- Opowiadanie: Realuc - Dziedzic

Dziedzic

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Dziedzic

 Jej młodzieńcze piersi o barwie świeżego mchu porastającego dzikie puszcze wiszą tuż nad moimi oczami. Sutki i brodawki nabrzmiały, mógłbym przez to nawet pomyśleć, że ją podnieciłem. A przecież to niemożliwe.

Jaką kobietę rozochociłby kaleka?

Może i jest Tumerianką, ale to nic nie zmienia. Mimo innego niż u ludzi koloru skóry czy średnio atrakcyjnej, podłużnej twarzy o orlim nosie, kobiety z tej rasy przodują w niewolnictwie. Zarówno w tym związanym ze sprawianiem cielesnej przyjemności, jak i w innych dziedzinach. Są bowiem niezwykle odporne na ból, przez co mogą z powodzeniem wykonywać ciężkie prace z pozoru przeznaczone dla umięśnionych mężczyzn. Tak czy siak, pewnie jest jej po prostu zimno.

Skoro już leżę nagi na tym przeklętym łożu, gdzie siłą zaciągnęli mnie bracia, abym dowiedział się, czy rzeczywiście wszystko od pasa w dół mam drętwe jak kołek, to czemuż nie spróbować? Ręce mam sprawne, więc robię, co mogę. Głaszczę jej pierś, potem drugą, następnie wsadzam sutek do ust i przygryzam lekko.

Zapiszczała, niech mi bogowie świadkami będą, z rozkoszy?

Obejmuję dłońmi krągłe pośladki, nie wypuszczam sutka z ust niczym niemowlę przyssane do piersi swej matki. Siedzi na mnie okrakiem. Zasłania moje sparaliżowane, powykręcane kulasy, dzięki czemu widzę tylko swój sprawny, umięśniony tors dwudziestoletniego mężczyzny.

Przez moment nawet udało mi się zapomnieć o tym, co jest niżej.

Tumerianka szybko przywraca mnie do przykrej rzeczywistości. Opuszcza głowę zasłaniając moje przyrodzenie burzą purpurowych loków. Bierze go do ust. Chyba. Chyba, bo nic, kurwa, nie czuję.

Nic nie czuję.

Podnosi głowę. Widzę w jej oczach rozczarowanie. Nie musisz udawać, zielona suko! Siada na moim członku, delikatnie próbuje włożyć go do swego skarbca. Nadal nic nie odczuwam, biorę się więc na odwagę, żeby raz tam spojrzeć.

Żałuję.

Jest mały i giętki. Nawet tam nie wejdzie. Nawet tam, kurwa, nie wejdzie.

Wszedł.

Niewolnica się stara, nie powiem. Robi to na różne sposoby. Szybko, wolno, cały czas urozmaicając ruchy swoich bioder. W końcu odpuszcza, wychodzi z łoża i staje nade mną. Już dobrze znam ten wzrok, którym na mnie patrzy. Mówi: Nie przejmuj się, to nie twoja wina, że jesteś upośledzony, pokrzywdzony przez bogów i gorszy od innych.

– Przykro mi, panie.

Mówi, po czym opuszcza moją komnatę. Chwytam dzban z winem i ciskam nim o ścianę. Mam gdzieś, że czerwony trunek poplamił moją szatę na jutrzejszą audiencję. Zaciskam dłonie na obramowaniach łoża i krzyczę. Wypełniony nieopisanym gniewem wrzeszczę z całych sił.

Kiedy przerywam, aby złapać dech, jakaś niechciana, kurewska łza, świadcząca o słabości, spływa po moim policzku.

 

 

*

 

 

Budzę się w środku nocy.

Słyszę w głowie śmiechy i drwiny swych braci. Mam ochotę ich zabić. Ich i mojego przeklętego ojca, króla. Jestem najstarszym synem, pierwszym do dziedziczenia po nim władzy. Ten starzec zawsze jednak powtarza, że jego królestwem nie będzie rządził kaleka. Może ma rację? Cóż byłby ze mnie za pożytek?

Arkan i Weran mają, co prawda, dopiero piętnaście i szesnaście lat, jednak dobrze posługują się mieczem, wygrywają turnieje, przodują w polowaniach i nawet brali udział w jednej wojnie. A ja siedzę w tym cholernym zamku, słucham daremnych i sztucznych pocieszeń matki i służby, trwając w pustce.

– To ty mnie spłodziłeś.

Powiedziałem kiedyś ojcu, kiedy wyzwał mnie od przeklętego nasienia. Zbił mnie wtedy, jak jakiegoś niewolnika, przy wszystkich, a ja znienawidziłem go wtedy bardziej niż swoje nieruchome nogi. Nie zliczę, ile razy chciałem popełznąć do jego komnaty, wspiąć się na łoże i udusić skurwiela. Patrzeć z satysfakcją, jak z tej surowej twarzy uchodzi życie.

Z tym obrazem przed oczami zapadam w sen. Nie jest przyjemny. Rzadko takie miewam.

 

 

*

 

 

Ojciec siedzi na pięknie wyrzeźbionym tronie. Siwe, długie włosy opina mu miedziana korona. Szkarłatną tunikę przykrywa krwisty, gruby płaszcz. Po jego bokach siedzą Arkan i Weran. Mają na sobie skórzane pancerze, a przy pasach krótkie miecze. Lubią obnosić się z tym, że są dobrymi wojownikami. Ja z kolei siedzę obok matki, na skraju podwyższenia sali audiencyjnej. Czarną, uroczystą szatę, którą nakazała mi włożyć matka, przykryłem lisim futrem, aby zamaskowało czerwone plamy po winie. Po obu stronach długiej sali stoją ludzie. Najbliżej króla, członkowie Rady Dwunastu. W większości starcy. Łapię na moment utkwione we mnie spojrzenie Radgyra, najwyższego w radzie rangą. Uśmiecha się ponuro pod nosem. Jego łysa głowa błyszczy w świetle dziesiątek świec niczym wypolerowana stal. Z jakiegoś powodu często mam wrażenie, że ten człowiek darzy mnie czymś więcej niż tylko współczuciem. Dalej stoją gwardziści, zapakowani w kolczugi na torsie i psie pyski na głowie, podpierają się halabardami. Za nimi czeka cała reszta gawiedzi.

Drzwi otwierają się i do środka wchodzi dwóch rycerzy, prowadzą śniadego bruneta w długiej szacie. Kojarzę go. To skarbnik.

Podchodzi pod podwyższenie, klęka na jedno kolano pochylając głowę, wstaje i przemawia:

– Królu Deranie.

Ojciec patrzy na przybyłego z tą samą co na każdego obojętnością. Z wyjątkiem mnie, oczywiście. Ja dostaję od niego dodatkowo wyraz obrzydzenia i pogardy.

– Mów – rzecze król, ponaglając skarbnika ruchem ręki.

– Wasza Wysokość prowadzi wojnę z Hivikiem, władcą Doliny Czerwonej Rzeki i z Aborustem, rządcą Świętolasu. Dodatkowo mamy w planach dwa turnieje, ślub twej kuzynki na Wybrzeżu Włóczni i ucztę, na którą przybywają wszyscy ważni, zaprzysiężeni możni Królestwa. Nie wspomnę już o problemach w samym mieście, czyli…

Ojciec wali pięścią o pozłacany podłokietnik. Jego twarz się nie zmienia. Zawsze jest taka sama. Jednak mimo, że tego nie okazuje, bardzo często popada w gniew. Zazwyczaj nie niesie to ze sobą nic dobrego.

– Myślisz, że jak jestem w podeszłym wieku, to mam problemy z pamięcią i trzeba mi przypominać o sprawach, które sam zacząłem?

