- Opowiadanie: mbkubacki - Patrol

Patrol

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Patrol

 

 

Mógł wreszcie odpiąć się od fotela i odwrócić od sterów. Silnik zamilkł. Wskazania przyrządów potwierdziły, że ich patrolowiec typu S–17 Viking, we Flocie zwany pieszczotliwie Sroką, znalazł się na właściwej trajektorii. Planeta swobodna PRP82 majaczyła na ekranach w lewym, dolnym narożniku ekranu. Minimalnie tylko jaśniejsza od otaczającej ją kosmicznej pustki, jak martwy kamień wyznaczała granicę ludzkiego posiadania w tej części wszechświata.

 Rodriguez wciąż gadał, gadał bez przerwy od chwili startu i wszystko wskazywało na to, że nie zamknie gęby aż do końca misji. Czekały go dwa dni w ciasnej przestrzeni statku z tym prymitywem. Kris, cholera, po co ci była ta bijatyka w kantynie i dwa tygodnie w puszce?

– …no więc widzę, że idzie mi karta, chcę podbijać, a tu mi wyświetla, że „brak wystarczających funduszy na koncie”. Carajo! Forsa z agencji miała wejść dwa dni temu. Lecę zaraz do wideofonu, dzwonię do cipy i mówię jej: „Słuchaj, kochanie, bądź taka dobra i sprawdź czy dostałaś już swoją działkę, bo u mnie nadal na koncie echo”, a ta głupia puta wiesz co mi mówi?

– Nie wiem.

­­­– Że zmieniła zdanie i że zatrzymała dziecko. Myślałem że mnie pokręci na miejscu, mówię jej, puta, odwaliło ci? Chcesz sama wychowywać dziecko, zamiast jak normalni ludzie oddać je do specjalistycznej placówki, gdzie się nim zajmą jak trzeba i ukształtują na porządnego obywatela, przed którym przyszłość stoi tym, no, świetlanym otworem? Chcesz mieć małego, wrzeszczącego zasrańca w domu, jak jacyś głupi Polacy?

Rodriguez błysnął złotym zębem w uśmiechu, oczekując reakcji. Nie doczekał się.

– Wiesz co jest najlepsze? Ona mi mówi, że mam się nie martwić, że sama wykupi licencję rodzicielską! Ha, ha! Jakbym, carajo, o niczym innym nie myślał!

Czoło Latynosa przecięła gruba bruzda, jakby nagle musiał obliczyć w głowie dane do następnego manewru na orbicie.

– Co jest z tobą, Loco? Nie bawi cię to?

– Jestem z pochodzenia Polakiem. Będziesz miał z tym problem?

– Myślałem, puta, że ta ksywa to tak dla jaj. Polaco Loco, bo jesteś walnięty jak… I nazwisko też masz takie niepolskie. Wybacz, tio, nie miałem nic złego na myśli. To co robisz we Flocie w takim razie?

– Walczę, cholera, za naszą i waszą wolność.

Que?

– Nieważne. Przygotuj coś do żarcia. Mam tu jeszcze jedną rzecz do sprawdzenia na komputerze.

Oliwkowe dłonie znalazły uchwyt na ścianie, strzelec-mechanik podciągnął się i popłynął w stronę przedziału mieszkalnego.

Miał wreszcie kilka minut sam na sam ze statkiem. Panel boczny, nachylony pod kątem czterdziestu pięciu stopni i pomalowany w wojskowy odcień szarości, podzielony był na segmenty. Umieszczony w nim podwójny moduł nawigacyjny znajdował się wysoko nad głową. Wyjęcie go było stosunkowo proste, wystarczyło odciągnąć aluminiowe zaczepy i kostka wielkości pudełka na buty wysunęła się bez większego oporu. Zapłonęła pomarańczowa kontrolka na umieszczonym obok module zapasowym, który automatycznie przejął pracę.

Potem było trudniej. Główki wkrętów na tylnej ściance urządzenia pozbawione były nacięć. Wyjął z kieszeni przemycone na pokład miniaturowe narzędzie i dwoma wprawnymi ruchami złożył je w kombinerki. Zaklął kilka razy, gdy szczęki ześlizgnęły się po gładkim metalu, ale w końcu udało mu się złapać uchwyt. Po chwili obudowa była otwarta. Pomiędzy płytkami podzespołów znajdował się tylko jeden wyłącznik. Zresetował urządzenie i poczekał, aż zabłyśnie z powrotem zielona dioda.

Otwierał właśnie drugi moduł, by powtórzyć operację, gdy w luku rozległ się głos Rodrigueza.

– Loco, w tym nie wolno grzebać! Puta, chcesz nas zabić?

– Spokojnie, przyjacielu. Te klocki są proste w obsłudze jak zabawki dla dzieci.

– Przeczytaj pieprzony regulamin, Loco!

– Słuchaj, Rodriguez. Miałem powody przypuszczać, że obydwa moduły są nie w pełni sprawne. W warunkach lotu patrolowego, bez dostępu do części zapasowych, zdecydowałem się na samodzielną naprawę w ramach standardowej procedury.

– Standardowa to ona może była na tych twoich kopalnianych gratach, tu jest armia!

– Nie pękaj. Zobacz!

Drugi moduł wrócił na swoje miejsce. Urządzenia pomrugały kontrolkami, po czym w kabinie odezwał się cichy sygnał, oznaczający korektę kursu. Wskoczyli na fotele i przypięli się pasami.

Odezwały się silniki kierunkowe, brzmiało to tak, jakby ktoś z zewnątrz próbował zapukać do skorupy statku. Po nich zaryczał krótko silnik główny. PRP82 poruszyła się w ekranach, podnosząc się nieco wyżej i obracając.

– Loco?

– Co?

– Wychowali cię biologiczni rodzice?

– Tak.

– Ojciec mocno cię bił po głowie?

– Och, zamknij się, Rodriguez i przynieś to żarcie.

Kolorowe kulki granulatów, wymieszane w proporcjach wskazanych przez ich osobiste profile medyczne, połączone były pastą smakową w kleistą zawiesinę. Zazwyczaj było to nawet jadalne, tym razem jedynym wyczuwalnym smakiem był piekący, kwaskowaty sos tabasco.

Krople potu wystąpiły mu na czoło, zakaszlał, biorąc kolejną porcję z plastikowej tuby.

– Zostawiłem otwarty dozownik przy mikserze, nie wiedziałem, carajo, że planujesz manewr.

Pokiwał głową na znak, że mu to nie przeszkadza. Strzelec jadł swoją porcję z apetytem, ognista, syntetyczna papryka nie robiła na nim większego wrażenia. Skończył i oblizał się ze smakiem.

– Hej, Loco, a ci twoi rodzice, powiedz, byli uzależnieni?

– Co? Od czego?

– Jak to od czego? Od osobistych urządzeń komunikacyjnych. Setki milionów ludzi były od tego uzależnione. Matki głodziły swoje dzieci na śmierć, ojcowie zostawiali je bez opieki w samochodach. Ludzie nie rozmawiali ze sobą całymi tygodniami, cierpiały te, puta, więzy międzyludzkie. Widziałem o tym program. Cieszę się, że rząd tego w końcu zabronił. Każdy, kto potrzebuje, ma dostęp do publicznego wideofonu, do rozrywki i informacji w TV w odpowiednich dawkach.

– Moi rodzice czytali książki.

Puta madre! To samo gówno, tylko do tego wszystkiego zawiera bakterie i szkodliwe grzyby! Może to od tego cię tak pogięło?

Skrył twarz w dłoniach. Rodriguez dalej rozwodził się nad zaletami wychowania w państwowym ośrodku, ale przestał go słuchać. Podniósł wzrok i skupił się na ekranie.

Planeta PRP82 rosła, widział już delikatną poświatę gęstej atmosfery, a w niej majaczące szczyty górskie i ślady aktywności geologicznej. Masyw, który w poprzednich misjach ledwie zaznaczał się na krawędzi ekranu, odsłaniał się teraz w całej okazałości. A więc wreszcie znaleźli się na deklarowanej trasie patrolowej, wszystkie poprzednie szły po zmienionej orbicie. Znów pożałował, że nie ma z nim Krisa. To on pierwszy zwrócił na to uwagę.

Pomyślał, że chciałby mieć teraz aparat fotograficzny, taki, jaki miał kiedyś ojciec. Nie zdecydował się użyć rejestratora pokładowego. Uznał, że lepiej nie zostawiać zbyt wiele śladów, zanim nie dowie się, o co w tym wszystkim chodzi.

***

– Tu patrol graniczny SFP–77 do transportowca idącego kursem 012091, włączcie transponder, powtarzam, włączcie transponder! Zidentyfikujcie się!

Radio milczało, ekran komunikatora był pusty.

– Rodriguez, na stanowisko bojowe! Systemy obronne w stan gotowości, przygotuj się do salwy ostrzegawczej, a potem, jeśli zajdzie potrzeba, przyładuj im w napęd! Możliwe, że będziemy musieli do nich podejść.

– Rozkaz!

Latynos wykonał polecenie błyskawicznie, na głównym ekranie wyświetliły się kontrolki przeciwrakiet, baterii defensywnej krótkiego zasięgu, a zaraz po nich celownik torped.

– To nasi czy Skorupiaki?

– System rozpoznaje ich jako transporter naszej Floty, ale poza tym nie wiemy nic. Bądź gotowy. Jeśli chociaż pierdną w naszą stronę, ładuj od razu w śródokręcie.

