jednolite. Dwumetrowe zwierciadło w salonie. Znajomy stół, na którym szalał Pan. Wielki portret Pana nad kominkiem. Rzeźbione popiersie Pana w holu. Puchary, które Pan otrzymał za osiągnięcia. Zdjęcia Pana. Pamiątki Pana. Utrwalone w przedmiotach życie Pana.

Klony Pana.

– Pisarzu? – głos odbił się echem od gładkich ścian budynku.

– Panie?

Przechadzaliśmy się wśród postaci, które na pierwszy rzut oka mogły przypominać manekiny lub wyłączone androidy. Zastygły w dynamicznych pozach niczym barokowe rzeźby z marmuru. Światło latarki odbijało się w wypolerowanej powierzchni. Gdy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że twórcy Drugiej Ziemi nie pominęli najmniejszych detali. Nie wiem, jaką technologią się posługiwali, by stworzyć ceramiczne rzęsy. Poświeciłem w głąb ust jednej z kopii. Zęby, łuki podniebienne, język z kubkami smakowymi – to wszystko mogłoby służyć za preparat anatomiczny. Przez głowę przemknęły mi pytania. Jak jest w środku? Co znajduje się za gardłem? Przełyk czy może jednolita masa?

Pana dręczyło coś innego:

– Potrafisz rozpoznać, który to ja?

Zawahałem się.

– Nie, Panie. Rozpoznaję nas po tym, jak się zachowujemy.

– Chyba popełniłem błąd – oznajmił Pan, a słowo „błąd” wybrzmiało w przestronnym holu.

Namierzyłem jego postać. Siedział na schodach. Przycupnąłem obok.

– Popełniłem błąd – powtórzył.

Ciemne wnętrze odpowiedziało echem. Błąd, błąd, błąd.

– Kamery mamy tylko na zewnątrz i w skarbcu?

Przytaknąłem. Pan zaklął i echo zaklęło. W wersji dla Artka napisałbym, że odpowiedziało tyle razy, ile nas jest.

– Jakieś pomysły? – zapytał Pan.

Nie odpowiedziałem. Nagle przypomniała mi się nocna wizyta Minnie i jej szept: przypilnuj go. Przypilnuj naszego Pana.

– Rusz głową – rozkazał. – Wyobraź sobie, że to jedna z tych głupich powieści, na których uczyłeś się pisania. Jakie rozwiązanie byś wymyślił?

– Wyjąłbym nas na światło.

– W tej zasranej mgle nawet własnej ręki nie widzę.

– Widzisz, Panie – zaoponowałem. – Mamy takie same oczy i takie same ręce. A ja widziałem.

Poprzez mrok wyczułem, że posyła mi znaczące spojrzenie.

– Zresztą, mgła zaraz minie – dodałem. – I tak musimy wszystkich wyjąć.

– Musimy? A kto tak powiedział?

Na moich plecach pojawił się pot. 

– Myślałem, że zabieramy wszystkich.

– Wszystkich? – Głos Pana nagle upodobnił się do głosu Vadera. – A ilu jest twoim zdaniem Maksymilianów Narewiczów?

– Rozmawialiśmy o tym na statku – odparłem. – Nieskończenie wielu.

– Chcesz skończyć jako karma dla androidów, klonie? – zapytał Pan.

– Panie – powiedziałem, a echo mnie przedrzeźniało. – Nie jesteś sobą.

– Tylko ja jestem mną! – wrzasnął, aż zawibrowała porcelana.

(Tak naprawdę nie zawibrowała, ale dodaję dramatyczne wstawki dla oddania nienazywalnych emocji. Jeśli masz na ten temat jakieś uwagi, następna wersja może być inna).

Pilnuj go, przypominało wspomnienie Minnie. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie, że są tu ze mną wszyscy pozostali, by mnie wesprzeć.

– Tak, Panie – powiedziałem. – Ale ja tylko patrzę, zapisuję i przypominam. Sam twierdziłeś, że światów może być niezliczona ilość. A na nich ludzie o takich samych imionach i nazwiskach. Ale ty jesteś tylko jeden. I jedna jest też twoja kopia. Mimo to wyniesiemy wszystkich na zewnątrz. Mgła zejdzie. Obejrzymy ich w słońcu. Rozpoznamy ciebie. A potem zabierzemy.

Umilkłem. Słyszałem, jak Pan dyszy.

– Dobra – sapnął w końcu. – Wynosimy wszystkich.

Wyciąłem dziury w oknach, by wpuścić więcej światła. Potem zabraliśmy się do roboty. To dało mi trochę czasu. Uczepiłem się myśli, która nagle zawładnęła moją głową. Minnie i reszta są tu ze mną. Patrzyłem na nich całe życie. Pamiętam ich. Oni pomogą. Razem przypilnujemy Pana.

Razem sprowadzimy wszystkich porcelanowych braci.  

 

***

 

Minnie zachowałem na koniec. Kiedy z pomocą dronów-tragarzy wyniosłem ją przed dom, pozostali już tam byli, a Pan wśród nich. Mgła zniknęła, odsłaniając błękitne niebo. Słońce odbijało się w każdej powierzchni. Nosiliśmy przeciwsłoneczne okulary, a pod nimi i tak mrużyliśmy oczy.

– W jej przypadku nie mamy wątpliwości – oznajmił Pan, kiedy ostatni posąg dołączył do reszty.

Minnie – zarówno ta żywa, jak i porcelanowa – miała naszą twarz. Jej projektant dodał parę kobiecych szczegółów: grubsze rzęsy, większe oczy, pełniejsze usta, węższą szczękę. Jednak to wciąż było oblicze Maksymiliana Narewicza. Różniła się natomiast ciałem, które co jakiś czas poddawała operacjom plastycznym, gdy Panu (i nam) zaczynał nudzić się dany typ figury.

Poza tym Minnie jako jedyna była nieszczęśliwa.

– Powinieneś ją zabrać, Panie. – Wskazałem na kobiecą postać znieruchomiałą w trakcie czesania włosów. – W prezencie dla prawdziwej Minnie.

Pan uśmiechnął się smutno.

– Myślisz? – zapytał. – Nie wydaje mi się, żeby to miało ją ucieszyć.

– Na pewno nie możemy tego tutaj zostawić – odparłem.

– Możemy to zniszczyć.

Widziałem, że ma na to ochotę. 

I wiesz co? Miałem zachować to tylko dla wersji Artka, ale tobie też napiszę, dlaczego Pan nie rozbił wtedy porcelanowej Minnie.  

Kiedy spojrzysz w lustro, zobaczysz twarz Maksymiliana Narewicza. Będzie taka sama; drobne różnice wynikałyby z perspektywy, z kąta padania światła. Ale uwierzysz w to, że jest was dwóch. Iluzję rozwieje dopiero zauważenie, że między wami jest przedmiot, w którym się przeglądasz. 

Minnie jest lustrem, a my – odbiciami.

Pan kazał ją zaprojektować i wyhodować po kolejnym nieudanym związku. Miała być rozwiązaniem. Miała być miłością. A stała się przypomnieniem nieuleczalnej samotności Maksymiliana Narewicza.

Pamiętaj i ty, nowy: niezależnie od tego, jak bardzo chciałoby się zapomnieć o własnej brzydocie – luster nie należy rozbijać.

– W komorze transportowej jest wystarczająco dużo miejsca dla wszystkich – powiedziałem. – A każda z figur jest wyjątkowa.

– Na przykład ta, którą udało nam się oddzielić laserem od krzesła? – zapytał Pan. – Patrz, jak teraz wygląda.

– Podkurczone nogi, zgięte ręce… Wygląda jakby spał, obejmując dużą maskotkę.

Pan parsknął śmiechem.

– Raczej srał, obejmując dużą maskotkę.

Tym razem ja parsknąłem śmiechem.

– Panie, ale nie możemy go zostawić – powiedziałem – bo to równie dobrze możesz być ty. Tak samo z innymi. Zresztą, nie przeszkadza ci, kiedy Czarek w twoim imieniu odbiera nagrody i pozuje do zdjęć jako Maksymilian Narewicz. Posiadanie w kolekcji piętnastu takich kopii niczego nie ujmie. Ba, powiedziałbym nawet, że wzbogaca!

Pan się wahał.

– Myślałem, żeby wykorzystać nadwyżkę miejsca na przewóz jakichś innych obiektów, na których moglibyśmy zarobić.

– A umowa z NASA i ONZ? – przypomniałem.

Machnął ręką. Potem podszedł do figury, która została uchwycona w najlepszej pozie: lewa noga lekko wysunięta, ręce założone za plecami, podbródek nieznacznie uniesiony.

– To nie to samo, co zwykłe portrety, Pisarzu. Druga Ziemia jest czymś wyjątkowym. I wyjątkowe jest w niej to, że każda rzecz, którą można znaleźć na naszej Ziemi, jest też tutaj. Mówiąc po twojemu: w nakładzie równym jeden.

Pan wysunął lekko lewą nogę, ręce założył za plecami i nieznacznie uniósł podbródek.

– Przypomnij sobie obraz, który badaliśmy i ostatecznie podarowaliśmy temu głupiemu czarnuchowi z ONZ. Jest jeden jedyny na Ziemi. Tutaj też był tylko jeden.

– Panie, są rzeczy robione hurtowo u nas…

– Chcę oryginał, do kurwy nędzy! – zdenerwował się Pan. – Te kopie to nie są jakieś wersje twoich raportów! Ta planeta jest ewenementem. A przypomnij sobie i mnie, bo od tego przecież jesteś, czy kiedykolwiek wysyłałem któregoś z was do ważnych rzeczy? Nie! Jak chcę mieć portret namalowany przez największego artystę stulecia, to nie pozuje Czarek. Ja pozuję. Czarek może sobie odbierać Noble i inne pierdoły. Jak chciałem zabić tę sukę, która mnie tak zawiodła, nie posłałem Vadera. Osobiście się pofatygowałem. A jak kiedyś postanowię napisać biografię, to zrobię to sam, nie ty.  

– Z całym szacunkiem…

– Z całym szacunkiem – przerwał, wiedząc, co chcę powiedzieć – ale nie będzie mnie wtedy obchodziło, że piszesz lepiej niż ja. Będę chciał stworzyć coś autentycznego. Coś płynącego ze mnie. A nie z mojego klona.

– Klon mojego klona nie jest moim klonem – wymamrotałem, spuszczając wzrok.

– Co powiedziałeś?

Powtórzyłem. Pan ochłonął.

– To miałem na myśli, Maks – powiedział. – Sam bym lepiej tego nie ujął.

Kiedy Pan nazywa mnie swoim i zarazem naszym imieniem, słyszę w jego głosie miłość.

– Klon mojego klona nie jest moim klonem – wyrecytował. – Zapamiętaj i napisz, że ja to powiedziałem. To idealna parafraza. – Zatoczył ręką dookoła siebie. – Wszystkie z tych figur, oprócz jednej, są waszymi klonami. Nie moimi. Jeden jest mój. I tego jednego chcę. I nie udawaj, że nie rozumiesz, bo masz mój umysł.

Rozumiałem. Zapamiętałem wszystko, co powiedział. Istnieją wersje, które zachowuję wyłącznie dla siebie.

Pamiętam też resztę rzeczy. Słońce w zenicie. Pociliśmy się obaj, ale myśleliśmy o różnych rzeczach. Pan o tym, co zawsze. Ja o tym, co kazała Minnie: pilnuj go. Literacki instynkt podpowiadał, że dostarczenie kompletu porcelanowych Maksymilianów ma związek z tą opieką sługi nad panem. Bo co, jeśli zbiłaby się właściwa figura? Mielibyśmy wracać po inną? Jak zareagowałby Pan?

Nie musiałem sobie wyobrażać, że wszyscy są przy mnie. Bo byli. Bez znaczenia, że oślepiali odbitym słońcem. Bez znaczenia, że zastygli w dziwnych pozycjach. Znałem ich tak dobrze, jak znam siebie. A skoro znam siebie, wiedziałem, że w chwili potrzeby słowa same pojawiają się w głowie Pisarza. Potem wystarczy je zapisać lub wypowiedzieć.

– Panie – zacząłem, jak zwykle z szacunkiem. – Pamiętasz, jak stwierdziłeś, że twórcy tego świata pomyśleli nawet o odpowiednim zanieczyszczeniu powietrza?

– A co?

– Oni pomyśleli o wszystkim. Jest jakiś sens w tym, że nie potrafimy po samych kształtach rozróżnić ciebie od klonów. Nawet wykonywane czynności nie pomogły, choć były tak różnorodne. Popatrz: ten leży, ten ćwiczy, ten czyta, ten pisze, a ten siedzi lub, jak wolisz, sra. Wszyscy mają twoje twarze. W tym kryje się przesłanie.

Zrobiłem pauzę. Pan wiedział, co powiedzieć:

– Przesłanie?

– Tak. Te figury są tobą. Tobą uchwyconym w różnych aspektach. Tobą leżącym, tobą ćwiczącym, tobą pracującym. Tylko wszystkie kopie razem wzięte będą stanowić odpowiednią całość, którą dodasz do swojej kolekcji. To będą porcelanowe oblicza Maksymiliana Narewicza.

Uśmiechnął się, pokręcił głową i oznajmił:

– Sprytny jesteś. To, co mówisz, ma ręce i nogi.

Pochwała z ust Pana to największa pochwała.

– Dziękuję, Panie.

– Tylko to hasło dopracuj. „Porcelanowe oblicza Maksymiliana Narewicza” się rymuje i zalatuje kiczem.

– Dopracuję – obiecałem.

Ale nie dopracowałem. Nie było ani czasu, ani okazji. A teraz nie ma sensu.

Na Ziemię zabraliśmy wszystkich, oprócz Drugiego, który rozbił się w trakcie załadunku.

 

***

 

Pan był ponury i milczący, kiedy zwołał nas do skarbca. Nawet nie pytał, czy wszyscy są. Burknął coś cicho, po czym machnął ręką. Kurtyna się rozsunęła.