– Ależ nie. Chciałem tylko uświadomić Waszej Wysokości… to znaczy przekazać, że… nałożyło się na siebie wiele kosztownych przedsięwzięć, a nasz skarbiec, no, nie jest w najlepszej kondycji.

Król wskazuje palcem na członków rady.

– Złożyłem już propozycje, aby zwiększyć dziesięcinę i cła. Mam też zamiar surowo wyegzekwować zaległe pańszczyzny pieniężne z granicznych wsi, które zalegają ze swoimi powinnościami. Poza tym, to ty, zdaje się, jesteś skarbnikiem, czyż nie? Znajdziesz brakujące monety, albo zrobi to ktoś inny, jeśli się nie sprawdzisz.

– Panie, ludzie już teraz buntują się otwarcie przeciw zwiększającym się ciągle… – zaczął skarbnik, jednak ojciec przerywa mu stanowczo:

– Ludzie zrobią, co im każę, bo jakie mają wyjście? Na twoim miejscu bardziej trapiłbym się o siebie. Odejdź i wykonaj, co do ciebie należy. Wprowadzić następnego.

Skarbnik pochyla lekko głowę i udaje się w stronę wyjścia. Nie powinienem się odzywać. Jak zawsze.

– Ojcze, wybacz mą śmiałość, jednak skarbiec można zapełnić na wiele sposobów, nie tylko poprzez podatki i silną rękę ściągającą daniny. Można chociażby…

– Zamilcz. Następny, powiedziałem!

Krzyczy w stronę gwardzistów stojących przy drzwiach. Radgyr wysuwa się przed innych członków rady.

– Niech powie, Wasza Wysokość. Myran nie jeden raz wykazał się otwartą głową i wartościowymi pomysłami.

Ojciec wzdycha, macha od niechcenia ręką. Dokończam:

– Można wprowadzić opłatę turniejową. Nikt nie lubi płacić, kiedy musi. Jednak większość uwielbia rozrywkę i z własnej woli na pewno odda parę miedziaków, żeby umilić sobie dzień. Nic ani nikt na tym nie ucierpi, a można chociaż sprawić, żeby turnieje opłaciły się same. Zabranie siłą należności granicznych wiosek też niewiele da, ponieważ najzwyczajniej tamtejszym ludziom brakuje pieniędzy, aby spłacić dług. Oskubując ich z tego, co jeszcze im zostało, tylko na chwilę poprawisz sytuację. Będą popadali w coraz większe zaległości, a ty będziesz coraz więcej wymagał. To bez sensu. Tamtejszy rejon jest ubogi. Lepiej podążyć w drugą stronę. Obniżyć ich pańszczyznę, niech wyjdą na prostą. Dostaniesz mniej, ale częściej i bez problemów. Moim zdaniem brzmi to rozsądniej. Kolejna rzecz…

– Wystarczy. – mówi król, przekierowując całą swą uwagę na kolejnego wchodzącego do sali mężczyznę.

 Prowadzony przez rycerzy człowiek jest przygarbiony oraz stary, ciągle kaszle i się dławi. Radgyr kiwa do mnie głową, towarzyszy mu ten jego tajemniczy uśmiech. Stawia parę kroków do tyłu i ponownie wtapia się w resztę rady. Spuszczam wzrok, patrzę na swoje stopy schowane w wysokich butach. Dopóki nie zechciałbym wstać, mógłbym czuć się jak inni.

Nie czuję się taki.

Półświadomie słucham monologu przygarbionego starca:

– …I ten podły rozbójnik ukradł mi moją część pola! Gada, żem już stary i mi nie trza tyle dobytku, że się marnuje! Wielki panie, od zawsze sumiennie płacę co trzeba, jestem dobrym, prostym chłopem. Proszę, ukaż jakoś tego zuchwalca.

– Skoro nie potrafisz obronić własnego dobytku, to może rację miał ten, kto mówił, że już niedomagasz, starcze? – rzuca Weran. Arkan, śmiejąc się, dodaje:

– Tak, ten cały rozbójnik powinien chyba przejąć wszystko, a nie część. Zrobi z tego większy pożytek, czyż nie, staruszku?

Chichoczą obaj.

– Ależ, na wszystkich bogów, ma ze sobą brudnych najemników, a ja tylko paru parobków. Zresztą, nie chcę z nikim wojaczek czynić, pragnę sprawiedliwego wyroku.

Ojciec ziewa przeciągle.

– A ja chcę złoty tron i amulet nieśmiertelności. Moi synowie mają rację, jeśli nie potrafisz zadbać o własny dobytek, na niewiele się już nadajesz. Ale wiedz, że sprawiedliwym królem jestem. Nie mógłbym pozbawić ciebie i twojej rodziny domu. Zostaniesz więc tam, gdzie jesteś i będziesz pracował dla nowego właściciela twoich włości. Wybacz, już nie twoich. Następny.

Jestem głupi, ale nie mogę się powstrzymać, widząc na twarzy swoich braci wyraz pustego triumfu. Ten sam, który towarzyszył im, kiedy tylko służba wniosła mnie rankiem do sali. Wtedy zapewne wszystko już wiedzieli. Z całą pewnością kazali powiedzieć niewolnicy, jak ich starszy brat spisał się w łożu. Odzywam się niespodziewanie:

– Jeśli prawo i zasady będą ustanawiać silniejsi, nic dobrego nam z tego nie przyjdzie. Ten człowiek powinien otrzymać pomoc, a nie karę.

Król patrzy na mnie. Rzadko to robi, jednak jeśli już ma to miejsce, staram się unikać jego wzroku. Tym razem nie uciekam przed nim. Rani mnie coraz mniej. A może już wcale.

– Zamilkniesz już dzisiaj, albo opuścisz tę salę i prędko tu nie wrócisz. To znaczy, chciałem powiedzieć, że cię stąd wyniosą, bo przecież nawet tego sam nie zrobisz.

Wiem, że nie skończy się to dobrze, ale mam to w dupie.

Matka próbuje mnie powstrzymać, odtrącam jej rękę i zwalam się na ziemię. Upadek z wysokiego podestu zabolał. Czołgam się. Środkiem sali, między dziesiątkami ludzi, którzy patrzą na mnie ze współczuciem. Niektórzy śmieją się i wcale nie usiłują tego kryć.

Czołgam się.

Droga, którą muszę przebyć, wydaje się bezkresna. Patrzę w ziemię, próbując sobie wyobrazić, że jestem w pustym korytarzu i pełzam sobie niewinnie do wychodka. Śmiechy, szepty, komentarze. I krzyk ojca, którego znaczenie nie dociera do mnie. Nie dociera, bo przecież nikogo tu nie ma. Jestem sam, nikt nie widzi jak niezdarnie zamiatam wykwintnymi szatami  brudną posadzkę.

Dopełzam do drzwi. Ktoś je otwiera. Jasny blask światła oślepia mnie. Dyszę i sapię, porządnie się spociłem. Ale, co z tego.

Nikt mnie przecież nie widzi.

 

 

*

 

 

Sala Stu Stołów, którą nazwał tak mój dumny ojciec, pęka w szwach. Nigdy nie chciało mi się liczyć, żeby sprawdzić czy nazwa ma odzwierciedlenie w rzeczywistości, pewne było jednak to, że sala jest ogromna.

Na stołach, które ciągną się rzędami wzdłuż całego pomieszczenia, pełno jest mich z wszelakim jedzeniem oraz dzbanów z różnorodnymi trunkami. Zapach pieczonego dzika obłożonego jabłkami, główne danie, które przenosi właśnie obok mnie służba, łaskocze podniebienie. Zupełnie nie mam jednak apetytu. Wcale nie chcę tutaj być. Patrzeć na tych wszystkich ludzi, którzy tak dobrze się bawią. Jeśli ktoś zechce zabrać sobie kawałek pasztetu z gęsi, który leży po drugiej stronie stołu, wstaje i go bierze. Nie musi o wszystko prosić, tak jak ja. Może podejść do wybranej dziewki i poprosić ją, żeby z nim zatańczyła. Może pójść się wysrać, kiedy zaszkodzi mu groch z kapustą, i nikt nie zwróci uwagi. Bo nikt nie będzie go niósł, ani nie będzie się czołgał jak pokraka.