Popatrzył na zegarek. Trzydzieści sekund, które sobie wyznaczył, właśnie się kończyło.

– Ostatnie ostrzeżenie!

Komunikator zamrugał, więc błyskawicznie potwierdził przyjęcie transmisji. Na ekranie pojawiła się postać w kombinezonie i zamkniętym hełmie. Unosiła w pokojowym geście prawą dłoń, osłoniętą rękawicą. Na naramiennikach widoczne były pojedyncze gwiazdki generała brygady.

Spokojnie, poruczniku, mieliśmy tu mały problem. Opuśćcie lufy, pogadajmy jak ludzie.

 Głos mężczyzny był spokojny i pewny siebie.

– To raczej niemożliwe tak długo, jak długo nie wiem, z kim mamy do czynienia.

Rzekomy generał na ekranie pokiwał głową, odwrócił dłoń w geście bezradności, bardziej do kogoś kto znajdował się poza kadrem niż do kamery.

Słusznie, poruczniku, ostrożność przede wszystkim. Nie mogę wam niestety zdradzić, kim jestem. Co powiecie, jeśli zamiast tego wyjaśnię, skąd się tu wzięliśmy?

Popatrzył na ekran, wyświetlający czas do osiągnięcia optymalnego punktu przejęcia.

– Ma pan dokładnie siedem minut. Lepiej, żeby to była dobra historia.

Całe zamieszanie, poruczniku, przez POP, który jest obsługiwany w waszej bazie. To rupieć pierwszej generacji, już od dawna zabiegam w Dowództwie, żeby wymienić go na coś nowszego. Nie chcą się zgodzić ze względu na koszty, chociaż ja przekonuję, że dziesięć osób wyspecjalizowanej obsługi i dodatkowe zasilanie w perspektywie czasu kosztuje nas dużo drożej. A i to nie licząc setek tysięcy kilometrów, które każdy idący do was transport musi nadrabiać ze względu na absurdalny margines bezpieczeństwa. Można by te środki przeznaczyć na poprawę warunków służby dla naszych dzielnych pograniczników, czyż nie?

Zbył tę uwagę milczeniem.

– Ehem, co do nas, mieliśmy się dostać niepostrzeżenie do bazy po ustalonej trasie. Ale ten POP jest na tyle niedokładny, że wyszliśmy z podprzestrzeni o kilka dni lotu od celu. Nie miałem pewności gdzie jesteśmy i czy to jeszcze nasze terytorium, mogliśmy równie dobrze nadziać się na patrol tamtych. Ze względu na tajny charakter misji, musiałem wyłączyć transponder. Jesteśmy od trzech dni w gotowości bojowej, wleczemy się transporterem przez pogranicze, w każdej chwili ktoś nas może odstrzelić jak kaczkę, stąd kombinezony.

Moja propozycja jest taka, poruczniku. Zapisuję sobie wasze nazwisko, przedstawię was do odznaczenia gdy tylko wyląduję. Wy tymczasem zawrócicie do bazy, udacie się do dowódcy i nadacie w naszym imieniu łączem bezpośrednim do Ziemi następujący komunikat: „Astra inclinant, sed non obligant”. To bardzo ważne, zapamiętacie?

Linie ich kursów na ekranie zbliżały się do zakreślonego punktu. Podjął już decyzję, sięgnął po hełm i pas z bronią.

– Podchodzimy do was. Przygotujcie śluzę, będę wchodził na pokład.

Cholera jasna! – głos generała pierwszy raz zdradził zdenerwowanie. – Dobrze, skoro musicie, poruczniku.

Zatwierdził manewr podejścia, odezwały się silniki, patrolowiec wszedł w ciasny skręt. Zasyczały inteligentne pianki w fotelu, absorbując potężne przeciążenie.

Statki wyrównały kurs, patrolowiec zbliżał się szybko do kilkukrotnie większego statku transportowego.

– Hej, Rodriquez! – krzyknął i rzucił w jego stronę miniaturową, górniczą krótkofalówkę. – Podejrzewam, że gdy tylko wejdę na ich pokład, zamkną mi łącze i zaduszą nasz interkom. Gdyby coś było nie tak, odezwę się przez to. Nie spodziewają się transmisji na cywilnej częstotliwości.

Na widok nieregulaminowego środka komunikacji twarz Rodrigueza pobladła, jakby w myślach stawał już przed plutonem egzekucyjnym. Otrząsnął się jednak i kiwnął głową.

– Nie wpakuj nas w jakieś gówno, carajo.

– Nie pękaj, Rodriquez, wykonujemy tylko nasze zadanie. Trochę sumienniej, niż się tego po nas spodziewali, ale to przecież żadna zbrodnia – mrugnął do strzelca, dopinając kombinezon próżniowy.

***

Śluza powietrzna otwarła się z sykiem. Na widok wycelowanego w siebie pistoletu generał, wciąż z opuszczoną osłoną hełmu, podniósł ręce i roześmiał się głośno.

Jego współpasażer, w cywilnym kombinezonie i również z osłoniętą głową, rozsiadał się w lekceważącej pozie na fotelu drugiego pilota. Tylko dwie grupy pozwalały sobie na tak jawne okazywanie pogardy wojskowym: politycy i naukowcy. Żaden szanujący się polityk nie zapuściłby się jednak na tak odległe kosmiczne zadupie jednostką mniejszą od korwety.

– Rozumiem, że moja historia pana nie przekonała, poruczniku?

– Mam z nią jeden, zasadniczy problem. Kurs, którym idziecie, rozmija się z orbitą bazy o tak szeroki margines, że mogłaby przezeń przejść cała Flota Gwiezdna.

– Ha, ha, słuszne spostrzeżenie. Podoba mi się wasza sumienność. Rzecz to godna nagrody i nagroda, możecie mi wierzyć, was nie minie. Co powiecie na dwutygodniowe wakacje w oficerskim ośrodku na DA–3? Pogoda jak w Kaliforni, plaża, klub rewiowy, śliczne dziewczęta, przyjemna, niewielka grawitacja, fale w oceanie lepsze niż na Ziemi, jeśli serfujecie, a widzę po waszej sylwetce, że chyba tak, to będzie dla was raj. Dla was i dla waszego kumpla. Nadprogramowo, ma się rozumieć, bez naruszania zakontraktowanych dni wolnych.

Podszedł do stanowiska pilota nie słuchając zamaskowanego generała, który za jego plecami kontynuował barwny opis atrakcji czekających na zmęczonych oficerów.

– A więc wakacje nie dla was, co? Wierzycie w misję, w służbę? Słuchajcie, poruczniku, a co powiecie na awans? A może przeniesienie na jakiś ciekawszy odcinek? Nie nudzi was ta monotonia, pogranicze, na którym nic się nie dzieje?

– Ależ dzieje się, przecież – powiedział, wklepując lewą ręką nowe koordynaty. Prawą, za pomocą odbezpieczonego pistoletu, trzymał tamtych dwóch na dystans.

– Do cholery, możecie mi powiedzieć, co tam robicie?

– Wprowadziłem poprawkę do waszego kursu. Na wszelki wypadek zabezpieczyłem ją hasłem. Rada na przyszłość, w podobnych sytuacjach należy najpierw wyjąć i schować klucz pierwszego pilota. Widzę, że nieczęsto sam pan lata. Manewr rozpocznie się samoczynnie za dziesięć minut, w pobliżu bazy przejmie was automat, więc możecie odpocząć. Radzę tylko przed podejściem włączyć ten transponder, bo chłopaki w baterii obrony nudzą się strasznie i rozwalają wszystko, czego nie są w stanie szybko rozpoznać.

– Niech was szlag! Widzę, że muszę wprowadzić was w szczegóły misji, chociaż ostrzegam, że będzie to miało poważne konsekwencje. Proszę za mną, poruczniku, przejdźmy do ładowni. Być może od tego powinniśmy byli zacząć.

Delikatny szum w słuchawkach hełmu umilkł zupełnie. A więc, tak jak się spodziewał, drugi z mężczyzn odciął komunikację. Popatrzył na luk śluzy. Mógł teraz po prostu wyjść, wrócić na pokład swojego patrolowca. Ale przepuścić taką okazję?

Generał zamachał do niego ręką z końca ciemnego korytarza. Przegrody w ścianach pokryte były płachtami zielonego brezentu, pozapinanymi na parciane taśmy. Dłoń w rękawicy wprowadzała już kod, drzwi ładowni otwarły się z cichym warkotem elektrycznego silnika.

Ładownia była niemal pusta, jedynie na odległym końcu znajdowało się kilka dużych, obłych obiektów. Pokrywało je pismo Skorupiaków, przypominające ślady korników na pniach starych drzew. Odepchnął się lekko od progu i popłynął w stronę tajemniczego ładunku.

Usłyszał za sobą warkot i zaraz potem odgłos zamka, zaciskającego hermetyczne drzwi.

Rozległ się elektryczny trzask i z głośnika w ścianie dobiegł go zniekształcony śmiech.

Ha ha ha, pocwaniakowałeś, synku, narozrabiałeś trochę, ale przyszła na ciebie kryska. Podaj mi natychmiast to hasło, to trafisz do aresztu głodny, ale ciepły i zdrowy. Jeśli nie, to jak mi Bóg miły, zaraz cię przewietrzę w tej ładowni. Do kostnicy wjedziesz zamrożony na sopel.

– Gadaj zdrów – zamruczał do siebie, zdejmując ze ściany żelazny łom.

