- Opowiadanie: Skoneczny - Empata

Empata

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Empata

Nie zauważył dziury w schodach. W ostatniej chwili złapał się wygiętej poręczy. Starał się przeskakiwać po dwa stopnie, ale po trzecim potknięciu dał sobie spokój. W końcu wtoczył się na szóste piętro. Z trudem łapał oddech, powstrzymując odruch wymiotny.

Zimny blask neonów z zewnątrz odbijał się w tutejszych kałużach, rozpraszając mrok ponad dwustuletniego bloku. Smród moczu utrudniał myślenie jeszcze bardziej niż upicie. Pordzewiała drabina nie wyglądała na stabilną, ale musiała taką być, bo właz na dach był otwarty.

Empata schował aluminiową puszkę do kieszeni płaszcza i rozpoczął niezręczną wspinaczkę. Po chwili znalazł się na samej górze. Złapał się mokrej krawędzi włazu i z trudem wpełzł na dach. Wstał, otrzepał płaszcz. Niepotrzebnie, i tak był cały mokry. Wyglądał, jakby przed chwilą wyczołgał się ze śmietnika.

Postać stojąca na gzymsie wydawała się go nie zauważać. Wykonał kilka kroków w jej kierunku, po czym oparł się ręką o przybudówkę.

– Oj, csś ta grawitacja dzisiej… – wybełkotał.

Mężczyzna z krawędzi dachu obrócił się gwałtownie.

– Nie podchodź, bo skoczę! – krzyknął łamiącym się głosem.

– To se khurfa…

– Co? – dopytał tamten, wyraźnie zdziwiony.

Negocjator sięgnął do kieszeni po puszkę z piwem, po czym rzucił nią, jakimś cudem trafiając przyszłego samobójcę prosto w łuk brwiowy. Ten złapał się za głowę i zakołysał niebezpiecznie, po chwili odzyskując równowagę.

– Bolao?! – wydarł się miotacz.

– Cz-czy pan jest pijany?

– Bo jak p-pierdolniesz o ziemię, to będzie bardziej. I będziesz… Yyy… Ciągle cierpiał zawsze, bo… Deemte w mózgu ci się ten.

– Słucham?

Pijak przeczłapał kilka kroków w stronę ofiary swojego bezbłędnego rzutu.

– To bardzo dobrze, że ty mnie… Że mnie słuchasz. Bo ja tu mówię same mądre…

– Nie podchodź bliżej! Skoczę! – odgrażał się ten drugi.

– Zamknij mordę i słuchaj mnie co mam ci do powiedzenia! Jak się umiera, to się deemte w mózgu włancza i nie masz czasu.

– N-na co?

Empata pokręcił głową, po czym otworzył usta, zmuszając się do skonstruowania jakkolwiek składnej wypowiedzi. Nie udało się. Pokręcił głową jeszcze raz.

– Nie. Czas ci się w ogóle zatrzymuje. Nie ma w ogóle czasu… Czasu żadnego nie ma. I bardzo możliwe, że… – Beknął niebezpiecznie. – Że masz ten ból z upadku wtedy ciągle, bo nie ma czasu, rozumiesz ty mnie, czy nie?!

Człowiek z krawędzi przełknął ślinę i spojrzał w przepaść.

– I to będzie bardziej boleć niż ta puszka, i zawsze! To nie skacz może, cso?!

Pijackie krzyki zostały zagłuszone przez potężny trzask. Mężczyźni równocześnie odwrócili się w kierunku jego źródła.

Przez rozświetlany neonami dym dało się dostrzec spadające na ulicę odłamki betonu. Jeden z budynków kilka przecznic dalej runął, generując chmurę pyłu, która jeszcze bardziej ograniczyła widoczność. Po chwili rumor ucichł, ustępując miejsca niezręcznej ciszy, gęstszej niż tutejszy smog.

– Ten świat jest martwy – postać z krawędzi uśmiechnęła się smutno, po czym wbiła spojrzenie w empatę. Błękitne światło odległego billboardu odbijało się od strużki krwi, spływającej z rozciętej brwi.

Negocjator odchrząknął głośno. Maślanym wzrokiem uciekał od obcego, oczekującego odpowiedzi oblicza. Nie miał odpowiedzi. Po chwili milczenia, tamten parsknął cynicznie i przechylił się w stronę przepaści.

Spadał cicho, jego lot zwieńczył nieprzyjemnie mokry trzask.

Empata wzdrygnął się i poczłapał w stronę krawędzi. Oparł się przedramionami o szorstki gzyms i ostrożnie spojrzał w dół. Miał nadzieję, że poczucie ulgi, które widział w martwych oczach samobójcy, było tylko wytworem jego zaciemnionego alkoholem umysłu.

– Kurwa.

 

* * *

 

– Ernest Tigg, twoja skuteczność w tym miesiącu to, otwórz cudzysłów, trzydzieści dwa procent, zamknij cudzysłów. Próg graniczny roli społecznej, dwukropek, empata, to, otwórz cudzysłów, trzydzieści procent, zamknij cudzysłów. Informuję, że grozi ci przeniesienie do kolejnej z dostępnych dla ciebie ról społecznych. Całkowita liczba dostępnych dla ciebie ról społecznych to, dwukropek, jeden. Następna rola społeczna to, dwukropek, brak.

Przerdzewiały droid uśmiechnął się zza kuloodpornej szyby, demonstrując groteskowy zestaw czarnych zębów. Ernest obserwował go z zażenowaną miną. Pisk w uszach nie ustępował, krople potu skapujące z nosa nieustannie przypominały mu o pragnieniu.

Jakby Sahara w mordzie miała nie wystarczyć.

– Ernest Tigg, wyniki badań, skoreluj, wydajność, rezultat. Twój przydział alkoholu ulegnie zmniejszeniu o połowę. Dotychczasowy przydział, dwukropek, zero gramów na miesiąc. Aktualny przydział, dwukropek, zero gramów na miesiąc. Przykro mi. – Automat wyszczerzył się bezczelnie. – Twój przydział kredytów ogólnych, dwukropek, czterdzieści. Twoja karta została zasilona wypłatą. Odbierz ją z czytnika po lewej stronie. Pamiętaj, aby…

Empata wyszarpnął plastikową plakietkę ze szczeliny w ścianie, po czym obrócił się i wyszedł z kabiny, nie słuchając reszty formuły, bo znał ją na pamięć. Z wątłych drzwiczek budki nie zostało już za wiele, jednak trzaśnięcie Tigga pozbawiło je jeszcze kilku ledwie trzymających się odłamków szyby.

Zakurzony gmach kościoła wypełniony był stanowiskami kredytowymi. Zgrzyt pracujących maszyn zagłuszał rozmowy stojących w długich kolejkach mieszkańców Ostatniego Miasta. W powietrzu unosił się pył, umożliwiając przebijającym się przez resztki witraży porannym promieniom tworzenie kolorowych smug. Jedna z belek podtrzymujących strop runęła na podłogę, druzgocąc znajdującą się na niej mozaikę.

Nikt się tym szczególnie nie przejął.

Po kościele kręciły się czyściciele. Kręciły się w miejscu. Walcowate maszyny z maniakalnym uporem szorowały wciąż te same fragmenty podłogi. Tigg zapatrzył się na jedną z nich. Zazdrościł im. Wiedział, że robotom nie przeszkadza to, że utknęły w swoich pętlach. Nic nie wskazywało na to, żeby miały kiedykolwiek te pętle opuścić. Jedyny problem polegał na tym, że ich pętle zaciskały się na szyi popłuczyn ludzkiej cywilizacji.