– Jednego brakuje – stwierdził Pierwszy, patrząc na kilkanaście porcelanowych figur, które zostały umieszczone za specjalną szybą.

– Mnie – powiedział Drugi.

– Ciebie? – ożywił się Pan. – Potraficie się rozpoznać?

– Minnie można poznać na pierwszy rzut oka – odezwał się Rock. – Chwila, czy Vader…

– To nie ja – warknął Vader.

Ton jego głosu sprawił, że wymieniliśmy znaczące spojrzenia. Każdy z każdym, więc chwilę to zajęło.

– O co chodzi? – zapytał Pan Maksymilian.

– To robi wrażenie – oznajmił Artek. – Podobieństwo, detale… Nawet rzęsy? Dobrze widzę?

– Dobrze widzisz – przyznałem.

Zaczęliśmy mówić wszyscy naraz. Pan wrzasnął.

– Wiedziałem, że to zły pomysł – powiedział, kiedy umilkliśmy. – Pisarz mnie namówił, żeby przywieźć wszystkich. Drugi, jesteś pewien, że to właśnie ciebie brakuje?

– Może to o mnie chodzi – odezwał się Trzeci. – Jestem podobny do Drugiego.

– Na pewno któregoś z was brakuje – stwierdził Pierwszy.

Znowu zaczęliśmy jednocześnie mówić. Początkowo zdania były podzielone między dwie opcje, potem pojawiło się więcej opinii. Ktoś uważał, że to mnie nie ma; ktoś wołał, że brakuje Bonda lub Bourne’a. Pan się wściekł.

– Poznajecie się czy nie?! – ryknął w pewnym momencie.

Ucichliśmy.

– Gdybyśmy mogli wejść i przyjrzeć się z bliska… – powiedział Artek.

– Nie ma mowy – uciął Pan. – Nie możemy ryzykować, dopóki nie wiemy, który to ja.

– Możliwe, że to ciebie brakuje, Panie – wtrąciła milcząca dotychczas Minnie. – Wszystko zależy od tego, z której strony popatrzyć.

Miała rację. Ostatecznie nikogo nie zidentyfikowaliśmy, tylko wyprowadziliśmy Pana z równowagi. Starał się tego po sobie nie okazywać, co było niepokojące. Rzadko coś przed nami ukrywał.

My też rzadko coś przed nim ukrywamy. Jednak nigdy nie było tajemnicą, że informuję wszystkich o doświadczeniach Pana. Tym razem nie potrafiłem zabrać się do pisania raportów (czasem tak się zdarza), więc zanim obejrzeliśmy porcelanowe figury, każdemu z osobna powiedziałem parę słów o wyprawie.  

Parę słów, które wydały mi się ważne.

Może dlatego wymieniliśmy te znaczące spojrzenia i narobiliśmy zamieszania. Ale miej na uwadze to, że ja tylko patrzę, piszę i przypominam. Tym się zajmują pisarze, prawda?

***

 

Kiedy to zaczęło się kończyć, byłem przy Panu. Siedzieliśmy na tarasie, popijając espresso. Filiżanki z miśnieńskiej porcelany, w wazonie pewne biało-żółte kwiaty.

– Maks.

Zamarłem z filiżanką w połowie drogi do ust. W głosie Pana nie było miłości.

– Mam dla ciebie zadanie – powiedział.

W tych słowach było tyle sensu, co w wypowiedzeniu zdania „ja właśnie mówię”. Pan zazwyczaj miał dla mnie jakieś rozkazy, więc uprzedzenie o tym wydawało się bezcelowe.

– Tak, Panie?

– Pamiętasz nasze pierwsze wspólne chwile? Pamiętasz, gdzie to było?

– Pamiętam – odparłem, a po sekundzie zawahania dodałem: – Panie.

– Polecisz tam. Samotnie.

– Samotnie?

– Tak. Myślę, że tamto miejsce będzie najlepsze.

– Do czego?

– Napisz o mnie, jakbym był jednym człowiekiem. Bez klonów. Bez was. Tak jakbyście byli po prostu aspektami mojej osoby. Wspomniałeś coś o tym, gdy byliśmy na Drugiej Ziemi. Wiesz, o tym, że Vader jest moją gniewną stroną, Rock tą bardziej żydowską, a Minnie…

– Po co?

– To rozkaz. I nie zapominaj, z kim rozmawiasz. No, już. Dopij espresso i do dzieła. Chcę to mieć na wieczór.

– Dzisiejszy wieczór?

– Tak. I nie mów, że masz robotę, bo ostatnio spóźniasz się ze swoimi raportami.

Odstawiłem niedopitą kawę i oddaliłem się w stronę lądowiska. Po chwili leciałem tam, dokąd Pan Maksymilian zabrał mnie zaraz po tym, jak zostałem gotowym klonem.

Po raz pierwszy w życiu byłem sam.  

Po drodze wszystko sobie przypomniałem. Miejsce nie należące do tych wyjątkowo pięknych. Ot, pomost nad jeziorem położonym w środku jednego z rezerwatów. Dookoła żadnych androidów, dronów, robotów. Żadnych ludzi. I żadnych klonów. Tylko my dwaj. Odbywamy długą rozmowę, a potem jeszcze dłużej milczymy.

Od tamtego dnia minęły lata, ale pomost nie postarzał się ani o rok, jakby ktoś o niego dbał. Usiadłem na skraju, dyndałem nogami i wpatrywałem się w wodę. Trwałem w samotności. Potem wyjąłem komputer i napisałem mój najlepszy tekst. Może dlatego, że nie stanowił jednej z wielu wersji. Był stworzony z myślą o nas wszystkich.  

Do domu wróciłem późno, mimo to w korytarzu wpadłem na Pana.  

– To, o co prosiłeś. – Wyciągnąłem w jego stronę czytnik z otwartym plikiem.

On nawet nie spojrzał. Machnął ręką. 

– Potraktuj to jako rozgrzewkę – powiedział. – A teraz idziemy.

– Dokąd?

– Do skarbca. Sami.

Nocą, niczym złoczyńcy, przekradliśmy się korytarzami. W skarbcu weszliśmy do komory, w której przechowywane były porcelanowe figury. Pan wskazał palcem na jedną z nich.

– To ja – oznajmił. – A teraz patrz, by potem wszystko opisać.

 

***

 

Kondukt pogrzebowy dronów-tragarzy zbliżył się do jedynej słusznej kopii pana. Domyślałem się, że pochówek będzie tymczasowy. Zresztą, literacki instynkt podpowiadał o wiele więcej. A intuicja Pana chyba milczała, bo brnął dalej.

– Wiesz, jak do tego doszedłem?

Odprowadziłem wzrokiem figurę zastygłą w trakcie pochylania się nad kimś. Pamiętam nawet nad kim.

Ja byłem tą siedzącą postacią, z której się śmialiśmy, że śpi lub sra. Szóstego czerwca o godzinie szóstej czasu polskiego pracowałem nad raportem, a Pan stał za moimi plecami i zerkał przez ramię, żeby zobaczyć, jak mi idzie.

Pamiętałem wszystko.

– Wiesz, jak rozpoznałem siebie pomimo braku kamer? – pytał dalej. – Pomimo tego, że nosimy takie same ubrania? Pomimo tego, że wciśnięcie pauzy w naszym życiu czyni nas identycznymi?

Nie wspomniał też o pokojach, ale musisz wiedzieć, że Pan śpi w takich samych sypialniach jak my. Podobnie z pomieszczeniami, w których pracujemy – są wspólne.

– Jak to zrobiłem? – drążył.

Wstyd się przyznać, ale tym razem nie wiedziałem. Wzruszyłem ramionami.

– Przejrzałem wszystkie wersje, które napisałeś tamtego dnia – powiedział Pan. – I one wszystko wyjaśniły. Rozwiązałem ten układ równań i w końcu doszedłem do tego, kto jest kto. A przecież równie dobrze to Bond mógł siedzieć, a Bourne pochylałby się nad nim. Albo Pierwszy nad Drugim. Albo Trzeci nad Drugim. Dzięki twoim zapiskom, które choć raz się przydały, nie mam wątpliwości.

– My potrafimy siebie rozpoznać bez tego – oznajmiłem.

Uniesienie Pana osłabło.

– Przecież kłóciliście się o to, kogo brakuje…

– Od początku wiedziałem, że to Drugi się rozbił. Wiedziałem też, że ja jestem tym, którego oddzieliliśmy laserem od krzesła. Wiedziałem, że ty stoisz nade mną.

– Ale jak?

– Po pierwsze: pamiętałem. Po drugie…

Nie pozwolił skończyć. W jego dłoni nagle pojawił się młotek. (Chyba miał go w rękawie). Pan doskoczył do mnie i uderzył dwa razy. Kolano lewe, kolano prawe. Upadłem, krzycząc z bólu.

Potem najbliższa z figur pękła – tak odszedł bliźniak Rocka.

– Ucisz się – rozkazał Pan. – Po wszystkim pójdziesz na operację i jutro nie będzie ani śladu. Ale chcę mieć pewność, że mi nie przeszkodzisz. – Zakręcił młotkiem w dłoni.

– Nie jesteś sobą… – wychrypiałem. – My tak nie robimy.

– Milcz. Albo nie, mów. – Zaczął się przechadzać wśród białych postaci. – Musisz mi wyjaśnić pewną rzecz. – Wycelował we mnie młotkiem. – Skoro potrafiliście wszystkich rozpoznać, dlaczego nic mi nie powiedzieliście?

– Przez całą sprawę z Drugą Ziemią dziwnie się zachowujesz – odparłem. – A od początku wiadomo, że przywiezione stamtąd rzeczy są kruche i nietrwałe. Co gdyby twoja jedyna kopia nagle pękła, zmieniając się w biały pył? To nie jest prawdziwa porcelana, tego się nie poskleja.

– Więc w razie potrzeby miałbym się zadowolić waszymi podobiznami? – prychnął Pan.

– Przecież my jesteśmy tobą! – zawołałem. – Nasze ciało z twojego ciała. Nasze geny z twoich genów. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że masz sobowtórów. Wszyscy myślą, że to po prostu twoje nastroje. Czarka wysyłasz jak trzeba być miłym, Vadera – kiedy jesteś niezadowolony.

Uciął mój wywód, uderzając młotkiem w postać w najlepszej pozie. To był Artek.

Biały pył opadł na podłogę komory.

– Mylisz się – stwierdził Pan. – Pamiętasz, co kazałem ci dzisiaj napisać?

– Zawsze pamiętam – syknąłem. – Powinieneś o tym wiedzieć po dziewięćdziesięciu latach.

– Miałeś napisać ten tekst, żeby dostrzec różnicę! – krzyknął i machnął młotkiem.

Vader stracił rękę, ale reszta się ostała.

– Nie jesteśmy jedną osobą – wycedził Pan Maksymilian. – Wy jesteście tylko klonami, którym łaskawie przekazałem też większość mojej osobowości. Dałem wam mój umysł, moją duszę. Ale jesteście tylko sługami. Niewolnikami. Tłumaczyłem ci to prawie stulecie temu, kiedy byliśmy nad tamtym jeziorem. Wtedy rozumiałeś. Akceptowałeś to. Ty kochałeś mnie, ja kochałem ciebie i byliśmy szczęśliwi. – Zamarł na chwilę, przyglądając mi się bardzo uważnie. – Dałem ci swoje imię, Maks, ale nie jesteś mną.

Jestem, pomyślałem. Zacisnąłem zęby. Kolana bolały. Nie mogłem wstać. Mogłem tylko to, co robiłem przez całe życie: patrzyć.

On uniósł młotek i opuścił na głowę Pierwszego. Potem chwycił leżącą podobiznę Bonda, dźwignął i cisnął na podłogę. Roztrzaskała się, zostawiając po sobie biały pył. Następnie Pan pchnął sięgającego po coś Czarka. Huknęło. O kolejną figurę mniej. Wrócił do Vadera.

– Napiszesz o tym. – Trafił młotkiem między oczy. – Przypomnisz wszystkim, że ja jestem Panem i że są granice. A jeśli nawet moja kopia ulegnie zniszczeniu, trudno. Nie będę chciał substytutu. Kosmos jest nieskończony, ja mogę być nieśmiertelny. Znajdzie się coś innego.

– Uważaj, żeby kiedyś ciebie ktoś tak nie potraktował – warknąłem, kiedy Pan rozbił Minnie.

Uśmiechnął się.

– Nie pisz tego, co właśnie powiedziałeś, w żadnej wersji, bo to żałosne. Wstyd, że klon z mojej krwi, z moich genów nie potrafi zachować się godnie i posłusznie. Przemyśl to, Maks. Wiesz przecież, że beze mnie twoje życie nie ma sensu.

Wiedziałem. Zamknąłem oczy. Chociaż większość porcelanowych postaci zniknęła, czułem, że moje prawdziwe rodzeństwo jest obok. Zrozumiałem, co muszę zrobić. Co mogę zrobić.

Otworzyłem oczy i patrzyłem, jak Maksymilian Narewicz szalał, rozbijając ostatnie figury, aż w komorze zostaliśmy tylko my dwaj, bliźniaczo podobni, i kopczyki białego pyłu.

 

***

 

Nie mogę za wiele, ale mogę pisać. A Pan sam kazał mi opowiedzieć, co stało się w skarbcu. Dlatego to, co robimy, uważam za spełnienie jego woli. W pewnym sensie ostatniej woli.

Sporządziłem kilkanaście wersji. Wszyscy przeczytali, ale początkowo nikt nie odważył się o tym rozmawiać. Potem zaczęliśmy wymieniać spojrzenia i stało się jasne, o czym myślimy. W końcu przyszedł dzień, w którym Pan nabrał ochoty na Minnie. Kiedy wieczorem zaszyli się w jednej z sypialni, Vader zwołał nas w kuchni.

– Pan nie jest sobą – oznajmił na wstępie.

– Pan nie jest nami – sprecyzował Artek. – Ale my jesteśmy Panem.