Obłe skrzynie miały po bokach coś w rodzaju zamków, ale były one przystosowane do kończyn Skorupiaków. Czuł wielką ochotę, by spróbować znaleźć zasadę ich działania, ale nie miał na to czasu. Wsunął pod wieko krawędź narzędzia i lekko nacisnął.

Skrzynie wykonane były z organicznego materiału, przypominającego masę papierową przerośniętą warstwą porcelany. Zapięcia poddały się bez większego oporu.

Cholera, myślisz, że żartuję?

Rozległ się krótki dzwonek alarmowy, po którym jedna ze śluz uchyliła się na centymetr. Powietrze zaczęło z sykiem wylatywać w kosmiczną próżnię.

Takiś twardziel? Tylko pamiętaj, wyprostuj się zanim się udusisz, bo jak zamarzniesz, trzeba będzie łamać ręce i nogi, żeby cię wsadzić do skrzyni!

Dopiął kołnierz skafandra. Wyjął z kieszeni radio.

– Rodriguez, Rodriguez, słyszysz mnie? Hej, Rodriquez, carajo!

Jestem. – odparł bez przekonania strzelec.

 – Mam do ciebie małą prośbę. Przyładuj z działka w poszycie ładowni. Musisz zrobić dziurę, przez którą będę mógł się wydostać. Jestem w dolnej części. Postaraj się nie uszkodzić przedziału pasażerskiego.

Chryste, Loco! W co ty mnie pakujesz?

– Zaufaj mi, Rodriguez. To źli ludzie są.

Piraci?

– Może i piraci. Strzelaj, kiedy będziesz gotów.

Dopiął hełm i skulił się w kącie za skrzyniami. Ciśnienie w ładowni było już znikome, głuchy odgłos trafienia dotarł do niego poprzez wibrację kadłuba. Resztki powietrza uleciały w przestrzeń.

Przez poszarpany otwór widział czerń kosmosu. Musiał się mocno wychylić, żeby zobaczyć garbatą sylwetkę Sroki. Przyłożył radio bezpośrednio do hełmu. Dobry, górniczy sprzęt, przystosowany do pracy w próżni.

– Dobra robota, Rodriguez! Teraz spróbuję przeskoczyć do bocznej śluzy, otwórz ją jeśli mi się uda. Jeśli nie, będziesz musiał mnie zgarnąć wysięgnikiem. Dasz radę?

Que? – zapytał tamten trzęsącym się głosem.

– Rodriguez, jeszcze jedno. Mam zapas tlenu na jakieś trzy minuty. Tak że bez wielkiej presji, ale postaraj się mnie złapać za pierwszym razem.

Hijo de puta!

Podczas zakładania ładunków wybuchowych na planetoidach wykonywał dużo dalsze skoki, ale bawiło go drażnienie Latynosa. Zaczynał go lubić.

Ostrożnie, żeby nie rozedrzeć skafandra, odbił się od rozprutego kadłuba i poleciał w stronę Sroki. PRP82 wisiała teraz dokładnie nad jego głową, widział majaczące w chmurach szczyty masywu górskiego. Wreszcie zobaczył przed sobą kadłub, niemal dokładnie to miejsce, w które celował. Zamortyzował z wprawą i przywarł do uchwytów.

– Jestem przy włazie, otwieraj!

Rodriguez był blady i tak roztrzęsiony, jakby to on sam wykonał skok przez nicość.

Hijo de puta! Zobacz, w co mnie władowałeś!

Na ekranie telekomu widniała postać generała. Podniósł wreszcie osłonę hełmu. Jego twarz była mu doskonale znana.

– Wiesz, kto to jest, carajo?

– Szef naszego szefa. No i co z tego?

Generał wyciągnął rękę w stronę kamery.

Macie ostatnią szansę! Trzydzieści siedem sekund żeby zdjąć to cholerne hasło!

– Moment, panie generale! Cieszę się, że wreszcie mogę pana tak nazwać. Poddusił mnie pan w tej ładowni, aż mnie przyćmiło. Już sobie przypominam to hasło. „Zżuj gżegżółkę”. Bez spacji.

Że jak? Żarty sobie robisz?! Po jakiemu to?!

– W żadnym wypadku, generale. To po polsku. Powtórzę wolniej: „Zżuj gżegżółkę”.

Dź, gź, bź, dźbź… Aaaa! Niech cię diabli wezmą, pójdziesz pod sąd, przysięgam!

Silniki kierunkowe transportowca zaczęły kasłać, statek przechylił się i obrócił wokół własnej osi. W głośnikach rozległ się ryk silnika głównego.

Wezwę transporter z tysiącem marines, zafunduję im trzydaniowy obiad z deserem i upewnię się, żeby przynajmniej jedno z dań było w sosie słodkokwaśnym, a potem zarządzę ćwiczenia manewrów ewazyjnych na podświetlnej! A jak się wszyscy porzygają, to wy dwaj będziecie czyścić pokład, rozumiecie? Do ostatniego smutnego dnia służby macie przeje…

Zakończył transmisję niedbałym pacnięciem w ekran. Rodriguez tymczasem wyglądał jak żołnierz w stanie szoku artyleryjskiego. Oczy miał rozszerzone w przerażeniu, usta otwarte i drżące, a jego twarz była zupełnie szara i pokryta śliskim potem.

Hijo de puta, estúpido, estúpido!

– Rejestrowałem całą akcję na wideo, przyjacielu, postąpiliśmy zgodnie z regulaminem. W gruncie rzeczy mogliśmy ich nawet zestrzelić, aż do ostatniej chwili nie mieliśmy pojęcia, z kim rozmawiamy. Podałem mu hasło natychmiast, gdy pokazał twarz, a że nie umiał go wpisać, to nie moja wina.

– Potrzebuję tej roboty, carajo! Ja… ja… ja dziecko małe mam!

Zaśmiał się tak, że aż go zakłuło w boku, choć być może kłuło go od wstrzymywania oddechu chwilę wcześniej. Śmiał się, aż Rodriguez pojaśniał nieco i przestał przeklinać.

– I co teraz?

– Nic, pójdziemy dalej tym kursem. Mamy jeszcze półtora dnia, zobaczymy, dokąd wybierał się pan generał. Miej oczy otwarte, coś mi mówi, że dziewczyna, którą miał spotkać, ma czułki i żuwaczki.

Strzelec myślał intensywnie, bruzdy na jego czole zaczęły przypominać powierzchnię dna morskiego.

– A nie przyszło ci do głowy, carajo, że on mówił prawdę? Zagubili się w przestrzeni, wiesz jaki to wstyd dla takiej szychy? Chcieli się dostać po cichu do bazy i udać, że wszystko w porządku, a ty go upokorzyłeś tak, że nawet kuchty będą się z niego śmiać po korytarzach.

– Myślę, że jest inaczej – powiedział i wyjął z kieszeni jeden z obiektów, które znalazł w skrzyni.

Była to tabliczka, nieco większa od dłoni, mająca formę połączonych, półprzezroczystych bąbli z twardego, sprężystego materiału. Wewnątrz znajdował się gęsty żel, jego kolory różniły się w poszczególnych komórkach.

– Co to za diabelstwo?

– To technologia Skorupiaków, zobacz tu w narożniku, tak wygląda ich pismo. Generał miał tego na pokładzie kilka skrzyń. Co ciekawe, lecieli z Ziemi, a więc najpierw to coś dostali lub zdobyli, zabrali do nas, a teraz oddawali z powrotem. Co to jest? I co mieli dostać w zamian?

Rodriguez potarł czoło dłonią.

– Słuchaj, Loco, zmień trochę kurs. Cokolwiek tam na nas czeka, nie pakujmy się w to na wprost.

– Słuszna uwaga. Spróbujemy przejść pod Pierścieniem, dokładnie po przeciwnej stronie niż kierował się generał. Łebski z ciebie gość, Rodriguez!

Strzelec chyba nieczęsto słyszał pochwały na cześć swojego intelektu, bo aż pokraśniał z zadowolenia.

– Jak myślisz, Polaco, czego możemy się spodziewać?

– Jeśli miało tam dojść do jakiejś wymiany, to będzie pewnie jeden transportowiec o ładowności zbliżonej do tego, który odesłaliśmy do bazy. W zależności od wartości ładunku, może być osłona, jeden lub dwa myśliwce. Nie ryzykowaliby większej formacji tuż pod naszym nosem.

– W porządku, Loco, idę powybierać presety do działek, mamy w bazie danych aktualne wzorce ich ataków.

Kiwnął głową. Jeśli o to chodziło, miał do Latynosa pełne zaufanie. Rodriguez, spłodzony na zamówienie Floty z odpowiednio dobranych rodziców, uczył się strzelać w symulatorach zanim wypowiedział swoje pierwsze słowo. Które, jak mówiła legenda, brzmiało: „przeładuj”. Jego czas reakcji na bodźce wzrokowe zbliżony był do teoretycznie najkrótszej drogi przez układ nerwowy. Wspomagany algorytmami inteligentnych systemów uzbrojenia potrafił jednocześnie bronić własnego statku przed kolejnymi salwami i zadawać śmiertelnie precyzyjne ciosy wrogowi, przy minimalnym zużyciu amunicji i rakiet. Bezbłędnie, na wszystkich ćwiczeniach i ostrych strzelaniach, jakie odbywały się w bazie.

Pomagało mu też to, że nie obciążał się zbędnymi przemyśleniami i był prawie zupełnie pozbawiony wyobraźni, a bał się tylko dwóch rzeczy, regulaminu i przełożonych. I to ostatnie stanowiło teraz problemem.