Ale to nie był problem robotów.

Z zamyślenia wyrwał go znajomy głos.

– Ernest Tigg? Ileśmy się nie widzieli? – Nieogolony wielkolud w pożółkłym bezrękawniku atakował donośnym basem. Zbliżał się do empaty, rozkładając ramiona.

– Z dwa tygodnie? – wycharczał Tigg.

– Kopę lat… Co tam u ciebie słychać, menelu?

– Niewiele. Niewiele się zmienia, Joe.

Uśmiechnęli się melancholijnie i trochę wymuszenie. Obaj wiedzieli, że nie zmienia się zupełnie nic.

– Co powiesz na trochę rozrywki w starym stylu?

Ernest zmrużył oczy, nie zrozumiał pytania. Joe przysunął się bliżej i dodał półgłosem:

– Namierzyliśmy klawiaturnika. 

Empata wzdrygnął się.

– Nie. To już nie mój rodzaj zabawy, Joe. – Pokręcił głową z obrzydzeniem. Z trudem przełknął ślinę. – Myślałem, że z tego wyrośliśmy.

Czarnoskóry wielkolud wzruszył ramionami.

– Może. A może gdzieś tam w środku jesteśmy tymi samymi dziećmi bijącymi piniatę patykami…

– Joe, z klawiaturników nie wypadają cukierki. A przynajmniej nie przypominam sobie, żeby z któregokolwiek wypadły.

– To może warto odświeżyć pamięć?

Tigg wziął głębszy wdech i rozejrzał się, jakby miał nadzieję rozpoznać nieszczęśnika, o którym rozmawiali. Snujący się w kolejkach ludzie byli dobijająco nierozróżnialni, ujednoliceni pokrywającym ich kurzem. Zjednoczeni w pyle.

– Kto to? – spytał w końcu.

Joe obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem.

– Nie chcesz nas przypadkiem podjebać blaszanym, co?

– Nie, po prostu rozważam propozycję, stary druhu – kłamał Ernest. – Może jednak z tego wypadną cukierki? Może będzie jak za starych czasów – dodał nieco cynicznym tonem.

– Może. – Murzyn splótł ramiona na piersi. Po chwili zastanowienia wskazał spojrzeniem na jedną z kolejek. – Ten skośny. Czwarty od końca.

Empata posłał dyskretne spojrzenie we wskazanym przez olbrzyma kierunku. Azjata stał w kolejce do swojego okienka, prawdopodobnie nieświadomy czekającego go losu.

– Wchodzisz w to?

Ernest wbił spojrzenie w przestrzeń, po czym energicznie kiwnął głową.

– No jasne. – Uścisnął dłoń Joego.

 

* * *

 

Wyblakły tramwaj mknął przez ruiny, podskakując na nierównościach powyginanych torów. Empata wychylił się przez framugę okna. Bladozielone światło zorzy rozjaśniało mroki martwego miasta. Pojedyncze budynki, będące w stanie niemalże idealnym sprawiały wrażenie żywcem wyjętych z zupełnie innych, lepszych czasów. Biegające po ich ścianach żelazne pająki, konserwatory, utrzymywały elewacje w nieskazitelnym stanie od setek lat.

Pozostałe, systematycznie upadające pod własnym ciężarem bloki wydawały się być zupełnie poza zasięgiem ich uwagi. Tigg bębnił palcami w zimną powierzchnię metalowej barierki. Z piątki, z którą współdzielił wagon znał tylko Joego, choć wydawało mu się, że garbatego rudzielca z naprzeciwka też skądś kojarzył. Dwóch z nich miało przy sobie gazrurki, jeden opierał się o nabijany ćwiekami kij baseballowy.

– Dojeżdżamy. Maski – zarządził olbrzym.

Mężczyźni niemalże synchronicznie powyciągali z kieszeni reklamówki z powycinanymi otworami i pozakładali je na głowy. Empata zrobił to samo.

– Jak dobrze planujemy się bawić? – rzucił pytanie w eter.

Foliowi oprawcy unikali jego spojrzenia. W końcu jeden z nich, właściciel czarnej maski w złote trójkąty, odezwał się.

– Lepiej, żeby dojebała go pylica, niż my. Więc nie za bardzo. Boisz się, że przesadzisz?

– Ta – odrzucił Tigg.

Po chwili wagonik zatrzymał się, rażąc pasażerów przeraźliwym piskiem hamulców. Joe zastąpił drzwi wyjściowe i obrócił się do reszty, przykładając palec wskazujący do ust.

– Naprawdę myślisz, że jeśli nie usłyszał tego tramwaju, to usłyszy nas? – rzucił jeden z mężczyzn.

Joe nie skomentował.

Wysiedli z tramwaju i rozpoczęli zagłębianie się w bezmiar ruin metropolii. W otaczającej ich martwej ciszy każde stąpnięcie zdawało się być głośnym uderzeniem. Co kilka minut słychać było szumy, odgłosy infrastruktury rozkładającej się kilometry dalej. Wiatr przesypywał sterty zalegającego na ulicach piachu niczym pustynne wydmy, z głuchym skowytem odbijając się od pozostałości ścian. Pędzące, czarno-fioletowe chmury przesłoniły nocne niebo. Przeszli prawie pół przecznicy. Tigg czuł się obserwowany.

– Jak masz wątpliwości, czy im się należy, to po pierwsze już trochę za późno… – Joe przerwał na chwilę i wziął głębszy oddech. – …a po drugie, rozejrzyj się dookoła.

Ernest posłał mu długie i trudne do zinterpretowania spojrzenie, po czym wbił wzrok w porośnięty mchem chodnik.

– Czemu teraz, Joe? Dawno tego nie robiliśmy.

Czarnoskóry wielkolud odchrząknął.

– Skasowali Martę, Ernie. Moją Martę.

Empata z trudem przełknął ślinę. Wiedział, co oznacza kasacja. Jeśli człowiek przestanie spełniać się w ostatniej z predestynowanych mu ról, zostaje usunięty. Maszyny tropiące znajdują go niemalże od razu, po czym ścigają do skutku. Impuls elektromagnetyczny smaży mózg. A z każdym martwym człowiekiem jeden robot wpada w beznadziejną, krytyczną pętlę. Kolejny krok w stronę chaosu, ale już niedaleko. To są ostatnie kroki.

Po kilku minutach znaleźli się na rondzie, pośrodku którego stał ogromny, rozłożysty buk. Joe wskazał palcem znajdujący się za nim wieżowiec.

– Szóste piętro.

Korona potężnego drzewa zatrzęsła się. Stado nietoperzy wzbiło się w powietrze, po chwili znikając w mroku.

Członkowie bojówki znaleźli się w gmachu parteru opuszczonego wieżowca. Popękane kafelki podłogi, a na nich postapokaliptyczny bałagan zmieciony pod dywan miękkiego, szarego piachu. Entropia jest schludna, jeśli da się jej popracować dostatecznie długo.