– Przyszliśmy tu pobełkotać? – zirytował się Rock. – Może jakieś konkrety?

Spojrzeliśmy na Pierwszego.

– Jest jeden konkret – powiedział najstarszy z nas. – Jedna pewna rzecz. Jak to napisał Pisarz: bez Pana nasze życie nie ma sensu.

– Ja tylko cytowałem.

– I co w związku z tym? – zapytał Rock. – Nie możemy z nim nic zrobić.

– Możemy – stwierdził Pierwszy i popatrzył na Vadera.

A właściwie wszyscy popatrzyliśmy na Vadera. Ale miej na uwadze, że to, co później powiedział, narodziło się w umyśle każdego z nas. Ktoś po prostu musiał sprawić, by niewypowiedziane idee stały się wypowiedzianymi słowami.

– Z Panem nic nie możemy zrobić, to prawda – oznajmił najgniewniejszy z nas. – Ale z nim coś możemy zrobić. – Wycelował palcem w sufit.

Gdzieś tam jakiś człowiek posuwał naszą Minnie.

– Pan jest niezmienny – powiedział Czarek.

To nie ulegało wątpliwości. To był kolejny konkret. Pewnie już rozumiesz. Różne osoby mogą nosić takie samo imię. A jedna osoba może mieć wiele imion.

Vader spojrzał na jednego z nas, o którym celowo nie wspomniałem.

– Ty się do niczego nie przydajesz – orzekł. – Zresetujemy cię i będziesz nowym Panem.

– Ja?! – przeraził się tamten. – Nie macie prawa, żeby mnie zresetować.

– Maksymilian Narewicz respektuje tylko własne prawa – powiedział Pierwszy.

Vader poruszył się bardzo szybko i jednym ciosem powalił przyszłe ciało Pana na ziemię.

Może zdarzyło się tam coś jeszcze. Może wybraliśmy też innych, mniej przydatnych z nas, by dać im nowe zadania. Celowo nie powiedziałem, ilu dokładnie nas było. Nie próbuj tego sprawdzać, nowy, bo być może jeden z klonów jest twoim cieniem, twoim aniołem stróżem, a przede wszystkim twoim sędzią.

Kolejnym problemem była kwestia tego, jak wgrać w twoją organiczną formę osobowość Pana, skoro rozkazujący nam człowiek przestał być sobą.

– To proste – stwierdził Trzeci. – Zbierzemy nasze osobowości, nasze umysły, i z nich stworzymy wypadkową.

– Chwila, chwila – oburzył się Artek. – Pan nie jest średnią arytmetyczną swoich klonów.

– To chyba oczywiste – powiedział Rock. – Wszyscy go znamy.

– Pisarz zna go najlepiej – oznajmił Vader.

Tym razem spojrzenia padły na mnie. Słusznie. Towarzyszyłem Panu bardzo długo i najuważniej ze wszystkich przyglądałem się jego osobie. Kiedy inni wykonywali rozkazy, ja patrzyłem na tego, który je wydaje. A potem opisywałem wszystko po kilkanaście razy; do znudzenia przetwarzałem z pozoru nieistotne sytuacje; tworzyłem dzieło liczące tysiące stron. Zawarłem w nim człowieka, który dał mi wszystko.

W pewien sposób każdy z nas tworzył podobne dzieło.

– Zrobimy to powoli, a dobrze – zdecydowałem. – Wspólnie ustalimy, jaki jest Pan. A kiedy już zakodujemy jego osobowość w nowym ciele, załatwimy jeszcze sprawę po ludzku. Każdy z nas przeszkoli następcę. Pamiętacie, jak Pan na początku brał każdego z was i odbywał z nim szczerą rozmowę w cztery oczy?  Tak zrobimy. Każdy włoży w niego cząstkę siebie. Tyle, ile trzeba. Ja napiszę tekst, który jakoś to podsumuje. Dzięki temu przyszły Pan zrozumie. A zarazem będzie ostrzeżony.

– A jak zrobimy zamianę?

– Nie będzie żadnej zamiany – odparłem. – Jest tylko jeden Pan.

 

***

 

Wczoraj po raz ostatni odbywałem poranny rytuał z człowiekiem, którego nazywałem tutaj Panem. Ty nim jeszcze nie jesteś, ale będziesz, gdy zrobisz to, co trzeba zrobić. Wtedy też zyskasz nie tylko stosowny tytuł, nie tylko przyszłość jako jedyny prawdziwy Maksymilian Narewicz, ale też całą przeszłość.

Ta przeszłość stanie się twoją przeszłością. Zrozumiesz, że nigdy nie było innego Pana. I nigdy nie będzie. Jest tylko jeden, a jego porcelanowa podobizna wciąż tkwi w skarbcu.

– Może powinienem spłodzić syna – usłyszałem w czasie porannej kawy.

– Masz nas, Panie – odparłem.

– Wiem. Ale może ta perfekcyjna identyczność nie jest tym…

– Czym?

– No wiesz.

– Nie wiem, Panie. Płodząc syna czy córkę, zmieszałbyś swoje szlachetne geny. Czy potrafiłbyś kochać istotę, która byłaby na wpół skażona innym człowiekiem?

– Całe życie przede mną. Mógłbym się nauczyć.

Wzruszyłem ramionami i dopiłem kawę. Potem poszedłem dokończyć ten tekst.

Dzisiaj rano materia, o której pisałem – bo człowiekiem jesteś ty – zniknęła. Zniknęły głowa, tułów, kończyny, narządy. Ciało, które przez sto trzydzieści lat było Maksymilianem Narewiczem, uciekło. Nie będziemy go szukać. Wszystko jest po staremu. Ty, nowy, ty będziesz naszym Panem. Tak naprawdę zawsze nim byłeś. Mówię o twojej osobie, nie o powłoce, którą kiedyś wyhodowano na klona.

Została tylko jeszcze jedna rzecz, ale możesz ją zmienić równie łatwo, jak ściera się smugę z lustra.

W skarbcu jest pewien specjalny pojemnik. Otworzysz go bez problemu, bo tylko Maksymilian Narewicz ma do niego dostęp. Potem wyciągniesz z tej trumny białą, lśniącą figurę z porcelany, która tak naprawdę porcelaną nie jest. Każesz dronom-tragarzom wynieść tę znajomą postać przed dom. Zwołasz nas i zapytasz, czy wszyscy są. Będziemy. Wszyscy, o których wiesz. Cienie pozostaną w ukryciu, na wszelki wypadek.

Wtedy przemówisz. Niech to będą słowa godne najwybitniejszego człowieka na Ziemi, którym jesteś. Tym razem mną się nie wysłużysz, bo będziesz mówił prosto od siebie do osób, na których najbardziej ci zależy. Do nas, twoich odbić.

Na koniec stłuczesz pozostałość po tym, który przestał być tobą. Zniszczysz porcelanowego Pana. Zrobisz to na pamiątkę tego, że pewne rzeczy są kruche. Zrobisz to jako obietnicę, że następnym razem będziesz uważał. Zrobisz to ku chwale trwałości.

Rozejdziemy się, biały pył się rozwieje.

Będziemy szczęśliwi. 

Koniec

Komentarze

Przykro mi, Funthesystemie, ale nie mam pojęcia o co tu chodzi. W dodatku im dłużej czytałam, tym bardziej nie wiedziałam o czym czytam. I tak było do ostatniej kropki. :(

 

Drżą­ca ręka Pana zdję­ła kawał ma­te­ria­łu, który za­sła­niał prze­zro­czy­sty po­jem­nik. – Raczej: Drżą­ca ręka Pana zdję­ła płachtę tkaniny, która za­sła­niał prze­zro­czy­sty po­jem­nik. Lub: Drżą­ca ręka Pana zdję­ła tkaninę, która za­sła­niał prze­zro­czy­sty po­jem­nik.

 

Po­de­szli­śmy do sto­li­ka, by do­strzec, na co tym razem po­szły mi­lio­ny zło­tych.

– Co to? – za­py­ta­ła Min­nie, pró­bu­jąc coś do­strzec przez mur na­szych ple­ców. – Powtórzenie.

 

Naj­cie­kaw­szy oka­zał się przed­sta­wia­ją­cy nie­ist­nie­ją­cą już pi­jal­nię wód w Ląd­ku-Zdro­ju. – Co przedstawiało pijalnię?

 

w nad­cho­dzą­cych mie­sią­cach jesz­cze nie jedno miało się stłuc. – …w nad­cho­dzą­cych mie­sią­cach jesz­cze niejedno miało się stłuc.

 

W jego wzro­ku była na­mięt­ność przy­pi­sa­na wy­łącz­nie dla tych cu­dow­nych umy­słów… – Raczej: W jego wzro­ku była na­mięt­ność przy­pi­sa­na wy­łącz­nie tym cu­dow­nym umy­słom

 

Sporo osób stra­ci pracę; ich życia się po­sy­pią.Sporo osób stra­ci pracę; ich życie się po­sy­pie.

Życie nie ma liczby mnogiej.

 

Po to mu prze­cież je­steś. – Co to znaczy być komuś?

 

Odło­ży­łem nie­do­pi­tą kawę… – Odstawiłem nie­do­pi­tą kawę

 

Różne osoby mogą nosić takie same imię.Różne osoby mogą nosić takie samo imię.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przecież został odkryty świat taki jak nasz – jeśli szóstego czerwca ubiegłego roku o godzinie szóstej czasu polskiego zamienić znaną nam Ziemię w porcelanę.

Jakiejś dziwnej konstrukcji tutaj użyłeś. Jeśli (…) to co? Podałeś warunek, nie podałeś skutku.

 

Najciekawszy okazał się przedstawiający nieistniejącą już pijalnię wód w Lądku-Zdroju.

Tutaj brakuje podmiotu. Na pewno nie jest domyślny, bo poprzednie zdanie traktuje o myszy i znajduje się w innym akapicie.

 

Muszę przerwać, dlatego reszta wrażeń jutro.

Najciekawszy okazał się przedstawiający nieistniejącą już pijalnię wód w Lądku-Zdroju. – zgubiłeś słowo obraz?

Jestem w trakcie ale fundujesz mi niezły mindfuck Fun, bo wydaje mi się, że pojąłem o co chodzi w tym tekście ;D

@ Brightside skutkiem jest to, że ten nowoodkryty świat jest właśnie taki sam jak nasz jeśliby zamienić nasz świat na stworzony z tej porcelanopodobnej materii. Heh ciężko to ubrać w słowa.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Hmmm, interesujący tekst. Ale krótka historia to to nie jest. ;-)

Od samego początku intrygujesz tajemnicą, kim jest Pan. A imię wybrałeś takie, które różnych konotacji i znaczeń ma mnóstwo. Dobre zagranie.

W końcu tekst zaczął się bardzo mocno kojarzyć z Lotharem.

Na pewno nie obraziłabym się za więcej wyjaśnień. Na przykład co do Drugiej Ziemi.

Muszę się jeszcze zastanowić.

o godzinie szóstej czasu polskiego

A nie lepszy byłby środkowoeuropejski? To się chyba tak nazywa oficjalnie.

Babska logika rządzi!

Cześć. Jak zwykle, łyknąłem Twój tekst jednym haustem.

I jak zwykle czytało się fajnie, nawet bardzo, może poza początkiem, przy którym parę razy się potknąłem. Trochę hardcorowo pojechałeś, wejście w tekst jak przy fabule anime – zaczynasz ogarniać o co chodzi w połowie utworu :) Masz u mnie, jako czytelnika, dobrą markę, więc dałem Ci fory, tekst poniósł i dalej fajnie poszło. Jakby to nie był “fun” tylko jakiś dla mnie anonimowy ziomek, który publikuje pierwsze opowiadanie, to chyba bym odpuścił.

Skomplikowałeś stary, taka prawda.

Jak będziesz miał zamiar to pchać jakoś dalej, to przemyśl pierwsze 10k znaków. Mówię przemyśl, bo przecież nie jestem wyrocznią delficką, może mój komentarz jest wyssany z brudnego palca.

Druga kwestia – znów to samo, co w “Dziewięciu martwych…”. Dajesz główny motyw, który jest grubymi nićmi szytą metaforą – owszem, cytując klasyka, “nawet dzidzi to widzi” – ale za cholerkę nie wyjaśniasz co, jak i dlaczego. To jest nie fair, tłum (w mojej jednej osobie) żąda chociaż hipotezy, czym jest/była/może być Druga Ziemia ;) Przyczyna? Cel? Twórca/Twórcy? Bez urazy, ale ten motyw jest taki trochę z tyłka. Nie brudnego, elegancko przedstawionego, ale jednak ;)

Ot, ludzkość znajduje porcelanową Ziemię, a jeden z koleś, Maksymilian Narewicz, pan i władca piętnastu klonów, zatrzymuje całą ziemską machinę władzy, żeby polecieć tam i przywieźć swoją kopię. Po co? Bo tak bardzo kocha siebie? Pyszałek na skalę galaktyczną. Dobrze, że spotkał go taki koniec.

Patrz na sferę czysto fabularną – bez przesłań, metafor itd. Nie jest to naciągane?

Zaczynamy fantastycznie, kończymy snem paranoika. Bardzo intrygującym snem, przyjemnie się czyta, jak dasz się ponieść lekturze, ale imho zawężasz sobie w ten sposób odbiór opowiadania.

 

Takie moje pierwsze odczucia po pierwszej lekturze. Nie wgłębiałem się, a literówki, detale itd. pozostawiam forumowym detektywom usterek :) Dla mnie mają znaczenie marginalne.

Witaj!