– Rodriguez, wypij pół miarki koktajlu. I przestań już myśleć o generale, biorę to w całości na siebie. To ja dowodzę tym patrolem.

Widział go na ekranie wewnętrznego systemu komunikacji. Strzelec posłusznie sięgnął do zasobnika, wyjął białą, plastikową buteleczkę i pociągnął z niej długi łyk. Po chwili z jego ruchów zniknęła wszelka nerwowość, a wzrok nabrał ostrości.

– Zdrzemnij się, Loco, dam ci znać, jak tylko coś pojawi się na radarach.

Uznał, że to dobry pomysł. Zatwierdził minimalną poprawkę kursu, po czym zaciągnął osłonę nad fotelem i wyprostował nogi. Do Pierścienia otaczającego PRP82 czekały ich jeszcze dwie godziny lotu.

***

Pierścień widoczny był jako ciemna smuga na tle planety. Dopiero na ekranie radar wydobywał z niego szczegóły, wielkie kamienne głazy i wypełniającą przestrzeń między nimi drobnicę. Gdzieś w tym zamęcie ukrywała się odpowiedź na dręczące go pytania.

– Komputer, przeanalizuj ruch wszystkich obiektów o rozmiarach zbliżonych do myśliwca i większych. Niezgodności z wzorcem przerzucaj oflagowane na główny ekran.

– Rozumiem. Poproszę o wskazanie wzorca na wybranej próbce.

Na monitorze wyświetlił się krótki zapis wideo fragmentu Pierścienia. Zaczął palcem oznaczać największe głazy, które system zabarwiał na zielono, podając dane dotyczące ich prędkości, masy i rotacji.

– Dziękuję, poruczniku, to wystarczy. Przystępuję do tworzenia algorytmu.

Po chwili na głównym ekranie zaczęły się pojawiać zaznaczone obiekty. Na początku było ich kilkaset, ale po szybkim sprawdzeniu i odrzuceniu najbardziej oczywistych pomyłek komputer doszlifował program. Po chwili pozostało ich kilkadziesiąt.

Zaznaczył dwie formacje, które wydały mu się podejrzane. Obserwował je przez chwilę, poprosił komputer o zbliżenie. Wysłał obraz na monitor strzelca.

– Mamy ich. Rzuć na to okiem!

– Tak jak mówiłeś, Loco, transporter w osłonie dwóch myśliwców. Z tego co widzę, to stare modele, używali ich, zanim porządnie zaczęliśmy kopać im tyłek. Mam wystarczającą moc ogniową, żeby czapką ich nakryć.

– Mam nadzieję, że to nie będzie potrzebne. Komputer, wyświetl panel translacyjny.

– Robi się, poruczniku.

Język Skorupiaków rządził się nie do końca zbadanymi zasadami, dlatego tłumaczenie wymagało wcześniejszego podania kontekstu. Uporał się ze wstępnymi pytaniami i ustawił tryb wypowiedzi na neutralny–stanowczy.

– Kim jesteście i co robicie na naszym terytorium?

Komputer wysłał wiadomość. Myśliwce idące w eskorcie zareagowały, okrążając transporter szerokimi łukami. Po chwili wyświetliła się odpowiedź.

Rozmawiamy przywódca. Gdzie jesteś?

– Jesteśmy patrolem Floty, jaki jest cel waszego przelotu i ładunek?

Komputer nie przyjął pytania wprost, zaczął sugerować zmiany, z których każda rozmywała coraz bardziej sens wypowiedzi. Bez przekonania zatwierdził jedną z wersji. Myśliwce znów zareagowały ruchem. Na ekranie wyświetlił się kolejny komunikat.

Mamy ładunek przywódca. Gdzie jesteś?

Jedynym jednoznacznym fragmentem wypowiedzi było to, że tamci nadal ich nie widzieli. Rozmowa z obcą rasą bez wykwalifikowanego tłumacza była prawie niemożliwa. Powtórzył jednak jeszcze raz pytanie.

– Jaki jest cel waszego przelotu i ładunek?

Nie – zabrzmiała odpowiedź.

– Strzelec, przygotuj się, mam dosyć udawania głupiego. Komputer, ustaw tryb wypowiedzi na agresywny–grożący i nadaj następującą wiadomość: załoga transportera ma przejść na pokład jednego z myśliwców. Zostawcie ładunek i spierdalajcie w podskokach.

– Przyjąłem, poruczniku. W krótkich, żołnierskich słowach.

– Właśnie tak.

Myśliwce wykonały następny okrąg, ale nie wróciły już do transportera. Ruszyły w przeciwnym kierunku, prosto w stronę Sroki. Odpowiedź na wezwanie nie nadeszła.

– Komputer, nadawaj: czekamy na potwierdzenie, za dziesięć sekund otwieramy ogień. Strzelec, przygotuj się: cel, myśliwce nieprzyjaciela, zniszczyć!

Dziesięć sekund upłynęło w absolutnej ciszy.

– Odpalam torpedy manewrujące.

Kilkadziesiąt sekund później obydwa pociski osiągnęły cele. Strzelec skwitował to radosnym okrzykiem. Rozbłyski były widoczne gołym okiem poprzez okna kabiny.

– Nie podoba mi się to, Rodriguez.

– Myślisz, że wykonali polecenie i spierdalali w podskokach, a my, carajo, zdmuchnęliśmy ich bez potrzeby?

– Nie, nie sądzę, nie mieli czasu na przesiadkę, nawet jeśli to prawda, że Skorupiaki potrafią przez kilka minut przeżyć w przestrzeni bez kombinezonów. Coś za łatwo nam to poszło. Komputer, wyświetl mi jeszcze raz obraz tej drugiej zaznaczonej formacji.

Popatrzył na ekran. Przy zbliżeniu rozdzielczość obrazu była tak niska, że trudno było jednoznacznie określić, czym są obracające się powoli obiekty.

– Jeśli to są oni, Loco, wyjdziemy im prosto pod lufy jak tylko ominiemy Pierścień.

– Mam inny pomysł. Podejdziemy bliżej pod Pierścieniem. Transporter wciąż nie zmienił kursu. Przebijemy się przez to rumowisko na drugą stronę, jest tu wystarczająco dużo miejsca, żeby się przepchnąć. W ten sposób znajdziemy się bezpośrednio pod nimi. Rodriguez, schowaj na chwilę wszystkie zabawki, które wystają z kadłuba.

– Czy to bezpieczne, Loco?

– A jak myślisz, od czego górnicze kombajny są tak poobijane? Przechodziłem tak na skróty dziesiątki razy. Patrolowiec jest do tego opancerzony, spokojna głowa.

Po chwili sylwetki na monitorze zrobiły się dużo wyraźniejsze.

– Cholera, Loco, to są dwa ich najnowsze myśliwce wielozadaniowe. Strasznie twarde hijos de puta, a mi zostały tylko dwie główne torpedy. Musielibyśmy ich najpierw solidnie zmiękczyć, mają doskonałe systemy obronne. Odpuśćmy to, zrobiliśmy swoje.

– Możemy ich pokonać?

– Tak, ale tylko z minimalnym zapasem. Jeśli coś po drodze…

Zrównał lot dokładnie z ruchem Pierścienia, głazy i kamienie zatrzymały się nad nimi. Znalazł kilka miejsc, w których materiał skalny był rozdrobniony na kaszkę. Skierował statek w najszerszy z tych przesmyków. Poprzez jednostajne kaszlnięcia silników manewrowych słyszeli szuranie kamieni o poszycie statku, przy każdym głośniejszym stuknięciu Rodriguez zagryzał mocniej wargi i mrużył oczy.

– Przygotuj się, Rodriguez. Spróbuję wyjść ponad Pierścień na tyle powoli, żeby nas nie zauważyli, będziesz miał kilkadziesiąt sekund, żeby wysunąć pazury. Potem ruszam na nich, skracam dystans tak szybko, jak się da, co ty na to?

– OK, gdy dam ci znać, leć prosto na nich.

Musiał skorygować pozycję, ogromny głaz zagrodził im drogę na wprost. Poczuł niemal fizycznie drapanie skały o pancerz statku.

Ekran niespodziewanie zamigotał i wyświetlił komunikat:

Wyczuwam twoją wibrację obcy

Tłumacz nadal działał. To musiała być wiadomość od któregoś ze Skorupiaków. Ale od którego? Zdecydował, że lepiej nie mówić o tym Rodriguezowi.

– Jesteśmy nad Pierścieniem. Nie zauważyli nas. Szykuj się.

– W porządku.

Kontrolki systemów bojowych wróciły na ekran. Coś było jednak nie tak, kilka z nich migało na czerwono.

Puta madre! Dwa działka szybkostrzelne do bezpośredniej obrony są zablokowane, jesteśmy odsłonięci na lewym boku. W razie ataku będziesz musiał się odwracać prawą stroną.

– Nie damy im szansy na atak.

Wrzucił od razu pełną moc, wcisnęło ich w fotele. Zobaczył na ekranie, jak przyspieszenie rozciąga krągłą twarz Rodrigueza jak ciasto. Pomimo to strzelec działał. Kontrolki na ekranie rozbiegły się i rozmigotały, zasyczały pierwsze rakiety. Myśliwce zareagowały szerokim manewrem, jakby szukając wzrokiem przeciwnika. Przestrzeń wokół nich zabłysła fajerwerkami.

– Ha, dobra nasza, złapaliśmy ich blisko, musieli zużyć sporo amunicji żeby zneutralizować tę salwę. Idzie kontra, pilnuj naszej lewej, Loco!