Kruszące się schody doprowadziły ich na szóste piętro. Szary, pusty hol gapił się na nich rzędami oczu równolegle pootwieranych drzwi, a w jego nieożywionym wzroku była jakaś rezygnacja, jakiś żal. Na końcu korytarza znajdowały się szerokie, dwuskrzydłowe wrota.

– Po co miałby chować się właśnie tam? – spytał właściciel baseballa.

– Co za różnica? – burknął Joe. Frontalnym kopnięciem wyważył drzwi. Przecinające powietrze odłamki zielonej farby przypominały spadające liście. Jedna ze ścian obszernej, szarej hali była zupełnie przeszklona. Kiedyś. Teraz pomiędzy sufitem a podłogą znajdowało się już tylko jedno okno. W pojedynczej tafli szkła przeglądał się siwy Azjata. Po chwili od uderzenia odwrócił się spokojnie, po czym powoli kiwnął głową i ze stoickim spokojem rzekł:

– Zabijcie mnie.

– Co? – powiedzieli niemalże jednocześnie Joe i Ernest.

– Dobra – dodał ten pierwszy.

– Nie! Dlaczego? – obruszył się ten drugi.

– Jak to dlaczego? Jestem programistą. Tacy jak ja zabili świat. Jak już skończycie się bawić, po prostu poświęćcie mi jeszcze jedno, silne uderzenie prosto w głowę.

– Nie ma sprawy, szefie. – Właściciel kija baseballowego skocznym krokiem zbliżał się do klawiaturnika, zataczając w powietrzu szerokie okręgi końcówką broni. Gdy znalazł się dostatecznie blisko, wymierzył skośnookiemu cios w wątrobę. Ten upadł i jeszcze zanim zdążył w pełni poczuć ból pierwszego uderzenia, kopnięcie napastnika zmusiło go do wyplucia kilku zębów na przesypujący się po podłodze piach.

– Ej, ja chciałem być pierwszy! – wydarł się jeden z oprawców.

– Każdy by chciał – rzucił inny, biegnąc w stronę ofiary.

– Nie, nie, nie. Nie możemy go zabić! – krzyknął Tigg. Towarzystwo zamarło w bezruchu.

– Niby dlaczego? – spytał ktoś.

– Właśnie, dl-dlaczego? – wycharczał programista, unosząc spojrzenie.

– Jestem empatą na skraju progu. Maszyny będą wiedzieć, że chciał umrzeć, wyczytają to z resztek jego mózgu! Jeszcze jedna dobrowolna śmierć obok mnie i jestem do kasacji! Jak on tu wykituje, to ja jestem drugi w kolejce!

– Jesteś pierwszy w kolejce do bycia imbecylem! – krzyknął Joe. – Na chuj się mu przyznawałeś, że jesteś empatą, Ernie? Teraz jak go nie dobijemy, to i tak cię podjebie do blaszanych. Już nie ma wyjścia. Poza tym, maszyny są tam, w centrum, wokół kościoła. Skąd miałyby wiedzieć, że tu jesteśmy? Chyba, że ktoś im powiedział… – Spod foliowej maski nie dało się określić, jakim wzrokiem patrzył Joe, ale Ernest był w stanie się domyślić.

Kropla zimnego potu spłynęła po jego czole. Błyskawicznie odwrócił się i szybkim, zdeterminowanym krokiem szedł do klawiaturnika. Po drodze wyrwał jednemu z bojówkarzy gazrurkę.

– Będziesz cierpiał za stawianie mnie w takiej sytuacji, śmieciu! – krzyknął tak, żeby cała grupa na pewno go usłyszała. Mężczyźni stali w osłupieniu, widocznie podejrzliwi wobec jego lekko teatralnego tonu.

Tigg uderzył Azjatę w kolano, miażdżąc je, po czym błyskawicznie przychylił się i wycedził mu prosto do ucha:

– Dlaczego chcesz umierać, gadaj, teraz.

Jęk programisty uniemożliwił reszcie usłyszenie szeptu. Starzec spojrzał na empatę wyraźnie zmieszanym wzrokiem.

– Wiesz, czemu maszyny sfiksowały? – wycharczał.

– Nie, błaganie mnie o litość nic ci nie da, żółty śmieciu! – odkrzyknął Tigg, kilka razy markując następny cios. – Jakieś ostatnie słowa? Jakiś rozwiązujący zagadkę monolog? Chętnie posłuchamy, prawda, chłopcy? – ukłonił się przed swoją publiką.

– Jasne! – rzucił baseballista. Ktoś inny zaśmiał się tępo. Joe stał z ramionami skrzyżowanymi na piersi i podejrzliwie przechyloną głową.

Programista z trudem łapał oddech.

– One programują się same. I mogłyby to robić bez nas, ale żeby mogły nam skutecznie służyć…

– Ha, skutecznie! Słyszycie go?! – Ernest przerwał, po czym kopnął Azjatę w bark. Lekko. Okradziony z gazrurki oprawca bił brawo.

– …muszą mieć naszą perspektywę. Dlatego każdy z nich jest połączony z jakimś człowiekiem. Muszą… – Azjata wypluł jeszcze trochę krwi. – …widzieć świat takim, jakim my go widzimy. Nie mogliśmy wiedzieć, że wszyscy wymrzemy, a one razem z nami! Wybijając się, wyłupiliśmy im oczy.

– Wszystkie klawiaturnicze kanalie tak mówią! – wydarł się Joe. – Co z tego, dziadu?!

– Właśnie, co z tego?! – powtórzył empata, przyglądając się zakrwawionej rurce. Jego ręce trzęsły się. Mówił głośno i szybko, żeby zamaskować drżenie głosu.

– Ja jestem połączony z główną inteligencją. Sprawdziłem to! Jestem tego pewien… Mózg nadprocesora nie będzie miał perspektywy, na którą mógłby przeskoczyć, bo dzieci już nie rodzą się tak często. Prawie w ogóle się nie rodzą… Jeśli ja umrę, kilka dni później padnie system – charczał. – Żadnych kasacji. Żadnych ról. Nowy początek!

– Hurra! – wydarli się foliogłowi, po czym odepchnęli Ernesta od Azjaty, którego zaczęli kopać i okładać ze zdwojonym entuzjazmem.

Ernest złapał się za głowę.

Kilka dni? Za długo. Blaszani zdążą go skasować.

Przetarł dłonią spocone czoło. Wbił wzrok w panoramę szkieletu Ostatniego Miasta. Trzy roboty policyjne typu Enforcer były już tylko pięć przecznic stąd. Członkowie spragnionej krwi bojówki nie mieli szansy ich teraz zauważyć ani usłyszeć, ale to bez znaczenia. To koniec, myślał, umrę.

Ciągle trzymając się za głowę, powoli szedł w tył. Śmiał się cicho, maniakalnie. Wpadł na stół. Odruchowo zapierając się rękoma, złapał za nieduży, zimny w dotyku przedmiot.

– Trzymasz tu pistolet, klawiaturniku?! – wydarł się najgłośniej jak umiał, jego głos łamał się. Wszyscy znieruchomieli, odwracając spojrzenia w jego stronę. W zapadłej właśnie ciszy wyraźnie słychać było odgłosy kroczących w oddali Enforcerów.

Bezzębny i obity do granic rozpoznawalności Azjata, zmierzył lekko nieobecnym już wzrokiem Tigga.

– Nhe moghem się zebrać, zeby srobicz to samemu.