– Dolać ci wina, panie?

Staje nade mną pryszczaty chłopiec ze służby.

– Mam ręce, głupcze!

Nienawidzę, kiedy ktoś traktuje mnie w specjalny sposób. Ledwo się powstrzymuję, żeby nie rzucić w chłopaka twardą gruszką, którą obracam nerwowo w palcach. Minstrele grają na lutniach, a czarobłazny popisują się  swoimi głupimi czarami. Gonią od stołu do stołu w śmiesznych czapkach i wywijają rękami. Z ich palców strzelają kolorowe strugi światła, które tworzą różne obrazy, mające być zabawne. Przed moimi oczami pojawia się jeden z takowych. Tęczowy chłop z cycami. Boki zrywać.

Przy jednym stole widzę członków rady z Radgyrem na czele. Przy innym siedzą zaś wszyscy najważniejsi możni, którzy zjechali do zamku mego ojca. Sporo z nich poznaję. Tłustego hrabiego Galeta i jego dorównującą mu posturą żonę, hrabiego Przejścia Trzy Wieże, zwie się chyba Carik, kościstego i ponurego Zerhyra, księcia Starogóry…

Nagle przysiadają się do mnie bracia. Arkan siada po mojej prawej, Weran po lewej. Mają na sobie oczywiście swoje skórzane zbroje. Jedyne co zmienili, to uczesanie. Młodszy o rok Arkan, swoje złote, sięgające do karku włosy zaplótł w warkocz. A raczej zrobiła to jakaś dziewka. Weran z kolei ma na głowie niezłą szopę, jakby dopiero co wstał z łoża. Ja na szczęście nie mam takich problemów. Golę się do samej czaszki. Długie włosy bywają kłopotliwe dla kaleki.

– Co tam, bracie? Wyglądasz na trzeźwego, a już połowa uczty za nami. Tak się nie godzi. Jesteś naszym bratem i musisz dotrzymywać nam kroku.

Weran chwyta srebrny kielich, napełnia go winem i wyciąga rękę w moją stronę.

– Nie tym razem, dzięki. Jutro chcę jechać na polowanie. A dobrze wiecie, że mam słabą głowę.

Patrzą po sobie i widzę, jak tłumią śmiech. Niech już pójdą.

– Na polowanie? Ty? Nie wiem, jak chciałbyś dosiąść konia. Ale jak chcesz, możemy cię do niego przywiązać.

Przestali tłumić śmiech.

– To już moje zmartwienie – odpowiadam.

Weran wypija jednym przechyleniem przeznaczone dla mnie wino, wstaje, poprawia pas, przy którym dynda krótki miecz i mówi:

– Poza tym, ojciec w życiu się nie zgodzi. Tym bardziej, że w jutrzejszym polowaniu biorą udział wszystkie ważne osobistości, które tutaj dziś widzisz. Zapomnij, braciszku.

Arkan też się podnosi, kładzie dłoń na moim karku i szepcze:

– Pierwsze może poćwicz polowanie na zwierzyne, zwaną kobietami.

Rechocząc oddalają się. Dopiero teraz spostrzegam, że z gruszki w mojej dłoni pozostała tylko miazga.

– Mogę się na chwilę dosiąść, Myranie?

Nie czekając na odpowiedź, Radgyr siada przy moim prawym ramieniu. Zastanawia mnie, jak to robi, że nawet na takiej uczcie jego śnieżnobiała szata nadal jest nieskalana żadną plamą po winie czy z tłuszczu. Ja zawsze się czymś pobrudzę.

– Widzisz tych wszystkich wielkich panów? Rozmawiają ze sobą, śmieją się, klepią po plecach… – zaczął łysy przedstawiciel Rady Dwunastu – ale nie kieruje nimi życzliwość czy przyjaźń. Ludzie są największym żartem bogów, bo choć potrafią kochać bardziej niż jakakolwiek inna istota, to są mistrzami w kłamstwie, obłudzie, nienawiści i egoizmie. Gdybyśmy nie dzielili się na rasy, krainy, chorągwie i rody, myśleli jak jeden gatunek, jak jedno stado, wszystko byłoby prostsze.

Bierze w dłoń mały kordzik do krojenia mięsa i mówi dalej:

– Sojuszy nie zawiera się z przyjaźni, lecz z korzyści, które dla obu stron płyną. To samo tyczy się małżeństw, wojen, wszystkiego. Zaspokajanie potrzeb i żądz, wokół tego wszystko się obraca. Ty też masz swoje cele i pragnienia, prawda Myranie?

Pytanie wydaje się oczywiste, jednak… czego ja tak naprawdę chcę? Być jak inni? Nie, być lepszy od innych. A może zwyczajnie przestać istnieć. Odpowiadam wymijająco:

– Jak każdy. Ale nie są to jakieś wielkie plany, bo w końcu co może zdziałać taki odmieniec jak ja.

Na twarzy Radgyra znowu pojawia się ten jego tajemniczy uśmiech.

– Wszystko. Albo nic. Zależy od tego, jak bardzo pragniesz. Tylko tyle.

– Pieprzenie.

Mówię niegrzecznie i zaczynam skubać purpurowe owoce winogrona.

– A co, jeśli powiedziałbym ci, że jest sposób na to, abyś zaczął chodzić?

– Nie drażnij się ze mną Radgyrze, bo siedzisz blisko i nie będę potrzebował nóg aby do ciebie sięgnąć!

Przeżuwam cierpką kulkę, połykam i dodaję zmieszany:

– Przepraszam. Nie chciałem…

– Myranie…

Radgyr pochyla się nade mną.

– Słyszałeś o druidach z Wierzbilasu? To jedyni ludzie, którzy rzeczywiście władają magią. Tak przynajmniej myślę. Zostało ich już bardzo niewielu, kto wie, jak długo jeszcze świat będzie mógł korzystać z ich zdolności.

Patrzę w oczy staruszka.

– I co? Taki druid miałby niby jakimś zaklęciem sprawić, że stanę się normalny? Nie wierzę w taką magię…

– Ty możesz opierać się jedynie na wierze, ja zaś mam wiedzę. Widziałem na własne oczy rytuały, które łączyły odcięte po bitwach kończyny z ciałem. I zaręczam, że te ręce i nogi były później sprawne jak przed urżnięciem.

– To nie może być takie proste…

Czarobłazen wchodzi na pobliski stół i podskakuje, podciągając kolana do klatki piersiowej. Strzela kolorowymi światłami ze swych palców. Tym razem w powietrzu wiruje kolorowy królik chędożący kota. Radgyr obraca w palcach nóż i odpowiada:

– I nie jest. Druidzi są dzisiaj na wagę złota, pożądani przez samych królów, toteż nieźle się cenią. No i trudno uchwycić jakiegoś dobrego, który byłby akurat wolny. Ale tak się składa, że znam osobiście jednego.

– Mówiłeś, że dobrze się cenią…

– To już zostaw mnie.

Hrabia Galet zatacza się i upada. Nie tylko on jest już mocno podchmielony.

– Dlaczego miałbyś zrobić dla mnie coś takiego?

– Bo mam na względzie psychiczne zdrowie naszego przyszłego władcy. Szkoda by było, żeby tak mądra głowa zmarnowała swój potencjał.

Przynajmniej jest szczery.

– Byłbym ci dozgonnie wdzięczny, Radgyrze.

Mówię, lecz w głębi i tak nie wierzę, że jest to możliwe. W jakiś sposób już dawno pogodziłem się ze swoim losem. Chyba.