Rodriguez uwinął się błyskawicznie, rakiety wyparowały, zanim zbliżyły się na niebezpieczną odległość.

– Teraz! Tego się nie spodziewaliście, hijos de puta! Ha, i jeszcze jedna, za chwilę będą gotowi!

Kolejne salwy docierały coraz bliżej wroga. Widzieli ich już w oknach, dwa ruchome punkty na tle gwiazd, otoczone wianuszkami rozbłysków pokładowej artylerii.

– To jakieś żółtodzioby. Dobranoc, carajos!

Torpedy pomknęły w ślad za poprzednimi rakietami.

– Biedne sukinsyny, nawet nie próbują manew…

Kontrolki systemu obronnego zamigotały nagle gwałtownie.

– Loco, ktoś do nas strzela z tyłu, od strony Pierścienia! Bardzo blisko nas, ledwie miałem czas, żeby…

W kabinie błysnęło, gwałtowny wstrząs pozbawił ich na moment oddechu.

– Cholera, oberwaliśmy, na szczęście w przedział mieszkalny, systemy bojowe sprawne. Komputer, uszczelnij kabinę. Kontruj, Rodriguez!

– Czym, carajo? To piąty cel w ciągu kilku minut, mam ostatnich parę rakiet. Manewruj, czekam na pewny strzał.

Popchnął statek do gwałtownego nurkowania. Pociemniało im w oczach, ale kolejna salwa przeleciała obok, zgubili ją bez używania cennej amunicji.

– Strzelec, widzisz go?

Puta madre, tam jest kilkaset obiektów, to może być każdy z nich.

– Rozbłysk na dziesiątej. Widziałeś?

– Tak, ale żaden system celowania go nie łapie. Idzie salwa, blisko. Chroń naszą lewą!

Rodriguez był nieludzko szybki, kosił nadlatujące rakiety seriami tak krótkimi, że brzmiały jak pojedyncze wystrzały. Wiedział, co to oznacza. Amunicja do działek była na wyczerpaniu.

– Loco, leć na niego, musimy zaryzykować! Wyprostuj teraz, właśnie tak!

Wystrzelili salwę na wprost, widzieli myśliwiec gołym okiem. Ten pilot nie był żółtodziobem, zatańczył, kreśląc ciasną pętlę, większość ich rakiet zgubiła cel. Poza jedną.

– Oberwał, zdaje się, że w pokład bojowy. Zobacz, przestał strzelać. Dokończ go!

– Nie mam już nic wystarczająco ciężkiego. Ucieknie nam, hijo de puta!

– Tak myślisz? To trzymaj się i patrz! Pokażę ci, jak bawiliśmy się z chłopakami na kopalni.

Byli znów tuż nad Pierścieniem. Zobaczył jeden z obiektów, dwumetrowy głaz, który właśnie znalazł się w ich zasięgu. Chwycił za manipulator wysięgnika i z wprawą złapał kamień w stalowe kleszcze.

Zwiększył ciąg, silnik zaryczał, popychając ich w stronę oddalającego się wroga. Uspokoił oddech, wytarł pot z dłoni trzymających ster.

Myśliwiec rósł w oknie, rozróżniali już jego nieprawdopodobne kształty, wytwór obcej cywilizacji.

Zdjął prawą dłoń ze steru, przełożył ją na manipulator. Lewą ręką pociągnął w dół, rzucił patrolowiec w przewrót przez grzbiet. Uniósł głowę, czekając, aż w narożniku okna pojawi się kształt obcego statku. Wyćwiczonym ruchem rozwarł uchwyt wysięgnika.

Wyrzucony w ten sposób głaz trafił w tylną część statku, który pod wpływem uderzenia wpadł w rotację.

– Rodriguez, widzisz to? Oderwałem kawałek pancerza na silniku. Trafisz w tę szczelinę?

– Bez problemu, ale mam już tylko amunicję małego kalibru.

Gdy tylko obcy ustabilizował lot, zawarczał jeden z karabinów. W przedziale silnikowym doszło do eksplozji, potem kolejnej, większej.

– Odskakuj, Loco, zaraz będzie po nim, oberwiemy szrapnelem!

Wówczas stało się coś nieoczekiwanego. Od ulegającego dezintegracji statku oderwał się niewielki kształt. Zobaczyli długie kończyny i pokryty skorupą tułów. Odnóża i czułki poruszały się rozpaczliwie w kosmicznej próżni.

– Loco, odwróć nas na prawo, wykończę sukinsyna, po co ma się męczyć.

W tym samym momencie transporter, który śledzili na bocznym ekranie, również zniknął w rozbłysku eksplozji.

– Cholera, zniszczyli wszystkie dowody! Nie strzelaj, Rodriguez. Podchodzę po niego. Załóż skafander i zobacz, czy uda ci się połatać nasz przedział mieszkalny.

Jedna z eksplozji zepchnęła myśliwiec z kursu i rzuciła go w stronę Pierścienia, wpadł pomiędzy rozpędzone głazy, które dokończyły dzieła zniszczenia.

Zachowując bezpieczny dystans zatoczyli okrąg wokół zawieszonego w próżni rozbitka. Zauważył ich i manewrując długimi nogami, odwrócił się w ich stronę. Odczytał chyba instynktownie ich wątpliwości, bo jedną z krótszych par odnóży odpiął coś w rodzaju szerokiego pasa narzędziowego i odrzucił go w przestrzeń. Przechylił się, prezentując odsłonięte podbrzusze, jakby chciał pokazać, że jest bezbronny.

***

Popatrzył na odczyty urządzeń. Połatany szerokimi taśmami przedział mieszkalny utrzymywał jako tako ciśnienie, Rodriguez pomimo pośpiechu wykonał swoją robotę dokładnie. Kilka systemów patrolowca było uszkodzonych, mechanik kończył właśnie odłączać zniszczone podzespoły. W końcu pokazał uniesiony kciuk.

– Jeśli nie wdepniemy w nic po drodze, dowleczemy się jakoś do bazy. Może nawet dowieziemy żywcem tego sukinsyna. Puta, ależ on szkaradny!

Wysłał nagrany przed chwilą meldunek z potyczki i popatrzył na monitor. Jeniec siedział spokojnie w zdewastowanej jego własną rakietą kajucie.

– Komputer, wyświetl panel translacyjny.

System oferował szeroką liczbę kontekstów, jednak żaden z nich nie przystawał do obecnej sytuacji. Wybrał ostatecznie tryb dyplomatyczny, cokolwiek miało to oznaczać.

– Dlaczego wysadziliście transportowiec? Co takiego znajdowało się na jego pokładzie, że poświęciliście załogę?

Skorupiak poruszył się, słysząc sekwencję trzasków i szumów, która wydobyła się z głośnika interkomu. Tęczowo opalizujące oczy, osadzone na krótkich wypustkach, obróciły się w stronę źródła dźwięku. Poruszyły się cienkie czułki, po nich żwaczki przy otworze gębowym. Odpowiedź była zaskakująco głośna, usłyszeli ją pomimo zamkniętych szczelnie grodzi. Po chwili komputer wyświetlił tłumaczenie.

– Przywódca *niezrozumiałe* pamięć ocean. Pogarda. Wdzięczność. Nie poświęcenie.

– Co to jest? – zapytał, pokazując do kamery tabliczkę, którą wyjął ze skrzyni na transporterze.

*niezrozumiałe* ocean *niezrozumiałe*.

Westchnął, uznając, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Wcisnął przycisk „dziękuję” i zamknął panel.

Rodriguez, jak oceniasz poziom tych pilotów, z którymi walczyliśmy?

Strzelec wzruszył ramionami.

– Czterech pierwszych to był jakiś żart. Za to ten pokazał klasę. Gdyby zamiast w sypialnię trafił nas w silniki albo sektor bojowy, puta madre, bylibyśmy usmażeni. Od mojej ostatniej salwy wykręcił się mistrzowsko.

– Moim zdaniem on działał sam. Pozostałe statki były kierowane zdalnie lub przez automaty. Powiedział, że nikogo nie poświęcił, czyli nikt nie zginął na pokładzie transportera. Wiesz, co to oznacza?

Bruzdy na czole Rodrigueza wystarczyły za odpowiedź.

– Powiem ci. Również i z ich strony cała operacja jest tajna. A ten pilot, którego wieziemy, musi być wśród Skorupiaków równie ważną szychą, co nasz generał. Chciałbym wiedzieć, co wieźli, co było obiektem tej wymiany.

– Słuchaj, Loco, to nie są rzeczy na nasze głowy. Przekaż to dowództwu, niech wywiad się tym zajmie.

– Ha, do naszego dowództwa też mam pytanie. Kto zmieniał współrzędne w systemach nawigacyjnych? Od jak dawna pod naszym nosem odbywały się takie wymiany, gdy każdy patrol starannie omijał to miejsce?

– Ech, Loco, u nas w ośrodku był taki jeden, co ciągle miał pytania. Dlaczego dzisiaj deser jest mniejszy, a wczoraj był większy, dlaczego ćwiczenia są coraz trudniejsze, dlaczego skoro mamy równość ci o ciemniejszej skórze uczą się na strzelców i mechaników, a ci o jaśniejszej na pilotów i dowódców, dlaczego jak jest cisza nocna to nawet pisnąć nie można, a w pokoju wychowawców ktoś jęczy… Pewnego ranka obudziliśmy się, a jego łóżko było puste. Nikt go już więcej nie widział.

– No i co? Co się z nim stało?