Skończyłem dopiero rano, bo w nocy spać pogoniła mnie żonka :)

[Spojlery – radzę nie czytać komentarza przed tekstem]

 

Generalnie już gdzieś na początku domyśliłem się, że jestem (jako czytelnik) jednym z mózgów-klonów Maksymiliana Narewicza. Dałeś do tego zresztą wiele wskazówek. Ten prosty fakt zaintrygował i pomógł wciągnąć się w tekst. Zresztą z wciągnięciem się nie miałem problemu, bo jest dobrze napisany, o drobny błąd czy zakręcone zdanie potnąłem się dwa razy. To niewiele jak na prawie 50k znaków. Zresztą zauważyłem że łapanka Reg. jakaś krótka :)

Mocno statyczne opowiadanie ale poprowadziłeś je tak, że nie tęskniłem za dynamizmem. Choć tekst mi przypał do gustu, to wydaje mi się, że nie każdego zaciekawi, ba! Na pewno nie każdego, ale obstawiam, że użytkownicy będą bardziej podzieleni z opiniami niż przy innych tekstach Twojej ręki.

 

Też skojarzyło mi się trochę z Lotharem Cobolda, i ciekaw jestem jego komentarza pod tym opowiadaniem.

 

Masz ode mnie punkt do Biblioteki. Z głosowaniem na najlepsze opko miesiąca przed przeczytaniem obiecałem sobie, że dam pół TAK’a dyżurnego jeżeli przebijesz Empatę Skonecznego, ale, nic nie ujmując Krótkiej instrukcji obsługi Pana, tekstu Skonecznego nie przebiłeś :)

 

Pierwszy raz czytałem Cię  fun w tekście sci-fi i dałeś sobie radę, stąd nie rozumiem czemu miałeś takie obawy? Może przez to, że tekst jest nieco zawiły i nie wykłada od razu kawy na ławę.

 

Podobało mi się jak zacząłeś tekst, jak cały czas, ale nie w nadmiarze upewniałeś czytelnika, że jest uczestnikiem wydarzeń. Intrygujący pomysł z “porcelanową” planetą. Szkoda, że nie wyjaśniasz ani poszlak nie zostawiłeś o co chodzi? Właściwie dlaczego nawet Pan, ani żaden z jego klonów się nad tym nie głowi. Kto to stworzył lub po co?

Teraz odnoszę wrażenie, że “porcelanowa” planeta jest (po części) tylko na potrzeby opowiadanej historii. Bardzo fajnie zarysowana natomiast relacja pan-klony. Szkoda mi było Minnie bo jako jedyna jest tam cały czas nieszczęśliwa. Nic z tym jednak nie robi – dlaczego? Z uwagi na lojalność wobec stwórcy?

Finał kapitalny, choć można było przewidywać takie lub podobne zakończenie.

 

Na razie tyle z mojej strony.

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Płodnyś fun niemożebnie. I sadzisz te dzieciaki po kilkadziesiąt kilo. Nie nadążam z czytaniem…

Mówisz, że przychodzisz po radę? Moja brzmi tak: poczekaj na to piórko (chyba już w przyszłym tygodniu) i zacznij wreszcie pisać do drukowanych czasopism.

Więcej nic Ci nie poradzę. Bo podobało mi się cholernie.

Motyw porcelanowej planety cudownie odjechany. Abstrakcja i poezja, której za nic nie chciałbym brukać wyjaśnieniami. Dialogi (przynajmniej od poziomu Drugiej Ziemi) świetne, i do czytania, i do myślenia.

Tak, odbieram ten tekst bardzo osobiście. Klon mojego klona nie jest moim klonem – pozostaje mi tylko przesłać “znaczące spojrzenie”.

 

Wynotowałem sobie jeszcze:

Byłoby miło spojrzeć na oryginalnego siebie. Porozmawiać.

Rusz głową – rozkazał. – Wyobraź sobie, że to jedna z tych głupich powieści, na których uczyłeś się pisania. Jakie rozwiązanie byś wymyślił?

 

Zmieniłbym w tekście właściwie tylko jedno słowo: w scenie rozmowy Strawińskiego z Vaderem (kluczowej dla zasygnalizowania motywu klonów) na samym początku jest “Ale tłumaczyłem panu” – w pierwszym momencie wydawało mi się, że odnosi się to do tej samej rozmowy, tylko chwilę wcześniej i pogubiłem się, co do tego kto z kim w końcu rozmawia (Vader czy Pierwszy przez telefon). Gdybyś dodał “tłumaczyłem wczoraj” byłoby czytelniej.

I jeszcze jedna pochwała – zmieściłeś między klonami Minnie – super postać, doskonałe imię, świetny fragment o lustrze.

Idę pisać. Cześć!

I mi się skojarzyło  z Lotharem. Może z tego powodu sam pomysł klonów niespecjalnie mnie zaintrygował. Jednak postacie, które stworzyłeś… Pan, Pisarz i Minnie szczególnie przykuli moją uwagę.

 Maksymilian Narewicz jawił mi się jako zdecydowany dżentelmen, skrupulatnie maskujący swój temperament. Ambitny, podążający własnymi ścieżkami i lubiący wytyczać szlaki innym. Może trochę apodyktyczny? Wszakże ciężko stwierdzić, bo to przecież człowiek o wielu twarzach :)

Uważam, że Pisarz został niesamowicie realnie oddany. Miał taką głębię. Wręcz odniosła, wrażenie, jakbyś dobrze znaną sobie osobę przeniósł do opowiadania.

Minnie, co tu dużo pisać, wspaniała. Fragment o lustrze to kwintesencja świetności tej postaci.

 

Na początku trochę się gubiłam. Na szczęście szybko mnie wciągnęło. Bezpośrednie zwroty do czytelnika zaintrygowały, a w połączeniu z końcówką dały bardzo dobry efekt :)

 

Powracam!

Cześć, fun! Gdy ostatnio Twoje opowiadanie wpadło mi w dyżur, skończyło się powszechnym zachwytem i nominacją do piórka, więc ciekaw byłem, cóż przygotowałeś tym razem. I muszę powiedzieć, że podzielam raczej wrażenia Reg.

To prawda, motyw porcelanowej planety jest wybitnie ciekawy, podobnie jak ciekawe były martwe zwierzęta. Obu tych kwestii zdecydowałeś się nie wyjaśniać. Tylko że zwierzęta przewijały się do samego końca, odgrywały rolę w finale, zaś planeta przeciwnie, porzuciłeś ją, gdy spełniła swoją rolę. Zwierzęta były rekwizytami, a planeta to cała scenografia i szkoda, że nie poświęciłeś jej więcej uwagi.

Skupiłeś się na historii klonów, ale nie mogę powiedzieć, żeby mnie jakoś strasznie wciągnęła, bo co jakiś czas pojawiały mi się skojarzenia z Lotharem cobolda. I Lothar podobał mi się jednak bardziej.

Zabrakło mi jakiegoś takiego haka, który trzymałby za mordę i zmuszał do dalszego czytania. Niektóre postaci są ciekawe, zwłaszcza pisarz, ale historia ciut monotonna. Szybko założyłem, że klony spróbują się zbuntować przeciwko Panu, po tym jak ten je traktował i niestety się nie pomyliłem. Chętnie w tym opowiadaniu zobaczyłbym więcej zwrotów akcji. W 47k znaków spokojnie dałoby się je zawrzeć.

Pozdrawiam!

Nie jest do końca jasne, jak Pan traktował klony, ponieważ czytelnik zapoznaje się z wersją Pisarza, który gra w opowiadaniu rolę szarej eminencji. Równie dobrze może to być kłamstwo spreparowane na potrzeby pokierowania nowym "Panem".

Tak, to jego wersja i być może mijał się z prawdą, ale bardzo wcześnie zaczął ją kreślić. Nie meandrował, nie zwodził – co ma sens, jeśli rozważamy indoktrynowanie nowego klona, ale dla czytelnika to trąca nudą. ;)

Po troszę się z Tobą zgodzę Jasnostrony. Tzn. forma tekstu jest świetna ale treść mogłaby mieć więcej zwrotów akcji.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Reg, przykro mi, że Ci się nie spodobało. Dziękuje za łapankę, która jak zwykle okazała się przydatna :)

 

Finklo, sugerujesz, że takie bardziej zmuszające do myślenia historie powinny być krótsze? Odnośnie wyjaśnień Drugiej Ziemi – starałem się, żeby ten tekst był wiarygodny. Czyli żadnych infodumpów, żadnych rzeczy, których Pisarz nie chciał przekazać nowemu. Starałem się jednak zostawiać dla czytelnika sporo wskazówek, jak powinien odbierać ten tekst (chociaż sprawa wyjaśnia się dopiero pod koniec). W rozmowie Vadera ze Strawińskim pada stwierdzenie, że kwestie pochodzenia Drugiej Ziemi nie interesują “nas”, czyli Pana i klonów. To był z mojej strony swego rodzaju eksperyment. Porcelanową planetę można by wykorzystać jako główny pomysł innej historii, ale ja posłużyłem się nią jako jedynie elementem historii Maksymiliana Narewicza. 

Cieszę się, że uznałaś historię za ciekawą i dzięki za klika :)

 

Silver, cześć. Nie przypominam sobie Ciebie spod “Dziewięciu…”, więc Twój komentarz odnośnie obu tekstów cieszy mnie podwójnie :) Skomplikowałem, owszem. Taki był cel, by tajemnica odsłaniała się powoli. Nie chciałem też za wiele wyjaśniać, by wydarzenia mówiły same za siebie. A także to, jak o nich opowiadał Pisarz. Chciałem, by czytelnik – podobnie jak nowy, przyszły Maksymilian – musiał sam wyciągać wnioski. 

Dzięki za wizytę i mam nadzieję, że nie zniechęciłem Cię na przyszłość ;)

 

Mytrix, dzięki za pośredniego klika :D Dlaczego miałem wątpliwości? Popatrz na komentarze. Zresztą sam stwierdzasz, że czytelnicy są podzieleni. 

 

Coboldzie, również dziękuję za klika. I za nominację :) Wytłumaczę się też z klonów. Otóż, napisałem to opowiadanie krótko po publikacji “Dziewięciu martwych zwierząt”, a dopiero po jakimś czasie skojarzyłem, że coś mi tu zalatuje czymś znajomym. Prawdopodobnie podświadomie zainspirowałem się Twoim aktualnym opus magnum :D 

Cieszę się, że wyłapałeś smaczki, z których początkowo byłem dumny, dopóki nie zdałem sobie sprawy, że przy pobieżnym czytaniu można ich nie wyłapać. Ten tekst jak żaden mój inny należy czytać między wierszami. Po cichu liczyłem, że właśnie Ty to docenisz :)

Jeszcze raz dzięki. 

 

Lenah, cieszę się, że zwróciłaś uwagę na te postaci, bo też jestem z nich całkiem zadowolony. I szczególnie mnie cieszy, że doceniłaś fragment o lustrze, bo czasem człowiek daje jakąś metaforę, z której jest dumny, a potem nikt nawet tego nie zauważy… Dzięki za komentarz :)

 

Mr B., zarzuty biorę na klatę. Odnotowuję sobie w głowie te zwroty akcji ;D Dzięki za przeczytanie i komentarz, na następnych dyżurze postaram się Cię tak nie zanudzać ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Finklo, sugerujesz, że takie bardziej zmuszające do myślenia historie powinny być krótsze?

Nie, tylko że tekstu na prawie 50 kilo nie wypada tytułować “krótką instrukcją”. ;-)

Ale poza tą zmyłą (a zaczęłam czytać późno i naprawdę miałam nadzieję, że będzie krótko) tytuł dobrze dobrany.

Babska logika rządzi!

Nie wiesz, że lubię trochę igrać z konwencją i, nieśmiało, z czytelnikiem? ;D A “krótka” dlatego, że kilkanaście stron to i tak mało, żeby kogoś przeszkolić do przyszłej życiowej roli. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Niby wiem, ale po pierwszej punkty odniesienia się zmieniają. ;-)

Babska logika rządzi!

A dlaczego gniewna strona mocy Pana nazywa się Vader? Czemu nie np. Yoda albo Luke? Taki żarcik. / Pytanie, na ile Pisarz jest szczery z Nowym, jak to deklaruje a na ile wersja dla Nowego jest przekłamana?

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Pytanie, na ile Pisarz jest szczery z Nowym, jak to deklaruje a na ile wersja dla Nowego jest przekłamana?

Myślę, że na to pytanie każdy musi sobie odpowiedzieć sam :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Cała historia bardzo mi się podobała. Interesujący świat i bohaterowie, ciekawy sposób prowadzenia narracji. Może jedynie zabrakło mi trochę więcej wyjaśnień dotyczących drugiej Ziemi, bo na dobrą sprawę nie jestem pewna, jaką rolę ona grała w tej opowieści i czemu była istotna.

W końcu tekst zaczął się bardzo mocno kojarzyć z Lotharem.

Podpisuję się pod tym.

Zabrakło mi jakiegoś takiego haka, który trzymałby za mordę i zmuszał do dalszego czytania.

Pod tym niestety też. Zaczęłam czytać to opowiadanie do śniadania i czytałam po kilkanaście linijek aż do teraz, do ósmej wieczorem.

Trzymam kciuki za piórko.

Swoją drogą – czy ty piszesz tak regularnie, czy tylko zrzucasz nam opowiadania z ostatnich paru lat?

www.facebook.com/mika.modrzynska

Dzięki za przeczytanie, Kam, zarzuty biorę na klatę. 

Swoją drogą – czy ty piszesz tak regularnie, czy tylko zrzucasz nam opowiadania z ostatnich paru lat?

Piszę regularnie, o ile nie mam sesji albo nie jestem w podróży. Tempo odpowiada mniej więcej temu, w którym wrzucam na portal. Ale nie wrzucam wszystkiego, bo czasem wychodzą gorsze, albo coś niefantastycznego. Tak więc na portalu są 4 nowe opowiadania, a reszta jest z ostatnich kilkunastu miesięcy :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dobrze mi się czytało i ogólnie podobało mi się :)

Świetny zabieg przedstawienia historii z perspektywy Pisarza, który z zasady tworzy wiele wersji tego samego zdarzenia. 

Ciekawy pomysł z Drugą Ziemią (a przecież mogą być i kolejne).

Interesujące opowiadanie.