– Ile naboi jest w magazynku? – wyartykułował najwyraźniej jak umiał Ernest.

– Ty skurczybyku… – wyszeptał Joe.

– Pho phostu mnie zasszel – cedził klawiaturnik.

– Ile naboi jest w magazynku?! – ryknął Tigg.

 

* * *

 

– Ernest Tigg, twoja skuteczność w tym miesiącu to, otwórz cudzysłów, pięćdziesiąt dwa procent, zamknij cudzysłów…

Koniec

Komentarze

Nieźle napisane, ale historia mnie nie ruszyła. Jak wskazują tagi, jest tu sporo: postapo, roboty, dystopia. Ale z wymieszania tych elementów nic nie wynikło. Może za krótkie? Może nie polubiłem bohatera? A może bez jakiegoś powiewu świeżości? Ot, opowiadanie do przeczytania. 

Pierwsza scena ma niewiele wspólnego z resztą. Jest takim “o, pokażę, jaki ten świat jest paskudny i jaki pijak z bohatera”. 

Poza tym, jak już mówiłem, napisane naprawdę dobrze. Dwa błędy rzuciły mi się w oczy:

 

a na nich post-apokaliptyczny bałagan

Postapokaliptyczny bez myślnika. 

 

Joe, obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem.

Bez przecinka. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

@funthesystem

“o, pokażę, jaki ten świat jest paskudny i jaki pijak z bohatera”

Nooo, tak, dokładnie taki jest cel tego fragmentu. Nakreślenie świata, tego jaki jest bohater i co robi. Zrobione celowo, wcale mi nie wstyd. :D Tagi zazwyczaj ogólnie opisują treść tekstu i tak też jest w tym przypadku, jeśli połączenie nie podeszło, no to trudno, tak czy inaczej dzięki za lekturę! :)

 

No nieźle.

I mnie nie spodobał się początkowy fragment, a szczególnie pierwszy akapit. Na szczęście z czasem się wciągnęłam, nakreślony świat wydał się interesujący i moim zdaniem był najlepszym elementem opowiadania, jeśli mogę to tak ująć  :)

Nooo, tak, dokładnie taki jest cel tego fragmentu. Nakreślenie świata, tego jaki jest bohater i co robi.

Nie mówię, że taki zabieg to błąd, przecież tak się rozpoczynają choćby wszystkie Bondy :D Po prostu moim zdaniem średnio udało ci się to powiązać z resztą tekstu. I dostałem najpierw krótki epizodzik, a potem właściwą opowieść. A wolę, żeby w tak krótkiej formie jak opowiadanie wszystko stanowiło jedną historię. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

@lenah

Możesz to ująć jakkolwiek chcesz :D

 

@funthesystem

Ok, rozumiem. :)

No nieźle.

Opowiadanie bardzo zwarte, a przy tym nie pogubiło żadnych istotnych elementów. Nie wykręciło mi mózgu tak, jak zwykły twoje opowiadania, ale dostrzegam tu nową jakość – nie ma szarpanych doznań, wiesz, euforyczno-zadziwieniowych, jest za to przemyślana i dopracowana całość, konsekwentna, plastyczna i wyraźna. Taki rodzaj uniwersum uwielbiam, więc mnie kupiło. Lubię też temat empatów i pokazałeś go z zupełnie nowej strony. Złośliwy droid – majstersztyk ;D Zagospodarowanie kościoła też ciekawe. Oczywiście nadal czepiam się tego zbędnego “kurwa”, nie rozumiem też zarysowanej sprawy z pętlami i czemu to jest tak istotne, że wspominasz o tym dwukrotnie. 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Jestem mało spostrzegawczym korektorem, ale kilka rzeczy wyłowiłem:

Pijak przeczłapał kilka kroków w stronę ofiary swojego bezbłędnego rzutu.

To zdanie wg. mnie jest nieco niezgrabne.

 

Jedyny problem polegał na tym, że ich pętle zaciskały się na szyi popłuczyn ludzkiej cywilizacji.

jw.

 

– Może. – Murzyn splótł ramiona na piersi. Po chwili zastanowienia wskazał spojrzeniem na jedną z kolejek. – Ten skośny. Czwarty od końca.

Empata posłał dyskretne spojrzenie we wskazanym przez Murzyna kierunku.

Powtórzenie.

Dlaczego w ostatnim zdaniu z dużej litery? To nie narodowość.

 

Co kilka minut drogi

Ta “droga” nie jest tu raczej potrzebna.

 

Kolejny krok w stronę chaosu, (+) ale już niedaleko. To są ostatnie kroki.

Drugie zdanie nie brzmi dobrze.

 

– Po co miałby chować się tam?

Szyk. Po co miałby się tam chować?

 

Każda maszyna połączona jest z jednym człowiekiem – karkołomna konstrukcja. Niestety opowiadanie nie przemówiło do mnie na tyle, aby kupić ten pomysł bez zastrzeżeń.

 

 

Moje zdanie znasz, Skoneczny. yes

@enazet

Dzięki :)

 

@zrywosław

Poprawiłem. Murzyn z wielkiej, bo chodzi o faktycznie rasę, nie o znaczenia potoczne, tak jest w słownikach. Dzięki za lekturę, szkoda, że nie przemówiło.

 

@Blackburn

Znam yes

No nieźle.

Zrywoslawie, za SJP: murzyn 1. Murzyn «człowiek należący do rasy czarnej» 2. pot. «człowiek opalony na ciemnobrązowy kolor» 3. pot. «ktoś, kto wykonuje pracę za kogoś bez ujawniania swego nazwiska» 4. pot. «ktoś, kto ciężko pracuje i jest wyzyskiwany»

 

edycja

Troszkę się spóźniłam. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A skoro miano nie jest to użyte w znaczeniu potocznym, to masz rację. Widocznie źle wyczytałem z kontekstu.

Całkiem porządny pomysł sprawił, że przeczytałam z dużym zaciekawieniem. Jeśli dobrze zrozumiałam, zejście Azjaty unieruchomiło system, a empata, mimo obaw, przetrwał. Nie do końca jednak pojęłam, dlaczego silna grupa postanowiła napaść właśnie tego osobnika.

 

Sta­nął na no­gach, otrze­pał płaszcz. – Czy istniała możliwość, by stanął bez użycia nóg?

 

Er­nest po­słał mu dłu­gie i cięż­kie do zin­ter­pre­to­wa­nia spoj­rze­nie… – Er­nest po­słał mu dłu­gie i trudne do zin­ter­pre­to­wa­nia spoj­rze­nie

 

Po kilku mi­nu­tach zna­leź­li się na ron­dzie, po­środ­ku któ­re­go znaj­do­wał się ogrom­ny, roz­ło­ży­sty buk. – Nie brzmi to najlepiej.

 

nie dało się okre­ślić, jakim wzro­kiem pa­trzył się Joe… – …nie dało się okre­ślić, jakim wzro­kiem pa­trzył Joe

 

Sta­rzec spoj­rzał się na em­pa­tę wy­raź­nie zmie­sza­nym wzro­kiem.Sta­rzec spoj­rzał na em­pa­tę wy­raź­nie zmie­sza­nym wzro­kiem.

 

Joe stał z ra­mio­na­mi skrzy­żo­wa­ny­mi na pier­si i po­dejrz­li­wie prze­chy­lo­ną głowa. – Literówka.