– Zobaczę co da się uczynić. A tymczasem, udanej uczty, Myranie. A, jeszcze jedno. Jak bardzo kochasz swego ojca?

Po co mnie o to pytasz. Dobrze przecież wiesz.

– Miłość do niego wygasła już w dniu, którego nawet dobrze nie pamiętam. Nie jest mi bliższy niż jeden z tych głupich błaznów. Nie, jest o wiele dalej od nich.

– Choć to bardzo przykre, miałem nadzieję, że usłyszę taką odpowiedź. Moje sumienie będzie nieco czystsze.

Nie zdążam zapytać go już, co ma na myśli. Radgyr wstaje, wbija kordzik w leżącą na stole samotną gruszkę i odchodzi. Wraca do stołu, przy którym siedzi reszta członków rady. A myślałem, że to będzie kolejna nudna uczta. Co prawda nie cieszę się z tego, co usłyszałem, gdyż wszelkie nadzieje zawsze traktuję z ogromnym dystansem. Jednak czuję się lepiej. Może sam fakt, że ktoś chce mi pomóc jest dla mnie podbudowujący… ale nie, zaraz. Przecież nie robi tego dla mnie, jak sam stwierdził. Pieprzyć go i tych całych druidów! Nie wiem, co planuje, ale nie wierze w te bajki. Zawsze będę już taki, jaki jestem. Zawsze.

Król uderza pucharem o stół i wstaje.

– Czas na tradycyjne zwieńczenie wieczoru. Zagadka!

Mam wrażenie, że nawet lekko się uśmiecha. Jakoś mu to nie pasuje. Choć jeśli bym go nie znał, mógłby wydawać się teraz sympatycznym, starszym królem.

Do sali wbiega skrzatoróg. Jest niski jak ludzki karzeł, ma skórę koloru ciemnego morza i dwa małe rogi sterczące z czoła. Choć u tego osobnika akurat rogów nie widać, gdyż przykrywa je śmieszna zielona peruka, której sztuczne włosy sięgają stworkowi prawie do pasa. Skrzatoróg staje na środku sali i mówi skrzeczącym głosem:

– Zagadkę na dzisiaj mam dla was taką.

Marszczy pełną bruzd twarz, starając się udać powagę.

– Mam coś rzadkiego. Przez niektórych pożądanego, a przez innych wymaganego. Jest twierdzą, której bramy solidnie zamknąć mogę, a mogę na oścież je otworzyć. Być też tak może, że ktoś niechciany napadnie na mój zamek i sam owe wrota wyważy. Pójdę w batalię wnet. I ból poczuję, jak to na bitwie, gdzie cię ktoś mieczem draśnie, ale też spełnienie i satysfakcję, gdy się wroga ubije. Co ja mam, co ja mam?

Pijany Hrabia Carik wyrywa się jako pierwszy:

– Kufer ze… hep… złotem!

Skrzatoróg kręci przecząco głową.

– Piękną księżniczkę – zaczyna zataczający się na boki hrabia Galet – Jak ktoś na nas napadnie i nam kobietę ukradnie, to poczujemy ból po jej stracie, ale też szczęście, że się baby pozbyliśmy. W końcu nie ma takiej, co by mężczyźnie za skórę nie zachodziła.

Grubas dostaje otwartą dłonią w twarz od swojej towarzyszki, a niziutki stworek dalej czeka na prawidłową odpowiedź.

Oni są aż tak głupi czy aż tak pijani?

– Dziewictwo.

Mówię na głos.

 

 

*

 

 

Nie przejąłem się śmiercią ojca. Nie drasnęły mną nawet żadne uczucia. Nic.

Zmarł pierwszego dnia zimy, w przeddzień wyprawy wojennej do Świętolasu. Nagle i bez wcześniejszych przesłanek. Z racji, że był już w sędziwym wieku, nietrudno było przekonać ludzi, co do jego naturalnego zgonu. Ja jednak znam prawdę. Był krzepki i silny, jak na swoje lata, a ja dobrze pamiętam słowa Radgyra, które wypowiedział na niedawnej uczcie. W zasadzie już wtedy to wiedziałem.

Nie myślałem o tym, żeby nie zapeszyć. Czasami czułem się strasznie, że miałem takie myśli. Że radowała mnie wizja śmierci mego ojca. Ale tylko czasami.

Siedzę wraz z braćmi w sali obrad. Są też wszyscy członkowie rady oraz kilkunastu urzędników i skrybów. Kiedyś obawiałem się tego dnia. Zależało mi, żeby zostać następcą ojca, czuć się ważnym. Po jakimś czasie stało mi się to obojętne. A teraz…

– Arkanie, Weranie i Myranie. Wiecie, dlaczego się tutaj spotykamy.

Radgyr chodzi po sali, mierząc nas wzrokiem.

– Wiemy, więc przejdź do sedna. W zasadzie to przecież tylko formalność – odzywa się Weran.

– Czyżby? – rzuca któryś z członków rady.

– Oczywiście. Jak wszystkim wiadomo, nasz ojciec głośno mawiał o tym, że Myran nie zostanie jego następcą. Ja jestem kolejny, więc wszystko jasne, czyż nie?

– Niezupełnie.

Purpurowe promienie zachodzącego słońca wlewają się do sali przez wąskie okna. Radgyr zatrzymuje się, jego białą szatę i łysą głowę oświetla jedna ze smug światła.

– Widzisz, młody Weranie, nasz świętej pamięci król mógł mówić co zechce, jednak nie zdążył spisać swych słów. Chyba był zbyt pewny swej dobrej kondycji. A bogowie lubią nas zaskakiwać.

– Co to za gadanie!? Wyraźnie mówił… – zaczyna Arkan, jednak przedstawiciel rady szybko mu przerywa:

– W świetle prawa i tradycji, to najstarszy męski potomek jest pierwszym dziedzicem. Tylko testament mógłby zagiąć tę zasadę, ale takowego, no cóż, nie ma. Jednak rada zawsze liczyła się ze słowami króla oraz ma na względzie wasze roszczenia. Przemyśleliśmy więc wszystko.

Bracia kipią ze złości. Ostatni raz widziałem ich w takim gniewie, kiedy przez przypadek trafiłem z łuku w sam środek tarczy, podczas gdy ich strzały ledwo musnęły cel. Weran wstaje wściekły:

– No i cóż wymyśliliście, mądre głowy?

Radgyr zawiesza na mnie wzrok, a ja już wiem, co postanowili. Nie zrobią tego dlatego, że mnie cenią, choć mam skrytą nadzieję, że chociaż po trochu też. Bracia są tacy jak ojciec. A radnym nie pomagają w interesach niepotrzebne wojny i głupie decyzje. W końcu skarbiec królestwa jest też ich mieszkiem ze złotem. Starzec przemawia:

– Królem zostanie prawowity następca, Myran. Jutro odbędzie się koronacja, a wy macie godnie towarzyszyć swemu bratu.

– Kpiny! Gdyby ojciec o tym… jak kaleka może władać królestwem!?

Mam wrażenie, że Weran zaraz wyciągnie swój miecz i utnie mi łeb. Mógłbym się tego po nim spodziewać. Radgyr odpowiada mu z pełnym spokojem:

– Do władania królestwem nie są potrzebne sprawne nogi, a głowa. Zapamiętajcie to obaj, bo może się wam jeszcze kiedyś przydać. A tymczasem, Myranie…

Podchodzi do mnie, szczerząc żółte zęby.

– Tak się wspaniale składa, że dziś przybył do miasta druid z Wierzbilasu. Zwie się Myteh. Przebył kawał drogi, ale zgodził się przeprowadzić rytuał nawet dzisiaj. Jeśli bogowie będą łaskawi, a jego magia skuteczna, być może dojdziesz jutro do tronu na własnych nogach.