Jestem zadowolona :)

 

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet, bardzo mi miło :)

Edit: I dziękuję za nominację! 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Proszę uprzejmie :)

Napisz jeszcze coś fajnego superfajnego, to też nominuję ;)

Przynoszę radość :)

“Prawdopodobnie podświadomie zainspirowałem się…” – skromność nie pozwala mi kontynuować cytatu. Ale, że tak zupełnie podświadomie… A ja miałem nadzieję na jakiś, proszę ja Ciebie, literacki dialog…

“przy pobieżnym czytaniu można ich nie wyłapać” – pobieżnej lekturze Twoich opowiadań mówimy zdecydowane: nie!

Przy pobieżnyn czytaniu gubi się fun a pozostaje system. the nie ma znaczenia, albo ma, bo to świetny warsztat, który pozwala czytać bez potknięć przez co jest niezauważalny jak Ninja.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Cobold – nie chwal go tak, bo jeszcze wpadnie w samozachwyt ;D

Byłam bardzo ciekawa reakcji na to opowiadanie. Sama przeczytałam z przyjemnością, chociaż może podobało by mi się bardziej, gdybym też wyłapała wszystkie smaczki od razu, a nie dopiero po Twoim tłumaczeniu :D mimo wszystko, przeczytałam i dobrze wspominam, a to sukces, bo jak wiesz nie lubię sci-fi.

Fun, przeczytałem opowiadanie z najwiekszą przyjemnością. 

Postać Pisarza skojarzyła mi się natychmiast z Konowałem z Kronik Czarnej Kompanii i momentalnie poczułem do niego wielką sympatię. Przypadkowe podobieństwo czy czytałeś?

Uwielbiam Twoje teksty z kilku powodów. Po pierwsze są długie i wciągają na konkretny czas. Nie można ich sobie przeczytać mimochodem. Za to ogromny plus, zdecydowanie tym mnie kupujesz. 

Po drugie ich specyficzna konstrukcja, która polega na zawirowaniu akcji wokół jakiegoś dziwnego, niewytłumaczonego motywu. Z tym trzeba ostrożnie bo jest taka złota zasada, która mówi, że “jeśli czytelnik nie wie o co chodzi to czytelnik nie wie o co chodzi”. Wielu autorów lubi bawić się niewyjaśnionymi motywami sądząc, ze to nada utworowi blichtr tajemniczości. W wiekszości tak jednak nie jest i czytelnik zwyczajnie kończy ze znakiem zapytania zawieszonym nad czołem. U Ciebie jest inaczej, masz tę umiejętność, że po przeczytaniu całości zaczynam myśleć “A może tu chodzi o to, że…”. Rozumiesz? 

Dziękuję Ci za ten tekst, bawiłem się przednio. 

 

Jeśli chodzi o nutkę goryczy to jest ona następująca: “Dziewięć martwych zwierząt” było znacznie lepszym tekstem. Przynajmniej w mojej opinii. Tamten utwór był tak dobry, że siedział mi w głowie przez długi, długi czas i nawet teraz przypominam go sobie z przyjemnością.  

Tekst Cobolda o Lotharze znam, ale przyznaję, że nie spodobał mi się. Widzę podobieństwo, ale tak to już jest, pewne motywy się powtarzają. W tym przypadku klony. 

Postać Pana antypatyczna, ale zdaje się, że nie miała wzbudzić sympatii u czytelnika. Reszta klonów również bardzo ciekawa, bardzo się ucieszyłem kiedy Vader ścisnał szklankę, a potem kawałki szkła wypadły mu z reki kiedy wykonał jakiś gest. Super.

Bardzo dobre rozpoczęcie. Zahaczyło mnie i skłoniło do dalszej lektury. Nie wiem czy ktoś proponował Ci skrócenie tekstu, ale jeśli tak to odradzam. Czyta się płynnie, szybko, wziąłem Instrukcję… na jedno posiedzenie, bez żadnych przerw czy znużenia.

Było tak takie zdanie, że coś tam się stało według czasu polskiego. Nie lepiej środkowoeuropejskiego? Pamiętam, że ten fragment mnie zdziwił i na chwilę wyrzucił z klimatu.

Miło mi czytać takie komentarze, Łukaszu. 

Zdaję sobie sprawę, że “Dziewięć martwych zwierząt” było lepsze.

Fajnie, że Pisarz wzbudził w Tobie sympatię, a Pan antypatię – taki był mój cel. 

Oczywiście były głosy, że to za długi tekst. I znowu potwierdza się, jak dużo zależy od upodobań. 

Fajnie, że doceniłeś gesty Vadera, bo staram się zwracać uwagę na takie szczegóły. Fajnie też, że rozpoczęcie Ciebie jednak “chwyciło za mordę”, jak to ktoś ujął powyżej. 

 

Co do czasu polskiego, którego czepiała się też Finkla, już wyjaśniam: piszę po polsku, więc bohaterzy moich tekstów to Polacy. Tak samo w wizjach dotyczących przyszłości. Nie wynika to z mojego przesadnego patriotyzmu. Po prostu ten kraj i język znam, więc o nim mogę lepiej pisać.

“Krótka instrukcja” jest wersją. Trzeba czytać między wierszami. Bohaterowie porozumiewają się swoim własnym językiem. Nie myślą o czasie środkowoeuropejskim, tylko o takim, który jest tam, gdzie mieszkają (czego nie napisałem, bo dla Pisarza i nowego to oczywistość). Ot, kolejny ze smaczków, może niezbyt trafiony. 

 

Dzięki za przeczytanie i obszerny komentarz :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Świetny tekst, a do tego niesamowicie przemyślany. Porcelanowa Ziemia – piękny pomysł, cudownie niewyjaśniony :) Widzę to tak: Tekst jest o Panu i tylko Pan się liczy. Druga Ziemia odeszła w zapomnienie, gdy tylko zniknęło z niej wszystko, co było Panem. Bardzo mi się to spodobało. 

Pewne pomysły nienowe, ale wykorzystane pięknie. Zakończenie – tu się minimalnie zawiodłem. Ciekawa podejście motywu klonów pozbywających się oryginału, lecz liczyłem na coś innego. Chyba dlatego, że już dużo wcześniej było wiadomo, co się wydarzy. Lecz i tak jestem zadowolony, przeczytałem na jedno posiedzenie i, choć nie jest to najkrótsze opowiadanie na stronie, nie dłużyło się. Świetni bohaterowie i dialogi, i to miłe przeczucie, że czytając tekst ponownie, będzie można dostrzec w nim coś, czego się nie wyłapało. A potem może i jeszcze raz.

Dzięki, Reinee, za komentarz i wystawioną szóstkę :) Cieszę się, że się spodobało.

i to miłe przeczucie, że czytając tekst ponownie, będzie można dostrzec w nim coś, czego się nie wyłapało. A potem może i jeszcze raz.

Zawsze się staram, żeby tak było, ale chyba dopiero tutaj naprawdę mi to wyszło :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Wpadam z komentarzem tylko po to, żeby móc poprzeć tekst w odpowiednim wątku ;).

No bo co ja tutaj, cholera, mogę. Że samo zakończenie średnio przypadło mi do gustu, nawet jeśli cała narracja mu służyła, do tego dążyła, temu była podporządkowana? W tym wypadku więcej niż pewnym, że to wina mojego specyficznego gustu, nie wada tekstu.

 

“– Zastanawiam się, czy jest tego więcej we wszechświecie.

– Ciebie, Panie?

– Tak, mnie.”

Tego konkretnego dialogu zazdroszczę, nawet jeśli poza nim samym jest trochę innych perełek (pomimo wrażenia, że tak skonstruowanej postaci wypowiedzenie: “tego”, względem samego siebie, ciężko przeszłoby przez gardło – może sam zamieniłbym na “go”, co jednak zepsułoby brzmienie. Coś za coś ;)). Znakomity wybór na reprezentatywny fragment – dla mnie, świadczy o pewnej świadomości twórczej.

Podsumowując – stos dobrych pomysłów podpalony z takim rozmysłem, że nawet gwiazdy widzą, jak się jara.

 

Sfruwam do hydeparku ;).

Powodzenia przy następnych tekstach (i wysyłaj, cholera jasna, do wydawnictw/czasopism, jak powiedział Cobold).

Dziękuję, Słowiku :) Tak się ostatnio zastanawiałem, gdzie się podziewasz, ale pewnie zima Cię wygoniła do ciepłych krajów :D Fajnie, że wróciłeś i zajrzałeś. 

No, a teraz grzecznie idę pisać, żeby później równie grzecznie pomęczyć różnych redaktorów. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Ostatnio staram się nie komentować tekstów, bo ewidentnie mam muchy w nosie. Do tego opowiadania, z racji dyżuru, sympatii i wiedzy, że dobrze piszesz, zabierałam się cztery razy i kilkukrotnie przerwałam, co zaowocowało tym, że skończyłam dopiero teraz.

Technicznie dobrze i smacznie, chociaż przytłacza mnie ilość dialogów. Porcelanowy motyw jest doskonały. Cała reszta była dla mnie nazbyt enigmatyczna. Ten bezpośredni zwrot do czytelnika też mi nie leży. Ale w twoich opowiadaniach jest taki pierwiastek, który sprawia, że zawsze przyjdę przeczytać, nawet z muchami. Jest to obcowanie z czymś szczególnym ;) Tutaj na pewno byłam bardziej wciągnięta i zauroczona niż ostatnio.

Zdaję sobie sprawę, że mój komentarz jest marny, ale przynajmniej wiesz, że walczyłam :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dzięki, Naz :) Komentarz cenny, bo przecież autor nie zawsze może liczyć na fory u czytelnika. Fajnie, że znalazłaś jakieś pozytywy i liczę, że muchy zostawią Twój nos w spokoju ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Wielu autorów lubi bawić się niewyjaśnionymi motywami sądząc, ze to nada utworowi blichtr tajemniczości. W wiekszości tak jednak nie jest i czytelnik zwyczajnie kończy ze znakiem zapytania zawieszonym nad czołem. U Ciebie jest inaczej, masz tę umiejętność, że po przeczytaniu całości zaczynam myśleć “A może tu chodzi o to, że…”

W punkt! Miałem tak samo. Moje przemyślenia były takie, że druga Ziemia jest dla pierwszej Ziemi tym samym, czym klony dla siebie nawzajem. Żyjemy w przeświadczeniu, że jesteśmy wyjątkowi, ale może wcale tak nie jest? Motyw poszukiwania istoty człowieczeństwa i własnej tożsamości jest jednym z moich ulubionych. Wyczuwam trochę aury wtórności nad tym tekstem, ale nie mówię, że to źle. Czytało się bardzo płynnie, dobrze prowadziłeś dialogi. Całokształt wydał mi się bardziej klarowny i spójny niż “Dziewięć Martwych Zwierząt”. “Pan” może nie jest arcydziełem, przez duże A, ale solidnym utworem przez duże S jest na pewno : ).

 

PS Nie podoba mi się tytuł. Wydaje mi się, że rozumiem jego znaczenie, ale jest w nim coś wulgarnego. Co innego, gdybyś napisał “Wprowadzenie Pana” : ). To byłoby dużo głębsze…

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nevaz – “druga Ziemia jest dla pierwszej Ziemi tym samym, czym klony dla siebie nawzajem“ – to dobre!

Motyw poszukiwania istoty człowieczeństwa i własnej tożsamości jest jednym z moich ulubionych” – to jeszcze lepsze, bo właśnie siedzę nad kolejnym takim tekstem i zastanawiałem się, czy kogoś to jeszcze może zainteresować ;-)

Co do tytułu, ja nazwałbym go prowokacyjnym. Ale to prowokacja tego typu, że czytelnik potem wstydzi się przyznać, że jej uległ. Dlatego ja nie narzekam…

Mnie tam się tytuł podobał. Pomijając to mylące “krótka”. ;-)

Babska logika rządzi!

Nevaz, dzięki za wizytę. Fajnie, że tekst skłonił do przemyśleń; podobają mi się Twoje interpretacje :)

Całokształt wydał mi się bardziej klarowny i spójny niż “Dziewięć Martwych Zwierząt”. “Pan” może nie jest arcydziełem, przez duże A, ale solidnym utworem przez duże S jest na pewno : ).

Miło mi to czytać. “Krótką instrukcję” pisałem w czasie, gdy pod “Dziewięć” spływało sporo pochlebnych komentarzy. “Dziewięciu” stuknął już rok, więc zależało mi, by napisać coś świeżego i nadającego się do czytania. Powyższe opowiadanie chyba spełniło swój cel. 

 

Co do tytułu – padło na taki, by trochę naprowadzić czytelnika. 

Finklo, bez “krótka” nie brzmiałoby dobrze. Poza tym kilkanaście stron to chyba niedużo jak na powiedzenie komuś, jak ma żyć ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Hmmm, jeśli tak postawić sprawę… :-)

Babska logika rządzi!

Chyba słabszy dzień i, być może, proza wyższych lotów nałożyły mi się i przez to kompletnie nie zrozumiałem tekstu. Tak bywa, że nawet opowiadania z NF zostawiam w połowie niedoczytane. Twoje doczytałem, ale z ogromnym bólem. Liczyłem na inteligentną rozrywkę i jakąś przygodę, a dostałem coś zagmatwanego. Możliwe jednak, że to nie wina opowiadania, ale niestety lektura nie sprawiła mi najmniejszej przyjemności. :(

Przykro mi, Blackburnie :( Ale i tak dzięki za przeczytanie i komentarz. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Ech, mnie również przykro, że zostawiłem taki komentarz. 

 

fun, widać w Twoich tekstach dobry warsztat i ciekawy styl, ale to jest chyba drugie albo trzecie  Twoje opowiadanie, które przeczytałem i zastanowiłem się, po co tak komplikujesz przekaz. Czy to jest naprawdę potrzebne? Do czego to służy? 