 

-…muszą mieć naszą per­spek­ty­wę. – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

widzieć świat takim, jakim my go widzimy. Nie mogliśmy przewidzieć… – Czy to celowe powtórzenia?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wszystko dzieje się tak szybko… Napisane dobrze, przyjemnie się czytało, świat też wydaje się ciekawy, ale bohater płytki. Szkoda, że nie udało ci się nakreślić jego postaci. Ogólnie to mi się podoba, chociaż tak się zastanawiam czy zrozumiałem w pełni. Oczywiście ta szopka pod koniec genialna i wydaje mi się, że uruchomił się wtedy egoizm bohatera.

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

Nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam zakończenie. Ułatwiłoby mi, gdybym wiedziała więcej o świecie. Na przykład, według jakiego wzoru liczy się skuteczność empaty. Albo jaka jest jego rola. ;-)

Czytało się nieźle.

Babska logika rządzi!

O totototo! Mam to samo co Finia! Jestem, że tak powiem, nie dokarmiony informacjami o świecie :-)

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nie bierz tego do siebie, ale nie podobało mi się :) Oto moje uwagi, być może przydadzą Ci się do czegoś.

– za dużo “białych plam”, według mnie, to fragment jakiejś większej całości, tego nie czyta się gładko, bo pojawia się za dużo pytań. Co doprowadziło świat do ruiny? Kto, gdzie i kiedy popełnił błąd? Jest nadzieja? 

– za dużo barokowych form, wymyślnych zdań, ozdobników, trylów…przeszkadza mi to w “połknięciu akcji”. Zgrzyt hamulców tramwaju zaatakował… chodzi Ci o to, że tramwaj zatrzymał się na przystanku? ;) Postaw na prostotę, jak Issac Asimov :) 

–  coś, co bym nazwał “cybernetyczną antropresją”, czyli wmawianie cybernetyce ludzkich cech. Jeśli przyczyną degradacji świata jest źle zaprojektowana cybernetyczna automatyka, czemu wkręcasz roboty w jakis rodzaj biurokratycznej złośliwości? Brzmi to trochę nawinie. Nie lepiej rozbudować ten motyw? Przedstawić tragizm cybernetycznych istot próbujących ocalić ludzkość, lecz bez powodzenia, ponieważ człowiek jest dla ich umysłów zbyt niepojęty? Osobiście uwielbiam wszelkie motywy SF, gdzie ludzki umysł konfrontuje się z inną inteligencją, niekoniecznie złośliwą.

– prostactwo bohaterów… chcesz przedstawić tragizm świata, który zabłądził w ślepą uliczkę z powodu złego używania cybernetyki… lecz prostactwo bohaterów tworzy z dobrego (choć nie nowego) pomysłu groteskę. Świata leniwych alkoholików kierujących się w podejmowaniu decyzji najprostszymi  emocjami nie żal mi w ogóle. Niech zginą wraz z złośliwie uśmiechniętymi robotami. Tylko, że taki obraz człowieka nie jest kompatybilny z moim. W moim wszechświecie człowiek jest istotą błądzącą ale dumną. Jeśli obraz wykreowanego przez Ciebie świata to pytanie, prostactwo bohaterów jest odpowiedzią. Ten świat ginie, bo nie ma powodu, aby istnieć.

 

Zalety.

– Poza tą niezgrabną i niedopracowaną formą, widzę ( czy wyczuwam) głęboką refleksję. Nie wstydź się głębi swych odczuć ( groteskowość bohaterów czyni takie wrażenie), nadaj im właściwą powagę. Świat, który przedstawiasz to pytanie o naszą przyszłość. Niech to będzie pytanie “serio”. Nie maskuj swoich przemyśleń prostacką nonszalancją.

 

Ok… nie jestem nikim szczególnym, więc spokojnie możesz zignorować moje uwagi :) 

Weż pod uwagę, że kierowałem się TYLKO I WYŁĄCZNIE dobrymi intencjami. 

 

 

@regulatorzy

Hmm, zejście Azjaty zmniejszyło by procentową skuteczność empaty, a ta się zwiększyła, więc nie o to chodzi. Nie bez powodu pytał ile pocisków jest w magazynku, i to dwa razy. Jeśli sama końcówka jest niejasna, to nie będę jej rozjaśniał, niech jest jak jest ;) Dzięki za lekturę, punkt i wskazanie błędów, zaraz poprawię. :)

 

@SamotnyWilk

Bardziej instynkt samozachowawczy niż egoizm, ale uruchomił się, jak najbardziej :)

 

@Finkla

Rola empaty, a przynajmniej jej istotny dla akcji aspekt, jest na początku i pod koniec tekstu. Jego skuteczność wzrasta jak udaje mu się tę rolę spełnić i spada, gdy się nie udaje, tyle wystarczy ;)

 

@Anet

No to dobrze. :)

 

@trukszyn

Białe plamy, które wymieniłeś to są z zamysłem pozostawione pola do własnej interpretacji, nakreślenie odpowiedzi na te pytanie nie wpłynęłoby na treść samej akcji, a mogłoby zaśmiecić tekst.

No, z barokowymi formami to tak już miewam co jakiś czas, myślę, że kwestia gustu ;)

Biurokratyczna złośliwość robota nie wynikała z faktycznej złośliwości, tylko z niedopatrzeń w jego oprogramowaniu (przynajmniej taki był zamysł, mogło wyjść niejasno). Jego złośliwy uśmiech tylko na złośliwy wyglądał dla empaty, przez kontekst, w którym się pojawił. Może powinienem jakoś dobitniej zaznaczyć to w tekście?

Prostactwo bohaterów i alkoholiczno-depresyjny świat, którego nie warto ratować? Tak miało być. To nie jest moja wizja ludzkości jako takiej, to jest wizja jakiejś prawdopodobnej ludzkości, kiedyś, może. W moim świecie, człowiek jest również istotą dumną; w świecie z tekstu – nie.

Świat, który przedstawiasz to pytanie o naszą przyszłość.

Świat, który przedstawiam, to pytanie o jakąś przyszłość, czyjąś. Miejmy nadzieję, że nie o naszą. ;)

Wielkie dzięki za rozbudowaną, konstruktywną opinię, no i w ogóle za lekturę! Mam nadzieję, że moje przyszłe teksty bardziej przypadną Ci do gustu.

No nieźle.

Z początku byłem pod wielkim wrażeniem opowiadania. Ciekawy, oryginalny pomysł, dobre wykonanie, klimat. A potem dotarłem do fragmentu, jak biją klawiaturnika, który związany jest z główną inteligencją, jakieś podchody, udawanie przed kumplem…Za dużo. Ze sceny zwykłego znęcania się nad “winnym” zrobiła się walka o przyszłość ludzkości. A potem to zakończenie, które pasuje do początku i ładnie zamykałoby tekst, ale jest słabe, bo następuje po wspomnianej scenie.

Pozdrawiam

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

@Skull

które pasuje do początkuładnie zamykałoby tekst, ale jest słabe, bo następuje po wspomnianej scenie.

Przyznam się, że nie do końca rozumiem. Chyba pierwszy raz udało mi się na przestrzeni tekstu zmienić opinię czytelnika z “jestem pod wielkim wrażeniem” do “słabe”. No cóż, to zawsze jakieś nowe doświadczenie. Szkoda, że nie przypadło do gustu, również pozdrawiam! :)

No nieźle.