Uśmiecham się. Ale nie dlatego, że jak mogłoby się wydawać, spełnia się moje marzenie. Raduję się, bo coś do mnie dotarło. Nie bolą mnie już słyszane w głowie słowa ojca: Nigdy nie będziesz taki jak inni. Owszem, nie będę. Stanę się lepszy. Swoje słabości przekuję raz na zawsze w siłę. Wszystko zmieniło się po jednym wydarzeniu. Dzień po uczcie, służba zaniosła mnie do jednego z nielicznych przyjaciół, który jest stajennym. Miał zaprojektować i stworzyć dla mnie specjalne siodło. Kiedy do niego trafiłem, ten powiedział wprost:

– Nie mam dla ciebie tego, o co prosiłeś.

Czy na nikogo nie mogę już liczyć? – pomyślałem wtedy. Zaraz potem powiedział:

– Postanowiłem dać ci coś więcej. Dobrą radę. Taką samą, którą przekazałem swemu synowi, który od urodzenia jest ślepcem.

– Przyszedłem po siodło, nie po słowa – odpowiedziałem zawiedziony. Stajenny odparł:

– Bądź sobą, powiedziałem synowi. Niezależnie od wszystkiego, bądź sobą, a znajdziesz wtedy wartości, których nikt nie ma. Choć nie widział otaczającego go świata, zawsze miał piękny głos. I wiesz co? Teraz jest znanym i cenionym minstrelem, grającym na najlepszych dworach.

Wtedy myślałem, że tylko głupio mnie pociesza, jak wszyscy. Jednak kiedy w pełni dotarły do mnie jego słowa, poczułem, jak niszczy się jakaś bariera. Nie wiem, czy rzeczywiście to, co powiedział, miało taką moc, czy było tylko wisienką na torcie wszystkich przeżyć. Może gdybym miał sprawne ciało i był normalny, jak moi bracia, to byłbym podobny do nich. Podczas dni ćwiczyłbym walkę mieczem a nocami chędożył dziewki, nie tracąc czasu na rozmyślania i czytanie różnych ksiąg, którymi kaleka zabija czas. Jednak rozmyślałem, czytałem i wiele przeżyłem. To wszystko sprawiło, że jestem jaki jestem.

I taki zostanę.

– Niech wraca, skąd przyszedł. Tylko podaruj mu obiecane złoto, przebył w końcu kawał drogi.

Radgyr otwiera szeroko oczy i drapie się po łysej czaszce.

– Ależ panie. Taka okazja może się więcej nie powtórzyć…

– To nic – mówię zarówno do niego, jak i do siebie – To zupełnie nic.

Koniec

Komentarze

Znowu ładna bajka, a właściwie taka przypowieść z dużym sensem. I ciekawie napisana, choć nie ustrzegłeś się błędów.

Wszystkie  “Panie” w tekście powinny być napisane małą literą.  Innych rzeczy nie wypisałam, bo nie chciałam przerywać sobie lektury. 

Zastosowałeś też nieco dziwny zapis dialogów, zastanawiam się, czy to specjalnie?

– Przyszedłem po siodło, nie po słowa.

Odpowiedziałem zawiedziony.

zamiast 

– Przyszedłem po siodło, nie po słowa -odpowiedziałem zawiedziony.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Zapomniałam o ortografie, napisałeś zaplutł, a powinno być zaplótł. World Ci nie podkreśla? 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Podobało mi się. Główny bohater przekonująco prowadzi swoją historię. Pozostałe postacie dość stereotypowe, ale dobrze wpisują się w stworzony świat. Fajnie, że pojawiają się też inne rasy, ale bez rozwlekłych opisów na ich temat. Zakończenie rzeczywiście mocno bajkowe, ale ładnie zamyka opowieść.

Co do uwag technicznych, oprócz tych wymienionych przez Bemik, interpunkcja kuleje – im dalej w tekst, tym mocniej – szczególnie rzuca się to w oczy, gdy przecinków brakuje przed co, jaki itp., wtrącenia, np. kurwa, też wydziela się przecinkami. Dodatkowo często zamiast ę w końcówkach wyrazów masz e, głównie w czasownikach w pierwszej osobie l.poj, ale też w kilku innych sytuacjach, np. niemowle, racje w l. poj. zamiast rację (ten błąd pojawił się chyba nawet dwu– czy trzykrotnie); jest trochę niezręcznych sformułowań; jakieś błędy odnośnie pisowni łącznej i rozdzielnej.

It's ok not to.

Cieszę się, że się podoba. Tym bardziej, że miałem małą przerwę w pisaniu. Na szybko już coś poprawiłem, jak tylko będę miał więcej czasu siądę na dłużej do tych nieszczęsnych, prześladujących mnie  ciągle interpunkcji oraz końcówek :p 

Interpunkcja to jedno, ale jest trochę literówek, w tym “bąki zrywać”, na których zatrzymałam się na dłużej. 

Ładna opowieść, postać Myrana ciekawa i oryginalna. Bałam się przez chwilę, że da się uzdrowić, ale zakończenie na szczęście jest inne. Bardzo dobre.

 

Jak poprawisz, to chętnie kliknę.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki śniąca. Prześledziłem, oczy bolą, wina nieco ubyło i chyba więcej już sam nie wypocę :P Poprawiłem wszystko co dostrzegłem, może jeszcze zrobię jedno posiedzenie, ale mam nadzieję, że znajdzie się jeszcze jakiś dobry człek i napisze co wychwycił. 

Mnie też się spodobało.

Ładna opowieść, z nietypowym zakończeniem. Fajny kontrast między pierworodnym a braćmi, chociaż może trochę przejaskrawiony.

Minstrele zawodzą na lutniach,

Hmm. Wydaje mi się, że “zawodzić” to słabo śpiewać, a na lutniach się gra.

– Nie zupełnie.

Niezupełnie tak to się pisze.

Babska logika rządzi!

Cześć.

Fajny klimat.

Fajnie napisane.

Tak, są liczne błędy interpunkcyjne, są też fleksyjne.

Koniec rozczarowuje mnie. Do tego stopnia, że reszta tekstu przestaje mieć znaczenie. Równie dobrze mogłaby mieć 20 wierszy i traktować o chłopcu do bicia czy kosmicznym strażniku.

Ot, skłaniał się przez pół tekstu do pewnej decyzji, aby na końcu zmienić zdanie.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Piotr, dzięki za opinię, ale póki co tylko Tobie nie spasowało zakończenie, choć na pewno znajdzie się i więcej ludzi z podobnym zdaniem. Ale wiesz co? Wydaję mi się, że to jest właśnie fajne. W poprzednim moim tekście zamieszczonym tutaj też byli gorący przeciwnicy jak i zwolennicy zakończenia. Myślę, że jest to lepsze, niż gdyby czytelnik od początku domyślał się co się wydarzy i nie zaskoczyła go decyzja bohatera. Tym bardziej, że chociażby w przypadku tego tekstu nie jest ona wyjęta z… tylko ma uzasadnienie, sens i niesie przesłanie. Tak czy siak, jeszcze raz dzięki za opinię ;)

Realuc, no jasne, że tak!

To jest najdłuższy tekst (nie licząc jednej nieszczęsnej bety), jaki tu przeczytałem, bo było pewne, że jest on tego wart (poza tym jednym wyjątkiem czytuję tylko krótkie teksty, bo prawie zawsze są tu dzieła niskiej jakości, więc szkoda mi czasu).

 

Fajnie napisane. Mi się nie podobało (dla mnie ważne), ale czytelników jest wielu i ma się podobać jak największemu gronu (ważne dla Ciebie).