To, co dla Ciebie jest komplikacją przekazu, dla mnie jest konstrukcją historii. Jasne, mógłbym od razu napisać: “Jesteśmy klonami, a ty zastąpisz Pana”. Równie dobrze w kryminałach można by na początku wyjawiać, kto zabił… Naprawdę lubisz, kiedy autor wykłada kawę na ławę? 

Czy “komplikacja przekazu” jest potrzebna? Nie. 

Do czego to służy? Niektórym się podoba to, jak piszę. A temu ma służyć pisanie – żeby się komuś podobało. 

Taki jest mój punkt widzenia. Chętnie poznam dokładniej Twój. Czego nie rozumiesz w opowiadaniu? Co sprawiło ból podczas czytania? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Hmmm. IMO, z komplikacją przekazu jest tak, że jeśli czytelnikowi uda się wszystko rozszyfrować, to komplikacja dobra, bo przysparza satysfakcji z dziedziny “Ha! Dałem radę!”. Im trudniej było, tym lepiej. Ale jeśli się nie uda, to zaczyna się marudzenie; “tu niejasne, tam przekombinowane, ówdzie mylące”… No bo przecież to niemożliwe, że to ze mną jest coś nie w porządku, prawda? ;-)

Babska logika rządzi!

Oczywiście że to mój subiektywny odbiór i nie próbuję Cię odwieźć o sposobu przekazu. Między zagmatwaniem a łopatologią czy kawa na ławę jest jeszcze szeroka przestrzeń. Podobał mi się porcelanowy pomysł, ale reszta jakaś zagmatwana, i nawet trudno wskazać coś  konkretnie. Finkla dobrze pisze, dlatego nie drążę, bo jeszcze bardziej się zbłaźnię. Gratuluję że są czytelnicy, którym się podoba. I tylko zaznaczę jeszcze raz, że Twój styl mi się podoba, dlatego zaglądam, mając nadzieję że trafię na wciągającą historię.

Oj, tam od razu zbłaźnić. Można nie zrozumieć tekstu, bo człowiek nie ma niezbędnych informacji. A nie ma, bo się tą dziedziną nie interesuje.

Ja jestem bezbronna w obliczu odwołań filmowych. Gdyby ktoś kazał mi odróżnić Indianę Jonesa od Conana Barbarzyńcy, to obstawiałabym, że Conan to ten wyższy i lepiej umięśniony. ;-) Ale żadnej przygody ani jednego, ani drugiego nie skojarzę.

Może i tak się zdarzyć, że fizyk i lingwista nie będą mieli o czym porozmawiać, chociaż obaj genialni.

Babska logika rządzi!

“…a ja słowami się zajmuje.“ – zajmuję

 

“Po wszystkim pójdziesz na operacje“ – Operacje czy operację?

 

“ Będziemy szczęśliwi. “ – zbędna spacja na początku zdania.

 

Muszę to przetrawić. O ile początek mi się spodobał, o tyle im dalej w las, tym więcej miałam wątpliwości. Skomplikowana jest ta Twoja rzeczywistość z klonami, mnóstwo filozofii w relacjach między nimi, coś pokrętnie złego w zakończeniu… Jak mówię, muszę to przetrawić. Kawałek tekstu wagi raczej ciężkiej jak dla mnie ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki za wizytę, Jose :) Daj znać, jak przetrawisz. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

No dobrze, zastanowiłam się. Są w tej Twojej historii elementy bardzo ciekawe (np. sama idea klonów, porcelanowa Ziemia, sposób prowadzenia narracji), ale z drugiej strony nie kupiło mnie rozwiązanie, czyli gwóźdź programu (programowanie nowego Pana). Jakoś od powrotu z porcelanowej Ziemi bardzo dobry tekst zaczął się dla mnie jakby staczać. No i też sporo jest tu niewiadomych, które lekko mnie drażniły – jak choćby kto, jak i po co stworzył tę Drugą Ziemię. Co dokładnie sprawiło, że Maksymilian jest taki szczególny i jedyny w swoim rodzaju (bo wydajesz się sugerować, że to nie tylko kwestia ogromnego bogactwa)… Także generalnie fajnie, że dane mi było zapoznać się z tym opowiadaniem, bo kreatywność poziom hard, ale coś mi tu nie zagrało i nie dopięło się na koniec ; (

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Zarzuty przyjmuję i dziękuję za cenną opinię :) 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Wciąga. Dla środkowca z krzywej Gaussa trochę trudne, ale dla mądrzejszych , sądząc po ilości komentarzy inspirujące.

Dzięki za przeczytanie i komentarz, Wedo :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Chyba najlepsze opowiadanie, jakie dodano w lutym, przynajmniej według mojej skromnej osoby lepsze od “Empaty”. Widzę jeszcze kilka drobnych literówek (”przez głowę przemknęło mi pytania”, na ten przykład), przydałoby się je zamordować, ale to drobiazgi. Chylę czoła.

Precz z sygnaturkami.

Dziękuję, Niebieski Kosmito :) Literówka poprawiona, te od Jose już też. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Przeczytałam. Na razie z całą pewnością mogę stwierdzić, że tekst jest turbo dziwny ^^

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Tak to jest, jak się za science fiction zabierze ktoś, kto science fiction nie czyta… 

Dzięki za ciekawą opinię, Tenszo :D 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Ok, dłuższy komentarz: ciekawy tekst, już przez sam fakt, jak bardzo porąbany jest, zapada w pamięć. A jednak sporo mi w nim brakuje. Jak w “Dziewięć…” martwe zwierzęta były ozdobnikiem, tak tutaj podobnie ma się kwestia Drugiej Ziemi. Doceniam abstrakcję, ale jednak nie rozumiem obsesji Pana, nie rozumiem głębi ukrytej w historii. Bardzo fajnie użyłeś 2-os. narrację, jednak sens całości gdzieś mi umknął. A szkoda, bo zarówno tytuł, jak i treść, są naprawdę przyciągające. I już sama nie wiem, co zrobić z nominacją, bo z jednej strony tekst jest niezaprzeczalnie wyjątkowy, a z drugiej miałam po wszystkim takie “co ja czytam?”. Poza tym tym po “Dziewięć…” masz u mnie wysoko zawieszoną poprzeczkę, a w takim przypadku trudniej o obiektywność ;)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dzięki za dłuższą opinię, Tenszo :) Nie będę się bronił, bo do jednych tekst dotarł, do innych nie, więc w tym przypadku chyba jeszcze więcej niż zwykle zależy od czytelnika. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Ze zdziwieniem stwierdziłam, że po lekturze nie zostawiłam komentarza. Za to mogę  powiedzieć z pełną szczerością, że Instrukcja dała mi się zapamiętać i nie muszę zerkać do tekstu, by sobie przypomnieć co to było. 

Ciekawe tło (porcelanowy świat) wybrałeś dla przedstawienia obsesji Pana, którą chyba nawet jestem w stanie jeśli nie w pełni zrozumieć, to w jakimś stopniu pojąć. Za niezły element uważam raporty w różnych wersjach, w zależności od osobowości adresata. Nieźle rozegrane było to, że Pan nie umiał się rozpoznać wśród figur, a każdy z klonów zrobił to od razu. Pamiętam, że historia mnie wciągnęła i czytało mi się bardzo dobrze.  

Jedna rzecz mnie uderzyła w pewnym momencie – na myśl przyszedł mi film Mężowie i żona. Czy to dobrze, czy źle – nie wiem. Tak mi się jakoś skojarzyło. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki, Śniąca, za komentarz i klik do biblioteki ;) Cieszę się, że się spodobało. 

A wymienionego filmu nie widziałem. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

To niezła, stara komedia z Michaelem Keatonem w roli męża, który się sklonował, bo uważał, że ma za dużo na głowie. W pewnym momencie pojawia się też klon jednego z jego klonów.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bardzo fajny pomysł z porcelanową Ziemią. Szkoda, że go porządniej nie wyjaśniasz, ale rozumiem – to tylko ramka, na której rozpiąłeś płótno opowieści. Masz prawo nie wchodzić w szczegóły, z jakiego drewna ją zrobiono. Może nawet to ciekawy zabieg – ukryć największe zaskoczenie wcale nie tam, gdzie go wszyscy będą szukać. Ale i tak przyjemnie byłoby poczytać o tym coś więcej.

Jak na takie postacie, to osiągnąłeś imponujący sposób zróżnicowania.

Fabuła szału nie robi, ale i w sumie nie musi.

Jestem na TAK.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finklo :) Jak będę cierpiał na niedobór pomysłów, zastanowię się nad tą porcelanową planetą ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Ja pier­do­lę, już dwa razy wcię­ło mi ko­men­tarz pod Twoim opo­wia­da­niem, Fun (nie pytaj, dla­cze­go, bo nie wiem), więc tym razem nie będę się roz­pi­sy­wał, bo jak znów coś nie pój­dzie, to komuś sta­nie się krzyw­da.

A więc w skró­cie:

Fa­bu­lar­nie, to taka sobie, tro­chę prze­kom­bi­no­wa­na oby­cza­jów­ka z ten­den­cją do fi­lo­zo­fo­wa­nia i kon­cep­ta­mi, które mnie nie po­rwa­ły (czyli, mniej wię­cej, nuda). To zna­czy Druga Zie­mia jest po­my­słem ge­ne­ral­nie ład­nym, ale zu­peł­nie nie bu­dzą­cym mo­je­go za­in­te­re­so­wa­nia (co nie zna­czy, że nie po­pie­ram wnio­sku, iż pa­so­wa­ło­by po­wie­dzieć o niej coś wię­cej). Może dla­te­go kom­plet­nie nie ro­zu­miem fa­scy­na­cji Na­re­wi­cza, a wy­ni­ka­ją­ce z niej im­pli­ka­cje wy­da­ją mi się sztucz­ne i dosyć mocno na­cią­ga­ne.

Dużo le­piej wy­pa­da­ją tutaj klony. Chyba nie jest to wizja super ory­gi­nal­na, ale zło­żo­ne i prze­ko­nu­ją­co przed­sta­wio­ne re­la­cje mię­dzy wcie­le­nia­mi Na­re­wi­cza mi się, ge­ne­ral­nie po­do­ba­ły. Fi­nal­nie tro­chę to prze­ga­da­łeś i prze­kom­bi­no­wa­łeś, nie­mniej sam po­mysł od­naj­du­ję jed­nak cie­ka­wym.

Naj­moc­niej ku­pi­ło mnie jed­nak wy­ko­na­nie. Czego by nie po­wie­dzieć o tre­ści, po­tra­fisz ma­lo­wać sło­wem na­praw­dę świet­nie, ze spo­rym wy­czu­ciem. Było to widać nawet w “Mar­twych zwie­rzę­tach”, które nie­mal kom­plet­nie mi się nie po­do­ba­ły, a od któ­rych – swoją drogą – “In­struk­cja” jest pod każ­dym chyba wzglę­dem lep­sza: cie­kaw­sza, bez “pu­stych prze­bie­gów” (na­gmin­nych po­wtó­rzeń, śle­pych wąt­ków, celu ist­nie­nia któ­rych dotąd nie roz­gry­złem, etc.), mniej roz­wle­czo­na, z bo­ha­te­ra­mi, któ­rzy mnie ob­cho­dzi­li, zde­cy­do­wa­nie le­piej wy­ko­na­na i bo­ga­ta zda­nia­mi-pe­reł­ka­mi, które umi­la­ły mi czy­ta­nie.

Pod­su­mo­wu­jąc, mimo że fa­bu­ła mnie nie prze­ko­na­ła, je­stem jed­nak kon­tent z lek­tu­ry.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Czekałem na Twój komentarz, Cieniu :D

Szkoda, że wcięło, ale to i tak najdłuższa Lożańska opinia – zatem pięknie dziękuję. Cóż, tym razem zarzuty przyjmuję bez marudzenia, a z pochwały wykonania jak zawsze się cieszę. Dzięki :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

To długość ma takie znaczenie? ;-)

Babska logika rządzi!

Różnie mówią… :D

Zawsze fajniej, jak ktoś wypunktuje co i czemu na plus, a co i czemu na minus. A jak jeszcze ktoś napisze, jak można by zrobić lepiej to, co było na minus – to już w ogóle komentarz-marzenie. Ale ja tam nie wybrzydzam, cieszę się z każdego, nawet najkrótszego i niepochlebnego (”dno” – dałoby się krócej?). Po prostu chciałem docenić to, że jak już Cienia nominujący zmuszą do czytania, to Cień poświęci dłuższą chwilę na naskrobanie paru słów :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Tyle że czasem przy lekturze dłuższego opowiadania trudno skupić się jednocześnie na czytanej treści, wyłapywaniu ewentualnych niedostatków i jeszcze robić łapankę. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Staram się, żeby łapanki u mnie były jak najkrótsze ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Starasz się, Funie, skutecznie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A ja cieszę się, że cieszysz się, choć pozostaję z wrażeniem, że po prostu nalałem Ci tu sporo wody i niewiele ponadto.

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nawet jeśli woda, to się przyda, nie samym chlebem żyje człowiek :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Chociaż fabuła wydała mi się nieco przekombinowana, a w tekście zdarzają się dłużyzny muszę przyznać, że opowiadanie mi się podobało. Dobrze dopracowane postacie – nie wyczuwa się w nich fałszu. Szczególnie Pisarz i Minnie zostali dobrze zarysowani. Co prawda koncepcja Drugiej Ziemi jest dość dziwaczna i niespecjalnie rozwinięta w tekście, to jednak dobrze współgra z całością. Mnie nie przeszkadzała jej tajemniczość – lubię mieć pole do domysłów. Końcówka podobała mi się średnio – właściwie nietrudno było się jej domyślić, choć doceniam koncepcję “Pana” jako konstruktu w sumie teoretycznego.