Nie jestem fanką post-apo, ale przeczytałam z zainteresowaniem. Bardzo podobała mi się pierwsza scena i doskonałe przedstawieniem głównego bohatera. Duży plus należy się również za konsekwentne postępowanie empaty od początku do końca opowieści. Przy scenie bicia klawiaturnika obawiałam się, że Ernest porzuci egocentryzm na rzecz poświęcenia dla upadku systemu/nowego początku – fajnie, Skoneczny, że nie poszedłeś oklepaną drogą przemiany bohatera na lepsze.

Ogólnie bardzo mi się. Krótkie, dosadne, na temat a do tego bardzo, bardzo realistyczne. 

Klik.

Hmm... Dlaczego?

Może źle wyraziłem myśl. Scena pobicia psuje mi ogólny, bardzo dobry odbiór.

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

@Skull

Ok, w takim razie rozumiem :)

 

@Drewian

Cieszę się, że się podobało, szczególnie pomimo niebycia fanką post-apo. Dzięki za punkt!

No nieźle.

Piąty strzał ode mnie (zawsze chciałem to zrobić).

Klimat jest, kurz zgrzyta w zębach, dobrze skrojone scenki. Też spodobała mi się ta w kościele. Fajne nazwy dla klas robotów (choć “kręciły się czyściciele” zgrzyta gramatycznie). Oryginalny motyw piniaty. Rażą niektóre didaskalia: “wypruł się (?) miotacz”, “odrzucili niemalże jednocześnie”, czy nawet to nienajszczęsliwsze “cedził” w końcówce. 

@cobold

Może coś zrobię z tymi didaskaliami, ale pomyślę jeszcze. Dzięki za finalny punkt!

No nieźle.

A mówiłam w becie o tym wypruciu, to zostałam zignorowana!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

A mnie to już wygląda na ingerencję w styl Autora. Przyznaję, że i mnie zastanawiały te didaskalia i choć jednych mogą razić, to innym czytelnikom mogą uatrakcyjniać lekturę. Czy rzeczywiście jest to złe, gdy narrator wtrąca trochę środowiskowego żargonu? 

Żargon OK. Ja tylko po prostu nie znam żargonu w którym “wypruć się” oznacza jakąkolwiek czynność gębową. W tym kontekście, jeżeli już miałbym zgadywać co to mogłoby znaczyć, to przychodzi mi na myśl wymiotowanie.

Z kolei, o ile słowa można “rzucać” to “odrzucić” brzmi dziwacznie. I do tego “niemalże jednocześnie” powoduje, że opis tej czynności trwa dłużej niż ona sama.

Wreszcie, choć rozumiem ideę “cedzenia” przez wybite zęby, to słowo kojarzy mi się bardziej z nieczułym oprawcą niż z ofiarą. 

Tak, że tak.

Zgadzam się z coboldem. Ale też rozumiem, że Skoneczny nie przyjmuje wszystkich sugestii i trzyma się tego, co mu brzmi. Niemniej, między bronieniem stylu a bronieniem niepoprawności istnieje przepaść, a na jej dnie zalegają kości grafomanów… :P

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Niemniej, między bronieniem stylu a bronieniem niepoprawności istnieje przepaść, a na jej dnie zalegają kości grafomanów… :P

Powyższa zdanie spodobało mi się na tyle, że się ugnę. :D “Wyprucie” stanie się “wydarciem”, nad “odrzuceniami” zaraz jeszcze pomyślę, “cedzenie” bez zmian. ;)

No nieźle.

Skoneczny, w zamian wymyśl jakieś piękne post-neologizmy. ;P No cóż, rozumiem zacięcie w kwestii dbałości o czystość języka polskiego. Słuszne, bo coraz więcej młodych ludzi zaczyna mówić niezrozumiale.

Przeczytałam z przyjemnością. Pierwsza scena moim zdaniem jest całkowicie ok – stanowi kontekst dla kolejnych. Dodatkowo przez dynamizm i pewną niestandardowość od razu zasysa. No i jeszcze plastyczność. Od razu moja wyobraźnia odpaliła film :)

Spodobał mi się przedstawiony świat, pomysł na role w społeczeństwie i poziomy wywiązywania się z nich. Ładnie sprzężona ze światem fabuła i motywacja bohatera. Dobre zakończenie. 

 

Witaj!

Opowiadanie się podobało – mógłym przeczytać książkę w tym klimacie.

Przede wszystkim ogromny plus za to jak dobrze tekst jest napisany. Taka forma po prostu do mnie przemawia i wszystko widziałem w głowie w bardzo wyraźnych obrazach. Uważam, że opisy były trafione i akuratne w ilości.

Masa fajnych pomysłów, z ciekawym światem na czele. Genialne nazewnictwo robotów (nawet jeśli kłucące się zgramatyką, w duszy to mam gdy w tekście fajnie to gra), pomysł na pętle i powiązanie człowiek-robot też dobre i przyjąłem jak jest jako, że tekst mnie wciągnął a po fantastykę sięgam by popuścić wodze fantazji i oderwać się od rzeczywistości, na moment ;)

Scena na dachu – pomysł jest lecz mi się nie spodobała, jakby czegoś jej brakowało. A i trochę nie podeszła mi akcja w mieszkaniu klawiaturnika, w sensie kompani bohatera podobno byli w stosunku do niego bardzo podejrzliwi, i zaprawieni w rachowaniu gnatów a nie zauważyli, że bohater kombinuje i uderza bez przekonania? Za to samo zakończenie pierwsza klasa. Naprowadzasz na rozwiązanie i pozwalasz uruchomić czytelnikowi myślenie. Choć rozwiązanie jest tylko jedno z uwagi na fakt, że wydajność empaty wzrosła. W sumie nie miał innego wyjścia chcąc przeżyć więc nie można go winić.

Jeszcze jeden szczegół. Ta nieszczęsna belka w kościele (btw. świetna sceneria, wredny droid – genialny), którą nikt się nie przejął. Rozumiem znieczulicę na rozpadający się świat. Ale jakby coś spadało mi prawie na głowę to chyba bym się tym zainteresował czy mi się zaraz sufit na łeb nie spadnie.

Podsumowując – od tego kurzu prawie dostałen pylicy więc jest charakternie! Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Relacja człowieka z maszyną, rola maszyny w przyszłości, zagrożenia dla cywilizacji – interesują mnie te tematy. Dość ciekawie je przedstawiłeś. Szczególnie na końcu, gdy poruszyłeś kwestię kto kogo potrzebuje, by istnieć.

Atutami Twojego opowiadania są dla mnie: wartka akcja i wciągająca fabuła.

 

Trudno mi było złożyć z następujących fragmentów jeden obraz:

Jeden z budynków kilka przecznic dalej runął, generując chmurę pyłu, która jeszcze bardziej ograniczyła widoczność.

(…) lot zwieńczył nieprzyjemnie mokry trzask.

(…) poczucie ulgi, które widział w martwych oczach samobójcy

Wiem, że blok mógł być czteropiętrowy, trzask mógł być wynikiem uderzenia ciała o beton, nie nadmiernej wysokości, chmura pyłu mogła nie uwidocznić się na ulicy, na której poległ samobójca, a stan upojenia alkoholowego mógł rozwiać się i nie wpłynąć na przytępienie zmysłów tytułowego empaty. Ale z dachu bloku, w słabej widoczności i w obecności procentów we krwi, Ernest nie przekona mnie do tego, że mógł coś zobaczyć. Raczej podyktował mu to alkohol, co sam dopuszcza do myśli. Jednak taki stan rzeczy osłabia w wymowie całą scenę.