Powód nie spasowania podałem (przy tak dobrych opisach i pootwieranych wielu wątkach finał typu “zmieniłem zdanie, bo mogę i dam radę” jest jak morał z bajki wklejony do ostatniego odcinka “Gry o tron”; jak kwintesencja licznych i skrajnie żałosnych wyznań ludzi grubych, którzy piszą “lubię siebie i dobrze mi z tym”, podczas gdy nastrój całej wypowiedzi jest żałosnym błaganiem o akceptację; nawet jeżeli decyzja była zaskakująca [a nie była, bo po śmierci ojca można było założyć, że zaklęcie rzucone, a książę je ukrywa, bądź że będzie rzucone niebawem], to nie była atrakcyjna [nie było “wow! Miazga!”, nie było “no, kurde, tego się nie spodziewałem”, nie było “fak, nie wiem, co powiedzieć”). Podobnie jak kilka dni temu napisałem, dlaczego bardzo podobało mi się zakończenie pewnego tekstu w duchu pana Lovecrafta. Po prostu inne doświadczenia i inne oczekiwania.

 

Bardzo sobie cenię to, że mogę czytać Twoje prace, akurat Twoje, gdyż dla mnie jesteś w 3-osobowym gronie “pewniaków”, których kolejny utwór na pewno dostarczy wrażeń innych niż nuda. I choćby rozczarowało mnie dwadzieścia kolejnych zakończeń, to będę Cię czytać.

 

Dygresja: czytałem pewnie kilkadziesiąt książek tak świetnych, że pochłaniały moją uwagę niemalże bez reszty (np. opowiadania o Cainie pana Wagnera, szczególnie “Wichry Nocy”, ale również kompletnie genialna “Zbrodnia i kara” pana Dostojewskiego), ale tylko jedna książka wgniotła mnie w łóżko (czytałem przed spaniem) i pozwoliła ocknąć się po koło 20 minutach (tak, wiem, że brzmi niedorzecznie, też się dziwię, ale tak było): “Proces” pana Kafki. Też nie było fajerwerków. Ale to zakończenie rodziło wszelkie możliwe “faki” i “łały”.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Podobało mi się, szczególnie pomysł na głównego bohatera i pierwsza część tekstu. Protagonista kojarzy mi się trochę z Tyrionem z Gry o Tron (jedna z moich ulubionych postaci), w przekonujący sposób opisujesz jego frustrację i złość na to, jaki się urodził. No, da się ten jego dramat poczuć, za to duży plus. 

Napisane też sprawnie, gładko się czytało. Trochę przeszkadzały mi nieco zbyt przerysowane postaci ojca i braci – takie schematyczne, nudne sukinsyny w sumie. 

Poza tym opowiadaniu zasadniczo brakuje fabuły, zwrotów akcji, napięcia. Śledzimy ładnie napisaną, emocjonalną historię bohatera, ale nie czuć w tym napięcia. A teraz uwaga, SPOILER: od momentu, w którym Radgyr proponuje Myranowi pomoc wydarzenia toczą się gładko jak po sznurku. Bohater w nich generalnie nie uczestniczy, wszystko załatwiają za niego; ojciec-tyran znika, wredni bracia zostają odsunięci na bok. No i zakończenie też mi niespecjalnie siadło – jakieś takie zbyt moralizatorskie jak na mój gust. Poza tym taki mądry chłop jak Myran powinien był pomyśleć perspektywicznie, że dla królestwa lepszy dobry i bystry król ze sprawnymi nogami, niż dobry i bystry król kaleka ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Gravel, w większości zgadzam się z Twoimi zarzutami i wiem z czego to wynika. Postawiłem sobie za cel główny napisać coś, co wywoła emocje i pozwoli poczuć dramat bohatera. Jak widać w Twoim przypadku udało mi się to, chociaż przez to rzeczywiście zaniedbałem trochę innych rzeczy. Dzięki za punkcik ;) O rany, jeszcze jeden i miałbym debiut w bibliotece :o

Myślę, że opowiadanie jest na tyle dobre, że spokojnie się doczekasz piątego klika ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Wyczekiwałeś człeka, Realucu, a przyszłam ja i wypisałam, co wychwyciłam. ;-)

Opowiadanie, mimo licznych potknięć, czytało się nieźle, ale rozczarował mnie nieco rozwój wypadków w końcowej części. Może dlatego, że założyłam, iż Myran jednakowoż stanie o własnych siłach. Nie przypuszczałam, że sprawy potoczą się tak błyskawicznie i podejrzewałam, że bohater uda się do druidów, ci naprawia go i książę zachowa uzdrowienie w tajemnicy, a w najmniej spodziewanej chwili objawi pełnię władz fizycznych, bowiem zalet umysłowych dowiódł już wcześniej.

Zakładam, że nie zawiedziesz i poprawisz usterki, bo już kliknęłam Bibliotekę. ;-)

 

Głasz­cze jej pierś, potem drugą… – Literówka.

 

Chwy­tam za po­bli­ski dzban z winem i ci­skam nim o ścia­nę. – Raczej: Chwy­tam dzban z winem i ci­skam nim o ścia­nę.

Dzban musiał być blisko, bo stojącego dalej nie zdołałby sięgnąć.

 

Sły­szę w gło­wie śmie­chy i drwi­ny z ust dwój­ki swych braci. – Co było nie tak z ustami braci, że śmiano się z nich i drwiono? ;-)

 

prze­klę­te­go ojca, który jest kró­lem. Je­stem naj­star­szym synem… – Nie brzmi to zbyt dobrze.

Może: …prze­klę­te­go ojca, kró­la. Je­stem naj­star­szym synem

 

słu­cham da­rem­nych i sztucz­nych po­cie­szeń od matki i służ­by… – …słu­cham da­rem­nych i sztucz­nych po­cie­szeń matki i służ­by

Słuchamy kogoś, nie od kogoś.

 

znie­na­wi­dzi­łem go wtedy bar­dziej niż swoje nie­ru­cho­me nogi. Nie zli­czę, ile razy chcia­łem po­peł­zać do jego kom­na­ty, wspiąć się na jego łoże i udu­sić skur­wie­la. Pa­trzeć z sa­tys­fak­cją, jak z jego su­ro­wej twa­rzy ucho­dzi życie. – Przykład nadmiaru zaimków. Zamiast popełzać, wolałabym popełznąć.

 

Siwe, dłu­gie włosy opina mu mie­dzia­na ko­ro­na. – Wydaje mi się, że korona może opinać głowę, bo długie włosy zapewne spływają niżej, na ramiona.

 

Czar­ną szatę wyj­ścio­wą, którą na­ka­za­ła mi wło­żyć matka… – Wydaje mi się, że rodzina królewska zawsze jest ubrana wytwornie, ale chyba nie powiedziałabym, że wyjściowo.

Proponuję: Czar­ną, uroczystą szatę, którą na­ka­za­ła mi wło­żyć matka

 

przy­by­wa­ją wszy­scy ważni, zaprzy­się­że­ni mo­nar­cho­wie Kró­le­stwa. – Królestwo ma jednego monarchę. Jest nim król.

 

a nasz skar­biec, no, nie jest w naj­lep­szej dys­po­zy­cji. – Pewnie miało być: …a nasz skar­biec, no, nie jest w naj­lep­szej kondycji.

 

Będą po­pa­da­li w coraz więk­sze za­le­gło­ści, a ty bę­dziesz coraz wię­cej wy­ma­gał. – Czy to celowe powtórzenia?

 

– Wystarczy.

Mówi król, przekierowując całą swą uwagę na ko­lej­ne­go wpro­wa­dzo­ne­go do sali męż­czy­znę. Pro­wa­dzo­ny przez ry­ce­rzy czło­wiek… – Powtórzenie. Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Winno być:

– Wystarczy – mówi król, przekierowując całą swą uwagę na ko­lej­ne­go wchodzącego do sali męż­czy­znę.