Rodriguez pokiwał głową, jakby nie mógł uwierzyć, że ktoś nie pojmuje najprostszych rzeczy.

– Skąd mam, puta madre, wiedzieć? Nie pytałem. Nikt nie zapytał. Słuchaj, Loco, równy z ciebie gość i świetny pilot. Takiego numeru, jaki zrobiłeś z tym kamieniem, w życiu nie widziałem. Słowa nikomu nie powiem że grzebałeś w tym module nawigacji, ale obiecaj mi jedno. Nie zadawaj takich pytań po powrocie do bazy. Przynajmniej tak długo, jak długo jesteśmy w tej samej jednostce. Entiendes?

***

Cela aresztu była mała, cholernie mała, nawet dla kogoś, kto przyzwyczajony był do ciasnej przestrzeni kabiny pilota. Nie wynikało to ze złośliwości dowództwa, tylko z rozmiaru samej bazy. Utrzymywanie dyscypliny na tak odległej placówce okazało się trudniejsze, niż przewidywano, pierwotnie zaprojektowane cele trzeba było zmniejszyć o połowę, bo szybko okazało się, że w pudle często brakuje miejsc.

Żarcie dawano standardowe, chociaż bez deserów. Telewizor przez godzinę dziennie nadawał jakieś odmóżdżające programy rozrywkowe, które najczęściej udawało mu się przespać. Grawitacja była szczątkowa, dlatego większość czasu ćwiczył, w kącie celi znajdował się podstawowy sprzęt.

Był też jeden plus. Po przeciwnej stronie, dwie cele dalej, siedział Kris, który właśnie kończył swą dwutygodniową odsiadkę. Szybko odkryli, że siadając w odpowiednim miejscu pryczy, zasłaniając się ciałem od strony korytarza, mogli sobie przekazywać gesty dłońmi tak, by nikt poza nimi ich nie widział.

– Hej, Kris, Kris, a pamiętasz majora Polibiusza?

– Co? O czym ty… A! Polibiusza! No jasne, tego co miał kwadratowy łeb!

– Ta, pięć na pięć!

Zaśmiali się. Strażnik od niechcenia walnął pałką w kraty.

– Nie gadać!

Kawałkiem mydła wyrysował sobie kwadrat z alfabetem na chropowatym plastiku legowiska. W razie czego mógł go błyskawicznie zetrzeć kocem. Po pół godzinie migania palcami znali pozycję każdej litery na pamięć.

– Miałeś rację, Kris. Gdy tylko zobaczyłem masyw, wpakowałem się na schadzkę.

– Wiesz, co było obiektem wymiany?

– Jakiś tech Skorupiaków. Półprzezroczyste tabliczki z żelem.

– Miałeś czas, żeby się temu przyjrzeć? – zamigał Kris, z trudem ukrywając podniecenie.

– Nawet lepiej, gwizdnąłem jedną z nich.

– Szlag, pewnie zabrali ci to przy aresztowaniu.

Pokiwał przecząco głową.

– Ukryłem tabliczkę w jednym ze zniszczonych filtrów. Trafiła na złom z całą resztą rozbitych gratów z kabiny. Rodriguez będzie wiedział, jak do niej dotrzeć.

– Świetna robota, Loco!

– Nie jestem pewien. Myślałem, że generała zawiną zaraz gdy przyleci tutaj z zakazanym towarem, a nasze zeznania go pogrzebią. Tymczasem jakby nigdy nic objął kontrolę nad bazą. Musieli jakoś pozbyć się tego z ładowni. Nasze rejestratory pokładowe przejął ten sam gość, który zakładał mi kajdanki.

Kris siedział przez chwilę w milczeniu z pochyloną głową.

– Te tabliczki to nośniki pamięci ich komputerów biologicznych. A więc zainstalowali na Ziemi jeden z nich. Diabli wiedzą, jakie dane udało się im zebrać.

– Skąd to wiesz?

– Miałem kiedyś kumpla, który znał się na ich sprzęcie, jeszcze z czasów pierwszego kontaktu, zanim na wszystko położono szlaban.

– Masz z nim kontakt, Kris? Może wiedziałby, jak to odczytać.

– Facet utonął. Wyobraź sobie, dostał urlop na DA–3, wypłynął deską na ocean i nikt go już więcej nie widział.

– Jak mówisz?! Na DA–3?

– Słuchaj, boję się, że tobie też coś się stanie jak tylko wyjdziesz. Awaria reaktora, defekt torpedy, to są ich numery. Masz jedno wyjście. Musisz karnie wylecieć z armii. Zaraz na wyjściu skop tego klawisza, ale tak, żeby się opluł własnymi nerkami. Albo walnij starego pięścią. Będziesz miał problem z robotą w cywilu, ale lepiej być żywym bezrobotnym niż… Zresztą, mam trochę kontaktów, jakoś ci pomogę.

***

Obudził go szczęk krat.

– Wychodzi pan, poruczniku. Proszę iść prosto do dowódcy jednostki.

Popatrzył na chude plecy strażnika, który ruszył przodem. Czuł dziwną lekkość w nogach. Buty, które mu oddano, były przyjemnie twarde.

Przesuwając się wąskim korytarzem stacji, podziękował sobie za regularne ćwiczenia. Grawitacja rosła z każdym krokiem, nogi, chociaż osłabione, niosły go w miarę prosto.

Adiutant zasalutował i otworzył przed nim drzwi. Wszedł do środka.

Stary siedział za biurkiem, na fotelu obok siedział generał. Obydwaj uśmiechali się jowialnie.

– Spocznij, spocznij poruczniku! Proszę usiąść! Generał chciał z panem chwilę porozmawiać.

– Postoję.

Generał parsknął nerwowym śmiechem.

– Rozumiem, że gniewa się pan z powodu tego drobnego… nieporozumienia. Zapewniam pana, wszelki ślad tej krótkiej odsiadki zniknie z akt. W dokumentach ten tydzień zapisujemy jako kwarantannę.

– W porządku.

– A teraz konkrety. Skończyliśmy przesłuchiwać waszego jeńca. Przyznał, że to oni manipulowali przy naszym Punkcie Orientacji Podprzestrzennej, a potem napadali na jednostki, które udało im się sprowadzić z trasy. Uratował mi pan życie. Przedstawiłem pana do odznaczenia.

– Dziękuję.

– Jeszcze coś. Myślę, że ostatni patrol oraz, ehem, kwarantanna, mogły być dla pana stresujące. Stanley, zobacz, masz tam jakieś przydziały na krótkie wakacje, nie wiem, DA–3 czy coś w tym rodzaju?

– Już sprawdzam, panie generale… Owszem, coś by się znalazło, i to nawet za dwa dni.

– Co pan na to, poruczniku?

Zacisnął pięści, pochylił się do przodu. Popatrzył w tłuste, uśmiechnięte oczka, w wykrzywioną z samozadowolenia gębę generała. Zrób to, pomyślał. Zrób to, a nigdy nie poznasz prawdy. Rozluźnił dłonie, wyprostował się.

– Bardzo chętnie, panie generale. Pod jednym warunkiem.

– Tak?

– Że dorzuci pan wejściówkę do klubu surfingowego.

– Ma pan to jak w banku, poruczniku Orlicz.

Uśmiechnęli się obaj i przypieczętowali umowę mocnym uściskiem dłoni.

Koniec

Komentarze

Hmmm, czytało się płynnie i całkiem przyjemnie, ale chyba nie zrozumiałam, o co tak do końca chodziło. Akcja rozwiązuje się jakoś tak mimochodem, że tak to ujmę.

 

W połowie tekstu trochę zaczęła irytować mnie maniera bohaterów – prawie w każdej swojej wypowiedzi zawierają ksywę tego drugiego, nawet w sytuacji wymagającej ekspresowej komunikacji. To mało naturalne, a czytelnik się nie pomyli, jeśli trochę tego poucinasz. 

 

Czy to jakiś przypadek – to już drugie opowiadanie w ciągu ostatniej doby, które kojarzy mi się z twórczością Orsona Scott Carda (i nie chodzi tylko o robale)…

Początek, owszem, czytało się nieźle, albowiem spotkanie patrolu z transportowcem zapowiadało coś ciekawego, jednak potem, kiedy doszło do potyczki, jej opis zdał mi się tyleż przydługi, co nudny. Doczytałam opowiadanie do końca, w nadziei, że dowiem się, o co w tej historii chodzi, niestety, nadzieja okazała się płonna, a Skorupiaki jak były tajemnicze, tak tajemnicze pozostały.

Zaletą opowiadania jest bardzo przyzwoite wykonanie. ;-)

 

 – … no więc widzę, że idzie mi karta… – Zbędna spacja po wielokropku. 

 

Ro­dri­gu­ez bły­snął zło­tym zębem w uśmie­chu, ocze­ku­jąc re­ak­cji z jego stro­ny. – Jakiej reakcji Rodriguez oczekiwał od błyszczącego, uśmiechniętego zęba?

 

Czoło la­ty­no­sa prze­cię­ła gruba bruz­da… – Czoło La­ty­no­sa prze­cię­ła gruba bruz­da

 

bez do­stę­pu do czę­sci za­pa­so­wych… – Literówka.

 

włącz­cie trans­pon­der, po­wtra­rzam, włącz­cie trans­pon­der! – Literówka.

 

Na ekra­nie po­ja­wi­ła się po­stać w kom­bi­ne­zo­nie i za­mknię­tym heł­mie. Po­stać uno­si­ła… – Powtórzenie.