 

Najbardziej chyba udała Ci się “gra odbić” – klony Narewicza, porcelanowy Narewicz, porcelanowe klony Narewicza. Narcystyczne, a jednocześnie rozpaczliwe powielanie siebie w poszukiwaniu “ja” potrzeba “zatrzymania”, określenia własnej tożsamości (która przecież zawsze jest płynna), tworzenie i niszczenie różnych wersji siebie – to jest pokazane bardzo ciekawie. Desperacka próba życia tylko i wyłącznie z samym sobą, bez interakcji z innymi ludźmi, jest jak widać z góry skazana na porażkę. Ja interpretuję ten tekst jako opowieść o straszliwej samotności i o zagubieniu w poszukiwaniu własnej niepowtarzalności.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Dziękuję za wizytę, Mirabell :) 

Bardzo mi się podoba Twoja interpretacja, bo jest chyba jedną z najbardziej trafnych i zgodną z tym, jak sam na to patrzę. Aż się chce pisać, kiedy Czytelnik rozumie, co chciał przekazać autor :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Motyw drugiej planety bardzo mnie zaciekawił. Interesujące. Reszty, po prostu, nie zrozumiałem. Nie wiem, kim jest Pan. Nie lubię go. Antypatyczny facet i nie rozumiem, jaka jest jego rola. Polubiłem Minni.  Wszystkie postacie są dopracowane i przekonujące. Podobał mi się ten fragment, w którym ekipa badawcza lądowała na “drugiej Ziemi”. Był to jedyny fragment, w którym się nie pogubiłem. Zauważyłem, że kiedy piszesz “prosto”, Twój styl staje się dynamiczny, lekki i wciągający. Bardzo chciałem, aby na Drugiej Ziemi stało się coś oczywistego, zrozumiałego dla mnie. Warsztat bez zarzutu, jak dla mnie. Tekst gładko wchodzi. Potknąłem się tylko tutaj:

“Zmieszany z krwią drink zakłócił biel dywanu.”

Ja bym napisał: Krew, zmieszana z drinkiem,  zabrudziła nieskazitelnie biały dywan. 

Program połączył go z naszym informatorem z NASA.

– Z tej strony Narewicz – powiedział Pan Maksymilian. – Powiedz mi, czy to, co mówią w wiadomościach, to prawda?

Strawiński potwierdził.

– Czemu nie zostałem wcześniej poinformowany? – zapytał Pan.

Strawiński się wytłumaczył.

– Kiedy wróci pierwszy transport?

Strawiński odpowiedział.

– A kiedy będzie można tam polecieć?

Strawiński zawahał się i odpowiedział.

To mi się bardzo podoba. Fajnie pomyślany dialog. Można ściągnąć? :D

 

Dzięki za wizytę.

Fajnie pomyślany dialog. Można ściągnąć? :D

Jasne, pewnie też to kiedyś gdzieś podpatrzyłem. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Mam nadzieję, że jakoś przeżyjesz ten szok – przeczytałem :D Tym razem nie przeszkodziła mi burza, nagła awaria laptopa, ani sytuacja rodzinna, która wymagała natychmiastowego oderwania się od ekranu. Po prostu siadłem i przeczytałem, bo też było co czytać.

Z perspektywy czasu powiedziałbym, że to opowiadanie znacznie bardziej zasługuje na piórko niż Diabeł albinos. Jest pełniejsze, piękniejsze w wizji, bardziej wymykające się standardom niż tamten, skądinąd solidny i ciekawy, tekst.

 

Nie chciało mi się czytać komentarzy, więc będzie pewnie wtórnie, ale na to nic już nie poradzę. Pomysł na Drugą Ziemię bardzo ciekawy, a kreacja Pana była tym, co szczególnie mnie urzekło. Trochę szkoda, że rozkwitła dopiero pod koniec, podczas rozmowy z Pisarzem o tych porcelanowych rzeźbach. Opowiadanie zbliżało się już do końca, więc choć wrażenie pozostało rewelacyjne, przez większość tekstu ten “Pan” zdawał mi się dość cichociemny, trochę “w tle” akcji. Być może tworzyłeś go “powieściowo”, a może dałoby się zrobić to wcześniej – rozsądź sam.

Niemniej, cała ta sekwencja, w której wyjaśniasz przeznaczenie klonów, zdała mi się umieszczona za późno. Za mało tekstu zostało, by płynąć przez niego w pełnym zrozumieniu.

Brakło mi też trochę więcej wyjaśnień odnośnie samej Drugiej Ziemi – to ciekawa idea, a jednak o “makrokosmosie” tego opowiadania jedynie napomknąłeś, pełnię uwagi poświęcając “mikrokosmosowi”. Nudy nie było, więc moja uwaga sprowadza się jedynie do tego, że mogłoby być dłużej ;)

Sam początek trochę zbyt umowny, raczej nie zasysa. Mnogość postaci, ten cały “nowy”… Przez to czytelnik może się czuć nieco zagubiony. A przynajmniej czytelnik z Primagrodu ;D

Pochwała natomiast należy się za rozładowujące powagę fabuły, tak charakterystyczne dla Twego stylu wstawki, jak:

– Gówno widać – oznajmił Pan.

– Panie, przydałyby się jakieś bardziej wiekopomne słowa w chwili stawiania pierwszych kroków na nowej planecie.

– To wymyśl jakieś i zapisz.

Count uwielbia :D Za to niewymuszoną ironię i komizm tak polubił Jelenia, Władka i Twój styl ;D

 

W tym mniej więcej momencie zastanowiła mnie natomiast inna kwestia – czy chodzenie po Drugiej Ziemi jest bezpieczne? Bo biorąc pod uwagę opisy, każde mocniejsze stąpnięcie/upadek mogłoby się wiązać z rozbiciem całej planety ;)

 

Końcówka fajna, satysfakcjonująca, właściwa… Wiarygodność postaci zachowana po ostatnie wersy, pozostaje mi tylko zasalutować z dumą, towarzyszu broni.

To po prostu porządne wartościowe opowiadanie i szkoda, że nie zostało bardziej docenione. Jest tutaj, łatwo je znaleźć, ale niestety nie wyróżnia się pośród Twoich innych, mimo wszystko napisanych z mniejszym rozmachem, opowiadań.

 

Trzym się ciepło.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Fajnie, że tym razem udało się dotrzeć do mety, towarzyszu broni :) 

Cóż mogę rzec? Piórka nie ma i tyle, za to mogę się radować z pięciu primapunktów, które przyznałeś “Instrukcji”. 

Dzięki za uwagi. Szczególnie interesująca wydaje mi się ta:

Niemniej, cała ta sekwencja, w której wyjaśniasz przeznaczenie klonów, zdała mi się umieszczona za późno. Za mało tekstu zostało, by płynąć przez niego w pełnym zrozumieniu.

To mógł być główny problem opowiadania. Napisałem coś, co można w pełni docenić dopiero przy drugim czytaniu, gdy tajemnica została już odkryta. Ale bądźmy szczerzy – ile tekstów czytamy dwukrotnie? Tylko te ulubione. 

A druga sprawa, to niewyjaśniony motyw porcelanowej planety. Częsty zarzut. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

A druga sprawa, to niewyjaśniony motyw porcelanowej planety. Częsty zarzut.

U mnie to nie zarzut, który obniżałby ocenę opowiadania, a skarga – wszak wymyśliłeś ciekawy motyw, a go nie rozwinąłeś ;)

 

Niemniej, jest to inna sytuacja, niż w przypadku dziewięciu zwierząt – tam, to one były podmiotem opowieści, wiązały akcję, stąd wkurzyło mnie zamiecenie kwestii pod przysłowiowy dywan.

W tym opowiadaniu głównym podmiotem jest natomiast Pan i to jego przede wszystkim dotyczy fabuła. Nie Strawińskiego. Gdyby to tamten chłopina był głównym bohaterem, a treść dotyczyła badań na temat Drugiej Ziemi, Ty zaś nie rozwiązałbyś zagadki… o, wtedy byłaby lipa ;D

A tak, moim zdaniem zarzut średnio trafiony.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Tekst raczej spokojny, taki bardzo egocentryczny (z punktu widzenia narratora). ;)

Zdecydowanie też lekki, nie rozumiem Twoich obaw przed fantastyką naukową. Choć tej nauki znalazłem tutaj jak na lekarstwo. Znasz moje preferencje i nie będe się w temacie rozwodził, ale zostawiłeś mnie niezadowolonego, bo mój głos dołącza do chóru poprzedników. Motyw nie-porcelanowej planety doprawdy ciekawy, ale rzuciłeś mi nim jak ochłapem. Zupełnie jakbys Ty był Panem – dałes mi ideę, ale jej nie wyjasniłeś. "Masz, przyjmij na wiarę, nie pytaj o nic więcej". Dlatego moja pamięć przykleiła do tekstu łatkę – niedokończony. Zamknąłes historię Pana i jego klonów, ale porzuciłeś wątek, który był na mnie hakiem.

Jeśli kiedyś nie pociągniesz pomysłu planety – jej genezy i celu – to nie pokazuj się na kwadracie.

<:::::[]=¤ (▀̿̿Ĺ̯̿̿▀̿ ̿)

 

Ciekawy i raczej oryginalny motyw klonów, które w końcu buntują się wobec wersji oryginalnej – teksty, które czytałem zazwyczaj bezmyślnie kopiowały te same (i nudne już) pytania na temat wolności i tożsamości takich kopii. Mówię, że nudne, bo wszystkie teksty prowadzą do podobnych wniosków. Sprytnie od tego uciekłeś.

Pozorne rozproszenie umysłu Pana, życie z kopiami samego siebie, wpływ na szarą i zwykłą codzienność – to jest naprawdę dobry materiał na dalsze teksty. Być może tylko dla mnie – być może przez to, że “kręci mnie” każdy aspekt psychologii ludzkiej, który da się wykorzystać. Wielokrotnie napisałeś mi, że opowiadanie powinno być o człowieku. To ja myślę, że właśnie umysł, niedoskonałe zmysły i w końcu to, jaki z nich robimy użytek – są kluczem.

Mam wrażenie, że tekst jest wizją schizofrenika. I tak opowiadanie postanawiam odebrać. Jako piękną wizję rozbitego umysłu – pełną metafor i czarujących obrazów. 

 

Szybko wpadłeś :)

Od pomysłu na porcelanową planetę się zaczęło, ale starałem się “sprytnie uciec” od klasycznej historii o odkrywaniu nowych krain. Poza tym do tego potrzebowałbym chyba większego rozmachu, a póki co czuję się na siłach do pisania raczej kameralnych dramatów. 

Do motywu porcelanowego świata – świata, nie planety – wróciłem w innym opku, “Piękni ludzie muszą wyjść”, ale tam odgrywa jeszcze bardziej marginalną rolę. Mając na uwadze groźbę wpierdolu, może kiedyś do tego powrócę ;)

Pozorne rozproszenie umysłu Pana, życie z kopiami samego siebie, wpływ na szarą i zwykłą codzienność – to jest naprawdę dobry materiał na dalsze teksty. Być może tylko dla mnie – być może przez to, że “kręci mnie” każdy aspekt psychologii ludzkiej, który da się wykorzystać. Wielokrotnie napisałeś mi, że opowiadanie powinno być o człowieku. To ja myślę, że właśnie umysł, niedoskonałe zmysły i w końcu to, jaki z nich robimy użytek – są kluczem.

Nie tylko Ciebie to kręci. Jak teraz patrzę na swoje najnowsze, niepublikowane teksty, to widzę, że te tematy się przewijają, czasem bardziej, czasem mniej. 

Dzięki za wizytę i opinię :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Szybko wpadłeś :)

W pracy mam trzy ekrany, łatwo jest ukryć okienko z fantastyką. ;)

 

Mając na uwadze groźbę wpierdolu,

… kosy w żebra.

 

Nie tylko Ciebie to kręci. Jak teraz patrzę na swoje najnowsze, niepublikowane teksty, to widzę, że te tematy się przewijają, czasem bardziej, czasem mniej. 

A to prowadzi w końcu do kognitywistyki. Teego jak się uczymy i poznajemy świat. Jeśli będziesz kiedyś potrzebował materiałów, daj na PW znać, zbiorę i podeśle linki.

Wrócę jeszcze. Mam na liście kilka Twoich tekstów, z którymi planuję iść na randkę. ;)

 

… kosy w żebra.

Faktycznie, zapomniałem, żeś z Krakowa. 

Wrócę jeszcze. Mam na liście kilka Twoich tekstów, z którymi planuję iść na randkę. ;)

Zapraszam, będzie mi bardzo miło :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Pierwsze, co zrobiłem po przeczytaniu, to sprawdzenie, czy opowiadanie było nominowane do piórka. Było i nie jestem zdziwiony, bo to bardzo dobre opowiadanie. Sam wahałbym się, z jednego tylko powodu. Utwór przez cały czas ma pewnego rodzaju naiwny ton, powiedziałbym nawet, taki z przymrużeniem oka. I ja to rozumiem, stworzyłeś postać Pisarza i znakomicie, muszę to napisać po raz drugi, znakomicie zaplanowałeś jego osobowość. Często czepiam się Twoich bohaterów i ich wiarygodności, ale Pisarz to jedna z najlepszych Twoich postaci. Niewolnik, bardziej umysłowy, niż fizyczny, który w końcu się buntuje. Inteligenty, ale patrzący zawsze przez pryzmat kopii, no wszystko w punkt.

Bardzo dobrze "serwujesz" informacje, kto jest kim w opowiadaniu, racząc czytelnika małymi kawałkami. Dialogi bardzo realistyczne, jeśli można to powiedzieć o fantastyce i rozmowie z klonami. Sceneria i pomysł Drugiej Ziemi także na plus. Opowiadanie ma klimat, ale wracając do postawionej tezy i piórka, zabrakło mi powagi na końcu. I nie powagi u Pisarza, ale powagi, która wynikłaby z jego, ich, zachowania. Posłużę się przykładem. Widzisz małą dziewczynkę, która tańczy i w końcu zaczyna naśladować ruchy dorosłej kobiety, te seksualne, wyuzdane. Przez sekundę Cię to śmieszy, a później już nie… Tego mi zabrakło, by Pisarz w swej nieświadomości wywołał u mnie smutek.