Pro­wa­dzo­ny przez ry­ce­rzy czło­wiek

Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

pa­trzę na swoje stopy scho­wa­ne pod wy­so­ki­mi bu­ta­mi. – …pa­trzę na swoje stopy scho­wa­ne w wysokich butach.

Bo chyba buty nie były położone na stopach. ;-)

 

Pół świa­do­mie słu­cham mo­no­lo­gu przy­gar­bio­ne­go star­ca… – Półświa­do­mie słu­cham mo­no­lo­gu przy­gar­bio­ne­go star­ca…

 

może rację miał ten, kto mówił, że już nie do­ma­gasz… – …może rację miał ten, kto mówił, że już niedo­ma­gasz

 

ma ze sobą brud­nych na­jem­ni­ków, a ja tylko paru far­me­rów. – Obawiam się, że farmerzy zupełnie nie pasują do tego opowiadania.

Proponuję: …a ja tylko paru parobków/ chłopów.

 

i bę­dziesz pra­co­wał dla no­we­go wła­ści­cie­la two­jej farmy. – Jak wyżej.

Proponuję: …i bę­dziesz pra­co­wał dla no­we­go wła­ści­cie­la two­ich dóbr/ włości.

 

sta­ram uni­kać się jego wzro­ku. – …sta­ram się uni­kać jego wzro­ku.

 

za­mia­tam wy­kwint­ny­mi sza­ta­mi o brud­ną po­sadz­kę. – …za­mia­tam wy­kwint­ny­mi sza­ta­mi brud­ną po­sadz­kę.

Zamiatamy coś, nie o coś.

 

twar­dą grusz­ką, którą prze­wra­cam ner­wo­wo w pal­cach. – Raczej: …twar­dą grusz­ką, którą obra­cam ner­wo­wo w pal­cach.

 

a cza­ro­bła­zny dają po­pi­sy tymi swo­imi głu­pi­mi cza­ra­mi. – …a cza­ro­bła­zny popisują się swo­imi głu­pi­mi cza­ra­mi.

 

Przy innym sie­dzą zaś wszy­scy naj­waż­niej­si mo­nar­cho­wie, któ­rzy zje­cha­li do zamku mego ojca. – Jeśli do zamku nie przybyli władcy innych królestw, a tylko możni poddani króla, to nie byli monarchami.

 

Tłu­ste­go hra­bie­go Ga­le­ta i jego do­rów­nu­ją­cą mu w po­stu­rze żonę… – Tłu­ste­go hra­bie­go Ga­le­ta i jego do­rów­nu­ją­cą mu po­stu­rą żonę

 

złote, się­ga­ją­ce do karku włosy za­plótł w war­kocz. – Z włosów sięgających karku nie zaplecie się warkocza. ;-)

 

Golę się nie­mal do samej czasz­ki. – Jeśli się goli, to do samej czaszki/ skóry, na łyso. Jeśli nie do gołej skóry, jeśli ma króciutkie włosy, to znaczy, że jest strzyżony.

 

Dłu­gie włosy nie sprzy­ja­ją ka­le­ce. – W jaki sposób włosy mogą komuś sprzyjać lub nie?

 

Cza­ro­bła­zen wska­ku­je na po­bli­ski stół i pod­ska­ku­je pod­cią­ga­jąc ko­la­na… – Powtórzenie.

 

No i cięż­ko uchwy­cić ja­kie­goś do­bre­go… – No i trudno uchwy­cić ja­kie­goś do­bre­go

 

Hra­bia Galet za­ta­cza się i upada, re­cho­cze przy tym jak świ­nia. – Świnie rechoczą??? ;-)

 

i sam ów wrota wy­wa­ży. – …i sam owe wrota wy­wa­ży.

 

nie trud­no było prze­ko­nać ludzi… – …nietrud­no było prze­ko­nać ludzi

 

być może doj­dziesz jutro do tronu o wła­snych no­gach. – …być może doj­dziesz jutro do tronu na wła­snych no­gach. Lub: …być może doj­dziesz jutro do tronu o wła­snych siłach.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, nie zawiodłem i błyskawicznie naniosłem poprawki ;) Dziękuję za pracę nad moim tekstem, wszystkie uwagi i wypisane błędy. Jedno zastrzeżenie:

Sam mam włosy sięgające karku i owszem, da się z nich zapleść warkocz :P

To jeszcze zdefiniujcie kark: tył szyi czy góra pleców?

Babska logika rządzi!

Heh, raczej to drugie. W moim przypadku przynajmniej chodzi o tą wystającą kość na końcu kręgosłupa, ale nawet jakby miała być wersja szyjna, to i tak da się zapleść :P

Jeśli wersja szyjna, to na upartego sięgnie tam centymetrowy jeżyk. A warkocze z czegoś takiego…

Babska logika rządzi!

Według mnie tył szyi. Z włosów tej długości można spleść co najwyżej warkoczyk, ale chyba nie warkocz.

Realucu, chwali Ci się, że nie zawiodłeś i spisałeś się dzielnie i szybko.

Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Finkla, właśnie się zorientowałem, dlaczego mam całkiem inny obraz niż Twój. Mam wygolony tył oraz boki głowy, więc z włosów rosnących na jej górze, sięgających do szyi mogę zrobić wiele. Hehe, oddaję rację, patrzyłem przez pryzmat swojej fryzury :P 

A, jeśli Ci o osełedec chodziło, to insza inszość. ;-)

Babska logika rządzi!

A ja już sobie wyobraziłam kogoś z żyrafią szyją, albo co najmniej łabędzią… ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

trapił bym ← trapiłbym 

 

Arkan(+,) śmiejąc się(+,) dodaje

 

Zapomnij(+,) braciszku

 

zwierzynę, zwaną kobietami.

 

Radgyr strasznie miałko filozofuje, gdy przysiada się do kaleki.

 

Czarobłazen wchodzi  na pobliski stół i podskakuje(+,) podciągając kolana do klatki piersiowej. ← dwie spacje się wkradły

 

Co prawda nie cieszę się z tego, co usłyszałem, gdyż wszelkie nadzieje zawsze traktuję z ogromnym dystansem, to czuję się lepiej. ← coś tu jest nie tak

 

Przez niektórych pożądanego(+,) a przez innych

 

Radgyr chodzi po sali(+,) mierząc nas wzrokiem.

 

Podchodzi do mnie(+,) szczerząc żółte zęby.

 

– Przyszedłem po siodło, nie po słowa. – odpowiedziałem zawiedziony.

 

Było więcej przecinkowych wpadek, ale nie chciało mi się ich łuskać, zwłaszcza że mam popsuty pad i kopiowanie to tortura. Opowiadanie oryginalne, ponownie opowiedziałeś coś ciekawego. Zakończenie jednak kompletnie do mnie nie przemawia. To bezsensowny heroizm, moim zdaniem, w dodatku pozbawił się możliwości posiadania potomków, co sugeruje scena pierwsza. To według mnie nie jest decyzja mądrej głowy, tylko zacietrzewionego w gniewie chłopaczka, który chce wszystkim utrzeć nosa. No i co on zaoferuje królowej, jak mu ją znajdą? Dzieci nie, seks nie, czyli będzie miłość uprawiała z kimś innym, najprędzej z którymś z braci, żeby geny się zgadzały. Decyzja rady o uczynieniu kaleki niemogącej płodzić królem jest absurdalna. Ale poza tym wrażeniem satysfakcjonująca i wciągająca lektura.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

 Emocjonalne opowiadanie. Dałam się wciągnąć w historię bohatera, która została bardzo wiarygodnie nakreślona :)

Żal i gorycz nie przysłoniły bohaterowi świata. Potrafił obiektywnie oceniać otaczającą go rzeczywistość, bez cynizmu albo nadmiernego heroizmu. Negatywne nastawienie do ojca i braci, za wszystkie docinki, czyniło z niego postać z krwi i kości, a nie sztampowego idealistę bez skazy. Inne postacie również przekonywujące :)