 

„Astra in­c­li­nant, sed non ob­li­gant.” – Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

roz­sia­dał się z lek­ce­wa­żą­cą pozą na fo­te­lu dru­gie­go pi­lo­ta. – Siadamy nie z pozą, a w pozie, więc: …roz­sia­dał się w lek­ce­wa­żą­cej pozie na fo­te­lu dru­gie­go pi­lo­ta.

 

ba­wi­ło go draż­nie­nie la­ty­no­sa. – …ba­wi­ło go draż­nie­nie La­ty­no­sa.

 

Jeśli o to cho­dzi­ło, miał do la­ty­no­sa pełne za­ufa­nie.Jeśli o to cho­dzi­ło, miał do La­ty­no­sa pełne za­ufa­nie.

 

W razie czego mógł go bły­ska­wicz­nie ze­strzeć kocem. – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za sympatyczne komentarze i przede wszystkim za skojarzenia z OSC ;-) 

 

Literówki i błędy poprawiam z miejsca (ależ bystre oczy!) a nad zakończeniem siadam i myślę.

Michał Kubacki

majaczyła na ekranach w lewym, dolnym brzegu ekranu. ← pierwszy raz widzę zapis, żeby coś majaczyło w brzegu

 

Zazwyczaj było to nawet jadalne, tym razem jedynym wyczuwalnym smakiem był pieczący ← a czy nie piekący? 

 

Pomyślał, że chciałby mieć teraz aparat fotograficzny, taki, jaki miał kiedyś ojciec.

 

o co w tym wszystkim chodzi.

***

– Tu patrol graniczny SFP–77 ← ze względów estetycznych warto gwiazdeczki oddzielić od tekstu i wyśrodkować

 

Nie mogę wam niestety zdradzić, kim jestem(+.), cCo powiecie, jeśli zamiast tego wyjaśnię, skąd się tu wzięliśmy?

 

Gdyby coś było nie tak, odezwę się przez to(+.), nNie spodziewają się transmisji na cywilnej częstotliwości.

 

pogranicze(+,) na którym nic się nie dzieje?

 

Czasem brakuje didaskaliów albo po prostu nazwania bohatera; masz narrację, która potrafi zmylić.

 

Nie bez znaczenia było to, że nie obciążał się zbędnymi przemyśleniami i był prawie zupełnie pozbawiony wyobraźni, a bał się tylko dwóch rzeczy, regulaminu i przełożonych. I to ostatnie mogło teraz być problemem.

Rodriguez uwinął się błyskawicznie:, rakiety wyparowały(+,) zanim zbliżyły się na niebezpieczną odległość.

 

ledwie miałem czas(+,) żeby…

 

Wiedział, co to oznacza(+.), aAmunicja do działek była na wyczerpaniu.

 

Ten pilot nie był żółtodziobem, zatańczył, kreśląc ciasną pętlę, większość ich rakiet zgubiła cel. ← zrobiłabym z tego trzy zdania, ale pad mi się psuje, więc tylko zaznaczam chęć ;)

 

Myśliwiec rósł w oknie, rozróżniali już jego nieprawdopodobne kształty, wytwór obcej cywilizacji. ← przydałyby się ze dwa zdania, jak ten myśliwiec wygląda

 

Słuchaj, Loco, równy z ciebie gość i świetny pilot, takiego numeru(+,) jaki zrobiłeś z tym kamieniem(+,) w życiu nie widziałem. ← znowu dwa zdania bym zrobiła

 

Grawitacja była szczątkowa, dlatego większość czasu ćwiczył, w kącie celi znajdował się podstawowy sprzęt. ← dwa zdania

 

Strażnik ruszył przodem, popatrzył na jego chude plecy. ← pomieszanie podmiotów – od kilku zdań jest strażnik, podobnie on się wyżej wypowiada, a potem czytelnik ma się domyślić, że wracamy do głównego bohatera i to on patrzy na plecy, a nie strażnik.

 

Mnie scena strzelaniny nie znudziła. Fabuła jest świetna, wykonanie wygląda na bardzo dobre, mogłam przyczepić się tylko do drobnostek. Czytało się z przyjemnością.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Czytało się przyjemnie. Początek wciągnął i zainteresował. Ładnie pograłeś na naszym patriotyzmie. :-) Polaco Loco rządzi i wymiata. Kurczę, on naprawdę ma coś z Polaka wychowanego w socjalizmie, nawykłego do kombinowania i samodzielnego rozwiązywania rozmaitych problemów. I chrzanić regulamin.

Opis walki bym skróciła, ale mnie walki zazwyczaj nudzą, więc mogę się mylić.

Zakończenie trochę za mało wyjaśnia, trochę zbyt otwarte, ale niech Ci będzie.

Na monitorze wyświetlił się krótki zapis wideo fragmentu Pierścienia. Zaczął palcem oznaczać największe głazy,

Zapis zaczął oznaczać? Goń te uciekające podmioty i nie pozwól się robić w konia. ;-)

Babska logika rządzi!

Ha, sporo tych drobiazgów ;-) Popoprawiam, dzięki. I dziękuję za głosy c21h23no5.enazet i Finkla.

 

Wkrótce będzie następny tekst, z trochę innego świata.

Michał Kubacki

Cieszę się, Michale, że uwagi okazały się przydatne. ;-)

Zrewidowałam wczorajsze, pierwsze wrażenie i uznałam, że opowiadanie zasługuje na Bibliotekę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O! Dziękuję ;-) Obiecuję, że jak tylko wrócę z DA-3, wszystko się wyjaśni.

Michał Kubacki

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A wejściówkę do klubu masz? ;-)

Babska logika rządzi!

Się załatwi ;-)

Michał Kubacki

Lubię takie sci-fi, czytało się bardzo przyjemnie. Z początku mnie również nieco drażnił sposób, w jaki zwracają się do siebie bohaterowie, jednak później oswoiłem się z konwencją tekstu i odzywkami rodem z latynoskiego getta (albo państwowego ośrodka wychowawczego ;-)

Dzięki za miłą lekturę!

Krzysztof

Krzysztofie, czyżbyś miał jakąś słabość do bluzgów w obcym języku? ;-)

Babska logika rządzi!

Zum Teufel, Finklo, chyba masz rację! :-)

Krzysztof

Całkiem ciekawe. Gdzieś w połowie straciłam chwilowo zainteresowanie, ale na szczęście nie trwało to długo. Tylko tak się zastanawiałam, czy ta końcówka miała jakieś głębsze przesłanie, czy Orlicz wiedział o czymś przerażającym i nie chciał, żeby domyślili się przełożeni, więc bez oporów zgodził się na “przypadkowa “ śmierć, czy może chciał odkryć coś na DA-3.

Dzięki za twój głos, Krzysztofie. Z przyjemnością przeczytałem twoje Donnerwetter ;-)

 

Lenah, właśnie takie kombinacje lubię najbardziej ;-) Przyznaję, że planując tekst miałem gotowe, standardowe zakończenie, w którym wszystko się wyjaśnia aż do najmniejszego szczegółu, ale wydało mi się, że więcej przyjemności czytelniczej będzie można wycisnąć z tekstu trochę niedomkniętego. 

Michał Kubacki

Po przemyśleniach postanowiłem zmienić odrobinę scenę w areszcie. Rzućcie okiem, jeśli macie ochotę.

Michał Kubacki

IMO, lepiej, bo podrzucasz przynajmniej początek wyjaśnienia. ;-)

Babska logika rządzi!

Scena podobna, ale daje więcej światła, choć niczego nie pokazujesz palcem. Jest lepiej. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na razie klikam w bibliotekę, niedługo zostawię komentarz : ).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Serdecznie dziękuję za piąty, decydujący głos. I jeszcze raz za cztery poprzednie.

 

Opublikowałem ten tekst zachęcony notatką w dziale "Dla Autorów" niezbyt wiedząc, czego się spodziewać. Drugim czynnikiem były bardzo rzeczowe komentarze pod tekstami innych autorów. Tutaj  jest największa wartość tego portalu. Dzięki za wszystkie uwagi stylistyczne, literówki i poprawione dzięki wam zakończenie. Zamierzam zrobić to znowu ;-)

Jak nabiorę odwagi to może nawet zacznę komentować pod cudzymi tekstami ;-) Pozwólcie się trochę oswoić z nowym otoczeniem.

Michał Kubacki

No to pięć minut na oswojenie, głęboki oddech i jedziesz. Nie tylko Ciebie cieszą komentarze. ;-)

Babska logika rządzi!

Spodobała mi się bardzo wartka akcja i główny bohater – odważny, uparty ale, co chyba najbardziej rzuciło mi się w oczy, nieugięty profesjonalista, czyli niedościgniony wzór w dobie tumiwisizmu (ciekawe, że Finkla wychwyciła łamanie regulaminu, a ja to, że robota ma być zrobiona porządnie ;) ). Motyw ukrywającego tajemnicę generała przypadł mi do gustu, potem świetnie wykorzystałeś wątek międzygatunkowego tłumaczenia. 

Tylko końcówka była odrobinę zbyt niejednoznaczna – z konwersacji powyżej widzę, że dorzucałeś wskazówki, ale dla mnie powód wyjazdu Orlicza na DA-3 dalej jest niejasny. I nie wiem, czy mi się to podoba ;P.

Ciekawe, kiedy znajdzie się pierwszy/a marudzący/a na hiszpańskie wstawki ^ ^.  

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Przyznam, że bardzo, bardzo razi mnie brak dookreślania podmiotu w przypadku głównego bohatera. Niektóre zdania są przez to niejasne, bo mija chwila nim dociera do mnie, że mowa teraz o głównym bohaterze, a nie np. o kimś, kto ostatni wygłaszał kwestię dialogową.