Mam parę drobnych uwag na przyszłość.

A ty, Pisarzu, notuj wszystko, notuj, kurwa, bo potem wam kolega pęknie i nie będzie dobrze!

Często zastanawiam się nad wulgaryzmami w SF i mnie one jednak nie pasują, spłaszczają wydźwięk i czasy, upodabniając je do naszych. Konia z rzędem temu, który rozwikła "problem" futurystycznych wulgaryzmów.

Reszta, uporządkujcie pozostałe sprawy, żeby nic innego nie zaprzątało nam głowy.

To znaczy nie mam pomysłu, bo w głowie siedzi główny watek, a coś trzeba napisać. Gdzieś trafiła się wzmianka o "jakimś czymś" bliżej nie określonym, które oceniam tak samo.

Butelkę piwa spróbowaliśmy otworzyć – skończyło się katastrofą wartą kilka ton złota.

A dlaczego nie kilkanaście albo od razu kilkadziesiąt? Wszelkie "walutowanie i wycenianie" wartości w przyszłości wywołuje u mnie grymas na twarzy. Kto to wie? Kolejna rzecz, która spłaszcza przyszłość do naszych czasów (niewiedzy). Dużo, fortunę, niebotyczną kwotę. Każdy przecież wie, ile to jest. ;)

Dopiero teraz zauważyłem, że znaczna część Twoich opowiadań ma wspólną cechę, porusza tematy egzystencjalne, dosłownie "Być albo nie być?". Często je stawiasz, serwując inną odpowiedź. Najczęściej udaje Ci się stworzyć coś dobrego, solidnego, ale… uważaj przy konkursie. ;) Filmy o tematach egzystencjalnych charakteryzuje mała widownię. ;) Choć trafiają się wyjątki. To jak jazda po bandzie. ;) A nie ukrywam, że liczę na świetny tekst z Twojej strony.

Fajnie, że wpadłeś, Darconie. 

Powagi na końcu zabrakło? Ciekawe, chyba nikt tego w ten sposób nie ujął. Główne zarzuty to “a skąd się wzięła ta porcelanowa planeta i czemu o niej nie napisałeś, nie rozumiem” ;)

Wulgaryzmy w SF… Ja w ogóle wolę się trzymać naszych czasów, żeby unikać takich pułapek. Język zbyt szybko się zmienia, dlatego cały futuryzm w literaturze jest mocno umowny. 

Hmm, “kilka ton złota” wydaje mi się lepsze niż “fortuna”, bo bardziej obrazowe i jednak naturalne dla bohaterów. “Dużo” jest bardzo względne, lepiej przyrównać do czegoś znanego. 

Dopiero teraz zauważyłem, że znaczna część Twoich opowiadań ma wspólną cechę, porusza tematy egzystencjalne, dosłownie "Być albo nie być?". Często je stawiasz, serwując inną odpowiedź. Najczęściej udaje Ci się stworzyć coś dobrego, solidnego, ale… uważaj przy konkursie. ;) Filmy o tematach egzystencjalnych charakteryzuje mała widownię. ;) Choć trafiają się wyjątki. To jak jazda po bandzie. ;) A nie ukrywam, że liczę na świetny tekst z Twojej strony.

To brzmi zagadkowo. Iść w egzystencjalizm czy od egzystencjalizmu uciec? ;)

Dzięki za komentarz :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Pięknie. Po prostu pięknie.

 

 

Tak, tu jest ad personam – bo ciągle mam w sobie drzazgę, że poszedłeś w "zrozumiałą obyczajowość", a porzuciłeś niewygodną, bo trudną, tajemnicę.

 

chyba też będę miała.

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Dziękuję i przepraszam. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Poproszę procenta za reklamę. ;)

Procent z dochodów za ten tekst? Wyślij numer konta, to przeleję Ci zero złotych ;D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Drugi Sapkowski nam się objawił? ;-)

Babska logika rządzi!

Teraz będziesz zły, bo przeczytałem to, a nie to, co miałem ;) Cóż zrobić, przekora to okrutna pani…

Garść drobiazgów:

1. Espresso się raczej nie sączy, tylko wali jak wódę. Sączenie wiąże się z piciem zimnego. Oczywiście można – ja czasem sączę, tzn. piję na trzy łyki, rozkoszując się smakiem, i wtedy co bardziej południowa część populacji patrzy z pogardą łamaną politowaniem. Ale generalnie nie powinno się.

No, chyba że mamy na myśli pseudo-espresso.

2. Tytuł mi się nie podoba. Wali po oczach jak nagłówek na onecie (ale trzeba przyznać, że równie dobrze spełnia swoją rolę), rozczarowując raczej powiązaniem z treścią. Przynajmniej mnie. Ja jestem strasznie na tym punkcie przeczulony.

3. Razi anegdotyczność wątku fantastycznego na tle dość szczegółowych wtrąceń anatomiczno-medycznych. Moim zdaniem, jeśli już nie wchodzimy w co bardziej specjalistyczne elementy opowieści, to czyńmy to w sposób koherentny.

 

A teraz do rzeczy. Tak, to całkiem dobry tekst. Nawet może i takie moje 5.5. Jest apetycznie skonstruowany, płynie i czyta się sam. Minnie jest ok. Widziałem wciąż kilka drobnych usterek, ale myślę, że nie ma co już do nich wracać.

Jednocześnie ten tekst w jakiś sposób przypomina mi “Puste metafory”. Podobnie zaczyna się inspirującym i barwnym obrazem (acz nieco mniej absurdalnym), a potem próbujesz z niego wybrnąć/uciec nieco przydługą próbą wplecenia w to wszystko tzw. głębszej myśli, która gdzieś w drugiej części rozmywa opowieść i sprawia, że zadajemy sobie pytanie, o czym jest właściwie ten tekst. Bo myśleliśmy, że o planecie z porcelany. Ten motyw – zgadzam się, że sam w sobie świetny, a jego umowność w ogóle mi nie przeszkadza – nie przechodzi zdaje się nawet brzytwy Lema. Ani nie uzasadnia wystarczająco przemiany Pana, tzn. mógł zacząć poniżać swoje klony i skończyć, jak skończył i bez całej tej przygody. W dodatku, jeśli dobrze zrozumiałem, już mu się to zdarzało.

Może to też trochę dlatego, że w “podróż bohatera” wyrusza Pan, który nie dociera do jej końca (ani nawet do połowy, bo w końcu nie osiąga swoich celów), grzęznąc w rozwodnionej kulminacji i przesunięciu fokusu.

Podsumowując: fajne pomysły (ale Cobold sam przychodzi na myśl, co zrobisz), zgrabna obrazowość, świetne wykonanie, ale chyba jednak ostatecznie brak decyzji, o czym miało być opowiadanie. Znowu: koncept i ucieczka od niego. Ale bawiłem się dobrze.

edit: “Czy potrafiłbyś kochać istotę, która byłaby na wpół skażona innym człowiekiem?” – to bardzo mi się podobało.

Teraz będziesz zły, bo przeczytałem to, a nie to, co miałem ;) Cóż zrobić, przekora to okrutna pani…

Wiesz, masz jeszcze czas do soboty ;)

Fajnie, że wpadłeś i że mimo wszystko oceniłeś tekst wysoko (to 5.5 zaskakuje w kontekście całego komentarza…). Dzięki. 

Espresso na południu pijałem łyczkami i żadnej pogardy/politowania nie dostrzegłem. Może niezbyt bystry jestem :D

Tytuł. Zazwyczaj mam go, zanim zacznę pisać. Tu było odwrotnie. Nie jest zbyt ładny, to fakt. Ale wydawało mi się, że pasuje w kontekście całości. 

na tle dość szczegółowych wtrąceń anatomiczno-medycznych

Mógłbyś rozwinąć? Teraz kojarzę tylko akapit o tym, jak zmieniali wygląd któregoś z klonów, dając coś na porost włosów. 

Pozostałym zarzutom się w sumie nie dziwię. Poleciłem Ci ten tekst głównie dlatego, że kilka osób określiło go moim najlepszym (choć wielu innym, w tym mojej najwierniejszej czytelniczce, niezbyt przypadł on do gustu). O żadnym innym moim opowiadaniu (z wyjątkiem pewnego, które ukaże się na przełomie wiosny i lata) nikt tak nie mówił. Ciekaw jestem tylko, jak odebrałbyś moje inne teksty: czy tam też wygrażałbyś brzytwą Lema, czy też uważałbyś, że od motywu fantastycznego próbuję uciec/wybrnąć. Chętnie się dowiem, gdzie (i czy w ogóle) biegnie granica między strategią “koncept i ucieczka” (jak Ty to zgrabnie nazwałeś) a strategią “fantastyka jako narzędzie, a nie cel sam w sobie” (jak ja to niezgrabnie nazwałem).

Ale wypadałoby najpierw zajrzeć do Twoich tekstów. Co byś polecał? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Hm. Wiem, jak brzmią moje komentarze, dlatego – jak wspomniałem już parokrotnie – wstrzymuję się z komentowaniem. To po prostu wygląda tak: ja czytam Dukaja, Lema czy innego Asimova, a potem czytam Twoje opowiadanie. I porównuję. Więc owszem – wskazuję przede wszystkim, czego brakuje do perfekcji, nie chwaląc za to, co się udało (odruchowo, nie intencjonalnie). A ocenę daję, jaką daję, bo całkiem sporo się udało. Np. konstrukcyjnie jak i językowo bardzo mi się Twój tekst podoba.

O tych drobiazgach trochę mi się nie chce dyskutować, bo specjalnie wymieniłem je jako drobiazgi, by tego nie robić ;) Ale ok.

Własną wsiowatość w temacie espresso zaczynasz zauważać dopiero, gdy ktoś zwróci na to uwagę. Też latami żyłem (i sączyłem) w błogiej nieświadomości. Ale jak się nad tym zastanowię, to właściwie tylko Włosi zwracali mi uwagę. No i ich espresso jest przynajmniej ze 2 razy mniejsze od najbardziej espressowatego espresso u nas. Ale dlaczego o tym wspomniałem – jakoś miałem wrażenie, że ten wstęp miał w pewnym stopniu sugerować taką hm… arystokratyczną “klasę”. Mam gdzieś ową “klasę” samą w sobie, ale sączenie espresso jest z nią, moim zdaniem, sprzeczne. I to przez ten dysonans zwróciłem na to uwagę. Co jednak absolutnie nie dyskwalifikuje tekstu ;) Piszę o tym anegdotycznie. Drobiazgi to drobiazgi.

Dalej: mamy “łuki podniebienne”, “nadnercza wypluwające adrenalinę”, “impulsy po neuronach mózgu” – musiałbym jeszcze raz przeczytać, by znaleźć tego więcej. Wiem, że dla Ciebie to oczywistości, ale ja nie używam określenia “łuki podniebienne”. Ani nie myślę o swoich nadnerczach. To buduje wrażenie, że narrator jest “jakimś” specjalistą. Ale jego opis wyprawy zdaje się temu zupełnie zaprzeczać. Znowu malutka niespójność. Możesz to oczywiście wybronić ową “wersją tekstu”, ale mi nie chodzi o ten tekst i jego obronę, tylko o Twoje kolejne teksty. Jeśli piszesz tak nieświadomie, to możesz spróbować zwrócić na to uwagę. Albo nie – Twoje literki i Twoja decyzja…

Brzytwa Lema też nie jest dla mnie istotna, jak i “czystość” fantastyki. Tym bardziej tłumaczenie elementów fantastycznych. Mam po prostu nieodparte wrażenie, że najciekawszy motyw opowiadania – czyli porcelanowy świat – nie był w nim potrzebny z punktu widzenia zakończenia. I przyjrzałbym się temu niezależnie od jego fantastyczności.

 

A co do moich tekstów. Wiesz, najnowszy ma już ze dwa lata (choć tak naprawdę więcej, dwa lata jest na portalu), inne więcej. Po tym czasie doskonale zdaję sobie sprawę, że mają mnóstwo braków i… już nie jestem z nich tak dumny, jak kiedyś. Ciężko więc je “polecać”.

Ale za najlepsze uważam Inne rodzaje oddziaływań oraz Dziedzictwo szarańczy.

To drugie dzieje się w świecie mojej najdłuższej powieści (ale nie jest jej fragmentem).

Dobra, przekonałeś mnie z tym espresso uwagą o tym, że Pan powinien mieć klasę. Jeśli tekst będzie gdzieś odgrzewany, zmienię na jakieś cappucino ;) 

Akurat “impulsy po neuronach” to nieprofesjonalne i bardzo brzydkie określenie. Ale z łukami podniebiennymi i nadnerczami się zgadzam. Masz rację. 

Mam po prostu nieodparte wrażenie, że najciekawszy motyw opowiadania – czyli porcelanowy świat – nie był w nim potrzebny z punktu widzenia zakończenia.

Z tym się nie zgodzę. Porcelana jest krucha, nietrwała i cenna. Podobni są (bywają) ludzie – i na to chciałem zwrócić tym tekstem uwagę. Nie wiem, czy porcelanę dałoby się zastąpić czymś innym. 

 

“Inne rodzaje oddziaływań” pojawiły się mniej więcej wtedy, kiedy się zarejestrowałem. A Count wciąż wspomina to opowiadanie jako zasługujące na piórko. A “Dziedzictwo szarańczy” – ten tytuł mocno mi utkwił w pamięci. Ale tyle rzeczy do czytania… ;) Na pewno wpadnę. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

A, i jeszcze jedno:

Zupełnie niepotrzebnie wstrzymujesz się z komentowaniem. Nie wiem, jak jest u innych, ale mnie bardzo cieszy, kiedy ktoś porównuje moje teksty z tekstami uznanych pisarzy. Nawet jeśli by powiedział “no, chłopie jeszcze daleko ci do tego czy tamtego”. Ale bycie uznanym nie tylko na portalu – to chyba cel, nie? Trzeba zawiesić poprzeczkę wysoko, by nie skakać wiecznie tak nisko. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Nowa Fantastyka