Początek zdecydowanie lepszy, taki smutny i realistyczny. Nagła śmierć ojca nie wyglądała najlepiej, ale spokojnie dało się ją przełknąć. Jednak końcówka mnie rozczarowała. Z jednej strony fakt, mamy przesłanie, całkiem ważne i istotne, ale z drugiej… Ciężko się pogodzić z decyzją Myrana :(

Widzę, że strony zwolenników jak i przeciwników zakończenia zaczynają być zbliżone, heh. Ale w pewien sposób mnie to raduję, kontrowersje są potrzebne :) 

lenah, bardzo się cieszę, że wciągnęłaś się w lekturę i że było emocjonalnie. O to mi właśnie chodziło.

 c21h23no5.enazet, wiesz, że wcześniej nawet nie pomyślałem o tak istotnej sprawie jak spłodzenie potomka? Bo Myran przeżyje jakoś bez seksu, bo w końcu nawet nie wie co traci, ale faktycznie brak potomka jest trochę kłopotliwy… No ale, jak napisała lenah, miało być ważne i istotne przesłanie, więc trochę przekolorwać musiałem… a tak jeszcze odnośnie decyzji rady… Zważ na fakt, że są to starcy, którzy już raczej nie dożyją przyszłego króla, a to co się dla nich liczy to korzyści za ich życia, a nie dobro królestwa kiedyś tam ;)

No jak to, panu na R (skomplikowane imię wymyśliłeś :P) zależy, by nastał mądry król, tak? I nie myśli w ogóle o przyszłości królestwa, o następnych królach? Nie kupuję tego. Ale rozumiem, dlaczego tak zakończyłeś opowiadanie i o jakie przesłanie ci chodziło. Tak przyczepiłam się do praktycznej strony “co by było dalej” ;) Samo przesłanie jest fajne, chociaż twoja uwaga, że Myran przeżyje bez seksu, bo go nie zna, też mnie nie kupuje… Pamiętam swą jakże odległą młodość ( ;) ) i zarówno chłopców, jak i dziewczynki bardzo zajmowała sprawa inicjacji, a nikt jeszcze tego nie robił. Myślisz, że kaleka będzie odporny na naturę? Spójrz na ludzi (nie określajmy grupy, żeby nikt się nie przyczepił), którym zakazuje się małżeństw – konkubiny, dzieci, pedofilia… Jak to musi być u chłopaka, który nawet nie może sam sobie ulżyć? To jak podgotowujący się granat bez zawleczki… “Tam” nic nie czuje, okej, ale głowę ma sprawną, nawet, podobno, nad wyraz. No ale pewnie znowu się czepiam :P

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Hmm, a ja tak sobie myślę, że pan R najpierw ogłosił poparcie Rady dla pana M a dopiero później dowiedział się, że popierany kandydat jednak nie zamierza się leczyć ;) Gdyby Rada wycofała swoje poparcie i królem zostałby któryś z braci, to wątpię, aby był dla staruszków łaskawy :P Ja bym się raczej zastanawiała czy pozostanie kaleką nie naraża króla na rychłą śmierć. Choć tu w grę wchodzi sposób w jaki zginął stary król. Skoro pan R mógł się go bez problemu pozbyć to może M nie obawiał się w związku z tym braci? Co do braku potomka, też mi to przyszło do głowy.

A z tym seksem to trochę nie jest tak, że jeśli M był całkowicie sparaliżowany to mógł się mu popęd seksualny nie wykształcić z braku testosteronu? Kurczę, trzeba by jakiegoś “hormonologa” zapytać :)

It's ok not to.

Zawsze władcy zostaje sublimacja, pełne oddanie się krajowi, te rzeczy… A co do ciągłości dynastii… Może dałoby się adoptować jakiegoś bystrego bratanka?

Babska logika rządzi!

Mamy lekarza :P Tak, rychła śmierć też mi przyszła na myśl. Kończę czepianie się, bo lubię pomysły szanownego autora, a jak je kończy – jego sprawa.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

dogsdumpling, mówisz moimi ustami, a raczej piszesz moją ręką, właśnie o to chodziło odnośnie Rady, pan R był zaskoczony decyzją pana M :D A z tym seksem to rzeczywiście trudno stwierdzić, bo nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie nawet takiej sytuacji, a co dopiero wiedzieć co się wówczas odczuwa. Ale nawet, gdyby pan M czuł wcześniej jakiś popęd, że tak powiem w głowie, bo gdzie indziej nie mógł, to po tej sytuacji z pierwszej sceny mógł mieć uraz na długo. Lub na zawsze. Ach, lubię takie spekulacje i teorie do tekstu ;) 

He he, odkryłam, co autor miał na myśli :P

It's ok not to.

Historia mnie wciągła a zakończenie rozczarowało ale tylko dlatego, że przyszło tak szybko.

Jako, żem góral niskopienny podsumuję krótko:

Piknie Waść smarujesz!

 

Bohater bardzo prawdziwy, krwisty. Wszystko opisane/napisane, tak że tekst wciąga, choć wiele akcji nie ma. Końcówka, trochę łopatologiczna, ale w z przesłaniem. Z drugiej strony dziwi mnie zachowanie narratora – mógł się przecież rozmówić bezpośrednio tym druidem, udać, że mu nie pomógł, a tak prawdopodobnie główny bohater tylko kolejnego wroga sobie przysporzył.

F.S

Jej młodzieńcze piersi o barwie świeżego mchu

Mnie mech się jednoznacznie kojarzy z kolorem zielonym, więc w zestawieniu z piersiami (każdymi, nie tylko młodzieńczymi) nie brzmi zachęcająco. Już w porządku, dotarłam do trzeciego akapitu ;)

 

Uśmiecha się ponuro pod nosem

Domyślam się, że nie taki był Twój zamysł, ale to zdanie nasunęło mi pytanie, czy można uśmiechnąć się nad nosem.

 

Ciekawe opowiadanie, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

FoloinStephanus, możliwości zakończenia było wiele, ale jeśli czytałeś komentarze wyżej, to wiesz, że każdemu dogodzić się nie da. A porozumienie z druidem burzyło by nieco koncepcję tej, jak ją nazwałeś, łopatologicznej końcówki z przesłaniem ;)

Anet, Hmm… myślę, że nie jest możliwym uśmiechnąć się nad nosem. A nie, czekaj. Jednak się da:

 

:P:P

To Twoje opowiadanie, a mnie mimo wszystko się podobało – żeby ne było.

F.S

Uśmiecha się chyba pod wąsem. Pod nosem można burczeć, ewentualnie przemknąć strażnikowi. ;-)

Babska logika rządzi!

Nie kupuję zakończenia. Skoro Myran nie potrafi wyobrazić sobie siebie w pełni sprawnego, a jednocześnie nadal zainteresowanego samokształceniem, to znaczy że jego zdolności intelektualne są mocno przesadzone. Poza tym Radzie przydałby się pewnie władca bardziej samodzielny, potrafiący np. stanąć na czele wojska albo spłodzić potomka. Czy główny bohater o tym nie pomyślał?

 

PS W trakcie pisania zajrzałem do komentarzy powyżej i spostrzegłem, że te sprawy były już omawiane. :D

Myślę, że Rada poradzi sobie z dowodzeniem wojskiem (tym bardziej, że będą strali się żyć pokojowo) a potomek? Ma dwóch braci.

Bardzo mi się podobało. Napisane barwnie i z przesłaniem. Może tylko geograficzne nazwy zbyt oczywiste i obaj bracia trochę przejaskrawieni. Jeden z nich mógłby być bardziej ludzki.

Definitywnie my cup of tea:)

Nowa Fantastyka