 

Można po czyjejś sylwetce rozpoznać, że ten ktoś jest surferem?

 

Bohater wydaje się głupi, że dał się tak wrobić i wprowadzić do ładowni. A ten łom to miał podejrzanie pod ręką, akurat jak był potrzebny… Zmierzam do tego, że nie lubię zbiegów okoliczności ułatwiających bohaterom życie. I głupich bohaterów, bo takim nie chce się kibicować.

 

“– Jestem. – odparł bez przekonania strzelec.“ – zbędna kropka po “Jestem”.

 

“Zaczął palcem oznaczać największe głazy, które system zabarwiał na zielono, podając dane dotyczące ich prędkości, masy i rotacji.

(…)

Po chwili na głównym ekranie zaczęły się pojawiać zaznaczone obiekty.

(…)

Zaznaczył dwie formacje…“

 

“– Miałem kiedyś kumpla, który znał się na ich sprzęcie, jeszcze z czasów pierwszego kontaktu, zanim na wszystko położono szlaban.

– Masz z nim kontakt, Kris?“

 

Przeczytałam. Czytało mi się w sumie dobrze, ale chyba coś mi umknęło, bo wydaje mi się, że – na dobrą sprawę – opowiadaniu brak pełnoprawnego rozwiązania/zakończenia. Coś się dzieje, jest intryga ze Skorupiakami (wytłumaczona, jak ktoś wspomniał wyżej, mimochodem, tak jakoś po łebkach), a ostatnia scena w ogóle do mnie nie przemawia. Ogólnie zgrzyta mi nagły przeskok między “mamy więźnia” do “jestem w więzieniu”. Tak jakby czegoś pomiędzy zabrakło. Nie podoba mi się też to, że Kris ostrzega bohatera, że jego znajomy zniknął na DA-3, a bohater przyjmuje zaproszenie bez mrugnięcia okiem. Coś mi się tu nie dopina i tyle. Ale czytało się dobrze.

 

A, i jeszcze jedno. Wydaje mi się, że jeżeli DA-3 to oznaczenie jakiegoś ciała niebieskiego, to powinno być zapisywane właśnie jako DA-3 a nie DA–3.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki za uwagi. Znów parę rzeczy do poprawy ;-)  Cieszę się, że dobrze się czytało. I wiem nad czym pracować przy kolejnych tekstach.

Michał Kubacki

Mam wystarczającą moc ogniową, żeby czapką ich nakryć.

Nie pasuje mi to to poprzednich wypowiedzi Latynosa

 

Popchnął statek do gwałtownego nurkowania. Pociemniało im w oczach,

Dlaczego? Jakby to były samoloty w atmosferze to myślałbym, że kwestia ciśnienia, ale przecież są w kosmosie…

 

Najpierw co mi się nie podobało: główny bohater to taki trochę człowiek bez wad, super koleś, wszystko umie, sprytny, wygadany. Może w krótkim tekście nie powinno mi to przeszkadzać? W każdym razie, rzuciło mi się w oczy. Latynos jest latynoski do bólu wręcz, myślę, że aż taka groteska nie była tu potrzebna.

Tekst czytało się bardzo dobrze, opisy bardzo obrazowe, akcja niebanalna, dobrze przemyślana. Podoba mi się sposób niedomknięcia zakończenia, bo nie pozostawia wrażenia niedosytu, a pobudza wyobraźnię. Przekonywająco przedstawione walki kosmiczne, całkiem błyskotliwy humor.

Pomimo, że nie wgniotło mnie w fotel oryginalnością, bardzo mi się podobało. yes

No nieźle.

Dziękuję za komentarz, Skoneczny. Czapka rzeczywiście trochę poza postacią. W oczach ciemnieje pilotom nie od zmiany ciśnienia w atmosferze, tylko przyspieszenia. Zmiana kierunku i prędkości lotu może w skrajnych przypadkach rozerwać pilota na strzępy ;-)

Cieszę się, że opowiadanie się spodobało!

Michał Kubacki

Ale przecież poza atmosferą przyspieszenia też nie poczują… Czy się mylę?

No nieźle.

A dlaczego nie? Przeciążenie wgniata w fotel, krew spływa jak najniżej, serce się męczy… Co ma do tego skład powietrza czy tam próżnia i ciśnienie na zewnątrz?

Babska logika rządzi!

https://youtu.be/HmikjomAkBc

Michał Kubacki

Jakoś mi ciężko sobie wyobrazić, że widząc kogoś w kombinezonie kosmicznym mogłabym określić sylwetkę i do tego jeszcze dołożyć, jakim sportem/aktywnością została wyrzeźbiona. 

Druga rzecz, która mi zgrzytnęła, to latynoskość Rodrigueza. Skoro pochodził z “państwowej hodowli” (że tak to nazwę), a nie był wychowywany przez rodzinę w latynoskim środowisku, to skąd ona? 

 

Gżegżółka rządzi! Tym hasłem mnie kupiłeś. 

 

Wciągnęło od samego początku i trzymało do końca. A na końcu nabrałam apetytu na ciąg dalszy. Bo rozumiem, że Loco nie leci na wakacje popełnić samobójstwa, tylko ma jakiś plan. Nie na darmo tak łebski facet, znając zagrożenie, sam się doprasza o morderczy surfing.

Bardzo dobra przygodowa opowieść.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Generał mówi: "a widzę po waszej sylwetce, że chyba tak”, więc przedstawia to jako domysł. Widzi szczupłego, wysportowanego faceta o szerokich barach. Oferta R&R Floty jest dość przewidywalna, 20 dni wakacji w roku ( nie licząc przelotu) na najbliższej planecie podobnej do Ziemi, najczęściej z dużym oceanem, w ośrodkach stawianych za grosze. Korty tenisowe nie wchodzą w grę, za to deskę można łatwo wydrukować na każdej armijnej drukarce 3D.

Rodriguez mówi wyraźnie, że mimo teoretycznej równości, kolor skóry przypisuje człowieka do rodzaju szkolenia i jego klasa strzelców była sprofilowana, opiekunowie i trenerzy też.

Bardzo się cieszę że spodobało ci się opowiadanie, ciąg dalszy wkrótce ;)

Michał Kubacki

Chyba że kombinezony ta Twoja armia ma takie, że widać w nich sylwetkę ;) Bo te normalne, które kojarzę, to nie bardzo. O szkoleniu jakoś mi umknęło, ale to może dlatego, że (znów moje nastawienie), założyłam, że skoro nie ma wychowania w rodzinie, tylko przysposobienie od urodzenia do konkretnego celu, to lepiej jest pominąć pewne elementy, jak np. przynależność “rasową”, czy czysto teoretyczne pochodzenie i i korzenie, których de facto nie ma. Po co “robocikowi” takie cechy? 

Ale nic to. Z niecierpliwością będę czekać na ciąg dalszy, skoro ma być :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Jak już wspominałam, spodobało mi się zróżnicowanie bohaterów i kombinatorska polskość protagonisty. :-) Generał też ładnie przedstawiony. Końcówka na wpół otwarta, ale przynajmniej trochę przymknąłeś. Mam nadzieję, że Polaco Loco przeżyje urlop. ;-)

Jestem na TAK.

Babska logika rządzi!

Podobały mi się dialogi, choć jak zauważyła Mer, z odzywkami/pseudonimami trochę przeholowałeś. Postać Loco też super, hasło podane generałowi genialne, ogólnie klimat i świat bardzo na plus – najmocniejsza strona tekstu. A co na minus? Scena walki mnie znużyła, zachowanie bohaterów czasami nie pasowało mi do tego całego wyhodowania z próbówki, a finał w zasadzie zawiódł – po lekturze całości ma się uczucie, że z opowiadania wyszedł ci pierwszy rozdział książki, więc dokończyłeś je jako tako. Po prostu za dużo rzeczy zostawiłeś otwarte, a przeskok w końcówce wydaje się zbyt szybki i nienaturalny.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Fajny tekst, czytało się dobrze, mnogość i prędkość akcji na spory plus, dosyć logicznie i (pozornie) fachowo nakreślone sceny stricte science również cieszą. Polubiłem bohatera – i to nie tylko dlatego, że jestem patriotą – a świat przedstawiony do mnie przemówił. Technikalia generalnie może i nie prima soft, ale dodupić nie ma się za bardzo czego – nie po kilku dniach od przeczytania – a styl, że się powtórzę, spasował.

Dałeś mi więc do przeczytania fajną przygodówkę, i za to Ci dzięki. Gorzej, że to tak naprawdę tylko przygodówka, w dodatku oparta na zgranych kliszach, i właściwie nic więcej. Tego, że zabrakło tu jakiejś głębi; czegoś, co sprawiłoby, że opowiadanie poruszy czytelnika i zostanie w nim na długo, się nie czepiam, bo to nie zawsze jest potrzebne, zwłaszcza przy lekkich, stricte rozrywkowych tekstach. Niemniej opowiadanie nie wyróżnia się jakoś szczególnie na tle innych, jest przyjemne, ale tak naprawdę nie zachwyca. No i to zakończenie, po którym mam wrażenie, że przeczytałem rozdział czegoś większego – czegoś, do czego chętnie bym wrócił – a nie zwartą całość. I to chyba zadecydowało, że jednak nie otrzymasz mojego głosu. Nie umiałbym dać z czystym sumieniem piórka opowieści, której zakończenia nie znam.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nowa Fantastyka