 

Wprowadzając postać Joe scharakteryzowałeś ją w następujący sposób:

Nieogolony wielkolud w pożółkłym bezrękawniku atakował donośnym basem.

Po wymianie zdań między Joe i Ernestem piszesz:

Czarnoskóry wielkolud wzruszył ramionami.

– to zdanie mnie zaskoczyło, nie pisałeś wcześniej że Joe jest Murzynem.

Kolor skóry byłby istotny przy pierwszym "rzucie okiem" na gościa, którego wprowadzasz na scenę.

 

Piniata – umiejscawia akcję w krajach latynoskich, doznałem przez chwilę miszmaszu globalizacyjnego, być może to jednak było Twoim zamierzeniem.

 

Podoba mi się utworzona przez Ciebie nomenklatura maszyn i zjawisk:

klawiaturnik

blaszany

czyściciele

konserwatory

kasacja

– te słowa pobudzają moją wyobraźnię; myślę, że są bardzo trafione i nie przekombinowane.

 

To zdane jest fajne:

Entropia jest schludna, jeśli da się jej popracować dostatecznie długo.

 

Na końcu wchodzisz w groteskę, co chyba było nieuniknione, prowadząc akcję w takim tempie ;)

Ciekawy, dynamiczny, głęboki tekst, przemówił do mnie.

 

@Werwena, fajnie, ze widać tę plastyczność, zawsze staram się dac czytelnikowi trochę rozgościć w moim opowiadaniu ;)

@Mytrix, z tą belką coś chyba zrobię, jakoś przemodeluję to zdanie. Z tą podejrzliwością kopiących no to zamysł był taki, że są na tyle zdezorientowani sytuacją, że czekają na rozwój wydarzeń, bo w obecnym stanie nie do końca wiedzą co robić. Może też coś podkręcę. :) Dzięki za nominację, one more to go! :D

@Nimrod – No tak, miejmy nadzieję, że ulga na twarzy to pijany wid, inaczej lekkie niedociągnięcie ;) Domyślałem się, że ktoś może zwrócić uwagę na to, że nie napisałem na samym początku, że Joe jest czarny, ale stwierdziłem, że skoro ostatecznie czytelnik wyobraża go sobie w sposób zgodny z moim zamysłem, to chyba nie jest to jakoś bardzo niezręczne, szczególnie, że długo na ten fakt czekać nie trzeba. Ale rozumiem zaskoczenie, może to być trochę niezręczne faktycznie.

Dzięki powyższej trójce za lekturę i komentarze, ciesze się, że się spodobało :)

No nieźle.

Dołączam do grona ukontentowanych lekturą. Bardzo soczysty świat wykreowałeś, w tym stosunkowo krótkim opowiadaniu. Postać empaty cudowna w swej nieporadności, jeśli chodzi o przydzieloną mu rolę. Historia jest słabszym punktem tekstu, według mnie trochę za słabo umotywowana jest ta wyprawa po klawiaturnika. I zgodzę się z Nimrodem, że dobór słów jest przemyślany i rozbudzający wyobraźnię. Wincyj takich tekstów, wincyj!

Pozdrawiam!

@Skoneczny moja nominacja to tylko pół TAK'a ^^ cieszę się jak uwagi się na coś przydadzą ;)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Przeczytałam to opowiadanie w sobotę, drugi raz w niedzielę i ponieważ wszyscy się nim zachwycali, jeszcze raz teraz i nadal nie rozumiem… Możesz wyjaśnić zakończenie?

Bardzo sprawnie napisane, świetnie stworzony klimat. Bohaterowie też niczego sobie. Szkoda, że nie rozumiem historii.

www.facebook.com/mika.modrzynska

kam_mod napiszę Ci na priv, żeby nie spojlerować :)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Czyżbym dorobił się sekretarza? No napisz, napisz, Mytrix :P Z tym "one to go" chodzilo mi o same glosy, bo w tej chwili mam 4/5 (nominacja dyżurnego, czyli Twoja + Blackburna) nie o dodatkowe "TAKi" :)

No nieźle.

Uprzejmie donoszę, że sekretarz rozwiał moje wątpliwości. :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Heh, seketarza to chyba jeszcze nie ;) zresztą to kosztuje, if you know what I mean?. Ach to już wiem o co chodziło, zamotałem się :D

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

@Mytrix – z hajsem cinżko ale może się jakoś dogadamy xD @kam_mod – Cieszę się, dzięki za lekturę, fajnie że się podobało :)

No nieźle.

Zaczyna się zachęcająco, scenografia w zasadzie na plus, ale poza tym lekki niedosyt. Do tego stopnia, że wahałem się czy kliknąć w bibliotekę i z pewną ulgą przyjąłem, że piątym klikaczem został kto inny. Pomimo ładnych opisów, bohaterowie i świat wydali mi się bardzo wtórni, a historia z biciem klawiaturnika jakoś nie chwyciła. 

Nie przejmuj się mało pochlebną opinią, masz u mnie poprzeczkę zawieszoną tak wysoko, że raczej nie uderzysz się w czoło :P.

 

A jak się miewa twoje dłuższe dzieło?

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Ech, gdybyś tylko miał pojęcie jak imponujących rozmiarów jest moje czoło… ;) Ten tekst jest trochę mniej "inny" niż reszta moich tekstów, no ale hej, przez to jest inny niż reszta (to wszystko taki zamysł :P). Dłuższy tekst w lekkiej hibernacji, bo trochę mi się przejadł, trochę sesja a teraz jeszcze trochę mnie nie ma przy komputerzd (i do końca tygodnia mnie nie będzie). Ale jak tylko wrócę, to wracam też do powieś i, do końca lutego planuję chociaż jeden rozdział dopisać (będzie wtedy 5).

No nieźle.

“…właz na dach był otwarty.“ – Przepraszam za zboczenie zawodowe, ale technicznie rzecz biorąc to jest wyłaz, a nie właz ; )

 

Wyglądał, jakby przed chwilą wyczołgał się ze śmietnika.

Postać stojąca na gzymsie wydawała się go nie zauważać. Wykonał kilka kroków w jej kierunku, po czym oparł się ręką o przybudówkę.

– Oj, csś ta grawitacja dzisiej… – wybełkotał.“

Może to dziwne, ale zwróciłam na to uwagę i zgrzytnęło mi tyle “wy” obok siebie…

 

“Beknął niebezpiecznie.“ – Jak beknięcie może być niebezpieczne…?

 

“Miał nadzieję, że poczucie ulgi, które widział w martwych oczach samobójcy“ – Widział cokolwiek z tej wysokości? Nie wiem z jakiej dokładnie, ale zgaduję, że to był przynajmniej poziom trzeciego piętra, skoro zabił się na miejscu. Więc jak pijany człowiek mógł cokolwiek widzieć w oczach trupa leżącego tyle metrów poniżej? Zwłaszcza w niezbyt czystym powietrzu?

 

“Wiedział, że robotom nie przeszkadza to, że utknęły w swoich pętlach. Nic nie wskazywało na to, żeby miały kiedykolwiek te pętle opuścić. Jedyny problem polegał na tym, że ich pętle zaciskały się na szyi popłuczyn ludzkiej cywilizacji.

Ale to nie był problem robotów.“

 

“Chętnie posłuchamy, prawda, chłopcy? – uUkłonił się przed swoją publiką.“

 

“Bezzębny i obity do granic rozpoznawalności Azjata[-,] zmierzył lekko nieobecnym już wzrokiem Tigga.“

Ponadto zgrabniej i naturalniej by było “zmierzył Tigga lekko nieobecnym już wzrokiem“.

 

 

Przeczytałam szybko i bez kłopotu, ale Twoja historia mnie nie kupiła. Jakoś nie przemówił do mnie pomysł “połączenia” człowiek-maszyna, a w końcu to jest oś opowiadania. Głównego bohatera nie polubiłam, więc mu nie kibicowałam zbytnio. Bardziej w sumie byłabym ciekawa tego, co działo się dalej, po tym jak padł główny komputer, niż tego, co jest przedstawione tutaj ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

“Beknął niebezpiecznie.“ – Jak beknięcie może być niebezpieczne…?

Ciesz się, że nie wiesz ;)

 

Hmm, no trudno, cieszę się chociaż, że czytało się nieźle :)

No nieźle.

Bardzo podobał mi się finał i nie miałam problemu ze zrozumieniem go ;) Natomiast nie mogę powiedzieć, żeby tekst mnie poruszył. Raczej rozbawił? Nie wiem, czy to było twoim zamiarem. Dla mnie to taka czarna komedia. I sama nie wiem, czy godna pióra, bo jednak wiele elementów nie zagrało tak do końca. Z drugiej strony trudno mi nawet wskazać, które dokładnie. Po prostu przyjemnie się czytało, lekko rozbawiło, ale w głowie nie pozostanie mi na dłużej.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Wyjątkowo mroczna wizja świata, ale opowiadanie bardzo przyjemne i czytało się dobrze. Osobiście uważam, że pierwsza scena całkiem dobrze wprowadza w przedstawiony świat. Wydaje mi się, że zrozumiałem zakończenie, ale nie mam co do tego 100% pewności… Czy różne interpretacje są dopuszczalne? :)

Precz z sygnaturkami.

Ani mnie ziębi ani grzeje, w pamięci nie zostanie. Może przez to, że nie polubiłam bohatera, więc mu nie kibicowałam i nie przejęłam się tym, co go spotkało lub mogło spotkać. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Sorry, Winnetou, jestem na NIE.

Pomysł nawet wydaje się ciekawy, kupiłby mnie, ale zabrakło mi informacji o świecie, chociażby tego, jak dokładnie mierzona jest skuteczność bohatera. Bo teraz nie wiem, czy jego zachowanie w końcówce było banalne i przewidywalne (co drugi w tej sytuacji tak postępował), stanowiło objaw geniuszu, czy raczej ktoś się gdzieś rąbnął. A gubiąc się w tych wątpliwościach, nie mogę zagłosować za piórkiem. :-(

Babska logika rządzi!

Całkiem nieźle się czytało, chociaż parę razy zatrzymałam się na jakichś dziwnych błędach czy tam innych osobliwościach lingwistycznych. Nie pamiętam dokładnie na czym, przepraszam. Opowiadanie czytałam parę dni temu i już sporo zdążyłam zapomnieć. To na minus: postaci słabo zapadają w pamięć, ogólna wizja świata także; nie ma żadnego oryginalnego konceptu, który naprawdę przyciągnąłby uwagę. Chociaż pesymizm, wylewający się z tekstu, jak najbardziej na plus. Lubię gorzkie opowieści. 

Za to zakończenie zupełnie dla mnie niejasne. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Myślę, że zakończenie byłoby jaśniejsze, gdyby ostatni dialog zakończyć na tej wypowiedzi:

– Ty skurczybyku… – wyszeptał Joe.

 

Od kilku dni próbuję poskładać jakoś to zakończenie, ustawiam je i analizuję w różnych wariantach i nie cholery nie chce mi wyjść z tego nic, co trzymałoby się kupy. Każda interpretacja, na którą wpadłem, sprowadza się do tego, że coś tu cholernie nie pasuje i całość zwyczajnie nie ma sensu. Jest to koszmarnie irytujące.

Jeśli chodzi o całą resztę, to poza fajnym, lekkim stylem, który pozwolił mi po prostu przepłynąć przez tekst, dostarczając tym samym pewną dozę przyjemności z lektury, nic mnie nie przekonało. Fabularnie – już nawet abstrahując od (tu kilka epitetów) zakończenia – dla mnie lipa. NIe przekonuje mnie taki a nie inny rodzaj upadku cywilizacji (łączenie ludzi z machinami? A po kiego?), nie przekonuje mnie też rola społeczna bohatera, bo niby na jakiej zasadzie ma to działać?

Z początku pomyślałem, że to będzie opowieść o jakimś gostku obdarzonym czymś na kształt supermocy wyczuwania emocji innych i stara się ją wykorzystać, by pomagać ludziom na dachach, mostach, w pętlach, z żyletkami, tabletkami i totalną depresją, a przy tym sam pije, bo nie zawsze mu się udaje i psycha siada. Byłby to motyw ograny, ale ładny, ciekawy, dający pole do sporego popisu. Tymczasem okazuje się, że coś po coś zmusza go do wykonywania takiej a nie innej roboty. Ale jak to dokładnie działa? Skąd ziomuś bierze tych samobójców do ocalenia (motyw z Azjatą pokazał, że w żaden sposób ich nie wyczuwa ani nie dostaje namiarów “z góry”)? Jak dokładnie się go rozlicza ze skuteczności? Dlaczego Ernest zakładał, że śmierć Azjaty położy totalnie jago statystykę? Mogę się mylić, ale rozliczany był co miesiąc, a przedstawiona sytuacja miała miejsce gdzieś tuż po rozliczeniu za miesiąc ubiegły. Tak więc Empata miał sporo czasu, żeby nabić sobie statystyki.

O ile polowania na klawiaturników jestem w stanie kupić, to na zachowanie tego konkretnego składam reklamację. O cześć, fajnie, że mnie skopiecie, czekałem na to od dawna, tak się cieszę! tylko nie zapomnijcie mnie na końcu zabić, bo jestem taki zły, paskudny i podły i nie zasługuję na nic więcej jak tylko śmierć. Mógłbym się co prawda kropnąć i byłoby po kłopocie, ale do tego akurat brakuje mi jaj. Mam za to na tyle odwagi, by zgodzić się na śmierć tego rodzaju, że moje ostatnie chwile będą wypełnione cierpieniem, jakiego nawet nie potrafię sobie wyobrazić.

Przesadzam? Może trochę. Ale i tak pozostaje pytanie: gdzie w tym sens, gdzie logika? Ludzie, żeby nie wiem z jak popieprzonego świata pochodzili, po prostu się tak nie zachowują.

Byłoby się jeszcze do czego przyczepić, ale jest późno, a moją opinię o tekście jako całości i tak już znasz, więc krótkie podsumowanie i idę spać:

Niestety nie odnalazłem się w tym tekście, a samo fakt, że jest po prostu fajnie napisany, to jednak o wiele za mało na piórko.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nowa Fantastyka